Jeśli episkop Matthias miałby wymienić najbardziej bezsensowny zwyczaj, z jakim miał do czynienia, byłaby to reguła starszeństwa. Podczas kongregacji najważniejsze nabożeństwa odprawiali najstarsi, a nie najwyżsi rangą dostojnicy. W efekcie trudno było przewidzieć, czy ktoś nie zwolni funkcji wodzireja na dzień przed imprezą.
Rada Relikwiarza twierdziła, że im starszy kapłan, tym bardziej oddala się od świata materialnego i przybliża do duchowego. Klecha, który stał na kazalnicy, wyglądał tak, jakby oddalał się od rzeczywistości i przybliżał do demencji. Podczas odczytywania nakazów proroka Leonoriusa przysypiał średnio co pięć minut, więc stojący obok akolita musiał szturchać go mosiężnym kropidłem.
Staruch nie pomylił się ani razu, aż do nakazu dziewięćdziesiątego trzeciego. W wolnym tłumaczeniu brzmiał on tak:
Kapłan będzie żył samotnie, bo taka jest wola Wszechstwórcy
Podczas gdy staruszek przeczytał zdanie następująco:
Kapłan nie będzie żył samotnie, bo taka jest wola Wszechstwórcy
Akolita nachylił się nad staruszkiem i szepnął mu coś do ucha. Ten jednak odezwał się głośniej.
– Przecież tak tu jest napisane.
Wszyscy zgromadzeni spojrzeli na episkopa Matthiasa. On natomiast pytająco zerkał na świętą Hedwigę, a raczej złotą maskę, którą imperatorka nakładała ostatnio na wszystkie ważniejsze spotkania. Władczyni delikatnie skinęła głową, dając Matthiasowi przyzwolenie na podjęcie działań. Było w tym ruchu coś, co przywodziło na myśl szamana dającego ofierze znak, że może już wskoczyć do wulkanu.
Matthias podszedł do księgi, odepchnął starego kapłana biodrem i zaczął pobieżnie czytać. Palce delikatnie musnęły papier w miejscu, w którym jakimś cudem wyrosło teraz cholerne, starovenoniańskie „W” oznaczające zaprzeczenie. W tym samym miejscu na sąsiedniej karcie widniała mała, brązowa kropka. Potarł ją. Pachniała czekoladą.
Z historii, które przekazywali sobie młodzi diakoni, wynikało, że prorok Leonorius miał słabość do dwóch rzeczy: bardzo wytwornego i pełnego ozdobników pisma oraz słodyczy. To, co przez wieki uznawano za listek z Drzewa Wieków bądź gwiazdę, która prowadziła mędrca do Ziemi Otrzymanej, okazało się plamą czekolady, która przykryła strategiczne dla sensu zdania słowo „NIE”.
*
Matthias czuł się we własnym gabinecie jak byle interesant. Przy jego absurdalnie monumentalnym biurku siedział teraz nie kto inny jak kanclerz Tuttle. Nawet nie raczył spojrzeć na episkopa, studiował leżącą na blacie księgę i uśmiechał się przy tym tak szeroko, że kąciki ust pewnie spotykały się na potylicy. Nikt nie wiedział, jak święta mogła pozwolić na to, by ktoś tak otwarcie gardzący duchowieństwem z dnia na dzień stał się jej osobistym doradcą. Prawdopodobnie przyczyny wyniesienia mściwej gnidy na to stanowisko były złożone i wielowymiarowe, jak przy załatwianiu posady bratankowi prezesa.
– No cóż, niezły ambaras. – Kanclerz splótł palce i wreszcie zaszczycił episkopa spojrzeniem. – Moim zdaniem trzeba działać jak najszybciej, nim wieść sama się rozniesie.
– Z całym szacunkiem, ale "jak najszybciej" to można sobie zorganizować wiejskie dożynki. Zmiana jednego ze świętych nakazów wymaga czasu, konsultacji ze specjalistami i zgody Rady Relikwiarza. Nie będę rozmawiał na tak delikatne tematy z byle pariasem, który myśli, że pastorał to makaron z sosem.
Tuttle uniósł brew, a stojąca za nim Hedwiga odezwała się, jakby dał jej umówiony znak.
– W takim razie porozmawiasz z głową Kościoła. Dziękuj Wszechstwórcy za kongregację. Wszystkich potrzebnych duchownych masz na miejscu. Jest dziewiąta rano. Powiedzmy, że o siedemnastej chcę zobaczyć efekty obrad. Macie cały dzień na kłótnie… to znaczy debaty.
– Przenajświętsza, wybacz śmiałość, ale sama wiesz najlepiej, że takie zmiany wymagają czasu.
– Czasu, powiadasz? Zabrałam cię z jakiejś małej wspólnoty w Caldorze… – Hedwiga zmieniła temat z rozwagą kawalerzysty, który cofa się, by zaatakować swój cel od innej strony. – Przypomnij mi, jak nazywało się to miasteczko? Samkołnierz?
– Sampomierz.
– Macie w Caldorze dziwną tradycję nazywania miast.
– Jest taka legenda o dwóch królewskich mierniczych, którzy przybyli do wioski, by zliczyć cały inwentarz i ustalić stawkę podatkową. Gdy zobaczyli mieszkańców uzbrojonych w widły, jeden z urzędników powiedział drugiemu „No pomierz!”, na co drugi odpowiedział „Sam pomierz!”. No i tak już zostało.
