- Opowiadanie: Bukaj - Cierpliwość

Cierpliwość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cierpliwość

Siedział spokojnie na przystanku, ćmiąc fajkę. Niebo zasnute było całunem czarnych hmur, a deszcz lał się strumieniami. Szare postacie w płaszczach z postawionymi kołnierzami i z parasolami przemierzały ulice, chcąc jak najszybciej znaleźć się w suchym miejscu. Nikt nie przepadał za taką pogodą. Przynajmniej Michał nikogo takiego nie znał. No, może on trochę ją lubił. Poniekąd dawała mu pracę… Siedział więc na przystanku, ćmił fajkę i czekał. Już dawno nauczył się cierpliwości. Wiedział, że nie ma się co śpieszyć. Doskonale rozumiał, że jedyne, co nie ucieknie, to śmierć. Ona zawsze poczeka i złapie nas, często w najmniej oczekiwanym momencie. Dlatego od dawna już się nie niecierpliwił. Michał się zasmucił. Wiedział, z czym ma do czynienia i nie zawsze uśmiechała mu się ta fucha. Ktoś jednak musiał odwalić brudną robotę. Tak więc siedział i czekał.

Z nudów zaczął skubać rękaw swojego czarnego, skórzanego płaszcza. Zawsze go ubierał. Czarny płaszcz, spodnie, golf i buty. Koniecznie glany.

Do przystanku podjechał autobus, zupełnie pusty, jeśli nie liczyć kierowcy. Drzwi otwarły się z sykiem.

– Hej Michał!

– Cześć Charon, co tak pusto? – zapytał. – W taką pogodę powinieneś mieć wielu pasażerów.

– Widzisz, sam, psia krew, tego nie rozumiem. Zwykle to autobus na ośkach siedzi, teraz… Heh, jak tak dalej pójdzie, to oboje stracimy pracę – powiedział z udawanym smutkiem w głosie.

Michał zaśmiał się.

– Sam nie wierzysz w swoje słowa, kierowco – powiedział, pomiędzy wybuchami śmiechu.

– A, utrafiłeś w sedno. Jednak pożartować chyba mogę? – Charon wyszczerzył zęby w wybrakowanym uśmiechu. – Pozwolisz, że korzystając z chwili przerwy zapalę razem z tobą.

Kierowca wyszedł z pojazdu, zza pazuchy brązowej kurtki wyciągnął fajkę, wykonaną z ciemnego drewna i tytoń.

– Tęsknię już trochę za słońcem – powiedział, nabijając fajkę. – Od tego deszczu staję się poirytowany.

– Doskonale cię rozumiem, przewoźniku. Ale co zrobisz? Nie masz panowania nad tym, to musisz siedzieć cicho… O kurde… Nie lubię tego – powiedział Michał, obserwując małą, ośmioletnią dziewczynkę w żółtej pelerynie.

– Cholernie paskudna sprawa – odparł lakonicznie kierowca, puszczając kłąb dymu.

Tymczasem dziewczynka skacząc z kałuży do kałuży doskonale się bawiła, nieświadoma tego, że jest obserwowana. Nieświadoma tego, co miało się wydarzyć.

– A gdybym jej tak pomógł? – zapytał Michał.

– Oj, góra nie byłaby zachwycona.

– A po co dali mi miecz? – dotknął dłonią płaszcza w miejscu, gdzie za pazuchą miał swoją broń, katanę o lśniącym mlecznym blaskiem ostrzu. Używał jej bardzo często, choć nieco rzadziej do walki. Częściej do wyrokowania.

– Żebyś mógł chronić swoich podopiecznych – odrzekł, łapiąc fajkę za cybuch i ćmiąc ją delikatnie.

– Tak, ale dali mi także możliwość decydowania – Michał był zdenerwowany i choć się nie zgadzał z tym, co ma nastąpić, wiedział, że jest bezsilny.

– Oczywiście, ale ona jest wyraźnie naznaczona. Jak się wtrącisz, to tylko dłużej będzie się męczyć, a i tobie się oberwie.

– W sumie fakt – Michał zasępił się jeszcze bardziej, z rezygnacją wystukując zawartość fajki o ławkę przystanku i chowając ją za pazuchę.

Nagle dziewczynka wpadła na ulicę. Powietrze rozerwał ryk klaksonu i pisk opon. Michał ujrzał jeszcze rozszerzone z przerażenia oczy dziewczynki. Ciche uderzenie, westchnięcie. Dziewczynka została odrzucona od samochodu na dobre kilka metrów. Michał wstał, poprawiając płaszcz. Nie odezwał się do Charona, tylko wyszarpnął zza pazuchy katanę. Już widział czarne, rozmazane cienie, zlatujące się zewsząd. Przyspieszył kroku, wbił się pomiędzy zbiegowisko ludzi. Przykucnął nad dziewczynką. Biła od niej energia. Oj, na górze cię potrzebują, pomyślał.

– No już, wstawaj – powiedział do dziecka, łapiąc je za rękę.

Dziewczynka otwarła oczy i zamrugała kilkukrotnie. Wstała posłusznie.

– Czy ja… umarłam? – zapytała wystraszona.

– Tak. Ale tylko na tym świecie. Teraz będziesz żyła w lepszym – odparł jej z bladym uśmiechem na twarzy i pociągnął ją delikatnie.

Ruszyli powoli. Michał przyjrzał się twarzy kierowcy i zapamiętał ją.

– Ty będziesz następny – mruknął do wysokiego mężczyzny, którego brązowe włosy poprzetykane były jasnymi pasmami siwizny.

W efekcie tych słów kierowcy po plecach przebiegł dreszcz, choć nie mógł ich usłyszeć. Michał uchwycił kątem oka rozmazany ruch po swojej prawej. Przyspieszył kroku. Wiedział jednak, że nim dojdzie do przystanku, przyjdzie mu walczyć. Czuł silną moc bijącą od dziewczynki i ogromną nienawiść, bijącą od cienistych postaci. Charon siedział już w autobusie, z włączonym silnikiem. Teraz liczyła się każda sekunda.

– Jak masz na imię? – zapytał jasnowłosą dziewczynkęi Michał.

– Iza – pisnęła, zaniepokojona ciemnością, która skupiała się dookoła.

– Więc słuchaj mnie, Iza. Jak się zacznie walka, musisz zacząć biec. Weź to – podał jej niewielką złotą monetę. – Jak już będziesz w autobusie, dasz ją kierowcy. I choćby nie wiem, co się działo, biegnij przed siebie, nie zatrzymuj się. Choćbyś niewiadomo co ujrzała lub usłyszała. Zrozumiałaś?

Dziecko kiwnęło głową na znak, że zrozumiało.

– Zuch dziewczynka – skwitował.

Nie doszli nawet do połowy ulicy, gdy ze zwartego całunu cieni wystąpiła rozmazana sylwetka.

– Odstąp od niej – przemówiła do Michała, a jej głos brzmiał jak złowróżbny szum wiatru.

– Doskonale wiesz, że tego nie zrobię.

– Zginiesz, głupcze – powiedział cień.

