- Opowiadanie: ANDO - Nigdy nie ufaj kotołakom

Nigdy nie ufaj kotołakom

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Nigdy nie ufaj kotołakom

Las po zmroku staje się moim królestwem. Skradam się po miękkim mchu, pomiędzy uśpionymi drzewami. Poruszam się bezszelestnie, niczym cicha śmierć, chwytająca za gardło bez ostrzeżenia. Nozdrzami łapczywie chłonę tysiące zapachów, szukając wśród nich tego jednego. Ledwie wyczuwalna woń prowadzi mnie jak po sznurku w stronę krzaków leszczyny. Łowię uchem wyraźny szelest. Mięśnie napinają się błyskawicznie. Skaczę. Ostrymi pazurami przyszpilam ofiarę do ziemi. Z rozkoszą zatapiam kły w szamoczącym się ciele. Czuję w pysku cudowny smak ciepłej jeszcze krwi, która skapuje po moim gęstym, czarnym futrze. 

Tym razem to tylko zając, ale mam na sumieniu więcej ludzkich istnień niż stary żołnierz. Cóż, różnie bywało. Niektórzy koniecznie chcieli ozdobić salon futrem z kotołaka. Inni bali się, że odwiedzę ich w domu, chociaż nigdy nie przekroczyłem w nocy progu obcej chaty. Przerażeni legendą, ścigali mnie obsesyjnie, aż z myśliwych stali się zwierzyną.

Pożeram zdobycz dość szybko, po czym ruszam na obchód rewiru. Upajam się chłodnym powietrzem, które niesie smak wolności. Jak co noc, kontroluję całe terytorium. Ludzie rzadko się tu zapuszczają. Kilka razy widziałem grzybiarzy, którzy na mój widok uciekali z takim wrzaskiem i obłędem w oczach, jakby najedli się muchomorów.

Biegnę, mijając znajome drzewa i ścieżki. Rozpiera mnie duma. Rewir wydaje się nienaruszony. Ale co to? Przystaję gwałtownie, bo wyczuwam obcą woń. Cały spokój gdzieś pryska. Od tego zapachu sierść jeży mi się na karku. Niebezpieczeństwo! Gdzieś niedaleko czai się bestia, groźna nawet dla takich jak ja. Gdyby doszło do walki, kto wie, jak by się zakończyła. Na razie stwór nie przekroczył granic mojego rewiru, ale muszę być czujny. Może odejdzie w inną stronę?

Wiedziony tą nadzieją, ruszam do miejsca, gdzie ukryłem ubranie. Już jako człowiek, w dżinsach i w koszuli, wracam ścieżką do domu. Dobrze, że nie mam sąsiadów. Jakoś nikt nie pała chęcią osiedlenia się w pobliżu. Kiedy ktoś spotyka mnie w ludzkiej postaci, robi znak krzyża, po czym ucieka. Nawet listonosz nie wysiada z furgonetki pod moim domem. Nigdy nie gasi silnika. Szybko wyrzuca przesyłki przez okno, wprost na podwórko i odjeżdża, zanim zdążę otworzyć drzwi.

Mieszkam w niedużym, parterowym domu, na polanie otoczonej z trzech stron gęstą ścianą sosen. Obok stoi drewniana chatka, od dawna zamknięta na cztery spusty. Niestety, tego ranka przed sąsiednimi drzwiami zauważam zielone, mocno wysłużone auto.

Letnicy czy myśliwi? Nie lubię gości.

Postanawiam szybko zaszyć się w domu. Przeczekać. Przecież nie będę polował na własnym podwórku. Chyba, że nie będę miał wyboru…

Ruszam w stronę drzwi. Ze zdziwienia aż przystaję. Po chwili podchodzę ostrożnie, przyglądając się osobliwemu zjawisku. Na dróżce prowadzącej do wejścia siedzi mała, jasnowłosa dziewczynka w niesamowicie brudnej sukience. Pracowicie wtyka w ziemię kawałki patyków i polewa je wodą z kałuży.

– Co tu robisz?! – wołam grubym głosem, żeby ją przestraszyć.

– Sadzę kwiatki – mówi z uśmiechem. – Mam na imię Mela, a ty?

Dziewczynka patrzy na mnie bez cienia strachu. Dziwnie pachnie. Co ona jadła?! Wyczuwam wyraźną woń wodorostów. Cofam się kilka kroków. Nauczyłem się co nieco panować nad głodem krwi, ale nadal za bardzo sobie nie ufam.

