Przed opowiadaniem stoi tabliczka z napisem “Uwaga na głowy. Ciężki humor”
Serdecznie dziękuję betującym za wnikliwe komentarze i świetne pomysły.
Przed opowiadaniem stoi tabliczka z napisem “Uwaga na głowy. Ciężki humor”
Serdecznie dziękuję betującym za wnikliwe komentarze i świetne pomysły.
Wolne Miasto Holton pozostawało wolnym dlatego, że nie miało nic do zaoferowania. Nie było potęgą militarną ani handlową, w pobliżu nie leżała żadna ważniejsza kopalnia czy nawet kamieniołom. Żadne królestwo nie przyznawało się do miasta. Gdyby Holton weszło w skład czyjejś domeny, zaniżałoby statystyki.
Większość budynków leżała w gruzach po tym, jak przez miasto przewaliły się wojska Ordy. Holton miało zerową siłę militarną, burmistrz postanowił więc “zachować neutralność” i poczekać, aż horda zwróci się ku bogatszym ziemiom. Barbarzyńcy nie znali litości, więc potraktowali miasto jako rozgrzewkę przed łupieniem i mordowaniem na poważnie.
Poranna sesja Rady Miasta, choć odbywała się w okrojonym składzie, wymykała się spod kontroli. Prawem silniejszego wdzierała się w porę obiadową. Burmistrz Bumbler zadbał o ciasteczka i wodę, jednak większość członków posiedzenia miała do tej ostatniej ambiwalentny stosunek. Uważali, że woda owszem, ma swoje plusy, ale w formie stałej, serwowanej jako chłodzący dodatek do napojów o większym stężeniu alkoholu.
Na stole był jednak o wiele ważniejszy temat niż woda, ciasteczka czy nawet solidny obiad. Ważyły się losy całego miasta.
– Nie możemy się na to zgodzić! – podjął radny Galbin z Gildii Kupieckiej. – Nie możemy nawet o tym myśleć. Czeka nas ekskomunika i stos, a nawet nie chcę myśleć, co będzie potem.
– To tylko rozwiązanie tymczasowe – zapewniła radna Fairfax z Cechu Budowniczych. – Dramatycznie brakuje nam robotników, a to znacznie przyspieszyłoby wszystkie prace. Pół miasta leży w gruzach. Na dodatek przy ostatnim wyburzaniu mieliśmy wypadek związany ze ścianą nośną i kilkoma tonami cegieł. Brakuje nam ludzi, pieniędzy, materiałów, a mamy miasto do odbudowania. Decydując się na golemy organiczne…
– Niech pani nie mydli oczu, chodzi o zombie! – ryknął Galbin, uderzając pięścią w stół.
– Golemy organiczne – powtórzyła z naciskiem radna Fairfax – są jedynym sensownym wyjściem. Nie musimy niczego rozgłaszać, nikt o niczym się nie dowie. Na czas pracy otoczymy strefę budowy kordonem straży tak, że nawet mysz się nie prześlizgnie.
Członkowie straży miejskiej Holton nie byli wybierani ze względu na spryt i dociekliwość. Podczas rekrutacji panowała zasada "kto pierwszy, ten lepszy" choć lepiej pasowała "kto ostatni, ten zgniłe jajo".
– Golemy organiczne. – Pan Fons, kat, zaproszony na posiedzenie w trybie wyjątkowym, postanowił się wtrącić do dyskusji. – To może się udać. Mogą pracować cały dzień bez przerwy. Zmarli nie znają zmęczenia, praw pracowniczych… ani pieniędzy.
Na to ostatnie słowo burmistrz Bumbler poderwał się z krzesła i zaczął krążyć po pokoju zaskakująco żwawo, jak na kogoś, kto składa się praktycznie z samych fałd i podbródków.
– Mogę się na to zgodzić, ALE… musimy znaleźć odpowiedniego maga. Ma być zrównoważony, z pełnym wykształceniem. Żadnych profesorów wyrzuconych z uniwersytetu, żadnych świrniętych pustelników. Poza tym trzeba będzie zastosować środki ostrożności podczas przywoływania.
– Może jakieś odosobnione laboratorium w zamczysku na klifie? – spytał ironicznie Galbin.
– Nie, wystarczy solidna pała nad czerepem nekromanty. Nie chcemy golemów organicznych hasających bez smyczy po mieście. Ludzie wpadną w popłoch. I pamiętajcie, stosujemy pierwszą zasadę ostrożności.
Brzmiała ona mniej więcej: „Róbcie, co konieczne, ale jak coś pójdzie nie tak, o niczym nie wiedziałem”. To podejście do trudnych spraw sprawiało, że mimo wielu klęsk i niepowodzeń burmistrz miał zapewnioną miłą i ciepłą posadkę na długie lata. Następca będzie musiał usunąć go z gabinetu razem z biurkiem. Trudno byłoby uwierzyć, że ktoś, kto prowadzi doroczny Festyn Jabłecznika ma coś wspólnego ze sprowadzeniem do miasta golemów organicznych.
– Myślę, że mamy odpowiedniego człowieka do tego zadania – powiedziała radna Fairfax, uśmiechając się tajemniczo.
*
– Wykluczone.
Profesor Alessandrius Gregorius Tuttle był dla reszty magicznej kadry pedagogicznej specjalistą do spraw alchemii stosowanej i teorii nekromancji. Przyjaciele znali go jako cenionego członka Koła Okultystycznego i współzałożyciela Ligi Tępienia Prestidigitatorów i Mimów. Dla studentów był autorem nudnych artykułów, które można było znaleźć w prestiżowych periodykach i – niestety – na większości egzaminów.
Dla radnej Fairfax był natomiast małostkowym wariatem i cholernym skąpcem, który nie rozumiał idei targowania. Za każdym razem, gdy oferta była niższa, niż siedem srebrnych groszy, odpowiadał "wykluczone".
– Dobrze, niech stracę, siedem groszy od ciała.
– Stoi! – Tuttle z zadowoleniem wcisnął rękę między guziki kamizelki.
– Kiedy możemy liczyć na pierwsze efekty? Zależy nam na jak najszybszym efekcie.
– Jak wam zależy na efekcie, to wynajmijcie lalkarza, niech wam ich powiąże sznurkami! Też mi coś. Banda ignorantów! Animizacja to delikatne i subtelne zadanie, a nie jakaś tam jarmarczna sztuczka za miedziaka!
– Profesorze Tuttle, nam zależy na tym, żeby nosili cegły na budowie, nie recytowali Hambeta. Pomijając wszystkie niuanse, możemy spodziewać się pierwszego pokazu w…
– Czwartek. Tuż po obiedzie… no, może lepiej przed obiadem. Te siedem groszy to oczywiście na czysto, wydatki na materiały pokrywacie wy. Trzeba jeszcze dostarczyć obiekty do badań.
– Czyli?
– No… zwłoki. Najlepiej świeże, dobrze zachowane. I w dniu pokazu przydadzą się klipsy do prania.
*
Burmistrz Bumbler powoli tracił zapał do pomysłu z golemami organicznymi. Drugi raz w ciągu jednego tygodnia przekładał obiad. Na dodatek musiał jechać aż za miasto, bo cała prezentacja miała się odbyć w zakładzie pogrzebowym pana Fonsa.
Ze względu na mało zaszczytną funkcję kata, pan Fons nie mógł mieszkać w obrębie murów miejskich. Na dobitkę Holton wcale murów nie posiadało. Pan Fons myślał jednak perspektywicznie i nieszablonowo, dlatego wybudował zakład tak, żeby stykał się z murami, które dopiero powstaną. W efekcie dom wyglądał, jakby przecięto go na pół.
Gdy burmistrz dotarł do zakładu, wszyscy byli już na miejscu. Fairfax krążyła gniewnie po placu, Galbin patrzył na burmistrza z miną "proszę nawet nie zaczynać", a profesor Tuttle wdał się w cichą, ale bardzo burzliwą dyskusję z panem Fonsem, który całym ciałem dawał do zrozumienia, że nie wie, o co chodzi.
– Wszystko jest już gotowe, obiekt czeka na rozkazy. – Czarodziej dumnie wypiął pierś. – Możemy zaczynać prezentację.
– Co to znaczy, że czeka na rozkazy? A kto go pilnuje?
– Sierżant Spooner.
Czarodziej wręczył każdemu zebranemu po klipsie do bielizny, potem nakazał wszystkim zacisnąć je na nosie i nie zdejmować, póki prezentacja się nie skończy. Pan Fons oponował.
– Przecież zwło… – Zaciął się na chwilę, widząc wzrok burmistrza. – …obiekt był świeży, świeżuteńki, jeszcze rano wołał "ratunku!".
– To nie kwestia materiału, ale mikstury, którą musiałem wtłoczyć mu do… no, nieważne, nie pachnie najlepiej. Uwaga, otwieram drzwi.
Powiedzieć, że w piwnicy śmierdziało, to jak nie powiedzieć nic. Zapach mokrego psa, wędzonych skarpet i gotowanej kapusty wwiercał się w nozdrza jak świder, a zatoki paliły żywym ogniem, jakby wkroczył do nich oddział czerwonych mrówek.
– Trochę śmierdzi, ale powstrzymuje rozkład. Muszę jeszcze dopracować formułę, może dodam jakieś olejki eteryczne. Ja jestem przyzwyczajony, ale inni mogą mieć problemy. Panie Fons, czy mógłby pan ocucić panią Fairfax?
Golem był zaskakująco żwawy jak na nieboszczyka. krążył po lochu w poszukiwaniu głowy, która najwyraźniej zsunęła mu się z ramion i poturlała gdzieś pod stół do sekcji. W kącie stał sierżant Spooner, który najwyraźniej bardzo próbował wtopić się w ścianę.
– Rusza się… – wyszeptał Galbin. – On żyje, on żyje. ON ŻYJE! – wykrzyknął, wznosząc dłonie ku powale.
– Brożę zię uzbokoić, nie jest pan u ziebie w dobu. – Burmistrz nie był pewien, czy Galbin ironizuje, czy ma nierówno pod sufitem.
– Bżebrażam. To jest po prostu dak niedorzeczny pobysł…
– Sierżancie! – ryknął burmistrz – Gdzie do dziężkiej cholery wasza pałka, bieliście pilnować czarodzieja. I czebu nie bacie zatyczki, przecież tu śbierdzi jak jazny gwint.
– M-melduję, że pozostałem z o-organicznym obiektem tak, jak kazał pan psor. Jak tylko trzasnął drzwiami, to on się wystraszył i głowa mu spadła. I cieknie z niego ta mikstura, co pachnie jak potrawka mojej świętej pamięci mamusi.
Wszyscy zebrani kontemplowali przez chwilę talent kulinarny mateczki Spooner, po czym burmistrz zwrócił się do pana Fonsa.
– Wyjaźnicie mi boże, czebu den obiekd nie ba głowy?
– No… biały być źwieże zwłogi, a że dzisiaj była egzekudzja, to pobyślałem sobie, że najświeższe będą najlepsze. To się zszyje, a jebu już wszyztko obojędne.
Burmistrz zaczął masować sobie skronie. Radny Galbin stwierdził, że skoro nie może przyjmować powietrza nosem, to tym bardziej nie chce wdychać go ustami, po czym wybiegł z piwnicy.
Gdy tylko udało się umieścić głowę z powrotem na miejscu, czarodziej zaczął pokaz. Nieboszczyk co do joty wypełniał polecenia, cechując się przy tym niebywałą wprost siłą. Tak, jak się spodziewali, nie wykazywał przy tym ani krzty zmęczenia, ani odrobiny złej woli.
– Może robić wszystko, co mu powiecie. Nosi gruz, układa cegły, zatańczy kankana. Im lepiej radził sobie z wykonywanym zajęciem za życia, tym lepsze efekty osiągnie. Ma przy tym podstawowy instynkt samozachowawczy. Może pracować bez przerwy, a zapach da się zlikwidować, co oczywiście będzie nieco kosztować. – Tuttle spojrzał na radną Fairfax, która na chwilę oprzytomniała, ale tylko po to, żeby wykrzywić twarz w grymasie wściekłości.
– No dobrze… – westchnął Bumbler – niby wszyztko rozubieb. Ale… co one właźciwie jedzą? Bo słyszałeb, że głównie bózgi.
– Świetnie, że pan burmistrz był łaskaw spytać. – Profesor Tuttle napuszył się tak, że jeszcze trochę i oderwałby się od ziemi. – Panowie będą łaskawi spojrzeć.
Wyciągnął z koszyka główkę kalafiora, a następnie podał golemowi. Ten zaczął ją pałaszować w tak ohydny sposób, że wszyscy mimowolnie odwrócili wzrok. Jedynie pan Fons patrzył na zmarłego z mieszaniną obrzydzenia i fascynacji na twarzy.
– Wyeliminowałem całkowicie pociąg do surowego, a raczej żywego mięsa. Zadowalają się warzywnymi substytutami, które wyglądają trochę jak mózgi. Pozwolą panowie, że wyjdziemy na świeże powietrze, ten zapach trochę mi dokucza…
– Tyczy się to tylko kalafiorów czy innych warzyw, które przypominają ludzkie… organy? – spytał pan Fons, gdy już zdjął zatyczkę.
– A jakie jeszcze warzywa kojarzą się panu z ludzkimi… organami? – spytał burmistrz tonem, który sugerował, że nie należy podawać odpowiedzi.
Pan Fons zamruczał coś pod nosem, tracąc okazję do dobrego, jego zdaniem, dowcipu.
– Nie muszą dostawać jeść codziennie, ale gdyby stali się kapryśni, wystarczy kalafior i są spokojni. Martwi będą służyć.
– Chyba raczej „Marchwi będą służyć” – spróbował jeszcze raz pan Fons, ale burmistrz utkwił w nim świdrujące spojrzenie.
– Dobrze – odpowiedział magowi, cały czas patrząc na pana Fonsa, który pod wpływem spojrzenia coraz bardziej kulił się w sobie. – Niech mi pan jeszcze powie… jak to się ma do kwestii teologicznych?
Wiara była dla mieszkańców Holton jak wycieczka po polu minowym. Zmarli mieli tendencję do manifestowania swojej obecności w formie eterycznej. Z jednej strony – stanowili doskonałe źródło wiedzy o świecie pozagrobowym, niestety, z drugiej zdawali doskonale orientować się w sprawach doczesnych. Gdyby nie egzorcyzmy, burmistrz cały czas słyszałby przed wyjściem głos swojej świętej pamięci mamusi mówiący: “Załóż czapkę, bo strasznie dziś wieje!”.
– Całkowicie je omijamy. Obiekt dobrowolnie ofiarował swoje ciało w służbie nauki. Jego dusza poszła prosto na niebiańskie pastwisko i nie będzie się skarżyć.
– Ludzie podpiszą każdy papier, żeby uniknąć ćwiartowania z posoleniem – mruknął pan Fons.
– Świetnie, w takim razie umowa stoi. Powiedzmy, że na początek wystarczy pięciu takich pomocników, ze wszystkimi zgodami i tak dalej. Potem zobaczymy, czy praca będzie przebiegać zgodnie z planem. Oczywiście nikomu ani mru-mru. To tyczy się również pana, sierżancie Spooner. To tajemnica państwowa.
– Ta jest.
W każdym planie zdarzają się mocniejsze i słabsze elementy. W planie Rady Miasta Holton było zdecydowanie więcej tych drugich, a sierżant Spooner był kimś w rodzaju ludzkiego najsłabszego ogniwa. Niezbyt dokładnie wiedział, co oznacza "sprawa państwowa" ale poprzez ciąg skojarzeń doszedł do wniosku, że chodzi o "sprawę państwa Spooner". Dlatego wieczorem, przy kolacji, nie omieszkał opowiedzieć żonie o swoim najdziwniejszym dniu w pracy od czasu, gdy musiał ściągać rogala z drzewa przed domem burmistrza.
Żona sierżanta była zwolenniczką wolnego obiegu informacji. Dlatego podzieliła się opowieścią z sąsiadką, panią Malbin.
– Słyszała pani? Ponoć ktoś u nas w mieście wskrzesza zmarłych i używa ich jako taniej siły roboczej.
– Oburzające. Że też ludzie myślą zarabiać na czymś takim – odpowiedziała beznamiętnie pani Malbin, nie odrywając oczu od robótki na drutach.
– Mówią, że to w służbie miastu, ale ja się pytam, komu to potrzebne? Przecież miejsce zmarłych jest w grobie, prawda?
– Prawda. Mój biedny Ronny, niech mu ziemia lekką będzie, zawsze powtarzał, że zmarłym należy się spokój.
– Mało to chłopów, którzy obijają się i szukają pretekstu, żeby wymigać się od roboty? Teraz wynaleźli sobie służących, już w ogóle nie będzie im się chciało nic robić.
– Nie, żeby za życia też nie miał spokoju. Wałkoń jeden. Nie można się go było doprosić o najprostszą rzecz. Wyniesienie śmieci, naprawa dachu, to wszystko na mojej głowie…
– Pewnie, mnie też przydałby się ktoś, kto wyręczyłby mnie w niezbędnych obowiązkach. Poszedł na targ po zakupy, pozamiatał podłogi w izbach. Ten mój stary to tylko służba i służba.
– Szyba na strychu od trzech lat się prosiła o wstawienie, nie mówiąc już o zawiasach w szafkach, cały czas się nie domykają. Potrzeba tu silnej, męskiej ręki, ot, co.
– Ten mag życzy sobie za coś takiego ponoć tylko siedem srebrnych groszy.
Pani Malbin odłożyła robótkę.
– Siedem groszy?
*
Profesor Tuttle wstał rano z okropnym bólem pleców. Powodem złego samopoczucia była wczorajsza tytaniczna praca. Najpierw musiał wstać o jedenastej rano, pół godziny tłuc się za miasto, a na końcu przez bity kwadrans warzył mikstury i rzucał zaklęcia. I wszystko to na czczo. Co prawda o pierwszej był już w domu, ale cały dzień zmarnowany.
– Panie profesorze. – Thadius, kamerdyner maga zjawił się niepostrzeżenie jak zawsze, czym przyprawiał czarodzieja o ciarki. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale pod domem stoi tłum interesantów.
– Wściekły tłum? – Tuttle poderwał się na równe nogi i zaczął pospiesznie wkładać ubranie. – Wiedziałem, wiedziałem, że tak będzie. Człowiek chce sobie spokojnie dorobić do emerytury, przy okazji pomóc ludziom w potrzebie, a tu takie rzeczy mnie spotykają. Żaden z tych gruboskórnych gburów nie rozumie potęgi, jaka czeka nas po odrzuceniu zabobonów i tabu. Powiedz mi, czy ten tłum ma ze sobą widły i pochodnie?
– Nie, panie profesorze. Raczej worki pieniędzy.
*
Wystarczyły dwa tygodnie, by w Holton zaroiło się od nieumarłych wykonujących drobne, proste czynności. Początkowo pracowali tylko w nocy, wszystko ze względu na ten cyrk z umieraniem, życiem po życiu i w ogóle. Wielu sceptyków kręciło głowami, widząc golemy organiczne przy pracy nad odbudową miasta czy wykonujące inne, mniej zaszczytne zajęcia. Ostatecznie jednak zwyciężył rozsądek, a golemów przybywało.
Okazało się bowiem, że wielu obywateli nagle potrzebuje prywatnego służącego, któremu płaci się tylko raz. Więcej nieumarłych rąk do pracy mogłoby oznaczać większe bezrobocie, ale ten problem kilka miesięcy temu rozwiązali barbarzyńcy. Tuttle zaczął szkolić sobie pomocników. Jeden wykwalifikowany nowicjusz mógł kontrolować nawet dwadzieścia golemów organicznych. Wkrótce każda zamożniejsza rodzina miała swojego domowego nekromantę i gromadę sług na skinienie palcem. W biedniejszych domach oddelegowywano do tego zadania osoby, z których i tak nie było większego pożytku.
Profesor Tuttle nie przekazał nikomu tajemnicy animizacji. Kierował się w życiu zasadą: „daj rybakowi wędkę, a sam będzie łowił ryby. Daj mu rybę, a następnego dnia zapłaci za następną”. Wkrótce poszedł o kilka kroków dalej. Wszystkie pługi i kieraty ciągnęły nieumarłe konie i woły, powstały też pierwsze grobofaktury, w których wszystkie nieskomplikowane prace dzień i noc wykonywali nieumarli. Gospodarka wreszcie zaczęła się rozwijać, golemy doskonale nadawały się do zbioru wszelkich zbóż czy warzyw (pomijając kalafiory i, z nieznanych powodów, marchew).
Lokalne władze kościelne początkowo nie były zadowolone z takiego obrotu spraw, ale solidne datki na poczet obecnych i przyszłych prac remontowych szybko zmieniły ich zdanie. Udało im się jedynie wymusić na radzie, aby każdy obywatel przed śmiercią podpisywał stosowną umowę dotyczącą wykorzystania jego ciała w czynie społecznym.
Zapotrzebowanie na golemy organiczne stale rosło, a profesor Tuttle musiał poszerzyć ofertę. Powstały nowe udogodnienia, jak choćby wkłady zapachowe w formie tekturowych choinek zawieszanych na uszach (doskonałe dla golemów do użytku domowego). Dużą popularnością cieszyły się wersje dehydratowane, które może i owszem, nieco skrzypiały podczas poruszania i lepiej było trzymać je z dala od ognia, ale były praktycznie nie do zdarcia.
Wprowadzenie nieumarłej siły roboczej całkowicie zmieniło gospodarkę Holton czyniąc z miasta może nie konkurenta na arenie międzynarodowej, ale kogoś w rodzaju sąsiada, którego nagle stać na gruntowny remont całego domu. Miasto rozrastało się w błyskawicznym tempie. Darmowa, niezmordowana siła robocza oznaczała tanie towary wykonywane taśmowo, które zalewały rynki sąsiednich państw.