– Ja już nie żyję – odparł Michał z dziwnym uśmiechem. – Biegnij! – krzyknął do dziewczynki i rzucił się na ciemną postać.

Jego katana rozbłysnęła mlecznym blaskiem i przecięła powietrze z cichym szeptem. Głuchy jęk zderzających się kling rozdarł powietrze. Michał widział, jak dziewczynka biegnie ku Charonowi i jak czarne sylwetki starają się ją pochwycić. Wyciągnął rękę w jej kierunku i krzyknął coś w niezrozumiałym języku. Jasność wystrzeliła z jego palców, godząc w doganiające dziecko postaci. Sylwetki z głośnym wizgiem upadły na ziemię, drgając konwulsyjnie. Jednak Michał nie miał czasu się temu przyglądać. Ku jego głowie leciało czarne ostrze, potargane niby dym. Sparował i odbił klingę, zmylił przeciwnika szybką fintą i ciął przez brzuch. Cień, rozpłatany, padł na ziemię. Z jego widmowego ciała rozlała się czarna jak heban, lepka i śmierdząca posoka. Michał przestąpił nad nim, wbił się w goniących dziecko. Szybkimi i szerokimi cięciami pozbawiał energii kolejne cieniste sylwetki. Udało się. Dziewczynka, w żółtej pelerynie siedziała już na jednym z siedzeń autobusu. Uśmiechnął się jeszcze do niej, nim razem z Charonem rozpłynęli się w powietrzu. Jest już bezpieczna, pomyślał jeszcze, zanim sparował paskudne cięcie. Złapał przeciwnika za gardło, szepnął kilka szybkich słów, a jego dłoń rozbłysnęła mlecznym blaskiem. Cień padł na ziemię bez ruchu.

-Głupcze! – przemówiła do niego rozmazana postać. – Nie staje się na naszej drodze! Jeszcze tego pożałujesz – wysyczał, po czym wszyscy zniknęli.

Michał otarł ostrze z czarnej, lepkiej posoki i schował miecz do pochwy.

– Bo pierwszy raz takie groźby słyszę? – zapytał, wzruszając ramionami.

Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął fajkę i tytoń. Otwarł worek i w jego nozdrza uderzył przyjemny zapach. Chwilę później już kłęby dymu unosiły się pod daszek przystanku.

 

***

 

Szedł mokrymi chodnikami miasta. Dookoła panował ścisk. Ludzie pędzili do domów po skończonej pracy. Michał był niczym lodołamacz, przedzierał się przez tłum, rozpychając się barkami. Ludzie, potrącani przez niego, mijali go obojętnie, nie zaszczycając ni to spojrzeniem, ni nawet przekleństwem. Michał lubił ścisk, towarzystwo ludzi żywych, mimo, że oni go nie zauważali. Zmierzał ku knajpie, w której uwielbiał przesiadywać i przyglądać się ludziom. Mógł się tam spotkać zarówno z żywymi, jak i martwymi, których niezałatwione sprawy zatrzymały tu, na Ziemi.

Minął róg wielkiej, zabytkowej kamienicy z czerwonej cegły i jego oczom ukazała się niewielka knajpka, zbudowana z drewna ze skośnym dachem pokrytym dachówką. Zupełnie nie pasowała do otaczającej zabudowy szarych bloków. Nad drzwiami było napisane: Druid. Michał wszedł do środka. Do jego uszu dobiegła cicha, spokojna muzyka celtycka. Wnętrze knajpki było przytulne, w całości wykonane z drewna. Stoły, ławy, podłoga, nawet talerze i kubki. Obsługa była ubrana według celtyckiej mody. Panie nosiły długie, proste suknie koloru naturalnego lnu i z niego wykonane. Panowie lniane koszule i takież brązowe spodnie, zwężające się u dołu. Za barem siedział starszy facet ubrany jak druid, w długą, jasną szatę. U jego boku zwisała torba, a u pasa zatknięty był sierp. Długa, siwa broda znikała gdzieś pod ladą. Michał uwielbiał ten klimat. Za życia również. Staruszek uśmiechnął się w jego stronę. Michał odwzajemnił uśmiech i podszedł do lady.

– Witaj, Michaelu – powiedział wysoki druid na powitanie.

– Cześć Teodorze – odparł, uścisnął wyciągnięte w jego kierunku przedramię i usiadł na wysokim stołku barowym.

– Cóż to cię sprowadza w moje skromne progi? – zapytał, przyglądając mu się z uśmiechem niebieskimi oczyma.

– Chęć pogadania, spotkania się ze znajomymi. To co zwykle, przyjacielu.

– Podać ci coś do picia?

– Nalej mi wina. To chyba jedyny trunek w tej spelunie, który potrafię przełknąć bez dławienia się procentami – dodał z uśmiechem.

W ręce Michała pojawił się róg pełen krwistoczerwonego płynu. Michał wyciągnął niewielką złotą monetę i położył ją na ladzie. Druid spojrzał na niego rozbawiony.

– Znów to samo. Nie wezmę tej monety. Nie chcę się wcale rozstać z tym światem. Ty, podejrzewam, też nie chciałbyś, abym odszedł – powiedział, odsuwając po drewnie monetę w kierunku swojego rozmówcy.

– Sprawdzam tylko, czy nic się nie zmieniło – odparł poważnie Michał. – Nawet jeśli ja nie chcę, nie mogę cię trzymać tu wbrew twojej woli. W końcu jestem jedynym znanym ci Łącznikiem z tamtym światem – pociągnął solidny łyk, rozkoszując się smakiem, który nie wiedzieć w ogóle dlaczego – czuł.

– Niezaprzeczalnie. Jednakowoż jestem tu już od dwudziestu trzech setek lat i jak do tej pory nie chciało mi się stąd wyrwać, a wielu przed tobą mnie namawiało. Michaelu, ja tu jestem potrzebny. Za życia byłem potężnym druidem, nie mogę tak po prostu odejść. Muszę tu trwać na posterunku. Do Apokalipsy. Potem będę odpoczywał.

Michał zamyślił się, zasępił. Nie wyobrażał sobie, że będzie musiał tkwić jako nieżywy wśród żywych aż do Apokalipsy. Co prawda, nie wiedział czy nastąpi jutro, czy za dwadzieścia trzy setki lat. Po prostu bardziej prawdopodobną wersją była dla niego ta druga, a nawet on nie był aż tak cierpliwy.

– A co się stało z innymi druidami? – zapytał, upijając łyk wina.

– Odeszli, częściowo. Jednak wielu z nich mieszka jeszcze na Ziemi. Z tą różnicą, że w spokojnych miejscach. Gdzieś po wsiach, w lasach, nad jeziorami i rzekami. Ja wolałem ludzi. Choć przez wiele pierwszych wieków byłem sam, nie miałem nawet dojścia do Charona i Łącznika. Gdy w końcu ich znalazłem, nie chciałem już odchodzić.

Michał wyciągnął zza pazuchy fajkę, nabił tytoniem i zapalił. Zamyślił się. Był nieżywy od dwóch lat, a szybko awansował. Został naznaczony przez Górę. Poprzedni Łącznik nie przetrwał starcia z Cieniami. Michał otrzymał moce, którymi teraz władał. Był, jak mówił Charon, najlepszym sukinkotem, jakiego widział.

-O, twoja była dziewczyna weszła – powiedział Teodor, wyrywając przyjaciela z zadumy.

Łącznik spojrzał ku wejściu. Zza chmury świeżo wypuszczonego dymu ujrzał Ewę– rudowłosą i piegowatą piękność, która miała zostać jego żoną. Poczuł smutek. Ona nie należała już do niego. Był martwy. Teraz miała nowego chłopaka, Adama. Na początku chciał jej go zabrać, ale widział, że jest z nim szczęśliwa. Po długim opłakiwaniu jego śmierci odnalazła szczęście. On też stał się szczęśliwszy. Wiedział, że nie jest sama, a to już było coś.

– Och, Teodorze – westchnął Michael, jednak nie powiedział nic więcej, tylko zagryzł ustnik fajki.

Wstał, pstryknął w niewielką monetę, przesuwając ją tym samym ku druidowi.

– Zachowaj ją, przyjacielu – odwrócił się i ruszył ku wyjściu. – Może ci się kiedyś przydać – rzucił przez ramię i wyszedł, zostawiając za sobą niewielkie kłęby dymu

 

 

***

 

 

Znowu leje, pomyślał machinalnie. Ciągle leje, poprawił się. Od dłuższego czasu słońce nie wychodziło zza chmur. Na dodatek Cień dawał o sobie coraz bardziej znać. Łącznikowi się to nie podobało, jednak nie widział w tym nic dziwnego. Ostatnio przez jego ręce przechodziła duża liczba nieboszczyków naznaczanych przez Górę. Naprawdę potężni, mimo że za życia byli kimś słabym, kruchym i niewiele znaczącym. Michał został wysłany do jednego człowieka na dworzec. Miał go pozbawić życia i poczekać na Charona. Ciekawe jak przewoźnik dotrze na dworzec swoim autobusem, myślał Michał. Bo jeśli to też jest ktoś tak potężny jak tamci, to nie wiem, czy będę w stanie dostatecznie długo bronić go przed Cieniem. Szedł więc, ku Dworcowi Centralnemu brnąc przez kałuże. Bawiło go to, że czuł wilgoć w glanach, a nie miał tam ani mililitra wody. Doszedł do niewielkiego placyku wylanego betonem. Przed nim stał wielki gmach Dworca.

Ludzie, niczym woda, płynęli drzwiami w obie strony, tłum falował. Przeszedł bez problemu głównymi drzwiami Dworca i znalazł się w ogromnym holu, pełnym ludzi. Gwar, kroki, gwizd hamujących pociągów, zapowiedzi wygłaszane przez głośniki, przekleństwa i płacz tworzyły mieszankę niemalże wybuchową. Michał szedł pomiędzy ludźmi, szturchając ich i popychając. Jego ręka mimowolnie spoczęła na katanie. W końcu wyszedł na betonowy peron i bez trudu ujrzał cel swojej podróży. Był to stary, pomarszczony, siwy żebrak ubrany w stare, brudne i śmierdzące ubrania. Siedział na ławce, a obok niego leżał kawałek kartonu, na którym wypisane było: „Jestem biedny, nie mam domu ani pracy. Państwo zabrało mi rentę. Proszę o kilka złotych na chleb.” Michał spojrzał na niego i uśmiechnął się. Po tamtej stronie będzie ci lepiej, pomyślał. Widział Cienie prześlizgujące się po płytach peronu. Wyciągnął miecz, wyszeptał szybko formułę, a katana rozbłysnęła. Wykonał jeszcze szybki gest jedną ręką, położył ją na klindze miecza i począł powoli wbijać go w ciało żebraka. Gdy ostrze dosięgło serca, Michał szepnął: Finito. Żebrak złapał się za pierś, jego twarz wykrzywiła się w bólu, a z ust wydobył się cichy jęk. Ludzie, przechodzący obok, nie zwracali uwagi na umierającego starca. Człowiek padł na ziemię, bez tchu, a jego wciąż otwarte, niebieskie oczy wpatrywały się w górę. Michał wyciągnął klingę z ciała żebraka, schował miecz do pochwy pod płaszczem i usiadł na ławce. Wyciągnął papierosa i zapalił go. Przez ułamek sekundy poczuł ogromną moc tego człowieka. Czuł przeogromne pokłady potęgi, której nie widział w nim nikt z żyjących. Była to miłość i dobroć. Wszyscy widzieli w nim jedynie brudnego żebraka, którego nie warto zaszczycić choćby spojrzeniem. Łącznik widział jak ludzie dopiero po chwili podchodzą do ciepłego jeszcze ciała. Wstał, złapał starego za rękę i pomógł wstać. Żebrak rozglądnął się błędnym wzrokiem dookoła.

– Przepraszam, nie ma pan kilku złotych na chleb? – zapytał Michała, nieświadom losu, który go spotkał.

– Nie będą ci już potrzebne – odparł Łącznik i pokazał mu jego własne ciało, leżące na ziemi.

Żebrak spojrzał najpierw na ciało, potem na Michaela.

– Czyli umarłem? – zapytał z ogromnym żalem i bólem.

– Niestety, obawiam się, że tak – odparł mu Michał i poczuł dojmujący smutek i współczucie dla staruszka. Do tego zrobiło mu się głupio, że tak po prostu sobie pali, więc wyrzucił papierosa. – Wybacz, ale musimy się pośpieszyć. Lada chwila powinien tu być Charon. On cię przewiezie na drugą stronę.

– Do Nieba? – zapytał staruszek.

– Tak, do Nieba – przytaknął, łowiąc kątem oka rozmazany ruch.

Łącznik wyszarpnął katanę, gotów do walki, jednak w tym momencie ogromna siła powaliła go na kolana. Przed oczami zamigały mu wielobarwne motyle. Otrząsnął się z zamroczenia i wstał. Nogi miał jak z waty, w głowie mu się kręciło. Rozejrzał się zaszklonymi oczyma dookoła. Ujrzał pełno Cienia, który otoczył jego i starca ciasnym kordonem. Jednak najbardziej dziwiła moc, która pochodziła z Cienia. Wtedy ujrzał owego, do którego siła ta należała. Zimny dreszcz przeleciał mu po plecach. Postać ta nie była kłębem dymu, sylwetką tylko przypominającą ludzką. Był to zwykły człowiek, ubrany w czarny garnitur, czarną koszulę, błyszczące czarne buty i krawat tego samego koloru. Na ciemnych włosach osadzony miał kapelusz hebanowej barwy. Stał lekko pochylony, tak że Michał nie ujrzał jego twarzy. Łącznik przełknął ślinę, uścisnął pewniej rękojeść katany i jeszcze raz potrząsnął głową, żeby odgonić motyle. Ujrzał przerażonego starca, skulonego u jego boku.

– Jak się zacznie, uciekaj – powiedział do mężczyzny Michał, wyciągając jedną ręką z niewielkiego mieszka przy pasie złotą monetę i rzucając mu ją.

Powietrze przeszył głośny, drwiący śmiech.