– Fascynujące… Wtedy, w Sampomierzu jeden z ówczesnych episkopów też powtarzał, że pewnych rzeczy nie da się przyspieszyć, że nominacja do pastorału trwa latami. Wyniesienie cię do tej godności zajęło mi dwie minuty. Myślę, że pozbawienie jej zajmie nieco mniej czasu, formułka jest krótsza. Termin mija o siedemnastej! Czekam na decyzję albo rezygnację.
Gdy skończyła, Tuttle opuścił gabinet, a Hedwiga pokornie podążyła za nim.
Matthias usiadł ciężko przy biurku. Na podłodze leżał pognieciony zwitek papieru, musiał wysunąć się z kieszeni kanclerza. Na papeterii siedziby nekromantów koślawymi literami ktoś nabazgrał „Godzina 20.00 ostatnie przymiarki w sali balsamowania nr 4”.
Episkop nie wiedział, o jakie przymiarki chodzi, ale nie przypuszczał, żeby Tuttle był aż tak skąpy, by ubierać się u grabarzy.
*
W skład Rady Relikwiarza wchodziły cztery osoby, które nie zgodziłyby się ze sobą w kwestii pogody za oknem, a co dopiero w sprawie reformy Kościoła. Patrzyli na siebie w taki sposób, jakby liczyli na to, że reszta za chwilę zacznie się krztusić i umierać. Najszybszym sposobem na zapewnienie sobie większości w głosowaniu było zmniejszenie liczby głosujących do jednej osoby.
– Viroledo. – Wywołany przez Matthiasa skromny skryba podniósł głowę i nerwowo poprawił szkła na nosie. – Notuj wszystko, jak leci. Jesteśmy już po przerwie na kawę, wybiła godzina jedenasta trzydzieści. Wracamy do posiedzenia. Jakieś pytania, zanim zaczniemy?
– O której podadzą obiad? – spytał episkop Ruprecht, a Matthiasowi zaczęła drgać powieka.
– Mieliście odrobinę czasu na to, by zapoznać się z najnowszymi zagadnieniami – wycedził – wytyczne świętej Hedwigi są jasne. Słucham propozycji.
Przez chwilę słychać było jedynie skrobanie pióra skryby, któremu chwile niezręcznego milczenia były zawsze na rękę. Większość posiedzeń Rady Relikwiarza odbywała się zgodnie ze schematem "powiedz coś, a ja ci zaprzeczę". A to oznaczało bardzo dużo pisania.
– Moim zdaniem – podjął episkop Capibaldi – powinniśmy mimo wszystko przemilczeć temat. Jeśli celibat jest grzechem, to duchowni, którzy przez ostatnie wieki żyli i zmarli bezdzietnie, nie powinni siedzieć teraz na łonie Wszechstwórcy. Nie wiem jak reszta, ale nie zamierzam ich spychać z boskich kolan. Będą się mścić.
– I co w tym złego? – Zgodnie z przewidywaniami Matthiasa episkop Ruprecht wyraził sprzeciw wobec wszystkiego i wszystkich. – Jeśli ktoś nie wie, że czyni źle, to nie znaczy, że czyni dobrze, tylko że nie wie, co czyni. To nie nasza wina, że urodzili się i zmarli, zanim poznali boskie prawo.
– Moglibyśmy uznać, że zmiany wchodzą w życie od dzisiaj i prawo Wszechstwórcy nie działa wstecz – podsunął Matthias. – Wtedy nie musieliby się przenosić.
– Ci przed Leonoriusem, którzy nawet nie wiedzieli o Wszechstwórcy też nie mają po śmierci lekko, a nad nimi jakoś nikt się nie rozczulał. Uważam, że powinniśmy martwić się o własne tyłki. Będzie za duży bałagan.
Problem ze zmarłymi polegał na tym, że często manifestowali swoją obecność w chwilach nadzwyczajnej potrzeby. Niezależnie od decyzji, Rada Relikwiarza mogła mieć następnego dnia do czynienia z ezoterycznym strajkiem.
– Nie wybiegajmy tak daleko w przeszłość – ożywił się episkop McGuffin, który zwykle przysypiał na zebraniach – nie dalej jak miesiąc temu Ugg Lubieżny głosił podobne tezy… o kobitkach i tak dalej… no, i w każdym razie wiadomo, co się z nim stało – wykonał gest pocierania zapałki.
– To się zrobi z niego męczennika – burknął Ruprecht. – Powtarzam, nie widzę powodu, dla którego to my powinniśmy cierpieć za niechlujstwo Leonoriusa. Trzeba po prostu ogłosić, że każdy musi znaleźć sobie żonę i tyle.
– Ja chciałbym właśnie się dowiedzieć, na jakiej zasadzie ma się odbyć ten przydział kobitek. – McGuffin dalej drążył temat. – Pytam, bo moja gosposia w razie czego byłaby idealną kandydatką. Ma duże… kwalifikacje – dodał szybko, widząc karcący wzrok reszty zgromadzenia – z przodu i z tyłu. Zasadniczo to nie wiem, jak młodzi ludzie decydują o tym, co i jak.
– Oni mają do tego te… buzujące hormony – wtrącił się Viroledo.
– To nie brzmi zdrowo. – McGuffin zmarszczył brwi. – Nie dam sobie niczego wstrzyknąć. Jak ja byłem młody, nie było hormonów i człowiek musiał sobie jakoś radzić. A ta dzisiejsza młodzież chce wszystkiego na tacy.
