- publicystyka: "Czaropis" - recenzja (konkurs Serii Nowej Fantastyki 001)

publicystyka:

"Czaropis" - recenzja (konkurs Serii Nowej Fantastyki 001)

Wydawcy z regularnością taśmociągu raczą nas kolejnymi powieściami popularnych autorów z solidnym dorobkiem. Z okładek takich książek wołają do nas znane nazwiska, napisane czcionką dziesięć razy większą niż tytuł – bo przecież „kij z tym, że kiepskie – fani i tak kupią”. Jednak co jakiś czas wydawnictwa w huraoptymistycznym szale promują „debiutanta, który prawdopodobnie pchnie fantastykę na nowe tory”. Prawdopodobnie. A przynajmniej tak mówili Na Zachodzie...

Taką właśnie sytuację mamy w przypadku pierwszej odsłony serii pod protekcją Nowej Fantastyki – „Czaropisu” Blake'a Charltona. Los debiutantów w gatunku standardowego fantasy nie jest prosty – trzeba albo mieć rodziców włądających wydawnictwem, którzy naszą wtórną tandetę i plagiat wydadzą (pozdrawiam Christophera Paoliniego) albo napisać coś oryginalnego, co przekona wydawcę do wrzucenia wora gotówki w promocję.

Charlton nie mieści się w żadnej z tych kategorii. Nie ma rodziców w wydawnictwie, nie napisał nic oryginalnego, a mimo to znalazł jakichś dziwnych ludzi, którzy zdecydowali się wydać jego pracę. Ba! Owi dziwni ludzie władowali tyle kasy w promocję, że „Czaropis” opiewany był jako „najbardziej innowacyjne fantasy wszech czasów” jeszcze na kilka miesięcy przed pojawieniem się w księgarniach.

Ale przejdźmy do rzeczy. Fabuła kręci się wokół młodego maga Nikodemusa, który uczy się w akademii Starhaven. A raczej „usiłuje się uczyć”, ponieważ cierpi na kakografię – przypadłość, która bez jego woli wprowadza błędy do czarów. I tu mamy ową osławioną innowacyjność powieści Chartlona – system magii oparty na pisarstwie. Magowie są więc autorami/czaropisarzami, zaklęcia – prozą, dyslektycy – kakografami, fragmenty czarów – akapitami, itp. itd. Czy to jest naprawdę takie oryginalne...? W takim razie możemy spodziewać się w najbliższym czasie wysypu powieści z systemami magii opartymi na malarstwie, śpiewie, grze na instrumentach, rzeźbiarstwie, tańcu (o, to by się dopiero sprzedało!)... W praktyce wygląda to niestety tak, że autor przez większość czasu każe nam wyobrażać sobie latające w powietrzu świecące literki. Łał.

Ale zaraz... „Czaropis” to chyba nie tylko magia? Mamy jeszcze epicką przepowiednię, w której świat czeka zagłada ludzkich języków z ręki armii demonów, chyba że pojawi się Zimorodek, mistrz magii, który poprowadzi ludzi do zwycięstwa. Albo anty-Zimorodek – Nawałnik Burzowy – który zrobi zupełnie na odwrót. Część ludu uważa Nikodemusa za tego pierwszego, a część za drugiego, wokół czego kręci się jakże zawiła i interesująca intryga. Naturalnie teoria sobie, a praktyka sobie – w praktyce męczeni jesteśmy ciągłymi rozmowami magów o zabójstwie, dowiadujemy się co każdy z bohaterów myśli na ten temat, potem dochodzi kolejne zabójstwo, bohaterowie znowu wałkują wszystkie informacje na nowo. W międzyczasie poświeci trochę literek. I tak w kółko przez 3/4 książki, w klaustrofobicznych klimatach świata „Czaropisu”. Klaustrofobicznych, bo autor nie napisał ANI SŁOWA o świecie poza akademią Starhaven (o niej samej w sumie też niewiele). Nie wiemy jacy ludzie zamieszkują ten świat, czym walczą, co jedzą, kto tam rządzi, jakie zwierzęta hodują, jaka jest technologia itd. – na dobrą sprawę można uznać, że strzela się z broni laserowej, a na czele państw stoją owce. Sytuację nieco ratuje ostatnie kilka rozdziałów, w których poznajemy parę metrów lasu poza murami Starhaven...

Chartlon tak zachłysnął się swoim czaropisarskim pomysłem, że całkowicie zapomniał o innych elementach historii. W efekcie mamy drewniane dialogi, postacie, których los nas nie obchodzi, zero klimatu i pusty świat. Do tego dochodzą nielogiczności sztampowego fantasy, jak np. sekretna rozmowa bohaterów na moście, na którym „ich kroki odbijały się głośnym echem, prawie nienaturalnie głośnym”, czy też demon-zabójca przedstawiający się wręcz imieniem i nazwiskiem, prowadzący długi monolog o swojej zawiłej intrydze – tylko po to, żeby wyjaśnić ją czytelnikowi...

Sytuacji nie ratuje polskie wydanie, które jest po prostu pełne błędów tłumacza i korekty. I tak, dowiadujemy się m.in., że można „stuknąć palcem w wargi”, a co 10-20 stron raczeni jesteśmy błędem interpunkcyjnym/składniówką/powtórzeniami. Litościwie, bo krótko, wspomnę tylko o okładce (ilustracja na niej nie ma NIC wspólnego z treścią książki i jest po prostu „w miarę pasującym” artworkiem wybranym z portfolio Tibora Szendreia) oraz „nadmuchaniu” książki z oryginalnych 350 do 600 stron (!).

Możecie się rozpływać, drodzy recenzenci, nad miernym „Czaropisem”. Ale na nic to. Naród polski niegłupi i tandety nie kupi.

Osobiście „Czaropisu” nie polecam nikomu. Jeśli macie wolne 30zł, to zainwestujcie lepiej w kolejną powieść ze świata Warhammera/Forgotten Realms – przynajmniej jest pewność, że dobrze napisane.

Komentarze

Książkę dostałem za darmo jako nagrodę, więc starałem się podać informacje możliwie obiektywnie i w myśl zasady "darowanemu koniowi..." nie pastwiłem się zbytnio. A wierzcie mi - mogłem...  

No to pierwsza recenzja do konkursu, brawo Mortycjan :)
Jedna uwaga: podawanie linka do allegro jest zabiegiem nie mającego nic wspólnego z recenzją. nic nie znaczy i nic nie wnosi.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

aha, 4/6 od dja

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

"trzeba albo mieć rodziców włądających wydawnictwem, którzy naszą wtórną tandetę i plagiat wydadzą (pozdrawiam Christophera Paoliniego)"-haha... z ust mi to wyjąłeś. Pierwsza myśl, jaka napadła mnie po przeczytaniu listy podziękowań. Normalnie z trzy osoby od samych przecinków miał:).
Imię Arcymaga mnie dobiło- Zimorodek- aż bije od niego podniosłością. I Zawałnik... eeee... Nawałnik (!?, od nawałnicy?) Burzy. Aż mnie ciarki przeszły.
" oryginalnych 350 do 600 stron (!). "- chyba chodzi o zmianę czcionki, bo jakoś nie wierzę, że tłumaczenie może tak "nadmuchać" książkę. No, może mamy statystycznie dłuższe wyrazy (chyba), ale bez przesady...
Jedno muszę przyznać- zupełnie odebrałeś mi ochotę na przeczytanie tej książki. Mortycjan, mogłeś napisać o jakiejś (a przynajmniej jakiejśtam) zalecie. To nie boli.
A według mnie ten link był ironiczny:). 4,5/6 (i tak dać nie mogę dać:()

Mortycjanie, stajesz się klasykiem. Zaczynają Cię cytować i na Twoją opinię powoływać się...

Myślałem, że konkurs umarł śmiercią naturalną.

" I tu mamy ową osławioną innowacyjność powieści Chartlona — system magii oparty na pisarstwie. Magowie są więc autorami/czaropisarzami, zaklęcia — prozą, dyslektycy — kakografami, fragmenty czarów — akapitami, itp. itd. "

"Czaropisu" nie czytałam (teraz już w ogóle nie mam na to ochoty), ale zastanawia mnie jedna kwestia. Ostatnio wpadły mi w ręce opowiadania Piekary o Arivaldzie, nie będę mówić o stylu ani nic z tych rzeczy, chcę tylko zwrócić uwagę, że zaklęcia przyjmowały tam długie i skomplikowane formy wymagające wiele pracy, tworzenie wzorów, stosów notatek etc. Czy w takim wypadku pomysł Charltona faktycznie jest taki przełomowy?

Jak mówiłam- nie czytałam, nie wiem jak to tam dokładnie wygląda, ale sądząc po tym co do mnie dotarło, to pomysły Piekary i Charltona są bynajmniej zbliżone.

Aha, dostrzegłem jeszcze jedną innowacyjność "Czaropisa", która Mortycjanowi umknęła: czarodzieje noszący dredy.

Pozdro dla rastamagów!;)

Nie wiem, jak to brzmiało w oryginale, ale jeśli chodzi o nazwy magów, to widać, że autor był fanem ornitologii. Moim zdaniem tłumacz popełnił błąd, zmieniając ich "ksywki" na polskie odpowiedniki gatunków. Jeszcze tego brakuje, żeby Jack stał się Jackiem, a George Jerzym.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Aha, dostrzegłem jeszcze jedną innowacyjność "Czaropisa", która Mortycjanowi umknęła: czarodzieje noszący dredy.

O, tak. To było hardcorowe Xd

 

Jedna uwaga: podawanie linka do allegro jest zabiegiem nie mającego nic wspólnego z recenzją. nic nie znaczy i nic nie wnosi.

A według mnie ten link był ironiczny:). 

Dokładnie. Ot, małe wykorzystanie dobrodziejstw internetu. Jeśli link się usunie, tekst nie straci znaczenia. 

Ponarzekałeś sobie Mortycjanie całkiem rzeczowo - udowodniłeś mi, że i napisać coś potrafisz. Przekonywująco:) ale czy naprawdę nie dostrzegłeś żadnych zalet? Niczego godnego uwagi? Samo zło?
Ode mnie 5+

ale czy naprawdę nie dostrzegłeś żadnych zalet? Niczego godnego uwagi? Samo zło?

Na ostatnich 150-200 stronach książki pojawia się całkiem niezły pomysł, o którym wolałem nie pisać, bo to już IMO byłoby spoilowanie. Ale zrobił to już Ajwenhoł w swojej recenzji, więc nie ma co się kryć - chodzi mianowicie o Prajęzyk. Niestety, w perspektywnie całej książki jest to zaledwie nagły przebłysk. 

Miałem zamiar kupić "Czaropis" (z pompą promowany wszędzie, gdzie tylko można wcisnąć reklamę o książce), jednak po recenzji Mortycjana stwierdziłem, że zainwestuję jednak w coś innego, zdecydowanie ze świata Warhammera (w końcu wyszedł nowy "Gotrek i Felix"). Swego czasu przejechałem się na "Gildii Magów" Trudi Canavan, która była równie mocno reklamowa tu i tam, więc kolejny raz nie zamierzam. Recenzja, jak dla mnie, na piątkę. Pozdro, Mort :).

Im coś głośniej promują, tym większy gniot! Dlaczego np. powieści C. Mieville`a nie potrzebują reklamy? Jego czytajcie!

Kolejna książka do przeczytania. Moja kolejka robi się coraz większa :D

Nowa Fantastyka