Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
I znów. Bolek Jarząbek powraca. Wiem że sram tymi opowiadaniami jak przy biegunce, ale wena męczy i spać nie daje :P AdamieKB starałem się jak mogłem. Naprawde. Choć wiem że i tak coś wynajdziesz…:P Proszę o opinie i oceny. Z góry dzieki.
Takiego zadupia Bolek dawno nie widział. Mieścina nazywała się Prątkowo i leżała po środku szerokiej, owianej mrokiem doliny. W oddali majaczyły ciemne, sięgające nieba góry, które skutecznie blokowały promienie ledwo widocznego nad ich szczytami słońca.
– Kurwa, ale trafiłem… – mruknął pod nosem Jarząbek, który szedł właśnie powoli przez środek osady i rozglądał się na boki.
Chłodny, wiejący od górskiego masywu wicher rozwiewał jego siwe włosy. Choć przebywał tu już dobrych kilkanaście minut, nie uświadczył nawet psa z kulawą nogą, nie wspominając o człowieku. Mijał stare domy, sklecone ze spróchniałych desek, obrośnięte mchem i uszczelniane suchą trawą. Pomyślał, że gdyby walnął tutaj piorun, to ogień strawiłby toto w przeciągu kilku chwil. Oczyma wyobraźni zobaczył kilkumetrowe płomienie buchające z budynków, płonących ludzi biegających w panice i szukających ratunku który miał nigdy nie nadejść… Dawniej, gdy służył jeszcze w armii, nieraz fundowali wrogim osadom taki właśnie los. Uśmiechnął się pod nosem, na wspomnienie tamtych dni. Z zadumy wyrwał go trzask zamykanej okiennicy. Spojrzał za siebie. Zobaczył kilkuletnią dziewczynkę, ubraną w połataną sukienkę. Stała przed chatą i przyglądała się tajemniczemu przybyszowi. Nagle ktoś z hukiem otworzył drzwi i szybkim ruchem wciągnął dziecko do środka. Do uszu Bolka doszedł dźwięk zatrzaskiwanych zasuw.
– Więc jednak ktoś tutaj mieszka, a skoro są ludzie, to i karczma będzie – powiedział sam do siebie, szczerząc zęby w radosnym uśmiechu.
Pokręcił się jeszcze trochę wśród zdewastowanych chałup, aż k końcu znalazł upragnioną gospodę. Był to chyba jedyny murowany budynek w całym Prątkowie. I jedyny w tak dobrym stanie. Nie było widać na nim wszechobecnego mchu, a drzwi wejściowe sprawiały wrażenie niedawno wymienianych. Pchnął je i wszedł do środka. Wewnątrz, przy drewnianych stolikach, siedziało kilkunastu mężczyzn. Na widok nieznajomego wszyscy, jak jeden mąż, podnieśli głowy i obrzucili przybysza ponurym spojrzeniem. Bolka, gdy tylko przestąpił próg karczmy, od razu uderzył intensywny zapach czosnku. I w istocie, roślina owa, powiązana w długie warkocze, rozwieszona została na każdym oknie, nad każdym stołem, przy każdych drzwiach. Dosłownie wszędzie. Jarząbek usiadł przy szynkwasie.
– Nalejcie piwa karczmarzu – powiedział do tłustego chłopa stojącego za ladą.
Karczmarz bez słowa spełnił żądanie. Bolek pociągnął łyk i z ulgą stwierdził, że da się ów złocisty napój przełknąć. W swoim długim życiu pijał o wiele gorsze trunki. Przebywający w lokalu goście zajęli się na powrót swoimi sprawami. Szeptali coś cicho miedzy sobą, co chwilę czyniąc znaki krzyża na piersiach.
– Co tu tak drętwo? – zapytał Bolek karczmarza – żałobę macie jaką czy co? Gołębie nie chcą tu już zawracać?
Karczmarz spojrzał na Jarząbka spode łba.
– Można by rzec że żałoba panie… – odparł w końcu – tragedia wielka nawiedziła naszą osadę… Licho straszliwe zalęgło się przy kurhanie…
– Sam jesteś licho, stary kpie! – krzyknął ktoś z sali – Wąpierz wędrowcze. Wąpierz nawiedza naszą osadę, spać po nocach nie daje… Krew z bydła i z ludzi wyciąga. A wszystko przez tego capa, Kaziuka, co syna bez obrządku pochował.
