- Opowiadanie: damego - Wilk amazoński

Wilk amazoński

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wilk amazoński

 

Zmęczony dzisiejszym dniem na uczelni, wracam do domu, kładę zakupy na stoliku w salonie, po czym rzucam się na fotel. Przecieram senne oczy, mimo iż mój organizm pochłoną dziś trzy kubki kawy. To wiosenna aura sprawia, że czuję się bardziej przemęczony niż w inne pory roku. Tak już niestety mam – od dziecka. W końcu wstaję, zdejmuję i następnie wieszam na wieszak płaszcz, po czym zabieram ze stołu zakupy i idę z nimi do kuchni. Niemal codziennie przeżywam tę rutynę. Wkładam do lodówki zakupione rzeczy, gniotę papierową torbę po zakupach, po czym przymierzam się do rzutu za trzy punkty. Torba ląduje w koszu, a ja z uśmiechem satysfakcji kieruję się do sypialni. W pokoju włączam telewizor, w którym jak zwykle lecą wieczorne wiadomości. Zawsze udaje mi się na nie zdążać. Dzisiaj jednak nie ma w telewizji nic, co by mnie zaintrygowało. Morderstwa, kradzieże, skandale, a więc to wszystko, co od zawsze towarzyszyło ludziom. Kładę się na łóżko i odczuwam nieznaczną ulgę w nogach. Moja praca nie należy do tych, za które sowicie się płaci, w dodatku, trzeba stać niemal kilka godzin i wygłaszać monologi. Mimo to, lubię pracę na uczelni. Lubię opowiadać o rzeczach intrygujących, o zagadkach ludzkości. Całe szczęście, że nie miałem rodziców, którzy zabraniali mi rozwijać się w kierunku archeologii i krypto zoologii. Moi rodzice pozwalali mi uczyć się tego, co kochałem od dziecka. I chwała im za to.

Za oknem deszcz zaczyna walić jak oszalały, a zapowiadana wcześniej wichura w końcu daje o sobie znać. Całe szczęście, ze zdążyłem wrócić do domu. Siadam na łóżku i ogarniam wzrokiem pokój. Na biurku leżą sterty prac moich uczniów. Jak dotąd żadna mnie nie zaciekawiła, a jestem człowiekiem wymagającym jeśli chodzi o wypracowania.

Po chwili wstaję flegmatycznie, siadam za biurko i biorę ostatnią do sprawdzenia pracę, o dość tajemniczo brzmiącym tytule, ,,Wilk amazoński'', Thomasa Crowleya. Crowley… Przed mymi oczyma przesuwają się obrazy wysokiego bruneta o przenikających, zielonych oczach. Tak, coś jest w oczach tego chłopaka, każdy tak mówi. ,,Mam wrażenie, jak gdyby były to oczy diabła, przeszywające mą duszę… ‘' – powiedziała o oczach Thomasa niegdyś moja przyjaciółka Emma. Fakt, Crowley ma dość tajemniczy wygląd, rzekłbym – demoniczny, jednak w rzeczywistości to dobry chłopak. Uczy się dość dobrze, czasami dyskutuje ze mną podczas lekcji. Mniej więcej tydzień temu zleciłem wszystkim uczniom napisanie niewielkiego wypracowania. Jako temat, wybrałem opisanie dowolnej podróży lub wyprawy. Jestem więc ciekaw, jak poradził sobie z wypracowaniem Thomas.

A oto, co odczytałem w jego pracy:

 

Thomas Crowley grupa nr. 4

 

Z dziennika doktora Stephena Burrowsa, którego zwłoki (oraz 8 innych ludzi), odnaleziono w okolicach wyżyny Rondonia, nieopodal rzeki Jaru, 12 grudnia 1989 roku:

 

,,18 marca, 1969 rok piątek

 

Dobiegł końca ósmy dzień podróży przez gęstą amazońską dżunglę. Choć to już moja czwarta wyprawa w te rejony, to jednak wciąż nie przywykłem do panujących tu warunków. Jeden z naszych tragarzy rozchorował się i pozwoliliśmy mu zawrócić, toteż musiałem wziąć na barki worek z puszkowanym jedzeniem. Szczerze przyznaję, że mam już dość tej podróży, mimo iż to dopiero ósmy dzień. Ale nie ze względu na to, że muszę targać prowiant. Te czynniki powodują, ze odechciewa mi się wyprawy – upał, owady oraz nieustanne przeświadczenie, że ktoś, oprócz tragarzy i reszty załogi oczywiście, mnie obserwuje. Od początku podróży to nie daje mi spokoju. Ta dżungla jest nawiedzona. Być może opowieści o duchach leśnych były jednak prawdziwe. Boję się jednak zwierzyć komukolwiek z moich obserwacji i obaw. Wyśmiano by mnie. Jednak naprawdę odnoszę wrażenie, nawet teraz, pisząc tę notkę, że coś nad nami krąży, jakaś nieznana siła, obserwuje nas i przeczuwam że niedługo zdemaskuje się. Przyznam, że nieco się boję.