– Jeszcze nawet nie podjęliśmy decyzji, a episkop McGuffin już dzieli skórę na gosposi. – Ruprecht pokręcił głową z niesmakiem. – Jeśli to ma tak wyglądać, to jestem za przemilczeniem całej sprawy. Najwyżej odwołają nas z funkcji.
– Naszym obowiązkiem jest postępować zgodnie z wytycznymi proroka Leonoriusa, jakie by one nie były. – Capibaldi podniósł się z krzesła – a ci, którzy wypowiadają takie bluźniercze opinie, sami powinni ustąpić ze stanowiska, by nie psuć wizerunku Kościoła Wszechstwórcy w oczach wiernych.
Matthias westchnął. I tak wyglądały każde obrady od czasu, gdy Ruprecht usiadł na miejscu Capibaldiego, najbliżej kominka. Capibaldi szybko wykalkulował, że działanie na złość innemu członkowi rady jest ważniejsze niż własne zdanie. Losy milionów wiernych wisiały na włosku, bo dwóch staruszków nie mogło zdecydować się, kto powinien siedzieć bliżej ognia. Kłótnia nabierała tempa. Matthias popatrzył na biednego skrybę, który starał się zapisać jak najwięcej epitetów.
– Viroledo, co ty o tym wszystkim sądzisz? Ja już mam mętlik w głowie.
W branży teologicznej największy problem polegał na tym, że gdy dostajesz niejasne instrukcje, nie możesz dopytać szefa, co ma na myśli.
– Ja… – Pióro, które sunęło po pergaminie z prędkością światła, stanęło w pół słowa. – Zasadniczo to nigdy nie miałem śmiałości do kobiet. Nie żebym dlatego został kapłanem, to bardziej taka dodatkowa zaleta, ale… człowiek myśli, że wie, na czym stoi, a tymczasem takie wieści spadają na niego jak grom z jasnego nieba. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo nawet świętym każą się żenić.
– Istotnie…
*
Przekonanie reszty Najwyższej Rady do swoich racji równało się z cudem, chyba że miało się bardzo głębokie kieszenie i kilka kart atutowych. Lżejszy o kilka latyfundiów pod stolicą Matthias przemawiał z kazalnicy, a w miarę jak monolog trwał, brwi zebranych unosiły się coraz wyżej.
– Efekty wieloletniej pracy naszych lingwistów nie mogą pójść na marne. Dołożymy wszelkich starań, by sprostać wyzwaniom, które stawia przed nami Wszechstwórca. Dlatego za namową świętej Hedwigi postanowiliśmy, że od tej chwili celibat zostaje zniesiony, a każdy przedstawiciel duchowieństwa musi znaleźć sobie partnera w przeciągu roku. Wszyscy, którzy tego nie zrobią, narażą się na gniew Wszechstwórcy.
Dopiero teraz rozległ się szmer. Parę zdań wygłoszonych przez episkopa sprawiło, że w mieście pojawiło się kilkuset kawalerów do wzięcia, w tym kilka naprawdę grubych ryb.
– Jako że głowa Świętego Kościoła Wszechstwórcy musi dawać należyty przykład reszcie swojej trzody… – Matthias skłonił się pokornie. – Nasza miłościwa pani, święta Hedwiga, jako pierwsza wstąpi na ślubny kobierzec.
Na sali zawrzało, obok grubych ryb właśnie pojawił się prawdziwy rekin.
*
Trop tajemniczej notatki doprowadził Matthiasa do siedziby nekromantów. Jako bogobojny człowiek, episkop nigdy nie widział jej nawet na oczy, ale trzeba było przyznać, że nekromanci umieli wzbudzić zaufanie. Ich biuro mieściło się w obszernym donżonie górującym nad okolicą. Zamiast słupów czaszek i pochodni świecących na zielono, dekoratorzy postawili na świeże kwiaty i pastelowe kolory. W poczekalni wisiały klatki z ptakami, których świergot działał kojąco na nerwy, tuż obok wejścia cicho szemrała fontanna. Na ścianach powieszono również obrazy z podpisami w stylu "Co masz zrobić dziś, możesz zrobić po śmierci!" albo "Planujesz wieczność na cmentarzu? Co za marnotrawstwo czasu!"
Jedynym aspektem, na który nekromanci poskąpili grosza, była jakość ochrony. I bardzo dobrze, bo episkop Matthias nie był jakimś mistrzem skradania. Aby minąć nieumarłe straże, wystarczyło przejść przez bramki tyłem. Golemy organiczne miały zatrzymać i legitymować wszystkich wchodzących, ale nie było mowy o wychodzących. Zaszycie się w sali do balsamowania również nie stanowiło problemu, o ile komuś nie przeszkadzały widoki rodem z atlasu anatomicznego.
Tuttle chodził nerwowo po sali, a doktor Fons, szef nekromantów, majstrował przy czymś, co wyglądało jak worek w kształcie ludzkiego ciała.
– Co za bezczelność. Matthias i kler grają mi na nosie, a ja nie mogę z tym nic zrobić. – Tuttle szukał wzrokiem czegoś, na czym mógłby wyładować frustrację i padło na Fonsa. – Czy możesz mi wytłumaczyć, czemu zabrałeś się za robotę dopiero teraz?
– Najmocniej przepraszam, ale miałem prawdziwy nawał pracy, szefie. Jeden klient zdecydował się na pakiet premium z mumifikacją. Już go urobiłem, ale gdy doszedłem do wyciągania mózgu przez nos…
– Fons, nie spodziewałem się po tobie niczego, a i tak się zawiodłem. Masz najniższe wyniki ze wszystkich! Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że to ty prowadzisz interes.
