Wiatr zawył złowieszczo, porywając z gałęzi ostatnie żółto-brązowe liście. Ciężka, zdobiona brama zamknęła się z jękiem. Szczęknął zamek. Dozorca powoli wysunął z niego mosiężny klucz i jeszcze raz poświecił latarką po zabezpieczonym terenie. Wzdrygnął się, czując na skórze mroźny powiew. Postawił mocniej stójkę kurtki, obrócił się na pięcie i odszedł czym prędzej, pozostawiając za sobą skąpany w półmroku cmentarz.
Gdy tylko odgłos jego kroków zginął w pogwizdywaniach żywiołu, spomiędzy nagrobków wyłoniły się postacie. Blade jak śmierć, niczym upiory przemierzały nekrpolię, podążając w tylko sobie znanym kierunku. Ich wzrok był pusty, twarze bez wyrazu. Powoli mijały kolejne groby, nawet na nie spoglądając.
Oświetlana jedynie bladym blaskiem zniczy kaplica wyłoniła się nagle z mroku, strasząc skruszonymi ścianami i gotyckimi wieżyczkami. Postacie zgromadziły się przed nią, by następnie rozproszyć się i samotnie zniknąć w kolejnych alejkach.
***
Dni już od dawna nie miały sensu. Przestały mieć daty i nazwy. Każdy wyglądał dokładnie tak samo – miał ten nieznośny odcień błękitu, którego nie dało się wyprzeć z umysłu.
Zak powoli uchylił powieki i powiódł zmęczonym spojrzeniem po pokoju. Światło, które próbowało przedrzeć się przez zasłony w oknach, sugerowało, że wciąż trwał dzień. Pora nie miała znaczenia. Każdego ranka tak samo nie znajdował powodu, by w ogóle podnieść się z łóżka.
Krótki, ostry dźwięk powiadomienia przedarł się przez panującą wokół ciszę. Chłopak zgarnął z oczu niesforne włosy i z ociąganiem sięgnął po telefon. Święto Zmarłych, głosił napis w dymku. Zak przejechał palcem po wyświetlaczu, otwierając grupę.
Już czas. Jesteście gotowi?
Przetarł dłońmi wciąż sklejone powieki i podniósł się do siadu. Kolejny sygnał wdarł się do jego głowy.
Pamiętajcie, możecie to zrobić tylko dziś.
Był zmęczony tak samo jak poprzedniego dnia, gdy kładł się spać, nawet się przed tym nie rozbierając. Mimo to wstał i powlókł się do stojącego w kącie biurka. Niedbałym ruchem zgarnął z blatu część szpargałów, odkrywając tym samym niewielki notes oprawiony w skórę. Otworzył go, sięgnął do przybornika po stare pióro i nabazgrał na kartce kilka zdań. Na koniec przekuł opuszkę o stalówkę i przycisnął palec do papieru, pozostawiając przy ostatnim wyrazie okrągły odcisk krwi zmieszany z atramentem.
Telefon zawibrował w jego kieszeni.
Cmentarz Centralny, godzina 21. Pamiętajcie, nie robicie tego tylko dla siebie.
Zak odczytał wiadomość i na powrót schował smartfon. Zdjął z krzesła przetarty plecak i włożył do niego notes, po czym przeniósł wzrok na rozpadającą się obok drzwi komodę. Podniósł z niej niewielki słoik wypełniony do połowy czerwoną masą oraz zapałki i również ukrył je w plecaku.
W dalszej części domu było równie ciemno jak w jego pokoju. Zak niespiesznie przemierzył korytarz i wszedł do kuchni. Stos brudnych naczyń piętrzył się w zlewie. Puste butelki zdobiły blat oraz stół. Nad kartonem z niedojedzoną pizzą latały muchy. Jednak podobne widoki nie robiły już na nim wrażenia.
Minął pomieszczenie i położył dłoń na klamce tylnego wyjścia. Dawniej były to zaczarowane wrota do zupełnie innego świata. Świata o ciepłych barwach, bez wrzasków wiecznie pijanego ojczyma oraz matki, która znikała na całe dnie, by nie musieć ich wysłuchiwać.
Niewiele z tego pamiętał. Błękitna szarość pochłonęła również ogród. Nie był już schronieniem a jedynie częścią bezsensownej codzienności.
Zak przesunął skobel i otworzył drewnianą furtkę. Przeciągły jęk starych zawiasów zgrał się z dźwiękiem powiadomienia.
Do zobaczenia…
Wiatr zawył żałośnie.
Chłopak naciągnął na głowę kaptur od bluzy i ruszył ulicą prosto w nadchodzący mrok.
***
Migoczący płomień dopalającego się znicza nieśmiało oświetlał kamienną tabliczkę wyrastającą z podłoża. Była wytarta i miejscami popękana, jednak wciąż dało się odczytać wyryty na niej napis.
Zak ściągnął z ramienia plecak, wydobył z niego słoik oraz notes i położył na ziemi tuż przed nagrobkiem. Wraz z wybiciem pierwszego dzwonu zapalił znajdujący się w naczyniu knot. Wiedział, że inni uczynili dokładnie to samo, tak jak zostało im to przykazane. Poczuł mrowienie pod skórą nadgarstka w momencie, gdy płomień z sykiem zaczął rozpuszczać czerwoną maź. Przejechał palcami po cienkich bliznach, próbując pozbyć się uporczywego swędzenia.
W miarę jak ogień wypalał zawartość słoika, mrowienie rozchodziło się po całym jego ciele. Gdy zabił drugi dzwon, był już praktycznie odrętwiały.
Wicher dął bezlitośnie, a niebo raz po raz przeszywały bezgłośne błyskawice. Chłód nocy objął bladego niczym śmierć Zaka, jednak on nie czuł już niczego. Pustym wzrokiem wpatrywał się w tablicę z wyrytą datą jego narodzin. Czekał. Tak jak czekali inni.
Ten, który ich odszukał, objaśnił znaczenie właściwej godziny. Czasu, w którym w ten jeden dzień w roku bariera stawała się cienka niczym nić.
Trzeci dzwon przebił się przez zawodzenie wiatru, uderzając w uszy chłopaka, który powoli zatracał się w pochłaniającej go nicości. Na ten dźwięk uchylił spękane usta i nie spuszczając wzroku z imienia swego duchowego bliźniaka, wyszeptał:
– Tu fui ego eris…
Czerwona maź wypaliła się, a niebo posłało ku ziemi serię błyskawic.
***
Otworzył oczy. Stał pomiędzy grobami, w świetle setek płonących zniczy. Ostrożnie uniósł dłoń i poruszał palcami. Miał czucie. Nabrał powietrza w płuca i wypuścił je powoli, po czym uśmiechnął się nieśmiało.
Opuścił wzrok na kamienną tablicę i dalej na leżący przed nią przedmiot. Schylił się i podniósł z ziemi notes o skórzanej okładce. Otworzył go i mrużąc oczy, zaczął czytać zawarte w nim zapiski.
Drogi Tomie,
Od dziś nazywasz się Zak Mason, zamieszkały przy Levin st. 20. W dzienniku zamieściłem kilka informacji niezbędnych do rozpoczęcia nowego życia w moim ciele. Obyś odnalazł w tym szarym świecie jakieś barwy…
Tom powoli zamknął notes i po raz ostatni obrzucił spojrzeniem swój dawny grób. Następnie uśmiechnął się i wyszeptał:
– Dziękuję, Zak. Spoczywaj w pokoju…