– Tym razem ci się nie uda, Łączniku – powiedział człowiek w kapeluszu.

– Gówno – Michał splunął soczyście pod nogi przeciwnika. – Nim Charon tu przybędzie będziesz leżał na ziemi, brocząc czarną, lepką posoką.

Śmiech człowieka w garniturze po raz kolejny przeszył powietrze, sprawiając, że kolana pod Michałem ugięły się niebezpiecznie.

– Stań tedy, skoro takiś mądry – przemówił Michał z trudem panując nad emocjami.

W mgnieniu oka pojawił się w rękach człowieka w kapeluszu czarny miecz, pochłaniający całe światło wokół siebie. Łącznik wywinął młynka kataną i rzucił się na przeciwnika. Padło kilka ciosów tak szybkich, że staruszek widział tylko rozmazane smugi i słyszał wibrujący dźwięk zderzających się kling. Człowiek w kapeluszu nawet nie podniósł głowy. Wystawił tylko rękę przed siebie, by odrzucić Łącznika na kilka metrów w tył. Michał uderzył o słup. Zebrał się szybko, krzyknął kilka słów, a jego miecz rozjarzył się mlecznym blaskiem, który zgładził kilka Cieni. Ponowił atak. Ciął z szerokiego wypadu. Klinga rozmazała się w białą smugę. Kapelusznik sparował i zwarł się z Michałem. W miejscu zetknięcia ostrzy sypały się iskry. Łącznik widział jak blask jego miecza szybko gaśnie. Chciał oderwać ostrze, jednak nie potrafił. Czuł się coraz słabszy, jakby jego siła uciekała z niego wraz z mlecznym blaskiem. Kapelusznik zaśmiał się i podniósł głowę, by spojrzeć w oczy Łącznika. Ten omal nie krzyknął z przerażenia. Twarz jego przeciwnika była trupią maską, w paru miejscach pokrytą gnijącym mięsem. Spod oberwanych warg wyglądały żółte, zgniłe zęby. Przeciwnik patrzał na niego czerwonymi oczyma.

– I co, Michaelu, Łączniku? Czyżbyś przegrywał? O jakiej posoce mówiłeś? Czyżby o mojej? – głos Kapelusznika był zimny, szyderczy. – Mnie chciałeś pokonać? Jakim to cudem?

Przeciwnik nagle oderwał klingę miecza od katany Michała i ciął go przez brzuch, płytko, boleśnie. Łącznik padł na kolana, z wyrazem zdumienia na twarzy. Katana upadła obok niego. Spojrzał najpierw na swój brzuch, przeorany krwistym parowem, następnie na Kapelusznika a na końcu na przerażonego staruszka. Widział jak przeciwnik zbliża się ku niemu, pochyla się i patrząc mu prosto w oczy śmieje się paskudnie. Żebrak cofał się, aż natrafił na zwarty pierścień Cieni.

-I co, Michaelu? Nie udało ci się. Nie dziś – powiedział szyderczo Kapelusznik, wbijając w ciało staruszka swój czarny miecz.

Żebrak westchnął cicho, a chwilę później upadł, z szeroką raną w brzuchu. Michał zachwiał się i upadł również. Leżąc ujrzał jak ze staruszka ulatuje czarny duch, który chwilę później formuje się w postać niemal identyczną z jego zabójcą.

– Widzisz, Michaelu, to jeszcze nie koniec… – powiedzieli oboje.

Michał odpłynął w czerń, słysząc szyderczy śmiech.

 

 

***

 

 

Chmury z szarej zmieniły nagle barwę na czarną jak węgiel. Teodor zdziwił się, podszedł do drzwi. Ludzie szli dalej, jakby nic nie zauważając, deszcz wciąż lał się z nieba. Druid jednak ujrzał pośród tłumu jedną sylwetkę, której obecność zdziwiła go jeszcze bardziej. Wysoka, ubrana w czarny garnitur, z kapeluszem na głowie, maszerowała środkiem ulicy ku drzwiom restauracji. Postać była pochylona, więc druid nie mógł ujrzeć jej twarzy. Czuł ogromną nienawiść bijącą od niej. Ludzie wokół jakby szarzeli, denerwowali się, stawali się źli. Wychodziły na wierzch ich złość, frustracja i niezadowolenie. Na chodnikach i ulicy przechodnie zaczęli się wyzywać, przeklinać, bić. Teodor patrzał na to wszystko z mieszaniną strachu i ogromnego zdziwienia. Czuł, że postać zmierza ku niemu, jednak nie znał powodu. Czarno odziany przybysz był już przy drzwiach, gdy Teodor wyciągnął sierp zza paska i szybko wyszeptał kilka słów. Sierp rozjarzył się blaskiem i w chwilę później był już pięknym mieczem z rękojeścią wysadzaną drogimi kamieniami. Nagle powietrze przeszył szyderczy śmiech, a drzwi otwarły się z hukiem. Do środka wpadła ciemność i zimno. Wszystko zostało zakryte grubą kurtyną Cienia. Teodor uścisnął rękojeść w oczekiwaniu na to, co nieuniknione.

– Witaj, druidzie – przemówiła wciąż pochylona postać w garniturze. – Długo czekałem na to spotkanie – jego głos był zimny i opanowany.

– Kim jesteś, przybyszu? – zapytał spokojnie Teodor, choć emocje buzowały w jego wnętrzu.

– Powiedzmy, że jestem… twoim przeznaczeniem? Omegą? Śmiercią? – postać spojrzała prosto w oczy Teodora i ujrzała w nich przerażenie.

Druid wydał z siebie krzyk na widok trupiej maski przeciwnika. W następnej sekundzie już parował silny cios czarnego miecza, który intruz dobył niewiadomo kiedy. Brzęk stali rozerwał powietrze i świdrował uszy. Teodor odskoczył, zgiął nogi i skoczył do ataku. Ciął na wysokości szyi przeciwnika, jednak ten odchylił się i szepnął coś. Teodor przeleciał kilka metrów i uderzył w Cień. Osunął się na ziemię, zamroczony.

– Nie opieraj się, druidzie. Nie uciekniesz przed tym, co nieuchronne – ton Kapelusznika był pełen drwiny. – Poddasz się?

Teodor podniósł się na klęczki, spojrzał w czerwone oczy przeciwnika.

– Nigdy! – krzyknął wyrzucając dłoń przed siebie.

Jasna kula uderzyła przeciwnika w pierś. Kapelusznik zachwiał się, spojrzał na garnitur splamiony czarną, lepką krwią.

– Nie doceniłem cię. Nigdy jednak nie popełniam dwa razy tego samego błędu.

Przeciwnik rzucił się na Teodora, markując pchnięcie. Druid opuścił paradę na wysokość brzucha, jednak Kapelusznik szybko poderwał miecz i zataczając ostrzem lekki łuk, rozciął Teodorowi szyję. Druid postąpił krok w tył, jego ostrze uderzyło z cichym jękiem o ziemię. Złapał się za krwawiącą szyję, jakby chcąc zatamować krew. Patrzał na przeciwnika, który zanosił się drwiącym śmiechem. Starał się coś powiedzieć, machał bezgłośnie ustami, jednak zamiast słów słyszalny był jedynie bulgot.

– Chodź do mnie – rozkazał Kapelusznik, a z rany druida wyleciał czarny kłąb dymu, który natychmiast uformował się w mordercę.

Druid spojrzał jeszcze z niedowierzaniem i upadł bez tchu na ziemię.

 

 

***

 

 

– Michael, wstawaj! Kurwa mać, nie rób głupstw! – dobiegł uszu Michała głos, dochodzący jakby zza ściany.

Łącznik rozchylił powieki i ujrzał nad sobą zatroskaną i wystraszoną twarz Charona.

– Jasny gwint! Co tu się stało? Kto cię tak urządził? I gdzie jest twój podopieczny? – wylał z siebie potok słów przewoźnik.

Michał patrzał nie rozumiejąc.

– Ja… nie wiem – odparł, próbując siłą woli powstrzymać wirowanie wszystkiego dookoła.

– No to, kurwa, pięknie – skwitował Charon i usiadł na ławce, wzdychając ciężko.

– O… On – wyjąkał Michał i usiadł powoli na ziemi, podpierając się o ławkę.

– Kto?!

– Zaatakował mnie jakiś dziwny… trup. Ubrany był w czarny garnitur, kapelusz. Zamiast twarzy miał trupią maskę, czerwone oczy, kawałki zgniłego mięsa. Pokonał mnie z łatwością – Łącznik spojrzał na swoją ranę, która już się zasklepiła, jednak widział czarną smugę– pozostałość po ciosie. – Zabrał starca.

– CO!? Jakim cudem? Tobie? – Charon nie potrafił uwierzyć.

– Charon, kurwa, nie mam pojęcia! Rozpieprzył mnie z równą łatwością, z jaką pies rozszarpuje szmaciany gałgan! Wziął duszę żebraka dla siebie, uczynił ja drugim sobą. Nie mam pojęcia kim on jest, ale mamy cholerny problem.

– No, utrafiłeś, kurwa, w sedno… – skwitował Charon.

– Jeśli ktoś może coś o nim wiedzieć, jest to Teodor.

– Więc pędź do niego, pytaj. Ja muszę zmykać. Ale mi stracha napędziłeś. Myślałem, że nie żyjesz! – rzekł z przejęciem, po czym podniósł się z ławki.

– Bo ja nie żyję… Od dwóch lat – odparł Michał i wstał z ziemi.

– Uważaj na siebie! – powiedział Charon, gdy jego przyjaciel schował miecz do pochwy i ruszył ku schodom.

-Chyba kpisz! – odparł Michael i zniknął w podziemnym przejściu.

 

 

***

 

 

Nie musiał wchodzić do środka, by zorientować się, że coś jest nie tak. Dookoła wszystko było skalane nienawiścią i złem o ogromnej mocy. Widział ludzi, opatrywanych przez sanitariuszy, karetki odjeżdżające ku szpitalowi. Michał wyciągnął miecz i wszedł powoli do środka gospody. Uderzyła w niego ogromna dawka zła, która nieomal go powaliła. Przemógł jednak złowrogą siłę i wszedł głębiej. Wnętrze było opustoszałe, czarne. Drewniana podłoga, ściany, stoły i krzesła wyglądały jakby strawił je pożar. Wszystko wokół było zwęglone. Jednak było takim tylko w tej rzeczywistości „pomiędzy”. Łącznik szedł, z mieczem opuszczonym wzdłuż ciała. Doszedł do baru, oparł rękę na blacie, kręcąc głową.

– To moja wina – szepnął do siebie. – Teodorze, wybacz.

Rozejrzał się po pomieszczeniu jeszcze raz i ujrzał leżący na ziemi miecz, którego rękojeść była wysadzana drogimi kamieniami. Podszedł do niego i poczuł znajomą obecność. Czuł, jakby Teodor był gdzieś tutaj, jednocześnie wiedział, że to niemożliwe. Podniósł miecz z ziemi. Przez jego rękę przeszedł dziwny dreszcz. Spojrzał na rękojeść, której kamienie zaczęły lśnić bladym blaskiem.

– Co do cho… – jednak nie skończył, bo nagle ogromna jasność wybuchła z ostrza, zalewając pomieszczenie.

Michał czuł, jak rękojeść go parzy, jednak mimo to nie potrafił upuścić miecza na ziemię.

– Przyjacielu! Nie masz wiele czasu! – usłyszał głos druida. – On zbiera siły, by cię zniszczyć! Zgładź go, dopóki nie ma dostatecznej mocy!

– Co? Przecież przy ostatniej walce omal mnie nie rozpłatał!

– Omal, przyjacielu! Zważ, że rana, którą ci zadał nie zabiła cię! On nie może cię jeszcze zabić!

– To czemu ostatnią walkę przegrałem? – zapytał zrezygnowany Michał.

– To twój strach cię pokonał, nie on! Musisz odrzucić strach, znajdź w sobie odwagę. Pośpiesz się, nim zabierze ci to, co jest dla ciebie najcenniejsze…

Światło zniknęło.

– Teodorze! – krzyknął w pustkę.

Odpowiedziała mu tylko cisza. Stał pośrodku gospody, z mieczem przyjaciela w ręku. Ostrze strasznie mu ciążyło. Poczuł się słaby, mizerny. Nie! Odezwał się głos w jego głowie.

– Nie poddam się! – krzyknął, wbił miecz Teodora w podłogę i wybiegł ze środka.

Skupił się. Musiał znaleźć swojego przeciwnika. Nagle w jego sercu zrodził się niepokój. Poczuł jego obecność stosunkowo niedaleko.

– Ewa! – krzyknął Michł i pognał przed siebie.

 

 

***

 

 

Stanął przed drzwiami wysokiej kamienicy. Cały budynek był jakby pusty, zimny. Wyglądał upiornie, na tle hebanowo czarnego, wciąż płaczącego nieba. Michał zobaczył drewniane ramy, kiedyś brązowe, teraz czarne, nadpalone, choć nie zostały strawione przez pożar. Czuł, że jego przeciwnik jest tutaj, w tym budynku. Wiedział, że zmierza po Ewę. Szybkim jak mgnienie oka i płynnym ruchem wyciągnął katanę z pochwy i wbiegł po schodach na pierwsze piętro. Nigdy nie kosztowało to go tyle wysiłku. Zła energia odpychała go, starała się powstrzymać. Schody były jak nadpalone i trzeszczały niebezpiecznie. Wyjrzał zza rogu i zobaczył przed sobą wysoką postać, ubraną w czarny garnitur i kapelusz. Do jego uszu natychmiast dobiegł szyderczy śmiech.

– Witam, Michaelu. Długo kazałeś nam czekać – powiedział przeciwnik, śmiejąc się szyderczo.

– Zamknij się! – krzyknął, przyjmując zaraz pozycję, z której mógł szybko zaatakować.

-Widzę, że ostatnia lekcja na niewiele się zdała. Widzisz, dałem ci szansę– zmarnowałeś ją. Popełniłem błąd, jednak nie zrobię tego po raz wtóry.

Przeciwnik wyprostował się, spoglądając czerwonymi oczami na Michała. Łącznik ścisnął rękojeść katany, przełknął ślinę. Jego i przeciwnika dzieliło kilka metrów, jednak Kapelusznik pokonał odległość w mgnieniu oka, z mieczem gotowym do ciosu. Michał zasłonił się klingą miecza. Usłyszał śpiew metalu. Odbił ostrze przeciwnika, wykonał szybki półobrót i ciął oponenta w brzuch. Metal zabrzęczał, świdrując uszy. Kapelusznik zaśmiał się szyderczo, ciął na odlew w poprzek. Michael odskoczył, odbił się od ściany, wykręcając mieczem świszczącego młynka. Trafił przeciwnika w ramię. Kapelusznik krzyknął zdenerwowany. Michał uśmiechnął się, wyrzucił przed siebie rękę i wyszeptał kilka słów. Świetliste pędy splotły przeciwnika, paląc jego ciało.

– Bądź przeklęty! – wykrzyczał Kapelusznik.

Wybuch, który nastąpił, ogłuszył Łącznika, który wyrżnął plecami o ścianę, z taką siłą, że aż go zaćmiło. Gdy na powrót przejrzał, ujrzał jak czarna sylwetka przeciwnika kurczy się i zmienia. Chwilę później na ziemi leżał żebrak.

– No tak, za łatwo poszło – powiedział Michał, patrząc jak staruszek rozsypuje się w pył.

Łącznik wstał i wbiegł wyżej. Czuł rosnącą z każdą chwilą złość i nienawiść w powietrzu. Wiedział, że jest blisko. Nie zdziwił się, gdy na szczycie schodów wiodących na drugie piętro ujrzał kilka Cieni i usłyszał szyderczy śmiech. Michał skoczył, znajdując się nagle pomiędzy Cieniami. Jeden z nich nawet nie zdążył zareagować, zbyt zdziwiony. Michael ciął go przez plecy. Drugi przeciwnik wziął zamach mieczem, jednak Michał był szybszy. Pozbawił przeciwnika obu dłoni, po czym zepchnął ze schodów, posyłając za nim jeszcze świetlistą kulę. Trzeci z Cieni wykonał pchnięcie, zmuszając Łącznika to zbicia. Po tym, jak odbił klingę nieprzyjaciela, krzyknął coś, a światłość, która buchnęła z katany, wydarła z piersi Cienia ryk ogromnego bólu. Michał wbił mu ostrze gładko w szyję i zdecydowanym szarpnięciem pozbawił przeciwnika głowy. Przeszedł nad trupem i w tym momencie uderzyła w niego pięść. Michał ujrzał miliardy gwiazd, wybuchających w jego czaszce. Nie widział nadlatującego ostrza, jednak złożył miecz do parady, kierując się instynktem. Śpiew stali wywołał u niego mimowolne westchnienie ulgi. Jednak przy następnym ciosie nie miał na tyle szczęścia. Poczuł, jak ostrze rozcina jego płaszcz i wpija się w biodro. Na szczęście pochwa katany powstrzymała je przed dalszym zagłębianiem się ciało. Ból, który go przeszył, sprawił, że z jego płuc wyrwał się głośny krzyk. Jednocześnie w jego sercu rozgorzała chęć zemsty i ogromny gniew. Odepchnął przeciwnika jednym ruchem ręki. Okręcił się w szybkim piruecie. Ostrze katany minęło na milimetry grdykę przeciwnika. Wykonał kolejne cięcie, wzmacniając je skrętem bioder, ignorując ból. Kapelusznik sparował, odbił jego ostrze i kopnął Michała w krocze. Łącznik zgiął się w pół. Usłyszał drwiący śmiech.

– Nie tobie się ze mną mierzyć… Może się poddasz?

– Może się odpierdolisz!? – krzyknął.

Mężczyzna wyprostował się w mgnieniu oka, a pęd powietrza aż odepchnął przeciwnika. Michał był teraz samą nienawiścią. Dopadł oponenta, złapał ręką za jego ostrze, uderzył czołem w trupią twarz. Następnie kopnął go w krocze, a gdy upadał, poprawił kolanem w szczękę. Zgniłe zęby wysypały się na podłogę korytarza. Michał wciąż nie wypuszczał z dłoni klingi nieprzyjaciela. Szybkim i zdecydowanym ruchem wyłamał mu rękę ze stawu. Oręż Kapelusznika został w dłoni Michała. Łącznik nie czekał. Wbił w leżące na ziemi ciało oba miecze, przygważdżając je do ziemi. Ujrzał uśmiech w oczach Kapelusznika.

– Dziękuję, Michaelu – usłyszał głos Teodora.

Wtedy zrozumiał, że to był kolejny sobowtór. Ciało przeciwnika skurczyło się, wybuchnęła ogromna jasność i w chwilę później na ziemi ujrzał druida w białej szacie. Z torby przewieszonej przez ramię wypadła niewielka złota moneta. Michał popatrzał na twarz przyjaciela, która uśmiechała się do niego. Jasność znów oślepiła Łącznika, a gdy przejrzał, ujrzał, że po ciele Teodora pozostał tylko jasny ślad na czarnej posadzce. Nagle ze zdwojoną siłą zranione biodro wybuchnęło rwącym bólem. Spojrzał w dół, u stóp ujrzał czerwono-czarną plamę krwi.

– Przez chwilę byłem taki, jak on – wyszeptał do siebie, patrząc jak kałuża powiększa się z każdą chwilą. – Nie mogę tracić czasu – rzekł i ruszył czym prędzej ku górze.

Na trzecim piętrze mieszkała Ewa. Wszedł po schodach z ogromnym trudem. Stanął na korytarzu, który wyglądał jakby przez niego przeszedł potężny pożar. Na końcu korytarza były drzwi, a raczej to, co po nich zostało. Michał szedł powoli, powłócząc nogą. W głowie szumiał mu ból. Drogę za sobą znaczył strumyczkiem krwi. Podszedł do futryny, oparł się o nią ciężko, zaglądając do środka. Wszystko wewnątrz było jakby spalone, zniszczone. Mężczyzna wtoczył się do środka. W salonie ujrzał pentagram wymalowany krwią. Spełniały się najgorsze obawy Łącznika. Po przeciwnej stronie pokoju pojawiła się w drzwiach Ewa, jej oczy błyszczały czerwienią.

– Skurwysynu – powiedział Michał w przypływie ogromnej złości.

– Oj, koteczku, nie denerwuj się – odparła mu Ewa nieswoim głosem. – Przecież nie skrzywdzisz swojej Myszki – dodała z upiornym uśmiechem.

W Łączniku aż się gotowało. Czuł się bezsilny. Moc, która miała być jego siłą, stała się jego słabością. Ewa wciąż istniała w świecie żywych. Jego miecz na pewno ją zgładzi, a nie chciał jej zabijać. Miała jeszcze całe życie przed sobą. Kapelusznik przyglądał się Michałowi oczyma ukochanej z niekłamaną satysfakcją.

– Twoja miłość, twoja Ewa, która dawała ci siłę, stanie się twoją Nemezis… Przygotuj się na wieczne cierpienie, głupcze. Przygotuj się na śmierć! – powiedziała Ewa, w jej ręku pojawił się czarny miecz.

Michał patrzał jak przeciwnik zbliża się do niego z upiornym uśmiechem, nielicującym z uroczą twarzą ukochanej. Spoglądał na jej buzie, na rude włosy, na pełny biust falujący przy każdym kroku. Teraz to wszystko miało się skończyć… Miał odebrać życie osobie, którą obdarzył miłością przezwyciężającą śmierć, z której czerpał ogromną moc. Nie uniknął pierwszego ciosu, rozkojarzony, ale poczuł jak lodowaty metal wcina się w jego lewe ramię. Zatoczył się, oparł o ścianę. Ból wdarł się do jego mózgu z impetem. Michał zastawił się klingą przed kolejnym uderzeniem. Odskoczył i chciał wyprowadzić atak, jednak ból w biodrze skutecznie mu to uniemożliwił. Ewa zaśmiała się sarkastycznie. Popchnęła Michała z taką siłą, że ten się wywrócił, następnie usiadła na jego brzuchu, przygważdżając do podłogi, i pochyliła się nad nim.

– I co, kochanie? – zapytała, liżąc go w policzek. – Przyjdzie ci dziś umierać.

Wzięła zamach, jednak Michael zebrał w sobie całą siłę, całą moc i przeniósł się tuż nad nią. Przeciwniczka upadła na twarz zaskoczona. Łącznik kopnął ją w żebra. Ewa przeturlała się na plecy z groźnym syknięciem. Poderwała się w oka mgnieniu, wykonując cięcie z dołu. Michał złożył zastawę, odbił nadlatujące ostrze i wyprowadził szybkie pchnięcie. Kobieta odskoczyła, unikając jaśniejącego ostrza. Mężczyzna dopadł ją w długim skoku, złapał lewą ręką za nadgarstek, w który uderzył kolanem. Ból, który przeszył jego biodro omal go nie oślepił, ale zyskał to, co chciał. Ewa upuściła miecz. Łącznik już miał jej wbić ostrze w brzuch, kiedy znów spojrzał na umiłowaną twarz. Spojrzał w jej oczy, które nie były już czerwone, ale jej, zwyczajne, brązowe. Zaraz dotarło do niego, że przegrał. Poczuł silne uderzenie w tył głowy. Upadł na ziemię, tuż obok omdlałego ciała Ewy, z której Kapelusznik wyssał prawie całą jej energię.

– Głupcze… Jakże łatwo złamać człowieka. Jak łatwo nim manipulować – mówił znienawidzony wróg, który opuścił już ciało Ewy i stał obok leżących.

Silne kopnięcie odrzuciło Michała w głąb salonu. Łącznik poczuł moc bijącą od pentagramu. Chciał wstać, jednak ogromny ból, targający jego ciałem, był nie do przełamania. Na dodatek kolejne kopnięcie zamroczyło mężczyznę. Jednak ani na chwile nie wypuszczał miecza z dłoni. Znów kopnięcie.

– Zginiesz, a świat ogarnie ciemność. Bo jeśli ciebie złamałem z taką łatwością, to inni Strażnicy i Łącznicy to będzie pryszcz – ton przeciwnika był zimny, szyderczy, opanowany.

Michał słyszał wszystkie odgłosy jakby zza ściany.

– Jednak zanim umrzesz, zanim staniesz się częścią mnie, zginie ta suka, Ewa. Będziesz patrzał, jak przeistacza się w Cień, jak ją plugawię, jednak wcześniej będzie cierpiała w majakach, jakie jej ześlę – powietrze rozerwał szyderczy śmiech.

Michał spojrzał zamglonym wzrokiem na postać w czarnym garniturze, która zbliżała się do omdlałego ciała ukochanej. Widział, jak pochyla się nad nią, jak unosi nad ziemię. Ewa nagle otwarła oczy, rozglądała się przerażona po pokoju. Michał widział strach w jej oczach, w wyrazie twarzy.

– Zostawcie mnie! – usłyszał jej krzyk. – Odejdźcie, przecz! – krzyczała. – Michał… Nie!

Coś w Łączniku drgnęło. Poczuł falę nienawiści, która zalała go całego. Spojrzał na przeciwnika, stojącego do niego tyłem, śmiejącego się szyderczo. Spojrzał na Ewę, przerażoną wizjami, które na nią zsyłał. Podniósł się ciężko z ziemi, zostawiając po sobie krwisty ślad. Nie czuł bólu, gdyż ogień nienawiści i żądzy mordu maskował wszelkie inne uczucia. Podszedł do przeciwnika i zdzielił go głowicą katany w skroń. Ubrany w garnitur trup zatoczył się, Ewa upadła na ziemię. Michał podszedł do przeciwnika z mieczem uniesionym nad głową, gotowym do ciosu. Miecz opadł z sykiem tnąc powietrze. Ciszę rozdarł brzęk stali. Łącznik odchylił się w tył, wykonał cięcie, szybkie jak samo światło. Przeciwnik z trudem sparował, a siła uderzenia wytrąciła go z równowagi. Michał wykorzystał przewagę, tnąc Kapelusznika w ramię. Czarna posoka trysnęła na ścianę. Mężczyzna zwiódł przeciwnika piruetem, stanął po lewej jego stronie i ciął z szerokiego wymachu. Trup sparował, jego miecz zajęczał złowróżbnie. Odbił klingę Michała, i pchnął, wbijając ostrze na kilka centymetrów w brzuch Łącznika. Ten jednak nie przejął się tym, nie odczuł bólu. Ciął szeroko, przeciwnik instynktownie zasłonił się ręką. Urękawiczniona dłoń upadła na podłogę. Michał, wykorzystując rozpęd miecza, wykonał oszczędny obrót i ciął przeciwnika przez pierś. Czarna, lepka i śmierdząca posoka trysnęła mu w twarz. Uśmiech zakwitł mu na wargach. Jeszcze jeden cios i będzie po truposzu, pomyślał. Ostrze przeciwnika znów wkłuło się w ciało Michaela, gdy ten składał się do cięcia. Zakłóciło to jego rytm, wytrąciło z równowagi. Mężczyzna postąpił krok w tył. Widział, jak znienawidzony przeciwnik stara się kolejnym pchnięciem wbić miecz w jego pierś. Michał uchylił się w ostatnim momencie, a Kapelusznik, ciągnięty siłą rozpędu, przeleciał obok niego. Łącznik ciął, wkładając w ten cios całą swoją nienawiść do przeciwnika, miłość do Ewy i siłę. Trupia czaszka wyleciała w górę, odbiła się od sufitu i upadła na ziemię z cichym stukiem. Powietrze przeszył ryk, który powalał. Michał zatkał uszy i zgarbił się, chcąc osłonić przed ogromną siłą krzyku. Po kilkunastu sekundach, trwających dla mężczyzny wieczność, zapadła cisza, jakby implozja zassała wszelkie dźwięki. Łącznik spojrzał na ciało bez głowy leżące na ziemi, które po chwili buchnęło płomieniami i zniknęło, pozostawiając po sobie tylko kupkę popiołu. Michał spojrzał na resztkę przeciwnika, gdy nagle zakręciło mu się w głowie. Spojrzał w dół, koło jego nóg widniała ogromna plama krwi. Płaszcz, spodnie i glany były niemal całe czerwone. Łącznik upadł ciężko, miecz wypadł z jego dłoni.