– Właśnie staram się to wszystko poprawić. Najpierw powoli buduję zaufanie, klienta. Jak ktoś się waha, czy dać się po śmierci zombifikować, wróci do domu, przemyśli wszystko i…
– Rozczaruję cię. Ludzie, którzy do nas przychodzą, zwykle nie mają za dużo czasu na przemyślenia. Skończyłeś? Pokaż kostium.
Fons podał kanclerzowi worek, a potem stało się coś, co episkop Matthias widział tylko raz, gdy magowie próbowali wypatroszyć i wypchać świąteczną kaczkę przy pomocy czarów. W jednej chwili szkielet kanclerza po prostu wyszedł ze skóry. Doktor pogmerał przy głowie „pacjenta”, a gdy skończył, twarz była rozciągnięta na małej ramce. Matthias wcisnął sobie pięść do ust, żeby nie krzyczeć. To nie Fons, ale kanclerz był nekromantą i to w dodatku nie byle jakim.
Przemiana w licza polegała na wyciągnięciu duszy i zamknięciu jej w naczyniu zwanym filakterium. Proces ten był bardzo ryzykowny i bolesny. Nic więc dziwnego, że ci, którzy przez niego przeszli, mieli nieco poluzowane klepki i stawali się odrobinę ekscentryczni. W najlepszym przypadku zakładali skarpety na buty czy majtki na spodnie, niestety w przeważającej większości chodziło po prostu o nienawiść do wszystkiego, co żyje. Ktoś taki w najbliższym otoczeniu imperatorki to przepis na katastrofę.
– Mógłbyś popracować nad powiekami, jedna zamyka się z opóźnieniem. W zeszły wtorek księżna Ludengail myślała, że wysyłam jej… sygnały.
– Spokojnie, nie ma co wychodzić ze skóry. Łapie pan, szefie? Wychodzić. Ze skóry. – Fons zachichotał z własnego dowcipu i nie przeszkadzał mu kompletny brak reakcji. – No, w każdym razie… Mówiłem, że nie wolno mrugać, bo powieki się zużywają.
– Fons, ludzie, którzy mrugają za dużo, są uznawani, delikatnie mówiąc, za niegodnych zaufania. Natomiast ci, którzy nie mrugają w ogóle, sprawiają wrażenie psychopatów. – Tuttle wziął worek, który przyniósł ze sobą towarzysz i wsunął się do środka. – Nie dodałeś za dużo tłuszczu na brzuchu?
– Miało wyglądać realistycznie. Jakby pan chciał coś bardziej ekstrawaganckiego, to mamy truposzka z wypadku, wielki jak niedźwiedź, tylko trzeba by było ręce i nogi trochę wydłużyć… albo jemu przyciąć.
– A co z twarzą? Przyda się, gdy trzeba będzie zmienić tożsamość.
– Koń go kopnął w głowę, więc ma teraz bardziej wklęsły typ urody. Ale będę się rozglądał, może wpadnie coś ciekawego. Coś jeszcze będzie potrzebne?
– Jakby się nad tym zastanowić, to tak. – Tuttle mierzył Fonsa badawczym spojrzeniem. – Zapewne słyszałeś, że dzisiaj o siedemnastej doszło do… niekorzystnego obrotu spraw. Nasza święta właśnie kończy przyjmować adoratorów. Sęk w tym, że nie może pokazać się publicznie bez maski. Trzeba ją będzie umalować.
– Nie może tego zrobić któraś ze służek?
– Niestety nie, trzeba zachować dyskrecję. Święta Hedwiga jest w… odmiennym stanie.
– W ciąży?
– Nie, martwa.
Episkop Matthias aż zakrztusił się z wrażenia, na szczęście w tym momencie Fons, równie zaskoczony, upuścił tacę z narzędziami. Tuttle podniósł głowę, jakby mimo wszystko usłyszał episkopa.
– Myślałeś, że nagle zaczęła tolerować nieumarłych bez powodu? Trzeba ją było nieco “nagiąć” do mojej woli. Ale dosyć już o tym. Zanim wyciągnąłem cię z rynsztoka, prowadziłeś zakład pogrzebowy, zgadza się?
– Owszem, rodzinny biznes. Dziadunio powtarzał, że to przyszłościowe zajęcie. Gdyby zobaczył, co się teraz dzieje, pewnie trzeba by mu było zamontować stelaż do przewracania się w grobie…
– Świetnie! – Przerywanie Fonsowi było jak tamowanie rzeki. – Miałeś do czynienia z przygotowywaniem zwłok do pogrzebu. Udało mi się całkowicie zatrzymać proces rozkładu, więc zależy mi na tym, żebyś niczego nie zepsuł. Ma wyglądać godnie. I pamiętaj, nie ruszaj kamienia na szyi, tylko on trzyma ją pod moją kontrolą. Jak go choćby tkniesz, skutki będą opłakane!
– Jasna sprawa.
– Będziesz przychodził codziennie o szóstej trzydzieści. – Tuttle zignorował jęk protestu Fonsa. – To nie potrwa długo, wysyłamy ją na wojnę z Ordą. O ile się nie mylę, święta właśnie ogłasza stworzenie Gnijącego Regimentu i prosi obywateli o ofiarowanie swoich nieumarłych na cele wojskowe, dla dobra ojczyzny i tak dalej. Jak dobrze pójdzie, to jakaś zabłąkana strzała usunie problem Hedwigi z moich barków, nim minie miesiąc.
– Zostanie tylko Rada Relikwiarza.
– To banda napuszonych wieprzy, które knują jak tylko dopiec sobie nawzajem. Mnie traktują jak jakiegoś tępego parweniusza, ale to dobrze. Nie widzą zagrożenia. Z radą jakoś sobie poradzimy. Bardziej martwią mnie braki w surowcach. – Myślenie o ciałach jak o materiale pokroju cegieł wymagało sporej wyobraźni, której na szczęście kanclerzowi nie brakowało.
– Jak do tej pory wszystko przędzie całkiem nieźle. – Fons może i nie znał się na nekromancji, ale lubił porównywać słupki, tabele i śledzić krzywe, które przypominały trasy kolejki górskiej. – Niedługo w każdym domu będzie przynajmniej jeden golem organiczny. Chyba że przyjdzie jakaś plaga, która zdziesiątkuje populację i ożywi nieco rynek nieumarłych.
– Oby, Fons, oby. Teraz się przygotuj, mamy jeszcze jedną rzecz do zrobienia.
*
Matthias spodziewał się, że zmiana jednego z nakazów Leonoriusa będzie dla duchownych ciężkim brzemieniem. Obecnie najcięższy wydawał się jednak zapach episkopa McGuffina. Woda kolońska, której użył, pamiętała zapewne poprzednią epokę i prowadziła skuteczną batalię przeciw wszystkim innym zapachom w pomieszczeniu. Najwyraźniej znalazł w sobie jakiś buzujący hormon. Episkop Capibaldi przygładzał włosy grzebieniem unurzanym w czymś, co przypominało płynny smalec, a Ruprecht zafarbował faworyty i wąsy pastą do butów. Nawet Viroledo pozbył się plam atramentu z palców i szat.
– Jak źle to wygląda? – Matthias poznawał wielkość kłopotów po szerokości uśmiechów pozostałych członków rady.
– To ja może zacznę od dobrych wieści. – Viroledo jako jedyny się nie uśmiechał. – Nie minęła doba, a święta Hedwiga ma już trzech adoratorów. Każdy z nich w swojej deklaracji jawnie przeciwstawił się kanclerzowi. Pierwszym jest lord Donnersby, wierny i oddany adiutant, który byłby nawet niezłym kandydatem, gdyby nie brak majątku i wpływów na dworze. Drugi jest Bumbersborrow, pieniędzy mu nie brakuje, dorobił się na handlu. Trzecim poważnym kandydatem jest lord Forcas, dziedzic jednego z dwóch najstarszych rodów w imperium. Reszta to drobnica.
– A gdzie złe wieści? – spytał Matthias, chociaż dobrze wiedział, co będzie dalej.
– Święta Hedwiga postawiła ultimatum, że nie weźmie ślubu, dopóki Unthar, dawna stolica, wciąż pozostaje w rękach barbarzyńców. Dekretem nadzwyczajnym uformowała Gnijący Regiment i zbiera nieumarłych do walki. Wezwała też swoich adoratorów do pomocy, a pierwszy, który przekroczy bramy miasta, zostanie jej mężem.
– No, to możemy pożegnać kandydatów. Coś jeszcze?
– I tu pojawia się niestety najgorsze. Powołała również pod broń kapłanów bitewnych. Na czele ma stanąć jeden z członków Rady Relikwiarza.
– I niech zgadnę…
– Wydaje mi się, że nie ma nad czym debatować. – Capibaldi podniósł palec. – Chyba wszyscy wiemy, przez kogo wyniknął cały ten ambaras i kto powinien ponieść konsekwencje.
– Sam bym z chęcią się zgłosił – podjął episkop McGuffin – przeżyłem w swoim życiu wiele wojen. Niestety, latka lecą. Ty jesteś najmłodszy spośród nas i z pewnością najlepiej znasz się na wojaczce. Poza tym poczyniłem już pewne… zobowiązania wobec gosposi.
– Jako nasz przedstawiciel, byłeś zawsze najbliżej świętej, Matthiasie – dodał Ruprecht, jakby to on zadecydował, że Matthias będzie ulubieńcem Hedwigi – to byłoby w dobrym guście wysłać właśnie ciebie u boku świętej.
– Dobrze, czyli postanowione! – McGuffin klasnął w dłonie. – Viroledo, nie guzdrz się chłopcze, zapisuj, zapisuj.
– I rzekł episkop McGuffin do przyjaciela swego: przejmij świętą misję moją, weź miecz swój i uderz nim we wrogów naszych na chwałę Pana Naszego. Spośród licznych wojen twoich oto nadchodzi ta najważniejsza… kropka.
– Dużo zaimków, podoba mi się – mruknął Capibaldi, a Ruprecht i McGuffin pokiwali głowami z uznaniem. Jedyny moment, w którym Rada Relikwiarza łączyła siły, było kopanie leżącego.
– Zgadzam się – powiedział powoli Matthias – ale pod jednym warunkiem.
*
Jedyną rzeczą, którą udało się wymóc na towarzystwie, było udostępnienie cmentarzy nekromantom, powołując leżących tam zmarłych do boju w chwilach wyższej konieczności. W ten sposób Gnijący Regiment, na którego czele stanęła święta Hedwiga, rozrósł się do sporych rozmiarów, co zmniejszało prawdopodobieństwo przegranej.
