- Opowiadanie: Peterek - Zwadźca cz. II

Zwadźca cz. II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zwadźca cz. II

To druga, przedostatnia część naprawdę dawno dodanego opowiadania. Zapraszam do czytania i komentowania.

 

 

 

Przybytek był zatłoczony, wszędzie dookoła dźwięczały kufle i talerze, a między kuchnią a główną salą kursowała miła dla oka karczmareczka, uzupełniając zaopatrzenie stołów. Śmiech i ogólny gwar panujący w zajeździe z pewnością niósł się na ulicę. Wśród gości nie sposób było nie zauważyć wielu miłośników sowiego ziela, nad stolikami których unosiła się biała, pozbawiona zapachu mgła, utrudniająca nieco widoczność. Do palaczy należał także Sharmo, który był wielkim znawcą tejże używki. Ziele to relaksowało go i jakby pozwalało swobodniej myśleć, a przy tym nie otumaniało. Zwadźca nabił kolejną porcję suszu do fajki. Odpoczywając po solidnej wieczerzy, pozwolił sobie na refleksyjny nastrój. Ostatnie dni nie były dla niego zbyt szczęśliwe.

 

Przecząc wcześniejszym zapowiedziom dworzan, książę Darko nie był się głupcem, niezdającym sobie sprawy z problemu, który go dotyczy. Nie tylko nie podchodził do osoby zwadźcy z lekceważeniem, ale dokładnie wypytał go o doświadczenie i gotowość bojową, jak i o zaangażowanie w sprawę, aż Sharmo poważnie zaczął się obawiać, czy nie będzie konieczna jakaś demonstracja. Szczęśliwie jednak, zapewnienia znajomych już czarownikowi dworzan przekonały go. Pomocna była też reputacja zwadźcy, która, jak się okazało, dotarła do uszu księcia wcześniej.

 

– Słyszałem o spaleniu Kapliczki. I twoim w tym udziale, magiku – mówił Darko, szczerząc się z satysfakcją.

 

Dla władcy jednak sprawą najważniejszą był status zwadźcy – a konkretnie – jego rzekome szlachectwo. Co prawda czarownik był synem ubogiego barona, jednakże konieczna była opinia biegłego w tytułach i nadaniach naczelnego heraldyka dworskiego, który potwierdził możliwość wyboru takiego, a nie innego czempiona. Jakby tego było mało, obecni na oficjalnym przedstawieniu wielmożowie łypali na niego groźnie spode łba, co zmuszało zwadźcę do przywiązywania ogromnej wagi każdemu ze słów, jakie wypowiadał. W rezultacie całe spotkanie zajęło ponad trzy godziny, a dopiero po dwóch Darko pozwolił czarownikowi powstać z kolan. Lecz, rzec można, wszystko poszło zgodnie z planem – książę raczył wydać łaskawe przyzwolenie na możliwość nadstawienia skóry za niego.

 

Następnie Sharmo odbył wizytę w kuźni, razem z miejscowym kapitanem straż i eskortą żołdaków, którzy najwyraźniej mieli rozkaz towarzyszyć mu aż do pojedynku. Sharmo nie pytał ich o nic, ale wyglądało na to, że sami strażnicy raczej niechętnie przyjęli polecenie pilnowania go, co wyrażali a to kpiącymi, a to rozdrażnionymi spojrzeniami. Niemiłosiernie uciążliwy był natomiast ich dowódca, chudy jak patyk wojak zwący się Halav Zerd, który to nie szczędził czarownikowi głupich pytań o profesję czy nawet samopoczucie. Sharmo starał się po prostu go ignorować. Kuźnia była podobna do wszystkich tych, które zwadźca widywał już w swoim życiu, ale zbrojmistrz wyglądał dość nietypowo. Zamiast śmierdzącego potem, umięśnionego brutala, Sharmo poznał szczupłego mężczyznę o bardzo długich włosach, który z niebywałą dla jego postury siłą obsługiwał miech książęcej kuźni. Jak się okazało, doskonale znał się także na swoim rzemiośle. Sharmo bez zbędnych ceregieli poprosił o najlepszy wyrób, uprzedziwszy, że na każdym złomie od razu się pozna. Kowal spochmurniał nieco, ale zdawało się, że uwierzył na słowo, ponieważ wręczył zwadźcy bogato zdobiony, ciężki miecz jednosieczny, perfekcyjnie wykończony. Czarownik wziął go do ręki, sięgnął po niewielki mieszek z pyłem diamentowym wiszący mu u pasa, a następnie wysypał zawartość na ostrze, szepcząc formuły. Efekt był natychmiastowy. Na oczach zdumionych strażników i kowala, broń momentalnie wygięła się, zatrzeszczała, a sama klinga wydłużyła się nieznacznie. Podziękowawszy za żelazo, Sharmo zapłacił, po czym udał się do karczmy, a towarzyszący mu strażnicy, tym razem, trzymali się parę metrów dalej, plując na ziemię co kilkanaście kroków.

 

Fajka zwadźcy zgasła, ładunek sowiego ziela wypalił się. Sharmo sięgnął więc po kolejną porcję suszu.

 

– Panie?

 

Czarownik spojrzał w górę. Przez mleczną chmurę dymu udało mu się dostrzec gospodarza przybytku, który stał nad nim, wycierając tłuste ręce w fartuch.

 

-Podać coś jeszcze, panie?

 

– Tak, nie mam już czym wypełnić fajki. Skocz, człowieku, a chyżo, po sowie ziele. Aby dobre było. Znajdzie się?

 

– Wybaczcie, dostojny gościu, aleśmy już całe spakowali. Rankiem do dworskiej spiżarni idzie.

 

– Szlag by to. W takim razie, życzę sobie antałka piwa.

 

– Służę szanownemu.

 

Sharmo, rzecz jasna, nie był sam. Tak jak cały dzisiejszy dzień, również i teraz towarzyszył mu kapitan miejscowej straży, który siedząc obok czarownika, delektował się baranim mięsem.

 

– Wyglądasz mi raczej na strapionego, panie. – wyszczerzył nagle zęby kapitan – Co takiego, jeśli można wiedzieć, jest powodem twego smutku?

 

– Cóż cię to może obchodzić?

 

– Ano, obchodzi mnie. Zdążyłem cię polubić, mości czempionie książęcy.

 

– W takim razie przyjmijcie panie Zerd, że ja też was lubię i nie chce was obarczać moimi problemami. Nie zwykłem zasmucać przyjaciół.

 

– Nie chciałem urazić. Domyślam się, że to może przez wzgląd na pojedynek, jaki się szykuje za dwa dni. Mam rację?

 

– Z pewnością dzięki takim przebłyskom zostaliście tutaj dowódcą.

 

– E tam, panie. Ale chodzi mi po głowie co innego. A gdybyście, uchowajcie bogowie, polegli w walce?

 

– Dawno pojedynków nie widziałeś, Zerd? Czasem ktoś ginie od miecza. Takiego choćby jak ten wasz, którego nosicie od parady, jak mi się zdaje.

 

– No właśnie, właśnie – Zerd nachylił się ze złośliwym uśmieszkiem. – Dawno nie widziałem, to prawda. Ponoć Kalisor z Sękatego Ostrza to waleczny gówniarz.

 

– Ponoć. Ale taka już zwadźcowa dola. Albo on mnie ubije, albo ja jego. A jeśli ja jego, to wszystko raczej po staremu zostanie.

 

Zerd pociągnął łyk piwa z kufla. Spoważniał nagle niesamowicie, głupi wyraz twarzy rozmył mu się jakby starty szmatą.

 

– Powiem ci coś, Sharmo. Lepiej dla ciebie będzie, jeśli przegrasz ten pojedynek.

 

– Że co? – oniemiał czarownik.

 

– Łajna w uszach nie masz. Słyszałeś mnie. Lepiej będzie, jeśli przegrasz.

 

– Odstawcie ten kufel, wojaku. Rozum wam odjęło i bredzicie.

 

Halav nie spuszczał wzroku. Sharmo nie widział wcześniej tak poważnego i zaciętego spojrzenia kapitana. Zaczął faktycznie myśleć, że on mówi poważnie.

 

– A raczysz może wyjaśnić, mości kapitanie? – spytał w końcu zwadźca.

 

– Powoli, pomalutku, czarodzieju. Ja ci coś powiem, ale ty mi coś pokażesz, drobnostka. Nigdy nie widziałem żadnego magika, prócz tych, cośmy ich palili na stosach. Może pokażesz mi jakąś sztuczkę?

 

– Chyba kpisz. Najpierw zaczynasz te swoje bzdury a teraz…

 

– Nalegam jednak. Obiecuję, że nie będziesz stratny.

 

– Dobra, patrz. – Sharmo rozejrzał się, wskazał palcem w stronę ludzi zgromadzonych w karczmie – Widzisz tę dziewkę? Wyobraź sobie, że to kurwa.

 

– Tego akurat nie…

 

– Tym lepiej. Pomyśl sobie, że przychodzisz do drogiego burdelu, a ta kobieta cię nagabuje. Ale uwaga, skup się teraz, to działa tylko wtedy, kiedy jesteś ubrany w szpiczasty kapelusz w gwiazdki. Łatwo to sobie wyobrazić, prawda?

 

– Ale co to ma….

 

– Czekaj. Teraz tajemnicze, magiczne zaklęcie. Kiedy dziwka zaproponuje ci pójście na piętro powiedz: „Wybacz, dziewojo, jam jest jeno chłop prosty, bez miedziaka przy duszy.” I już! Nim zdążysz pstryknąć palcami, kurwa znika, jak sen złoty. Nazywam to sztuczką ze znikającą dziwką.

 

– Niezłe! – roześmiał się Halav – Najczęściej jednak, taka dziewka w okamgnieniu zmienia się w burdelowego wykidajłę. A ty sam, przy pomocy kopa w rzyć, na krótko opanowujesz sztukę latania.

 

– Tak. A teraz gadaj. Lepszego przedstawienia nie dam.

 

– Mówią, – zaczął poważnie Zerd – że jeśli położycie Kalisora, to sami zginiecie. Od noża, strzały, albo – czego wam nie życzę – od gawiedzi.

 

– Gawiedzi?

 

– A tak. A bo u nas, drogi zwadźco, człowieka już połamanego kołem rzuca się w przyglądający się motłoch. Wiecie, co się dzieje z takimi gagatkami? Najpierw wydłubują mu oczy.

 

– Drogi panie Zerd! – Sharmo nadął się – Bylibyście łaskawi może podać mi jeden powód, dla którego miałbym trafić pod katowski obcas, skoro działam z ramienia lokalnych władz?

 

– Jeden, a jakże, wystarczy. – wyszczerzył zęby Halav – Znajdzie się nawet więcej.

 

Sharmo spochmurniał. Nie był przekonany, czy Zerd mówi prawdę. W każdym razie nie mylił się co do tego, co tłum robi z nieszczęśnikami pozostawionymi na jego pastwę.

 

– Słuchaj no, kapitanie! – powiedział lodowato czarownik – Znam swój fach i jego tajniki. Znam też prawa, które mnie chronią w czasie jego wykonywania. A pochodzą one z samej stolicy. Nie raz już grozili mi tacy jak ty.

 

– Tacy jak ja! – wykrzyknął Halav, jakby szczerze zdumiony – Ależ panie łaskawy, ja tylko przekazuję, co ludzie gadają! Może i w tym nawet prawdy nie być.

 

– Ci, którzy gadają… Powinni wiedzieć, że jako zastępca w czasie pojedynku jestem poza wszelkim…

 

– Jako zastępca, owszem. – przerwał Zerd – Ale później już nie.

 

Milczeli przez chwilę, świdrując się wzajemnie spojrzeniami.

 

– Co więc proponują ci plotkarze? – zapytał czarownik.

 

Halav nachylił się lekko, ściszył głos.

 

– Osiemset denarów. Tak słyszałem.

 

– Osiemset denarów, – powtórzył Sharmo za kapitanem – oraz śmierć z ręki Kalisora. Słyszałem lepsze oferty.

 

– Umowa przewiduje tylko dotkliwe pokiereszowanie. Macie przeżyć.

 

– Skoro tak gadają ludzie – wykrzywił się zwadźca.

 

– Widzę, że w lot łapiecie, panie Sharmo.

 

Czarownik zaciągnął się potężnie dymem z fajki, po czym wypuścił dym wprost w twarz siedzącego naprzeciw Halava.

 

– Rozumiem, że was te plotki nie obchodzą. – powiedział sucho Halav – A szkoda, powiadają, że w szemraniu pospólstwa wiele prawdy słychać.

 

– Widzę, że wy też łapiecie w lot, panie kapitanie.

 

– Żałuję. Mam pewne rozkazy które muszę wykonać, także opuszczę was już. Życzę spokojnej nocy, panie Sharmo. Żegnam.

 

– Dziwne. Myślałem, że mieliście rozkaz łazić za mną cały dzień.

 

– Skądże. – wyszczerzył zęby Halav – Bywajcie zdrowi póki możecie.

 

– I wy także.

 

 

 

***

 

 

 

Dziewczyna z pewnością była jedną z najlepszych w całym przybytku. Może nie pod względem talentu w sztucę miłości, lecz potrafiła wydawać z siebie wspaniałe, utwierdzające mężczyzn w przekonaniu o swojej kondycji okrzyki, które słychać było parę ulic dalej. Sharmo nie miał więc problemu ze znalezieniem właściwego pokoju. Bez zastanowienia kopnął w drzwi, które niemal wyleciały z zawiasów. Czarownik był wściekły.

 

Para w pomieszczeniu natychmiast zamarła i ucichła. Patrzyli tylko tępo w stronę przybysza, który to błyskawicznie podszedł do łoża usadowionego na środku komnaty i ściągnął dziewczynę ze zdumionego mężczyzny prawie bez żadnego trudu, ciągnąc za włosy, nie przejmując się nadto jej wrzaskiem – tym razem pełnym bólu.

 

– Wynocha. Już. – warknął do niej lodowatym tonem. I już jej nie było.

– Ktoś ty, zbóju! – wrzasnął człowiek na łóżku – I czego chcesz?

 

– Pan Ronno Laravi, książęcy kuzyn, jeśli się nie mylę. – Sharmo zignorował pytanie – To waszmość, jak zgaduję mieczem robić nie umie. Czy nie tak?

 

– Co mówisz?

 

– A bo tak myślałem sobie, bo skoro wzywacie z najdalszych ziem rosłych morderców, by rękę za was podnieśli na księcia.

 

– To sprawa honoru, kmiocie! Jak ty się tu w ogóle dostałeś?

 

– Po schodach, zwyczajnie. Powiem panu, panie Laravi, że gówno mnie obchodzi, dlaczego z ciebie taka obsrana baba, bo mam sam z tego zarobek. Jestem tylko ciekaw, dlaczego uczciwą walkę psujesz, jeszcze zanim się zaczęła, hę? A sam żeś jej się tak domagał, pod pałacem wrzeszczał, jak miejscowi gadają. A gadają i plotkują stanowczo za dużo. A to – Sharmo wyją zza pasa malutki sztylecik i rzucił na łóżko – możecie sobie wsadzić w rzyć. Co tak gały wybałuszacie, milordzie? Tę brzytwę próbowała mi wrazić jedna z dziewczyn w waszym przybytku, gdy się układałem do snu. Nie martwcie się panie, nic jej nie jest. Ale prędko jej nie znajdziecie.

 

– Co ty… – Ronno wybałuszył oczy – Tyś ten zabijaka, co z mistrzem Kalisorem będzie walczył! Tyś ta pluskwa, co staje w imieniu tego wieprza, Darko!

 

– Taki fach. Pozwolicie, panie, że nie pokłonie się w pas przy powitaniach. Ręki też nie ucałuje, bo nie wiadomo, gdzieście ją moczyli.

 

Ronno podniósł się powoli, wstał, w pasie owinął się narzutą. Był blady.

 

– Ludzie się dowiedzą. – rzekł sucho.

 

– Słucham?

 

– Dowiedzą się, mówię ci, rzeźniku. Rób co masz robić, ale szybko. Pozwól mi jednak przynajmniej umrzeć w spodniach na dupie.

 

Sharmo roześmiał się.

 

– No nieźle! – powiedział uśmiechając się – To ja przyszedłem tutaj z problemem, dlaczego to chce się zabić mnie, a tu mi waszmość wyskakuje z czymś takim. Nie, człowieku. Nie mam zamiaru cię przekłuć, chociaż nie byłoby to nieprzyjemne. Przyszedłem tylko po parę odpowiedzi. Spocznij sobie.

 

Usłuchał.

 

– Powiedzcie mi , panie, – zaczął Sharmo – cóż jest powodem twojej wściekłości na księcia?

 

– Nie mów, że nie wiesz. – wycedził Ronno – Ta brudna świnia zbrzuchaciła mi żonę. Skalała ją swoim bękartem. Taka zniewaga w tych stronach wymaga krwi.

 

– W każdych innych też, na szczęście. – uśmiechnął się zwadźca – Dzięki takim jak wy, mam co jeść. Dobrze, że chuć wasza idzie w parze z brakiem talentu do zatarcia śladów i utrzymania języka za zębami. No ale to nie jest takie ważne. Powiedz mi, czy zdajesz sobie sprawę, co będzie, kiedy ten twój rębajło usiekłby księcia?

 

– Nie wiem, – Ronno skrzyżował ręce na piersi – i nic mnie to nie obchodzi. Tu rozchodzi się tylko o moje dobre imię.

 

– Ciekawe. Więc pewnie nic ci nie powie imię Halav Zerd?

 

– Nic.

 

– Zabawne. – Sharmo sięgnął do cholewy, wydobył kozik. Na jego widok Ronno pobladł jeszcze bardziej – Śmieszne jest to, co mówisz, panie. Nie dalej jak wczoraj rozmawiałem z pewnym człowiekiem, który złożył mi ciekawą propozycję. Mianowicie mam przegrać. A jak przegram, to zginę. Domyślasz się pewnie, że takiej oferty nie przyjąłem. Chciałbym jednak, abyś coś mu przekazał. Mówisz, że go nie znasz? Sądzę, że kłamiesz. Mam inny pomysł na rozwiązanie waszego problemu. Będzie to jednak dużo więcej kosztować.

Koniec

Komentarze

Poprzednia część: http://www.fantastyka.pl/4,6704.html

Może pokusi się ktoś chociaż o jedno zdanie w komentarzu? :)

Może ja się pokuszę, ale nie spodziewaj się pochwał. Czytałam pierwszą część, więc mniej więcej pamiętałam, o co chodzi w historii i kim jest Zwadźca. Ale to było dawno temu, a pewnie zależy Ci na nowych czytelnikach. Strzeliłeś sobie w stopę już na wstępie, dodając nową część po tak długim czasie, niestety, no ale takie są realia tego forum, nic nie poradzisz :) W dodatku nie ułatwiasz sprawy - nie ma w początku niczego, co by zachęciło do sięgnięcia ani po pierwszą część, ani do czytania dalej. Żadnego napięcia, zaskoczenia, ot sucha relacja z przygotowań do jakiegoś pojedynku. Ostatni dialog mocno kuleje, zwłaszcza końcowa kwestia Sharmo - trochę jakby nie chciało już Ci się rozpisywać tego na dialog, więc wrzuciłeś wszystko w jedną wypowiedź.

Tekst nie jest zły, potrafisz pisać, ale jako druga część opowiadanie ginie w zalewie innych, nowych. Może zamiast teraz dodawać trzecią część, po którą już na pewno nikt nie sięgnie, lepiej dodać go w całości po ukończeniu i poprawieniu?

Nowa Fantastyka