- Opowiadanie: Wieszak na Książki - On Był Dobrym Stalkerem

On Był Dobrym Stalkerem

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla

Oceny

On Był Dobrym Stalkerem

Szedł przez las, ciemny i pusty. Pozbawiony życia, dlatego nazwany przez ludzi z Neptuna Pustym Lasem. Proste nazewnictwo pomagające uporządkować sobie w głowie wszystkie dziwy jakie można spotkać poza Neptunem. 

 A czy w Pustym Lesie mógł spotkać jakieś?

 Nie, dlatego wybrał drogę przez niego. Wolał nie ryzykować spotkaniem z szeroko rozumianymi dziwami świata spoza Neptuna. Nie znaczyło to jednak, że szedł przez las spokojnie. Nie, żaden stalker nie miał prawa być spokojnym o swe bezpieczeństwo poza Neptunem. Nawet w takich miejscach jak Pusty Las. 

 Licznik co chwila świrował zanosząc się symfonią cykania. Znak, że musiał schodzić z resztek asfaltowej drogi między drzewa. Owe "drzewa" też były ciekawe, wyglądały jak nadtopione kłębowiska prętów zbrojeniowych. Wybijały się wysoko w górę, jak parasole zagarniając szczątkowe światło bladego Nowego Słońca dla siebie. 

 Na szczęście miał latarkę, porządną i ponoć wojskową, przymocowaną do przedniej pokrywy jego hełmu. Żarówa LED rozganiała mrok Pustego Lasu na tyle, by nie wpadł w żadną paść ani nie przewrócił się o kanciaste korzenie drzew. 

 Prócz latarki, licznika i hełmu motocyklowego spojonego z maską przeciwgazową, miał też inne zabawki. Jak to stalker. 

 Z lewej strony prostokątnego plecaka zwisała mu saperka denerwująco obijająca się o ostrze maczety również tam wiszącej. Z prawej zaś, miał karabin. 

 Antyczny M16A4 z doczepionym nożem kuchennym w roli bagnetu i magazynkiem domowej roboty na trzydzieści naboi. Chociaż dbał o swoją Szesnastkę jak mógł, piętno czasu odcisnęło się na niej w postaci paskudnych odprysków i przypominających plamy zgnilizny wykwitów rdzy nad uchwytem i na lufie. 

 Celownika Szesnastka nie posiadała, było to przypomnienie, że z niektórymi dziwami nie warto walczyć. Tym bardziej bronią palną. 

 Przystanął na chwilę zaintrygowany jednym z drzew. Skrzyżował ręce na piersi i bujając się na nogach obserwował, jak podejrzewał, cud życia. Pierwszy taki w Pustym Lesie. 

 Przedmiotem tej obserwacji było popękane wybrzuszenie u dołu jednego z drzew. Krągłe, kształtne, w pełni symetryczne gdyby nie te pęknięcia z których toczyła się smoła. 

 A przynajmniej jemu wydawało się, iż to wyglądało jak smoła. Połyskliwa, bezgłośnie bulgocząca i drżąca smoła rozlewająca się ośmioramienną kałużą pod drzewem. Jak nowoodkryte złoże ropy, obsydianowo czarna substancja wyślizgiwała się z drzewa bez ustanku, z zapałem można by rzec. 

 Kiedy już się napatrzał i zanotował swoje spostrzeżenia w umyśle, ruszył dalej. Na odchodne pomachał dłonią przed wlotami filtrów w swym hełmie, taki zabobonny gest. Wszak nie wiadomo czy coś co wysączało się z drzewa nie może przesączyć się i przez filtr. 

 Wrócił na asfalt, powitał go zeżarty przez kwaśnie deszcze znak. Czyli zmasakrowane resztki metalowego słupa na poboczu. Nie nacieszył się jednak w miarę równym podłożem długo. Licznik praktycznie od razu zawył ostrzegając o niewidzialnym niebezpieczeństwie. 

 Święty Hans Geiger nie był mu przychylny tego dnia, znów musiał dać nura między czarne jak noc drzewa. 

 

 Kiedy znów wyszedł na drogę nastąpił przełom. Na lewym poboczu, jakby nigdy nic leżała pusta strzykawka i poszarpany bandaż. Przesiąknięty krwią i osoczem. 

 Podszedł do znaleziska i przyklęknął. Saperka zagrzechotała o maczetę. Ostrożnym ruchem podniósł strzykawkę z wypisanym markerem słowem: med-a3. Wyrób własny szpitala w Neptunie mający uśmierzać ból, działał różnie ale był relatywnie tani. Szczególnie jeśli porównać go z prochami produkowanymi w Zoo. Tamte to dopiero uśmierzały, nawet ból istnienia. 

 Przetarł szybę hełmu by lepiej wejrzeć w środek strzykawki. Mimo zaburzonej z winy osłony wizji, z łatwością dostrzegł resztki meda 3, żółciutkie kropelki osadzone na dnie szpitalnego dozownika. 

 Nie wbił sobie wszystkiego przy zmianie opatrunku. Zmarnotrawił kilka kropelek, które jeszcze nie zdążyły wyparować z nieszczelnej strzykawy. Dowód, że był tu niedawno. Ten, którego szukał w Pustym Lesie. 

 Wstając schował szpitalny dozownik pod wierzchni płaszcz. Doktorzy z Neptuna zwracali kaucję za igły, plastiki i inne wielorazowe części swoich wyrobów. Bandaż zostawił, pomyślał bowiem, że może na tej zasychającej porcji krwi wyrośnie jakaś pleśń. A za trzydzieści lat Pusty Las będzie Lasem Pleśni. 

 Ruszył dalej, wypatrując kolejnych śladów. 

 Sądził, iż jednak się nie mylił. Cyklista zaiste musiał mieć nie po kolei w głowie by zmieniać opatrunek na ranie postrzałowej w środku Pustego Lasu, gdzie powietrze było, krótko mówiąc, złe jak diabli. I jeszcze nie strzelił sobie całej dawki trzeciego meda. A zawsze był oszczędny. 

 A może chciał myśleć, że Cyklista oszalał? Że poszedł gdzieś gdzie promieniowanie UV wysmażyło mu raka mózgu? Że nawdychał się radiowego gazu nad Strumyczkiem? A może jednak coś w nim pękło po tylu latach wychodzenia z Neptuna? 

 Ale w takim razie czemu zareagował akurat tak? Czemu? Tego nie wiedział, brzydził się niejako dłużej o tym rozmyślać… Na razie wolał zostać przy hipotezie, że Cyklista zwyczajnie oszalał. Ot, podobnie jak Adam trzy miesiące temu, albo jak Herbatnik z rok temu. 

 Stalkerom się szaleństwo czasami zdarzało.

 Adama i Herbatnika trzeba było odstrzelić. Paskudne sprawy, jedne z brudniejszych kart w historii Neptuna. Ale oni nikogo nie zamordowali. Nawet jeśli, to nie byłoby to tak nieludzkie.

 Potrząsnął głową. Klamry hełmu cichutko postukały. Ruszył dalej, w głąb lasu. Coraz to bardziej mroczny i niezbadany. Wiedział, że gdzieś tam zbiegł Cyklista. Musiał go odnaleźć za wszelką cenę. 

 

 Rumaka zauważył już z daleka, jego szlachetny profil odcinał się jaskrawo na czarnym tle lasu. Wierzchowiec leżał na środku potrzaskanej, asfaltowej drogi. Był dumą i skarbem Cyklisty. Był jego rowerem. 

 Pociągnięty czerwonym sprejem składak z kilku sportowych modeli wyposażony w elektryczny silnik. Mimo żywego koloru, prezentował się on ponuro. Koła miał sflaczałe, pełne ostrych fragmentów asfaltu. Kilka szprych na przedzie było wygiętych. Przedni błotnik urwany leżał nieopodal. Z bagażnika wysypały się wszelkie drobiazgi, nakrętki, śrubokręty, druty i sznurówki.

 Lampa zamontowana pod koszem wciąż świeciła naładowana dynamem. Do wypadku doszło niedawno… 

 Podszedł i stanął nad koszykiem. Kratowany pojemnik był wyściełany stronami z książek i szmatkami. Jakby przewoził w nim coś delikatnego. Zauważył stronę tytułową jakiejś biografii i wiersz.

 Nigdzie jednak nie leżała owa tajemnicza zawartość.

 Znalazł za to krwawą smugę w miejscu, w którym Cyklista powinien upaść kiedy rower poleciał na glebę. Krew kończyła zasychać. Było też zdjęcie. 

 Pochodzące sprzed apokalipsy zdjęcie na sztywnym kartoniku, obecnie zżółkniętym, poszarpanym, wymiętym okropnie. Przedstawiało jakąś wielką strukturę geometryczną, przypuszczalnie budynek jakiego dzisiejsi ludzie nigdy już nie stworzą, i rząd flag przed nim. Flag państw, które zostały zapomniane i starte z powierzchni istnienia. 

 Przez samych siebie. 

 Był też tłusty ślad po świecowej kredce. Brudno różowy bazgroł dziecka wyobrażający najwyraźniej dziewczynkę-patyczaka. Córka Cyklisty, Basia. 

 Chowa zdjęcie pod płaszcz zupełnie już przekonany, że Cyklista zwariował i nie jest świadom tego co się dzieje. Inaczej nie zostawiłby amuletu jaki podarowała mu córeczka na jedną z jego wypraw poza Neptuna. Nigdy się z nim nie rozstawał. Nigdy. 

 Sprzątnął zawartość bagażnika i przymknął jego klapę z trzaskiem. Postawił rumaka do pionu i odprowadził go na pobocze, w żylaste, zasuszone niczym mumia krzaki. Nie ważne co, nie wolno zostawiać złomu czy łupów na otwartej przestrzeni. Jedna ze złotych stalkerskich zasad. 

 Ciężkim krokiem ruszył dalej. A za żołądek ściskało go okropne uczucie jakiego nienawidził z całego serca. Strach. 

 

 Następnymi rzeczami jakie znalazł były maska i rękawice Cyklisty. Przedmioty te utwierdziły go w przekonaniu, że Cyklista zwariował. 

 Maska była typu buldog z jednym wielkim filtrem na lewo. Szkło miała przeszczepione z jakichś okularów narciarskich a zapięcia trzymane razem za pomocą trytytek. 

 Pamiętał dokładnie jak samemu je zaciskał kiedy to Cyklista nawalał z wysłużonego AK ostatkiem sił. Byli wtedy na wyprawie do Dołów, miejsca tyle bogatego we wszelki złom, co niebezpiecznego. Uśmiechnął się bezwiednie na wspomnienie o ich reducie z wraku autobusowego i wrogich siłach kilkudziesięciu poczwar, które być może starożytni nazwaliby kotami. 

 Nie chciał sprawdzać, ale podejrzewał, że filtr w masce był dobry. Na wizjerach dostrzegł plamki skroplonego oddechu.  

 Rękawice natomiast były doszczętnie zniszczone, co zaniepokoiło go najbardziej. Potężne, grube graby ze sprasowywanych ze sobą na przemian gum i polimerów były wzmocnione dodatkowo płytkami stali i drucianym szkieletem. 

 Cyklista często się skarżył, że rękawice utrudniają mu jazdę rumakiem, ale dzięki nim minimalizował ryzyko, że coś mu odgryzie palce podczas szperania w ruinach oraz wrakach.

 Teraz te solidne ochraniacze leżały jeden na drugim przypominając wypatroszone i spalone nad ogniskiem króliki. 

 Nie umiał sobie wyobrazić co mogło spowodować takie zniszczenia rękawic. Czego Cyklista mógł dotknąć, że efektem było ich zwęglenie? 

 Dreszcz przebiegł mu z góry w dół pleców. Przypomniał sobie smród palonej keratyny i ludzkiego tłuszczu jaki panował w mieszkaniu Cyklisty… 

 A pośrodku lokum, owinięte tym smrodem leżały jego żona i córka. Niczym na wpół obrane z kory, nadpalone szczapy wyjęte z pieca. 

 Powstrzymał odruch wymiotny zginając się do przysiadu i głęboko oddychając. Kiedy już się uspokoił westchnął cierpiętniczo i wstając zgarnął maskę. Zaczepił ją o jeden z karabińczyków na tyle plecaka. Stopione ze sobą rękawice odkopnął między drzewa. Ruch ten zdradzał gniew, co do którego on sam nie był pewien. 

 Wtem, coś chlasnęło o powierzchnię drogi. Miękko i wilgotnie. Wystraszył się nie na żarty. Porwał za karabin i w ułamku sekundy szczęknął bezpiecznikiem, ustawił ogień pojedynczy li wycelował w źródło dźwięku.

 Rozbryzgana w ośmioramienną kałużę porcja smoły, dokładnie takiej jaką już widział… 

 Zadarł głowę do góry a za głową poszła lufa karabinu. Snop światła ukazał mu gęstą plątaninę konarów złączonych nabrzmiałą bulwą. Sącząca czarny płyn obwisła, drewniana gula była cała naznaczona równymi pęknięciami. Przypominała mu jakąś koszmarną wersję pszczelego ulu jaki widział ostatnio w encyklopedii jaką wygrzebał z ruin. 

 Mózg podsunął mu absurdalny pomysł, iż ten oto drzewny ropień, roślinny nowotwór próbował go zaatakować. Skurcz zmusił jego prawicę do złożenia palca wskazującego na spuście. Kolejny, do zmrużenia oczu. Trzeci impuls zdołał przezwyciężyć choć i tak nie opuścił lufy. Obserwował w napięciu jak kolejne tłuste grudy wydostają się z "ulu". 

 Zagryzł wargę i odpuścił zanim przyśpieszonym oddechem zaparuje sobie całą szybę. Z resztą, naboi w Neptunie produkuje się tragicznie mało. Trzeba oszczędzać. 

 Z resztą… W magazynku miał przecież tylko cztery kule… 

 

 Doszedł do końca drogi. Miejsca gdzie być może żaden odwiedzający Pusty Las stalker nie był przed nim. Za wyjątkiem Cyklisty rzecz jasna. 

 Rozkruszone w miazgę ścierwo asfaltu opadało w niemożliwie wielką przepaść. Otchłań ziejącą czystym i niewzruszonym mrokiem, która ciągnęła się daleko w mrok nocy jaka właśnie zapanowała. Nawet jego porządna latarka nie była w stanie wypalić wystarczających ilości ciemności, by mógł przyjrzeć się okolicy. 

 Kilka kroków w prawo, kilka w lewo. Zrzucił parę asfaltowych kamyków w otchłań. Westchnął. Pomyślał, że może Cyklista nie zauważył w mroku czeluści i po prostu umarł. Albo zauważył i specjalnie tam skoczył. Miał przecież oszaleć ze szczętem… 

 Skrzyp skrzyp jęczą wyrastające krzywo drzewa-parasole. Syp syp robi ziemia osuwająca się w dół. 

 Szura światłem LED po glebie niczym dzik szukający trufli. Albo ludzkich zwłok w płytkim grobie. Coś nagle odbija jasny promień z powrotem. Stalker aż podskakuje z zaskoczenia a saperka stuka się z maczetą. 

 W uschniętych chaszczach na poboczu leżą spodnie, ich wielka klamra z przyczepionym na magnes nożem myśliwskim błyska jadowicie. Serce mu rusza z kopyta, idzie krawędzią dobywając maczetę. Trzaska karabińczyk a zaraz potem lecą powyginane chaszcze. 

 Nie bada porzuconych spodni, jego uwagę przykuwa co innego, zwęglone resztki czegoś co było górnym kombinezonem Cyklisty. Znać nawet resztki jego naszywki na ramieniu: Cy is a. Macha maczetą jak maszyna, nie zważa na to, że zdenerwowanym oddechem zaparowuje sobie szybę hełmu. Prze dalej. Odkrywa sfajczone buty, resztki bielizny, plecak z leciutko dymiącymi resztkami szelek, stopiony w bezkształtną grudę licznik Świętego Hansa Geigera… 

 Zatrzymuje się nagle. Spod hełmu wyrywa mu się głuchoniemy wrzask. Wbija maczetę w pobliskie drzewo by przypadkiem nie stracić równowagi. Ścieżka z rzeczy Cyklisty zawiodła go łukiem nad przepaść. Na jednej z niżej wiszących gałęzi buja się strzęp ludzkiego skalpu. Włosy siwe i rzadkie. Pozlepiane potem jaki jeszcze nie wyschnął. 

 Cofa się, depcząc plecak leżący na ziemi. Coś szklanego w jego środku trzaska. Oczy wbite we fragment ciała Cyklisty drżą niczym powietrze wokół rozgrzanej lufy cekaemu. Przez lata bycia stalkerem widział wiele, wiele rzeczy, o których nawet zielska z Zoo nie pomagały zapomnieć…

 Ale co innego być świadkiem jak zmutowane dzikusy zza Białej Granicy paradują w cudzych skórach, a co innego widzieć skalp własnego przyjaciela.

 Orientuje się, że maczeta została w drzewie. Zdobywa się na odwagę by podejść nad krawędź i zabrać narzędzie. Kiedy już wyrwał ostrze jednym, pewnym ruchem uderzył jego płazem we fragment skalpu. Mokro plasnęło i skóra poleciała w otchłań. Zapiął maczetę na powrót do karabińczyka. 

 Nie mógł się powstrzymać by odprowadzić ją wzrokiem. I dzięki temu zauważył, że trzy metry w głąb czeluści, wystaje z piaszczystej ściany porwana metalowa blacha. Wielka na tyle, by na nią skoczyć. Przełyka ciężko ślinę, na metalowej półce znać rozbryzgi świeżej krwi i kilka nadpalonych szmat.

 Dreszcz opanowuje jego ciało. Skurcze chcą zmusić nogi do odwrotu i odmaszerowania do Neptuna. Może przecież powiedzieć, że znalazł wykrwawione zwłoki Cyklisty i je zakopał. Nikt przecież nie będzie łaził do Pustego Lasu by to sprawdzić.

 Wreszcie decyduje, skacze. 

 Blacha protestuje zgrzytliwie kiedy stalker w pełnym rynsztunku ląduje na niej. Całe szczęście jakoś się trzyma. Rozgląda się, widzi sporą wnękę wydrążoną w piaszczystej ścianie. Obłożony betonowymi żebrami tunel jaki się tam kryje, wiedzie w dół. Wstaje i schodzi pochyłym tunelem uważając by nie poślizgnąć się na krwawych smugach pozostawionych przez Cyklistę. 

 Po paru minutach dociera do rozwartych na oścież drzwi. Bardzo podobnych do tych jakie mają w bunkrach w Neptunie. Latarka ukazuje mu sporą żółtą tablicę z czarnymi literami: 

 Aucun accès. Accès réservé au personnel de catégorie 18.

 Kein Zugang. Zugang nur für Personal der Kategorie 18. 

 No access. Access for category 18 personnel only.

 Podobnie jak większość mieszkańców Neptuna, nie był z niego żaden poliglota, nie umiał więc odczytać tabliczki. Wchodzi za drzwi, po krwawych, pomarszczonych śladach stóp. 

 Kiedy snop światła znów opadł na podłogę, umysł stalkera zasnuło wyjątkowe połączenie przerażenia i obrzydzenia. Oto u jego stóp leżała niedbale rzucona w czerwoną kałużę, poskręcana i pozwijana, wymięta i miejscami przetarta ludzka wylinka. 

 Nim skończył przetwarzać makabryczny obraz w swej głowie, jego uszu doszedł chlupot mokrych stóp o betonową posadzkę korytarza. Uniósł głowę i błyskawicznie tego pożałował.

 Z jednego z bocznych przejść wyłonił się potwór wyglądający niczym reanimowane zwłoki jakie stalker widywał za Białą Granicą. Pozbawiona skóry ludzka postać, lśniąca chorobliwie czerwonymi mięśniami, okrwawionym i obrzydliwie mętnym tłuszczem oraz białymi paskami ścięgien. W lewym ramieniu znać było poszarpaną ranę postrzałową…

 Potwór był zgarbiony i sprawiał wrażenie, iż zaraz rozleci się w miazgę. Stał jednak hardo, kiwając lekko ogołoconą do czaszki głową z głęboko wbitymi ciemnymi oczami i wydętymi wargami tak nabiegłymi krwią, iż ta wolno skapywała z kącików ust. 

 W lewej ręce chodzący trup ściskał komicznie wyglądającą hybrydę AK47 i Uzi. Broń posklecaną kablami i pospawaną niechlujnie. A na koniec owiniętą brezentowymi strzępami, niby dla kamuflażu. 

 Stalker znał dobrze tego gnata, samemu pomagał przy spawaniu zniszczonego kałacha. 

 W lewej, obranej z mięsa dłoni potwora spoczywała spora kula. 

 Błyszcząca, srebrzysta i odbijająca światło latarki niczym polerowana stal sfera. Znać było, iż ciążyła mocno w dłoni trupa, która trzęsła się przy każdym urywanym oddechu oskórowanego. 

 – Mietek… – zachrypiał potwór obrzucając stalkera nieobecnym spojrzeniem – Bo to ty, tak? Tylko ty mógłbyś tu za mną przyjść. Mieczysław Gwóźdź, nieustraszony stalker jakich mało… 

 – Marcel – stalker się odzywa a własny głos drażni mu uszy – Co… Co się…

 – Stało? Pytasz, co się stało? Baśka i Magda nie żyją. Widziałeś przecież… Kurwa, nawet nie kazałeś do mnie strzelać kiedy uciekałem… Ładnie cię pojebało Mietek. 

 – Bo wiem, że ty byś tego nie zrobił… Ale nie wiem jak mogło do tego dojść. Powiedz mi.. I… I wracajmy do Neptuna. Jeszcze można cię wyleczyć… 

 Mieczysław sam nie wierzy w swoje słowa, są fałszywe aż miło. Puste gadanie mające dać mu czas na wykombinowanie co właściwie powinien zrobić. Marcel zwany Cyklistą charcząco się śmieje.

 – Po to przylazłeś!? – krzyczy a kilka nitek mięsa odkleja mu się z policzka – Spadaj do tego zasranego Neptuna. Śpij na betonie i wpierdalaj wychudzone psy! Won! 

 W ledowym świetle Mietek dokładnie widzi jak każdy odsłonięty mięsień Marcela się napina. Mdli go solidnie, jednak nie daje za wygraną, jak w transie bełkocze:

 – Wiedziałem że nie zabiłeś swojej rodziny świadomie, można to odkręcić. Pomóc…

 – Skończ pierdolić! O czym ty gadasz? Skąd wiesz co zrobiłem a co nie? 

 Z twarzy Marcela Cyklisty odchodzą kolejne płaty mięsa. Paliczki jego nagich palców skrobią po powierzchni sfery. Czule choć mocno. 

 – Co to jest? – pyta głucho Mietek czując jak zalewa się cały potem. 

 Oskórowany potwór wzdycha głęboko, chichocze lepko…

 – Znalazłem to tutaj, w głębinie. Praktycznie na samym dnie Tartaru w obsydianowej sali tronowej nikogo innego jak Hadesa. Oto jest Jego Serce! Jego Mózg, Jego Rdzeń! Rdzeń Hadesa. Źródło energii dzięki któremu można uleczyć świat. Ten Rdzeń potrafi wszystko, absolutnie wszystko! Widziałem to na własne oczy, tam, na dnie Tartaru gdzie pokutuje Tantal, gdzie męczy się Syzyf, gdzie cierpią Danaidy! Widziałem ich wszystkich! Widziałem truchło Tyfona, ścierwo Kronosa i zamordowanego Uranosa… Zszedłem na sam dół, do łożyska Gai gdzie znalazłem Rdzeń! Nie powinienem go przynosić do Neptuna, nie tam… Nie powinienem zabijać Cerbera… Może Basia… Magda… Nie! Ale to nie ważne… Przyniosłem go z powrotem, tutaj gdzie powinien być, do Tartaru. Złożę Rdzeń Hadesa u stóp boga zmarłych a on uzdrowi Gaję i wszystko wróci… Wszystko… Widziałeś je? Prawda? Musiałeś widzieć, one już się rodzą… Driady… Alseidy, Hesperydy… Lejmoniady…

 Marcel zamilkł nagle, oto z jego gardła zaczęły odlepiać się pasma ciała. Nie mógł już mówić, rozpuszczał się, umierał co raz to szybciej. Mietek drżał cały na ciele, nie wiedział co mógł zrobić, automatycznym ruchem postąpił krok do przodu, był całkowicie zdezorientowany.

 Nagle Cyklista wściekle warknął wylewając ze swych ust strugę juchy. Machnął bronią i zacisnął rozłażące się palce na spuście. Odrzut rzucił całym jego wybrakowanym ciałem w bok. Hybryda AK i Uzi naznaczyła ścianę i sufit nierówną linią dziur po kulach. 

 Ogłuszony nagłym szczekaniem karabinu Mieczysław padł na ziemię i odturlał się z powrotem za drzwi. Dobył gorączkowym ruchem Szesnastki, odbezpieczył i ustawił na ogień ciągły. 

 – Marcel! Do chuja, ja nie chcę ci zrobić krzywdy! Chcę żebyś wrócił! Powiedz mi co się stało z Magdą i Basią a ja to przekażę władzom… Nie skażą cię jeśli to był wypadek z tym… Tym czymś!

Cyklista jednak nie słuchał, może pozbawił się słuchu waląc salwę w wąskim korytarzu bez żadnej ochrony uszu? A może wpadł w szał, tak po prostu. 

 Stalkerom się to zdarza. Szczególnie jak poza Neptunem srogo coś ich napromieniuje. 

 Strzelił znowu, trzy kule odbiły się od metalowej ramy drzwi i ze świergotem rykoszetu pognały w ściany wzbijając eksplozje kruszonego betonu. Mietek usłyszał jak Marcel wali automatem o ściany i wrzeszczy gniewnie, znak, że samoróbka się zacięła. 

 Skoczył na równe nogi i wypadł zza framugi. Strzelił. W ułamku sekundy w torsie Cyklisty wybuchły w tłustej mgiełce, cztery otwory. Zwalił się na ziemię niczym pozbawiona pluszu kukła, automat zagruchotał o posadzkę a Rdzeń Hadesa uderzając o podłoże wydał potężny huk. 

 Dźwięk ten był niczym śnieżna lawina zamknięta w igielnym uchu po to, by być wystrzelona przez działo elektromagnetyczne wprost między półkule mózgu Mieczysława. Po prostu powaliło go na ziemię. Bolał go cały organizm, jakby kakofonia mogła uszkadzać żywe ciało. 

 Zwijał się z palącego bólu jeszcze dłuższą chwilę. Czuł jakby wiązania mięśni zrywały się jeden po drugim, jakby białobłękitna gwiazda jaka zrodziła mu się pod kopułą czaszki przybierała fizyczną postać. Powoli i boleśnie. Sięgając swymi wijącymi się promieniami w szpik kostny. 

 Nie wiedział ile to trwało ale w końcu był w stanie podnieść się do pozycji siedzącej. Ze szczękiem klamr zerwał z siebie hełm. Mlasnęło mięso i łzy naszły mu do oczu. Odrzucił go gdzieś w mrok korytarza. Latarka już nie była mu potrzebna. 

 Rdzeń Hadesa emitował własne światło. Jakby ciężkie i ziarniste, wżerające się w ciało i obejmujące z każdej strony. Światło barwy gwiazdy jaka wcześniej rozrywała go od środka. Wpatrywał się w sferę uporczywie, jakby nie dostrzegał płynnej, sczerniałej masy jaka rozlewała się ośmioramiennie tam, gdzie upadł Cyklista. 

 – Wiedziałem! – zawył zdzierając sobie gardło – To wszystko przez ciebie, pierdolony złomie. Jakaś zasrana żarówa sprzed apokalipsy! Spaliłaś Baśkę i Magdę kurwo! Marcel przez ciebie oszalał! – rzucił się na ziemię przygnieciony ciężarem swego plecaka – W dupie mam czyim sercem, mózgiem czy chujem jesteś. Takie przeklęte artefakty starożytnych należy niszczyć! 

 Podczołgał się do Rdzenia Hadesa, czuł jak robi mu się gorąco, jak w nozdrzach rozpycha się odór palonej kreatyny. Podpierając się ściany wstał na równe nogi z Rdzeniem przyciśniętym pod żebra. 

 Na podłogę, na pozostałości Marcela zaczęła skapywać wrząca guma wierzchniego płaszcza stalkera. Rozchlapując paskudną masę pod nogami, ruszył ku wyjściu z korytarza, ku tunelowi, ku otchłani. 

 – Wiedziałem, to chujstwo namieszało mu zwojach mózgowych… Pewnie promieniuje… – mamrotał do siebie kuśtykając – On… Nigdy by sam z siebie czegoś takiego nie zrobił. Cyklista… Marcel… On był dobrym stalkerem. 

 Stanął nad przepaścią na zabrudzonej juchą, skrzypiącej blasze. 

 Uniósł Rdzeń Hadesa na wysokość oczu. 

 Jego rękawice właśnie płonęły a w mrok skapywała nie tylko topiona guma ale i jego mięso. Chwilę później odpadł mu nos a za nim kaskada włosów. 

 Sfera zdawała się razić go prądem. Zawrotnie szybkie fale energii odbijały się w jego wnętrznościach zaliczając każdy organ i każdą kość. Stał jednak sparaliżowany, dzielnie przyjmując łamiące huki w kręgosłupie… Zębach… Stopach… Żebrach… Wreszcie trzasnęły mu kolana. Rdzeń jakby bronił się przed zrzuceniem z powrotem do Tartaru.  