Ludzie uczestniczący w działaniach wojennych dzielą się na dwa typy. Pierwsi, siedząc w bezpiecznej odległości, nakazują brawurowe szarże i utrzymywanie pozycji do ostatniego żołnierza. Drudzy takie głupie rozkazy wykonują. Matthias należał do grupy wykonujących i był z tego powodu bardzo niezadowolony. Pancerna tiara była ciężka i cały czas zsuwała się na oczy. Pastorał bojowy wyglądał tak samo jak normalny, tyle że był ze stali, czyli ważył więcej. Kowal miał chyba spore poczucie humoru, bo przygotował również napierśnik z zarysem mięśni brzucha. Episkop na swoim białym koniu wyglądał więc jak rycerz z odzysku.
Wojska mozolnie posuwały się na północ, a święta Hedwiga wciąż pozostawała pod strażą wierną kanclerzowi. Na szczęście Matthias miał plan, który wykiełkował mu w głowie w chwili, gdy Rada Relikwiarza wysłała go na śmierć. Wystarczyło jedynie grać dobrotliwego klechę, co było stosunkowo łatwe, bo lordowie grali zakochanych idiotów. Na dodatek, nigdy nie wychodzili z roli.
– Moje dziecko, przenajświętsza Hedwiga nie chce już czekać, wybrała sobie ciebie na męża. Poprosiła, by udzielić wam ślubu w tajemnicy. Dziś przed północą pod wielkim dębem na polanie. Trzeba dyskretnie odciągnąć strażników, żeby nikt się nie zorientował.
Odzew był lepszy, niż się spodziewał. Wieczorem, gdy wokół obozowiska zapłonęły ognie, przy namiocie imperatorki doszło do szamotaniny. Matthias spodziewał się, że lordowie załatwią sprawy po cichu, jednak najwidoczniej myślenie nie było ich najmocniejszą stroną. Gdy dotarł na miejsce, Donnersby chował nieprzytomnych strażników za koksownikiem, a lord Forcas próbował wejść do namiotu. Utrudniał mu to jednak lord Bumbersborrow, ciągnący go z tyłu za płaszcz.
Gdy lordowie zobaczyli Matthiasa, zamarli. Mogli się jeszcze wycofać, wystarczyło, że w głowie któregoś z nich pojawi się pytanie, czemu znaleźli się pod namiotem imperatorki w tym samym momencie. Trwało to ułamek sekundy, a potem pięść lorda Forcasa trafiła prosto między oczy Bumbersborrowa. I wtedy nie było już odwrotu.
Zaskoczony Bumbersborrow zablokował cios twarzą i runął jak martwy w błoto. Na ten widok Donnersby wyciągnął miecz. Wtedy zaczął się chaos. Matthias wykorzystał okazję, gdy trzech wysoko urodzonych tarzało się w błocie jak dzieci i prześliznął się do namiotu. Imperatorka stała na środku pokoju niczym porzucona lalka. Na szyi połyskiwał naszyjnik ze świecącym na zielono kamieniem. Episkop zerwał go i cisnął w kąt. Hedwiga ocknęła się jakby z głębokiego snu.
– Czy wy do reszty powariowaliście? – Matthias spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że święta zacznie go objeżdżać. - Pozwalacie nekromantom przejąć władzę w całym kraju? Ludzie bezczeszczą zwłoki swoich bliskich, zmieniając ich w tanią siłę roboczą, a u steru stoi chodzący szkielet?
– On… świetnie się maskował. Miał maskę… skórzane spodnie… i taki kubraczek. Nie mogliśmy nic zrobić, a wojna wydawała się być najlepszym wyjściem, by cię wyswobodzić.
W namiocie zapadła cisza, słychać było trzech szamocących się za wejściem lordów. Teraz najwidoczniej ktoś próbował przemówić im do rozsądku, z marnym skutkiem.
– I kto pojechał na wojnę? Święta, która jest mu kulą u nogi, trzech opozycjonistów na tyle głupich, żeby teraz pchać się do koryta i episkop, który żądając od imperatorki zamążpójścia ujawnił, że wie o jej sekrecie.
– O tym nie wiedziałem, zrobiłem to na rybkę. – Trudno jest spaść niżej, gdy osiągnęło się dno, ale Matthias pracowicie kopał jeszcze głębiej.
– Licz siedzi sobie bezpiecznie w Przystani Wschodu i spodziewa się, że barbarzyńcy wykonają za niego brudną robotę. A przypomnę tylko, że jesteśmy otoczeni głównie przez NIEUMARŁYCH, którzy znajdują się pod JEGO kontrolą. Jeśli dojdzie do walki, to golemy organiczne zwrócą swoje piki przeciwko nam.
– W takim razie, z całym szacunkiem, ale mam pomysł, jak uniknąć walki. Wymaga to jednak odrobiny poświęcenia…
Na zewnątrz szamotanina stała się coraz głośniejsza, jakby do bójki dołączyło nagle nie dziesięciu, ale stu rycerzy. Zabrzmiał głos rogu… barbarzyńskiego rogu.
*
Główne siły Ordy, zamiast czekać za murami Untharu, wyszły na spotkanie wojsk Imperium. W teorii zabieg ten miał zaskoczyć nieumarłych, ale najbardziej zaskoczeni byli chyba barbarzyńcy, którzy dobrowolnie wychodzili w pole. Z drugiej strony Orda dobrze radziła sobie z paleniem i grabieniem, a słabo z gromadzeniem zapasów na wypadek oblężenia, więc wódz Adaoker wolał uniknąć krępujących pytań, gdy nieumarli otoczą miasto. Jeśli wygrają, nikt nie zakwestionuje jego decyzji, a jeśli przegrają, nie będzie komu jej zakwestionować.
Barbarzyńcy nie znali strachu. Zgodnie z ich religią dobry wojownik, czyli taki, który zginął w bitwie trafiał pośmiertnie do Sali Berserkerów. Tam miał dwie opcje: po pierwsze mógł walczyć, jeść dziki i pić miód – często w tym samym momencie – ile tylko dusza zapragnie. Po drugie mógł słuchać opowieści wojennych przodków-weteranów, a nie nudnych wujków księgowych czy florystów.
Nieumarli również nie wiedzieli, co to strach. Gdy raz wydało się golemowi organicznemu rozkaz, by biegł przed siebie, to zwykle zatrzymywał się na ścianie, a jego pika zmieniała się w coś, co w nomenklaturze wojskowej zwie się „bandońskim szisz kebabem”.
Jedynie oddziały książąt i armia kościelna nie była przekonana co do słuszności całego przedsięwzięcia. Zbici w ciasną grupkę, starali się możliwie jak najmniej rzucać w oczy, a jednocześnie wyglądać na tyle groźnie, żeby nie być uznanym za łatwy cel. Na ich czele stanęła teraz święta Hedwiga, która wystąpiła kilka kroków naprzód z białą flagą powiewającą na wietrze. Na ten widok wojska Ordy rozstąpiły się, a przed pierwszy szereg wyszedł największy facet, jakiego Matthias widział w życiu.
Lud gór miał zwyczaj ubierania się wyłącznie w skóry i kości zwierząt, które udało im się zabić gołymi rękami. Innymi słowy dozwolone było noszenie wełnianego swetra, o ile wcześniej zabiło się owcę, z której ta wełna pochodziła. Słabeusze mieli na sobie futra fok lub kotów, przeważały jednak skóry wilków i dzików, tylko nieliczni nosili na sobie płaszcze z niedźwiedzia.
Adaoker był odziany w skórę mamuta, która ciągnęła się za nim po śniegu, a na barkach nosił dwa ogromne kły.
– Chcesz się poddać, dziewuszko? – wrzasnął, a wrzawa po stronie barbarzyńców natychmiast ucichła.
– Nie, chcę cię wyzwać na pojedynek. Na starych zasadach.
Adaoker zmierzył ją od góry do dołu, a potem wybuchnął śmiechem.
– Pokonałem wielu wojowników, którzy chcieli zająć moje miejsce, ale nigdy nie walczyłem z babą.
– Może wreszcie czas nabrać odwagi. – Matthias dałby sobie rękę uciąć, że pod maską Hedwiga uśmiecha się szyderczo.
Uśmiech spełzł z twarzy wodza w ułamku sekundy, jakby ktoś wcisnął przełącznik.
– Dobrze. Walka na starych zasadach. Wszystkie chwyty dozwolone, armia wodza, który straci głowę, ma się poddać. Przygotować arenę!
Nim Hedwiga dobyła miecza, podeszła do episkopa Matthiasa. Popatrzyła mu w oczy, po czym ściągnęła hełm razem z koroną. Rycerze stojący najbliżej westchnęli, widząc białą, umęczoną twarz, która nie straciła nawet krzty ze swojego piękna, a wręcz zyskała jeszcze więcej szlachetności. Wręczyła mu koronę i zwróciła się z odezwą do wszystkich poddanych, przynajmniej tych żyjących.
– Biorę wszystkich tu obecnych na świadków! W razie mojej śmierci na regenta wyznaczam wiernego sługę Wszechstwórcy, episkopa Matthiasa! Niechaj to on podejmie walkę, której nie zdołałam wygrać.
Matthias miał nadzieję, że święta myśli o wewnętrznych sporach podczas rządzenia imperium, a nie o pojedynku z Adaokerem, bo z dwojga złego wolał nadętą szlachtę i chytre mieszczaństwo.
Hedwiga weszła na prowizoryczną arenę. Wokoło zebrali się już barbarzyńcy i rycerze, martwi nadal czekali, gotowi do ataku. Adaoker już stał po swojej stronie kręgu. W obu dłoniach dzierżył ogromne toporzyska. Zrzucił skórę i kły, bez których wyglądał jeszcze groźniej.
Święta od razu przystąpiła do ataku. Nacierała z całą siłą, licząc chyba na bohaterską „śmierć” w walce. Siekała na prawo i lewo. Adaoker z trudem parował ciosy, nawet najlepszy pancerz nie mógłby mierzyć się z jej bronią, ani najlepsza broń z jej pancerzem. Dokładnie wiedziała, gdzie uderzyć. Wkrótce barbarzyński wódz krwawił od kilku paskudnych, choć powierzchownych ran, a zbroja świętej pozostała nieskalana. Hedwiga zdawała się świecić, otaczała ją blada, delikatna poświata przypominająca świetliste nitki jedwabiu poruszane przez wiatr. Dopiero teraz żołnierze zaczynali wierzyć, że może uda im się wyjść cało z opresji i zmusić przeciwnika do odwrotu.