– A więc umieram po raz wtóry – powiedział do siebie i zaniósł się śmiechem. – Cóż za ironia – powiedział już ciszej.

Ogarnął pokój błędnym wzrokiem. Patrzał, jak czerń znika wraz z rozwiewaniem się popiołu. Jak ściany i wszystkie sprzęty odzyskują swój prawdziwy wygląd. Widział, jak Ewa się budzi. Zobaczył Adama, który podbiegł do ukochanej, pytającego się co się stało. Obserwował, jak z troską ją podnosi i przytula, nieświadomy jego obecności. Michał

uśmiechnął się. Czuł się szczęśliwy, patrząc na nich. Obserwując ich pocałunki, łzy Ewy, próby opisania tego, co przeżyła. Łącznik odpływał, umierał przy ukochanej. Odchodził tak, jak tego pragnął, ginąc za miłość i z miłości.

– Cóż za ironia… – wyszeptał jeszcze, nim jego powieki zasunęły się ciężko nad tęczówkami oczu.

Drzwi do mieszkania Ewy otwarły się po raz kolejny, jednak ani ona ani jej chłopak tego nie zauważyli. Nad nieruchomym ciałem Łącznika pochylił się Charon.

– Odwaliłeś kawał dobrej roboty, przyjacielu – wyszeptał przewodnik, a jego łzy upadły tuż obok głowy Michała. – Że tak rzeknę, pokój twej duszy – dodał, kładąc katanę na klatce piersiowej przyjaciela, składając jego dłonie na ostrzu.

Charon wstał i oddalił się o parę kroków od ciała. Patrzał, jak Michał rozpływa się w jasność, jak znika.

– Żegnaj, przyjacielu – wyszeptał i odszedł, zostawiając nieświadomych niczego kochanków pośrodku pokoju.

Za oknem pojawiły się nieśmiałe promienie słońca.

Koniec

Komentarze

Z kwestii technicznych:

"Był pochmurny dzień, a deszcz lał z nieba" - jeśli deszcz lał z nieba (pleonazm swoją drogą, skąd indziej miałby padać deszcz?), to dzień był deszczowy, a nie pochmurny. Rozumiem twoją logikę, wszakże deszcz pada właśnie z chmur, jednak tak się po prostu nie mówi.

"zapytał jasnowłosej dziewczynki Michał." - biernik, nie dopełniacz. Zapytał jasnowłosą dziewczynkę. 

"Zmierzał ku knajpie, w której uwielbiał przesiadywać i przyglądać się ludziom. Było to miejsce szczególnie lubiane przez Michała." - o, takich rzeczy jest jeszcze kilka w tekście. Niepotrzebnie powtarzesz informacje. Skoro "uwielbiał przesiadywać w knajpie", nie trzeba w następnym zdaniu pisać, że "było to miejsce szczególnie lubiane przez Michała"

Więcej potknięć nie ma ochoty wypisywać, ale wiedz, że to tylko drobne błędy, nie ma się czym przejmować. 

 

Jeśli chodzi o samo opowiadanie, widać, że miałeś pomysł i konsekwentnie dążyłeś do jego realizacji. To się chwali. Problem w tym, że to wszystko jest jakieś takie oklepane. Sam rozumiesz, czarne płaszcze, cieniste sylwetki, katany - o ile taka tematyka napełnia mnie nostalgią, o tyle jest niestety trochę "licealna". 

Poza tym, widać, że brakuje ci szlifu. Masz potencjał, to widać, ale musisz nabrać jeszcze doświadczenia literackiego. Dlatego też mam nadzieję, że za kilka tekstów będę mógł metaforycznie poklepać cię po ramieniu i pogratulować rozwoju. Do tego czasu proponuję ćwiczyć, bo jest co.

No i oczywiście ukłon z mojej strony za to, że twoje debiutanckie opowiadanie ma poprawnie zapisane dialogi i całkiem zgrabną interpunkcję. To zdarza się tu dość rzadko, więc tym bardziej dziękuję.

To ja dziękuję za szczerość i, nie ukrywam, ciepłe słowa ;).

Popieram Vyzarta. Tekst jest do bólu... debiutancki ; ) Widać emo zamiłowanie do mhroczności, widać, jak przewidywalność pogania oklepanie. Na początek nie jest źle, ale dobrze byłoby popracować nie tylko nad stylem, ale i nad pomysłem - budowaniem świata, postaci, nie czerpaniem tak bardzo ze schematów. A jak gość obowiązkowo ma mroczny płaszcz i jego dziewczyna jest ruda, to... No, ale plus za to, że jednak umarł ; P

 

Co do technikaliów. Zwłaszcza na początku jest sporo krótkich, urywanych zdań, które sprawiają, ze tekst nie jest płynny, czyta się tak szarpanie.

 

"...płaszcza. Zawsze go ubierał." - O nie, nie. Zawsze go zakładał. Ubierać można albo się (zaimek zwrotny), albo coś/kogoś w sensie dziecko, choinkę itp. Ale jak siebie, to z się, siłą rzeczy.

 

Przy dialogach często nie dookreślasz podmiotów, a podmiot rzecz ważna. Ktoś powiedział, ktoś coś zrobił, trzeba napisać kto. Bo dialog typu:

- Bllalalababa - powiedział.

- No ale blablabla - odpowiedział.

- Nie zgadzam się, blablabla - zaoponował.

Ni cholery nie wiadomo, kto co dokładnie powiedział, więc trzeba to napisać.

 

Dialogi z grubsza poprawne, ale nie zawsze napisane prawidłowo. Kiedy po słowie mówionym, po myślniku następuje opis a nie "odgłos paszczą", przed myśnikiem kropka, po nim zaczynamy nowe zdanie wielką literą. Przykład.

Jest:

"- W końcu jestem jedynym znanym ci Łącznikiem z tamtym światem – pociągnął solidny łyk, rozkoszując się smakiem..."

Winno być:

"W końcu jestem jedynym znanym ci Łącznikiem z tamtym światem.Pociągnął solidny łyk, rozkoszując się smakiem..."

 

"Potargane niby dym" - hę?

 

Stosujesz bardzo dużo powtórzeń. Uważaj na nie, bo wyglądają brzydko. Trzeba stosować synonimy. Zdarzają ci się zarówno liczne powtórzenia danego słowa w jednym akapicie (czarny, czarny, czarny...), jak i powtarzanie całych zwrotów w większym fragmencie tekstu. Przeczytałam kilka razy o "czarnej, lepiej posoce" i wielce mnie to znużyło.

 

Ogólnie nie jest źle, tylko fabuła jakaś taka nieporadna jeszcze. Nie szkodzi, dużo czytaj, dużo pisz, a jeśli uczysz się na błędach, będzie coraz lepiej ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka