Doktor Peterson wszedł do laboratorium, ziewając przeciągle i przecierając jedno oko. Ostatnia noc, pomimo zażycia sporej dawki melatoniny nie należała do najłatwiejszych. Rozejrzał się od niechcenia po pomieszczeniu. Coś było nie tak.
Skrzynka z kluczami leżała na podłodze, zupełnie jakby ktoś rzucił nią o ziemię. Podbiegł do niej i obejrzał pospiesznie, obawiając się najgorszego, jednak wszystkie klucze były na miejscu. Wszystkie? Chłodnia, magazyn, archiwum, główne wejście, sala komputerowa… Były tu jeszcze jakieś inne?
Poczuł chłodny powiew. Podniósł się z klęczek i spojrzał na okna. Jedno z nich było otwarte na oścież i powiewało lekko na zardzewiałych zawiasach. Poszedł do niego i prawie poślizgnął się na czymś mokrym.
– Co ten chłopak tu wyczyniał? Parę dni temu w końcu dałem mu własne klucze, a tu takie coś? Przecież nikogo innego nie mogło tu być. Włamanie? – zastanawiał się, spoglądając na ocean.
Coś było nie tak. Czuł to całym sobą. Uczucie podobne do tego, kiedy jako student zapomniał włączyć lampy UV i potem w zdziwieniu obserwował błędne wyniki doświadczenia.
Odwrócił się i spojrzał na akwarium.
Puste akwarium.
Obiekt znowu w wodzie. Obiekt szczęśliwy. Nowe śro-środo-wisko jest piękne. Obiekt tęsknił za swobodnym pływaniem. Doktor pozwalał na pływanie w basenie, ale basen był mały. I nie ma ryb w basenie. Obiekt zjadł już ich tak dużo, że go boli. Płytka pozwala lepiej łapać ryby. Obiekt nigdy tyle nie złapał. Dziękuję doktor. Ale teraz obiekt zmęczony po jedzeniu. Obiekt powinien odpocząć gdzieś na dnie. Tutaj jest piasek i wodorosty. Obiekt nurkuje. Piasek jest miły. Obiekt się zakopuje. Bezpiecznie. Dobranoc.
– Milton! Milton chodź tutaj! – Doktor wydarł się tak, jak jeszcze nigdy w życiu.
Po kilkunastu sekundach drzwi się otworzyły. Do środka wszedł chudy chłopak w loczkach i pomiętym fartuchu. Niezbyt rozgarnięty, ale wierny stażysta i fanatyk biologii morskiej.
Doktor chwycił go za fartuch i potrząsnął.
– Gdzie jest ośmiornica?! – wrzasnął.
– Doktorze Peterson, co pan?! – przeraził się chłopak.
– Gdzie jest czterdzieści pięć?! – zapytał po raz kolejny, mrużąc wściekle oczy.
– N-nie wiem, panie doktorze! Niech pan mnie puści, nic nie zrobiłem!
Peterson spojrzał na niego obłąkanym wzrokiem. Puścił poły jego fartucha i nerwowo przeczesał włosy. Wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalił. Alarm przeciwpożarowy w laboratorium dawno już został rozkręcony.
– Czterdzieści pięć… zniknął? – zapytał Milton, patrząc z niedowierzaniem to na doktora, to na akwarium.
– Ta… Myślę, że w końcu nas dorwali, chłopcze.
– Kto?
– Jak to kto? Moi kochani pracodawcy! Na pewno wynajęli jakiegoś rumuńskiego włamywacza specjalistę, żeby zwinął mi obiekt. Spójrzmy prawdzie w oczy. Usmażyłem mózgi czterdziestu czterem ośmiornicom. – Usiadł ciężko na taborecie. – Tę ostatnią dali mi chyba z litości. Może był wyjątkowy, w końcu tak dużo wytrzymał. Ale teraz zniknął, więc i tak nie ważne. W końcu coś mieliśmy, a tu nagle ośmiornica zniknęła. Hahaha! Śmiej się, Milton! Ośmiornica wyparowała! Hahahaha! – Doktor śmiał się coraz głośniej.
– Doktorze Peterson…
Trwali przez chwilę w niezręcznej ciszy. Chłopak wiedział, że jego przełożony ma skłonność do lekkich zaburzeń, ale nigdy nie widział go w takim stanie. Chciał coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia co. Jakim cudem wielka, kilkunastokilogramowa ośmiornica mogła tak po prostu zniknąć?
– Idź do domu, chłopcze – powiedział nagle naukowiec, podnosząc się z taboretu. – Zamierzam się tutaj urżnąć w trupa, a nie chciałbym, żebyś oglądał mnie w takim stanie.