– Zamilcz i ty – wrzasnął siedzący pod oknem młodzieniec – gdybyście mego brata nie napastowali to by się nie zabił!
– Głupi był, nieużyty! Na co nam taki we wsi? Ni do pługa, ni do konia… Miętkim chujem Kaziuk twoją matkę orał – ryknął wielkolud siedzący pod ścianą.
– A podejdź no tu tylko bezmózgi bawole, pokaże ja Ci miętkiego!! – odgryzł się szybko chłopak.
Barczysty chłop wstał, podniósł w górę krzesło, wycelował i rzucił. Zwinny młodzieniaszek uskoczył jednak. Odłamki szkła zasypały karczmę.
– Tylko nie znowu… – jęknął oberżysta i klęknął za szynkwasem, zasłaniając głowę rękoma.
W środku sali, dwaj chłopi okładali się pięściami po mordach. Jarząbek wciąż siedział spokojnie i czekał na rozwój wydarzeń. Ten większy był silny, ale młodzian nadrabiał zwinnością. Za każdy otrzymany cios oddawał dwa. Słabsze, ale celniejsze i szybsze. Po kilku minutach obaj delikwenci leżeli na ziemi z opuchniętymi twarzami, roztrzaskanymi nosami i przerzedzonym uzębieniem. Wielkoluda towarzysze chwycili pod pachy i wytargali z karczmy. Młodszy został. Bolek zeskoczył ze stołka i podszedł do niego. Ocucił chłopaka i pomógł mu usiąść przy jednym ze stołów. Szynkarz pośpiesznie zamiatał z podłogi odłamki szkła, klnąc siarczyście pod nosem.
– Jak Ci na imię? – zapytał Bolek, gdy chłopak doszedł do siebie
– Stasiek. Stasiek Hebzik. Dziękuję za pomoc… To głównie przez tego gnoja mój brat skończył tak jak skończył… Oby mu własna koza rogi w rzyć wbiła… Mieciu, nalej nam.
Przed rozmawiającymi wyrosły dwa kufle z piwem.
– Opowiedz mi od początku – Jarząbek nadstawił ucha.
– To było pół roku temu – zaczął swoją opowieść Stasiek – mój brat po raz pierwszy od wielu lat wyszedł z domu. Wcześniej nigdy nie opuszczał swojej izby, był chory na głowę. Stwierdziliśmy jednak, że siedzenie w samotności mu nie pomoże. Matka zabierała go na spacery, na mszę, do pomocy w polu… Tomasz był szczęśliwy. Ale gdy zaczął sam wychodzić, ten skurwiel, Maciej, razem z kamratami szykanowali go… Poniżali… Chłopak w końcu nie wytrzymał. Dwa miesiące temu znaleźliśmy go jak dyndał na gałęzi pobliskiego buka. Powiesił się… – tu młodzieniec otarł spływające po policzkach łzy – kapłan powiedział, że nie udzieli sakramentów samobójcy, więc ojciec zakopał go przy starym kurhanie… Miesiąc temu w okolicy pojawił się wąpierz… Ludzie powiadają, że to zemsta Tomasza za niegodny pochówek…
– Próbował go ktoś przywrócić do normalnej postaci?
– To nie możliwe – odparł zatroskany Hebzik – został przemieniony po śmierci. Jedyne wyjście to zabić go…
– Ktoś już próbował?
– Tak, było dwóch śmiałków. Jeden nazywał się, Helcig, Helsing, nieważne… Van miał na imię… Wyruszył na poszukiwanie Tomasza i słuch wszelaki o nim zaginął… Był i białowłosy Wiedźmak, ale nikt nie chciał uiścić zapłaty, jakiej żądał… Odjechał więc dalej…
– Ja wam pomogę – rzekł nagle Bolek – za darmo.
– Jak to tak, panie? Niczego nie chcesz w zamian?
Bolek odpiął z pleców miecz. Przejechał dłonią po ostrzu. Ostatnio używał go chyba z miesiąc temu.
