Space opera – pierwsza w Polsce powieść SF z Hiszpanii – kultowa na Płw. Iberyjskim. Ziemią i ludzkością włada potężna Korporacja. uosabiana przez komputer zwany Nowym Jorkiem. Istnieje tylko jedna i jedynie słuszna ideologia – Podbój. Ekspansję kosmosu prowadzą w imieniu Korporacji straszliwe okręty wojenne – lodołamacze. Niszczą na swej drodze wszelkie napotkane życie. a zdobyte planety ogałacają natychmiast z bogactw naturalnych. Poza Podbojem – swoistą konkwistą w kosmosie – nie istnieje nic. Wszelkie wołania o wolność jednostki są dławione w zarodku. Ludzie są tylko trybikami wielkiej machiny. Ci, co nie nie walczą na froncie, pracują w wielkich fabrykach, a wolnych chwilach Nowy Jork zapewnia im gry komputerowe, narkotyki i dowolny, nawet najbardziej wyuzdany rodzaj seksu. Jedna z najlepszych space oper ostatnich lat (Marek Oramus)
Książkę autentycznie kupiłem za młodu tylko dlatego, że na półce w sklepie stała koło Martina – jedno z dwóch najlepszych przypadkowych czytań w moim życiu.
Powieść mocno symboliczna (celowo niektóre rzeczy są przejaskrawione,jak to dystopie mają w zwyczaju) i jeszcze mocniej zahaczająca o Platona. Protagonista to jeden z moich ulubionych literackich bohaterów.
No – przynajmniej tak ją odebrałem czytając parę lat temu. Może niedługo sobie ją odświeżę i spojrzę dojrzalszym okiem ;)
Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem
Właśnie czytam. Początek bardzo fajny, w każdym razie głównego bohatera faktycznie da się lubić. :)
EDIT.
20 stron do końca – generalnie bardzo dobra rzecz.
And one day, the dream shall lead the way