 A przynajmniej tak mu się zdawało kiedy upadał na plecy z Rdzeniem Hadesa wbijającym mu się w brzuch. 

 W górę bryznęła paskudna mieszanka skwierczącej ludziny i gumy. Kolejne fale energii sieknęły Mieczysława po rękach. Poczuł jak skóra z jego twarzy zostaje zwiana, niczym welon z upudrowanej główki panny młodej. 

 Wrzasnął przeszywająco, dosłownie zdzierając sobie gardło, które zaczęło zapychać się własnymi ścianami. Rzucił się gruchocząc własny kościec ciężarem Rdzenia Hadesa. I raz, i jeszcze, i raz jeszcze… Sfera niczym kamień w misce turlała się to w miednicę to w pod osłonę żeber, rozchlapując przy tym wrzącą krew, spalone skrawki mięsa i dymiące, kościane drzazgi. 

 W końcu blacha nie wytrzymała. 

 Z upiornym jękiem zgięła się i pozwoliła stalkerowi zawędrować na dno Tartaru. 

 

Koniec

Komentarze

Podoba mi się idea skrzyżowania maski gazowej z kaskiem motocyklowym i zamontowanie noża kuchennego jako bagnetu:) Skrzyżowanie uzi z Ak 47 mnie urzekło ;*

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Hej, mogę mieć kilka uwag?

Pierwsza, to taka lekka sugestia – przyjemniej czyta się tekst, który jest wyjustowany do obu stron.

 

Z pewnych powodów muszę przerwać lekturę chwilowo, więc opinię o całości dopiszę później, jak doczytam. Na początek jednak chcę poruszyć kilka kwestii technicznych (ogólnie ujmując). Mam nadzieję, że moje sugestie pomogą Ci tekst ulepszyć. Poniżej przykłady.

 

Powtórzenia. Znam ten ból – ale dobrą radą jest przejrzenie pod tym kątem tekstu jakiś czas po napisaniu i odleżeniu (a podobno są i pomocne apki, ale na nich się nie znam) plus słownik synonimów: 3 pierwsze akapity i 5 razy słowo las, część można zamienić na coś innego, napisać inaczej; słowo dziwy prawie zdanie po zdaniu – znów za gęsto; ale to nie wszystko:

Szedł przez las, ciemny i pusty. Pozbawiony życia, dlatego nazwany przez ludzi z Neptuna Pustym Lasem. Proste nazewnictwo pomagające uporządkować sobie w głowie wszystkie dziwy(+,) jakie można spotkać poza Neptunem. 

 A czy w Pustym Lesie mógł spotkać jakieś?

 Nie, dlatego wybrał drogę przez niego. Wolał nie ryzykować spotkaniem z szeroko rozumianymi dziwami świata spoza Neptuna. Nie znaczyło to jednak, że szedł przez las spokojnie. Nie, żaden stalker nie miał prawa być spokojnym o swe bezpieczeństwo poza Neptunem. Nawet w takich miejscach(+,) jak Pusty Las

 

 Licznik co chwila świrował(+,) zanosząc się symfonią cykania. – interpunkcja; to i wyżej tylko przykład, ale widzę powtarzający się

 

Teraz inny przykład, a nawet dwa:

Żarówa LED rozganiała mrok Pustego Lasu na tyle, by nie wpadł w żadną paść ani nie przewrócił się o kanciaste korzenie drzew. 

Światło rozgania mrok, nie żarówka. 

Na określenie kanciaste korzenie od razu wyobraziłam sobie obrazki z minecrafta (kiedyś bratanek się chwalił swoją farmą), a nie np. nieforemne, koślawe czy jakoś tak. 

 

Chociaż dbał o swoją Szesnastkę jak mógł, – dlaczego wielką literą? Nadał imię karabinowi?

 

Kolejna rzecz, czy nawet dwie:

raz – powtórzenia – drzewsmoły jest w tym fragmencie zdecydowanie za dużo, część drzew można zastąpić choćby pniem lub innym określeniem, nieco przebudowując:

Przystanął na chwilę zaintrygowany jednym z drzew. Skrzyżował ręce na piersi i bujając się na nogach obserwował, jak podejrzewał, cud życia. Pierwszy taki w Pustym Lesie. 

 Przedmiotem tej obserwacji było popękane wybrzuszenie u dołu jednego z drzew. Krągłe, kształtne, w pełni symetryczne(+,) gdyby nie te pęknięcia(+,) z których toczyła się smoła

 A przynajmniej jemu wydawało się, iż to wyglądało jak smoła. Połyskliwa, bezgłośnie bulgocząca i drżąca smoła rozlewająca się ośmioramienną kałużą pod drzewem. Jak nowoodkryte złoże ropy, obsydianowo czarna substancja wyślizgiwała się z drzewa bez ustanku, z zapałem można by rzec. 

dwa – jaki cud życia? Smoła, czy inna taka substancja nie kojarzy się z żywym organizmem. Tu więc w trakcie czytania miałam potknięcie “poznawcze” – użyte określenie nie pasowało mi do opisanego elementu.

 

Przesiąknięty krwią i osoczem. – osocze jest częścią składową krwi i nie występuje osobno, jeśli nie jest sztucznie odwirowane (niech mnie jakiś medyk poprawi, jeśli się mylę). Jednym słowem – w tym miejscu jest to przekombinowane, wystarczy sama krew. 

 

Żeby nie było, że tylko marudzę, łap uwagi innego typu – to też tylko przykłady, a też masz tego więcej: 

symfonią cykania.

jak parasole zagarniając szczątkowe światło

Bardzo mi się to podobało :) Widać, że potrafisz stosować dobre i ciekawe określenia i porównania. 

Podoba mi się też pokazana inwencja, która sporo mówi o bohaterze – na przykład ten nóż w miejsce bagnetu czy zespolony hełm i magazynek własnej produkcji. 

Zapowiada się ciekawie.

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Intrygujące przenośnie, przykładowo:

"Dźwięk ten był niczym śnieżna lawina zamknięta w igielnym uchu po to, by być wystrzelona przez działo elektromagnetyczne wprost między półkule mózgu Mieczysława."

"Poczuł jak skóra z jego twarzy zostaje zwiana, niczym welon z upudrowanej główki panny młodej."

Klimat przypomniał mi Piknik na skraju drogi i serię gier Fallout.

Pomysły inżynierskie mocno karkołomne, ale ciekawe.

Utwór utrzymał moje zainteresowanie, mimo, że czasem męczył.

Mimo zmęczenia – dość pozytywnie – bo zagłębiając się w mroki postapokaliptycznego świata przypominałem sobie – zupełnie bez związku – fakty z własnej biografii – i było to w pewien sposób odświeżające.

Nie do końca wiem, czy mi się podobało – opowiadanie nie jest złe, ma w sobie “coś” ale końcówka mnie nie przekonuje jakoś – i ten “dobry” stalker też mi zgrzyta po zębach i mózgu.

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Witaj.

 

Jak widzę, „Samozwańczy Pisarzu” (jak sam siebie nazwałeś), dopiero się zarejestrowałeś i już witasz Portal tak pokaźnym tekstem. :)

 

Oryginalny pomysł na fantastyczny świat, pojęcia, zjawiska, nawiązania do mitologii. Mocno realistyczne opisy przerażających zmian, jakie zachodzą w Cykliście.

 

O sprawach technicznych była już wcześniej mowa.

Wspomnę tylko, że „nie” z przymiotnikami zapisujemy razem, przed wyrażeniem z „który” dajemy przecinek, a wyraz „zresztą” zapisujemy razem.

Do poprawy na pewno jest cała interpunkcja tekstu.

Zdarzają się także literówki i błędy stylistyczne.

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Tekst ma potencjał i może nawet trafić do biblioteki, lecz musisz koniecznie poprawić sprawy językowe. 

 

Zapraszamy do Hyde Paru, gdzie w wątku powitalnym znajdziesz ciekawy link do Poradnika dla Nowicjuszy autorstwa Drakainy, a także garść ciekawych konkursów z super nagrodami dla Nowych Użytkowników. :)

 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Dołączę się do chóru;)

Dużo fajnych pomysłów i obrazów, ale jak dla mnie, za dużo utrwalania.

Piszesz o czymś intrygującym, ale powtarzasz, zabijając własny pomysł.

 

 Jego rękawice właśnie płonęły a w mrok skapywała nie tylko topiona guma ale i jego mięso.

Jak tu. Opis brutalny, nawet bym powiedziała chamski, ale intrygujący.

 

 W górę bryznęła paskudna mieszanka skwierczącej ludziny i gumy.

I tu jest sumie to samo. Niezłe, brutalne ale już było użyte.

 

I takich miejsc jest trochę. Ale da się czytać i intryguje.

Lożanka bezprenumeratowa

Właśnie.

Wróciłem tu by zobaczyć co inni sądzą i chyba Ambush najlepiej to ujęła:

da się czytać i intryguje

 

Przecinków nie ogarniam, ortografii również – ale jednak to też przeszkadza – by w pełni cieszyć się tekstem.

A to, że da się czytać i intryguje – wskazuje – że warto nad nim popracować, by był strawniejszy w odbiorze.

A to co mi zgrzyta to trochę czarno-białość miejscami – jeśli wiesz o co mi chodzi. Ale może taki post-apo świat musi mieć tak mocno zarysowaną, a jednocześnie uproszczoną – moralność.

 

 

Aha – ważne: tu w dobrym tonie jest prowadzić dyskusje pod własnym dziełem.

Pamiętam jak się tu pojawiłem, wydawało mi się to czymś niewłaściwym (wręcz nieeleganckim) – więc teraz wszystkim przypominam.

Warto odpowiadać na komentarze, warto bronić swojego tekstu / wizji – i warto wprowadzać w już opublikowanym tekście – poprawki (a nie – przykładowo – usuwać i wrzucać na nowo, z komentarzy mogą się bowiem uczyć inne osoby niż tylko komentujący i autor).

 

pozdrawiam,

 

Jim

 

entropia nigdy nie maleje

Wróciłam.

 

Mam jeszcze kilka uwag. Ale też na zasadzie przykładów. Bo to pokazuję poniżej, to nie wszystko.

 

 Chowa zdjęcie pod płaszcz zupełnie już przekonany, – nieoczekiwana zmiana czasu – wszędzie masz przeszły, tu teraźniejszy. Dalej w tekście takie pomieszanie jest częściej.

 

Przypomniał sobie smród palonej keratyny i ludzkiego tłuszczu – tu mnie zatrzymała myśl – jaki jest zapach palonej keratyny?

 

Przypominała mu jakąś koszmarną wersję pszczelego ulu – raz – ula; dwa – jeśli to bulwa, to raczej gniazdo niż ul (def. ula https://sjp.pwn.pl/doroszewski/ul;5511051.html) 

 

No dobra, przyczepię się jeszcze do jednego. Ta saperka z maczetą. Jeśli się bujają i stukają o siebie, to są po prostu źle zamocowane. Za pierwszym razem nie zwróciłam szczególnej uwagi, przy drugim stuknięciu przymknęłam oko, ale przy kolejnym zaczęło mnie to męczyć. Jeśli taki sprzęt jest przymocowany do plecaka, że lata, jak chce, to może zrobić krzywdę niosącemu plus nie jest to wygodne, żeby coś stukało w ramię, bok czy biodro (nie wiem, na jakiej wysokości wiszą). Cokolwiek gdziekolwiek noszę, to mocuję tak, żeby nie było luźno, bo to niepraktyczne (nauczyłam się tego na własnych błędach, gry różne rzeczy mi np. przy pasku czy plecaku dyndały i przeszkadzały). I jak miałam ogólnie niezłe zdanie o bohaterze, to tu podpadł brakiem pomyślunku. 

 

Na moje oko nierówny ten tekst pod względem języka – jak wspomniałam wcześniej, masz świetne fragmenty, ale co najmniej tyle samo nie do końca właściwie użytych słów czy sformułowań. Poza przytoczonymi wcześniej przykładami, to jeszcze m.in. górny kombinezon – kombinezon to strój jednoczęściowy, ale jeśli masz tu osobno spodnie i górę, to zakładam, że ubranie zostało rozerwane i wtedy raczej należałoby napisać górna część kombinezonu. I tak dalej…

 

Plus zgadzam się z Ambush odnośnie powtórzeń pewnych kwestii – zabijają klimat. 

 

A ten jakiś jest, może nieco jeszcze ukryty, ale w nim jak i w samym pomyśle jest potencjał. Trzeba by to tylko dopracować.

 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki wszystkim, że pochyliliście się nad moją amatorszczyzną. W końcu najważniejsze jest to, że ktoś to w ogóle przeczytał. 

 Najczęściej pojawiającymi się słowami krytyki były te o orografię, i ona tu faktycznie leży i trzeba mi ją poprawić, oraz powtórzenia. 

Napiszę coś dziwnego, ale one tu były w pełni świadome. Miały zakręcić w głowie odbiorcy czy coś innego co sobie myślałem podczas pisania i brzmiało to dobrze [w mojej głowie], ale odbiór jest jak widać zły.

Użytkowniczka Śniąca wytknęła szereg elementów, które jej nie grały i dobrze. 

“Chociaż dbał o swoją Szesnastkę jak mógł, – dlaczego wielką literą? Nadał imię karabinowi?” no tak, to chyba wynika samo z siebie skoro broń to M16. 

Smoła i cud życia, to też było zamierzone. Kontrast miał budować klimat mocno wykrzywionego, toksycznego środowiska. 

Krew i osocze, jest to wyszczególnione w taki sposób, bo [znów] w mojej głowie brzmiało to dość obrzydliwie i mi się spodobała myśli, że te dwie substancje będą odseparowane. 

“Przypomniał sobie smród palonej keratyny i ludzkiego tłuszczu – tu mnie zatrzymała myśl – jaki jest zapach palonej keratyny?” palona keratyna cuchnie jak palona keratyna, kto przypalił sobie włosy gazem z kuchenki podczas gotowania to się niemiło przekonał heh…

Mieszanie czasów, też było zamierzone, ale w sumie to faktycznie wypadałoby to stąd wywalić i ujednolicić. Nie ma tu jakiegoś usprawiedliwienia, nie wiem co sobie myślałem jak pisałem. 

Ul w odniesieniu do drzewnej bulwy też będę bronić, w zamyśle miało to zakłopotać odbiorcę dziwnym zestawieniem słów.

Saperka i maczeta, a tak po prostu się obijają o siebie, bo czemu nie? 

A ten górny kombinezon to faktycznie głupio brzmi, to pewnie wywalę. 

 

Użytkowniczka Ambush wspomniała o powtarzanych sekcjach opisów, tu mam wrażenie że chyba sam siebie zapędziłem w róg XD, ale będzie trzeba to zmienić. 

 

Zaś Użytkownik Jim napisał między innymi o słabym zakończeniu, i tu znów, chyba sam siebie wpędziłem w róg, aczkolwiek jakbym miał oceniać, to zawaliłem tu jeśli chodzi o przejrzystość. Trochę się zapędziłem z tajemnicą i tak dziwnie to wygląda. 

 

Ogółem to dziękuję że ktoś poświęcił swój czas na moja trochę nieoszlifowaną opowiastkę. 

Jak zdołam, to pewnie niedługo pojawi się jakaś przebudowana wersja. 

Pozdrawiam!

Powodzenia, dzięki, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Miały zakręcić w głowie odbiorcy czy coś innego co sobie myślałem podczas pisania i brzmiało to dobrze [w mojej głowie], ale odbiór jest jak widać zły.

Stare dobre “co siedzi w głowie autora” laughPrzechodził i wciąż przechodzi przez to każdy z nas. A odbiór – nie powiedziałabym zły, tylko inny. 

 

“Chociaż dbał o swoją Szesnastkę jak mógł, – dlaczego wielką literą? Nadał imię karabinowi?” no tak, to chyba wynika samo z siebie skoro broń to M16. 

Nie wynika samo z siebie. Nie znam Cię i Twojego pisania, więc nie jestem w stanie wywnioskować, czy to błąd, czy faktycznie bohater w jakiś sposób personifikuje rzecz, nadając jej imię. Gdybyś tak napisał o samochodzie (strzelam: moja Kangurka czy mój Kangur o renault kangoo), to tu wątpliwości bym nie miała, bo imiona dla samochodów są wcale częste (mój też ma imię). Za to nie słyszałam o imionach dla broni (pomijając miecze w tej czy innej kulturze).

EDYTA

Właśnie przypomniało mi się, że gdzieś kiedyś czytałam, że ktoś nazwał swoje rewolwery albo pistolety, ale to były kobiece imiona, więc nie było wątpliwości. Te mam tu, bo imię jest wzięte z modelu – jak w moim przykładzie z renówką).

 

Smoła i cud życia, to też było zamierzone. Kontrast miał budować klimat mocno wykrzywionego, toksycznego środowiska. 

Krew i osocze, jest to wyszczególnione w taki sposób, bo [znów] w mojej głowie brzmiało to dość obrzydliwie i mi się spodobała myśli, że te dwie substancje będą odseparowane. 

Tylko że to znów jest w Twojej głowie, a czytelnik (ja jako przykład), może na to spojrzeć inaczej. Ponieważ nigdzie nie jest zasugerowane, że jest inaczej, to zakładam, że to nasz ludzki, acz postapokaliptyczny świat. A to znaczy, że pewne rzeczy mimo wszystko się nie zmieniają. Dla mnie “cud życia” to byłby zielony pęd, albo robak.

Tak samo z osoczem – samo się z krwi nie oddzieli, więc nie widzę powodu, dlaczego w świecie postapo miałoby to robić. Oczywiście jestem w stanie wyobrazić sobie coś takiego, ale wymagałoby to jakiejś ładnie wtrąconej wzmianki światotwórczej, która by to uzasadniała. A tego tu nie ma, stąd mój “protest”. 

Jak dziwny świat byś nie wymyślił, to jednak musi on być w jakiś sposób logiczny. 

 

palona keratyna cuchnie jak palona keratyna, kto przypalił sobie włosy gazem z kuchenki podczas gotowania to się niemiło przekonał heh…

Z tego co wiem, to keratyna jest białkiem, które zawiera m.in. siarkę i to jej związki odpowiadają za zapach palących się włosów, paznokci itd., a nie keratyna jako taka. Dlatego moim zdaniem tu przekombinowałeś. Ale może się mylę i przyjdzie ktoś, kto lepiej zna się na chemii i to rozstrzygnie. 

 

Ul w odniesieniu do drzewnej bulwy też będę bronić, w zamyśle miało to zakłopotać odbiorcę dziwnym zestawieniem słów.

Mnie, jako odbiorcy to nie zakłopotało, co najwyżej zastopowało lekturę (potknięcie) z myślą “no heloł, ale autor chyba nie wie, co to ul, skoro mu się tak pomieszało” (mam nadzieję, że Cię nie uraziłam). Jak wspomniałam w pierwszym komentarzu, potrafisz zastosować fajne porównania, określenia, ale nie zawsze. I dla mnie to jest ten drugi przypadek. I to jest znów przykład na tego, co ma w głowie autor, a co widzi czytelnik ;) 

 

 Saperka i maczeta, a tak po prostu się obijają o siebie, bo czemu nie? 

A próbowałeś tak chodzić? Mnie mniejsze elementy wyposażenia zawieszone przy pasku do spodni strasznie denerwowały dyndając i się obijając, a tu wytrawny stalker tak maszeruje? Do tego maczeta z zasady jest ostra, więc tym bardziej tego nie kupuję. Może inni to zaakceptują, ale ja nie potrafię. 

 

sam siebie zapędziłem w róg

Zdarza się absolutnie każdemu :) Kwestia do wyrobienia się, także w aspekcie autokorekty, a można też przed publikacją skorzystać z bety.

 

 

Jak zdołam, to pewnie niedługo pojawi się jakaś przebudowana wersja. 

Absolutnie nie! (No, może nie absolutnie ;) )

Teksty można dowolnie edytować, więc chyba lepiej nie kombinować z kolejną wersją. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zajrzałam do tekstu, komentarz merytoryczny będzie, jak przeczytam całość, na razie uwagi “formalne”.

 

ak zdołam, to pewnie niedługo pojawi się jakaś przebudowana wersja. 

Absolutnie nie! (No, może nie absolutnie ;) )

Teksty można dowolnie edytować, więc chyba lepiej nie kombinować z kolejną wersją. 

Zgoda z przedpiśczynią. Jeśli chcesz przebudowywać w spokoju, wycofaj tekst do Kopii roboczych, możesz tam pracować nad nim sam albo dać go na betę, ale jeśli wywalisz i wrzucisz nowy, to po pierwsze wyrzucasz dotychczasowe komentarze, co jest trochę nie fair wobec ludzi, a po drugie sporo osób zauważy, że to recykling i nie zyska to tekstowi popularności.

W radykalnych przypadkach, oczywiście, można tak zrobić, ale wtedy lepiej zachować oryginalną wersję i dać do niej link w przedmowie nowej wersji.

 

Zapraszamy do Hyde Paru, gdzie w wątku powitalnym znajdziesz ciekawy link do Poradnika dla Nowicjuszy autorstwa Drakainy

Bruce, poradnik, o ile wiem, nie jest nigdzie podlinkowany, nie wiem zresztą, co nazywasz “wątkiem powitalnym” (w “Cześć, jestem tu nowy” nie ma linku). Poradnik siedzi sobie wyłącznie w dziale Publicystyka, pod tym linkiem: Portal dla żółtodziobów

http://altronapoleone.home.blog

Bruce, poradnik, o ile wiem, nie jest nigdzie podlinkowany, nie wiem zresztą, co nazywasz “wątkiem powitalnym” (w “Cześć, jestem tu nowy” nie ma linku). Poradnik siedzi sobie wyłącznie w dziale Publicystyka, pod tym linkiem: Portal dla żółtodziobów

Drakaino, kiedy się tu pojawiłam, pisząc w całkiem innym miejscu, wskazano mi ten właśnie wątek jako powitalny i podkreślono, że “ktoś tu się zapomniał przywitać”. Tam w komentarzach widnieje link do Twojego Poradnika, ja zawsze szukam go tylko poprzez wątek “Cześć, jestem tu nowy” i on nazywa się wątkiem powitalnym.

 

 

Pecunia non olet

W komentarzach to zaraz zniknie ;) Lepiej podawać link do Publicystyki

http://altronapoleone.home.blog

No tak, pewnie tak jest prościej. :)

Pecunia non olet

Śniąca, ty to chyba saperek nie lubisz o_o. Ale co do reszty, no to dodatkowe akapity na rozwinięcie by było jasne o co biega ze smołą, osoczem czy ulem, czemu nie. Ale jakiś mi się to wewnętrznie gryzie, że to też by było przekombinowane, w takim sensie, że ja stawiając się w roli czytelnika, czułbym, że autor traktuje mnie jak idiotę albo lepiej, że musi wszystko wyjaśniać nie zostawiając nic we mgle “chaotycznej tajemnicy”, no nie podobało by mię się to jako piszącemu. Albo zwyczajnie znów za dużo kotłuje się w głowie i palce nie nadążają biegać po klawiszach. 

 Stalker wytrawny miał być, ale tak.. Krzywo. Tu to chyba jednak przydałoby się więcej tekstu heh…

Saperki lubię, sama mam taką klasyczną wojskową, skręcaną :) Świetnie spełnia swoją rolę – przetestowane kilka razy w różnych warunkach ;)

 

Łap jeszcze jedną uwagę ogólną (nie napisałam tego wcześniej wprost, a z rzuconych tu i ówdzie słów może to nie wybrzmiało odpowiednio) – to wszystko powyżej (z wyjątkiem elementów dotyczących warsztatu, jak zasady pisowni), to moje odczucia i mój punkt widzenia jako czytelnika. Ty, jako autor nie musisz się ze wszystkimi zgadzać. Jak wspomniałam – to, że ja czegoś nie kupuję i mi nie pasuje, nie znaczy, że inni odbiorą to tak samo. 

Popraw ewidentne usterki* i poczekaj na inne komentarze i opinie.

 

* W dobrym tonie jest poprawić minimum to, co zostało wskazane palcem, żeby kolejni czytelnicy mieli przyjemniejszą lekturę i widzieli, że się starasz i ich szanujesz :)

 

EDYTA

 

powtórzenia. 

Napiszę coś dziwnego, ale one tu były w pełni świadome. Miały zakręcić w głowie odbiorcy czy coś innego co sobie myślałem podczas pisania

Właśnie natknęłam się na opowiadanie LabinnaH Cofnij zapis i enter i dwa pierwsze zdania wydały mi się idealną ilustracją takiej sytuacji:

Kochanie – wstań, kochanie – jesteśmy spóźnieni, kochanie – potrzymaj mi sweter. Kochanie, kochanie. Kochanie?

Trzy zdania, 6 razy słowo kochanie. Tego w życiu nie próbowałabym poprawiać, tu te powtórzenia mają rację bytu, mają sens. Nadają pewien ton, budują pewną atmosferę. 

Widzisz różnicę?

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

musiałbym najpierw przeczytać podane opowiadanie, bo po jednym fragmencie to nie za bardzo można oceniać, szczególnie że ten kawałek pachnie trochę jakąś parodią a nie czymś co mi się roiło w głowie [no kurde znowu o tym] czyli ten rytm co mi nie wyszedł i miał “kręcić głową” odbiorcy. 

EDIT

z resztą Kochanie jest w dialogu to to chyba rządzi się innymi sprawami

Też nie czytałam tego opowiadania, ale tu widać gołym okiem, że chodzi o czyjąś nacechowaną emocjonalnie, niezbyt zborną wypowiedź – albo mowę niezależną, czyli wypowiedź przytaczaną bezpośrednio, albo monolog wewnętrzny, albo bardzo mocno spersonalizowaną, może pierwszoosobową narrację. Widać zabieg stylistyczny w tym gorączkowym powtarzaniu słowa, jakąś obsesyjność i tak dalej.

http://altronapoleone.home.blog

Przyznam, że przez tekst leci się bardzo płynnie. Zasługa to nie tylko sposobu narracji, ale i jej tempa. Bohater nie zatrzymuja się nigdzie zbyt długo, nie dywaguje przesadnie nad kolejnym krokiem, a, jak przystało na stalkera, działa. 

Udało się stworzyć jakąś namiastkę tajemnicy. Z każdym kolejnym tropem coraz bardziej intrygował mnie los Cyklisty. Bo wszak w tym świecie mogło go spotkać wiele…

Nie do końca jestem pewien czy wydarzenia dzieją się w Zonie. Nie jest to dla mnie żaden problem, a wręcz lubię gdy fanfiki wychodzą poza ramy danego uniwersum. Bo pomysł z wplecieniem mitologii już autorski jest napewno. Ale wyszło to dobrze, skleiło się w zgrabną całość.

Przyjemny tekst.

 

Pozdrawiam!

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

No nasza stara dobra Zona to nie jest, i dobrze że w takim krótkim fragmencie to można odczuć, cieszę się że się spodobało. 

ustawił ogień pojedynczy li wycelował w źródło dźwięku. ← literówka

wydostają się z "ulu". ← ula

Z resztą<- razem

 

Przestaję ‘łapać’. Jak będziesz edytować, sam takie znajdziesz.

 

Nie moje klimaty, ale doceniam pomysł. Ciekawe było, czym to się skończy.

 

Podobnie jak Nazgulowi, mi się tekst czytało bardzo płynnie, nawet jeśli samo tempo jest nieśpieszne, a całość w zasadzie stoi na opisach otoczenia i myśli bohatera.

Na wstępie jeszcze jedna uwaga – dosyć mocno polegasz na znajomości przez czytelnika, czym jest “stalker”. To słowo jest kluczem, które ma wytworzyć odpowiedni klimat, ma wygenerować w wyobraźni odpowiedni Pusty Las (nawet jeśli na Neptunie), ma wręcz przywoływać inne niedopowiedziane obrazy. Ale to miecz obosieczny – jeśli trafisz na kogoś bez znajomości tego terminu, to przyjemność z czytania może spać o parę punktów. Niewiele, bo opisy moim zdaniem bronią się same, ale na pewno siła przyciągania będzie mniejsza.

Sama fabuła tego koncertu fajerwerków jest prosta, ale to raczej pretekst do opisu swiata oraz ludzkiej sytuacji Cyklisty czy więzów łączących bohatera i tegoż biedaka. Zakończenie nie zaskakuje – ileż to razy widziałem coś takiego w post-apo – ale nieźle operujesz tutaj emocjami. Nie każdy da się złapać, ale narzędzie wykorzystane jest ok.

Tak wieć sam koncert na plus, choć ma w sobie parę rzeczy, które dla nie-fanów tego typu literatury obniżą o kilka stopni przyjemność. Dla mnie jednak jest ok.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

OK, jest historia. Schemat nienowy, ale ładnie to opisałeś.

Trochę mi brakło wprowadzenia do tej opowieści. OK, postapo, na Neptunie, ale jak do tego doszło? Ludzkość z jakiegoś powodu przeprowadziła się na inną planetę (ale dlaczego na gazową?). I tu jeszcze dokładasz postapo. Czyli tam też wszystko skopaliśmy i coś się poważnie rozwaliło?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka