- Opowiadanie: sesi19 - Wakacje tuż przed końcem świata

Wakacje tuż przed końcem świata

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wakacje tuż przed końcem świata

1.

Z tamtych wakacji, ostatnich przed końcem świata, pamiętam naprawdę dużo. Szum lasu, zastępujące zegarek słońce, zniszczony życiem głos dziadka. No i pamiętam dziadkowe historie. Wiele dziadkowych historii.

Pamiętam naprawdę dużo. Więcej, niżbym chciał.

Wspomnienie to straszna i najczęściej brzydka kochanka. Niegdyś przychodziła nocą, pod zasłoną mroku kryjąc swą obleśną postać. Siadała przy nogach, niepozornie, cichutko, jakby wcale jej tam nie było. Odsuwała na bok kołdrę, kładła się obok, i otula mnie całego, nie pozwalając na ucieczkę. Odkąd straciłem życie, bez przerwy szepcze swoje czułe słówka. Suka.

Zazwyczaj mówi o dziadku. Choć nie zawsze.

– Pamiętasz śpiew ptaków? – pyta. – Jasne, że pamiętasz – kontynuuje, głaszcząc mnie po głowie. Na jej twarzy na pewno widnieje uśmiech. – Zawsze lubiłeś je podglądać, siedzieć godzinami w leśnej ambonie i wypatrywać słowików, dzięciołów, sójek i reszty ferajny. A lornetkę dostałeś od dziadka. Jak wszystko, co było ważne w twoim krótkim życiu.

Powiedziałem wspomnienie, ale było to oczywiste przejęzyczenie. Wspomnienia, miałem na myśli cholerną poligamię.

– Pewnego razu spadłeś z ambony. – Mówi druga z moich kochanek. W swoim haremie mam ich na pęczki. – Na szczęście nie z samego szczytu, zaledwie z połowy drabiny. – Chwilę później dodaje szybko, jakby w nawiasie: – Teraz to w sumie i tak bez znaczenia.

– Schodziłeś szybko, szybciuteńko, bo zauważyłeś, że zaczęło się już ściemniać. Twój dziadek nie lubił, gdy wracałeś zbyt późno. Wiele razy mówił, jak bardzo się o ciebie boi.

– A ty potknąłeś się o szczebel. Lot nie był długi. Nawet kury zwykły dłużej utrzymywać się w powietrzu. Później nastąpił upadek.

Pamiętam wirowanie, szalejący kalejdoskop kolorów, krótki, soczysty trzask. Gałąź – pomyślałem. Bardzo grubą gałąź, która strzeliła pod moim ciężarem. Chwilę później dostrzegłem wykręcony pod dziwacznym kątem nadgarstek. Nie krzyczałem. Straciłem przytomność.

To dziadek mnie znalazł, a jakże. W pierwszym momencie pomyślałem, że to poruszana wiatrem gałąź drapie mnie po policzku, ale była to dłoń – stara, sękata i delikatna zarazem. Dźwięk przypominał szmer liści – dziadek przeżartym przez chorobę głosem raz za razem szeptał moje imię. Później podniosłem wzrok. W świetle księżyca ujrzałem stary, chylący się do nieuchronnego upadku dąb.

Wspólnymi wysiłkami wróciliśmy do domu, do skrytej w gęstwinie leśniczówki. Ręka bolała, cholernie bolała, ale wciąż mam wątpliwości, komu ten krótki marsz sprawił większy ból. Nie skarżyłem się. Ani trochę.

A później był szpital, nastawianie kości i gips, który rozsypał się szybciej niż to wspomnienie. Jedno z wielu, w otaczającej mnie ciemności.

 

2.

A wszystko zaczęło się tak jak powinno: od życia.

Na świat przyszedłem dwudziestego trzeciego sierpnia. Dzień podobno był słoneczny, piękny sierpniowy poranek. Tak mawiał dziadek, ale zawsze uśmiechał się jakoś dziwnie, z żalem.