Nadzieja prysła, gdy święta zawahała się, jakby umyślnie dając okazję Adaokerowi. Ten wykorzystał ją w mgnieniu oka i jednym cięciem topora ściął jej głowę. Barbarzyńca zawył triumfalnie, ale niespodziewanie pozbawione głowy ciało Hedwigi wyprowadziło kolejny atak, tym razem stopą, dokładnie tam, gdzie mężczyzna nie chciałby zastać opancerzonego trzewika. Gdy ogromny wódz Ordy, łapiąc się za krocze, padł na kolana, miecz świętej śmignął i druga głowa potoczyła się po śniegu.
Oba ciała padły równocześnie, chociaż święta zrobiła to z większą gracją. Wprawne oko episkopa wychwyciło, że odrzuciła swój biały płaszcz do tyłu tak, by nie unurzać go w krwi Adaokera.
*
– Jak bardzo źle to wyszło?
– Potoczyły się dwie głowy, więc teoretycznie wszyscy się poddali. Barbarzyńcy chyba też nie chcieli walczyć z nieumarłymi. Następca Adaokera zebrał swoich ludzi i wracają do siebie. – W głosie Matthiasa słychać było ulgę, choć twarz pozostawała spokojna.
– Miałeś rację, musiałam się poświęcić, by zapobiec rozlewowi krwi. Beze mnie i Adaokera być może zapanuje pokój.
– Podwójna dekapitacja skutecznie studzi bojowy zapał.
– A co z moją walką? Nikt nie będzie marudzić? – spytała niepewnie Hedwiga.
– A skądże, święty Damazeniusz z Opparo został ścięty, a mimo to przemaszerował z głową pod pachą trzydzieści mil. Dlatego został świętym.
– Myślisz… że w tym też maczali palce nekromanci?
– Jakby się nad tym zastanowić, to teraz nie jestem do końca pewien. – Matthias spochmurniał nieco. – Gotowe!
Święta Hedwiga wstała z niemałym wysiłkiem. Głowa, choć przyszyta amatorsko, trzymała się na swoim miejscu.
– Możemy zawsze powiedzieć, że to cud – zaproponował nieśmiało Matthias.
– Nie, nie chcę już dłużej kłamać. Przysięgałam, że będę bronić Imperium aż do śmierci, a to oznacza, że rok temu nekromanta zwolnił mnie z danego słowa. Nigdy nawet nie chciałam jej składać. Całe swoje życie poświęciłam, by zmienić poddanych, zaszczepić w nich cząstkę dobra, która wykiełkuje może nie dziś, może nie w tym pokoleniu, ale kiedyś, w przyszłości. Tymczasem wystarczył jeden chodzący szkielet i jego kłamstwa, by wywlec na wierzch to, z czym walczyłam. Chciwość, buta i zarozumiałość. Brak poszanowania dla zmarłych, dla wiary. Zamiast długotrwałego pokoju kolejna wyniszczająca wojna. Nawet jeśli zostanę i zniszczę nekromantę, to zawsze znajdzie się jakiś inny Tuttle. A ja mam już tego po prostu dosyć. Chcę być wolna, prawdziwie wolna, tak jak kiedyś. I dziękuję, że pomogłeś mi to sobie uświadomić.
– Rozumiem. I całkowicie popieram. Jeśli chcesz porzucić dotychczasowe życie, nie będę cię zatrzymywał, o przenajświętsza.
– Jeszcze raz ci dziękuję, przyjacielu. Za pomoc i zrozumienie. Żegnaj, już się pewnie nie spotkamy.
– Chwileczkę, a co mam im powiedzieć, gdy spytają, co stało się z ciałem? – Zwykle w takiej okazji traktowano świeże zwłoki świętej męczenniczki jako otwarty bufet do tworzenia relikwii, ale tego wolał już nie mówić.
Hedwiga zatrzymała się na moment.
– Prawdę – rzuciła przez ramię i wyszła w mrok.
*
Po powrocie Matthias nie miał nawet chwili spokoju. Traktowano go jak weterana wojennego, choć z nikim nie walczył. Dopiero późnym wieczorem mógł wreszcie odpocząć w swoim gabinecie. Wszystko wyglądało tak, jak podczas spotkania z Hedwigą i prawdziwym Matthiasem. Nawet księga pozostała otwarta na tej samej stronie.
– To jak mam się teraz do pana zwracać? Kanclerzu? Wasza dostojność?
– Szefie, jeśli łaska. Powinszować roboty, maska spisała się na medal. – Tuttle zdjął tiarę, a następnie ściągnął ubranie razem z workiem zastępującym mu ciało. Już jako szkielet usiadł w fotelu.
– Szyłem na gorąco, aż dziw, że to wszystko się nie rozleciało. Miejmy nadzieję, że to już ostatni raz. W życiu nie spodziewałbym się, że episkop niepostrzeżenie wkradnie się do sali balsamowania. Skąd wiedział o ostatnich przymiarkach?
– Powiedzmy, że podsunąłem mu to podczas naszego ostatniego spotkania, dokładnie w tej sali. “Przypadkiem” upuściłem karteczkę z twoim liścikiem. Wpadłem na to po obejrzeniu tej ryciny.
Tuttle podsunął Fonsowi książkę leżącą na biurku. Rysunek przedstawiał kościanego jeźdźca na białym koniu. Czarna peleryna powiewała na wietrze, a w ręku kościotrup dzierżył pastorał.
– To Eukalipsa?
– Czytaj.
– I patrzę, a oto wyłania się koń biały, a na nim pierwszy z jeźdźców z pastorałem w ręku. A imię jego brzmi… Śmierć.