Tomasz rozejrzał się po sklepiku, upewniając się, że pomiędzy gablotami pełnymi somnikteriów nikogo nie ma. Praca ekspedienta w upchniętej w oficynie klitce miała tak wady, jak i zalety. Z jednej strony kwocie na odcinku wypłaty daleko było do zadowalającej, zwłaszcza biorąc pod uwagę alimenty, z drugiej – pragnął pracować ze snami od czasów dzieciństwa i nikogo nie obchodziło, co robi, gdy znajduje się w środku sam.
Z namaszczeniem wyciągnął spod lady ozdobne pudełko. Uśmiechnął się, wysypując na dłoń garść niewielkich, pobłyskujących kryształków. Po kolei podnosił je na wysokość oczu, oglądając mieniące się na fasetach powidoki bliskich sercu snów. Stanowiło to jego codzienny rytuał – powtarzany, by nie zapomnieć, by broń Boże ich nie utracić.
Otwarły się drzwi, zadzwonił dzwonek, klient wparował do środka. Tomasz podskoczył na krześle, ale szybko się opanował i wsypał klejnoty z powrotem do pudełka.
– Dzień dobry, jak mogę po… – zaczął, podnosząc wzrok.
– Co wy za szmelc tu sprzedajecie?! – przerwał mu starszy mężczyzna w płaszczu i kaszkiecie. Trzymał laskę, choć wcale się nie podpierał, tylko wymachiwał nią wraz z każdym energicznym gestem.
– Proszę się uspokoić i powiedzieć, o co chodzi. – Dobry, piątkowy humor Tomasza momentalnie uleciał w niebyt.
– Jak ja mam się uspokoić, kiedy takie badziewie ludziom wciskacie, hę?! Tyle pieniędzy u was wydałem, a w domu, jak otworzyłem torebkę, to nic w środku nie było! Oszuści!
– Proszę pana… Somnikteria znikają, kiedy pierwotny właściciel snu o nim zapomni i nic się nie da na to poradzić. Odpowiednią informację i sugestię, by zakupione somnikterium spożyć możliwie najszybciej, otrzymał pan wraz z zakupem. Zgodnie z polityką firmy może pan wybrać dowolne inne somnikterium nie droższe niż tamto. Proszę pokazać paragon.
– Kiedy ja nie chcę innego, chcę właśnie tamto! Takie badziewie tu macie, że nic więcej mnie nie interesuje. O, a to co? – Oczy klienta zaświeciły się na widok pudełka leżącego na ladzie. Zignorował wyciągniętą rękę sprzedawcy i sięgnął wprost do pojemnika. – Może tu będzie coś lepsze… Aua!
Tomasz był szybszy i chwycił natręta za dłoń.
– Zostaw – wycharczał grobowym tonem. – To nie jest na sprzedaż.
– Puszczaj! Puszczaj, no mówię! – Starszy mężczyzna dalej próbował sięgnąć po pudełko, lecz na próżno. Dopiero, gdy poddał się i wyrwał rękę z powrotem do siebie, żelazny uścisk Tomasza zelżał. – Ja tego tak nie zostawię! – odgrażał się w drodze do drzwi. – Ja jestem chory, a ty mnie tak traktujesz? Wszystkim opowiem, co to za firma!
– Do widzenia – mruknął sprzedawca.
– Jeszcze się zobaczymy!
***
W samochodzie panowała niezręczna cisza. Stali w korku, więc Tomasz nie mógł nawet możliwości zapomnieć o rozmowie i skupić się na jeździe.
– Pamiętałaś, żeby wszystko zabrać? – zagaił.
– Tak – odezwała się Lucyna, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Co chcesz jutro robić? Myślałem może o kinie albo kręglach…
– Nie dam rady, umówiłam się z koleżankami.
– Okej… a niedziela? – W głosie Tomasza zabrzmiała nadzieja.
– Muszę odrobić lekcje.
Kolumna samochodów ruszyła i udało im się podjechać kawałek tylko po to, by zaraz znowu stanąć w miejscu.
– To może chcesz dzisiaj obejrzeć jakiś film?
– Nie mogę, wychodzę po obiedzie. Umówiłam się z chłopakiem, a od ciebie i tak mam dalej niż od mamy.
Tomasz próbował za wszelką cenę wymyślić jeszcze coś, zanim rozmowa nieuchronnie się urwie i będzie musiał pogodzić się z porażką. Nagle dotarło do niego, co to za wymówkę przed chwilą usłyszał.
– Zaraz… nie mówiłaś mi, że masz chłopaka. Jak się nazywa?
– Tato… – jęknęła dziewczyna, wreszcie podnosząc wzrok na ojca, lecz wcale nie był to dobry znak. Tomasz znał to spojrzenie i ten ton, mówiły: daj mi wreszcie spokój.
– Chyba możesz mi chociaż powiedzieć, jak ma na imię?
– Uch. – Lucyna już miała nos z powrotem w telefonie, ale dodała cicho: – Marcin.
Tomasz spojrzał jeszcze w bok, chcąc coś powiedzieć, ale dał sobie spokój. Cały czas miał nadzieję, że córka się jakoś się przed nim otworzy, ale długie proste włosy, które teraz zupełnie przesłoniły jej pochyloną twarz, stanowiły wyraźny sygnał, że tak się nie stanie.
Całe szczęście samochody wreszcie ruszyły. Mógł skupić uwagę na jeździe.
***
– Jak ci idzie w szkole?
Tomasz przypuścił kolejny atak podczas obiadu, gdy Lucyna nie miała pod ręką telefonu-tarczy.
– W porządku.
– Dużo ci zadają? Masz jakieś kartkówki?
– Mhm.
Mężczyzna odczekał chwilę, aż córka skończy przeżuwać. Liczył, że doda coś więcej, ale tak się nie stało.
– A co u tej, no… Karoliny?
– Poszła do innego gimnazjum. Nie rozmawiałyśmy ze sobą od roku.
Tomasz pomyślał, by jeszcze raz poruszyć temat Marcina, ale ugryzł się w język. Zabawne, przeszło mu przez głowę, choć wcale nie było mu do śmiechu, jak szybko kończy się lista spraw, o które mógłbym spytać. Myślami wrócił do własnego dzieciństwa, do wszystkiego, o czym pragnął opowiedzieć rodzicom, ale nie mógł.
– Pamiętaj, że jeśli chcesz o czymś porozmawiać, to zawsze tu jestem.
– Mhm – odpowiedziała Lucyna.
***
Niewielka kuchnia wypełniła się zapachem pomidorowej. Tomasz wyłączył gaz i przełożył ugotowany ryż do misek stojących obok otwartej butelki whisky i pudełeczka z somnikteriami, po czym zalał je zupą.
Po raz ostatni sięgnął po klejnot. Wcześniej długo bił się z myślami, ale podjął decyzję. Na fasetach dostrzegł siebie oraz matkę w szpitalnym łóżku, nieruchomą i podpiętą do maszynerii. We śnie była piękna jak Śpiąca Królewna. Chyba dlatego nigdy nie zebrał się, by wyrzucić somnikterium, by zapomnieć o śnie. Wolał nie pamiętać, co z upływem czasu zrobiła z niej śpiączka. Oraz jaki miała wpływ na jego ojca.
Mężczyzna jednym haustem opróżnił szklankę z alkoholem i wrzucił przedmiot do miski z zupą. Zamieszał, żeby dobrze się rozpuścił.
– Lucyna! – zawołał. – Chodź na obiad!
***
– Tato. – Z objęć snu wyrwało go poszturchiwanie. – Tato!
– Mmm… Co?
– Tato, musimy zaraz jechać, inaczej spóźnię się do szkoły.
Dopiero teraz do Tomasza dotarło, że zasnął na kanapie. Podniósł się, mrużąc oczy.
– Ja… Ile mamy czasu?
– Dwadzieścia minut, maks.
Mężczyzna spojrzał na córkę i zwrócił uwagę na jej szkliste oczy oraz przerażony wyraz twarzy. Usiadł i objął ją ręką – ku jego zdziwieniu wcale się nie odsunęła.
– Hej… – zaczął najłagodniejszym tonem, jaki potrafił wydobyć z wyschniętego gardła. – Spokojnie, damy radę. Co się stało?
– Nic. Ja… miałam zły sen. A jak potem zobaczyłam, że leżysz na kanapie, to…
– Ćśśś… Już dobrze. – Tomasz przypomniał sobie, co zrobił poprzedniego dnia. Osiągnął cel, ale jakoś wcale się nie cieszył. Nagle zrobiło mu się niekomfortowo we wczorajszych ubraniach. – Słuchaj, nie będzie dziś śniadania. Dam ci pieniądze, żebyś coś sobie kupiła. Idź się spakować, ja wezmę szybki prysznic i jedziemy, dobra?
– Okej.
Dwadzieścia pięć minut później Lucyna otrzepała buty ze śniegu i zajęła miejsce na fotelu pasażera. Tomasz czuł się już nieco lepiej, ale i tak cieszył się z pochmurnej pogody, pomimo opadów. Przynajmniej poranne słońce nie będzie mu świecić w oczy.
– Na pewno wszystko w porządku?
– Mhm. – Tomasz ruszył gwałtownie, aż nimi szarpnęło. – Musimy się pospieszyć.
Dopóki znajdowali się poza centrum, mieli sporo miejsca na drodze. Tomasz mógł się rozpędzić.
Zbliżali się do przejścia dla pieszych, gdy światło zmieniło się na żółte. Tomasz wcisnął pedał hamulca i momentalnie stracił panowanie nad autem. Zbyt późno zdał sobie sprawę, że powinien po prostu przejechać. Samochód obrócił się bokiem na mokrym, śliskim asfalcie – przez moment, niczym w zwolnionym tempie, mężczyzna mógł przyjrzeć się przerażonej córce, jej zdającym się zaprzeczać grawitacji roztrzepanym włosom, przez moment wydawało się, że to już koniec – i zaczął koziołkować.
***
Tomasz zerwał się z kanapy, ciężko oddychając. Było jeszcze ciemno i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje. Adrenalina powoli ustępowała miejsca tępemu bólowi w skroniach.
Sen, uprzytomnił sobie. To tylko sen.
Spojrzał na zegarek. Wpół do szóstej, miał jeszcze sporo czasu. Wstał i udał się do łazienki, aby pozbyć się z ust paskudnego smaku wczorajszej whisky.
Stanął nad zlewem i spojrzał w lustro. Wyglądał paskudnie i na dodatek śmierdział. Zdał sobie sprawę, że trzyma coś w dłoni.
Somnikterium. Musiał je chwycić w odruchu, który wyrobił sobie na przestrzeni wielu lat. Zbliżył je do oczu.
Na ścianach kryształu ujrzał obrazy z wypadku: zakrwawione kończyny, zgięty metal i deszcz szklanych odłamków.
Ciekawe, jak ona się będzie czuć po podobnym śnie, który na dodatek wcisnąłeś jej bez jej wiedzy, wyrzucił sobie w myślach. Następnym razem jeszcze daj jej narkotyki, idioto.
Tomasz zacisnął pięść, wziął zamach i uderzył swoje odbicie w twarz.
***
– Smakowało ci śniadanie?
– Mhm – mruknęła Lucyna, lecz tym razem z energią i patrząc na ojca.
– Masz wszystko?
– Taak.
– To ubieraj się, taksówka zaraz będzie.
– Nie powinieneś pojechać ze mną i pójść do lekarza? – spytała dziewczyna z troską w trakcie wykonywania polecenia.
Tomasz jakoś zdołał zakleić pęknięte lustro taśmą, choć nie był pewien, czy córka do końca kupiła jego wymówkę o potknięciu i wypadku.
– Nie martw się, nic mi nie jest. Zaczekaj jeszcze – zatrzymał ją głosem, gdy była już ubrana. – Jest coś, co chciałem ci dać, zanim pójdziesz.
– Co takiego?
Tomasz sięgnął zabandażowaną dłonią do kieszeni i wyciągnął z niej somnikterium.
– To jeden z moich najlepszych snów. Ja, ty i twoja mama spędzamy czas na wycieczce, bawiąc się i podróżując. – Zrozumiałem, że dałem się ponieść własnym lękom i obawom, zamiast starać się być lepszym ojcem, chciał powiedzieć, ale zamiast tego dodał: – Zjedz je tylko, jeśli będziesz chciała. Nie musisz się śpieszyć.
– A co, jeśli do tego czasu o nim zapomnisz?
Tomasz uśmiechnął się do swojego dziecka.
– Nie ma mowy, żebym zapomniał.
***
Tomasz rozejrzał się po sklepiku, upewniając się, że pomiędzy gablotami pełnymi somnikteriów nikogo nie ma. Lubił swoją pracę. Sny zawsze były dla niego ważne, ale przede wszystkim nikogo nie obchodziło, co robił, gdy znajdował się w środku sam.
Wyciągnął telefon, włożył słuchawki do uszu i odpalił serial, który poleciła mu córka. Pamiętał swoje zdziwienie, gdy okazało się, że wcale nie jest aż tak zły. Zanim dotarł do trzeciego sezonu, zupełnie się wkręcił.
Kątem oka zauważył znajomy płaszcz i laskę. Nawet nie zdał sobie sprawy z obecności klienta. Wyciągnął słuchawki.
–…jak tak można, pytam się, jak tak można traktować klientów!
– Słucham, jak mogę panu pomóc?
Tomasz postanowił nawet się uśmiechnąć, co najwyraźniej zbiło pieniacza z tropu, bowiem zająknął się i uderzył ręką w blat, zostawiając na nim somnikterium i paragon.