– Urodziłeś się dokładnie w tym pokoju – mówił, siedząc pod oknem, za którym rósł niewidoczny w mroku młodniak. Półleżąc w łóżku, spoglądałem to na tańczące w rytm wiatru drzewa, to na dziadka, kołyszącego mnie do snu swą opowieścią. Zazwyczaj przynosiło to wprost odwrotny skutek. – Dokładnie na tym łóżku.

– To nie zaszedłem za daleko – roześmiałem się.

Dziadek uśmiechnął się słabo, półgębkiem.

– Twoja mama tu przyjechała w jakimś ósmym miesiącu. Albo siódmym… W każdym razie nie czekaliśmy na ciebie za długo. Kompletnie jej się tu nie spodziewałem. Miała siedzieć w domu, na zwolnieniu i spokojnie czekać na termin.

– Nie zadzwoniła, nie wysłała listu, nic z tych rzeczy. Przyjechała prosto do mnie, z płaczem i siniakiem pod okiem. Tato, powiedziała i rozpłakała się na progu drzwi. Mówiła, że miałem rację i w ogóle mnie przeprasza. No, chyba było na to trochę za późno.

– Mówiła, że nie chce wracać do miasta, że twój ojciec ją znajdzie. Żadnym sposobem nie dało jej się przekonać. Bała się, bała się naprawdę mocno.

Jeszcze długo mówił, a ja mimowolnie przymknąłem oczy. Akurat tę opowieść znałem aż nazbyt dobrze. Bogata w emocje, ale uboga w treść krótka historia tendencyjnego katowania żony przez męża. Słyszeliście ją nie raz.

– Miałem zamiar wywieźć ją siłą do szpitala, ale przyszedłeś za wcześnie. No i w końcu zaczęła rodzić cię tutaj. Zadzwoniłem po karetkę, ale zabłądziła w lesie – westchnął. – Nic nie mogłem zrobić. Bez narzędzi, pomocy… Bez pojęcia, co robić…

Sen znowu przyszedł za późno. Byłem na granicy świadomości, gdy zdałem sobie sprawę, że dziadek płacze.

– Dziadku – powiedziałem, nawet nie podnosząc powiek. – To już dawno, daj spokój. Idź wreszcie spać.

Przez chwilę słyszałem tylko wiatr hulający za oknem, mój coraz głębszy oddech. No i milczenie, milczenie z tego było najgłośniejsze.

– To twoja matka, jak możesz tak mówić?

Przełknąłem ślinę. Głos dziadka był dziwny, obcy, jakby spokojnie szemrzący strumyk w jednej sekundzie zmienił się w ryczący wodospad.

Powoli, ostrożnie, wyjrzałem zza kołdry. Dziadek siedział, utkwiwszy wzrok gdzieś daleko, chyba poza czasem. Twarz miał napiętą, złą.

– Nie znałem jej… – powiedziałem szybko i urwałem, nie mogąc wydusić słowa.

Przez chwilę studiował mapę mojej twarzy. Tylko co mógł z niej wyczytać? Nawet ja często się w niej nie orientowałem, więc… Bez słowa założył buty, zgasił światło i wyszedł na zewnątrz, między drzewa. A gdy stał się jednym z zalegających świat cieni, położyłem głowę na poduszce i powiedziałem to, czego wcześniej nie umiałem:

– Nie znałem jej… i strasznie tego żałuję.

Ciemność pozostała obojętna.

 

3.

I tak to było z moimi narodzinami. Wiadomo, każdy ma jakieś. Inna sprawa, że nie znam nikogo oprócz mnie, kto zamiast zdmuchnąć płonące na torcie świeczki, idzie na cmentarz zapalić znicz.

W odwiedziny do mamy zawsze jeździliśmy z samego rana. Dziadek nie miał samochodu, więc zawzięcie pedałowaliśmy na naszych dobrze naoliwionych damkach. Droga była dobra, żwirowa – najlepsza leśna autostrada, jaką kiedykolwiek wymyślono. Prowadziła wprost do wioski.

Jechaliśmy, psy nawet nie szczekały, a ludzie z daleka machali dziadkowi. Trudno powiedzieć czy lubili swojego leśniczego, ale chachmęcone za jego przyzwoleniem drewno na pewno przyjemnie ogrzewało tyłki.

Nagrobki były widoczne już z daleka. Okalały kościół jak wyrosłe po obfitym deszczu grzyby. Tak, przez ten las mam spaczoną psychikę.

Szliśmy do mamy, zapalaliśmy świeczkę, klepaliśmy zdrowaśkę. Później odwiedzaliśmy babcię. Jej także nie znałem, ale chyba nie o to tu chodziło. Zawsze warto wpaść i dowiedzieć się, co słychać.

W tym miejscu chciałbym, aby było coś więcej do powiedzenie, ale chyba nie bardzo jest o czym. Żadnych duchowych uniesień, ani szczególnych wzruszeń nigdy nie doświadczyłem. Czasami tylko rozważałem, co powiedziałbym mamie, gdybym spotkał ją gdzieś w niebie. Pewnie nic mądrego. Sądzę, że coś w stylu:

– Cześć… Trochę się zmieniłem. Ostatnio byłem mniejszy… ale już wtedy całkiem dobrze zabijałem.

Cholernie melodramatyczne.

 

4.

Dziadek mówił, że zaraz po moich narodzinach pojechał do miasta. Musiał zorganizować pogrzeby – jeden dla mamy, a drugi dla ojca. Ostatecznie wyszło mu tylko z tym pierwszym.

Podobno nigdzie nie mógł zaleźć swojego zięcia. Ani w naszym domu, ani na policji czy w szpitalu. Kamfora, nie człowiek. Ale to dobrze. Z powodu czyjejś nieobecności można cierpieć, ale można też skakać do sufitu. Fakt potwierdzony naukowo.

 

5.

Były narodziny, więc teraz pora na szkołę.

Najlepiej pamiętam pierwszy dzień. Wrzesień spędziłem na ospie, dlatego dziadek zaprowadził mnie do przedszkola dopiero na początku października. Zjawiłem się tam – obcy chłopiec z głębi lasu – przestraszony i zdenerwowany. Ale jednocześnie cholernie podekscytowany.

Dziadek przed wejściem do budynku przedszkola poprosił, abym poczekał jeszcze chwilę. Przysiadł w kuckach, wyjął coś z kieszeni.

– Mam dla ciebie prezent – powiedział. – Daj rękę.

Był to zegarek. Miał białą tarczkę z czarnymi wskazówkami i skórzany pasek. Cud, co tu dużo mówić.

– Przyjadę po ciebie, kiedy mała wskazówka będzie na dwójce, a duża na dwunastce. Wytrzymasz?

Stał już na równych nogach, więc żeby spojrzeć mu w twarz musiałem mocno zadrzeć głowę. Dziadek bardzo urósł w moich oczach.

Kiwnąłem głową. Wziął mnie za rękę i razem weszliśmy do środka. Było dobrze.

***

Najlepszy był plac zabaw. Miał świetną zjeżdżalnię – pole tysięcy krwawych bitew i tylu samo radości. Miejsce, gdzie każde zwycięstwo jest okupione krwią. Przekonałem się o tym na własnej skórze.

Było nas coś około dziesięciu. Dziewczyny wolały huśtawki, to niech się bujają. Ich strata. Czekaliśmy w kolejce, równo ustawieni przed drabinką. Każdy nabuzowany, gorączkowo wyczekujący na pęd, szum w uszach i rozmazane kontury świata. A w środku tej napakowanej testosteronem bandy ja, cichy, spokojny – zwyczajnie dobry mały człowiek. Chyba każdy tak o sobie myśli.

Już miałem wchodzić na drabinkę, gdy jeden dzieciak popchnął mnie, roześmiał się w głos, i zaczął włazić do góry. Bo tak, bo nie chciało mu się czekać, bo uważał, że to cholernie zabawne – pewnie każda odpowiedź jest poprawna.

Nie tracąc czasu, wspiąłem się za nim. Koleżka stał już na szczycie zjeżdżalni. Spoglądał w dół, jakby zdobył Mount Everest, a nie zwykłą metrową drabinkę. I właśnie wtedy go popchnąłem.

Nie bardzo wiem, dlaczego to zrobiłem. Chyba mój mózg nie miał tu za wiele do powiedzenia. W każdym razie widok rówieśnika szorującego twarzą o nagrzaną blachę zjeżdżalni nie sprawił mi wiele przykrości. A przynajmniej nie przeszkodził w zjechaniu.

Gdy wreszcie stałem na ziemi, pani już tam była. Wzięła mnie za rękę, po czym zaciągnęła do przedszkola. Krzyczała, o tak, krzyczała naprawdę głośno. Widziałem, jak wiele kosztowało ją pozostawienie mojego ciała w swym nienaruszonym stanie. Ale i na to znalazła sposób.

Tego dnia dziadek przyjechał znacznie szybciej, niż wskazywały na to wskazówki zegarka.

 

 

6.

Do przedszkola wróciłem jakiś tydzień później. Tyłek jeszcze mnie bolał, ale dziadek powiedział, że najlepszą karę dopiero dostanę.

Rówieśnicy nie bili mnie, nic z tych rzeczy. Zwyczajnie pozostawili samemu sobie. Bez słowa oddawali zabawki, które akurat mi się spodobały; podczas zabawy w chowanego jakoś nikt nie mógł mnie znaleźć; no i zjeżdżalnię miałem dla samego siebie. Kiedy tylko chciałem.

Pełnia szczęścia…

Mimo usilnych namów przedszkolanki do wspólnej zabawy, czas spędzałem na siedzeniu w kącie. Uporczywie kręciłem śrubką zegarka, aby mała wskazówka stanęła na dwójce, a duża na dwunastce.

Ale dziadek nie przyjeżdżał, więc uznałem, że mój prezent jest zepsuty. Pochowałem go w najgłębszej gęstwinie lasu.

 

 

7.

Często pytał mnie, dlaczego nigdzie nie wychodzę. Potańczyć, zabawić się, do ludzi. Wypominał, że siedzę tylko w leśnej ambonie i godzinami wypatruję słowików, dzięciołów, sójek i reszty ferajny.

– To moi jedyni kumple – mówiłem. – Sam mi ich wybrałeś. – Dziadek dziwnie szybko tracił ochotę do rozmowy.

Dni mijały na szkole. Zazwyczaj siedziałem w ostatniej ławce, daleko od reszty ludzi. Nie ruszałem ich, więc i oni pozostawili mnie samemu sobie.

Popołudnia były amboną. Codziennie wchodziłem po jej trzeszczącej drabinie, a lornetka obijała się o moją pierś. Wiosna, lato, jesień, zima – zawieszone w drzewach, między trelami, świergotami, skrzekami.

A noce… noce były czasem opowieści.

– Babcię poznałem na potańcówce – patrzył na mnie dziwnie, kpiąco. – Pomyśl sobie, jak ciężko było ją poprosić do tańca. Te jej koleżaneczki latały wokoło, natrętne muchy. No, ale jakoś poszło. Szybko wyszło na jaw, że świetnie się dogadujemy. Mogliśmy rozmawiać na każdy temat, przez całą noc.

– Dziadku – przerwałem. – A moi rodzice? Jak im było?

– Twoja mama dużo gadała. Ojciec zawsze przytakiwał: No, no, no. A mama ze śmiechem opowiadała innym, jak to z mężem świetnie się rozumie. Tak to między nimi było. Ale nie na długo.

Po pewnym czasie miałem dość wysłuchiwania historii o wspaniałym dziadku i okropnym ojcu. Wracałem z lasu i od razu szedłem spać. A gdy sen nie nadchodził, rozważałem, jakby to było żyć w mieście, między innymi ludźmi. Z dala od dziadka i opowieści o jakże wspaniałych czasach.

 

 

8.

Tamte wakacje rozpoczęły się wcześniej niż zwykle, bo już w maju. Maturę napisałem całkiem nieźle, ale mimo dziadkowych próśb nie zdawałem biologii. Chciał, abym poszedł na leśnictwo i przejął po nim to wszystko.

– Jakoś bym to załatwił. Przecież widzę, jak lubisz siedzieć w lesie. – Oczy aż mu się świeciły.

Szybko wyszło na jaw, że dziadek będzie potrzebował zastępcy szybciej, niż sądziliśmy.

 

 

9.

Śmieszne, że większości ludzi sterylny szpital bardziej kojarzy się ze śmiercią niż wypełniona żyjątkami gleba. Jednym z wielu był mój dziadek. Po badaniu, które wykazało, że ciało ma już na wskroś przeżarte, zapragnął wrócić do domu. Mówiłem, żeby walczył w szpitalu. Miesiąc później stracił głos. Nawet kłócić się jak nie było.

Zazwyczaj leżał w łóżku. Czasami wystawiałem go na ganek, gdzie mógł podziwiać doskonale znany widok. Wiatr szumiał mu wtedy do ucha stare, dobrze znane opowieści. Ja także nie siedziałem po próżnicy.

– Zawsze podziwiałem twój umysł – chwaliłem. – Ostry jak brzytwa, niezłomny niczym skała. Każdy chciałby taki mieć. Mój porównałbym do pustynnego piachu. Chłonie wszystko co wlezie. I chyba właśnie zaczął się sypać.

Dziadek nie mógł mi odpowiedzieć, naturalnie.

– Pamiętasz jak stłukłeś mnie za tamtego dzieciaka? Tego grubasa od zjeżdżalni, na pewno wiesz. Dobrze pamiętam, co wtedy powiedziałeś. Chcesz, przypomnę ci. Jesteś taki podobny do swojego ojca. Jesteś taki podobny do swojego ojca – krzyknąłem. Echo słów jeszcze długo niosło się po lesie. Otarłem ślinę z twarzy i usiadłem obok dziadka. – Dzięki. Zawsze wiedziałeś, jak podnieść na duchu.

Szpital oferował pielęgniarkę, ale dziadek powiedział, że ja lepiej nim się zajmę. W pełni popieram jego zdanie.

Leki, które miały ukoić ból i przynieść namiastkę szczęścia, przestałem mu podawać dzień po moich urodzinach, dwudziestego czwartego sierpnia. Dziadek na początku trochę się bulwersował, nic dziwnego. Machał rękami, więc przywiązałem je do wezgłowia łóżka. Z kneblowaniem nie było problemu, ale zadziwiło mnie, ile dźwięków potrafi wydać pozbawiony głosu człowiek.

Najczęściej było to wsysanie powietrza. Łykał je łapczywie, jakby miało ugasić płonący wewnątrz pożar. Często walił rękami o wezgłowie łóżka. Tylko nogi miał nieruchome, chyba sił już mu brakowało.

– Pamiętasz, nigdy mi pozwoliłeś mi świętować urodzin. Tort, zabawa, sto lat. Nie, lepiej zmówmy zdrowaśkę. To rocznica. Trzeba należycie to uczcić. Pochylić głowy. Wczoraj byłem u mamy i umyłem jej pomnik. Swoimi sikami. Sądzę, że jej smakowały.

 

 

10.

Dziadek leży naprzeciwko mnie. Oddycha coraz słabiej, prawie go nie słychać. Strzelbę mam pod ręką. Załadowałem ją dwoma kulami, ale sądzę, że jedna wystarczy. Wbrew pozorom, nie jestem romantyczną ciotą, która nie potrafi strzelić sobie w łeb.

Zasłony są zaciągnięte. Wszędzie ciemno. Biorę latarkę, aby sprawdzić dziadkowi puls. Jest słaby, ale wyczuwalny.

Sądzę, że nie będę czekał długo. Najwyżej dzień lub dwa. Wtedy dziadek umrze, a z nim cały mój świat.

Ale jak może umrzeć coś, co od zawsze było martwe?

Koniec

Komentarze

(...)  dwoma kulami,  (...).   

Na ambonie, ponieważ  

ambona ż IV, CMs. ~nie; lm D. ~on
3. łow. platforma umieszczona na słupach lub na drzewie, odpowiednio zamaskowana, służąca myśliwym do polowania z zasiadki lub do obserwowania zwierzyny.

Więcej niż dobre. Smutne, mocne. Bardzo dobry styl wraz z treścią tworzy przejmujący klimat. Tylko mało fantastyczne to opowiadanie.

 

W tym opowiadaniu jest tak mało błędów, że wyjątkowo pobawię się w korektora.

Akurat opowieść znałem aż nazbyt dobrze -- ech

podczas zabawy w chowanego, jakoś nikt nie mógł mnie znaleźć -- niepotrzebny przecinek przed "jakoś"

Mimo usilnych namów przedszkolanki do wspólnej zabawy, czas spędzałem na siedzeniu w kącie -- niepotrzebny przecinek przed "czas"

a lornetka obijała się o moją klatkę -- lepiej by było: "klatkę piersiową" albo "pierś"

Jeszcze jedna albo dwie literówki. Nie chce mi się szukać :/

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Ponadto wolno użyć przecinka:

aby oddzielić od reszty zdania długi, wielowyrazowy okolicznik (np.: "Mimo nie sprzyjających warunków atmosferycznych i ogólnego wyczerpania, przybyli na czas");

zawsze, jeśli jego brak mógłby spowodować dwuznaczność.

 

Czyli nie miałem racji z tym przecinkiem w zdaniu z "mimo". Gnębiło mnie to i postanowiłem poszukać w sieci. Oto co znalazłem: http://matura.memento.pl/interpunkcja__uzycie_znakow_pisarskich-art-194.html. Źródło może średnio godne zaufania, ale mnie przekonuje. Sorry za offtop ;-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Głębokie! Mam tylko nadzieję, że to nie z własnego doświadczenia.

@ Jeroh

Dzięki za dostrzeżenie tych byków, zaraz zagnam je do zagrody. No i miło, że się podobało.

@ Vera

Oprócz tego, że czasami zdarza mi się przeszukać las w poszukiwaniu jakiegoś grzyba, to całe opowiadanie jest dla mnie czysto fantastyczne:)

 

 

 

"Krótkie" to taka przewrotna opinia. Dla słabego opowiadania stanie się komplementem, pod świetnym będzie świadczyć o wadzie - w tym wypadku jedynej.

ironiczny podpis

Wykażę się przysłowiowym już niezrozumieniem, bowiem początek pogryzł mi się z końcem i nadpsuł lekko przyjemność z czytania. Z końca wnioskuję, że gość strzelił sobie w łeb. Z początku - że jednakowoż żyje. Więc nie czaję ; /

 

Mam ambiwalentne uczucia, czy głos może być zniszczony życiem, ale niech tam.

 

Co do okna, pod którym rósł młodziak, to rozbawiło mię ono, bowiem młody las nazywamy młodniakiem, a młodziak to młody człowiek lub zwierzę.

 

Nie ciężko powiedzieć, tylko trudno powiedzieć, moim skromnym zdaniem. Wiem, że to maniera, z którą coraz "ciężej" walczyć, no ale...

 

Spędziłem czas na ospie? Dziwnie mi to brzmi, bowiem nie spędzamy przecież czasu na katarze czy złamanej ręce, nie?

 

"Poszliśmy do mamy, zapalaliśmy świeczkę, wyklepaliśmy zdrowaśkę. Później odwiedzaliśmy babcię." - Tu masz pokręcone czasy. Jeśli opisujesz coś, co działo się cyklicznie, winno być szliśmy, zapalaliśmy, klapaliśmy, odwiedzaliśmy. Mieszanie czasów jest be.

 

"Cmentarne nagrobki" to lekkie masło maślane.

 

Zgadzam się z Adamame co do "na" ambonie, a nie w. Ambonki są fajne, nawiasem mówiąc, tylko trzeba uważać na spróchniałe i obluzowane szczeble przy tych już nieużywanych ; P

 

Znalazłam też ze trzy powtórzenia.

 

Ogólnie - podobało mi się, jest klimat, jest wstrząs. Tylko żebym jeszcze potrafiła powiązać początek z końcem... ; /

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przygotowanie gruntu pod ostatni dramatyczny skok moim zdaniem na czwórkę: Neutralny język narracji w celu oddania sublimacji uczuć bohatera jak najbardziej się sprawdza, natomiast żeby pokazać wiarygodną relację między postaciami, potrzeba więcej przestrzeni. W uproszczeniu: za krótkie to.

 

@ jeroh --- Dopóki zalinkowany przez Ciebie poradnik posługuje się nieoznaczonymi cytatami z Wielkiego Słownika Poprawnej Polszczyzny PWN, jest wiarygodny. Jeśli chodzi o "mimo", już nie. Miałeś dobrą intuicję z wywaleniem przecinka. Konstrukcje okolicznikowe tego typu (nieważne, jak długie i rozbudowane) nie powinny być oddzielane przecinkami.

To chyba najlepsze opowiadanie z ostatnio przeczytanych. Bardzo mi się podoba, choć zakończenie może przewrócić do góry nogami całe wyobrażenie o relacjach dziadków i wnuczków.

Nie znałam moich dziadków. Babcie tak –– jedna była dobra, a druga była dewotką. Mój tata nigdy nie miał choinki, a w prezencie dostawał różańce i książeczki do nabożeństwa. Myślę, że rozumiem narratora.

 

Wspólnymi wysiłkami wróciliśmy do domu…” –– Wspólnym wysiłkiem wróciliśmy do domu… Wasze wysiłki miały jeden cel i aby ten cel osiągnąć, zjednoczyły się w jeden, wspólny.

 

Ciężko powiedzieć czy lubili swojego leśniczego…” –– Ciężkie jest coś, co dużo waży. Czy nie lepiej napisać: Trudno powiedzieć czy lubili swojego leśniczego

 

„…ale chachmęcone za jego przyzwoleniem drzewo na pewno przyjemnie ogrzewało tyłki”. ––
ale chachmęcone za jego przyzwoleniem drewno na pewno przyjemnie ogrzewało tyłki.

Szczapy ogrzewające tyłki, były już tylko drewnem.

 

Poszliśmy do mamy, zapalaliśmy świeczkę, wyklepaliśmy zdrowaśkę”. –– Ja napisałabym: Szliśmy do mamy, zapalaliśmy świeczkę, klepaliśmy/wyklepywaliśmy zdrowaśkę.

 

„Przysiadł w kuckach, wyjął coś z kieszeni”. –– Przysiadł w kucki, wyjął coś z kieszeni.

 

„Nawet kłócić się jak nie było”. –– Ja napisałabym; Nawet nie było się jak kłócić. Lub: Nawet nie można było się kłócić.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No fakt, macie rację z amboną. Brałem ją za taki "domek" na drzewie w którym się siedzi i stąd ten błąd.

Co do początku, to chciałem, aby chronologicznie rozgrywał się tuż przed końcówką. Jak wyszło trochę koślawo, to pojęcia nie mam z czego to się wzięło:) Dzięki za błędy, będę poprawiał i rozważał.

@Julius Fjord: Jeżeli żaden uznany słownik nie czyni wyjątku dla długich okoliczników, muszę przyznać Ci rację. Szkoda, taki przecinek po długim okoliczniku ułatwiłby orientację w zdaniu. Z drugiej strony wiadomo, że każda reguła dowolności powoduje zamieszanie. Bo który okolicznik jest długi, a który krótki. Niezależnie od tego uważam, że większość reguł wolno łamać, tylko warto wiedzieć, że się to robi i trzeba mieć dobre wytłumaczenie. Tutaj trochę wychodzi ze mnie anarchista ;-)

@regulatorzy:

drzewo

2. «materiał otrzymywany ze ściętego drzewa, używany jako budulec lub opał»

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

jerohu - dziękuję, zapamiętam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja z przecinkami zawsze działam na czuja i jestem dzięki temu najszczęśliwszy na świecie.

dwudziesty trzeci sierpień! Cóż za piękna pora! Idealna na zrodzenie bogów i bogiń...dobra, czytam daleej.

Bardzo dobre. Psychologia postaci, dialogi, opisy. Znowu spodobały mi się Twe teksty. Oby tak dalej!

@ jeroh --- Uznane słowniki tchórzliwie na temat milczą :] Przyjmuje się, że interpunkcja w języku polskim jest zasadniczo podporządkowana składni. Odgrodzenie lub nieodgrodzenie przecinkami konstrukcji typu "pomimo czegoś" jest ściśle uzależnione od interpretacji tychże. Nie ma problemu z bliźniaczymi konstrukcjami typu "pomimo że". "Pomimo że internet nie działał, uparcie klikałem na przycisk refresh". I tylko tak --- z przecinkiem. Możemy jednak przekonwertować to zdanie. "Pomimo niedziałającego internetu uparcie klikałem na przycisk refresh". Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro taka konwersja jest możliwa, to "pomimo niedziałającego internetu" powinniśmy traktować jako ekwiwalent zdania podrzędnego okolicznikowego przyzwolenia. Powinniśmy? Kilkoro językoznawców, których opinie na ten lub analogiczny temat sobie przypominam, uważa, że nie. Ja się z tym zgadzam. Per analogiam zdanie: "Kiedy jest brzydka pogoda, dzieci siedzą w domu." można przekonwertować do: "Podczas brzydkiej pogody dzieci siedzą w domu". I tu sprawa jest jednoznaczna. Nikt nie powie, że trzeba po "pogody" wstawić przecinek.

Tak naprawdę bzdurą w tamtym poradniku jest uzależnienie postawienia przecinka od długości frazy. Nie, czegoś takiego nie ma w polskiej interpunkcji.

---> jeroh, regulatorzy. To jest oboczność. Jeśli ktoś przywiązuje wagę do precyzji wypowiedzenia, napisze "drewno".

To ja jestem pewnie z tych precyzyjnych i lubię przywiązaną wagę. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się. Tyle napiszę :).

Julius: OK.

AdamKB: "Drzewo" jest popularnym określeniem dla drewna opałowego. To żaden błąd, co więcej chłopak wychowywany przez starego leśniczego najpewniej użyłby właśnie takiego słowa. Wiem, nie twierdzisz, że jest źle, ale pozostawiasz wrażenie, jakby z omawianym zdaniem było coś nie w porządku. Natomiast ja twierdzę, że z "drzewem" zdanie jest nawet lepsze. Wieloznaczność użytego słowa nie przeszkadza, ponieważ z kontekstu jasno wynika, co autor, tudzież narrator, miał na myśli -- precyzja nie ponosi szkody.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jerohu, oboczność to oboczność, czyli maść na szczury; szkody nie ponosi treść, jasność wypowiedzi, ale o precyzji już wtedy trudno mówić. Poza tym to kwestia przyzwyczajeń i uzusów środowiskowych. Nie ma o co kopii kruszyć. Regulatorzy i ja wolelibyśmy drewno, Ty wolisz drzewo, a i tak wszyscy wiemy, o co dokładnie chodzi. Ot, uwaga jak każda inna, w tym konkretnym przypadku wskazująca na pewne odmienności gustów, podejść... Które to odmienności sobie wyjaśniliśmy, być może ku pożytkowi również innych zainteresowanych.

Ja też wolę drewno, nie żeby to miało znaczenie dla czegokolwiek w tym momencie ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie ma, o co kruszyć kopii? Nie ma znaczenia? Nie ma znaczenia?! Woleć drewno! Ha, zemściłbym się okrutnie, pokazałbym Wam, gdzie raki zimują, całej trójce ;-) Z drugiej strony jest Was, jako się zauważyło, troje, a to już właściwie kawaleria. No tak, niestety, kopia mi się, tego, gdzieś zapodziała.

 

PS Adamie, a czy Ty wiesz, jak husarze nazywali swoje kopie? http://pl.wikipedia.org/wiki/Husaria (2. Historia husarii, pierwszy akapit). Ha!

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Nie wiedziałem --- fantasy nie była, nie jest i raczej już nie awansuje na pozycję ulubionej lektury, więc mieczami i pozostałymi kłujkami nie zaśmiecam sobie głowy ponad podstawową potrzebę ---  :-)  wystarczy, że odróżniam szablę od sztyletu. :-)

Nowa Fantastyka