Czułkiem, Gravel!
Niestety, jestem na NIE.
Ani odrobiny zawodu – tak długi i bogaty w przemyślenia komentarz cieszy mnie dużo bardziej niż ewentualny głosik na TAK z króciutkim uzasadnieniem!
Pod względem formy i języka tekst na pewno robi wrażenie. Czytało się niezwykle przyjemnie, a nawet powiedziałabym, że lektura zadziałała relaksująco: bardzo miło płynęło się przez ładnie odmalowane, bogate krajobrazy pełne szumiących lasów, ustronnych dolin i drzewnych pałaców.
Właśnie na takie wrażenia liczyłem i dobrze wiedzieć, że również Ty potwierdzasz ich realizację! Czyli widzę już, co robię dobrze, a teraz czas przyjrzeć się temu, nad czym muszę jeszcze mocno popracować…
Tak, lektura była jak spacer po lesie w ciepły wiosenny dzień… przynajmniej z pozoru, ale o tym później.
Muszę powiedzieć, że wyobrażałem sobie scenerię zdecydowanie jesiennie (parę cytatów może na to wskazywać, choć bardzo niewyraźnie: ”uroczysko barwami się płoni”, “gdzieście w upał jedzenie chowali”, “z dębu padają żołędzie”).
Czy na pewno tak miało być? Nie bardzo mi to pasuje do kontekstu. Podtrzymujemy?
“Podtrzymujemy” miałoby zgłoskę za dużo. Właściwie chciałem tutaj wyrazić intencję (aby wyjaśnić, co motywuje zadanie za chwilę pytania o pieczywo), ale też nie jestem przekonany, czy dobrze to wyszło. Myślisz, że Prowadzimy rozmowę tę żywą byłoby lepiej zrozumiałe?
Czy zaś nie powinno skryć się za dębem?
U Doroszewskiego “zaś” 3. pot. (gw.) “wyraz towarzyszący niektórym spójnikom (…) wzmacniający ich charakter ekspresywny”, z przykładem z Trembeckiego: I przyjdą może te czasy, że z jego ciała jeść będziem frykasy, a zaś kot może nas schrusta.
Jedyne, czego właściwie brakuje, to treść. Jest tu przypowiastka z niby-morałem, który jednak wydał mi się nie tylko pretekstowy, ale i mało przekonujący, a być może nawet przekombinowany.
Przede wszystkim nie zamierzałem tutaj nachalnie wtłaczać odbiorcy jedynie słusznego morału, lecz raczej nakierować i pozostawić pole do przemyśleń. I może posunąłem to odrobinę za daleko, bo i dla mnie samego jest tu raczej jakby “mgławica myśli” niż jasno zamierzone przesłanie. Gdybyś jednak nalegała, abym wyraził akceptowalny autorsko morał, brzmiałby pewnie mniej więcej tak:
Dla całkowicie obcej kultury hodowla zwierząt mogłaby być równie odrażająca, jak dla nas hodowla istot inteligentnych, co jednak nijak nie znaczy, że jest obiektywnie równie zła, o ile w ogóle potrafimy wprowadzić obiektywną miarę.
Gradację oceny poprowadziłbym podobnie, acz odwrotnie niż Ty: morał ten z całą pewnością jest przekombinowany, może też być mało przekonujący, ale nie wydał mi się całkiem pretekstowy, choć trudno mi polemizować z taką zewnętrzną oceną.
I gdzieś pod tą poetyckością i sielskością kryją się natomiast treści mocno niepokojące i odrzucające.
I to już niedobrze. Jeżeli utwór może sprawiać wrażenie promowania postaw nieakceptowalnych moralnie – jeżeli można go bez złej woli odczytać jako afirmację tej elfickiej kultury – to już go w zasadzie dyskwalifikuje. I powinno być dla mnie dotkliwą nauczką na przyszłość, aby jaśniej wyrażać myśli. Chociaż wierzyłem, że kiedy podmiot liryczny kwituje postawę Króla Olszyny słowami “hańba, niesława i żal”, jest to dostatecznie zrozumiałe.
Przede wszystkim nieintuicyjna wydaje się kwestia zachowania elfich kobiet: rodzenie w powietrzu? Jak, kurka, miałoby to działać? Zero instynktu macierzyńskiego? Jakim cudem jeszcze wszyscy nie wyginęli?
Oprócz niezaprzeczalnego przebłysku czarnego humoru jest tu także istotna kwestia fabularna, co już przedstawiałem w odpowiedzi dla Fmsduvala. Opisywani w tekście elfowie są z pewnością na wymarciu i nie tylko z powodu braku niszy ekologicznej (zagarnianie terenów przez ludzi), ale też wskutek tego ślepego zaułka ewolucji. Jasno widać, że na pewnym etapie wystąpiła u nich mutacja (czy raczej szereg skojarzonych mutacji), skutkiem której “chłopczyk przeżywał dość rzadko”, ale za to elfki okazały się bardzo konkurencyjne względem tych o wcześniejszym genotypie. Może miały łatwiejszy dostęp do pożywienia (latając), może tylko wydawały się bardziej atrakcyjne, może po prostu rodziły znacznie więcej córek – w każdym razie cecha stała się dominująca w populacji. Elfowie, długowieczni i długo płodni, mogą do czasu rozmnażać się z tymi partnerkami, ale w końcu wszyscy wymrą.
Nie wydaje mi się nawet szczególnie kontrowersyjne, że gatunek mógłby też aktywnie sabotować własną rozrodczość z przyczyn czysto kulturowych – zobacz śmiertelność na XIX-wiecznych oddziałach położniczych i reakcję na odkrycie Semmelweisa.
Kolejny problem w tym, że rozwiązanie, które wykorzystują elfy, na dłuższą metę nie ma większego sensu; tutaj w grę zaczyna wchodzić ewolucyjne ryzyko, że dzieci “produkowane” przez zniewolone matki, zaczną przejawiać szereg wad genetycznych wynikających z tego, że rodzicielki same będą słabe, chorowite, pogrążone w depresji. Spójrzmy na to, ile gatunków dzikich zwierząt marnieje w niewoli; tym bardziej prawdopodobnym jest, że istota obdarzona inteligencją, zamknięta na całe życie w podziemiach, również osłabnie, tak fizycznie, jak i psychicznie, i nie da zdrowego potomstwa. Po iluś pokoleniach takich praktyk Twoje elfy zaczną zmieniać się w orków.
Oczywiście, to jest bardzo celny wywód i z tym się całkowicie zgadzam. Sęk w tym, że trudno sądzić zwycięzców w procesie ewolucji. Elfowie, którzy nie wprowadzili podobnych rozwiązań, zdążyli wyginąć przed czasem akcji (”złe nawyki pomarłych już plemion”). Tak, ci tutaj zdegenerują się, jeżeli ich wcześniej nie wykończy ekspansja ludzkości, ale tymczasem – trwają.
Prawdę mówiąc, nie dostrzegam tu krytyki opresji społecznej, wręcz przeciwnie; przez cały czas miałam wrażenie, że przesłanie przechyla się w stronę faworyzowania elfiej perspektywy.
Powtórzę: szczerze mnie niepokoi, że tekst może być odbierany w ten sposób. Może wręcz wypadałoby go jakoś poprawić. A przecież nie zakładałem, że elficka perspektywa może tu być jakkolwiek faworyzowana. Jeżeli dałem Królowi Olszyny więcej miejsca na przedstawienie swojego zdania, to dlatego, aby czytelnik uwierzył, że nie jest on stereotypowym pustym złoczyńcą, że pragnął jak najlepiej, że uwiązł w pułapce pewnego myślenia i nie potrafi się z niej wydostać. Sądziłem, iż nie muszę pisać ostrzeżenia wielkimi literami, że jego poglądy nie są poglądami autora.
Może to nadinterpretacja, ale konstrukcja Twojej opowieści, rozłożenie ciężaru, wydaje się sugerować, że clou całej rozmowy kryje się w tym zdaniu:
Jeśli kogo trzymamy w ten sposób, jeśli nigdy nie ujrzeć ma nieba, to jedynie dotyczy to osób, które wiedzą, skąd taka potrzeba.
Jest to clou z perspektywy elfów, ze strony tej “obcości”, którą przedstawiam. Ostatnie, co powiedział ludzki podmiot liryczny (nim mu Król przerwał, że nie życzy sobie wysłuchiwać kazań), to owa wspomniana już wyżej “hańba, niesława i żal”.
Może i wiedzą, skąd taka potrzeba, ale czy się na to zgadzają? Ja na przykład wiem, skąd potrzeba gwałciciela, ale czy zrozumienie motywacji automatycznie implikuje wybaczenie?
Myślę, że i Król Olszyny zdaje sobie sprawę z tego pytania, choć nie chce tego jawnie przyznać. Inaczej chyba nie kończyłby przemowy cokolwiek żałosnym argumentum ad baculum “mógłbym was tu zatrzymać na zawsze i przemocą słuszności wam dowieść”.
Jeśli miałeś na celu stworzyć eksperyment myślowy, który zmusiłby czytelnika do główkowania, to powiedziałabym, że odniosłeś połowiczny sukces.
Po tym wszystkim, co dotychczas napisałaś – lepiej połowiczny niż żaden, ale widzę wyraźnie: przede mną jeszcze bardzo wiele pracy nad świadomym tworzeniem…
Kiedy czytam opowieść ku przestrodze – a tym właśnie zdaje mi się Twój tekst – wolałabym w najmniejszym choćby stopniu relować z dylematami bohaterów. U Ciebie mi tego zabrakło. (…) Tymczasem dylemat, który Ty prezentujesz, nie wydaje się relewantny, ponieważ IRL raczej się z takim wyborem nie spotkamy. (…)
Gravel, nie daję czytelnikom wszystkiego na tacy, zmuszam do samodzielnego rozumowania, ale wszędzie mogą przebijać przemyślenia, które gdzieś mi się kłębią w głowie. I tutaj odpowiem Ci bardzo poważnie. Każdy rząd, który jest zdolny do wprowadzenia obowiązkowej służby wojskowej dla mężczyzn, gdy zagrożenie dla jego władzy przychodzi z zewnątrz – jest też zdolny do wprowadzenia obowiązkowej służby rozrodczej dla kobiet, gdy zagrożenie dla jego władzy polega na gwałtownym zmniejszaniu się populacji, którą można zarządzać. A w Europie za parędziesiąt lat to drugie będzie dużo bardziej prawdopodobne niż to pierwsze. To jest bardzo (!) relewantny dylemat.
No i ten fragment:
Stąd skreśliliśmy dawne zwyczaje, złe nawyki pomarłych już plemion: naszym paniom płacimy nawzajem, utrzymując je tutaj pod ziemią. Jeśli wejście zawali się głazem i całuje się czule kończyny, i ozdabia je srebrem, żelazem, to nie ujdą w powietrze dziewczyny.
Tu im słońce skrzydełek nie wypala jak zbrodzień, tu noc straszna spokoju im nie ćmi; mogą z nami widywać się co dzień, mogą tańczyć i bawić się z dziećmi. A ich włosy najtkliwszą są wełną, którą stroje nam zawsze powleką: to widzicie, że zalet jest pełno: a zbieramy też pilnie ich mleko.
Czyli siedzą zamknięte i w kajdanach, podpięte do dojarek jak krowy na farmie? -_-
Prawdę mówiąc, chyba nie znam znaczenia tego emotikona na końcu, mało używam “emotek” – mogłabyś wyjaśnić, jeżeli to nie kłopot. A ogólniej odpowiem w ten sposób: fragment jest napisany umyślnie dosyć niejasno. “Srebro, żelazo” możesz zrozumieć jako kajdany, ale równie dobrze jako biżuterię, ozdobne bransolety – pozytywne wzmocnienie, ładny i czuły prezent, który elfki noszą z chęcią, a zarazem utrudnia im instynktowną próbę odlotu, gdy przecież często otwiera się wejście. Ta niejasność wpisuje się w szerszy obraz, że nigdzie dobrze nie wyjaśniam, na ile one akceptują swoje położenie (może wcale nie akceptują, ale też całkiem prawdopodobne, że jest to zróżnicowane osobniczo).
A mleko… To miała być taka parodia gospodarki zagrodowej, zarysowanie jeszcze głębszej analogii. Kiedy już jednak zapytałaś, uświadomiłem sobie z pewnym takim zażenowaniem, że przecież ktoś gdzieś na świecie ma i taki fetysz…
Dobra, wiem, że czepiam się srogo, niepotrzebnie rozkładając tekst na części pierwsze. Przepraszam, jeśli mój komentarz wydał Ci się nieprzyjemny; nie miałam na celu Cię obrażać ani atakować. Wszystkie zawarte powyżej uwagi są czysto subiektywne i absolutnie nie musisz się nimi przejmować.
Ależ wręcz przeciwnie, wydał się wartościowy i fascynujący! Naprawdę doceniam, że poświęciłaś tyle czasu i uwagi na rzetelny rozbiór tekstu. Rozumiem subiektywizm uwag, ale Twój akurat pogląd na utwór bardzo szanuję i informacja o takim jego odbiorze jest po prostu cenna. Na pewno postaram się pamiętać w przyszłości, że nawet bardzo wyrobiony czytelnik nie powinien być pozostawiany sam sobie, może potrzebować jaśniejszego wskazania, które postawy są chwalone, a które krytykowane. A może i tutaj wypadałoby podjąć próbę przeredagowania?
Podsumowując: sam przyznajesz, że to scenka o szczątkowej fabule. Jako eksperyment językowy sprawdza się doskonale, a forma naprawdę budzi podziw, ale imho to nie wystarczy na piórko.
Jak najbardziej. Zgadzałem się przecież z Drakainą, że sama koncepcja nominacji może być chybiona, gdy najmocniejszą stroną utworu jest jednak (wierszowana) forma, a nie fabuła. Piórka są przyznawane przy użyciu kryteriów, które tutaj nie pasują. Biorę natomiast pod uwagę wszystkie porady (zapoznając się też pomału z materiałami, które podesłałaś pod Upadłym mnichem), rozwijam się i mam nadzieję, że prędzej niż później uda mi się też wyhodować tekst solidny fabularnie, z zadowalającym zakończeniem.
Pozdrawiam serdecznie,
Ślimak Zagłady