– Nazwałby pan siebie bogiem, panie Got? – zapytała młoda dziennikarka, włączając dyktafon.
Letnie promienie słońca wpadały do pokoju szeroką smugą, rozświetlając sylwetki dwójki osób.
– Unikam etykietek – odparł ciemnowłosy mężczyzna miłym, ale stanowczym tonem.
Jego rozmówcy zwykle czuli zażenowanie. Pomyślał, że zareagowałby podobnie, znajdując się tak blisko czegoś, co oznaczało niebo i piekło jednocześnie. Był ponad ich ograniczeniami, a jednocześnie skupiał je wszystkie.
– Pan stworzył całe światy, każdy szczegół nowych rzeczywistości, i tych wyjątkowych ludzi! – Oczy dziennikarki błyszczały, kiedy to mówiła.
Uśmiechnął się lekko.
– Nie tylko ich stworzyłem, byłem nimi. Słowo ma nieskończoną moc…
*
Dwa lata przed wywiadem.
– W tym domu królowała śmierć, komisarz Kruk wiedział to od momentu, gdy otworzył drzwi. Chociaż nie odnalazł jeszcze koronnego dowodu, czuł znajomą, słodkawą woń, unoszącą się nad drogimi meblami i kolekcją obrazów. Z bronią przygotowaną do strzału komisarz odważnie przekroczył próg. – Eryk Got przestał dyktować i spojrzał na asystentkę pochyloną nad klawiaturą. – Nadąża pani?
– Tak, oczywiście – odparła, szybko dopisując ostatnie słowa.
Eryk pomyślał, że powinien używać dyktafonu, ale uwielbiał stukot klawiszy. Znów zaczął mówić:
– W pierwszym pokoju komisarz nie zobaczył nikogo. Wewnątrz panowała złowroga cisza, która zdawała się gęstnieć z każdą chwilą. Dostrzegł czerwoną plamę na podłodze obok stołu. Nie musiał się schylać, żeby rozpoznać, że to krew. W głębi domu rozległ się chrobot, jakby ktoś potrącił mebel. Ostrożnie, krok za krokiem, komisarz ruszył w kierunku tajemniczego dźwięku.
Eryk poczuł ciężar trzymanej w ręku broni i zapach śmierci. Nagle znalazł się w tym domu, szukał ciała, a przeczucie podpowiadało mu, że morderca wciąż kryje się gdzieś w środku. Ufał w swoją szybkość, zamierzał rzucić wyzwanie zabójcy, tropić go do utraty tchu, w imię sprawiedliwości. Czuł napięcie w całym ciele, badał kolejne pomieszczenia, gotowy do odparcia ataku. Nie dziwiło go, że przeniósł się wprost z gabinetu do tajemniczego domu. Zdążył poznać moc swoich słów. Rozpierała go duma, znów się udało. Komisarz Eryk Kruk był pewien: musi wyjaśnić kolejną zagadkę. Za wszelką cenę.
Rok przed wywiadem.
– Argoth powoli jechał na koniu przez osadę. Długie włosy ścisnął opaską, kaftan bez rękawów odsłaniał pięknie rzeźbione mięśnie. Mieszkańcy wioski wylegli przed domy. Ktoś zawołał: „Niech żyje nasz wybawca!”, wiele gardeł podchwyciło ten okrzyk – powiedział Eryk.
Ściany gabinetu nagle zniknęły. Mężczyzna siedział w siodle, koń stąpał powoli po piaszczystej ziemi. Argoth poczuł smakowity zapach gotowanej zupy, rozchodzący się z drewnianych chałup. Uśmiechnął się do dziewczyny, która z rumieńcem na twarzy pomachała do niego. Miała takie ładne, pełne usta i długie rzęsy.
Widział, jak wielkie robi wrażenie na tych ludziach, których uwolnił od koszmaru. Patrzyli z podziwem połączonym z wdzięcznością na jego skrwawiony miecz i truchło potwora, zwisające z siodła. Czuł się zwycięzcą.
Pół roku przed wywiadem.
– Ledwie zbudził się kolejny dzień, mag Jorkin stanął na murach obronnych. Patrzył na zbliżające się wojsko nieprzyjaciela, z daleka przypominające tętniące mrowisko, które rozlewało się szeroką falą po dolinie. Wiedział, że musi ochronić miasto, tylko on miał wystarczająco dużo siły, by tego dokonać – dyktował Got.
Nagle poczuł wiatr na twarzy, który targał jego długie, czarne włosy i szarpał skrajem szaty. Słyszał bicie serca Jorkina, własnego serca, magiczna moc płynęła pod skórą. Podniósł ręce i głośno wypowiedział zaklęcie, z jego dłoni wytrysnęły wiązki niebieskiego światła, które wystrzeliły w niebo. Zagrzmiało potężnie, a czarna, złowroga chmura, zaczęła sunąć powoli w stronę wojska niczym nadciągająca śmierć.
*
– Nazwałby pan siebie bogiem, panie Got? – zapytała młoda dziennikarka, włączając dyktafon.
– Unikam etykietek – odparł.
Jego rozmówcy zwykle czuli zażenowanie. Pomyślał, że zareagowałby podobnie, znajdując się tak blisko czegoś, co oznacza niebo i piekło jednocześnie. Był ponad ich ograniczeniami, a jednocześnie skupiał je wszystkie.
– Ale pan stworzył całe światy, każdy szczegół nowych rzeczywistości, i tych wyjątkowych ludzi! – Oczy dziennikarki błyszczały, kiedy to mówiła.
Uśmiechnął się lekko.
– Nie tylko ich stworzyłem, byłem nimi. Słowo ma nieskończoną moc.
– Wojownik Argoth, komisarz Kruk, mag Jorkin. Wspaniałe postacie, jak wszyscy pańscy bohaterowie.
Wskazała na regał z książkami. Na każdym grzbiecie widniało to samo imię i nazwisko: Eryk Got.
– Przyzna pan, że taka moc tworzenia, to brzmi jak nieskończoność, kosmos niedostępny dla zwykłego śmiertelnika – mówiła. – Nie dziwię się, że zdobył pan te wszystkie nagrody i majątek. Pana historie poruszają miliony czytelników na całym świecie.
– Każda nieskończoność ma jakieś granice, moja również – odparł, spoglądając jej w oczy.
Zrobiła to samo, co tylu przed nią. Udawała, że nie patrzy na jego wózek inwalidzki, na sparaliżowane ręce, leżące bez czucia, na wiotkie nogi zabezpieczone taśmą. Nie zapytała o żaden z drogich sprzętów ułatwiających życie, którymi naszpikował pokój, żeby zrobić cokolwiek bez pomocy opiekuna, choćby napić się wody.
Dziennikarka milczała, jakby zastanawiała się, co wypada powiedzieć.
Nie chciał znów usłyszeć jednego z tych żałosnych tekstów. Odezwał się pierwszy:
– Napisali całą prawdę. Wszystko zmieniło się osiem lat temu, w jednej chwili. Miałem taki dobry rower… Zjazd z górki wydawał się banalnie łatwy. Przekoziołkowałem przez kierownicę, uderzyłem głową w chodnik. Jakbym skoczył na główkę do basenu, ale bez wody. Uraz kręgów szyjnych, tetraplegia – porażenie czterokończynowe. Brzmi jak wyrok, prawda?
Dziennikarka tylko pokiwała głową i uciekła wzrokiem, wciąż milcząc, a Eryk mówił dalej:
– Zapewniam panią, że to, co mogłem przed wypadkiem, wydaje się teraz nieskończonością. Ciało przestało mnie słuchać, jakby stało się obce. Jednak właśnie wtedy, kiedy leżałem bez czucia, zyskałem niezwykły dar. Po wyjściu ze szpitala zacząłem pisać, a raczej dyktować książki. Przeżywam wszystkie te historie, karmię je cząstką własnej duszy. Zmieniam się w każdego mojego bohatera, przenoszę w jego rzeczywistość, odnoszę jego rany, przejmuję zdolności i ciało. Nie mam pojęcia, jak. Moja asystentka mówi, że wyglądam wtedy jak umarły, ale cały czas dyktuję, dopóki mnie nie ocuci.
– Skończyłam już wywiad, prześlę do autoryzacji. – Dziennikarka uśmiechnęła się zakłopotana, szybko zebrała rzeczy i uciekła z pokoju, mrucząc pospieszne „do widzenia”.
Eryk ucieszył się, że nie zapytała, co by wolał: żyć jak teraz, czy być zdrowym i nie mieć daru. Obawiał się, że nie zrozumiałaby odpowiedzi.