- Opowiadanie: emilpohl - Esej o kościach

Esej o kościach

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Esej o kościach

Esej o kościach

 

 

 

-Szkielet człowieka, systema sceleti, istota zbita i gąbczasta – poskręcany mężczyzna zalegający na wiklinowym fotelu wypluwał nazwy spomiędzy bezzębnych ust. – Kości płaskie, długie i różnokształtne, czaszka, żebra i piszczele oraz dłonie; łącznie dwieście sześć, a z wiekiem ich liczba maleje! – Deklamował, uniósłszy zwyrodniały palec. – Tego kiedyś w szkole uczyli. Byli ludzie zawodowo zajmujący się kością, którzy, patrząc na kawałek próchna, umieli ocenić, ile kto miał lat i z jakiego powodu wyciągnął kopyta, co jadł, gdzie żył, a nawet jak lubił posuwać żonkę. Jeden ślad a taka wiedza.

 

Mężczyzna próbował przekręcić swoje rozlazłe ciało, ale poruszone wydzielało z siebie jedynie odór zepsucia. Po krótkiej szamotaninie z samym sobą, uspokoił się i rozgoryczony dopowiedział:

 

-Teraz konowały myślą, że kręgosłup to jest jedna kość, tylko gumowa. Jak który znajdzie książkę do biologii z obrazkami, to się karze mistrzem nazywać i trzy razy więcej bierze. A na ból głowy jednogłośnie wszyscy zalecą wiercić dziurę, żeby spod kopuły wypuścić ducha albo złe wiatry. Cholernie dzisiaj ciężko o rzetelnego specjalistę.

 

Słońce wisiało wysoko i prażyło.

 

Tym razem udało mu się zmienić pozycję. Spoconą ręką chwycił za puszkę wypełnioną gwoździami i zaczął nią trząść, żądając leków. Najwidoczniej, prócz raka kości, ktoś jeszcze przy nim był.

 

Zamieszkiwał w jednym ze względnie ostałych domów na wzniesieniu, skąd miał widok na panoramę wypatroszonej metropolii, ciągnącej się po horyzont. Przesiadywał na werandzie od rana do nocy i patrzył.

 

Nad pobielałymi ruinami stale unosiła się cienka warstwa lepkiego oparu, owijającego się wokół niedopalonych kikutów i przelewającego przez spękane ulice. Wzdłuż nich leżały podkowy fundamentów, ułożone w szeregach jak powyrywane z czaszek poszczerbione żuchwy. Tu i ówdzie podnosiły się ciężkie tumany pyłu i niesione wiatrem przysypywały kolejne bezimienne groby. Prócz chrapliwego sapania kaleki nic nie przerywało ciszy zalegającej nad tym miejscem.

 

Uporawszy się z zastrzykiem z morfiny, mężczyzna odezwał się.

 

-Tam – wskazał na odległy punkt pośród gruzowisk. – Było centrum tego miasta. Nie wieżowce ze stalowych kratownic ani prywatne biura, ale największy plac, gdzie zbierał się tłum by witać prezydentów i żegnać papieży, organizować defilady i koncerty. Materialny wyraz instynktu stadnego homo sapiens, który nie zawiódł też w dniu, w którym spadła bomba. Dlatego teraz to miejsce nazywają Placem Wniebowzięcia.

 

Myślę, że właśnie tam wymarł gatunek rzetelnego specjalisty. Przyczyna kryje się w prostym działaniu arytmetycznym – mówił szybko i rzeczowo, jak najlepszy rachmistrz. – Parcela ma jakieś półtora hektara powierzchni, czyli piętnaście tysięcy metrów kwadratowych. Na jednym takim metrze mieści się pięć osób. Człowiek ma w sobie średnio dwieście kości. Analityczny rozum dokona szybko mnożenia i otrzyma wynik – taki, którego mózg zdrowego człowieka najzwyczajniej nie ogarnie. Prędzej oszaleje.

 

Porażająca tragedia jest przecież przywiązana do każdego jednego próchenka leżącego na tym placu. Tysiąc śladów w zasięgu ramienia. Piętnaście milionów kości na dymiącym stosie wniebowziętych.

 

Jego oblicze pociemniało, gdy mówił. Pokryte liszajem dłonie znieruchomiały, złożone na wąskich kolanach. Zamilkł, wpatrzony w przestrzeń. Upodobnił się do zmurszałej mumii – ostatniego reliktu minionej epoki. Po dłuższej chwili dodał:

 

-W naturze jednak nic nie ginie. Tak mawiał ten dziad podobny do szympansa. W miejsce wymarłych gatunków zaraz pojawią się nowe. Pustkę po wiedzy szczelnie wypełniła metodologia wiary. Mędrcy z gotowymi odpowiedziami zastąpili tych, którzy już niczego nie potrafili wyjaśnić. Genetyczni spadkobiercy pasterzy, proroków i papieży objęli tę ziemię w posiadanie. Samozwańczy kapłani, przewodnicy i inne oszołomy…

 

 

Koniec

Komentarze

Przyznam, że bardzo mi się spodobał ten tekst. Daję 5, daletego, że Twój styl bardzo mnie przekonuje. Kilkoma słowami budujesz klimatyczną atmosferę. Nie obwijasz w bawełnę. Nazywasz wszystko po imieniu i to wszystko sprawia, że - ja przynajmniej, nie mam się do czego przyczepić. Pozdrawiam.

Klimatyczne. Końcówka daje troszkę do myślenia. Ja też nie mam nic do zarzucenia. :P

Rozpoczęto w tym opowiadaniu kilka wątków, ale nie znajduję ich wyjaśnienia ani kontynuacji. Wygląda to jak fragment wyrwany ze środka dużeszj opowieści, dlatego nie jestm w stanie tego obiektywnie ocenić.

(...) poskręcany mężczyzna zalegający na wiklinowym fotelu (...). >> Bardzo ciężko wyobrazić sobie tę postać. Bardzo przeszkadza w tym pytanie, dlaczego tego pana poskręcało. Myślał o zaleganiu ze spłatą kredytu?

(...) wypluwał nazwy spomiędzy bezzębnych ust. >> Znaczy, miał co najmniej dwoje ust? Aby cokolwiek wypluwać spomiędzy czegokolwiek, tych czegokolwieków musi być minimum para. Mutant?

Byli ludzie zawodowo zajmujący się kością, którzy, (...) >> Jedną kością się zajmowali? Którą?

Mężczyzna próbował przekręcić swoje rozlazłe ciało, ale poruszone wydzielało z siebie jedynie odór zepsucia. >> Pominę zagadkę, jak jeszcze można się przekręcić, gdy zalega się poskręcanym na fotelu. Chciałbym dowiedzieć się, jak rozumieć odór zepsucia. Dwuznaczne.

(...) to się karze mistrzem nazywać (...). >> Karze i każe to słowa o bardzo różniących się znaczeniach. Jak można je pomylić? Word nie pokazał? Nic dziwnego, słownik Worda nie rozróżnia znaczeń i nie bada kontekstów.

Zamieszkiwał w jednym ze względnie ostałych domów na wzniesieniu, skąd miał widok na panoramę wypatroszonej metropolii, ciągnącej się po horyzont. Przesiadywał na werandzie od rana do nocy i patrzył. >> Ten ktoś, kto tam jeszcze był oprócz starca w fotelu? Co to znaczy „względnie ostały”? Ja wiem, co chciałeś napisać, ale czy Ty wiesz, dlaczego pytam...

(...) podkowy fundamentów (...). >> Wszystkie domy zbudowane były na planie podkowy? Rozumiem, to miało być upoetycznienie, ale chyba nie wyszło, bo budzi mimowolny śmiech.

Uporawszy się z zastrzykiem z morfiny, mężczyzna odezwał się. >> To jednak w końcu sam zrobił sobie zastrzyk? Gdzie ten sugerowany pomagier?

(...) gdzie zbierał się tłum by witać prezydentów i żegnać papieży, organizować defilady i koncerty. >> Tłum samowolnie i samodzielnie organizował defilady i koncerty?

Materialny wyraz instynktu stadnego homo sapiens, który nie zawiódł też w dniu, w którym spadła bomba. >> Znaczy, przewidzieli upadek bomby i zlecieli się na plac ochoczo, z własnej woli?

Myślę, że właśnie tam wymarł gatunek rzetelnego specjalisty. >> Aha, sami specjaliści, kwiat nauki zebrał się samorzutnie na placu, żeby wspólnie wyparować.

(...) wynik - taki, którego mózg zdrowego człowieka najzwyczajniej nie ogarnie. >> Bardzo przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać — nie jesteś zdrowy? Kawałeczek dalej podałeś poprawny wynik rachunków...

W miejsce wymarłych gatunków zaraz pojawią się nowe. >> Czy to znaczy, że wytrzaskało wszystkich mieszkańców Ziemi prócz tego chorego staruszka i jego domyślnego, ale nie ujawnionego współlokatora? Bo pisałeś o jednej metropolii, jednym placu, jednej bombie...

Jest w Twoim opowiadanku jakiś sens — ale tylko jakiś, jak dla mnie mglisty. Można i tak, enigmatycznie z lekka — ale jeśli już tak, to chociaż trochę składniej.

Drogi Adamie,
włos mi się na głowie jeży.
Czy to znaczy, że mam tam tylko jeden włos? ;)
Pozdrawiam,
Emil

PS uprzejmie dziękuję za wyłapanie błędu w pisowni kazać/karać.

Drogi emilpohlu, to znaczy, że użyłeś frazeologizmu.
PS. Bardzo proszę i polecam się na przyszłość.

Frazeologizmy to jedno, stylistyka to drugie. Ale tekst nie taki zły. Ode mnie 4.

Adamie,

pisząc poprzedni zgryźliwy post miałem na myśli środek stylistyczny, który obejmuje konstrukcję obu feralnych zdań. Uznałem, że skoro jego definicja występuje w słowniku, to krytyk formalista z pewnością go zna. Ten językowy potwór występuje pod nazwą „synekdocha”.

Także polecam się na przyszłość.

PS (bez kropki) Uprzejmie proszę o wybaczenie tego konfliktu komentatorskiego. Chciałbym jednak zauważyć, że spieramy się nie o ocenę wartości tekstu, na temat której nie mam prawa się wypowiadać, ale o formalne niuanse, które można obiektywnie ustalić. ;)

Pozdrawiam,

Emil

A nie może ogarnienie stanowić również frazeologizmu?
Masz prawo, nawet powinieneś wypowiadać się, bronić swojej wizji, sensu takich czy innych sformułowań.  Spoglądam i oceniam przez pryzmat swoich upodobań, zapatrywań --- pełnej racji mieć nie muszę, chociazby dlatego, że nie do końca wiem, o czym myślałeś, pisząc jakieś tam zdanie w taki, nie inny sposób. Gdybym znał Twoje "wizje", zapewne uwagi brzmiałyby inaczej, bo wiedziałbym dokładnie, co Tobą kierowało przy wyborze słowa, stylu, metafory i czego tam jeszcze. Ale --- wybacz --- brak spójności pozostaje brakiem spójności. Raz metropolia poszła w diabły, drugi raz o całym świecie mowa... Na miejsce wymarłego gatunku --- jak to inaczej interpretować jeśli nie jako zagładę całej populacji?

Adamie,

jak najbardziej stanowi, aczkolwiek to nie ja przy użyciu dosyć prostackich żartów punktowałem nieistniejące błędy. ;)

Oczywiste jest, że patrzysz na tekst przez pryzmat własnej świadomości, przecież taka jest idea interpretacji.

Racja zaś leży po stronie tego, kto na podstawie przesłanek wykrytych w utworze zbuduje najbardziej spójną teorię. W tym celu trzeba rzetelnie zapoznać się z tekstem – nie szukać mitycznego "co autor miał na myśli".

Wyjaśniwszy sobie pewne kwestie, możemy chyba zakończyć spór nad tym nieszczęsnym utworem.

Dziękuję za przyjemną pogawędkę i zapraszam do krytycznej analizy kolejnych tekstów. :)

Pozdrawiam,

Emil

PS Nie powinienem tego mówić, ale zdaje się, że ów „wymarły gatunek” odnosi się do czegoś innego niż homo sapiens.

Trudno zbudować spójną teorię bez dowiedzenia się, co autor miał na myśli. Skoro nie pozwalasz na szukanie odpowiedzi na to pytanie, przyjmuję Twoją propozycję, by zakończyć, cytuję, "spór nad tym nieszczęsnym utworem".
W kwestii pisowni nieszczęsnego skrótu PS nie ma zgody wśród autorytetów.

Kurczę, podoba mi się.

Nowa Fantastyka