Obiekt się budzi. Coś przepłynęło. Co to było? A może obiektowi się zdawało?
Strach.
Obiekt dawno już go nie czuł. W laboratorium zawsze bezpiecznie. Doktor był miły. Dawał jedzenie. Doktor… Nie! Doktora nie ma! Teraz jest ocean i obiekt jest sam!
Znowu coś.
Gdzie on jest? Przez wodorosty nic nie widać. Czy on widzi obiekt? Może obiekt powinien uciec? Ale tutaj jest dobra kryjówka…
Coś płynie! Coraz szybciej! Uciekać!
Macki równo! Obiekt tak dawno nie uciekał! Za wolno!
Boli!
Coś ugryzło obiekt. Rekin! Puszczaj, puszczaj! Atrament!
Udało się, rekin nic nie widzi. Szarpie obiekt! Boli!
Nie ma macki. Obiekt powinien uciekać, ale rekin zaraz go dogoni. Obiekt ma pomysł. Dzięki płytce obiekt jest mądry.
Obiekt złapał rekina. Szarpie się, ale przyssawki są silniejsze. Macki na skrzela. Słaby punkt. Rekin nie może oddychać. Internet nauczył. Obiekt jest teraz silną ośmiornicą.
Głupia ryba się szarpie. Mocniej ścisnąć! Jeszcze mocniej!
Powoli przestaje. Nie rusza się.
Nareszcie.
Obiekt nie wie, czy rekin umarł czy stracił przy… przytomność, więc lepiej uciec. Macka leży na ziemi. Pa pa, macko. Obiekt będzie miał nową.
Życie w oceanie czasem boli.
Doktor Peterson odstawił na stół niemal pustą butelkę taniej wódki. Siedział sam w pustym laboratorium. Jedyne światło, jakie oświetlało jego udręczoną twarz biło z monitora, na którym bezdźwięcznie toczyła się akcja którejś części Gwiezdnych Wojen. Patrzył na ekran nieobecnym wzrokiem, po czym wstał, lekko się zatoczył i podchodząc do pustego, ogromnego akwarium, przytulił się do niego.
– Czterdzieści pięć… Cztery… dzieści pięć! – wydarł się na całe gardło. – Czemu uciekłeś… Hej! Co? Czemu… – gładził taflę szkła.
Zrobił krok wstecz i spojrzał w sufit.
– Mogłem być noblistą… Mogłem mieć tytuły! W końcu…! W końcu… zbliżylibyśmy się do czegoś w eksploracji dna morza! Modyfikowane ośmiornice, co za głupota! Zniszczyłeś ją, czterdzieści pięć! Szansę na lepszą ludzkość… – ostatnie słowa zlały się w pijacki bełkot.
Doktor znowu się zatoczył i upadł przy biurku. Łapczywie wyżłopał pozostałą w butelce gorzką wodę. Usiadł na fotelu i spojrzał na ekran. Druga Gwiazda Śmierci za chwilę miała pójść w ślady swojej poprzedniczki. Peterson otarł kącik oka z samotnej łzy.
– Czy naprawdę to koniec? – zapytał sam siebie w głuchej ciszy. – To naprawdę wszystko?
Przez chwilę siedział ze spuszczoną głową. Wzrok miał już lekko zamglony i był bliski uśnięcia, gdy nagle go oświeciło.
Zerwał się jak oparzony i podbiegł do innego, zdecydowanie bardziej zaawansowanego komputera. Cudem wprowadził poprawny identyfikator za pierwszym razem i zaczął przeglądać pliki.
– Gdzie to jest? Gdzie to jest?! – pytał sam siebie, ściskając myszkę tak, jakby ktoś miał mu ją zabrać.
W końcu znalazł odpowiednią ikonkę i kliknął dwukrotnie. Program się uruchomił.
Peterson jak w transie obserwował interfejs. I gdy zobaczył pulsujący punkcik, uśmiechnął się chyba najszerzej w życiu. Szybko wpisał odpowiedni kod i w tym dziwnym pijacko-genialnym szale, który tak często go ogarniał i rozjaśniająco otępiał oderwany od rzeczywistości umysł, kliknął enter.
Poczekaj! Poczekaj, samico! Obiekt chce cię poznać! Nie uciekaj od obiektu!
Uciekła.
Dlaczego żadna samica nigdy nie chce obiektu? Może obiekt nie jest za duży, ale przecież jest bardzo mądry! W dodatku obiekt pokonał rekina, więc jest silny! Czemu…
Płytka. Co się dzieje, płytko? Czemu się tak zachowujesz? O co chodzi? Mrowi. Szczypie. Wracać? Tam? Po co?
Dziwne.
Każe wracać. Do góry.
Doktor? Tam jest doktor.
Doktor mnie woła!