– Nie – odparł. Na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech. – Dawno nie zaznałem rozrywki, chętnie zabawię się z tym Wąpierzem.
– W takim razie przyjmij choć moją gościnę. W chałupie jakieś wolne łóżko się znajdzie. Zapada zmrok, a w karczmie niebezpiecznie jest sypiać. Chodźmy.
Noc minęła spokojnie. Po kilku miesiącach spania na ziemi, proste, chłopskie leże, było dla Bolka niczym królewskie kanapy. Rano wstał rześki i wypoczęty. Stasiek przedstawił go swojej rodzinie. Siedzieli teraz przy stole. Jarząbek, Stasiek i Kaziuk. Po izbie krzątała się obdarzona ogromnym biustem Kaziukowa.
– Powiadają, że na wąpierza jeno srebro i czosnek działa. I światło słoneczne, ale za dnia nie ma szans by go wywabić. Próbowalim… – opowiadał starszy Hebzik – srebra tez niestety nie mamy… Za biedni my.
– Trzeba będzie coś wymyślić – rzekł Bolek popijając z kubka, podaną przez Staśka nalewkę – ciekawy smak, z czego ją robicie? – zapytał
– Sekret z dziada pradziada – Kaziuk puścił oko do syna.
Do wieczora dyskutowali, o życiu, o tym co w świecie słychać i o wąpierzu. Gdy za oknem jęło się ściemniać, Bolek wstał od stołu i chwiejnym krokiem ruszył w stronę drzwi.
– Gdzież idziecie Bolku – krzyknął Kaziuk – wyspać się wam trzeba.
Jarząbek chwycił w dłoń miecz i w powietrzu wywinął nim kilka ósemek. Świat wirował mu przed oczyma.
– Idę.. Zajebać bestie… – wybełkotał i wyszedł.
Odepchnął próbującego go powstrzymać Staśka, złapał jeszcze butelkę nalewki i wyszedł z chaty. Księżyc stał w pełni. Z oddali dochodziło wycie wilków. Ludzie wyglądający przez okna z przerażeniem patrzeli, jak upity w sztok wędrowiec, chwiejnym krokiem podąża w stronę kurhanów. Podpierał się swoim ostrzem, nogi plątały mu się i odmawiały posłuszeństwa.
– Chodź kurwo!! Chodź chamie!!! Zachciało Ci się wysysać krew dziewic ty jebany upiorze?!!! No chodź!! – wrzeszczał przez całą drogę.
W końcu doszedł do kurhanów. Nie potrafił policzyć wiekowych kamieni, majaczących w blasku księżyca. Tańczyły mu przed nim i wirowały.
– Gdzie jesteś pierdolony trupie!! – krzyczał, wygrażając pięścią w powietrzu.
Nagle coś zamajaczyło wśród skał. Na polanie zapadła przytłaczająca cisza. Nawet wyjące przeciągle wilki umilkły. Wiatr ustał. Jarząbek duszkiem opróżnił butelkę z nalewki.
– UUUEEEEYYYIIIIII!!!!! – rozległ się przeciągły skowyt i zza kurhanu wypadła demoniczna postać. Zamiast paznokci miała długie szpony, czerwone oczy lśniły w ciemności niczym dwa ogniki. Bił od niej smród rozkładu. Bolek skierował czubek miecza przed siebie.
– A więc jest was więcej? – ryknął zezując i nie mogąc znaleźć przeciwnika. Wąpierz mnożył mu się przed oczyma.
Zrobił zamach, ale spudłował. Bestia podbiegła od tyłu i trzepnęła go łapą w głowę. Przeleciał spory kawałek i trzasnął o ziemię. Z trudem wstał. Na chwiejnych nogach ruszył w kierunku napastnika. Uderzył z góry. Wąpierz odskoczył i pazurami rozdarł Bolkowi koszulę.
– Oż ty kurwa! – mruknął Jarząbek
W pijackim szale zrobił obrót. Ostrze weszło w głowę upiora. Nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Wyszarpnął je i doskoczył do Bolka, wcześniej uderzając go łapą w brzuch. Jarząbek poczuł jak wnętrzności podchodzą mu do gardła. Wąpierz, przewyższający swojego napastnika o głowę, złapał go za szyję i podniósł w górę. Jarząbka poraził odór bijący z mordy potwora. Mieszanka stęchłej krwi, gnijącego mięsa i krówskiego gówna. Przez mgłę spowodowaną upojeniem, zobaczył parę ostrych kłów, zmierzających w kierunku jego szyi. W panice wypuścił miecz z dłoni. Jął szarpać się i wyrywać, upiór trzymał jednak mocno. Straszliwe zęby były coraz bliżej. Niemalże czuł ich dotyk na swojej skórze. Ze strachu żołądek wywrócił mu kozła. I wtedy z Bolkowych ust wystrzelił niespodziewanie strumień szarobrązowego, cuchnącego kisu. Zalał głowę Wąpierza. Bestia dziko wyjąc wypuściła ofiarę i odskoczyła. Bolek podszedł do trzymającego się za ryj potwora i rzygnął po raz kolejny. Oblepiony cheftami stwór tarzał się teraz po ziemi i dziko ryczał. Kawałki jego ciała powoli odpadały od kości. Rozkład postępował coraz szybciej. Trzecia fala rzygowin opróżniła Jarząbkowy bebech i wykończyła upiora. W świetle księżyca, pośród cuchnącego śluzu i kawałków spalonej skóry bielały teraz jego kości. Zmęczony Bolek padł na kolana. Czyjeś ręce pochwyciły go, ratując od upadku. Wokół siebie zobaczył kilkunastu chłopów, w tym całą rodzinę Hebzików. Z podziwem spoglądali na to, co pozostało z potwora.
– Kaziuk… Z czego ty kurwa robisz te nalewkę? – Zapytał ledwo słyszalnym głosem Bolek.
Kaziuk uśmiechnął się szeroko.
– No jak z czego? Z czosnku przecie.
Jest sieczka- jest opowiadanie! heh fajne :)
Jak dodasz jeszcze gdzieś cycki, to dam ci 6!
A i mam pytanko: ile godzin poświęcasz na pisanie?! czasami dodajesz kilka tekstow dziennie!
Ostatnio mam wenę i piszę jeden tekst w ciągu jednego, dwóch dni... Napisanie tego opowiadanka zajęło mi koło 2 godzin. Cieszę się że się podoba, co do cycków, postaram się zrobic jakiś motyw z nimi w nastepnym opowiadaniu.:P O ile wskoczy jakiś pomysł, bo chwilowo się wyczerpały :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Pamiętaj: będą cycki, będzie sieczka- będzie 6!
Zreszta, co mi tam. Chciałes cycki, masz cycki. W scenie gdy siedza przy stole :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Są cycki- jest 6.
Dzięki cyckom jesteś teraz w najwyżej ocenianych :D
To ja mam propozycję tytułu następnej części przygód Bolka: "Bolek Jarząbek i magiczne cycki - szósteczka". ;-)))
Napiszesz, Fasoletii?
Pozdro.
Niby takie sztampowe, no ale...Jak ktoś polubił Bolka, to nie przeoczy :)
Ode mnie mocne 4. Czyta się lekko i przyjemnie, ale zgoła za szybko dochodzi do końca (strach użyć słowa szczytuje^^) Postać wyrazista - i do tańca, i do różańca. Czosnek lubi to i chłop, jak tur zdrowy. Widać dobre pióro. Ostrz zatem talent pisząc.
Jakubie, pomyślimy i o tym.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Niezłe - choć o wampirach :)
Tak Maxencius, wampiry, choć w troche pogańskim wydaniu :P W końcu wampiry mają taki właśnie rodowód, jakby na to nie patrzeć :)
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
W sensie - rodzą się z tych, co pochowane na niepoświeconej ziemi? Z samobójców spod mura cmentarza albo ze zbirów, powieszonych i zakopanych na rozstajach dróg (swoją drogą - ciekawe, czy krzyże z rozstajów nie znaczą przypadkiem miejsc, gdzie ktoś kogoś powiesił)? Wiem. Ale opowiadanie fajne, z jajem - bo już kult fallusa jakoś mnie nie ruszył :)