– Idź stąd! Wynoś się natychmiast! Bo cię zjem! – krzyczę i wyszczerzam zęby.

– Śmieszny jesteś – mówi dziewczynka, wyraźnie rozbawiona.

Wzbiera we mnie złość. Gorączkowo zastanawiam się, co zrobić. Nie chcę jej zabijać. Nie tak blisko kryjówki, której przecież potrzebuję. Nie zamierzam kolejny raz zmieniać domu i rewiru.

Kątem oka dostrzegam, że z chatki obok wychodzi wysoki, chudy mężczyzna w okularach.

– Mela! Chodź tutaj! – woła.

– Ale, tato! Jeszcze nie skończyłam! – odpowiada dziewczynka.

Mężczyzna podchodzi coraz bliżej. Pachnie suszonymi ziołami. Intruz na moim terytorium. Mięśnie same spinają się do skoku. Nie, nie mogę go zabić. Nie tutaj.

– Dzień dobry. Przepraszam pana za kłopot – mówi mężczyzna, uśmiechając się przyjaźnie. Dobrze, że zatrzymuje się w pewnej odległości.

– Nic takiego – odpowiadam, starając się, aby mój głos nie przypominał kociego prychnięcia.

Nie wytrzymam tego dłużej. Przebiegam obok dziewczynki. Szamoczę się z zasuwą przy wejściu.

– Jestem Artur – słyszę za plecami.

W odpowiedzi zatrzaskuję drzwi.

Przez okno obserwuję, jak mężczyzna rozmawia z córką. Dziewczynka podaje rękę mężczyźnie, po czym oboje opuszczają moje podwórko. Wreszcie mogę odetchnąć. Mam nadzieję, że ci ludzie szybko się stąd wyniosą. Od dawna żyję samotnie. Chcę, żeby tak zostało.

*

Minęły dwa tygodnie od przyjazdu Artura i Meli. Zza zasłony śledzę ich każdy ruch. Mała śmieje się i biega po podwórku, a jej ojciec pichci coś w kuchni albo grzebie przy aucie. Oboje robią zdecydowanie zbyt dużo hałasu.

Niestety, wygląda na to, że przyjechali na dłużej. Gdyby wiedzieli, w jakim niebezpieczeństwie się znaleźli, uciekaliby stąd czym prędzej, nawet na piechotę.

Czuję się dziwnie. Mieszkałem sam, odkąd stałem się kotołakiem. Odwykłem od ludzi. Już prawie nie pamiętam rodziny. Wygnali mnie, gdy odkryli, kim jestem.

Widzę, jak Mela podbiega do ojca i coś mu opowiada. A on się uśmiecha. Całuje ją w czoło. Wyglądają na szczęśliwych.

Nie. Nie będę na nich patrzył. Co oni mnie obchodzą? Muszę odpocząć przed kolejnym polowaniem.

*

Wracam zmęczony po nocnej eskapadzie. Ledwie powłóczę nogami. Dobrze, że leśna ścieżka już się kończy. Zaraz dotrę do domu. Zranione ramię pulsuje bólem. Dzisiaj spotkałem w lesie bestię, której woń czułem już wcześniej. Niedźwiedziołaka. Naruszył granice mojego rewiru. Odgoniłem go, ale przeorał mi ramię pazurami. Chcę jak najszybciej wrócić do siebie i zasnąć. Wtedy rana zacznie się regenerować.

Widzę już dom, a przed nim… Oczywiście, moja mała sąsiadka. Grzebie w ogródku, ale nie mam siły jej przeganiać. Zmierzam prosto do drzwi.

– Nie powiedziałeś, jak masz na imię – odzywa się pierwsza.

– Bruno – mówię na odczepnego, licząc, że się wyniesie. Niestety, dziewczynka podchodzi do mnie. Staram się szybko otworzyć zamek, ale jak na złość, klucz upada na ziemię.

– Co ci się stało w rękę?

– Nic.

– Jesteś ranny. Tata zna różne lekarstwa, pomoże ci.

– Nie trzeba – mruczę, szukając klucza.

– We wsi mówią, że zjadasz ludzi. Boją się ciebie. Ale ja cię lubię.

