- Opowiadanie: PanPuchacz - "Tę burzę włosów każdy zna..."

"Tę burzę włosów każdy zna..."

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Tę burzę włosów każdy zna..."

Śnieg skrzypiał głośno pod kopytami konia Francesca. Kolejna godzina podróży była już za nim. Dawało się to we znaki jego wykrzywionej w wiecznym grymasie twarzy, którą bezlitośnie smagał zimny wiatr. Zaczynało się robić ciemno, lecz bard pocieszał się faktem, że został mu do przebrnięcia tylko jeden most by znaleźć się w rodzinnym Al’Gvilei. Bard słyszał już szum potoku, który wywołał mały uśmiech na jego twarzy, lecz ten lada moment zniknął. Most, przez który miał się przeprawić nie przypominał już w niczym tego sprzed kilku lat. Nie był nadgryziony zębem czasu, ktoś zniszczył go z premedytacją.

 

– Nosz kur…!- zaklął czarnowłosy, wściekły, że będąc tak blisko celu nie mógł dotrzeć na drugi brzeg. Woda była zbyt zimna i rwąca, aby próbować wpław. – Teraz musimy się gdzieś zatrzymać, przyjacielu– rzucił Francesco, klepiąc swojego wierzchowca po karku.

 

Zawrócił niechętnie w stronę wioski, licząc na wolne łóżko w lokalnej gospodzie. Panowała sroga zima, więc na dworze nie było żadnego śladu życia. Gdzieniegdzie przez okna wylewało się ciepłe, żółte światło. Bard szerokim łukiem omijał rozsypujące się ze starości gospodarstwa. Mróz mrozem, ale szanować siebie i swoje struny głosowe trzeba. W końcu jednak znalazł to, czego pragnął. Piękne dębowe deski, wypadający przez okna blask, i jakby tego było mało, znak, że znajdzie tu coś do jedzenia. Napis na tabliczce przez budynkiem głosił, że specjalnością lokalu są wszelakie zupy. Francesco ledwo to przeczytawszy, poczuł głód, który towarzyszył mu nieświadomie od wielu godzin. Bard pozostawił konia za gospodą, aby ochronić go przed wiatrem. Zatarł ręce myśląc jakie potrawki mogą czekać go w środku. Uchylił powoli drzwi, które zaskrzypiały głośno. Przyjemne powietrze owiało jego twarz, lecz nikogo w środku nie zastał. Rozejrzał się, wnętrze było zachęcające. Skóry zwierząt wiszące na ścianach pełniło role izolacji a wszechobecne świece wytwarzały przyjemną aurę. Drewniane stoliki zachęcały do chwili odpoczynku i zamówienia dobrego posiłku.

 

-Jest tu kto?! Szukam noclegu! – rzucił w przestrzeń Francesco szczerze licząc na odpowiedź. Odczekał chwilę, lecz zamiast odzewu usłyszał tylko zamieszanie na piętrze. Szybkie kroki zbliżały się w jego kierunku. Stukot narastał, aż w końcu na szczycie schodów ujrzał lekko odsłonięte spod sukni zgrabne, kobiece nogi. Teraz stąpały już powoli i z wymuszoną elegancją. Chwilę później widział już całą sylwetkę, która zarzucała delikatnie ciemnymi, mahoniowymi włosami. Kobieta miała na sobie brązową suknie, dokładnie opinającą zgrabne kształty. Przy boku razem z ruchem bioder podskakiwała sakiewka. Wyglądało na to, że miał przed sobą właścicielkę we własnej osobie.

 

-Proszę wybaczyć, że musiał poeta zastać pusty lokal. – powiedziała zalotnie widząc lutnie przewieszoną przez plecy Francesca.– Mieszkam tu, na górze– wskazała ręką na schody– wynajmuję pokoje na nocleg. Dobrze waść trafił.

 

– Dziękuję drogiej damie za gościnę, na pewno podzieję się tu dłuższą chwilę. -lubił imponować kobietom z jaką łatwością przychodzą mu rymy. Całując wierzch jej dłoni, dodał – Gdzie moje maniery! Jestem Francesco z Al'Gvilei. Zgaduję, iż imię Panny równie piękne jak i właścicielka?

 

– Celina, a czy piękne, to już rzecz gustu… – przymrużyła oczy i zwróciła swoje kroki w stronę lady. – A więc Francesco, pragniesz skorzystać z usług mojej gospody? Może na dobry początek jasne piwo, aby uwolnić głowę od męczących myśli?

 

Nie czekając na odpowiedź chwyciła w drobne ręce kufel, polewając do niego napoju ze stojącej obok beczki. Sunęła nim po ladzie, w stronę czarnowłosego. Ten, łapczywie upił dwa duże hausty.

 

– Kobieto, widzę, że wiesz, czego pragną mężczyźni -powiedział

 

– Owszem, nie tylko w kuchni – rzuciła ponętnie nachylając się w stronę barda, niby przypadkiem eksponując dekolt.

 

Czarnowłosy próbując zachować w sobie resztki przyzwoitości za wszelką cenę usiłował nie patrzeć na piersi Celiny. Albo i usiłował to robić za wszelką cenę tak, żeby tego nie widziała. Popijał dalej piwo, czując się rozluźnionym i rozgrzanym po podróży. W duchu miał nadzieję by tej nocy rozgrzać się nieco bardziej, z czyjąś pomocą.

 

– Może jesteś głodny? Jak pewnie widziałeś moją specjalnością są zupy. Rozgrzeje cię, na pewno nie zaszkodzi – zaproponowała kobieta, jakby odgadując jego myśli, chociaż nie koniecznie taki sposób miał w wyobraźni.

 

– Damie się nie odmawia, a ja chętnie skosztuje specjału lokalu. Z pewnością się nie zawiodę, a być może jeszcze bardziej zacznę pannę cenić, jeśli w ogóle bardziej się da.

 

– Typowy poeta– kokieciarz… – westchnęła z uśmiechem Celina – Ale nie narzekam, miło usłyszeć dobre słowo na swój temat. Jeśli masz chęć na mój specjał, zaserwuję ci moją wyjątkową czerninę. To jest dopiero apogeum moich możliwości kulinarnych. – zaproponowała, a oczy jej zabłyszczały. Francesco pomyślał, że chyba dawno nikogo tu nie gościła, skoro aż tak cieszy ją podanie jednej zupy. Pragnąc zachować dobre wrażenie, zgodził się prędko.

 

Karczmarka zniknęła na moment na zapleczu i wróciła z parującym talerzem czarnej polewki. Zapach był naprawdę zachęcający, uczucie głodu powróciło. Ledwo zupa wylądowała przed bardem, a już zniknęła. Francesco sam nie do końca wiedział, czy to czernina jest tak pyszna, czy jego kubki smakowe zostały spaczone przez brak jedzenia w tak długim okresie czasu.

 

– Naprawdę wyśmienita, – powiedział, sam zaskoczony swoimi słowami, ponieważ nie było to jego ulubione danie – nie dość, że piękna kobieta, to zdolna. – wytarł ostentacyjnie brodę rękawem, po czym ciągnął – Celino, nie chciałbym nadużywać gościnności, ale czy mógłbym prosić o kolejne piwo? Tak wyśmienity posiłek zasługuje na równie doskonały napój po nim.

 

– Widzę, że pragnienie nie mija? Drugie jasne piwo dla ciebie, na koszt gospody! – rzekła kobieta. Jej uśmiech wskazywał, na podobne rozmyślanie co do sposobu spędzenia nocy. Tu bard poczuł swoją szansę. Kiedy Celina odwróciła się, aby nalać kolejny kufel napoju, on sięgnął po lutnię. Trzymając ją pewnie, zaczął grać. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, lecz poeta niczym nie speszony zaczął śpiewać, patrząc jej uwodzicielsko w oczy

 

– Tę burzę włosów każdy zna, przy ustach dłoni chwiejny gest, Tak to Celina, Celina, Celina jest. Jak hejnał grzmi jej śmiech, gdy całe miasto śpi! – przemknęła mu przez głowę szybka myśl, jak bardzo dobrze się składa, że nie jest pierwszą Celiną jaką przyszło mu uwodzić, ciągnął więc pieśń dalej – Zasłony w oknach leją blask, na mecie jasno jakby w dzień. Tak to Celiny, Celiny, Celiny cień…

 

– No, no… Wlać w barda dwa, nawet nie całe dwa piwa i już wszystko ci wyśpiewa. – przerwała mu z niekrytym zadowoleniem karczmarka – Coś jeszcze chcesz mi wyznać?

 

Nadszedł więc czas na ostatnią linijkę, która miała zadecydować o 'być albo nie być' tej nocy. Francesco ściszył głos, przybliżył się do powabnej kobiety. Będąc już o milimetr od jej ucha, wyszeptał

 

-Dłonie kołyszą się, egzotyczne kwiaty dwa, Celina naga na balecie pośród żądz i szkła…

 

Dziewczynie nie trzeba było już ani słowa więcej, i bardzo dobrze, bo kolejnych zwrotek nie przewidywał. Przygryzła dolną wargę, nachyliła się do barda chwytając go za koszulę. Przyciągnęła Francesca stanowczo do siebie, mówiąc ściszonym tonem:

 

– Chętnie pokażę ci moje różne egzotyczne kwiaty na górze.

 

Nie pytając o nic, pokonała dzielące ich milimetry i delikatnie musnęła jego usta. Cały czas uwodząc go wzrokiem, obeszła ladę, chwyciła za rękę, prowadząc na piętro. Kołysała biodrami, z każdym krokiem coraz bardziej pobudzając jego wyobraźnię. Zaprowadziła Francesca do pokoju, w którym panował półmrok. Pchnęła barda na spore łóżko, wyścielone białą, wełnianą pościelą. Zaczęła powoli obnażać ramiona, pławiąc się w jego wzroku. Nagle, zaprzestała małego pokazu z zamyśloną miną.

 

– Co jest… Co się stało? – zaczął dopytywać się mężczyzna – Rozmyśliłaś się, coś nie tak?

 

Ona jednak nie odpowiedziała od razu, tylko uśmiechnęła się podchodząc do drzwi. Dopiero opierając się o framugę, zatrzymała się i rzuciła

 

– Celinka miała być naga pośród żądz… Tego nam nie zabraknie, nie wątpię. Tylko miało też być szkło, dlatego przyniosę nam trochę wina.

 

Nie czekając na reakcję zniknęła za rogiem.

 

Francesco zdążył tylko poprawić włosy i rozejrzeć się po pomieszczeniu, kiedy jego kochanka powróciła. Trzymała w dłoniach dwa, krągłe kieliszki wypełnione płynem o szkarłatnym kolorze. Nic nie mówiąc podała mu jeden, uśmiechając się słodko. Swój trunek odłożyła na szafkę nocną, i bez większych ogródek, położyła się obok barda. Jedną, chłodną dłonią objęła jego szyję. Drugą zaczęła rozpinać jedwabną koszulę. Patrzyła na niego przez chwilę rozpalonym spojrzeniem, jednak prędko zabrała się za pocałunki po szyji. Jej gorące usta stanowiły przyjemny kontrast dla zimnej dłoni. Francesco pragnąc upić łyk wina, przyłożył kieliszek do ust. Prędko jednak go cofnął, ponieważ temu trunkowi daleko było do wytrawnego. Chociaż ciężko mu się było skupić, prędko pozbył się go wylewając je do wazonika stojącego na szafce nocnej. Mając już wolne obydwie ręce mógł zająć się Celiną. Objął ją w pasie, lecz na tym nie poprzestał, krążył po jej ciele od pełnych piersi, aż po jędrną pupę. Będąc upojonym jedynie namiętnością łapczywie ją całował. Nagle oderwała się od ust czarnowłosego, pchnęła go na plecy i wskoczyła na niego, obejmując Francesca udami. Patrząc mu w oczy z pełną satysfakcją zaczęła zdejmować bluzkę. Nie mogąc się oprzeć, zaczął ponownie jej dotykać, przerywając drobne przedstawienie. Celina zdawała się być w swoim żywiole, w centrum uwagi, obłapywana i zjadana wzrokiem. Podwinęła więc dół sukni i zdjęła jedną pończochę, nachyliła się do barda, pocałowała go namiętnie i zabrała się za drugą. Nie odsłaniając nogi, rozpięła ją. Ponownie pocałowała Francesca, jedną ręką krążąc po jego torsie. Kiedy bard miał już w głowie jedynie zdzieranie z siebie w uniesieniu ubrań, poczuł na przedramieniu dotyk zimnego metalu. Otworzył momentalnie oczy i chwycił ją za rękę. Jednak kochanka nie ustępowała mu refleksem i już jedną dłoń zacieśniła na jego szyi.

 

– Czy to jakiś fetysz, kochanie? – wykrztusił ze sporą trudnością, stawiając opór napierającej na niego ręce, w której Celina trzymała lśniący nóż.

 

– Jestem po prostu ostrą kobietą – rzuciła przez zaciśnięte zęby.

 

Nawet w takiej sytuacji Francesco parsknął nad poziomem tej odpowiedzi. Nie poluźnił jednak ucisku na przedramieniu Celiny. Nie zmieniło się nic, na jej ładnej buźce. Jedynie oczy zdradzały krwawy zamiar. Nóź zbliżał się do jego krtani, którą lewa ręka niedoszłej kochanki uciskała coraz mocniej. Bard mimo zagrożenia toczył dylemat moralny. Miał jedną wolną rękę, jednak uderzenie kobiety wydawało mu się poza jego zasięgiem. Celina wykazywała się niezwykła siłą, a może po prostu uporem. Wytrwale napierała ostrzem w jego stronę. Dylemat Francesca momentalnie minął, kiedy nóż drasnął jego szyję.

 

Tak się bawić nie będziemy – pomyślał, wściekły.

 

Sięgnął lewą ręką w stronę szafki nocnej, chwytając prędko pierwszy, cięższy przedmiot. Trafiło na lutnie. Na tyle, na ile pozwalało jego położenie wziął zamach, i uderzył Celinę w głowę. Kiedy jej dłoń zwolniła uścisk, szybko zepchnął ją z siebie. Zerknął tylko, czy instrument jest cały, i czym prędzej podniósł się z łóżka, biegnąc ku wyjściu. Cofnął się jednak prędko, bo sam nie wiedział kiedy, lecz zdjął w międzyczasie buty. Zakładając je pośpiesznie, zauważył, że Celina odzyskuje przytomność. Wybiegł więc prędko na korytarz, słysząc za sobą powolne kroki. Zaczął zeskakiwać po schodach, po dwa stopnie. Obrócił się instynktownie, dostrzegając kobietę.

 

– Nie uciekaj, jesteś mi potrzebny… – mówiła to słodkim, zmęczonym głosem, jeśli nie pamiętać o tym, że to zmęczenie było wywołane uderzeniem w głowę. Ujęło to Francesca, zatrzymał się, myśląc, że niepotrzebnie zadał tak mocny cios – Jesteś mi potrzebny na zupę kochanie…!

 

Celina podniosła ton, tracąc z miejsca swoją niewinność. Czarnowłosy Momentalnie otrzeźwiał, chociaż nie bardzo rozumiał co miała na myśli. Zostały mu cztery schody do pokonania, a kobieta była coraz bliżej. Nie zastanawiając się dłużej, przeskoczył przez nie wszystkie. Zanim zdążył się zorientować, deski trzasnęły przeraźliwie, zapadając się pod jego ciężarem. Francesco znalazł się w piwnicy.

 

– Co do cholery… – jęknął pocierając obolałe pośladki – Chyba nie jestem aż tak ciężki…

 

Dopiero kiedy kurz zaczął opadać, bard mógł dostrzec otoczenie. Jego serce momentalnie zaczęło bić mocniej, i dopiero teraz zrozumiał Celinę. Z jego ust wydobył się mało męski wrzask. Miał wrażenie, że brudne kamienne ściany zacieśniają się wokół niego. Wiele już widział, jednak zwisająca z sufitu półtuszka męska zrobiła na nim wrażenie. Krew skapywała do stojącej na ziemi misy. Był to chyba najgorszy dźwięk, jaki przyszło mu słyszeć. Wrył mu się w pamięć do końca życia, a na tamten moment wprowadził trans. Chociaż ten widok przyprawiał go o mdłości, nie mógł oderwać wzroku. Dopiero krzyk z góry wyprowadził go z otumanienia

 

– Jak tam kochanie, nie masz ochotę na jeszcze odrobinę czerniny? Zanim i ty staniesz się kolejnym jej smacznym elementem?!

 

Spojrzawszy w górę, Francesco dostrzegł Celinę. Już nic nie pozostało z pięknej twarzy, teraz malowało się na niej czystce szaleństwo. W oczach nie było pożądania, ale głód. Bardowi przeleciał przez głowę parujący talerz zupy, to jak była pyszna, uśmiech niedoszłej kochanki i w końcu misa z krwią. Wszystko złączyło się makabryczną całość. Nie panując nad sobą, zwymiotował.

 

– Co się stało? Odezwała się artystyczna wrażliwość?! – krzyknęła ponownie z góry, nachylając się nad dziurą w podłodze – Wcześniej aż tchu ci brakło, przy zajadaniu, a teraz co? Chyba się obrażę.

 

Kobieta zniknęła z zasięgu wzroku. Czarnowłosy próbował pozbierać myśli. Najważniejsze, to wydostać się stąd, wydostać jak najprędzej. Chciał sprawdzić, czy drzwi są otwarte, jednak to oznaczałoby przejście obok zwłok. Powstrzymał kolejny odruch wymiotny, i przemógł się. Ruszył w ich stronę. Poczuł nieprzyjemny zapach ludzkiego mięsa. Dopiero teraz dostrzegł, że aby dostać się do drzwi, będzie musiał to ciało przesunąć. Stał przez chwilę bez ruchu, patrząc na nie. Wstrzymał oddech, zaparł się w sobie i odsunął wiszące zwłoki ramieniem. Hak zaskrzypiał złowrogo.

 

– Przepraszam, stary. – rzucił tylko, zerkając na brudny od krwi rękaw.

 

Pośpiesznie ruszył do drzwi, kto wie, kiedy ta jędza tu wróci. Modlił się w duchu, żeby były otwarte. Ocenił już, że wspiąć się na górę stanowczo nie da rady. Przewieszona, zardzewiała kłódka okazała się służyć jedynie ozdobie.

 

– No tak, ten wojak i tak już by uciekać nie próbował – rzucił do siebie

 

Pchnął skrzydła drzwi, stawiając opór wiatrowi. Lodowaty podmuch smagał go po ciele, jednak starał się nie tracić przytomności umysłu. Wyskoczył prędko na zewnątrz, oglądając się na po raz ostatni na piwnice. Odwrócił się, aby biec do swojego wierzchowca, kiedy wyrosła przed nim jak z pod ziemi Celina. Niewzruszona, z lekkim uśmiechem stała i patrzyła na niego. Włosy mierzwił jej wicher, pomiatał też suknią. Zbliżyła się do Francesca o parę kroków, przez co zauważył jej sine stopy. Chodzenie na boso po śniegu nie dodawało jej ani krzty normalności.

 

– Co się stało? Już mnie nie chcesz? – spytała smutnym tonem, i kiwnęła głową w stronę piwnicy – Poznałeś już Olafa. Był trochę mniej bystry niż ty, na pewno mniej szarmancki.

 

– Słuchaj Celino, jestem smacznym kąskiem, ale nie do potraw. – powiedział Francesco, rzucając się do ucieczki w lewą stronę. Kobieta jednak ponownie mogła pochwalić się refleksem, bo ledwo bard się ruszył, a już przed jego twarzą świsnął nóż, przecinając zimne powietrze. Nie mówiła już nic więcej, tylko zbliżała się w jego kierunku. Smagnęła ponownie ostrzem, jednak czarnowłosy uchylił się przed nim. Wiedział, że kolejny cios jest dla niego być, albo nie być. Nie ma broni, więc jedyna nadzieja w jej przechwyceniu.

 

Wściekłość w oczach niedoszłej kochanki zapłonęła. Rozsierdzona Celina wydała z siebie drażniący ucho krzyk. Zamachnęła się szybko, mierząc ostrzem w pierś barda. Twarz okleiły jej włosy mokre od śniegu. Francesco słysząc świst powietrza ścisnął powieki i wyciągnął dłoń w tym kierunku. Napotkawszy opór, zdziwiony, otworzył je szybko. Ujrzał bluźniącą na niego kobietę, która uporczywie napierała bronią. Ścisnął mocniej jej nadgarstek, naciskając kciukiem na jedną z większych żyłek. Wydając z siebie kolejny wrzask Celina upuściła nóż. Nie zastanawiając się, bard kopnął ją w okolice brzucha. Gdy upadła, prędko schylił się po ostrze, które leżało na ziemi pod jego stopami. Nie czując już dłoni od lodowatego wiatru chwycił w nie nowo nabytą broń. Usłyszał tylko kilka skrzypnięć śniegu, gdy karczmarka swoim ciężarem przewróciła go na śnieg. Zasyczała wściekle, dusząc go obiema rękami. Tym razem Francesco smagnął nożem, dosięgając celu. Ostrze rozcięło z łatwością krtań Celiny. Gorąca krew bryznęła na jego twarz i na śnieg, topiąc go. Rozluźnił się błyskawicznie ucisk na jego szyi, a kobieta zastygła się na chwilę, pomiędzy życiem, a śmiercią. Patrzyła zamglonymi oczami na barda, wydając z siebie niezdarne próby złapania oddechu. Po czym bezwładnie opadła.

 

– Ech… No i skończyło się w takiej pozycji, jakiej się zaczęło… – westchnął Francesco ścierając krew z twarzy.

 

 

Bard poklepał wierzchowca po karku. Nie wiedział, ile czasu właściwie upłynęło, ale nadal było ciemno.

 

– Trochę było zamieszania, nie zostajemy tutaj.

 

Włożył stopę w strzemię i usiadł w siodle. Ponaglił konia uderzając piętami w jego boki. Ten parsknął, wypuszczając ciepłe powietrze przez nozdrza. Była w tym dźwięku nuta pretensji, zwierzęciu też się sen należy.

 

Wlokąc jedno kopyto za drugim, dotarli do ciała Celiny. Bard Pociągnął za lejce zatrzymując na chwilę wierzchowca. Przez zawieruchę zostało już one przysypane delikatnie śniegiem. Krew odcinała się swą, o ironio, żywą czerwienią. Na szczęście Francesco nie widział już jej oczu, może wtedy trudniej byłoby odjechać.

 

Zaczesał dłońmi włosy do tyłu, patrząc już przed siebie. Ponownie ponaglił konia, wyruszając do Al'Gvilei. Wyjechał poza ogrodzenie gospody, oglądając się na nią. Światło nadal wylewało się przez okna, ale nie było już tak ciepłe i zachęcające. Odwrócił się i nie zerkał już na nie więcej. Trudno, będzie musiał przeboleć podróż nocą, ale chyba wszystko lepsze, niż pozostanie tutaj.

Koniec

Komentarze

Co za historia! A tak miło i przyjemnie się zapowiadała. Brakuje mi zakończenia tekstu. "Wsiadł na konia i odjechał" jest kiepskie. Nie mógł chociaż czegoś nucić? Na przykład "Tę burzę włosów każdy zna..."

 

"Śnieg skrzypiał głośno pod kopytami konia Francesca. Kolejna godzina podróży była już za nim." - Brzmi jakby koń miał na imię Francesko. Propozycja: Śnieg skrzypiał głośno miażdżony kopytami konia dosiadanego przez Franceska.

 

"Dawało się to we znaki jego wykrzywionej w wiecznym grymasie twarzy, którą bezlitośnie smagał zimny wiatr." - Co dawalo się we znaki? Moja propozycja: Zimny wiatr smagał bezlitośnie, wykrzywioną w wiecznym grymasie, twarz barda.

 

"Zaczynało się robić ciemno, lecz bard pocieszał się faktem, że został mu do przebrnięcia tylko jeden most by znaleźć się w rodzinnym Al’Gvilei." Prze mosta nie można brnąć. propozycja: (...)bard pocieszał się faktem, że odrodzinnego miasta Al'Gvilei oddzielał go tylko jeden most.

 

"Most, przez który miał się przeprawić nie przypominał już w niczym tego sprzed kilku lat." - Przez most nie można się przeprawić!  

 

"Skóry zwierząt wiszące na ścianach pełniło/pełniły role/rolę izolacji[,] a wszechobecne świece wytwarzały przyjemną aurę." 

 

"Szybkie kroki zbliżały się w jego kierunku."- Kroki to nie ciało fizyczne, by mogły się zbliżać, co innego odgłos kroków.

Chwilę później widział już całą sylwetkę, która zarzucała delikatnie ciemnymi, mahoniowymi włosami." A od kiedy to z sylwetki włosy wyrastają? ;) Mam nadzieję, że Tobie nie!

 

Dalej nie poprawiam, czas spać. Podpowiem Ci tylko, żebyś zajrzał do zasad zapisu dialogów, dbał o interpunkcję i nie lekceważył ogonków przy "ę" i koleżankach literkach ;)

No tak, nie powiedziałam nic o samym tekście. A to przecież twój debiut na stronie. Pisz, pisz i jeszcze raz pisz. Pomijając błędy tekst czytało się całkiem gładko. Nie przesadzasz z opisem, nie przynudzasz, nie silisz się na żenujący dowcip, w dodatku bard jest wiarygodny, a Celina szalona z niej kobieta ;) Tekst na duży plus.

 

Dobranoc! 

Bard Pociągnął za lejce zatrzymując na chwilę wierzchowca.  

Wodze.  

(...)  chwycił w nie nowo nabytą broń.  

A ile zapłacił? W opisywanej sytuacji można od biedy mówić o zdobytej, ale nigdy o nabytej.  

Prokris dobrze radzi.

"na pewno podzieję się tu dłuższą chwilę" -  jakieś takie niefortunne zdanie.

Dialogi w pierwszej części tekstu fatalne. Silisz się na staropolską stylizację, ale kiepsko to wyszło.

Akcja całkiem niezła. Tantiemy Kazikowi odpalisz za wykorzystanie tekstu? Kiedyś dopominał się o to - ryzykujesz.

Nieoryginalne, sztampowe opowiadanie plus łamanie praw autorskich - oto moje zdanie.

No tak, czytało się bez większych zgrzytów, ale muszę zgodzić się z przedpiscami. To wszystko już było i to w lepszej formie. Niemniej, pisania nie powinieneś porzucać, drogi autorze, bo jeśli twój następny pomysł będzie nieco lepszy i bardziej oryginalny, może wyjść z tego całkiem fajny twór.

Nowa Fantastyka