Siedząc teraz, w jednym z namiotów, popijam terere, zimny rodzaj okolicznego napoju yerba mate. Kiedy ostatnimi razy bywałem w Brazylii lub Paragwaju, słyszałem co nieco o tym napoju, jednak nie interesowałem się nim zbytnio. Cóż, był to tylko indiański napar, coś na kształt herbaty ziołowej. Nigdy nie lubiłem herbaty, bardziej ciągnęło mnie do nieco ,,mocniejszych'' napojów, pokroju czarnej kawy bez cukru i mleka, lub alkoholu. Podczas tej wyprawy, odkryłem jednak yerba mate na nowo. W końcu skosztowałem napoju pewnego poranka ( tak poranka, gdyż tragarze, którzy mnie poczęstowali – rdzenni Indianie, piją tradycyjnie ciepłe yerba mate rano). Od razu nieco gorzki napar przypadł mi do gustu i o dziwo pobudził mnie tak samo jak kawa. Zastanawiałem się, dlaczego wcześniej nie odważyłem się spróbować tego pysznego napoju. Wypytałem więc o niego, jednego z tragarzy. Jesus, bo tak miał na imię, opowiedział mi o rodzajach yerba mate, oraz sposobie przyrządzania naparu. Yerba mate zostało przyrządzone w jednym, wielkim, specjalnym kubku, który został zrobiony w Paragwaju, z pewnego drzewa, palo santo. Piliśmy dokładnie przy pomocy specjalnej, metalowej słomki. Bardzo zaciekawił mnie ten element kultury Ameryki Południowej, postanowiłem więc, że kiedy wrócimy z ekspedycji, zakupię specjalny kubek oraz masę mate, czyli ostrokrzewu paragwajskiego, z którego przyrządza się napój.

Powracając jednak do ekspedycji… nie idzie po naszej myśli. Towarzyszący mi doktorzy, Edgar i Alan, którzy wraz ze mną opracowali dokładną drogę do jaskini legendarnego wilka amazońskiego, na podstawie dzienników Emanuela Sancheza, są już lekko zdruzgotani. Kilka razy wytyczne Argentyńczyka zmyliły nas. Coraz bardziej jestem pewny, że Sanchez był po prostu zwykłym podróżnikiem i zarazem dziwakiem, który chcąc zyskać sławę, zdecydował się ,,ubarwić'' swe dzienniki opowieściami o przedziwnym stworzeniu, zamieszkującym amazońską dżunglę. Na podstawie jego opisów, wilk amazoński był stworzeniem bardziej przypominającym poruszającego się na czterech kończynach zdziczałego człowieka z ostrymi, długimi zębami, niż zwykłego wilka. Kiedy wraz z Edgarem i Alanem przygotowywaliśmy się do wyprawy, wypytaliśmy okoliczne plemiona Indian, a także ludzi w miastach Porto Velho i Ji-Parana o opisanego przez Sancheza wilka. Dowiedzieliśmy się, że ów amazoński wilk istnieje i rzekomo zamieszkuje okolice Rondonii. Nikt, kogo pytaliśmy nie widział go jednak na oczy. Uznaliśmy więc, że jest to po prostu legenda, miejscowe podanie, lecz mimo to odważyliśmy się odnaleźć i dowieść istnienia amazońskiego wilka. Budżet i czas jakim dysponowaliśmy, świetnie nam na to pozwalał.

Teraz jednak zaczynam powoli odczuwać konsekwencje tej decyzji. Trochę żałuję, że straciliśmy pieniądze, które mogliśmy przeznaczyć na lepszy cel. Wszak, jest jeszcze jakiś płomyk nadziei na to, że w końcu uda nam się odnaleźć wilka, zbadać go i być może złapać. Jest to jednak nikły płomyk. Powinniśmy byli odnaleźć opisaną przez Sancheza jaskinię wczoraj, jednak nie udało nam się to, mimo jego dokładnych wskazówek. Dzisiaj również. Ale trzeba wierzyć, że w końcu jutro się uda. Postanowiliśmy z Edgarem i Alanem, że jeśli w ciągu trzech dni nie odnajdziemy jaskini, a tym bardziej samego wilka, zawrócimy do Ji-Parany. I uznamy opowieść o wilku za zwykłą bajkę dla dzieci, Sancheza zaś za dziwaka lubiącego snuć nieprawdziwe opowieści.

Ktoś w końcu musi zbadać sprawę wilka amazońskiego i potwierdzić, że jest to legenda, bądź też prawdziwa opowieść. Takim kimś jestem właśnie ja Stephen Burrows, oraz moi towarzysze, doktorzy Edgar Cumming i Alan Petersen. ''

 

 

,, 19 marca, 1969 rok sobota

 

Kolejny dzień dobiega końca. Kolejny dzień porażek i strachu. Jest gorzej niż wczoraj, upał znów daje się we znaki, owady również. Wydarzyło się dziś coś zupełnie niespodziewanego. Spotkaliśmy jakąś starą kobietę, która przedstawiła się jako Ugu-da, strażniczka. Powiedziała, cóż, właściwie nie powiedziała, ale wykrzyczała, abyśmy wynosili się z ,,Ich'' domu, ponieważ ,,Upadli'' nie życzą sobie, abyśmy ,,Ich'' nachodzili. Pytaliśmy ją, o kogo dokładnie chodzi, jednak nie chciała nam powiedzieć. Po prostu wydzierała się na nas, byśmy szybko stąd uciekali, bo spotka nas kara. Coś w tym musiało być. Tragarze nieco się przestraszyli, jednak nakazaliśmy, aby zostali. Udało nam się ich przekonać, że kobieta jest chora psychicznie i tak dalej. Uwierzyli. Po jakimś czasie, starucha odeszła, wciąż szepcząc coś pod nosem. Pomyślałem sobie, że gdyby miała jakieś pięćdziesiąt lat mniej, mogłaby uchodzić za legendarną amazonkę.

Nie znaleźliśmy dziś wilka amazońskiego, ani żadnej jaskini. Rozbiliśmy kolejny obóz w małym zagajniku. Jednak od kilku godzin nie interesuje mnie już tak bardzo sprawa wilka, lecz tajemniczych ,,ich'', ,,upadłych''. O kim mogła mówić starucha? Tragarze nie wiedzieli. Nikt z załogi nie wiedział. Z tego, co mi było wiadomo, tereny samej Rondonii nie są zamieszkiwane przez ludy tubylcze. Tereny na obrzeżach Rondonii owszem, ale nie w samym jej środku. Więc o kim mowa? Przyznam, że to mnie zaintrygowało. Powoli snuję plany, aby zbadać dobrze te tereny. Może odnajdziemy jakiś nieznany lud? Wilk amazoński wydaje mi się mniej intrygujący niż nieznani tubylcy.

Przeczucie, że ktoś nas obserwuje, jest coraz silniejsze. Może to tubylcy? Nieco się boję, jednak w pewnym stopniu ten strach motywuje mnie do dalszej podróży. Coś kryje się w tej dżungli, a ja spróbuję to zdemaskować.''

 

Te dwie zamieszczone przeze mnie notatki, pochodzą, jak już wspomniałem na wstępie, z dziennika Stephena Burrowsa, botanika, podróżnika i archeologa, który w latach sześćdziesiątych dokonał wielu odkryć nieznanych gatunków roślin. Interesował się też krypto zoologią. Próbował odnaleźć wspomnianego w swych notatkach, amazońskiego wilka, co jednak nie udało mu się. W 1989 roku odnaleziono ciało jego, oraz doktorów Edgara i Alana. Wstępna sekcja zwłok wykazała, że Burrows, Cumming i Petersen, oraz sześciu tragarzy, zginęła od porażenia prądem, a następnie ich ciała zostały rozczłonkowane i wrzucone wraz z rzeczami osobistymi do niewielkiego wąwozu. Policja ustaliła, iż było to morderstwo, jednak nigdy nie odnaleziono sprawców. Żadne z grup tubylczych nie przyznały się do zbrodni. Po dziś dzień nie rozwikłano zagadki śmierci doktora Stephena Burrowsa i ośmiu innych podróżników.

Chciałbym jednak zwrócić uwagę na temat tajemniczych ,,upadłych''. Doktor Burrows nie zdążył rozwikłać tej zagadki, jednak historia, jaka spotkała go w amazońskiego dżungli, natchnęła mnie do tego, by oddać mu hołd w postaci zbadania tej sprawy.

Udało mi się odnaleźć wiele artykułów mówiących o ofiarach porażonych prądem, lub poćwiartowanych na kawałki. Ponad dwadzieścia lat temu, czyli na początku lat osiemdziesiątych, po Stanach Zjednoczonych grasował pewien morderca. Raził prądem, a następnie ćwiartował zwłoki ofiar. Znalazłem też wzmiankę o podobnych mordercach w Australijskiej gazecie z początku lat osiemdziesiątych oraz gazecie norweskiej. Oczywiście, mogli to być całkiem inni zwyrodnialcy, jednakże wielu ludzi wspomina ich, jako ubranych na czarno, dwumetrowych goryli. Kiedy znalazłem te informacje, na początku zdałem sobie sprawę z tego, iż pewnie nie przydadzą mi się, bo cóż to może mieć wspólnego z ,,upadłymi'', którzy zainteresowali Burrowsa?. Zdecydowałem się jednak drążyć temat ,,czarnych'' morderców. Nie wiem jak mi się to udało, jednak zdołałem odnaleźć człowieka, który przez jakiś okres swego życia próbował zdemaskować niejakiego ,,Czarnego przybysza'', który w stu procentach odpowiadał wizerunkowi owych morderców. Od owego człowieka, dowiedziałem się, że nie istnieją żadni ubrani na czarno mordercy. Jest jeden morderca, który podróżuje po całym świecie… a nawet po wszechświecie. Tak, wiem, to wydaje się śmieszne. Jednak na początku też tak sądziłem. Człowiek, którego poznałem miał na to dowody. Zdjęcia, nawet film. Czarny przybysz, który raził prądem ludzi i następnie rozczłonkowywał ich zwłoki, dla zwykłej przyjemności, nie jest człowiekiem. Według mężczyzny, którego poznałem, to istota z innej planety, która podróżuje po całym wszechświecie, zabijając. Nikt nie wiem w jakim dokładnie celu. Może dla zwykłej zabawy. Wracając jednak do sedna sprawy, ów czarny przybysz mógł znajdować się w amazońskiej dżungli właśnie wtedy, kiedy doktor Burrows wraz z ekspedycją chcieli odszukać wilka amazońskiego. To całkiem prawdopodobne. Pozostaje jednak pytanie, kim była starsza kobieta w dżungli, a także, dlaczego mówiła o ,,nich'' o ,,upadłych''. Udało mi się to wytłumaczyć z pomocą nowego przyjaciela. Wyznał on, że przybysz posiada zaawansowaną technologię i może wytwarzać tak zwane hologramy własnej postaci. Staruszka mogła widzieć więc hologramy przybysza, dlatego też mówiła o nim w liczbie mnogiej. O co jednak chodzi z ,,upadłymi''? Z przyjacielem doszliśmy do wniosku, że ów Czarny przybysz może być kimś w rodzaju wygnańca. Być może wygnano go z innej planety. Lub też, można inaczej spojrzeć na słowa staruszki. ,,Upadły'' – być może dlatego, że spadł z nieba w swym statku kosmicznym, ale to tylko moje teorie.

Podsumowując, nie jest pewne, co zabiło doktora Burrowsa, oraz pozostałych. Zdaję sobie sprawę z tego, że wysnułem dość nieprawdopodobną teorię. Oczywiście może pan w to nie wierzyć, jednak niech pan zwróci przynajmniej uwagę na nieprawdopodobną historię Stephena Burrowsa.

 

Po przeczytaniu pracy, przez chwilę wpatrywałem się w kartkę. Przyznam szczerze, że praca Thomasa Crowleya poruszyła mnie. Nie była napisana dość dobrze. Było w niej wiele skreśleń. Jednak, nie na to zwracałem uwagę. Poruszyła mnie historia Burrowsa. Nigdy wcześniej nie słyszałem o nim, czemu sam się dziwię.

Uznałem, że praca Thomasa jest najlepsza ze wszystkich, jakie dotychczas czytałem. Nie chodzi tu o przedziwną teorię, jaką młody Thomas wysnuł. Chodzi to o element tajemniczości i zaciekawienie czytającego. Postanowiłem nie stawiać Crowleyowi żadnej oceny. Uznałem, że to najlepszy uczeń, jakiego dotąd miałem. To uczeń, który potrafi przedstawić swoje przemyślenia, oraz samemu zainteresować się sprawą. To cenię wśród uczniów. Odwagę i ciekawość.

Odłożyłem pracę i powędrowałem do łazienki. Przemyłem twarz, po czym spoglądając w lustro, postanowiłem, że zainteresuję się tą przedziwną sprawą. Postanowiłem zwrócić się z tym jutro do Thomasa Crowleya.

Prawdziwego bursztynu, pośród szarych kamieni.

Koniec

Komentarze

Forma dziennika, forma zapisu dziennikowego czy pamiętnikowego wymusza pewien tryb lektury, za którym nie przepadam. Brak dialogów, informowanie czytelnika o wszystkim post factum (co nie zostawia zbyt wiele miejsca na domysły) - to mi przeszkadza. Widzę jednak, że to sprawnie napisane opowiadanie i w ogóle niezła pisarska robota. Ode mnie mocne 4.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka