- publicystyka: "Planeta Lem" - sztuka teatralna, czyli nowe podejście do fantastyki

publicystyka:

"Planeta Lem" - sztuka teatralna, czyli nowe podejście do fantastyki

Oj, rozpieszcza nas to gorące lato hojnie obdarzając licznymi produkcjami filmowymi, jak wyczekiwany „Prometheus”, nowymi wersjami „Total Recall” i „Dredd”, albo już zupełnie niszowe „Robot and Frank” czy „Lockout”. To nie koniec listy, a wymieniłem tylko science fiction.

 

I bardzo dobrze.

 

Ale kiedy, tak właściwie, mieliśmy po raz ostatni okazję zobaczyć jakąś polską produkcję tego typu? Pominę pokraczne próby ekranizacji „Wiedźmina”. Odpowiedź jest prosta i napawająca smutkiem. Lata 80'te. Filmy Szulkina, „Seksmisja”, ekranizacje z Panem Kleksem, czy w końcu „Kingsajz”, to ostatnie dokonania poza literackie, na arenie polskiej fantastyki. Dwadzieścia lat posuchy i marazmu. Tym sympatyczniej jest mi donieść, że zła passa zostaje w końcu przerwana. Nie, jak można by się spodziewać po tym wstępie, za sprawą kina, a, co już zaskakuje – teatru.

 

 

Oto w ciepły lipcowy wieczór trafiłem na przedstawienie pt. „Planeta Lem”. Spektakl był częścią XX Międzynarodowego Festiwalu Sztuka Ulicy, który tradycyjnie odbywał się w Warszawie. W jego ramach, przeróżne teatry i grupy artystyczne z Polski, ale też ze świata, dają pokaz swoich umiejętności wystawiając swoje sztuki w różnych punktach miasta. Zawsze w plenerze. Daje to ciekawe efekty, zwłaszcza, że jest to sztuka alternatywna. Ale ja nie o tym.

 

„Planeta Lem” to spektakl autorstwa poznańskiego Teatru Biuro Podróży pod dyrekcją Pawła Szkotaka. Skądinąd znana postać, podobnie jak i sam teatr, przynajmniej dla zainteresowanych taką tematyką. Żeby jednak dać zadość ciekawości Czytelników mniej zainteresowanych taką rozrywką, a zbyt leniwych by guglować, napiszę tylko, że teatr ten specjalizuje się w kombinowaniu z techniką, multimediami, dźwiękiem, ale też różnorakimi instalacjami i czymś co określiłbym gadżeciarstwem (chociaż bez złych intencji). Kto na słowo „alternatywny” poczuł się zastraszony, informuję, że nie ma tutaj niezrozumiałych skrzeków, wąchania własnych odchodów, kopulacji z krzesłami itp. interesujących performansów, z jakimi nauczyliśmy się wiązać alternatywę.

 

Wręcz przeciwnie, co świetnie widać po „Planecie Lem”. Szkotak, jak to ma w zwyczaju, inspiracje czerpie z klasycznej literatury. Kombinował kiedyś z Orwellem, Conradem, był też Shakespear, a tym razem padło na Stanisława Lema. Nie jest to kopiowanie, a raczej twórcze rozwinięcie koncepcji, pewnego pomysłu czy idei i przedstawienie tego w nowej, ciekawej formie.

 

I tak w przedstawieniu bohaterem jest Ijon Tichy (lemowski Munchhausen) który po krwawej walce z kosmitami wsiada do swojego statku kosmicznego i peregrynuje w czasie, śladami profesora Tarantogi. Po przybyciu spotyka Lepniaki, ludzi przyszłości będących karykaturami swoich przodków, a o ich iluzoryczny, antyutopijny dobrobyt dbają roboty na czele ze superkomputerem. Tyle fabuła. Chociaż jest w miarę istotna, nie zdradzę nic więcej aby nie popsuć zabawy. Napiszę za to o wrażeniach, a te są z wszech miar pozytywne.

Przede wszystkim pomysłowość autorów i wykonanie budzą największy szacunek. Świetnie skonstruowany statek kosmiczny, ale też przerażający, zwierzęcy obcy w początkowej scenie walki. Kombinezony, gadżety, pojazdy kosmiczne, no i znakomicie wykoncypowane ciała Lepniaków. To wszystko wspomagane światłem, muzyką, cyfrowym projektorem, szczudłami, siłownikami, elektrycznymi silnikami, rolkami, gaśnicami i ho ho, jeszcze trochę. Wszystko razem zmiksowane, wymieszane, ale też niezwykle spójne logicznie. Raz obserwujemy lądujący statek kosmiczny, po chwili ten sam przedmiot jest już mózgiem superkomputera. Aktorzy mają mnóstwo roboty, ale nie jak można by się spodziewać z tekstem (wszystkie padające wypowiedzi lecą z off`u i były wcześniej nagrane), ale z bieganiem, wdrapywaniem się na rusztowania, przewracaniem itd.

 

Fakt, że praktycznie nie ma w tej sztuce dialogów, oraz to, że wszystko odbywa się w plenerze, a same dekoracje chociaż sugestywne, są jedynie mirażem światła i rusztowań, niezwykle pobudza wyobraźnię. Świetnie to współgra z pieczołowicie wykonanymi kostiumami i zastosowaniem multimediów. Z oczywistych względów, teatr nie może przedstawić historii tak jak robią to filmy z użyciem CGI nie pozostawiając miejsca na domysły. Może przedstawić tylko podstawowe zręby – stojących blisko widza aktorów, interakcje między nimi, a resztę musi wykreować w głowach publiczności. Nie jak u wspomnianego Szekspira, po staroświecku, samymi tylko dialogami i głośnym opisywaniem otoczenia w monologach, ale z pomocą zdobyczy techniki – nowocześnie.

 

Zdaje to egzamin, na piątkę. Jest bardzo efektowne. Bardziej, niż jakakolwiek projekcja 3D.

 

Tyle o wrażeniach estetycznych. Ale przecież nie nimi fantastyka tak naprawdę żyje. Prawdziwa fantastyka, zwłaszcza science fiction, stawia pytania. Ważne, wręcz najważniejsze. Wymyślone światy, czasy i realia to tylko pretekst. Rodzaj nośnika, jak talerz dla dania. Z tej próby „Planeta Lem” również wychodzi z tarczą. Szkotak zastanawia się dokąd zmierza nastawiona na odczuwanie przyjemności ludzkość? Co się stanie kiedy osiągnięcie całkowitego i wiecznego zaspokojenia potrzeb będzie możliwe? Wreszcie, co jeśli takie zaspokojenie można osiągnąć poprzez trwałą manipulację chemiczną?

 

To oczywiście pytania stawiane przez Lema w jego opowiadaniach, jednak przekazanie ich w sztuce świadczy o zrozumieniu tematu przez autorów. Zwłaszcza, że jest w tym nieco humoru i trochę mrugania okiem, tak w stylu Lema, a jednak na koniec i tak zostaje lekki niepokój.

 

Ogłaszam „Planetę Lem” najlepszą polską produkcją SF od dwóch dekad. Chciałbym żeby to była jaskółka nowej jutrzenki, świtu dla fantastyki w teatrze i kinie. Czy tak będzie, to się okaże. Tymczasem zapraszam wszystkich którzy mają taką okazję do spotkania z Teatrem Biuro Podróży. Spektakl ukazał się już dwa lata temu, ale dopiero pod koniec zeszłego roku miał światową premierę. Na pewno jeszcze nie raz zostanie wystawiony. Szukajcie, a znajdziecie.

Komentarze

Acha, przebywający w Warszawie zdążą jeszcze zobaczyć ten spektakl w niedzielę 8 lipca, Park Agrykola. Grają go dwa dni :)

Ale to aż taka nowość? :) W ostatnich latach w Krakowie mieliśmy w teatrach Tolkiena, Le Guin, nawet "Trzy Stygmaty..." Dicka.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Nowa Fantastyka