W idealnym planie była jednak jedna luka. Dosyć spora, bo obejmowała całe imperium. Uświadomili sobie jej istnienie dopiero kilka miesięcy później.
– Drodzy panowie – podjął burmistrz Bumbler. – Grozi nam wojna… gorzej, krucjata. Z południa nadciąga Święta Armia z imperium Untharimów.
– Ale ziemie Untharimów rozciągają się na wschód od Holton – wtrącił radny Galbin. – Na południu jest Zachodnia Marchia.
– Untharimowie stracili Unthar na rzecz tej cholernej Ordy z północy, ale wcześniej zdobyli Zachodni Port, który ze względu na położenie geograficzne względem Unthar przemianowali na Przystań Wschodu.
– To kto nas w końcu ma zaatakować? – mruknął radny Galbin.
– Ci z południa – odpowiedział kwaśno pan Fons.
– Niemniej jednak musimy przedsięwziąć jakieś środki – uciął dyskusję burmistrz – W przeciwnym wypadku obce wojska znowu przejadą się po nas jak po burej… no przejadą się. A tego byśmy nie chcieli. Nasze golemy organiczne są im nie w smak. Za coś takiego możemy skończyć na stosie.
– Nie chcę mówić "a nie mówiłem" – zaczął radny Galbin, ale zobaczył, a raczej poczuł na sobie wzrok burmistrza – więc nic nie powiem.
– Może w takim razie przysposobić je do walki? – Pan Fons podniósł rękę. – Odrobina krwiożerczości nie zaszkodzi. Golemy są silne jak woły, przerobią Untharimów na tatar.
– Gorsze wrogiem złego. – Radna Fairfax pokręciła głową. – Stary cap nigdy się na to nie zgodzi, a jeśli już, to wyciśnie z nas ostatnie soki. Potem pewnie wszystko wymsknie się spod kontroli i to nas przerobią na mielone.
– A co, jeśli zawczasu się poddamy? Wywiesimy białą flagę? Święta Hedwiga jest bardzo tolerancyjna, jeśli wykaże się skruchę. Myślę, że po prostu każą nam zaprzestać praktyk i rozejść się do domów, ewentualnie dostaniemy po kilka… naście… dziesiąt lat klepania paciorków w szacie pokutnej.
Burmistrz pokręcił głową.
– To i tak nie przejdzie bez kozła ofiarnego. Święta Hedwiga będzie musiała zawieźć do Przystani Wschodu czyjąś głowę.
– Myślę… – Radna Fairfax uśmiechnęła się do wspomnień z podobnego posiedzenia wiele miesięcy temu – że mamy już odpowiednią osobę do tego zadania.
*
Profesor Tuttle siedział w świeżo wyremontowanym gabinecie i przyjmował interesanta, którego żaden z pomocników nie mógł przekonać do zmiany zdania.
– Możemy zaproponować panu pakiet na dziesięć lat z możliwością przedłużenia, oraz atrakcyjny plan dwudziestoletni z odroczoną wypłatą należności „Pakiet dla bliskich”. Część pieniędzy otrzymuje pan teraz, a druga część trafia w ratach do pańskiej rodziny. Zadba pan o najbliższych.
– Nie jestem przekonany. A co będzie potem?
– Potem? “Potem” już pana nie martwi. Pan idzie do nieba, a ciało zostaje tutaj. Pozostawienie cielesnej powłoki, by zgniła, jest nie lada marnotrawstwem, nie uważa pan? Trzeba iść z duchem czasu. To tak, jakby pan miał stary, znoszony płaszcz i chciał go wyrzucić, ale przecież może posłużyć komuś innemu. Nasze istnienie to wielki cykl życia i śmierci. A moja oferta to taki… re-cykling.
Gdzieś z oddali dobiegł do ich uszu dźwięk rogu. Niedługo potem zabrzmiały dzwony na Głównym Rynku. Ktoś zaczął się dobijać do drzwi. Była to blada jak ściana radna Fairfax.
– Panie profesorze, zaczęło się, wojna!
W mieście, które plądrowano średnio raz na kilka lat, na najazd zareagowano rutynowo. Mieszkańcom było w sumie obojętne – ta armia czy inna. Przed domy wystawiano kosze i skrzynki z rzeczami wartymi plądrowania, a na straży (bardziej przed sąsiadami niż najeźdźcą) stawiano golemy. Fairfax pomogła czarodziejowi wsiąść na konia – trzeba go było podsadzić – i razem pognali do świeżo wybudowanego pałacu burmistrza.
Na dziedzińcu zebrali się już wszyscy najważniejsi oficjele. Burmistrz Bumbler miotał się jak borsuk w klatce. Radnemu Galbinowi dygotały nogi, a pan Fons, który wbiegł na dziedziniec tuż za magiem i radną wyglądał tak, jakby gnał tu aż ze swojego zakładu na przedmurzu.
– Wielka… armia… ze wscho… to znaczy z południa.
Ponownie zagrzmiał róg, potem odezwały się kolejne. Profesor Tuttle wybiegł na świeżo wybrukowany dziedziniec zamkowy, z którego rozpościerał się widok na miasto i obcą armię na horyzoncie. Tuttle przyłożył do oczu dłonie niczym lornetkę, wymamrotał kilka słów, a obraz widoczny przez palce przybliżył się i wyostrzył. Jak okiem sięgnąć, wszędzie stali ludzie. Barwna zbieranina mężczyzn wszelkiej maści, od ubogich rolników po dostojnych rycerzy. A na ich czele kobieta i to nie byle jaka. Piękna jak pierwszy wiosenny poranek, w pełnej zbroi płytowej, z włosami przystrzyżonymi po żołniersku. W lewej ręce dzierżyła srebrny sztandar powiewający na wietrze, w prawej lśniący miecz. Wyglądała jak anioł prosto z obrazów religijnych i to, niestety, tych mniej pokojowych.
– O, matulu – westchnął głośno Tuttle – to sama Najświętsza Hedwiga.
Święta Hedwiga stała na czele Imperium Untharimów, od kiedy poprzedniego imperatora zasiekli barbarzyńcy. Mimo krótkiego panowania już zdołała przebudować struktury państwowe trzykrotnie, za każdym razem z jeszcze lepszym efektem. Za swój wkład w walkę z herezją, ubóstwem i zabiegi utrzymujące kruchy pokój z Ordą została uznana świętą jeszcze za życia. Była uosobieniem altruizmu, wszystko co robiła godziło w grzeszników. Można ją było za to kochać albo nienawidzić, ale nienawiść nie trwała długo i kończyła się zwykle spopieleniem lub resocjalizacją.
Historycy zgodnie uważali, że nie było jeszcze równie prawej przywódczyni i przewidywali, że jej rządy upłyną pod znakiem pokoju i dostatku.
– Pani Fairfax. – Profesor Tuttle czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. – Jeśli jesteśmy na wojnie, a po drugiej stronie stoi Święta Hedwiga to… to my jesteśmy tymi złymi.
*
– Przenajświętsza pani, stanowczo nalegam…
– Nie chcę tego słyszeć.
– Ci plugawi nekromanci…
– Nic mi nie zrobią.
Święta Hedwiga miała pewność, że w mieście nikt nie zrobi jej krzywdy. Gorliwi wyznawcy gotowi byli roznieść całe miasto w pył, gdyby choć włos spadł z jej świątobliwej głowy. Nie mieliby również miłosierdzia dla niegodziwców po śmierci. Z takimi plecami w zaświatach Święta mogła wejść do klatki pełnej lwów, a one uprzejmie schodziłyby jej z drogi.
Przekroczyła bramy miasta samotnie. Jedynym towarzyszem był miecz, połyskujący w świetle słońca. Podeszła do stojącego najbliżej nieumarłego i ciosem miłosierdzia skróciła jego cierpienie.
– No, nie… przecież to ciotka Prunella. – Zza jednej z uchylonych okiennic odezwał się męski głos.
– Ćśśś – próbowała go uciszyć jakaś kobieta.
– Mamuś, ale dałem za nią dziewiętnaście groszy. Pakiet ekstra, świeżo dehydratowana. Kto mi za to zwróci?
– Jak się nie zamkniesz, to będzie ostatnie z twoich zmartwień. Ja sprowadziłam cię na ten świat i zaraz mogę cię z niego wyprowadzić. Siedź cicho, to możni załatwią swoje sprawy i zostawią nas w spokoju.
Całe miasto jest spaczone, pomyślała Święta Hedwiga Trzeba je oczyścić w ogniu.
*
Gdy Święta Hedwiga opuściła miasto, nieco bledsza niż zwykle, towarzyszyło jej poselstwo składające się z tłustego burmistrza, trzech pomniejszych wielmożów i podstarzałego maga wyglądającego jak otyła łasica. Zwłaszcza ten ostatni był zaskakująco pewny siebie.
Święta zwróciła się do stojącego najbliżej rycerza.
– Lordzie Donersby. Nakaż swoim ludziom odwrót. Wracamy do domu.
– Ale Najświętsza Hedwigo. Przecież to nekromanci.
– Owszem. Ale od dzisiejszego dnia są również wiernymi sługami Stwórcy. Ich… sposoby działania budzą pewne kontrowersje, jednak w ostatecznym rachunku pomogą nam osiągnąć nasz święty cel.
– Ale… oni ożywiają ludzi.
– Ożywiają powłoki, których dusze dawno już uleciały na łono Stwórcy. Szczątki doczesne mogą dalej służyć wielkiej sprawie i celom Świętego Kościoła Stwórcy.
– Ale… jak plugawi nieumarli mogą służyć Stwórcy?
– To starcy męczeni nieuleczalnymi chorobami. Mężczyźni i kobiety, którzy muszą patrzeć, jak ich dzieci umierają w rynsztoku od głodu i chorób. Ludzie gotowi oddać życie, by uchronić bliskich od najtragiczniejszego losu, dać im nadzieję na przyszłość. Poświęcali się za życia, a po śmierci ich ciała dalej będą służyć. Są zdolni do najcięższych prac, najbardziej wymagających i ryzykownych zadań. Z ich pomocą odbudujemy imperium i zaprowadzimy pokój. Odbijemy Unthar z rąk wrogów i zaprowadzimy nowy ład.
– Przenajświętsza, chcesz wysłać nieumarłych na wojnę z Ordą?
– Ich poświęcenie jest miłe Stwórcy i jego najwierniejszej służce. Śmiesz kwestionować moje postanowienia?
– Właśnie! – Mag wyglądał jak dziecko, które przychodzi na szkolną bójkę z matką. – Każ heroldowi pierdzieć w trąbkę i do domu. Biegusiem.
Lord Donersby nie zaszczycił maga spojrzeniem. Zacisnął szczęki i nakazał trębaczowi dać sygnał do odwrotu.
*
Przystań Wschodu, nowa stolica Untharimu, była już gotowa do wojny. Wokół roiło się od żołdaków w bardziej lub mniej posuniętym stadium rozkładu, a także robotników prowadzących prace związane z odbudową. Najwięcej żywych odwiedzało wystawny pałacyk, w którym zamieszkał nowy nadworny mag – Alessandrius Gregorius Tuttle.
– Jeśli nie interesuje pana pośmiertna wojaczka, mogę zaoferować alternatywę. Umowa o dzieło na dwadzieścia lat. Zostanie pan dereanimowany po wykonaniu dzieła lub gdy doczesne szczątki nie będą się nadawać do pracy – tłumaczył pan Fons, który pełnił obecnie funkcję zastępcy maga.
– Rozumiem.
– W zależności od rodzaju prac otrzyma pan liczne profity. Poza sporą sumą dla rodziny oferujemy również zapomogę z Funduszu Przyszłych Wdów i Sierot. Dodatkowo zatrudniając się po śmierci przy budowie katedry pod wezwaniem świętej Hedwigi może pan liczyć na pochówek z prawdziwą pompą w ossuarium przeznaczonym dla budowniczych. Proszę pomyśleć o prestiżu. Wielkie rody mogą oferować wota na budowę katedry, w nagrodę ci najbardziej zasłużeni zostaną uwiecznieni na freskach. Dla nas, prostych ludzi, istnieje znacznie tańsza droga do wielkości. Oferuję panu pozłacaną plakietkę z imieniem, nazwiskiem i krótką notą do pięćdziesięciu znaków. Umieścimy ją w widocznym miejscu w katedrze. Rodzina będzie bardzo dumna, a pana nazwisko przejdzie do historii.
Słowem nie wspomniał o tym, że takich tabliczek będą setki, może nawet tysiące. Nie będą też się znajdować w samej katedrze, ale na monolicie ustawionym na placu przed wrotami. No… jednym z monolitów. Tym ustawionym bardziej z boku, od zacienionej strony.
– No, dobra… później będzie mi chyba wszystko jedno. Zgadzam się.
*
Wieczorem, po ostatniej audiencji Święta Hedwiga siedziała nieruchomo, patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń, jakby zamyślona. Przed nią stał profesor Tuttle w skromnej szarej szacie z kapturem. Głośno wciągnął powietrze, śmierdziało mokrym psem, wędzonymi skarpetami i gotowaną kapustą. Musi wreszcie poprawić recepturę, inaczej ktoś się zorientuje.
Kościstymi dłońmi wyciągnął ze zdobionego kosza główkę kalafiora, podszedł do nieruchomej Świętej i zdjął złotą maskę, którą od kilku miesięcy zasłaniała bladą, chorą twarz. Podał jej warzywo, a ona beznamiętnie zatopiła w nim zęby.
Ktoś szedł w ich stronę. Wcześniej Tuttle nie usłyszałby swojego kamerdynera, ale po przemianie zmysły miał bardziej wyczulone. Thadius chrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę, ale profesor nawet nie odwrócił głowy. Gdy przemówił, jego głos odbił się echem od pustych ścian.
– Przez całe swoje życie walczyła o pokój. Czemu wojna? Czemu wysyłać ludzi na śmierć?
– Oni już nie żyją. A Untharimowie muszą mieć wroga, w przeciwnym wypadku zwróciliby się przeciw nam.
– Zabić i ożywić Świętą… – mruknął Thadius – za coś takiego po śmierci czeka wieczne potępienie.
Dopiero teraz profesor Tuttle zrzucił kaptur. Błysnęła biała czaszka i dwa srebrne punkciki w pustych oczodołach. Na kościach klatki piersiowej spoczywał wisior filakterium. Profesor zamknął w nim swoją duszę, dobrowolnie zmieniając się w licza.
– Ale ja wcale nie planuję umierać.
Jest moc!
Podoba mi się pomysł i wykonanie.
Pozostaje pytanie od jak dawna Tuttle służył marchwi??!!
Lożanka bezprenumeratowa
Dobre pytanie :) Podejrzewam, że gdzieś między wyjściem Hedwigi z miasta, a dwoma ostatnimi fragmentami zrzucił nieco ciałka.
Buhahah … dobre !
Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien
Cieszę się, że przypadło do gustu. Do Upadku zajrzę z pewnością, ale nie wiem jeszcze kiedy czas pozwoli :)
Podobało mi się. Lekki, ironiczny ton, ale morał jak najbardziej poważny. Plus za aluzję do “laguna”. Po przeczytaniu nasunęło mi się to samo pytanie co Ambush.
Mam kilka sugestii technicznych, ale skoro został Ci jeden wolny znak, to nie wiem czy uwzględnisz ;).
– Nie możemy się na to zgodzić! – podjął radny Galbin z Gildii Kupieckiej[+.]
– Niech pani nie mydli oczu, chodzi o zombie! – ryknął Galbin[+,] uderzając pięścią w stół.
– Golemy organiczne – powtórzyła z naciskiem Radna Fairfax – są jedynym sensownym rozwiązaniem tej sytuacji.
Raczej “wyjściem z sytuacji” lub “rozwiązaniem problemu”.
Brzmiała ona mniej więcej [+:] „Róbcie co konieczne, ale jak coś pójdzie nie tak, o niczym nie wiedziałem”.
– Kiedy możemy liczyć na pierwsze efekty pracy? Zależy nam na jak najszybszym efekcie.
– Jak wam zależy na efekcie, to wynajmijcie lalkarza, niech wam ich powiąże sznurkami!
Powiedzieć, że w piwnicy śmierdziało, to jak nie powiedzieć nic.
Tu aż się prosi o wzniosłe porównanie. Nie żebym potrafiła jakieś wymyślić, ale może Tobie się uda.
Pozwolą panowie[+,] że wyjdziemy na świeże powietrze, ten zapach trochę mi dokucza…
– Dobrze – odpowiedział magowi[+,]cały czas patrząc na pana Fonsa, który pod wpływem spojrzenia coraz bardziej kulił się w sobie.
Gdyby nie egzorcyzmy, burmistrz cały czas słyszałby przed wyjściem głos swojej świętej pamięci mamusi mówiący[+:] “Załóż czapkę bo strasznie dziś wieje!”.
Wiedziałem, wiedziałem[+,] że tak będzie.
– Oburzające. Że też ludzie myślą zarabiać na czymś takim – odpowiedziała beznamiętnie pani Malbin[+,] nie odrywając oczu od robótki na drutach.
Wielu sceptyków kręciło głowami[+,] widząc golemy organiczne przy pracy nad odbudową miasta czy wykonujące zajęcia, których inni nie zrobiliby za żadne pieniądze.
Profesor Tuttle nie przekazał nikomu tajemnicy animizacji. Kierował się w życiu zasadą[+:] „daj rybakowi wędkę, a sam będzie łowił ryby. Daj mu rybę, a następnego dnia zapłaci za następną”.
– Drodzy panowie – podjął Burmistrz Bumbler[+.] – Grozi nam wojna… gorzej, krucjata.
Gorliwi wyznawcy gotowi byli roznieść całe
miasto wmiasto w pył, jeśli tylko choć włos spadłby z jej świątobliwej głowy.
– No nie… przecież to ciotka Prunella[+.] – Zza jednej z uchylonych okiennic odezwał się męski głos.
Alicella serdeczne dzięki za łapankę i cieszę się, że się spodobało. Co do limitu to trzeba będzie odrobinę coś skrócić :)
Co do porównania smrodu w pracowni to przyznam, że miałem kilka pomysłów i siedziałem nad tym dobre kilka minut. W końcu stwierdziłem, że nie umiem oddać skali.
No siema :)
Oj, Fladriffie, napisałes kawał dobrego opowiadania. Czytało się przyjemnie, bo i warsztat masz przyjemny i fabuła jest ciekawa. No i ten humor, taki, powiedziałbym, że to humor w domyśle – nie taki, który zmusza do śmiechu, ale taki, który poprawia człowiekowi nastrój. Choć masz w tekście jeden diament, dialog, który rozłozył mnie na łopatki swoją genialnością:
– Drodzy panowie – podjął Burmistrz Bumbler. – Grozi nam wojna… gorzej, krucjata. Z południa nadciąga Święta Armia z imperium Untharimów.
– Ale ziemie Untharimów rozciągają się na wschód od Holton – wtrącił radny Galbin. – Na południu jest Zachodnia Marchia
– Untharimowie stracili Unthar na rzecz tej cholernej Ordy z północy, ale wcześniej zdobyli Zachodni Port, który ze względu na położenie geograficzne względem Unthar przemianowali na Przystań Wschodu.
– To kto nas w końcu ma zaatakować? – mruknął radny Galbin.
– Ci z południa – odpowiedział kwaśno pan Fons.
To jest świetne, czytałem ze trzy razy :D
Podoba mi się postać Hedwigi, takiej Joanny D’Arc. Jest tylko przez chwilę, a jednak zapada w pamięć. Sam pomysł zrobienia z zombifikacji interesu jest przedni, a dodanie do tego typowo marketingowej otoczki robi temu pomysłowi jeszcze lepiej. Końcowy twist też jest dobry, z tym zabiciem Hedwigi przez Tuttle’a i przejęcia nad nią kontroli. Trochę mnie w kilku miejscach zmęczyła suchość żartów, ale tylko tak tyci-tyci, więc to żaden zarzut :)
Ta ostatnia scena, w której już zamiast Tuttle’a jest licz, z jednej strony fajna, tak jakby zapowiadająca dalsze losy, a z drugiej strony IMHO zupełnie niepotrzebna, bo licz kojarzy się z istotą do cna złą, a wcześniej przecież Tuttle wcale taki zły nie jest – to bardziej oportunista, niż socjopata. No i licz (nomen omen:D) się z tym, że nie każdy ogarnie na podstawie opisu wyglądu Tuttlea i dodania słowa filakterium, czym on się stał :)
Ale, ale, to naprawdę dobry tekst, uważam, że zasługujący na bibliotekę. Dlatego idę skarżyć.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Hej, dzięki za odwiedziny i za klika! Zacytowany przez ciebie fragment był pierwszym, który zapisałem pracując nad tym opowiadaniem i mało brakowało, a bym go odrzucił. Osobiście nie lubię w opowiadaniach fantasy takiego właśnie nazewnictwa i dałem temu upust. Cieszę się, że ci się spodobało :)
Co do zakończenia to początkowo miałem inny pomysł, który byłby bardziej przewidywalny. Zdecydowałem się jednak na odrobinę światotwórstwa i koncepcję religii jako czegoś pewnego – bohaterowie wiedzą, co dzieje się po śmierci bo zmarli często wracają w formie zjaw. Dlatego Hedwiga jest przekonana, że nie stanie się jej nic złego, bo w przeciwnym wypadku morderca po śmierci “przeżywałby” prawdziwą gehennę. Dlatego Tuttle zmienia się w licza – nie planuje umierać. Trochę inspirowałem się tu losami Bezimiennego z Planescape: Torment (mistrzowska gra), który stał przed podobnym wyborem – mógł odpokutować za swoje czyny w piekle ale spróbował oszukać śmierć. Dlatego (w moim odczuciu) Tuttle pozostał oportunistą bo nawet wojna, którą wywołał nie miała żadnych wielkich pobudek, po prostu odwróciła uwagę od Holton i nieumarłych, a przemianę w licza potraktował jako sposób na to, by nie trafić w zaświaty.
Nie lubię zombiaków, ale Twoje mi się cholernie spodobały. Zrobienie biznesu na nieumarłości jest rewelacyjnym pomysłym, potraktowanie jej, jako swego rodzaju polisy na życie, jeszcze lepszym. A przemiana Hadwigi to cudeńko. Powiało świeżością w Twoim opku :)
Gdybym miała się do czegoś doczepić to do licza. Nie jestem fanką gier, więc nie zajarzyłam, co się stało z magiem. Potrzebny był komentarz Outty i konsultacja z wujkiem Guglem. Nie wszyscy grają ;)
Kliczek :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Trochę inspirowałem się tu losami Bezimiennego z Planescape: Torment (mistrzowska gra), który stał przed podobnym wyborem – mógł odpokutować za swoje czyny w piekle ale spróbował oszukać śmierć.
A widzisz, mnie się to skojarzyło raczej z Faeruńskimi cyklami przygodowymi spod znaku Forgotten Realms. A, że Toril łączy się poprzez plany również z Sigil, to nie tak daleko moje skojarzenie leży :) W Planescape nie grałem, ale czytałem kiedyś powieść na podstawie gry, słabo ją pamiętam, ale Bezimienngego kojarzę i kojarzę, że nie najlepiej się dla niego skończyła cała przygoda.
Known some call is air am
Irka_Luz właściwie cały pomysł na opowiadanie jest mocno “erpegowy” i powstał podczas dyskusji na temat tego jakie realne skutki na świat miałaby magia, smoki czy właśnie nekromancja. Cieszę się, że spodobał ci się pomysł poLISZy na życie (przepraszam, musiałem sypnąć sucharem :). Co do licza to faktycznie powinienem to jakoś lepiej zaakcentować w tekście.
Outta Sewer polecam z całego serca. Odbiłem się od niego dwa razy i potrzebowałem kolejnych dwóch przejść, żeby docenić kunszt całej fabuły. Na początku jest mętnie, ale po jakimś czasie wiele się wyjaśnia :)
Fladrifie, niczego nowego Ci nie napiszę, bo znasz moją opinię z bety, ale mogę jeszcze raz podkreślić, że opowiadanie ujęło mnie od pierwszego wejrzenia :D Bardzo dobrze trafia w mój gust czytelniczy, ma wszystko to, co lubię: dobry pomysł i dużą dawkę humoru. Zombie wcinające kalafiora i marchewkę robią robotę, Przenajświętsza Hedwiga rozwala system.
Wszystko to zostało napisane bardzo sprawnie i lekko. Brawo, bardzo dobre opowiadanie i będę trzymał kciuki za jego wysoką pozycję wśród konkursowych prac :)
Biblioteka należy się jak psu buda.
Pozdro!
Jest rewelacyjne! Lekki styl, spójna fabuła, humor. Czas spędzony na czytaniu takiego opka, to dobrze spędzony czas.
Ja, choć w erpegi czasem grywam, też nie do końca wiedziałem czym stał się Tuttle, ale nie przeszkadzało to w odbiorze. Czaszka, kości klatki piersiowej, filakterium (to pewnie atrybut tego bytu) i tyle wystarczyło. Teraz oczywiście doguglałem i wszystko jasne.
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć, Fladrifie!
Opowiadanie czytało się przyjemnie, jest lekkie, nawiązuje też to tematu nieumarłych, co w moim wypadku jest sporym plusem, bo lubię takie klimaty. Humor momentami nie do końca był z mojej bajki, ale nie czułam, żeby był naciągany czy wymuszony, więc dobrze wplotłeś go w całość kompozycji. Czego można się ciutkę uczepić? Zakończenia. Wydaje się nieco przycięte pod limit, bo sprawa transformacji nekromanty w licza nie do końca wybrzmiała, a nie każdy jest w temacie… No, ale ja w sumie jestem, a że całościowo było zgrabnie i bez większych zatrzymań, to będzie i klik.
Pozdrawiam
Serdeczne dzięki za odwiedziny i kliki, teraz widzę, że to opowiadanie wymagałoby delikatnego rozszerzenia i chyba się o nie pokuszę gdy konkurs się już skończy.
Cześć, Fladrif,
do pierwszej gwiazdki nie wciągnęło, ale później… Fajne było! Ja tam uwielbiam zombi, więc twój pomysł bardzo mi się spodobał. Najlepszy fragment:
– Pani Fairfax – Profesor Tuttle czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. – Jeśli jesteśmy na wojnie, a po drugiej stronie stoi Święta Hedwiga to… to my jesteśmy tymi złymi.
Dobrze to rozwiązałeś, bo niby widzimy tutaj zepsucie, aniżeli czyste zło, ale fakt faktem pozostaje, że za dobrą cenę to i matkę można sprzedać. Spodobało mi się takie nietypowe podejście do założeń konkursu.
Dialogi też niezłe. Daję plusa za pomyślenie o tym, że człowiek z klipsem na nosie będzie mówił inaczej. Poza tym humor i lekkość stylu. Bawiłam się więc dobrze.
Niestety jest trochę baboli. Wypiszę co poniektóre.
Za każdym razem[+,] gdy oferta była niższa niż siedem srebrnych groszy, odpowiadał "wykluczone".
Fairfax miała minę[+,] jakby bolał ją ząb, Galbin patrzył na burmistrza z miną "proszę nawet nie zaczynać", a profesor Tuttle wdał się w cichą, ale bardzo burzliwą dyskusję z panem Fonsem, który całym ciałem dawał do zrozumienia, że nie wie[+,] o co chodzi.
– Ludzie podpiszą każdy papier[+,] żeby uniknąć ćwiartowania z posoleniem – mruknął pan Fons.
Zaiste! ;D
– Przepraszam[+,] że przeszkadzam, ale pod domem stoi tłum interesantów.
– Ale ziemie Untharimów rozciągają się na wschód od Holton – wtrącił radny Galbin. – Na południu jest Zachodnia Marchia[+.]
Powodzenia!
Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!
Cieszę się, że ci się spodobało i dzięki za łapankę, już skrupulatnie poprawiam. Z humorem jest o tyle śliska sprawa, że czasem zdarza mi się mocno przysuszyć, ale fajnie, że tym razem nie przesadziłem. Światotwórstwo starałem się ograniczyć do niezbędnego minimum żeby początek był bardziej przejrzysty, mimo to trafiło się trochę dłużyzn
Sięgnięcie po zombiaki ryzykowne, bo wiadomo, że to pomysł wyeksploatowany. A jednak znalazłeś na nie fajne rozwiązanie i jestem wręcz skłonny twierdzić, że to chyba najjaśniejszy punkt opowiadania. Naprawdę fajny ten koncept.
Tekst lekki, czyta się bardzo szybko. Przyjemnie napisany, bo humor tworzysz nie tylko poprzez dialogi, ale również bawisz się słowem w narracji.
Bohaterów masz tu kilku, ale wprowadzasz ich w taki sposób, że się ze sobą nie mylą.
Fabuła trochę prostsza od reszty elementów, ale dobrze dopasowana do gatunku. Fabuła w humorze to zawsze trudna sprawa, bo z jednej strony od tekstu oczekuje się, że będzie przede wszystkim bawił, z drugiej jednak trzeba coś opowiedzieć.
Trochę mało tej tytułowej marchwi. Nie napiszę, że tekst jej bardzo potrzebował, bo jest dobrze złożony. Z drugiej strony, widząc w tytule marchew (a w tagach “absurd” ;)) generalnie oczekiwałem, że spróbujesz się tym pobawić.
Podsumowując: lekka, przyjemna, całkiem zabawna lektura z bardzo fajnym pomysłem na wykorzystanie zombiaków.
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
CM, powiedz szczerze, generale Potato, że to marchew Cię tu zwabiła :)
Known some call is air am
Nawet nie będę udawał, że było inaczej. Xd
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Właściwie zombie-weganie mieli być osią całego opowiadania. Pomysł wziął się z burzy mózgów na najbardziej absurdalne postacie z typowego świata fantasy (pierwszego miejsca zombiak nie zajął, ale był tak uroczy, że żal go było nie wykorzystać). Problem polegał na tym, że po wieczorze poświęconym na radosne pisanie zdałem sobie sprawę z tego, że nie do końca spełniłby wymagania konkursu, bo w takim wydaniu sama nekromancja to za mało. Zombiaki faktycznie są już chyba wyeksploatowane do granic możliwości, podobnie jak wampiry i wilkołaki, ale cieszę się, że coś jeszcze udało mi się z nich wycisnąć.
Lekkie, zabawne fantasy w stylu Pratchetta.
Aż łatwo zapomnieć, że to złole są. No, żeby tak szanownych zmarłych eksploatować…
Twisty w historii zaliczone. Aha, nie znałam wcześniej liczów osobiście. Może to i lepiej.
Nie wiem, czy powinnam pytać, dlaczego miasto miało bramę, skoro nie miało murów. To zamierzony absurd czy kiks?
Babska logika rządzi!
Gdzie mi tam do Pratchetta! Cieszę się, że radni przypadli ci do gustu :)
Co do bramy to w domyśle umarlaki po wykonaniu niezbędnych prac zabrały się za dodatkowe roboty, w tym mury (dzięki któremu kształt zakładu pogrzebowego nabrał więcej sensu) i bramy
A, chyba że tak.
Radni nie bardzo, ale opowiadanie spoko. ;-)
Babska logika rządzi!
deviantart.com/sil-vah
“Uwaga na głowy. Ciężki humor”
dlatego, że nie miało nic ciekawego
Ciut się rymło, ale nie jakoś strasznie.
Taki stan rzeczy trwał, ponieważ żadne królestwo nie przyznawało się do miasta.
I wtedy magicznie pojawiłaby się tam kopalnia? Bo to wynika z układu zdań.
przetoczyły się wojska Ordy
Hmm.
bardziej bogatym
"Bogaty" stopniujemy regularnie.
Barbarzyńcy za nic mieli sobie to postanowienie
Dziwny szyk.
odbywała się w okrojonym składzie
Hmm.
Dramatycznie brakuje
Gdyby to nie była parodia, oberwałbyś za to sformułowanie ;P
Radna Fairfax
Stanowisko małą literą.
ze względu na swój spryt
"Swój" zbędne.
kat zaproszony w trybie wyjątkowym na posiedzenie postanowił wtrącić się do rozmowy
Szyk i przecinki: kat, zaproszony na posiedzenie w trybie wyjątkowym, postanowił się wtrącić do dyskusji (inaczej wychodzi rym, psia jucha).
zaskakująco żwawo jak na osobę, która składała się
Zaskakująco żwawo, jak na osobę, która. Miałabym zastrzeżenia co do "osoby", ale humor i tak dalej.
znaleźć odpowiedniego maga do tego zadania
Szyk ciut nie teges, ale wystarczy skreślić "do tego zadania" i będzie grało.
magicznych profesorów
Magiczny profesor to jednak nie to samo, co profesor magii.
Róbcie co konieczne
Róbcie, co konieczne.
Jego następca będzie musiał usunąć go
"Jego" zbędne.
Trudno byłoby uwierzyć, że ktoś, kto prowadzi doroczny Festyn Jabłecznika ma coś wspólnego ze sprowadzeniem do miasta czegoś takiego.
Jakiego? Nie za dużo tych zmiennych metasyntaktycznych? ;)
Radna Fairfax
Ona nie ma na imię "Radna", nazwy stanowisk piszemy małą literą.
Profesor Alessandrius Gregorius Tuttle
Ligi Tępienia Prestidigitatorów i Mimów
Studenci czytywali wiele interesujących artykułów
Hmm.
niższa niż
Niższa, niż.
liczyć na pierwsze eksperymenty
Na pewno? https://sjp.pwn.pl/szukaj/eksperyment.html
delikatne i subtelne zajęcie
"Zajęcie" to praca zawodowa, a tu chodzi raczej o zadanie.
nosili cegły na budowie a nie recytowali
Nosili cegły na budowie, a nie recytowali. "A" możesz wyrzucić.
no może lepiej
No, może lepiej.
miała odbyć się
Miała się odbyć.
Na dobitkę Holton wcale takich murów nie posiadało
Hmm. Może gdybyś wyciął "takich"?
Fairfax miała minę, jakby bolał ją ząb, Galbin patrzył na burmistrza z miną "proszę nawet nie zaczynać"
Dwie miny obok siebie.
Zaciął się na chwilę widząc gniewny wzrok burmistrza
Rozdzielaj czasowniki: Zaciął się na chwilę, widząc. Czy wzrok może się gniewać?
no nieważne
No, nieważne.
Zapach mokrego psa, wędzonych skarpet i gotowanej kapusty wwiercał się w nozdrza jak świder, a zatoki paliły żywym ogniem, jakby wkroczył do nich oddział czerwonych mrówek.
Łaaał XD
Golem był zaskakująco żwawy jak na nieboszczyka
Golem był zaskakująco żwawy, jak na nieboszczyka. Tu dałabym kropkę.
wyszeptał Galbin
Po Galbinie też.
On żyje, on żyje. ON ŻYJE! – wykrzyknął, wznosząc dłonie ku powale.
Burmistrz stwierdził, że Galbin chyba zbyt długo był narażony na stres związany z pełnieniem funkcji radnego i być może czas pomyśleć o zastępstwie.
Hmm.
tak jak kazał
Tak, jak kazał.
skoro nos odmawia przyjmowania powietrza to tym bardziej nie chce wdychać go ustami
Skoro nos odmawia przyjmowania powietrza, to tym bardziej nie chce wdychać go ustami. Podmiotem tego zdania podrzędnego jest nos. Chyba nie miał być.
Tak jak się spodziewali
Tak, jak się spodziewali.
lepsze efekty pracy osiągnie
"Pracy" zbędne.
zapach da się zlikwidować, co oczywiście będzie nieco kosztować
Przed chwilą mówił, że musi to dopracować. Hmmm? Chwyt marketingowy? Oraz – rym.
we wściekłym grymasie
Bardziej w grymasie wściekłości.
Profesor Tuttle napuszył się tak, że jeszcze trochę i oderwałby się od ziemi.
Hmm.
zamruczał coś pod nosem, tracąc okazję do dobrego, jego zdaniem, dowcipu.
Hmm.
tendencję do częstego manifestowania
Mieli tendencję = robili to często i z upodobaniem. Zatem – masełko z masełkiem.
Z jednej strony stanowili doskonałe źródło wiedzy o świecie pozagrobowym, niestety z drugiej zdawali doskonale orientować się w sprawach doczesnych.
Z jednej strony – stanowili doskonałe źródło wiedzy o świecie pozagrobowym, niestety, z drugiej zdawali się doskonale orientować w sprawach doczesnych.
“Załóż czapkę bo strasznie dziś wieje!”
“Załóż czapkę, bo strasznie dziś wieje!”
był kimś w rodzaju ludzkiego najsłabszego ogniwa
Dlaczego "ludzkiego"?
poprzez ciąg skojarzeń wydedukował
Tak dedukcja nie działa XD
Dlatego wieczorem przy kolacji nie omieszkał opowiedzieć żonie o swoim najdziwniejszym dniu w pracy
Dlatego wieczorem, przy kolacji, nie omieszkał opowiedzieć żonie o najdziwniejszym dniu w pracy.
musiał ściągać rogala z drzewa przed domem burmistrza
XD
Dlatego postanowiła podzielić się opowieścią z sąsiadką
Aż tak nad tym medytowała? Aliteracja.
ja się pytam komu to potrzebne
Ja się pytam, komu to potrzebne.
którzy obijają się nic nie robiąc
Masło maślane. Z masłem. A powinno być z przecinkiem.
Nie żeby za życia też nie miał spokoju
Nie, żeby za życia nie miał spokoju.
mi też przydałby się ktoś, kto wyręczyłby mnie w niezbędnych obowiązkach.
Mnie. Dialog dialogiem, ale "mnie". Reszta zdania brzmi jak reklama radiowa.
ot co
Przecinek: ot, co.
To wynik wczorajszej tytanicznej pracy.
Hmm.
zajęcia, których inni nie zrobiliby
Niezbyt to zgrabne.
potrzebuje prywatnego służącego, za którego płaci się tylko raz
Hmm.
kalafiory i z nieznanych powodów marchew
Kalafiory i, z nieznanych powodów, marchew. I dynie zombie XD
wymusić na radzie to, aby
"To" zbędne.
dehydrowane
Dehydratowane.
może i owszem nieco skrzypiały podczas poruszania i lepiej było trzymać je z dala od ognia
Może i owszem, nieco skrzypiały podczas poruszania i lepiej było je trzymać z dala od ognia.
czynnika nieumarłego całkowicie zmieniło gospodarkę Holton czyniąc z miasta
Czynnika – czyniąc. Całkowicie zmieniło gospodarkę Holton, czyniąc z miasta.
oznaczała tanie towary wykonywane taśmowo, które zalewały rynki sąsiednich państw
Hmm. A transport?
Burmistrz Bumbler
"Burmistrz" małą literą.
Radny Galbin
Jak wyżej.
jeśli już, to wyciśnie z nas ostatnie soki
Inflacji nie macie, co? XD
A co jeśli
A co, jeśli.
podobnego posiedzenia
Aliteracja, ale niezbyt rażąca.
Potem już pana nie martwi
"Potem" już pana nie martwi.
Pozostawienie cielesnej powłoki po to, by zgniła jest nie lada marnotrawstwem
Tu nie ma celowości: Pozostawienie cielesnej powłoki, by zgniła, jest nie lada marnotrawstwem.
A moja oferta to taki… re-cykling.
https://instantrimshot.com/index.php?sound=rimshot&play=true
zaczął dobijać się
Się dobijać.
Radna Fairfax.
Małą!
pomogła wsiąść czarodziejowi na konia
Szyk: pomogła czarodziejowi wsiąść na konia.
dziedziniec zamkowy, który dawał doskonały widok na miasto i armię, która stała na horyzoncie
Dwa "który", dziedziniec nie daje widoku, tylko jest z niego widok.
to niestety tych mniej pokojowych
"Niestety" jest wtrąceniem, wydziel.
O matulu
O, matulu.
stała na czele Imperium Untharimów od kiedy
Stała na czele Imperium Untharimów, od kiedy.
Mimo krótkiego czasu panowania
"Czasu" możesz wyciąć.
wszystko co robiła godziło
Wszystko, co robiła, godziło. Nie jest to altruizm, ale humor. Choć faktycznie, ciężkawy.
przewidywali, że pod koniec jej rządów unia Untharimów i Ordy będzie jak najbardziej możliwa, mimo wszelkich politycznych i społecznych różnic.
Ekhm? Ale że co?
– Pani Fairfax – Profesor Tuttle
– Pani Fairfax. – Profesor Tuttle.
to my jesteśmy tymi złymi
jeśli tylko choć włos spadłby
Gdyby choć włos spadł.
Święta
Mał… no, niech Ci będzie. :P
No nie
No, nie.
próbowała uciszyć go
Próbowała go uciszyć. Nie stawiaj monosylab na pozycji akcentowanej.
Jak się nie zamkniesz to będzie
Jak się nie zamkniesz, to będzie.
może możni
Aliteracja.
Ludzie, którzy gotowi są oddać życie za to, by uchronić
Przedłużone: Ludzie gotowi oddać życie, by uchronić. Czym oni ją przekonali?
Najwięcej żywych odwiedzało wystawny dworek
Hmm. Dworek – nadworny.
Umowa o dzieło na dwadzieścia lat
O dzieło? Nie! Ozusujmy żywych inaczej :P niech mają emerytury XD
po wykonaniu pracy lub gdy doczesne szczątki nie będą się nadawać do pracy
Powtórzenie.
katedry imienia Świętej Hedwigi
Katedra jest pod wezwaniem, nie imienia.
Dla nas, prostych ludzi istnieje znacznie tańsza droga
Wtrącenie: Dla nas, prostych ludzi, istnieje znacznie tańsza droga.
Umieścimy ją w miejscu przyszłej katedry i jej najbliższego otoczenia.
Wut? Czyli umieścimy, a potem zabudujemy? Otoczeniem?
Nie będą też znajdować się w samej katedrze
Się znajdować.
No dobra
No, dobra.
skromnej, szarej szacie
Bez przecinka, aliteracja znośna.
Podał jej warzywo, a ona beznamiętnie zatopiła w nim zęby.
Aaa, no, jasne.
wisior z filakterium.
"Z" możesz wyciąć, wisior stanowi filakterium.
– Ale ja wcale nie planuję umierać.
Jakoś… mniej śmiesznie się zrobiło
Gdyby nie ta końcówka, powiedziałabym – zabawny, pratchettonaśladowczy kawałek. Ale skręciłeś ostro, hmm. Nie wiem, co o tym myśleć.
wcześniej przecież Tuttle wcale taki zły nie jest – to bardziej oportunista, niż socjopata
No, właśnie.
Dlatego (w moim odczuciu) Tuttle pozostał oportunistą
Pozostać pozostał, ale to się nazywa eskalacja :)
Aż łatwo zapomnieć, że to złole są.
Ano, tak trochę.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć!
Lekko, przyjemnie, z zaskakującą końcówką. Dobrze widzieć, że da się jeszcze wykorzystać nieumarłych w literacko ciekawy sposób. :D Zwykle unikam tego motywu jak ognia, a w tym wypadku bawiłem się naprawdę dobrze.
Szkoda, że nie wszyscy wyłapią przemianę z nekromanty w licza, bo to ciekawe rozwiązanie, ale z drugiej strony opis tego momentu odebrałby zakończeniu nutkę zaskoczenia. Mi, staremu erpegowcowi, cholernie się podobało.
Klikam.
Pozdrawiam. :)
Silva dzięki za wizytę :)
Tarnina przeglądam ze wstydem poprawki i jest mi wstyd. Nad paroma złowieszczymi “hmm.” będę musiał jeszcze pomyśleć. Dzięki za czas poświęcony przekopywaniu się przez tony baboli i skrupulatną łapankę. Dzięki niej wszystko wygląda lepiej.
Dałbym sobie głowę uciąć, że R przy radnych poprawiałem już na początku, niestety nie dam sobie głowy uciąć za to, że zapisałem zmiany.
Przed chwilą mówił, że musi to dopracować. Hmmm? Chwyt marketingowy?
Chyba że założymy, że dopracowanie formuły będzie wymagało droższych składników.
Dlaczego "ludzkiego"?
Chodziło mi o to, że sierżant był tym typem człowieka, który jest najsłabszym ogniwem każdego planu (ale dobrze się z tym ukrywa).
Co do Ligi Tępienia Prestidigitatorów i Mimów i re-cyklingu – ostrzegałem w przedmowie przed ciężkim humorem. Opowieść faktycznie nie kończy się zbyt miło, ale Tuttle był tak zły, że wraz z Hedwigą zabił również humor opowiadania.
Adek_W również dziękuję za komentarz i klika. Zawsze mam problem z zakończeniami bo zwykle są banalne albo mało satysfakcjonujące. Cieszę się, że takie rozwiązanie przypadło ci do gustu, chociaż cały czas zastanawiam się, jak je lepiej ugryźć i opisać
przeglądam ze wstydem poprawki i jest mi wstyd
Dałbym sobie głowę uciąć, że R przy radnych poprawiałem już na początku, niestety nie dam sobie głowy uciąć za to, że zapisałem zmiany.
Zdarza się ^^
Chyba że założymy, że dopracowanie formuły będzie wymagało droższych składników.
E, tam. Chwyt :)
Chodziło mi o to, że sierżant był tym typem człowieka, który jest najsłabszym ogniwem każdego planu
Nope, still won't work.
ostrzegałem w przedmowie przed ciężkim humorem
Oj, tam. Fajne są.
Tuttle był tak zły, że wraz z Hedwigą zabił również humor opowiadania.
Ano, zabił. Trochę z sufitu, bo wcześniej było
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie przepadam za historiami traktującymi o zombie i byłam przekonana, że opisano je już na wszelkie możliwe sposoby, ale znów się okazuje, że byłam w błędzie, albowiem Marchwi będą służyć przeczytałam z prawdziwą przyjemnością, ciesząc się porządnym wykonaniem i bardzo zacnym humorem. ;D
…pozamiatał podłogi w izbie. ―> Albo: …pozamiatał podłogę w izbie. Albo: …pozamiatał podłogi w izbach.
“Całe miasto jest spaczone”, pomyślała Święta Hedwiga “Trzeba je oczyścić w ogniu”. ―>
Całe miasto jest spaczone, pomyślała Święta Hedwiga. Trzeba je oczyścić w ogniu.
„Całe miasto jest spaczone”, pomyślała Święta Hedwiga. „Trzeba je oczyścić w ogniu”.
Przy zapisywaniu myśli stosujemy albo cudzysłów, albo kursywę, ale nie jednocześnie.
…i zdjął z twarzy złotą maskę, którą od kilku miesięcy zasłaniała bladą, chorą twarz. ―> Czy to celowe powtórzenie?
Proponuję: …i zdjął złotą maskę, którą od kilku miesięcy zasłaniała bladą, chorą twarz.
Gdy przemówił, jego głos odbił się echem po pustych ścianach. ―> Raczej: Gdy przemówił, jego głos odbił się echem od pustych ścian.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hail Discordia
regulatorzy dzięki za uwagi, już zabieram się za poprawianie. Cieszę się, że tekst ci się podobał bo przyznam że to mój debiut jeśli chodzi o klasyczne fantasy :)
japkiewicz dzięki za wizytę :)
W takim razie ten debiut okazał się bardzo udany. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej, hej
Widać lekkie pióro. Czyta się naprawdę gładko, ładnie tę „marchew” przyrządziłeś i podałeś. Początek podobał mi się najbardziej, później trochę tempo i zaskoczenie opadło, ale żaden kawałek nie nużył. Problem miałem z zakończeniem – fajny twist, ale nie zauważyłem, z czego wynikał.
Do tego Hedwiga po wyjściu z miasta była już zombie? Jeśli tak, to dlaczego mówiła? Jeśli nie, to jak ją przekonał? Przyznaję, że mogło mi coś umknąć w fabule, tylko dlatego pytam.
Humor spokojny, ale dobry, rogal na drzewie trochę odbiega konwencją od reszty tekstu, ale fajny żarcik ;)
Bardzo podobały mi się postacie – charakterystyczne i pełnokrwiste, każda ma pięć minut i każda spełnia idealnie swoje zadanie.
Pozdrawiam
Pan Fons myślał jednak perspektywicznie i nieszablonowo, dlatego wybudował zakład tak, żeby stykał się z murami, które dopiero powstaną. W efekcie dom wyglądał, jakby przecięto go na pół.
xD
Już od pierwszych akapitów zorientowałem się, że mam do czynienia z opowieścią a la Pratchett, co bardzo mnie ucieszyło. Ale jeszcze bardziej się ucieszyłem, gdy zobaczyłem, że zrywasz z pewnym elementem, który mnie w Świecie Dysku irytował. U sir Terry’ego od pewnego momentu wszystko staje się bardzo ankh-morporko-centryczne (cóż za piękny przymiotnik), a u Ciebie lądujemy w biednym, splądrowanym mieście na jakimś wygwizdowie i mimo to dalej jest ciekawie :)
Całość bardzo mi się podobała, nie będę się więc rozdrabniał na opisywanie konkretnych elementów. Świetne postacie, dobry pomysł na zombiaki (choć identyczne zastosowanie miały one w kampanii do Warhammera “Źle się dzieje w Kislevie”), dobry humor.
Moim zdaniem zakończenie jest dobrze rozegrane. To właściwie podwójny twist, nie tylko fabularny, ale też poprzez nagłą zmianę nastroju opowieści. Jedyną wątpliwością jest to, na co już zwrócił uwagę Zanais, że Hedwiga, skoro została przemieniona, nie powinna chyba móc mówić.
Chętnie przeczytałbym kontynuację tej historii. Ciekaw jestem co będzie, gdy Wolne Miasto ze swym burmistrzem na czele będzie się musiało zmierzyć z nowym nieumarłym imperium :D
Zanais początkowo miałem inny pomysł na zakończenie, Tuttle faktycznie miał przekonać Hedwigę, że użycie nieumarłych przyniesie same korzyści. Problem w tym, że takie rozwiązanie byłoby mało złe. Pewnie dlatego obecne zakończenie tak mocno odcina się od reszty tekstu.
Co do mówiącej zombie-Hedwigi to odpowiem (z szelmowskim uśmiechem na twarzy) że nigdzie nie wspominałem, że zombie są nieme. Hedwiga mówiła to, co nakazał jej nekromanta, a w pierwotnej wersji tekstu wszystkie jej kwestie wypowiada właśnie Tuttle. Zastanawiałem się nad dodaniem sceny spotkania Hedwigi i profesora, ale limit mnie trochę pogonił, jak zauważyli czytelnicy. Z drugiej strony bałem się, że twist fabularny będzie za bardzo przewidywalny.
PS. Gdybym serio gdzieś w tekście wspomniał, że zombie są nieme (nie dam sobie głowy uciąć, a nie mogę teraz przeczytać go na szybko kolejny raz) to popełniłem strasznego babola.
Światowider czyli nie jestem w tym poczuciu ankh-morpork-centryzmu osamotniony :D Z jednej strony chciałoby się czytać więcej o Vetinarim czy poczciwcach ze straży, z drugiej inne krainy kuszą. Jeśli chodzi o kontynuację historii to przyznam, że moje ego zostało mile połechtane. Właściwie to zastanawiałem się nad rozwinięciem i mam już nawet kilka pomysłów. Być może w najbliższym czasie uda mi się coś napisać
Co do Warhammera to nie miałem okazji grać, chociaż zawsze mnie korciło. Ze wspomnianą przez ciebie kampanią muszę się zapoznać w najbliższym czasie.
Światowider czyli nie jestem w tym poczuciu ankh-morpork-centryzmu osamotniony :D Z jednej strony chciałoby się czytać więcej o Vetinarim czy poczciwcach ze straży, z drugiej inne krainy kuszą.
Dla mnie to nawet nie jest kwestia tego, że inne krainy kuszą, tylko przeciwnie, zaczynają kusić coraz mniej, a to irytujące. Bo o ile w pierwszych tomach Rincewind lata po całym świecie i właściwie w Ankh-Morpork jest go najmniej, o tyle im dalej w las, tym bardziej miałem wrażenie, że poza Ankh-Morpork właściwie nic się nie dzieje (przynajmniej z perspektywy cyklu o Straży oraz cyklu von Lipwiga). Bo nawet jakieś wydarzenia zewnętrzne były prowokowane przez Ankhmorporczyków (np. wyjazdy Vimesa).
Właściwie to zastanawiałem się nad rozwinięciem i mam już nawet kilka pomysłów. Być może w najbliższym czasie uda mi się coś napisać
W takim razie niecierpliwie czekam ;)
Co do Warhammera to nie miałem okazji grać, chociaż zawsze mnie korciło. Ze wspomnianą przez ciebie kampanią muszę się zapoznać w najbliższym czasie.
Jest pdf na docerze, więc możesz zajrzeć. Pracowite zombie pojawiają się gdzieś pod koniec.
Perfidnie zabawne. :)
Hej, Fladrif!
Ależ to świetne opowiadanie. Niezłej jakości humor jest oczywiście motorem napędowym. Do gustu przypadła mi szczególnie jedna z początkowych scen, gdzie radna naciska na stosowanie „odpowiedniego” nazewnictwa – jakże to aktualne. :-)
Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana, ale to raczej zaleta przy tego rodzaju tekstach. Zbytnie zawiłości zabiłyby lekkość.
Bardzo mi się zatem podobało i liczę, że będziesz w konkursowej czołówce. :-)
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Bardzo fajny pierwszy akapit.
Duuużo humorystycznych fragmentów, podobał mi się zwłaszcza ten zakład pogrzebowy, zbudowanych przy murach, które może w przyszłości powstaną.
Widzę mocną inspirację Planescape Torment, ale wyszło świeżo, wykorzystałeś znane motywy po swojemu.
Nie do końca podobała mi się końcówka. Myślę, że to może być kwestia przeniesienia akcji z Holton do Hedwigi. Całe opowiadanie było o mieście i jego mieszkańcach, a tu na koniec wątek z kimś z zewnątrz (był też Tuttle, ale to bardziej taki jego wątek osobisty).
Ale ogólnie bardzo mi się podobało, naprawdę fajny humor, fabuła raczej prosta, ale to wystarczy, by lekturę uznać za satysfakcjonującą.
To jest opinia, którą napisałem przed wrzuceniem obrazka potwierdzającego przeczytanie. Nie śledziłem tego, czy w tekście zachodziły później jakieś zmiany. Nie czytałem komentarzy innych użytkowników przed spisaniem własnych uwag.
[wyedytowane]
Dziękuję pięknie za udział w konkursie, życzę miłego dnia ;)
Koala75 już taka ze mnie perfidna bestia :)
FilipWij hej, dzięki za odwiedziny, cieszę się, że humor okazał się dostatecznie dobry bo moje poczucie humoru często odbiega od normy i mam tendencję do przesady. Tym bardziej raduje mnie, że spodobała ci się kwestia nazewnictwa. W opowiadaniu słowo “zombie” pada tylko raz, pamiętam że na pomysł z golemami organicznymi wpadłem już pod koniec pisania i zmieniałem wszystko jak leci.
PanDomingo chylę czoła za wypatrzenie inspiracji Tormentem. Golemy organiczne wyrosły właśnie z Sigil i siedziby Grabarzy. Potem w trakcie poprawiania pojawił się jeszcze temat ucieczki przed śmiercią, ale jednak Graby były od początku osią opowiadania. Co do końcówki to muszę się bronić. Od początku planowałem w końcówce przenieść się na południe do Przystani Wschodu, bo z perspektywy stolicy lepiej byłoby widać ogrom zła, za jakie odpowiada Tuttle. Masz jednak rację, przeskok nie był zbyt subtelny.
mortecius cieszę się, że dobrze się bawiłeś podczas lektury i dzięki za wyróżnienie! Fragment o którym wspominasz był pierwszym, który napisałem, tym bardziej cieszę się, że przypadł ci do gustu. Powstał jakiś czas przed konkursem i teraz nadeszła jego kolej – jak widać przydał się. Co do przemiany nekromanty to faktycznie, początkowo zakończenie było nieco inne, ale było bardzo przewidywalne. Tuttle nie mógł tak po prostu przekonać Hedwigi do swoich racji, a pod presją wykorzystał pierwszy pomysł, który wpadł mu do głowy i wykorzystał swoje zdolności. Ucieczka przed śmiercią i przemiana w licza miała pokazać, że jest zdolny zrobić wszystko, byle tylko nie ponieść konsekwencji swoich czynów.
Dzisiaj krótko. Chciałem pochwalić zdanie otwierające. To element, który często jest zaniedbywany, a w tym opowiadaniu bardzo fajnie na starcie przykuwa uwagę.
mortecius mam wrażenie, że powinno to lepiej wybrzmieć w tekście bo jak do tej pory nikt nie poruszył tego tematu
wilk-zimowy cieszę się, że tekst w przeciwieństwie do Holton miał jednak coś ciekawego do zaoferowania :)
Ano uśmiechnęło, włącznie z finałem, który też dobrze się wkręcił. No i parę fajnych obrazków o zombiech z wegegrup sobie przypomniałem ;) Chociażby z zombiem, który chodził i wołał “ziaaaarnaaaa… ziaaaarnaaaa…” :D
A może smardzyka? XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Bardzo przyjemny humor połączony z lekkim stylem, sprawnie poprowadzona fabuła, postaci zarysowane, a jednak charakterystyczne. Cieszy zwracanie uwagi na detale, choćby zmiana sposobu mówienia, gdy radni zatykają sobie nosy. Osobiście humor bardzo przypadł mi do gustu i co i rusz uśmiechałam się z rozbawienia. Niby mamy tu tylko zombie, ale już samo nazywanie ich organicznymi golemami dodaje powiewu świeżości.
Motyw ze spieniężeniem, a nawet uprzemysłowieniem nieumarłych świetnie niesie ten tekst. Mamy tu absurd trochę w stylu Pratchetta – mieszkańcy tak przyzwyczajają się do nowych warunków, że traktują całą „zombifikację” jak coś całkowicie normalnego. Znakomicie podkreśla to scena, w której pewien mieszkaniec oburza się na eksterminację cioci przez Świętą Hedwigę. Albo scena, w której Tuttle namawia interesanta do pośmiertnego użyczenia ciała, która to rozmowa przypomina nagabywanie do zaciągnięcia kredytu. Ogólnie fajnie obudowałeś wyjściowy pomysł takimi różnorodnymi smaczkami, wyciskając z niego naprawdę sporo.
Zło przedstawione w tekście wynika, co prawda, bardziej z uwarunkowań społeczno-politycznych niż moralnych, ale wciąż się liczy. Sama postać złego nie jest jakoś szczególnie pogłębiona, choć w ramach przyjętej konwencji dobrze się sprawdza, a i nawet budzi czytelniczą sympatię.
Dobrze zrealizowany końcowy twist. Chociaż – o ile sama siedzę w temacie nekromantów, więc wiem, kim/czym są lisze, to jeśli ktoś nie jest zaznajomiony z pojęciem filakterium, mógłby mieć problem ze zrozumieniem zakończenia.
Technicznie dobrze, czasem drobne problemy z przecinkami.
Parę moich ulubionych tekstów:
Dlatego wieczorem przy kolacji nie omieszkał opowiedzieć żonie o swoim najdziwniejszym dniu w pracy od czasu, gdy musiał ściągać rogala z drzewa przed domem burmistrza.
Profesor Tuttle wstał rano z okropnym bólem pleców. To wynik wczorajszej tytanicznej pracy. Najpierw musiał wstać o jedenastej rano, pół godziny tłuc się za miasto, a na końcu przez bity kwadrans warzył mikstury i rzucał zaklęcia. I wszystko to na czczo. Co prawda o pierwszej był już w domu, ale cały dzień zmarnowany.
– Właśnie! – Mag wyglądał jak dziecko, które przychodzi na szkolną bójkę z matką. – Każ heroldowi pierdzieć w trąbkę i do domu.
Tekst zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie i świetnie mi się go czytało.
No i gratuluję podium!
deviantart.com/sil-vah
Serdeczne dzięki za wyróżnienie i cieszę się, że opowiadanie przypadło ci do gustu. W komentarzach najbardziej zdziwił mnie właśnie problem z zakończeniem. Nie przypuszczałem, że licze są tak mało znane, a dla upewnienia podpytałem jeszcze znajomych i faktycznie może jeden czy dwóch potrafiło cokolwiek o nich powiedzieć. Ja wychowałem się na grach fantasy takich jak Heroes of Might and Magic czy Baldur’s Gate, tam nieumarłych było od groma, pewnie dlatego wziąłem licze za pewnik.
Problem mógł również wynikać z tego, że sam wątek nie był wystarczająco dobrze wyeksponowany. Gdy zmieniałem zakończenie, lwia część tekstu była już gotowa i limit trochę mnie przycisnął, z drugiej strony obawiałem się dawania dalszych “tropów” bo chciałem, żeby zakończenie choć trochę zaskoczyło czytelników.
Cieszę się również, że humor nie okazał się za ciężki. Sam wyjątkowo dobrze bawiłem się podczas pisania tego tekstu, a sam proces twórczy przypominał przekładanie karteczek, miałem gotowych kilka scen fragmentów, a potem przestawiałem je, przerabiałem i łączyłem tak, żeby uszyć w miarę satysfakcjonującą opowieść.
Dobre, naprawdę dobre.
Bardzo spodobało mi się wprowadzenie do historii. Masę informacji sprzedałeś tak umiejętnie, że nie czułem się nimi przytłoczony. Pomysł na stworzenie nieumarłych robotników przypadł mi do gustu.
Również zwróciłem uwagę na mroczne zakończenie, które średnio pasuje do reszty tej dobrze przemyślanej historii. Ale w moim odczuciu nie jest to wada – osobiście lubię takie kontrasty.
Fajnie nakreślone postacie. Nieco karykaturalne, ale pasujące do klimatu.
Pozdrawiam!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Hej!
Komentarz będzie pisany na bieżąco. :)
Podoba mi się wstęp i tekst o zaniżaniu statystyk, dobre.
Zabawne wstawki o ciasteczkach i wodzie. :D
Podoba mi się Twój humor przebłyskujący z historii. Jest tak wiele zabawnych komentarzy, że przytoczę tylko jeden:
Trudno byłoby uwierzyć, że ktoś, kto prowadzi doroczny Festyn Jabłecznika ma coś wspólnego ze sprowadzeniem do miasta golemów organicznych.
Ach, więc golemy/zombie do naprawy miasta. Bardzo ciekawy pomysł, taki inny od tych wszystkich: przypadkiem/z miłości/do rządzenia światem.
Tuttle świetnie przedstawiony. :)
Te zabawne opisy pomysłu wybudowania domu do murów, które powstaną, tworzą klimat.
obiekt był świeży, świeżuteńki, jeszcze rano wołał "ratunku!".
O matko, haha, no czarny humor pełną parą. XD
Okej, dobra, po prostu go ścinali. :p Ale wiesz, gdyby zostawić to niedopowiedzenie, to byłoby jeszcze zabawniej. :D
Ale mi się podoba to opowiadanie! Smród od mikstury, mimo świeżego zombie. I to żywienie kalafiorami, bo są podobne do mózgu xd.
Nie przedłużasz, a opisy dodajesz w zabawnej formie. Informacje, że wskrzeszają zmarłych, roznoszą się jak to w życiu. :)
Skoro golemów tak przybyło i większość miała jakieś w domu, to zabrakło mi tutaj podejścia ludzi do wykorzystania ciał ich bliskich. Trochę przez to pomysł się rozjeżdża, choć nadal czytam z przyjemnością.
Aha, no i jeszcze jedno: skoro Holton było tak mało zamożne i mało się liczyło, to czemu z innych Imperiów nie zainteresowali się, żeby wykraść pomysł na golemy? Ja wiem, że na początku są wzmianki, że się mało liczą, ale przy czymś takim, takim sukcesie, jednak musieliby stanąć w centrum zainteresowania.
– Nie jestem przekonany. A co będzie potem?
– Potem? “Potem” już pana nie martwi. Pan idzie do nieba, a ciało zostaje tutaj. Pozostawienie cielesnej powłoki, by zgniła, jest nie lada marnotrawstwem, nie uważa pan? Trzeba iść z duchem czasu.
Dobre.
ale nienawiść nie trwała długo i kończyła się zwykle spopieleniem lub resocjalizacją.
Świetne wstawki masz. :)
Trochę przy tym opisie nadchodzącej wojny zabrakło mi właśnie tej wojny, bo armia posłusznie wchodzi do Holton i właściwie nic się nie dzieje, widzą Hedwigę i koniec fragmentu.
Tutaj, po zawarciu umowy, nasuwa się kolejne pytanie: skąd w takim mało znaczącym miasteczku nekromanta, który potrafi stworzyć niemal armię. Czy inne kraje nie próbowałyby tego nigdy wcześniej?
Wiesz, to jest problem łączenia wesołej, prostej fabuły z poważną wojną i najazdem. Przy mikroskali przymyka się oczy, ale przy styczności z całym światem – ciężko o to.
Pod koniec mamy dość obszerny opis tego, co gwarantują po śmierci w zamian za zgodę na wykorzystanie ciała. No właśnie – zbyt obszerny, bo wcześniej też mieliśmy trochę wzmianek, że dają profity.
Fajna końcówka z Hedwigą, która jest pod wpływem Tuttle'a, no chyba wszyscy już tam prawie stali się zombie albo ukrytymi zombie xd.
Ogólnie podobało mi się, zabawna historia, z drobnymi potknięciami. ;)
Pozdrawiam serdecznie,
Ananke