Ignoruję jej słowa. Wreszcie znajduję zgubę. – Powinnaś spać o tej porze. Przecież jest środek nocy! Wracaj do domu. Tu jest niebezpiecznie.

Mała śmieje się. Nie rozumie. Wchodzę do domu i zatrzaskuję za sobą drzwi. Ta dziewczynka nie powinna sama biegać po nocy, ale to problem jej ojca, nie mój.

Rzucam się w ubraniu na łóżko. Natychmiast zapadam w sen.

*

Budzi mnie nienaturalna cisza. Chociaż czuję się jeszcze trochę obolały, wstaję szybko z łóżka i podbiegam do okna. Na podwórku nie widzę nikogo. Czyżby Artur i Mela gdzieś pojechali? Niemożliwe, przecież samochód stoi. Pewnie śpią… Rozkoszuję się chwilami ciszy. Otwieram okno. Znajoma woń uderza we mnie z całą siłą. Niedźwiedziołak. Był tutaj całkiem niedawno.

Wybiegam przed dom. Odnajduję miejsce, gdzie na trawie zostało kilka kropli krwi. Idę tym tropem aż do miejsca, gdzie bestia wróciła do lasu. Targała sporą zdobycz. Wącham ślady. Po chwili wiem już wszystko. Niedźwiedziołak zabrał Melę. Artur ruszył jego tropem. Przeczuwam, że sąsiedzi nie wrócą już z lasu. Zostaną rozerwani na strzępy.

Powinienem się chyba cieszyć? Znów mam całą okolicę tylko dla siebie. Kiedy bestia się nasyci, może wyniesie się w inne strony. Muszę wracać do domu, odpocząć. To nie moja sprawa.

Jakaś siła ciągnie mnie w stronę lasu. Tylko ja mam szansę uratować Artura i Melę. Przypominam sobie śmiech dziewczynki i nieporadne próby jej ojca, żeby zapanować nad dzikimi pomysłami małej. Obcy ludzie, czy moje nowe stado, które powinienem chronić?

– Stracisz życie, głupi kotołaku – mamroczę do siebie. Jednak czuję, że jeśli miałbym dla kogokolwiek coś zrobić, to właśnie dla nich.

Ręka wciąż boli. Walka w takich warunkach oznacza ogromne ryzyko. Przecież po dziewczynce i jej ojcu mogły zostać już tylko kości. Chociaż niedźwiedziołaki zwykle targają zdobycz do kryjówki, zanim ją zeżrą. Może zdążę…

Przemiana trwa zaledwie chwilę. Biegnę przez las, po świeżych jeszcze śladach. Czuję wyraźną woń. Kim stanę się tym razem, myśliwym czy zwierzyną? Przebiegam przez zagajnik. Tropy ojca dziewczynki skręcają w inną stronę. Trudno, będzie musiał jakoś sobie poradzić. Pędzę za niedźwiedziołakiem, który nadal wlecze dziewczynkę. Trasę znaczą coraz większe krople krwi.

Nigdy dotąd nie odwiedzałem tej części lasu. Leży poza moim rewirem. Niedźwiedziołak przebiegł przez rzekę, ale mnie nie zmyli. Bez trudu odnajduję jego trop po drugiej stronie. Czuję, że gdzieś niedaleko ma kryjówkę. Smród bestii staje się tak intensywny, że aż skręca w nosie.

Rozsądniej byłoby się wycofać. Jednak biegnę dalej.

Ślady krwi zmieniają się w strużkę. Niedobrze! Przyspieszam. Słyszę piski małej i ryk niedźwiedziołaka. Wypadam na polanę. Potężna, brunatna bestia szarpie dziewczynkę za nogę. Ciągnie małą w stronę wejścia do nory. Jeśli ją tam zawlecze, będzie za późno.

Niewiele myśląc, skaczę niedźwiedziołakowi na kark. Wczepiam się z całej siły pazurami i zębami w twardą skórę. Bestia od razu puszcza dziewczynkę. Próbuje strząsnąć mnie z grzbietu. Warczy przy tym, miotając się wściekle.

Boląca łapa daje o sobie znać. Na chwilę rozluźniam uścisk. Niedźwiedziołak to wykorzystuje. Strąca mnie na ziemię jak ulęgałkę. Upadam na trawę.

Bestia pochyla się nade mną. W jej oczach widzę furię. Wiem, że nie pozwoli nam odejść. Jest głodna, a ja przerwałem jej posiłek. Uchylam się przed ciosem potężnej łapy. Mela siedzi na ziemi, patrzy jak zahipnotyzowana na naszą walkę.

Niedźwiedziołak rusza w stronę małej. Chce dopaść dziewczynkę, ale nie pozwalam na to. Dobiegam z boku. Chwytam bestię zębami za brzuch. Szarpię z całej siły. Niedźwiedziołak próbuje capnąć mnie za kark. Czuję, że słabnę. Żeby tylko Mela zdążyła gdzieś się schować.

– Uciekaj! – wołam do niej.

Niestety, mała zupełnie mnie nie słucha. Idzie w naszą stronę. Z nogi nadal cieknie jej krew, ale dziewczynka jakby odzyskała siły. W ułamku sekundy jej ciało staje się zielone, na skórze pojawia się coraz więcej łusek. Niedźwiedziołakowi ślina zaczyna cieknąć z pyska na ten widok. Całkiem zapomniał o mnie. Gapi się na dziewczynkę, jakby zobaczył talerz steków. Ten moment wystarczy, bym zdążył rzucić mu się do gardła. Zaciskam szczęki najmocniej jak potrafię. Słyszę przeraźliwy ryk bestii, ale nie puszczam. Wokoło tryska krew. Niedźwiedziołak szarpie się, aż wreszcie upada na ziemię z głuchym łoskotem. Puszczam przeciwnika. Upewniam się, że nie żyje.

Spoglądam na Melę. Nadal ma zieloną skórę pokrytą rybimi łuskami. Patrzy nieufnie.

– To ja, Bruno – mówię.

Dziewczynka podchodzi bliżej.

– Noga mnie boli. Chcę do taty – prosi.

Po walce ledwie żyję, ale zdobywam się na kolejny wysiłek.

– Siadaj na moim grzbiecie.

Dziewczynka sadowi się z trudem. Ona ciągle potrzebuje pomocy, chociaż przemiana sprawiła, że rany stały się mniej dotkliwe niż u zwykłego człowieka. Jednak Mela nadal może umrzeć. Mimo ciężaru, staram się biec jak najszybciej. Szukam Artura, to jedyna szansa.

– Tata na pewno mnie wyleczy – szepcze Mela. Oddycha z trudem.

Pierwszy raz boję się o czyjeś życie.

*

Zaglądam do domu sąsiadów przez otwarte okno. Artur siedzi przy łóżku nieprzytomnej córki, która znów wygląda jak zwykła, mała dziewczynka.

– Zrobiłem wszystko, co mogłem – mówi jej ojciec łamiącym się głosem.

– Jasne – odpowiadam.

Przeżyłem walkę, zabiłem niedźwiedziołaka, ocaliłem rewir. Powinienem być zadowolony. Ale jakoś nie potrafię. Szkoda, że nigdy nie miałem własnych dzieci. A może dobrze. Bałbym się, że ich futra ozdobią czyjś salon. Czytałem kiedyś w książce, że kotołaki nie mają sumienia, czują tylko głód krwi. Chociaż stoję niedaleko Artura, wcale nie mam ochoty go zaatakować.

– Dlaczego twoja córka jest taka… – Zaczynam.

– Mela odziedziczyła cechy po matce. Nie panuje nad przemianami. Dlatego szukaliśmy domu na uboczu – tłumaczy Artur. – Jako pół-wodniczka Mela jest bardzo silna. Mam nadzieję…

– To dlatego niedźwiedziołak przyszedł po nią. One uwielbiają wodniki.

– Niestety – wzdycha Artur. – Gdyby nie ty, zżarłby ją z kosteczkami. Dziękuję, że ją uratowałeś.

– Drobiazg – odpowiadam.

*

Minęło kilka tygodni od walki z niedźwiedziołakiem. Siedzimy z Arturem przed domem, na turystycznych fotelach i gramy w karty. Mela lepi pączki z błota. Dziewczynka trochę utyka, ale to i tak niewiele, biorąc pod uwagę, co ją spotkało. Na szczęście, Artur zdołał ją wyleczyć.

– Co z matką Meli? – pytam go.

– To długa historia. W sumie, już przeszłość. Może kiedyś ci opowiem. Wiesz, znam miejsce, w którym spotykają się tacy… jak ty i matka Meli. Moglibyśmy kiedyś tam zajrzeć.

– Czemu nie – odpowiadam po namyśle.

Naszą rozmowę przerywa przyjazd furgonetki pocztowej.

Listonosz tym razem gasi silnik. Wysiada z auta i podchodzi do nas niepewnym krokiem.

– Wójt przekazuje państwu gratulacje – mówi, wręczając Arturowi list. Na mnie zerka trwożliwie, po czym dodaje:

– Cieszymy się, że nasza okolica zyskała tak potężnego obrońcę. Pan uwolnił nas od tego potwora… I uratował pan dziewczynkę.

Patrzę na Artura, a on robi niewinną minę. Doskonale wiem, że rozgadał, co stało się w lesie. Przecież ostatnio często zaglądał do sklepu we wsi. Ludzie go lubią, bo leczy ich za darmo.

Mogłem tłumaczyć listonoszowi, że i tak miałem walczyć z niedźwiedziołakiem o rewir, a poza tym, bardziej zależało mi na uratowaniu jednej pół-wodniczki niż całej wsi.

– Naprawdę, jesteśmy panu bardzo wdzięczni – powtarza listonosz. Ręce mu drżą ze zdenerwowania.

– Drobiazg – mówię.

– Wójt zaprasza nas na jutrzejszy festyn. – Artur odczytuje treść listu.

– Hura! Będzie zabawa! – Piszczy z radości Mela.

– Tak, jesteście państwo zaproszeni. Wszyscy. – Zaznacza listonosz, znów patrząc na mnie.

– Dziękuję, zostanę tu na straży. W razie, gdyby pojawiło się jakieś nowe niebezpieczeństwo – wyjaśniam.

– Cóż, szkoda – mówi listonosz, ale widzę ulgę na jego twarzy. Niby stałem się lokalnym bohaterem, jednak założę się, że ludzie nadal wierzą w legendę o podstępnych kotołakach, zakradających się nocą do ich domów.

 

Koniec

Komentarze

Ciekawa koncepcja, taka dość bajkowa. Technicznie jakichś szczególnych zgrzytów nie zauważyłam, napisane dobrze. 

 

Dziewczynka uśmiecha się.

– Noga mnie boli. Chcę do taty – prosi.

Nie gra mi to – dziecko ledwo żyje (co wynika z wcześniejszych i dalszych fragmentów), noga boli, ale się uśmiecha, tak po prostu? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wciągająca historyjka, miło i szybko się czyta, dzięki za podzielenie się o/

Całkiem przyzwoita bajka, z gatunku dość krwawych i trochę strasznych, ale skoro wszystko kończy się dobrze, chyba można polecić ją dzieciom, choć chyba tym nieco starszym. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję Wam za przeczytanie opowiadania i pozytywne komentarze.

Śniąca, chciałam pokazać, że dziewczynka zaufała kotołakowi, bo go rozpoznała. Faktycznie, ledwo żywy człowiek raczej się nie uśmiecha. Już zmieniłam.

Skuul, cieszę się, że Ci się spodobało.

Regulatorzy, dzięki za komentarz. Starałam się zachować realizm, dlatego leje się krew. Poza tym, kotołak miał być upadłym bohaterem. Chciałam nadać mu rys mordercy, drapieżnika nie do końca panującego nad instynktami.

Fajne :)!

(copyright by Anet)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruch, cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu.

Prosta opowieść, ale ładna.

Prosty jest i pomysł na świat – OK, kotołaki to zawsze coś ciut bardziej oryginalnego niż wilkołaki, ale nie przesadzajmy – i fabuła. A i bohaterowie niezbyt skomplikowani.

W sumie – wychodzi historyjka trochę jak dla dzieci. Acz czyta się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Finkla, dziękuję za komentarz. Zauważyłam, że większość moich opowiadań to proste historie. Serio, zastanawiam się, czy nie zacząć pisać dla dzieci.

Bardzo dobrze się czytało, chociaż sama historia raczej błaha. Największym plusem jest dla mnie narracja z perspektywy człowieka, który zamienił się w zwierzę. Opis tego, jak odbiera świat wyczulonymi zmysłami, zachowanie terytorialne – ​ciekawie wyszło. Aż zacząłem się zastanawiać, jakie jeszcze wiewiórkołaki mogą czyhać w lesie ;)

BioHazard, miło, że dobrze Ci się czytało opowiadanie. Starałam się wczuć w sposób postrzegania świata przez bohatera.

Fajny pomysł z wiewiórkołakami, na to nie wpadłam.

Od początku przeczuwałam, że z dziewczynką jest coś nie tak :) 

Powiem szczerze, że po tytule obawiałam się, że nadejdzie moment, w którym kotołak nie zapanuje nad swoimi instynktami i zaatakuje Melę. Im dalej brnęłam w opowiadanie tym bardziej obawiałam się tej sceny. Co oznacza, że chyba będę musiała zastanowić się nad tym, co siedzi w mojej głowie…

Zakończyło się tak miło i bajkowo… szkoda, że nie mam w rodzinie starszych dzieci, z pewnością byłyby zachwycone :D 

 

Z plusów tekstu wymienić trzeba dobre opisy, właściwy rytm tekstu i generalnie wykonanie. A z minusów, to straszliwą fabularną sielanka, mało logicznego bohatera i zerową wartość opowiadania dla umysłu i ducha ;) Poproszę teraz coś z prawdziwie głębokim przesłaniem :)

Firiel, miło, że wpadłaś. Doskonale wyczułaś bohatera. Właśnie o to mi chodziło, żeby pokazać drapieżnika, który waha się między atakiem a pomocą.

Blacktom, klimat jest bajkowy, musiała pojawić się sielanka. Przesłanie miało być takie, że czasem można odzyskać twarz przypadkiem, a ludzkie sądy bywają stereotypowe i łatwo na nie wpływać (postępowanie Artura). 

Starałam się rozbudować bohatera, nie pokazywać postaci jednoznacznie złej. Kotołak ma instynkt drapieżnika, jednak stara się dostosować. Zabijał, ale był ścigany. Jest groźny, a jednocześnie samotny. Poprzez swoje postępowanie kotołak przechodzi przemianę. Jego prawdziwym sukcesem jest to, że zaufał Arturowi i Meli, zyskał stado.

Bardzo przyjemna bajka:) .

Ładna bajka, ładnie napisana, ale pozostawiła mnie z uczuciem niedosytu, nie tylko ze względu na prostotę i stereotypowość fabuły i przemiany bohatera (np. fajniej i mniej przewidywalnie by było, jak dla mnie, gdyby tym, kto potrzebuje ratunku, był ojciec, a nie Mela). Świat jest troszkę niekonsekwentny: jakim cudem ktoś, kto, jak piszesz “ma na sumieniu więcej ludzkich istnień niż stary żołnierz“ uniknął samosądu i ludzie skądśtam (wioski, okolicy… jak ten listonosz chociażby) tylko się go boją? Nikt o tym nie wie? To było rozciągnięte na kilkaset lat? Istoty nadnaturalne są w tym świecie oczywistością? Nie kupuję tego konceptu w podanej formie.

Jest tu potencjał, ale historyjka, żeby stać się pełnokrwistą, potrzebowałaby czegoś więcej – albo światotwórstwa, albo interakcji między bohaterami, albo czegoś jeszcze. W każdym razie wydała mi się zbyt prosta, a jak nie jestem fetyszystką dopowiadania wszystkiego, tu po prostu zabrakło mi osadzenia opowiedzianej historii w jakichś nieco bardziej namacalnych realiach. Bo na bajkę szczegółów jest za dużo (listonosz, furgonetka, samochód…), a na rural fantasy za mało.

 

“Biegnę truchtem” – średnio mi to do kota pasuje

trucht

1. «bieg konia, rzadziej innego zwierzęcia, pośredni między stępem a kłusem»

2. «bieg drobnymi kroczkami»

 

“Przez wizjer obserwuję” – skoro to jest wolnostojący dom, to czemu nie przez okno, zza zasłony? Chyba więcej by widział – zresztą tak robi później

http://altronapoleone.home.blog

Ech, a mnie tekst skojarzył się z superbohaterami, a tej koncepcji po prostu nie lubię. Hmm… Najpierw opowieść o kotołaku po prostu mnie nie porwała, potem wejście niedźwiedziołaka trochę mnie zaciekawiło, potem ona obrasta łuskami, ten leczy więc też jest jakimś tam potworem ze spółki… Dla mnie trochę za dużo :)

Mimo wszystko fajnie się czytało. Zdania są proste i nie dostrzegłem jakichś błędów. Moim zdaniem tu można by coś zmienić:

 

“Kim stanę się tym razem, myśliwym czy zwierzyną?”

 

Po powyższym pytaniu dałbym nowy akapit, żeby oddzielić inną myśl.

Coś jest w tym tekście, ale opowieść nie skręca w stronę, która satysfakcjonowałaby mnie w pełni.

Zawsze możesz wpaść na mój profil i też trochę się poznęcać :)

rybak, fajnie, że Ci się spodobało.

 

drakaina, trucht i wizjer zaraz poprawię. W kwestii samosądu: kotołak zmieniał kryjówki, bo w poprzednich miejscach ludzie próbowali go zabić. W obecnej wiosce już się domyślali kim jest Bruno, ale konflikt dopiero narastał. Nie napisałam tego w tekście, umknęło mi.

Dziękuję za wnikliwy komentarz. Może właśnie te braki w świecie powodują, że historia jest taka prosta. 

PiotrSkowronek, mimo wszystko dzięki za komentarz. Trudno zadowolić wszystkich czytelników :)

ANDO, napisałaś, że trudno zadowolić wszystkich czytelników. Obawiam się, że to za mało powiedziane. Moim zdaniem zadowolić wszystkich to po prostu skrajna utopia :D

Jeżeli Ty czujesz się zadowolona odbiorem, to już sukces :D 

PiotrSkowronek, zawsze można coś udoskonalić, napisać lepiej, zrobić kolejny kroczek do przodu na pisarskiej ścieżce.

Zgadza się. Po przemyśleniach daję jednak klik do biblioteki.

Dzięki za klik

Nie ma za co :P

Ja też dziękuję.

>> Nozdrzami łapczywie chłonę tysiące zapachów

– A to można chłonąć zapachy czymś innym? ;)

(i zbitka zdrz chrzęści mi okrutnie w tym księżycowym krajobrazie)

 

>> Kiedy bestia się nasyci, może wyniesie się w inne strony.

– Na niedźwiedzołakach się nie znam, ale ja bym została tam, gdzie jest jedzenie. No i nie powinien się bać wieśniaków z widłami, szukających dziewczynki i jej ojca?

 

Rytm – krótkie, proste zdania – jest chwilami zbyt monotony i trochę usypia.

Przydałoby się więcej interakcji pomiędzy bohaterami, albo jakaś pogłębiona introspekcja kotołaka ;)

Dlaczego taki tytuł?

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Dziękuję za klik.

>> Nozdrzami łapczywie chłonę tysiące zapachów

– A to można chłonąć zapachy czymś innym? ;)

Faktycznie, zapachy można odczuwać tylko nosem, ale nie wiem, czy usunięcie słowa “nozdrzami” nie zmniejszy czytelności tekstu.

 

>> Kiedy bestia się nasyci, może wyniesie się w inne strony.

– Na niedźwiedziołakach się nie znam, ale ja bym została tam, gdzie jest jedzenie.

Założyłam, że niedźwiedziołak jednak trochę boi się kotołaka, dlatego pójdzie szukać łatwiejszego terytorium. Kiedy pożre wodniczkę, dobre jedzenie się skończy. A zwykłych ludzi może mieć wszędzie.

No i nie powinien się bać wieśniaków z widłami, szukających dziewczynki i jej ojca?

Rzeczywiście, kotołak powinien to wziąć pod uwagę. Za bardzo skupił się na myśli, że łatwo pozbędzie się sąsiadów.

 

Starałam się pokazać sposób pojmowania świata podobny do zwierzęcego: skupienie na obecnej chwili. Stąd czas teraźniejszy w całym opowiadaniu. Krótkie zdania miały z jednej strony przyspieszyć akcję, z drugiej – oddać sposób myślenia kotołaka.

W przyszłych opowiadaniach postaram się rozbudować interakcje między bohaterami.

 

Dlaczego taki tytuł?

W świecie opowiadania kotołaki są uważane za złe istoty. Nawet, kiedy Bruno ratuje dziewczynkę, ludzie i tak mu nie ufają.

Przy okazji wyjaśnię, dlaczego wymyśliłam niedźwiedziołaka. Wydawało się, że dla Brunona naturalnym przeciwnikiem powinien być wilkołak, ale za bardzo lubię wilki.

“Przy okazji wyjaśnię, dlaczego wymyśliłam niedźwiedziołaka. Wydawało się, że dla Brunona naturalnym przeciwnikiem powinien być wilkołak, ale za bardzo lubię wilki.”

 

Bardzo podoba mi się ta motywacja.

Cieszę się, że mnie nikt nie pyta o genezę moich opowiadań, bo i tak by nie uwierzyli. Myślę też, że mógłbym napisać całą książkę o tym, jak powstają moje dzieła, ale dałem sobie na to jeszcze dziesięć lat.

 

Pozdrawiam!

 

Ogólnie, wilk mógłby być bardzo ciekawym bohaterem. Autor ma duże pole do rozbudowywania takiej postaci.

Piotrze, jeśli napiszesz książkę, dziennikarze na pewno dopadną Cię w wywiadzie i zapytają o genezę tekstów.

Przyznam szczerze, że dziś o poranku tekst do mnie wrócił i uśmiechnął :)

Te kotołaki są naprawdę chwytliwe – to taki powiew świeżości.

Zawsze podobały mi się hybrydy ludzko-zwierzęce.

Ode mnie masz jeszcze jedną nominację ;)

 

PS: moim skromnym zdaniem powinnaś przesunąć te gwiazdki dzielące tekst, na środek.

Hmm. To opowiadanie ze stycznia, Piotrze. Twoja nominacja jest mocno spóźniona.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Jestem fanatyczną kociarą i moja opinia może być lekko przez ten fanatyzm skrzywiona.

 

Podoba mi się pomysł, skoro są wilkołaki, to powinny być i kotołaki (że też sama na to wcześniej nie wpadłam!). Mordercze skłonności twojego bohatera też są jak najbardziej na miejscu, wbrew pozorom koty to nie tylko milusie mruczki. Choć nie są takie narwane, jak psy i przypuszczam, że kotołak byłby w stanie opanować swoje zapędy do polowania tak, jak to zrobił twój Bruno.

 

Trochę mi tylko brakuje kota w kocie. W samym sposobie opisu, poruszania się się zwierzaka. Ten twój bardzie przypomina psa. Nie ma kociej miękkości. Sam opis polowania… Popatrz, jak kot bawi się z myszą, zanim ją uśmierci. Po takim polowaniu kot dokładnie wyczyści futerko. Powinien się przeciągnąć, jak to tylko koty potrafią. Krótko mówiąc przydałoby się trochę zachowań typowych dla kotów. Ale, jak już wspomniałam, ja na punkcie kotów mam zwyczajnie hyzia.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Kurde, tak beztroskiego końca się nie spodziewałem! :) 

Bardzo podobało mi się to opowiadanie, ten świat, jakby nasz, ale nie nasz, pełen koto– niedźwiedzio– i innych łaków. Dobrze opisana scena walki, fajny twist w środku tekstu (już myślałem, że to Artur jest niedzwiedziolakiem, ale Twój pomysł okazał się mniej oczywisty). 

Warto, by tekst zagościł w bibliotece. 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Miła niespodzianka, nie sądziłam, że jeszcze ktoś zajrzy do tego opowiadania. Dziękuję w imieniu kotołaka Brunona. :)

Tym razem to ja przybywam z brakującym klikiem.

A przynajmniej wnioskiem o klika. ;-)

W sumie, czytając tekst, trochę byłem zaskoczony, że utknął w poczekalni. Jasne, sprawia wrażenie trochę dziecinnego, ale pod kątem biblioteki, jeśli ocenić wykonanie, w swojej kategorii jest naprawdę dobrym opowiadaniem.

Napisane sprawnie, wartko. Spełnia warunki swojej konwencji: jest w tym taka nuta bajkowej naiwności, jest pewne przemycanie wartości, żeby życie miało później co weryfikować. ;-)

Historia jest napisana konsekwentnie, nie gubisz tego lekko bajkowego stylu tekstu. Na poziomie koncepcyjnym też nie ma się do czego przyczepić, bo przecież jest tu konkretna kreacja fantastyczna.

Nie rozpiszę się mocno, bo jestem w trybie: nadrób wreszcie zaległe komentarze, ale w swojej kategorii to naprawdę dobry tekst i szkoda go na poczekalnię.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

CM, dziękuję za klik i komentarz. Opowiadanie z początków mojego stażu na portalu, miło, że trafi do biblioteki. :)

Nowa Fantastyka