- publicystyka: Co nas nie zabije to nas wzmocni?

publicystyka:

Co nas nie zabije to nas wzmocni?

Co nas nie zabije to nas wzmocni?

 

Nadlatujące z głębi Kosmosu i walące bezlitośnie w naszą planetę asteroidy lub komety, wyłaniający się znienacka i niewyobrażalnie wyprzedzający nas technologicznie Obcy czy też może jakieś nieznane fatum każące doprowadzić nas do tragicznego finiszu w związku z konkretna datą konkretnego systemu kalendarzowego. Czy to mogą być sprawcy katastrofy, a w najczarniejszych scenariuszach końca świata i dumnej ludzkości? A może źródło przyszłego końca cywilizacji jest gdzie indziej, zaś wizja katastrofy mniej odległa niż moglibyśmy sądzić?

 

Co jakiś czas słyszymy zaniepokojone głosy związane z akurat zbliżającą się datą, która stanowić ma kres istnienia naszego świata. Każda okrągła setka lat kalendarza gregoriańskiego, a wcześniej juliańskiego kończyła się zapowiedziami końca świata. Najbardziej pamiętamy panikę roku 999, świętując – nieświadomie zazwyczaj – tamte wydarzenia. Papież Sylwester II bardzo obawiał się, że z początkiem roku 1000 nastanie koniec świata. Gdy pogrążony w modlitwie lud Rzymu w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia nie zauważył, by działo się coś strasznego, zaczął zabawę, ciesząc się, że koniec świata nie nadszedł.

 

Kolejne millenium i kolejna data wiążąca się z przepowiedniami i proroctwami. Obawiano się na przełomie roku 1999 i 2000 zarówno zjawisk nadprzyrodzonych jak i katastrof technologicznych związanych z ułomnością systemów komputerowych. Tak jak tysiąc lat wcześniej nic się nie stało, pozostała tylko ulga. Pytanie – na jak długo?

 

Bo oto dziwnym trafem starożytni Majowie, podobnie jak i Aztekowie (jedni i drudzy przejęli system liczenia lat od Olmeków) stosowali podwójny system kalendarzowy: 260 dniowy rytualny i 365 dniowy – słoneczny – cywilny. Pewne teorie związane z dosyć skomplikowaną rachubą lat u Majów sugerują, że w dniu 12 grudnia 2012 roku nastąpi swego rodzaju wyzerowanie cyklicznego sposobu odliczania dni i lat. Problem polega jednak na tym, ze nie jesteśmy pewni co do momentu początku cyklu kalendarzowego (istnieją tylko teorie i domysły), a po drugie sami Majowie nic nam nie zasugerowali. A to może oznaczać, że przewinięcie licznika ich kalendarza znaczy tyle co przewinięcie licznika kilometrów w samochodzie – czyli nic.

 

Bliżej rzeczywistości znajdują się domysły na temat unicestwiania cywilizacji przez zagrożenia kosmiczne lub te bliższe i będące bardzo zależne od nas samych. Nie będę rozpisywał się na temat dziur ozonowych, które okazały się być mniej groźne niż na początku sadzono. Także kwestie zmian klimatycznych powiązanych z efektem cieplarnianym wydaja się być tematem znacznie bardziej dętym niż wynikałoby to z informacji docierających z mediów (krowa w ciągu doby bardziej wpływa emisją metanu na efekt cieplarniany niż auto w okresie roku). Bardziej niż rurami samochodów wpływamy na klimat zmieniając kształt środowiska, głównie wycinając bezlitośnie lasy. No i główna sprawa – efekt cieplarniany i zmiana klimatów to zbyt mało żeby wyniszczyć doszczętnie ludzkość, a tym bardziej inne formy ziemskiego życia.

 

A cóż może tego dokonać? Aktywność Słońca to dosyć dobry temat do snucia wizji katastrof. Wiadomo, że ostatecznie Słońce spuchnie znacznie i spopieli delikatną faunę i florę na powierzchni Ziemi, ale to dopiero za jakieś 5 miliardów lat. A wcześniej? Możemy posiłkować się cyklicznością w aktywności Słońca i snuć domysły na temat następstw erupcji na powierzchni naszej dziennej gwiazdy. Zainteresowanych odsyłam do wybranych fragmentów „2012 – Gniew Ojca" Tadeusza Meszki, które opisują chyba wszystkie możliwe niedogodności na jakie może narazić nas czkawka słoneczna. Jednakże wynikiem tego będzie co najwyżej zachwianie postępu technologicznego i znaczne uwstecznienie naszej cywilizacji. Rasa ludzka raczej przetrwa.

 

Bardziej chyba skuteczne mogą być komety i asteroidy wałęsające się po Układzie Słonecznym. Znane są wizje artystyczne, ukazujące następstwa zderzenia, w postaci filmów i tekstów literackich. Okazuje się jednak, że fantazja tylko nieco wyprzedza rzeczywistość. Głośna była swego czasu sprawa 270 metrowej asteroidy Apophis, która miała uderzyć w Ziemię w 2036 roku, jednak w miarę poprawiania jakości obserwacji i obliczeń trajektorii okazało się, że w 13 kwietnia 2029 roku minie ona Ziemię w odległości ledwie 1,5 tys. km, a w rezultacie orbita Apophisa ulegnie odkształceniu. Planowane zderzenie oddali się w sensie prawdopodobieństwa. 16 marca 2880 roku być może zagrozi nam trochę większy, bo ponadkilometrowej średnicy obiekt: (19075) 1950 DA. Generalnie mamy na liście przeszło tysiąc potencjalnie groźnych asteroidów, ale najgroźniejsze są te, o których nie wiemy lub dowiemy się w ostatniej chwili. Na szczęście astronomowie nie sypiają i prowadzą regularne obserwacje, by wyśledzić to co może nam zagrozić. A jakie mogą być następstwa zderzenia? W czerwcu 1908 nad tajgą syberyjska wybuchł w atmosferze kilkudziesięciometrowej średnicy głaz i siła uderzeniowej fali spopieliła las na obszarze większym niż zajmowany przez Londyn. Zjawisko widziano w promieniu 650 km, zaś huk usłyszano w promieniu 1000 km; wstrząs zarejestrowano na całej Ziemi. Przy średnicy asteroidy większej niż 200 metrów skutki katastrofy mogą objąć cały glob.

 

A czy jest w Kosmosie coś czego wyśledzić nie można, a co może nam zagrozić? No oczywiście – czarne dziury czy inne dziwadła. Ale jest coś jeszcze, co bardzo trudno przewidzieć dokładnie, a co potencjalnie może narozrabiać. To pobliska supernowa. Można powiedzieć, że owszem, jedna z kandydatek – eta Carinae – wybuchnąć może w każdej chwili i to nie jako supernowa ale wręcz hipernowa (gwiazda ta jest 150 razy masywniejsza od Słońca). Jest jednak bardzo odległa i raczej poza znacznym pojaśnieniem na nocnym niebie nie wpłynie negatywnie na Ziemskie życie. Lecz oto kilka miesięcy temu okazało się, że inny czerwony olbrzym, Betelgeuza, zaczyna się kurczyć – w krótkim czasie zmniejszyła się o jakieś 15 %. Co to może oznaczać? Betelgeuza odległa jest od nas o około 500 lat świetlnych i jest gwiazdą sporą (15 razy masywniejsza i aż 650 razy większa od Słońca). Jest też jedną z najjaśniej błyszczących na naszym zimowym niebie gwiazd. Zaobserwowane kurczenie się Betelgeuzy prawdopodobnie spowodowane jest zmianami w jądrze, a to z kolei może poprzedzać eksplozję!

 

Wcześniej sadzono, że wybuch nastąpi w ciągu następnych kilku tysięcy lat jednak teraz, w świetle nowych obserwacji, spodziewać możemy się supernowej w każdej chwili! Estetycznie zjawisko to zaćmi wszystko co znamy – pojawi się bowiem obiekt jaśniejszy niż Księżyc w pełni. Czy powinno nas to przerażać? Choć pewności nie ma to większość skłania się ku przekonaniu, że i ta supernowa nam nie zagrozi.

 

Czego zatem powinniśmy się bać? Osobiście myślę, że szkoda czasu na strach, definiowany prawdopodobieństwem katastrof. Lepiej poświecić go na celebrowanie każdej chwili życia.

 

 

 

----------------------

Pierwotnie tekst ten napisany został dla magazynu informacyjnego SFinks, redagowanego i bezpłatnie dystrybuowanego przez wydawnictwo SOLARIS.

Jednak z numeru na numer pisuję teksty inne (ciekawsze;) ), dlatego, aby wizja katostrof, jakże bliska s-f miała szansę zostać przeczytana, prezentuję go tutaj.

 

 

Komentarze

No i główna sprawa - efekt cieplarniany i zmiana klimatów to zbyt mało żeby wyniszczyć doszczętnie ludzkość, a tym bardziej inne formy ziemskiego życia.

Bezpośrednio to może i nie, ale w następstwie prawie na pewno tak...

Być może. Kończę właśnie "Windup Girl" Bacigalupiego i tam wizja zmian związana min. efektem cieplarnianym jest wstrząsająca. Jednak częściej jestesmy niestety ogłupiani i zbytnio eksponowany jest wpływ cywilizacji na efekt cieplarniany. Ile bowiem gazet pisze, że głównym czynnikiem efektu cieplarnianego jest para wodna w atmosferze, a tak zwane gazy cieplarniane to tylko niewielki i malo znaczący czynnik, a juz twierdzenie o decydujacej roli CO2 to zwyczajne klamstwo.
Inną kwestią, kótra niezmiernie mnie irytuje jest wmawianie mi - jako odbiorcy energii elektrycznej, który za zużyty prąd placi - że to ja jestem winny. Malo kto wspomina, że to nie zuzywanie energii zanieczyszcza, ale proces jej uzyskiwania. Zakazują wiec w EU, potegując owo poczucie winy, używania żarowek żarowych wysokiej mocy (rzekomo dla mojego dobra), nawet słowem nie wspominając, że tzw. świetlówki energooszczędne w istocie są o wiele bardziej szkodliwe dla ludzi i środowiska (jesli kogoś interesuje dlaczego - odpowiem).
Planują w EU wprowadzić ograniczenie mocy odkurzcay zupelnie nie biorąc pod uwage prw fizyki [praca = moc * czas], a wiec żeby zrobic to samo musze pracowac dłużej, a sumarycznie co najmniej tyle samo energii.

A o tym, jak (nie)radzi sobie człowiek w ekstremalnych warunkach traktuje bardzo ciekawa książeczka Frances Ashcroft "Życie w ekstremalnych warunkach".

-> lbastro. Równie ciekawe jest idiotyczne parcie na wykorzystanie wiatru do produkcji energii elektrycznej. Nie dość, że cena uzyskania tej samej mocy jest dwukrotnie wyższa od ceny z elektrowni konwencjonalnej, to (praktycznie) milczy się na temat infradźwięków, niezwykle "dobroczynnie' wpływających na ludzi i zwierzęta...
Co do uniokratów, to cicho sza. Nie wypada rozgłaszać, że z nudów dostają pier***ca, jak z prostymi bananami oraz instrukcją posługiwania się szczotką klozetową.

Przede wszystkim jesteśmy "więźniami" naszej planety, co wiąże nasz los nierozweralnie z losem Ziemi. A,że postepujemy jak wirus niszczący żywiciela, zatem... poczekajmy jeszcze, a zobaczymy. Pozostaje chyba liczyć na mądrość natury. A. Zimniak napisał fajną książkę "Jak nie zginie ludzkość". Polecam.

ewolucja potrzebuje kopniaków od środowiska. Zobaczymy co z nas wyewoluuje. Pod warunkiem, że to my będziemy tymi istotami, które nadążą z przystosowaniem się.

A co nas będzie obchodzić przyszłość skoro będziemy martwi.
Dopóki żyjemy możemy sobie chcieć żyć jak najdłużej. I tak kiedyś w końcu nie zostanie żaden ślad po, nie tylko jakimś pojedyńczym człowieku, ale i całej ludzkości.

Niezłym pomysłem dla państw z dostempem do oceanów jest wykozystanie siły pływów.

 (Jak poradziła by sobie ludzkość po przeprowadzce na niezasiedloną wcześniej planecie? Tzn. z potrzebnymi warunkami ale bez resztek dawnej roślinności i zwierząt)

Nowa Fantastyka