- Opowiadanie: Jenkin - Łowca

Łowca

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Łowca

 

Hektor znajdował się w mieście od dwóch dni, a już zdążył się zorientować, że sprawa, którą ma rozwiązać, jest niebywale tajemnicza. Tydzień temu zaginęła Liliana Frankowska, jego kuzynka. Samotna ciotka, jej mąż umarł rok temu na zawał serca, poprosiła go o pomoc w odnalezieniu Lili.

 

Detektywem stał się nie dawno, po tym jak opuścił jednostkę specjalną GROM i przeszedł do cywila. Do tej pory rozwiązał kilka spraw, w których policja i prokuratura były bezradne. Jego inteligencja, wrodzona umiejętność dedukcji i niebywale rozwinięty szósty zmysł, który uratował życie niejednemu żołnierzowi na misjach, sprawiały, że dziwne i trudno wytłumaczalne zniknięcia czy zgony Hektor rozwiązywał z niebywałą precyzją.

 

Policja była bezradna. Chodzili, wypytywali jej znajomych i rodzinę. Przez tydzień przeczesywali las z psami tropiącymi, lecz bez najmniejszego sukcesu. Miejscowa starszyzna twierdzi, że dziewczynę porwała wiedźma, która zamieszkuje las od wieków.

 

– Panie! Mówię przecież, że to wiedźma ją porwała. Już moja babka ostrzegała nas przed nią. Zabraniała wchodzić do lasu po zmroku. Wtedy las jeszcze tętnił życiem. A teraz? Niech się pan przyglądnie. W lesie nie ma żywej duszy! Wszystkie zwierzęta i ptaki zeżarła i teraz się na ludzi przerzuciła! Mówię panu! – powiedział mu jeden z panów, lubujących się w tanich napojach wyskokowych, siedzących na ławeczce przed sklepem.

 

 

 

Dom wujostwa znajdował się na południu miasteczka. Przed domem rósł sporych rozmiarów ogród z drzewami owocowymi, na których pojawiły się pierwsze żółte listki, zwiastujące nadchodzącą jesień. Hektor przeszedł przez furtkę i szedł w kierunku drzwi wejściowych, które otworzyły się z rozmachem i ze środka wypadła młoda dziewczyna, wypuszczając z rąk zeszyt i aparat fotograficzny, który roztrzaskał się na drobne kawałeczki. Sekundę później na ganku domu pojawiła się postać starszej, zaniedbanej kobiety, krzyczącej za dziewczyną:

 

– Wynoś się stąd! Jak możesz przychodzić tutaj i wypytywać o moją córkę?! Żerujesz na mojej rodzinie, tylko po to, żeby zrobić sensację z tragedii jaką przechodzimy?! Won, powiedziałam!

 

Hektorowi nie trudno było się domyśleć, że młoda dziewczyna to zapewne dziennikarka. Lubił ludzi zajmujących się tym fachem. Byli w stanie dotrzeć do informatorów, którzy unikali policji i detektywów, a tym samym do cennych informacji.

 

Dziennikarka pozbierała pozostałości po aparacie oraz notatnik i ruszyła do wyjścia nie oglądając się za siebie. Przeszła koło Hektora rzucając mu przelotne spojrzenie mówiące, że dom, do którego chce wejść, to istny psychiatryk.

 

Hektor podszedł pod drzwi z uśmiechem na twarzy.

 

– A pan tu czego?! – naskoczyła na niego kobieta, poczym zrobiła zaskoczoną minę. – Boże! Hektor! Nie poznałam cię, tak wyrosłeś…

 

Ciotka objęła go rękami i uścisnęła mocno.

 

– Obiecałem cioci, że przyjadę tak szybko, jak tylko będę mógł.

 

– Wejdź – powiedziała ze łzami w oczach, a w jej głosie słychać było nutę nadziei.

 

Usiedli w kuchni, gdzie ciotka Marta zaparzyła świeżą, aromatyczną kawę. W powietrzu dało się odczuć krępującą ciszę. Hektor nie odwiedzał rodziny często. Prawdę mówiąc nigdy tego nie robił, nie był do niej przywiązany, ale rodzina to rodzina. Zaginęła jego kuzynka, a więc nie mógł pozostać obojętny.

 

– Na długo Lili miała przyjechać? – zapytał.

 

– Do końca września chciała tutaj zostać. Potem wrócić do Krakowa, na uczelnię – odpowiedziała smutno.

 

– Wiesz, kto ją ostatni raz widział?

 

– Policja ustaliła, że Mietek spod sklepu. Przesiaduje tam całe dnie i widział wieczorem Lili koło lasu.

 

Hektor skrupulatnie notował w swoim zeszycie.

 

– Będę musiał zajrzeć do jej pokoju.

 

– Policjanci już tam grzebali.

 

– Często coś przegapiają. Chodźmy.

 

Weszli na piętro, gdzie znajdował się pokuj Lili. W środku panował nienaganny porządek. Na wprost wejścia stało biurko, po prawej regały na książki i ubrania, po lewej łóżko i komoda. Ściany były pomalowane na uspokajający błękit i zieleń, z plakatami dzikiej, polskiej natury.

 

– Tylko niczego nie wynosisz. Pokuj ma zostać nietknięty. Lili nie lubi jak ktoś gmera w jej rzeczach. Będzie bardzo zła jak już do nas wróci i zauważy, że z jej pokojem jest coś nie tak.

 

Hektor kiwną zrozumiale głową. Ciotka ufała mu na tyle, że zostawiła go samego. Detektyw przyglądał się zbiorze książek jakie posiadała Lili. Większość były o tematyce przyrodniczej (w końcu robiła doktorat z Ochrony Środowiska). Jego uwagę przykuły dwa tytuły: Mitologia Słowian i Mitologia ludów Syberii. Zanotował autorów książek i przeszukał biurko. W szufladzie leżał NetBook. Hektor z ulgą przyjął fakt, że nie był chroniony hasłem. Lili, w ostatnim czasie, odwiedzała strony internetowe poświęcone Słowianom. Znajdowały się tam opisy pradawnych rytuałów, wierzenia i tym podobne zagadnienia. Hektor wcisnął opcję Drukuj. Po chwili drukarka wypluła kartkę z adresami stron, którą schował do notesu. Krzątał się po pokoju jeszcze przez pół godziny, lecz nic nie przykuło jego uwagi. Zszedł na dół.

 

– Ciociu, może zauważyłaś w zachowaniu Lili, zaraz przed zaginięciem, coś dziwnego? – zapytał, wracając do kuchni.

 

– Nie, chyba nie… oh, sama już nie wiem – odpowiedziała, siadając bezradnie przy stole.

 

– Bała się czegoś? Może, koś jej groził?

 

– Nie wiem – odparła płaczliwym głosem. – Może jestem okropną matką i nie zauważyłam tego?01

 

– Spokojnie. Nie możesz się obwiniać, bo i tak to niczego nie zmieni. Zastawów się dobrze, czy cokolwiek, w jej zachowaniu, podejrzanego zauważyłaś.

 

Marta opanowała się i zadumała.

 

– Nie, nic takiego nie zauważyłam – odparła z powagą. – To bardzo tajemnicze zniknięcie, Hektor. Policja, z psami tropiącymi, przez dziesięć dni nic nie znalazła. Jej trop urywa się zaraz po wejściu do lasu.

 

– Zobaczę, co da się z tym zrobić – powiedział i uśmiechnął się do ciotki. Wstał od stołu i, po szybkim pożegnaniu z Martą, wyszedł z domu. Dzień był słoneczny, chodź dało się wyczuć w powietrzu zapach jesiennego powietrza.

 

Ruszył w kierunku hotelu. Zbliżając się do Rynku miasteczka, był świadkiem ciekawego zajścia. Po raz kolejny młoda dziennikarka została wyrzucona z domu. Tym razem na chodnik wypchnął ją gruby facet, mówiąc do niej z zaciśniętymi zębami. Dziennikarka zobaczyła Hektora, i, z opuszczoną głową, odeszła. Grubas zauważył go i zaczepił:

 

– To pana wynajęła Frankowska, tak?

 

Hektor zmierzył go podejrzliwym wzrokiem. Facet wyciągnął do niego dłoń, mówiąc:

 

– Grzegorz Chmielowski, Burmistrz.

 

Hektor niechętnie uścisnął mu rękę,

 

– Chciałbym z panem porozmawiać. Zapraszam do domu.

 

Detektyw zgodził się na rozmowę. W domu żona burmistrza poczęstowała go mrożoną herbatą. Gasił pragnienie, przyglądając się, jak Chmielowski obżera się obfitym obiadem.

 

– Przejdźmy do konkretów – zasugerował nerwowo, wycierając z ust resztki sosu. – Czy da pan radę rozwiązać tę sprawę?

 

– Na razie tego nie wiem, panie Grzegorzu. Czas pokaże.

 

– Ludzie mówią, żeś pan jest dobry w te klocki. Nieraz utarł pan nosa policji.

 

– Miło mi to słyszeć – odparł Hektor, zastanawiając się, od kiedy stał się rozpoznawalny. – Ludzie mówią, że Lili porwała tutejsza wiedźma.

 

– Jezu Chryste! Jest pan detektywem, a wierzysz pan w bajki? – oburzył się wójt. – Opowiastki o wiedźmie z lasu Wilkowisko istnieją w kulturze naszego miasteczka od wieków, ale jest to jedna z tych strasznych bajek, którą straszy się dzieci jak nie chcą się położyć spać. Jak pan w ogóle może to brać pod uwagę? – zapytał, parskając śmiechem. – Jak dla mnie to dziewczynę porwał i zabił jakiś psychol, a nie wiedźma z lasu.

 

Hektor przyłapał sam siebie. Rzeczywiście, w głębi ducha sądził, że za zaginięciem dziewczyn może stać zła i okropna wiedźma. Głupi, stary Hektor uwierzył w bajkę, pomyślał i uśmiechnął się lekko.

 

– Z czego pan się śmieje? – przerwał mu rozmyślania burmistrz.

 

– Rozmawiał pan z kimś o dziewczynie?

 

– Chciałem porozmawiać z jej matką, ale gdy tylko zorientowała się, że chcę pogadać na temat Lili, wyrzuciła mnie z domu. Potem wysłałem jej kondolencje.

 

– Kondolencje? – zdziwił się Hektor. – Już pan założył, że dziewczyna nie żyje?

 

Burmistrz poczerwieniał na twarzy, kompletnie nie wiedząc co odpowiedzieć. Po kilku sekundach ciszy, Hektor przerwał jego katusze.

 

– Ma pan jakieś podejrzenia, co do tego, jak pan to ujął, psychola?

 

– Jakiś czas temu był tu u nas taki jeden. Krzysiek Ankiela. Zgwałcił brutalnie młodą dziewczynę w stolicy i poszedł siedzieć. Pewnie wyszedł na wolność i zaczął od nowa, tylko tym razem już na swoim terenie. Zrób pan tak, żeby go zamknęli i będzie po sprawie. Wszyscy będą zadowoleni.

 

– A co, jeśli to nie Ankiela stoi za tym zniknięciem?

 

Burmistrz, uczulony na niesubordynację, zmierzył go nieprzyjemnym spojrzeniem.

 

– A kto inny, jak nie on? Wiedźma? Niech pan sobie nie kpi. Zapłacę panu podwójnie, jeśli tylko jutro będzie po sprawie. Ludzie się uspokoją, a niech mi pan uwierzy, bardzo zależy mi na ich dobru. Przecież, to wszystko będzie dla ich bezpieczeństwa.

 

Hektor czuł, że marnuje czas na rozmowę z burmistrzem. Brzydki, z kompleksem władzy starszy mężczyzna i na dodatek coś kręci. Przeczucie detektywa ponownie dało o sobie znać. Hektor pożegnał się szybko i ulotnił z jego domu.

 

 

 

W głowie kołatała mu myśl: wiedźma z lasu i książki o dawnych wierzeniach słowian.

 

Szybkim krokiem wyszedł na chodnik przed domem. Sprawa nie ruszyła o krok do przodu, nie licząc kilku podejrzanych, których imiona i nazwiska pojawiły się w notesie.

 

Bogdan Chmielowski

 

Krzysztof Ankiela

 

Wiedźma

 

Przyglądał się nazwiskom, drapiąc się po głowie. Pierwszy z nich wysłał do rodziny kondolencje, jakby uważał, że Lili już nie żyje. Czy on naprawdę jest tak głupi, czy stuknięty? Drugi na liście znalazł się „psychol”, gwałciciel pochodzący z miasteczka, który ponoć wyszedł na wolność. A może w bajce o wiedźmie z lasu tkwi ziarenko prawdy?

 

– Przepraszam. – Z zamyśleń wyrwał go kobiecy głos. Podniósł wzrok i rozejrzał się w około. Ujrzał przed sobą dziennikarkę.

 

– To pan jest tym detektywem, który szuka Lili?

 

– Tak, to ja – odparł nieśmiało i dodał: – Chyba cię tutaj nie lubią. Co ty im robisz, że wyrzucają cię ze swoich domów?

 

– Niestety, praca dziennikarki nie jest łatwa.

 

– Ma pani jakieś przydatne informacje na temat zaginięcia? – zapytał.

 

– Sam pan je oceni, jeśli tylko zechce z mną porozmawiać.

 

– W takim razie, zapraszam na kawę.

 

Udali się do hotelu, w jakim zatrzymał się Hektor. Usiedli w kuchni, która, jak cały hotel, po wakacyjnym turnusie opustoszała. Nie licząc gospodyni, przemiłej wdowy, opiekującej się hotelem.

 

– Jak ty w ogóle masz na imię? – zapytał Hektor, stawiając na stole dwa kubki z kawą.

 

– Mirka, ale niektórzy nazywają mnie Mira.

 

– W takim razie, Mirko, co wiesz o zniknięciu Lili?

 

– O samym zaginięciu niewiele, ale o tutejszym burmistrzu, Bogdanie Chmielowskim, znam kilka ciekawych wątków. Kroi na kasę miasto, i to na setki tysięcy złotych. Teraz ma na oku kolejny przekręt. Las, w którym zaginęła dziewczyna, i który należy do miasta, chce sprzedać prywatnemu inwestorowi, firmie zajmującej się karczowaniem i sprzedażą drewna. Wójt dogadał się z jej prezesem i zarobi na tym drugie tyle pod stołem, za łapówkę, lecz szanowny pan Chmielowski ma pewien problem. Przez porwanie Lili, inwestor wstrzymał się z transakcją, do póki burmistrz nie rozwiąże tej sprawy. Wcale nie zależy mu na odnalezieniu Lili.

 

Hektor przysłuchiwał się jej z uwagą. Kawa prawie mu ostygała, a nie znosił zimnej.

 

– Od kogo masz te informacje? – zapytał.

 

– Część z nich uzyskałam od informatorów. Urodziłam się w tym miasteczku i, choć już tutaj nie mieszkam, zależy mi na nim. Nie pozwolę, żeby ten idiota, Chmielowski, zrobił z miasteczka ruinę.

 

– Wspaniała postawa obywatelska – odparł, uśmiechając się,

 

– Uważasz mnie za wariatkę? Wiem, że są dowody, które poślą Chmielewskiego za kratki. Udowodnię mu jego oszustwa, ale nie będzie łatwo. Chciałam tylko, abyś wiedział, że burmistrz wcale nie chce odnaleźć dziewczyny. Chce zarobić na lesie. Zniszczyć go i całe jego bogactwo.

 

– Świetnie nadawałabyś się na wójta – odparł.

 

Mirka popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

 

– Nigdy nie przeszło mi to go głowy, ale skoro tak twierdzisz, to musi coś w tym być – powiedziała, uśmiechając się.

 

– Wójt wspominał coś na temat tutejszego gwałciciela, który wyszedł na wolność. Twierdzi, że to on. Wiesz coś na ten temat? – Mirka zmrużyła brwi, zamyślając się na chwilę.

 

– Tak, coś obiło mi się o uszy. Rozmawiałam z policjantem, który przeczesywał las wraz z innymi. Mówił coś o Krzysztofie Jakimśtam, że ustalają gdzie teraz może przebywać.

 

– Jak się domyślam, nie wiesz czy im się to udało? – zapytał.

 

– Niestety, ale nie. Jakie są szanse na odnalezienie dziewczyny?

 

Hektor wzruszył ramiona i wypił łyk kawy, krzywiąc się przy tym, zapominając o jej okropnym smaku. Mirka patrzyła na niego głębokim spojrzeniem.

 

– To, co? Pomożesz mi pozbyć się Chmielewskiego z miasta? – zapytała.

 

Hektor parsknął śmiechem.

 

– Chyba żartujesz? Jestem tutaj, aby odnaleźć Lili, albo przynajmniej dowiedzieć się co się z nią stało, a nie organizować powstanie wobec burmistrza. Po za tym, w lesie nie ma zwierząt, a więc ten teren nadaje się tylko do wyrębu.

 

Z oczu Mirki uleciała ostatnia iskierka nadziei.

 

– W porządku – odparła spokojnym głosem. – Zrobię to sama, bez twojej pomocy.

 

– Jak się czegoś dowiesz, to daj mi znać – powiedział.

 

– Tak, tak zrobię. Wybacz, teraz muszę cię opuścić, ale obiecuję, że jeszcze się zobaczymy. Może wtedy zmienisz zdanie.

 

Hektor odprowadził Mirkę do drzwi i pomachał skromnie na dowidzenia. Gdy tylko zniknęła mu z oczu, wyciągnął z kieszeni włączony dyktafon i wcisnął STOP. Wrócił do kuchni, aby posprzątać po sobie i swoim gościu. Swoją letnią kawę wylał do zlewu. Mirka nawet nie skosztowała kropli ze swojego kubka. Hektor chwycił naczynie, które było zimne. Wręcz lodowate. Dziwne, szybko ostygła jej ta kawa, pomyślał. Wzruszył ramionami i poszedł do swojego pokoju.

 

Do północy sprawdzał strony internetowe o słowiańszczyźnie, na które wchodziła Lili. Znalazł także ebooki książek, jakie były w jej biblioteczce. Słowiańskie wierzenia były bardzo rozbudowane i skomplikowane. W różnych zakątkach Europy, czy Azji, te same bóstwa maiły inna nazwę. Rytuały i obrzędy mieszały się ze sobą, tworząc w głowie Hektora mętlik. Jedną z najczęściej odwiedzanych stron przez Lili była ta z zapisem prastarej legędy o dziewczynach, które dobrowolnie oddawały swe dusze i ciała w ręce okropnych Wiedźm, te zaś, odprawiając rytuały „przejścia na drugą, ciemną, stronę”, przemieniały je w Strzygi. Hektor miał nadzieję, że jego kuzynka nie potraktowała tej powiastki poważnie.

 

Skontaktował się także z zaprzyjaźnionym policjantem z Krakowa. Po namowach dowiedział się od niego, że Krzysztof Ankiela rzeczywiście wyszedł niedawno z więzienia. Kuratorowi powiedział, że udaje się do rodzinnego miasteczka. Policjanci aktualnie nie są w stanie powiedzieć, gdzie się znajduje. Zapadł się pod ziemię, co nie wróżyło nic dobrego.

 

Przeglądając inne strony internetowe wpadł na artykuł o podróżowaniu po górach i survivalem. Czyżby sama zdecydowała się pójść do lasu? Pytał sam siebie. Jak mogła tak zapaść się pod ziemię, że psy policyjne, nawet na chwilę, nie wpadły na jej trop? Możliwe, że poszła na przechadzkę, by później wpaść na gwałciciela recydywistce, który nie oparł się pokusie i coś z nią zrobił. Ale przecież nikt nie jest w stanie w stu procentach pozbyć się dowodów po gwałcie, czy zabójstwie! Hektor kład się spać z umysłem pełnym niejasności i wątpliwości. Potrzebował snu.

 

 

*

 

Śnił mu się las. Wilkowisko. Na jego skraju zauważył piękną dziewczynę. Była cudowna. Długie blond włosy sięgały jej pasa, cera jak u księżniczki, niebieskie oczy wpatrywały się w niego ochoczo. Piersi jak u nastolatki unosiły się i opadały miarowo podczas oddechu. Udała się w stronę lasu, a Hektor pobiegł za nią, z niepowstrzymalną chęcią dotknięcia jej ciała. Gdy znalazł się na krętej ścieżce prowadzącej na wzgórze, słyszał jej melodyjny głos, który nęcił go swą piękną barwą. Obiecywała, że zaraz będą razem. Biegł najszybciej jak mógł, lecz dziewczyny nigdzie nie widział. Nagle, jakby za użyciem teleportu, znalazł się na polanie. Wśród dzikich kwiatów i ziół zobaczył piękną niewiastę. Leżała na trawie, czekając na niego. Już miał do niej podejść, gdy nagle z lasu wybiegły zwierzęta; wilki, niedźwiedzie, jelenie, dziki i wiele innych. Wpadły z rozpędem na polanę kierując się w stronę dziewczyny. Nie zatrzymywały się. Niewiasta w białej sukience zaczęła krzyczeć z całych sił, prosząc Hektora o pomoc. Sparaliżowany strachem, nie mógł nic zrobić. Zwierzęta zaczęły ją tratować. Nagle poczuł dziwną energie, która odepchnęła go z wielką siłą. Pędził przez las z niewyobrażalną szybkością. Obudził się gwałtownie, oszołomiony realistycznym snem. Na wargach poczuł smak swojego potu, w ustach pragnienie. Przez resztę nocy nie zmrużył oka, rozmyślając o zaginięciu kuzynki.

 

 

 

Ranek nastał szybko. Starał zlepić w całość wszystkie informacje jakie do tej pory zebrał, lecz cały czas przypominał mu się sen. Był taki realistyczny, pomyślał. Słońce wschodziło leniwie nad horyzontem, rzucając promienie słońca na ospałe miasteczko. Hektorowi wydawało się, że czas płynie tu wolniej niż gdziekolwiek indziej. Wyciągnął spod łóżka mały wojskowy plecak, w którym trzymał, jak to określali żołnierze, szpej. Pistolet Glock 17 umieścił w kaburze na szelkach i zakrył kurtką. Nóż przymocował do paska spodni z prawej strony, który także zakrywała kapota. Do kieszeni wsadził gaz pieprzowy. Z doświadczenia wiedział, że cywile różnie reagują na widok broni, tak więc wolał nie rzucać się z nią w oczy. Zarzucił plecak na ramię i wyszedł z pensjonatu, nie budząc gospodyni.

 

Sen był bardzo realistyczny. Do teraz pamięta gdzie wchodziła do lasu piękna niewiasta oraz ścieżkę, którą szedł. Wrażenie, że las jest inny od wszystkich, jakie do tej pory widywał, towarzyszyło mu nieustannie. Wilkowisko emanowało energią.

 

Do tej pory wszystkie poszlaki, jakie udało mu się zdobyć, mają wspólny punkt. Las. Postanowił więc, że spacer po jego odstępach będzie dobrym powodem, aby w końcu się w nim znaleźć. Ciekawe czy miejsca, które odwiedziłem we śnie, istnieją naprawdę – pomyślał. Poprawił plecak, aby nie przeszkadzał mu w marszu i ruszył na wschód. Słońce wyłaniało się powoli znad koron drzew Wilkowiska.

 

Ruszył główną ulicą miasteczka, kierując się w stronę sklepu „Grażynka”, gdzie miejscowy żul widział dziewczynę jako ostatni. Spojrzał na zegarek. Szósta trzydzieści. Miasteczkowe trole powinny już wychodzić ze swych legowisk na łowy. Puste butelki czy puszki, za które można kupić „życiodajne płyny”, same się nie pozbierają. Droga do sklepu zajęła mu dziesięć minut. Młoda ekspedientka otworzyła sklep. Wszedł do środka po prowiant na wyprawę.

 

Wiedział tylko, że facet, który ostatni widział Lili, nazywa się Mietek. Zapytał miłą ekspedientkę, kiedy może się go spodziewać.

 

– Dzisiaj jest piątek, więc pewnie poszedł na łąkę, koło lasu, po zioła. Wie pan, niektórzy, zwłaszcza starsi mieszkańcy, uważają go za znachora. To dla nich robi herbatki „dobre na wszystko”. Wie pan, siła natury – odpowiedziała.

 

Każdy mieszkaniec go znał. Był niczym wizytówka, znak rozpoznawczy miasteczka. Dzieciaki nie biegały za nim z kamieniami, jak to robiły z innymi pokroju Mietka. Podczas wakacyjnych popołudni rozkładali się wokół ławeczki, na której najczęściej siedział, i wysłuchiwali jego opowieści, bardziej lub mniej prawdziwych.

 

Hektor wyszedł ze sklepu i udał się w stronę wzgórza, na którym znajdowała się łąka, a dalej las Wilkowisko. Idąc utwardzoną drogą mijał pola uprawne. Domy zostawały w tyle, a z nimi znikał miasteczkowy gwar. Rozglądał się w koło, aby nie przeoczyć Mietka. Droga zakręcała w lewo, na północ, prowadząc turystów do wsi agroturystycznej. Hektor nie zmienił swojego wcześniejszego kierunku i, nadal kierując się na wschód, wszedł na polną ścieżkę, która wijąc się po zboczu pokrytym łąką, prowadziła do lasu. Po kilku metrach lekkiej wspinaczki zauważył mężczyznę z lnianym workiem, do którego wkładał świeżo zerwane zioła. Był to gruby i postawny mężczyzna. Jego podstarzały wiek zdradzała długa, siwa broda spleciona w warkocz opadający na sporych rozmiarów brzuch. Na głowie miał kaszkiet z nazwą drużyny koszykarskiej zza oceanu, Chckago Bulls. Flanelowa koszula, w niebiesko – białą kratę, wystawała z jego bojówek. Na stopach założone miał porządne, choć zaznaczone zębem czasu, wojskowe desanty. Hektor stwierdził, że mężczyzna wcale nie przypomina typowego „żula”. Bardziej kojarzył mu się z wyrośniętym krasnoludem. Zszedł ze ścieżki, kierując się w jego stronę. Gdy podszedł bliżej zauważył u niego naszyjnik w kształcie drewnianego okręgu z nieznanymi mu symbolami. Do okręgu przyczepione były, na długich i cienkich sznurkach, dwie figurki, przypominające Hektorowi dzieci, które nie miały rąk.

 

– Witam – powiedział. – Mam przyjemność z panem Mietkiem?

 

– To zależy, kto pyta – odpowiedział głębokim i zachrypniętym głosem. Na bank jest przerośniętym krasnoludem, pomyślał Hektor.

 

– Znajomi mówią na mnie Hektor, jestem detektywem i staram się odnaleźć Liliannę Frankowską. Poświęci mi pan chwilę czasu?

 

– Czego pan chce?

 

– Ponoć widział pan dziewczynę, tu, przy lesie, w dniu jej zaginięcia. To prawda?

 

– Tak, widziałem. Nie, nikt się koło niej nie kręcił. Była sama i miała ze sobą plecak. Szła prosto do lasu, jakby na wycieczkę. Mówiłem jej, że to zły pomysł, ale nie słuchała. Nawet na mnie nie spojrzała.

 

– Dlaczego uważa pan, że wchodzenie do tego lasu to zły pomysł? – zapytał, a Mietek spojrzał na niego podejrzliwie. Po chwili powiedział.

 

– Samotna dziewczyna nie powinna chodzić po tym lesie, tym bardziej po zmroku. Dzień wcześniej słyszałem, że Antek Ankiela, gwałciciel, wyszedł na wolność.

 

– Dlaczego wszyscy boją się Wilkowiska?

 

– Nie zawsze tak było, ale zniknięcie wszystkich zwierząt i do tego zaginięcia sprawiły, że ludzie przestali do niego chodzić.

 

– Powiedział pan „zaginięcia”. Było ich więcej?

 

– Wie pan… – zawahał się Mietek. – Mieszkam tutaj od dziecka. Przeszło sześćdziesiąt lat. Zaginięcia zdarzały się regularnie, mniej więcej co dwadzieścia lat. Ofiary zawsze zapadały się pod ziemię i nikt ich więcej nie widział. Ten las jest, że tak to ujmę, dziwny. Jak pan chce dowiedzieć się więcej na temat Wilkowiska, musi udać się pan do leśniczego.

 

– Policja z nim rozmawiała?

 

– A skąd, do cholery, mam to wiedzieć. To nie moja brożka, prowadzić śledztwo. Poza tym, mówiłem panu, żadna z osób, która zaginęła w tym lesie, nie odnalazła się do dzisiaj. Matka Lili musi się pogodzić ze stratą córki.

 

– Gdzie mieszka leśniczy?

 

– Nie wiem. Wydaje mi się, że w miasteczku pan go nie znajdzie. Musi pan poszukać w lesie.

 

– Jak mam znaleźć człowieka w tak dużym lesie? Przecież to nie możliwe.

 

– Ja panu nie jestem w stanie więcej pomóc, ale za to leśniczy jak najbardziej. Widzi pan tamtą ścieżkę wchodzącą do lasu? – Hektor kiwnął głową. – To niech się pan jej trzyma. Po jakimś czasie powinien pan trafić do leśniczówki, może leśniczy tam będzie. Po za tym włóczy się całymi dniami po Wilkowisku.

 

– I policja się nim nie zainteresowała?! Przecież może okazać się sprawcą zaginięcia Lili.

 

Mietek spojrzał na niego gniewnie. Hektor, zdziwiony swoją reakcją, zrobił krok w tył. W oczach mężczyzny dało się zauważyć dziwny blask.

 

– Już panu powiedziałem, że gówno mnie to obchodzi, czy policja go przemaglowała czy nie! Znam leśniczego od dziecka i głowę dam sobie uciąć, że to nie jego sprawka! – Mietek zamknął worek i ruszył w dół zbocza, klnąc rzęsiście pod nosem. Hektor zastanawiał się, czy go zatrzymać, lecz zanim podjął decyzję, facet zniknął mu z oczu. Co się ze mną dzieje? Zapytał się w duchu. Ostatni raz brak zdecydowania i strach towarzyszyły mi na misjach. Hektor na wspomnienie tamtych chwil uśmiechnął się lekko i oddał by wszystko za dawkę adrenaliny, jaka towarzyszy każdemu żołnierzowi w chwili zagrożenia życia. Czasami żałował, że opuścił swoją jednostkę i przeszedł do cywila.

 

Leśniczy musi być bardzo stary, skoro Mietek na oko ma sześćdziesiąt lat, a zna go od małego. Może są przyjaciółmi od kołyski? Odetchnął głęboko i, pozbawiony nadziei, że dzisiejszy dzień pchnie sprawę do przodu, wrócił na ścieżkę prowadzącą do lasu.

 

Gdy do niego wszedł, poczuł chłód na całym ciele. Promienie słońca dopiero zaczęły ogrzewać las, a towarzyszyła temu delikatna mgiełka, powstająca z parującej rosy. Hektor zatrzymał się po dziesięciu minutach i nasłuchiwał. Wilkowisko było nienaturalnie ciche. Nie słyszał śpiewu ptaków, cykana świerszczy. Po koronach drzew przepływał wiatr, wprawiając liście w delikatny szum.

 

Ścieszka była zabłocona i śliska. Szedł górzystym terenem, bacznie wypatrując leśniczego, który ponoć często tu bywa. Mietek twierdzi, że szlak prowadzi do leśniczówki. Po dwóch godzinach marszu zrobił postój. Usiadł pod Bukiem, nieopodal ścieżki. Oparł się o drzewo. Całym sobą czul, jak jego siły regenerują się. Miał wrażenie jak przyjemne wibracje, które odprężały każdy cal jego ciała, wypływały z drzewa. Po kilku minutach, pełen nowych sił, ruszył w dalszą drogę.

 

 

 

Zagłębiał się w bardziej dziksze rejony Wilkowiska. Ścieżka była słabo widoczna, a niekiedy całkowicie zanikała. Wędrówka stawała się ciężka i trudna, z czasem ściana lasu wydawała się Hektorowi nie do przejścia. Splecione między sobą młode gałązki drzew, bluszczu i wszelkiego rodzaju krzaki, tworzyły barykady, przez które Hektor nie przebiłby się bez pomocy swojego noża. Gdy tracił nadzieję, lub był przekonany o zgubieniu drogi, z powrotem malutka ścieżka pokazywała się jego oczom. Z ciekowości spojrzał na swój wysłużony kompas. Igła magnetyczna cały czas stała w miejscu, nie mając pojęcia gdzie jest północ. Należała mu się emerytura, pomyślał Hektor i schował zepsuty przyrząd do plecaka. Z czasem marszu zauważył, że teren zaczyna opadać. Schodził do doliny, a podłoże stawało się coraz bardziej grząskie, co jeszcze bardziej utrudniało poruszanie. Hektorowi co chwilę przechodziło przez głowę czy nie zawrócić, lecz za dużo już poświęcił, aby się teraz wycofać. Najwyżej będę kolejną ofiarą Wilkowiska, pomyślał.

 

Hektor zorientował się, że wszedł na bagna. Rozglądnął się wkoło. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, a on musiał jeszcze wrócić do miasteczka. Nie chciał, aby noc złapała go w lesie. Schodził dalej w dół doliny, ostrożnie stawiając kroki. Po kolejnych trzydziestu minutach las się przerzedził na rzecz wielkiego bagna. Drzewa były tutaj niskie, lecz nie wyglądały na chore. W odległości piętnastu metrów od brzegu oczom Hektora ukazała się malutka wysepka, na której znajdowała się chatka. Jej dach pokryty był mchem, a komin wykonany z pnia drzewa. Drzwi były zamknięte, drewniane okiennice uniemożliwiały dojrzenie co znajduje się wewnątrz. Hektor znieruchomiał na kilka chwil. Nikogo nie zauważył, lecz do jego uszu dotarł śpiew ptaka. Rozejrzał się w koło i, rzeczywiście, na jednym z otaczających go drzew zauważył Zimorodka, który śpiewał wesoło, a jego upierzenie mieniło się w słońcu odcieniami szafiru i błękitu. Ptaszek zauważył go i odfrunął w stronę chatki.

 

Hektor zastanawiał się jak dotrze na wysepkę. Nie prowadziła do niej żadna kładka, ani most, co ułatwiło by mu zadanie. Domek wygląda na opuszczony, ale skoro leśniczy mówił, że słyszał tu głosy kobiety, musiał to zatem zbadać. Na rozległym bagnie widać było kępy trawy, po których można przeskoczyć na wysepkę. Jest to dość ryzykowne rozwiązanie, ale nie mogę stać tutaj w nieskończoność, pomyślał. Skoczył na pierwszą kępę, która zatopiła się trochę pod ciężarem, ale utrzymała Hektora na powierzchni. Kolejnymi skokami zbliżał się do wysepki, słysząc w oddali śpiew Zimorodka. Gdy znajdował się dwa metry od brzegu wysepki, jedna z kęp okazała się zdradziecka i podstępna nie utrzymując ciężaru Hektora. Detektyw stracił równowagę i runą do bagna. Instynktownie zaczął machać rękami i nogami, co spowodowało, że bagno zaczęło go wciągać. Znieruchomiał, gdy zauważył, co dzieje się z jego ciałem.

 

– W bagnie nie da się utonąć, przyjacielu. – Usłyszał głos. Podniósł głowę i zobaczył mężczyznę średniej postury, stojącego na brzegu wysepki. Hektor zauważył, że mężczyzna jest boso, na nogach ma lniane, wąskie spodnie, od kolan do kostki owinięte rzemieniami. Koszula była wykonana z takiego samego materiału co spodnie i posiadała głęboki, okrągły dekolt, który wykończony był kolorowym haftem. Długie, poskręcane i przetłuszczone czarne włosy opadały mu na ramiona, podtrzymywane opaską.

 

– Jak nie będziesz się ruszał, bagno samo wypchnie cię na powierzchnię – powiedział i wciągnął do niego rękę. – Ale nie mamy na to czasu. Chodź, pomogę ci. – Chwycił Hektora i, z niebywałą łatwością, wyciągnął go na brzeg. Detektyw, otrzepując torf z ubrań, przypatrywał mu się podejrzliwie.

 

– Nazywam się…

 

– Wiem kim jesteś – przerwał mu mężczyzna i dodał: – Zapraszam do środka. Musimy porozmawiać, póki jest jeszcze jakaś szansa.

 

– Szansa na co? – zapytał poirytowany Hektor, lecz mężczyzna szedł już w kierunku chatki.

*

 

Wnętrze małego domku było przestronne. Składało się z jednej, dużej izby i czegoś na wzór spiżarni. Po prawej stronie był kominek, w którym palił się ogień. Obok paleniska znajdował się długi stół, zasłany ziołami i glinianymi naczyniami. Pośrodku izby rozłożone były skóry, robiące za posłanie. Mężczyzna zaprosił go gestem ręki. Na ogniu położył kociołek. Po kilku chwilach, w których to Hektor rozłożył się na posłaniu tak, aby broń mieć w pogotowiu, mężczyzna wręczył mu do rąk gliniany kubek, z apetycznie pachnącym, gorącym płynem. Smakował wybornie, choć Hektor nie miał pojęcia, co pije.

 

– Mów mi Borowy – zaczął mężczyzna. – I od razu powiem ci, że znalazłeś się tutaj nie bez powodu.

 

– To prawda – odpowiedział detektyw. – Mówią na mnie Hektor i jestem tutaj, aby odnaleźć Liliannę Frankowską.

 

– Powiem ci, co się stało z dziewczyną.

 

– Co?! Wiesz gdzie jest Lili? – poruszył się Hektor.

 

– Tak, ale musisz mnie wysłuchać. To, co mam ci do powiedzenia, może wydać ci się dziwne i niewiarygodne, lecz dopiero gdy skończę podejmiesz działania, które wydadzą ci się słuszne.

 

Borowy usiadł po turecku naprzeciw niego, z wyprostowanym jak struna kręgosłupem i klatą piersiową wypiętą jak u żołnierza. Wyglądał poważnie i godnie. Hektor czuł wobec niego niepohamowany respekt. Nie wiedział skąd się to bierze, ale coś w jego głowie mówiło, że lepiej będzie traktować go serio. Światło z ogniska padające na twarz Borowego sprawiło, że Hektor mógł przyjrzeć się swemu rozmówcy dokładniej. Szlachetne rysy twarzy miały nienaturalnie blady kolor, brązowe oczy przenikały półmrok i dało się w nich ujrzeć iskrę młodzieńczego wigoru, choć Borowy wyglądał na postarzałego pustelnika.

 

– Dawno temu, gdy Wilkowisko było spokojnym i zharmonizowanym lasem, zamieszkała tutaj wiedźma. Tak Hektorze, wiedźmy, duchy, demony i wszelkiego rodzaju prasłowiańskie stwory istnieją naprawdę. Bogowie twoich przodków przebywają na tym świecie, nie były one wymysłami prymitywnych plemion, które musiały w jakiś sposób tłumaczyć zjawiska jakie się wokół nich działy.

 

– Chcesz powiedzieć, że tacy bogowie jak Perun, czy Wenilas, o których czytałem z książek Lili, istnieją naprawdę? – zapytał Hektor.

 

– Tak – odparł spokojnie Borowy.

 

– Jesteś jednym z nich?

 

– Ja jestem Demonem Lasu, Hektorze. Przybieram formę człowieka, żeby nie straszyć ludzi, z którymi chcę się spotkać i porozmawiać.

 

– A jak ci nie uwierzę?

 

– Uwierzysz, tylko daj mi szansę. Dzisiaj nastał czas, Hektorze, abyś stał się Łowcą. Twoi przodkowie pozostawili dla ciebie spuściznę, którą, czy tego chcesz, czy nie, musisz przyjąć. W twojej krwi płynie cząstka Słowiańskich Bogów.

 

– Chcesz mi powiedzieć, że obok otaczającej codzienności, wśród normalnych ludzi, żyją pradawne, słowiańskie istoty?

 

– Tak, choć tylko mała część z nich przebywa pomiędzy zwykłymi śmiertelnikami. Reszta, jak na przykład ja, trzyma się z dala od skupisk ludzkich.

 

– Czyli moi przodkowie byli na posłanki bogów, tak?

 

– Można tak powiedzieć. Dawno, dawno temu, gdy granic twojego kraju jeszcze nie było, jeden z mężczyzn złożył przysięgę służenia bogom, w której zawarte było, że wszyscy jego potomkowie będą Świętymi Łowcami. Biedny nie przewidział, że jego ród będzie istniał tak długo. Osobiście znałem twojego prapradziadka. – Borowy uśmiechnął się nieznacznie. – Sporo wtedy namieszał. Może jeszcze kiedyś będzie mi dane opowiedzieć ci jego przygody, lecz skupmy się na tym, co jest teraz. Lili nie została porwana.

 

– Nie? – zdziwił się Hektor. – Przeszło mi to przez myśl, ale nie sądziłem, że okaże się prawdą.

 

– Musisz wiedzieć, że w Wilkowisku jest wiedźma. Pojawiła się tutaj bardzo dawno temu. Muszę przyznać, że popełniłem błąd, nie zwracając uwagi na jej obecność. Nie widziałem w niej zagrożenia. Myślałem, że będę wstanie pozbyć się jej w każdej chwili. Niestety, okazało się być inaczej. Gdy wiedźma zaczęła sprawiać poważne kłopoty okazało się, że nie jestem w stanie wyrzucić jej z Wilkowiska. Powoli przejmowała kontrolę nad lasem, spychając mnie no bok. Używa potężnych czarów i mocy złych demonów. Musisz także wiedzieć, że w Naszym świecie, istnieją także źli bogowie, którzy także mają swoich zwolenników. Jednym z moich zadań jest utrzymywanie równowagi w przyrodzie. Są też oczywiście inne demony, którzy mają taki sam obowiązek. Unicestwiła większość zwierząt, a później przeniosła swoje zainteresowanie na ludzi. Musisz ją powstrzymać. Taki jest twój obowiązek.

 

– Jaki obowiązek?! – zdziwił się Hektor. – Ja nic nie przysięgałem. Jesteś szaleńcem.

 

Hektor próbował wstać, lecz nagle poczuł duszności. Miał wrażenie, że znalazł się saunie.

 

– Nie chcę być żadnym wybrańcem – wydyszał.

 

– Przykro mi. Musisz wypełnić obietnicę złożoną przez twojego przodka. Bogowie zadecydowali, że czas, abyś przeszedł na Naszą stronę.

 

– Waszą stronę?

 

– Do świata, który istnieje nieprzerywalnie od tysiącleci. Został zagłuszony przez rozwój cywilizacji, do którego przychodzi nam się dostosować.

 

Hektor miał ochotę przerwać rozmowę, lecz nie był w stanie się ruszyć. Pot ściekał mu po policzkach, czuł jak ogarnia go gorączka.

 

– To co z moją kuzynką – wymamrotał. – Dokąd porwała ją Wiedźma?

 

– Mira jej nie porwała. Lili sama do niej przyszła.

 

– Mira? Tak się nazywa wiedźma? Przecież tak czasem mówią na dziennikarkę, którą poznałem w miasteczku.

 

Boromy zmrużył brwi w zastanowieniu.

 

– Jesteś tego pewien? – zapytał.

 

– Tak, jestem pewien. Przedstawiła się jako Mirka, ale mówiła, że niektórzy mówią na nią Mira.

 

– Niedobrze, jeśli wiedźma może przybierać ludzką formę i panoszyć się wśród ludzi. Musi używać podstępu, o jakim nie mam pojęcia. Z roku na rok, staje się coraz silniejsza.

 

– Może to tylko zbieg okoliczności. – Wzruszył ramionami Hektor.

 

– Mam nadzieję. Z tego co zdołałem się dowiedzieć, Lili dobrowolnie chce oddać się Mirze. Oddać jej swoje ciało i duszę. Wiedźma pewnie obiecała jej za to gruszki na wierzbie, ale skąd dziewczyna ma to wiedzieć. Mira przez to, że dziewczyna dobrowolnie jej się odda, jest w stanie zrobić z niej potężną strzygę, którą będzie całkowicie kontrolować. Dusza Lili zostanie na zawsze stracona, a ona sama na wieki zostanie niewolnicą złych mocy.

 

– Tak, tak. Ta straszna opowiastka też była z jednej z książek. Mówisz, że ja mogę ją ocalić, tak? To jak mam to zrobić? – zapytał zmęczonym głosem.

 

– Rytuał Świętego Łowcy zaczął się od kiedy wszedłeś do mojej chatki, Hektorze – powiedział Borowy.

 

Hektorowi wnętrze izby zaczęło wirować, a w głowie słyszał szum wiatru. Kolory stały się wyraziste i ostre, drażniąc jego oczy. Próbował się podnieść, lecz zachwiał się i upadł na bok, wypuszczając z ręki puste naczynie po napoju.

 

– Gdzie moja broń… – wymamrotał do Demona Lasu, który stał nad nim i wyciągał ku niemu ręce. Ogarnęła go ciemność, lecz nie stracił przytomności. Czuł jak Borowy układa go leżąco i przykrywa skórami.

 

– Spokojnie, Hektor. Twoje ciało musi się nastroić. Napój, który ci podałem, przyspiesza ten proces – powiedział do niego Borowy.

 

Po chwili Hektor usłyszał dźwięki grzechotek i bębna. Niezrozumiałe słowa padały z ust Borowego. Hektor otworzył oczy. Ujrzał nad sobą zdeformowany strop chatki, a wokół niego tańczyły czerwono – niebieskie strugi światła. Czuł się jak na tripie halucynogennym. Na początku nie rozumiał co się dzieje, lecz do jego uszu dochodził ledwo słyszalny głos, który mu powtarzał, że wszystko jest w porządku. Przez jego ciało przechodziły drgawki i skurcze. Po chwili, jak duchy, latały nad nim postacie kobiet i mężczyzn. Niektóre wyglądały przyjaźnie, niektóre złowieszczo. Przyglądały się mu, śmiały się z niego, wskazywały palcami. Nie wiedział jak długo to trwało. Zamknął oczy, przytłoczony obrazami. Po chwili tajemnicze odgłosy ucichły. Gdy ponownie uchylił powieki, postacie zniknęły, lecz nadal czuł się dziwnie. Usłyszał głos Borowego:

 

– Wstań. Musimy wyjść na zewnątrz. Nie martw się, duchy, które będą nam pomagać, zaakceptowały cię. Musimy dokończyć to, co zaczęliśmy.

 

Wziął Hektora pod ramię i pomógł mu się podnieść. Detektyw szedł powoli do wyjścia. Czuł czyjąś obecność lecz wiedział, że cokolwiek to jest, nie chce zrobić mu krzywdy. Kolory nadal były wyostrzone. W chatce wcześniej panował półmrok, lecz teraz wszystko widział dokładnie. Spojrzał na Borowego, który miał wokół siebie zielonkawą poświatę, przypominającą zorzę polarną. Nie miał siły zastanawiać się, czy to, co widzi, dzieje się naprawdę. Wyszedł za Demonem Lasu na zewnątrz.

 

Na tyłach chatki paliło się ognisko, przy którym warował wilk o czarnej sierści. Wpatrywał się w Hektora. Detektyw podszedł chwiejnym krokiem, z trudem trzymając się na nogach. Borowy ukłonił się zwierzęciu, wyciągnął drewniane grzechotki i zaczął tańczyć wokół ogniska, śpiewając. Hektor czuł, jak po jego ciele i umyśle przepływa energia. Święty Łowca okrążył trzykrotnie ogień i stanął pomiędzy detektywem a wilkiem. Odrzucił instrumenty i powolnym ruchem wyciągnął zza pazuchy nóż, przypominający orli szpon. Odmawiając modły do Peruna, Welesa i Striboga zranił zwierze w szyję. Krew trysnęła, ochlapując Hektora. Borowy, z obłędem w oczach, podszedł do Hektora. Wolną rękę położył mu na ramieniu, drugą, dzierżącą zakrwawiony nóż, wbił w klatkę piersiową. Hektor skulił się, przeszyty potwornym bólem. Zabrakło mu tchu i padł na ziemię. Przed oczami zobaczył pochylające się nad nim trzy postacie, wyraźnie ze sobą rozmawiające. Jedna z nich posiadała trzy twarze, drugi zaś dzierżył w ręce piorun. Największy z nich, który stał po środku przyodziany w togę i kapelusz, niczym Gandalf Szary, w końcu kiwnął zgodnie głową i dotknął jego ciała. Hektor poczuł niewyobrażalną euforie i energię, lecz zaraz stracił przytomność.

 

 

 

Jego ciało przebudzało się powoli. Leżał na boku, oddychając miarowo. Głowa bolała go niemiłosiernie, jakby do jej środka wpuszczono stado dzikich małp. Czuł się okropnie. Podniósł się powoli na równe nogi i rozejrzał. Ognisko dogasało, wypuszczając z siebie ostatnią strugę dymu. Na całym bagnie panowała cisza. Przy palenisku Hektor znalazł swój plecak, pistolet i nóż. Na broni widać było zakrzepniętą krew. Odsłonił ubranie i spojrzał na swą klatkę piersiową, na której widać było zagojoną ranę. Trzęsącymi rękami podniósł wyposażenie i umieścił je na swoim miejscu. Kompletnie zdezorientowany, tym co mu się przydarzyło, stał nieruchomo wpatrując się w mgłę, powoli zalewającą bagno.

 

Napił się wody, przemył twarz i dłonie, poczym, nie wpadając na lepszy pomysł, ruszył w powrotną drogę. Chodź bolały go mięśnie, po kilku minutach marszu poczuł się znacznie lepiej. Utrzymywał wolne, acz stałe tępo. Po kilku godzinach wyszedł z lasu tą samą dróżką. Zmęczony, obolały i z potwornym bólem głowy udał się do hotelu.

 

Gdy detektyw znalazł się w swoim pokoju, położył się na łóżku i zasnął jak kamień.

 

 

*

 

 

 

Obudziło go łomotanie do drzwi. Nie wiedział jak długo spał. Godzinę? Dwa dni? Zwlekł się z łóżka i otworzył. Na korytarzu stał Mietek, miętosząc w rękach czapkę Chicago Bulls.

 

– Cześć. Mogę wejść? – zapytał. Hektor zaprosił go do środka.

 

– Radzę ci pozbyć się tych śladów krwi – powiedział Mietek, przyglądając się detektywowi.

 

Hektor przejrzał się w lusterku. Rzeczywiście; na twarzy, dłoniach i ubraniu, w którym położył się spać, była zakrzepnięta krew. A więc to nie był sen, pomyślał. Rozebrał się i wrzucił ubranie do wanny.

 

– Mi też przydałaby się kąpiel – powiedział.

 

– Musimy pogadać. Chyba nie masz mi za złe, że wpakowałem cię w spotkanie z Borowym?

 

– A powinienem mieć? – zapytał.

 

– Patrząc na to, jak wyglądasz, to tak. Słuchaj, ja tylko miałem sprawić, żebyś do niego przyszedł. Jako ostatni widziałem Lili, tak więc kwestią czasu było kiedy mnie odwiedzisz.

 

– Też jesteś jakimś duchem, demonem, władcą boru, czy innym dziwactwem? – zapytał Hektor.

 

– Nie, nic z tych rzeczy. Jakiś czas temu przydarzyło mi się to, co tobie, tylko że ja musiałem obrać inną drogę, mianowicie pełnić rolę druida. Jak do tego doszło opowiem ci innym razem.

 

– A możesz w końcu mi wytłumaczysz, co mi się stało? – Hektor tracił cierpliwość, a na dodatek zbierało mu się na wymioty.

 

– Przeszedłeś rytuał, który zrobił z ciebie Łowcę.

 

– Nikt mnie nie zapytał, czy tego chcę, czy nie.

 

– To są Słowiańskie istoty, Hektorze. Mają swoje kaprysy i zachcianki. Ich nie obchodzi, czy tego chciałeś, czy miałeś to totalnie w dupie. Chcieli cię jako Łowcę, a więc nim zostałeś. Musisz się z tym pogodzić, nie ma innego wyjścia.

 

Hektor uśmiechnął się nerwowo.

 

– To co? Teraz mam iść do lasu, znaleźć Wiedźmę i ją zabić, tak? – zapytał.

 

– Fajnie by było, gdybyś do tego sprowadził całą i zdrową Lili.

 

– Mam lepszy pomysł. Pójdę na policję. – Po słowach Hektora Mietek wybuchł śmiechem.

 

– I co im powiesz? Że poszedłeś do lasu, gdzie spotkałeś demona, który powiedział ci o wiedźmie porywającej ludzi? Zanim się obrócisz, trafisz do psychiatryka. – W Hektorze zaczęła buzować złość. Mietek miał rację; pójście na pilicę nie miało sensu.

 

– Wytropisz sukę, wyślesz ją do zaświatów i sprowadzisz Lili do domu. Może nawet uda ci się przeżyć.

 

– Wytropię, nie wytropię… zobaczymy. Na razie muszę coś zjeść. Mój żołądek woła o pomstę do nieba.

 

Przeszli do hotelowej kuchni, gdzie sami musieli przygotować sobie posiłek. Jajecznica z dziesięciu jajek zadowoliła ich obydwu.

 

– A co, jeśli jest już za późno, żeby uratować Lili? – zapytał z niepokojem Hektor.

 

– Tego nie wiemy. Ale pomyśl; czy Borowy kazał by ci odnaleźć dziewczynę, jeśli by nie żyła? To nielogiczne.

 

– A to, że jakiś demon ze swoim kumplem przebili mi klatkę piersiową, jest logiczne, tak?! – uniósł się Hektor wypluwając kęs jajecznicy na stół.

 

– To było konieczne, przyjacielu. Bez tego nie byłbyś w stanie stawić jej czoła. Za jakiś czas zauważysz, czym cię obdarowali.

 

– Borowy wspominał, że wiedźma ma na imię Mira. Tak samo przedstawił mi się dziennikarka, która węszy w miasteczku. Chce się pozbyć wójta, bo chce sprzedać las jakiejś prywatnej firmie. Możliwe, że to ona. Będziemy musieli ją znaleźć.

 

Mietek popatrzył się na niego, jakby kawałek śniadania stanął mu w gardle.

 

– Zapomniałem ci powiedzieć. Żona wójta zgłosiła wczoraj zaginięcie męża. Nie wrócił na noc do domu i do teraz nie wiadomo, co się z nim stało. Gdzie można znaleźć tą dziennikarkę?

 

Hektor zastanawiał się przez chwilę, poczym odetchną głęboko i powiedział:

 

– Nie wiem. Cholera, nie mam pojęcia. Nie zapytałem się jej gdzie mieszka. Wspominała, że pochodzi z tego miasteczka, lecz już tutaj nie mieszka.

 

– Musisz działać szybko, Hektorze. Może uda ci się jeszcze go odnaleźć, ale szczerze mówiąc, jeśli zaszedł za skórę Mirze to pewnie już nie żyje.

 

– Jakim sposobem mam znaleźć wiedźmę w tak dużym lesie? Pokażesz mi do niej drogę, tak jak to zrobiłeś kierując mnie do Borowego?

 

– Przykro mi, ale nie wiem gdzie ma swoją kryjówkę.

 

– W takim razie, ogarnę się na górze, a później zakończę tą sprawę. Lili musi znaleźć się żywa.

 

 

 

Mietek wczesnym popołudniem odprowadził Hektora pod las.

 

– Mam coś dla ciebie – powiedział Druid, poczym ściągną amulet ze swojej szyi. – To amulet poświęcony przez samego Peruna. Jest bardzo stary, ale drzemie w nim potężna moc. Może przyniesie ci szczęście. Powodzenia.

 

Hektor zwinął go i włożył do kieszeni, odwrócił się i ruszył ścieżką w głąb lasu.

 

Tym razem las nie wydawał mu się cichy i pozbawiany życia. Jego zmysły były wyostrzone jak nigdy dotąd. Czuł, jak jego organizm absorbuje otoczenie. W powietrzu wyczuwał wiatry nieokreślonej energii, które wypływały z drzew. Na karku czuł mrowienie, mięśnie napięte, przygotowane do natychmiastowego działania. Wziął głęboki oddech i poczuł ledwo wyczuwalny zapach damskich perfum, który nasilał się z czasem marszu. Z sekundy na sekundę w organizmie Hektora krążyła adrenalina, w co raz to większych ilościach. Po kilku minutach, rozsadzany energią, detektyw zaczął biec między drzewami. Był maksymalnie skupiony. Słyszał każdy szelest gałęzi na wietrze. Początkowo dezorientowało go to, lecz z czasem przyzwyczaił się i był w stanie nawet określić kierunek, skąd pochodziły dźwięki. Ciągle biegł, bezszelestnie stawiając kroki i idealnie równoważąc oddech.

 

Minął bagno Borowego, za którym znajdowała się wąska ścieżka. Hektor czuł się, jakby już kiedyś się na niej znajdował. W końcu przypomniał sobie sen o pięknej dziewczynie, za którą biegł przez las. To była ta sama ścieżynka, co teraz. Rozejrzał się dookoła, zaniepokojony nasilaniem się dreszczów na karku i plecach. Po krótkiej chwili ruszył dalej przed siebie, w duchu prosząc Borowego, aby Liki nadal żyła. W miarę ściemniania się, Hektora zaczynały boleć oczy, przystosowując się do ciemności. Z czasem widział wyraźnie kontury drzew i krzaków, bez problemów omijał powalone pnie i doły, przez które mógł nabawić się kontuzji. Był pod wrażeniem swoich nowych zdolności, lecz nie miał czasu na cieszenie się nimi, bo w duchu czuł, że musi się spieszyć.

 

Biegł przed siebie, za wonią damskich perfum. Zaczęło się ściemniać, gdy w prawej strony usłyszał świst przecinającego powietrza. Zatrzymał się gwałtownie, a tuż przed jego tworzą przeleciał nóż, wbijając się w drzewo. Rękojeść broni wykonana była z solidnego kawałka drewna, ostrze, z ząbkami jak u piranii, z dziwnego kamienia, który nie złamał się uderzając w drzewo. Gdy nóż miną celu, Hektor usłyszał pomruk dezaprobaty, który bardziej przypominał charczenie osoby chorej na gruźlicę. Detektyw cofnął się o krok, ręce swobodnie trzymając przy ciele, aby szybko dobyć broni. Z kierunku, skąd ktoś go zaatakował, słychać było kroki. Hektor zobaczył chudą, wysoką postać z garbem, który sprawiał wrażenie, że osoba przenikająca między drzewami ma ponad dwa metry wysokości. Detektyw oddychał miarowo, nie oddalając się od miejsca, gdzie był wbity prowizoryczny nóż. Jeśli ktoś nim rzucił, pozbawił się także broni. Hektor czuł rosnącą w nim adrenalinę i złość, nad którą z trudem panował. Postać wyszła na ścieżkę. Nie miała na sobie żadnego ubrania. Kolor skóry był niebieski. Na ciele miał gnijące rany. Głowa była najbardziej poszkodowana, Hektor bez problemu mógł policzyć braki w uzębieniu potwora, przypominającego topielca, leżącego w wodzie od dłuższego czasu. Z jego ust wydobywało się dziwne charczenie i warczenie połączone z pokrzykiwaniem. Jego ciało opływała czerwono – niebieska łuna. Stworzenie wyciągnęło swoje powykrzywiane ramiona i rzuciło się w stronę noża wystającego z drzewa. Hektor błyskawicznie jednym ruchem, dobył pistoletu i noża. Kolbą Gloc’a uderzył potwora w szczękę, którego odrzuciło w tył. Gdy podniósł głowę, odpadł mu kawałek żuchwy. Zawył niemiłosiernie. W tym samym czasie, Hektor usłyszał kroki, tym razem dobiegające od przodu. W polu widzenia pojawił się kolejny napastnik, ściskający w ręce nóż. Stwór, który przed sekundą stracił kawałek twarzy, rzucił się po raz kolejny, tym razem na Hektora. Detektyw wyprzedził jego ruch o ułamek sekundy, schodząc z lini natarcia stwora, równocześnie tnąc nożem po jego szyi. Monstrum przeleciało kolo niego, bezwładnie padając za nim, niemalże z odciętą głową. Momentalnie odwrócił się w stronę drugiego. Ten, spoglądając na swojego poległego towarzysza, a później na Hektora, nie kwapił się do ataku. Po chwili wahania, rzucił w niego nożem. Detektyw po raz kolejny wykonał unik, a nóż poleciał w ciemność. Potwór w tym czasie zaczął uciekać. Hektor, bez chwili namysłu, rzucił się za nim w pogoń. Topielec, mimo swej pokracznej postury, niebywale sprawnie poruszał między drzewami. Hektor biegł najszybciej jak mógł, lecz z trudem zbliżał się do potwora. Nie wiedział jak długo trwała jego pogoń za uciekinierem. Z czasem zauważył, że las przerzedza się, a drzewa stawały się niższe. Przyspieszył, zbliżając się do garbatych pleców potwora. Wycelował i strzelił do topielca, przebijając go pociskiem na wylot. Stwór zatrzymał się, chwiejąc się na nogach. Hektor wpadł na niego, przygniatając do ziemi. Przyłożył broń do głowy, krzycząc:

 

– Gdzie jest Mira!?

 

Topielec jęcząc wyciągnął rękę przed siebie. Hektor podniósł głowę i zobaczył przed sobą niewielki staw, na środku którego z tafli wody wyrastał uschnięty pień ogromnego drzewa. Jego gałęzie, splecione ze sobą unosiły się w górę, tworząc wrażenie pokracznych ramion. Na środku pnia widać było wejście do środka. Po jego obu stronach paliły się pochodnie. Topielec zaczął ryczeć jak zarzynany wielbłąd. Hektor uciszył go, podrzynając gardło.

 

Temperatura powietrza obniżała się gwałtownie. Woda na jeziorze zaczęła zamarzać, tworząc grubą warstwę lodu. Łowcą wyprostował się i stanął oko w oko z wiedźmą, która pojawiła się przed pniem. Przybrała formę dziennikarki, chcącą pozbyć się burmistrza miasteczka. Uśmiechała się do Hektora, lecz czuł on bijącą od niej wrogość i zło. Jej oczy płonęły czerwonym blaskiem.

 

– Czułam, że jeszcze się zobaczymy, choć miałam nadzieję, że w innych okolicznościach – powiedziała.

 

Hektor milczał, czekając, co zrobi Mira.

 

– Przychodzisz do mnie po dziewczynę, prawda? Wyczuwam pomiędzy wami więzy krwi. Zanim zrobisz jakieś głupstwo, wiedz, że Lili jest już stracona. Rytuał prawie się zakończył, nie masz czego tutaj szukać. Wracaj, skąd przyszedłeś, a daruję ci życie.

 

Gniew, który w Hektorze wzbierał, zaczął szukać ujścia. Czuł, jak wewnętrzna energia krążyła po całym ciele. Oczy zaczęły mienić się srebrną poświatą, z ust, za miast pary, ulatniała się takiego samego koloru mgiełka. Nóż oraz pistolet parowały srebrzystymi oparami.

 

Mira, widząc przemianę Hektora, przestała się uśmiechać.

 

– A więc to tak? Nie jesteś zwykłym śmiertelnikiem. Nie doceniałam cię – powiedziała. Sięgnęła po wisiorek zawieszony na szyi. Do rzemienia przytwierdzony był błękitny kamień, w środku którego poruszała się dziwna łuna, przypominająca płynne światło.

 

– Widzisz to? To dusza Lili. Wystarczy jeden nieprzemyślany ruch z twojej strony, a zniszczę ją i już nigdy nie zamienisz z nią słowa.

 

– Jeśli ją zniszczysz, też nie będziesz miała z tego żadnych korzyści. Oddaj mi Lili, a podaruję ci życie, wiedźmo – powiedział Hektor.

 

– Jeśli tak bardzo zależy ci na śmierci, to chodź, zabierz mi ją! Z wielką przyjemnością ugoszczę twoją duszę w mojej kolekcji! – krzyknęła Mira i ruszyła w kierunku Hektora, wyciągając zza pleców kościaną klingę z czarnym jak smoła ostrzem. Jej ciało całkowicie pokrywała czerwona łuna, formując się gdzie niegdzie w języki płomieni. Poruszała się nienaturalnie szybko. Hektor zdążył tylko podnieść pistolet, gdy Mira do niego dopadła. Błyskawicznym ruchem ręki wytrąciła Glock’a. Odskoczył w bok, próbując zwiększyć dystans. Mira, jakby przewidując jego ruchy, momentalnie chwyciła go za gardło i rzuciła na środek zamarzniętego stawu. Upadł, rozcinając bok głowy. Nie czując bólu, szybko wstał na równe nogi, unikając równocześnie kolejnego ataku wiedźmy. Błyskawicznie cięła nożem, lecz refleks Hektora sprawiał, że żaden zamach Miry nie dosięgał celu. Detektyw wyczekał odpowiedni moment i, wykonując kontratak po jednym z uników, przeciął jej ramię. Wiedźma syknęła z bólu, lecz na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech. Rana sama się zabliźniła, nie pozostawiając żadnego śladu. Regeneruję się, pomyślał Hektor. Ta chwila zamyślenia sprawiła, że nie zdążył odeprzeć następnego ataku. Mira wyciągnęła dłoń przed siebie, a z jej palców wystrzeliły czarne, drewniane pędy, oplatając nogi i prawą rękę Hektora, w której trzymał nóż. Wiedźma pociągnęła mocno, podcinając go. Upadł na ziemię, czując jak pędy drzew zaciskają się mocniej, unieruchamiając jego ciało. Mira podniosła go do góry i, z impetem, uderzyła nim o lód. Hektor poczuł, jak łamią mu się żebra. Mira ponownie rzuciła jego ciałem. Tym razem detektyw wypuścił nóż, pozostając bezbronnym. Podeszła do niego, pochyliła się i zacisnęła dłoń na jego gardle. Spod paznokci wyrosły ostre, długie szpony. Wpatrywała się w niego swymi przeklętymi oczyma, uśmiechając się okropnie i podnosząc nóż, aby zadać ostateczny cios. Nagle, Hektor przypomniał sobie, że Mietek podarował mu amulet poświęcony przez samego Peruna. Wolną ręką wyciągnął go z kieszeni i oplótł nim kark Miry. Wisior rozbłysnął zielonym światłem, parzącym ciało wiedźmy. W jej oczach pojawiła się panika. Wrzeszcząc przeraźliwie, zaczęła motać się jak opętana. Odsunęła się od Hektora, a on poczuł, jak pędy, krępujące jego ciało, zwalniają uścisk. W tym samy momencie niebo zagrzmiało potężnie. Błyskawice rozświetliły nieboskłon. Jeden z piorunów uderzył wprost w Mirę, odrzucając ją w tył. W powietrzu unosił się zapach ozonu. Hektor, oszołomiony błyskiem i hukiem, wstał. Zobaczył nieruchome ciało leżące na lodzie. Z ust ulatniała się mgła, która uformowała się w prawdziwe oblicze wiedźmy. W powietrzu zawisła przed nim eteryczna postać starej, brzydkiej kobiety, z twarzą usianą brodawkami i piersiami sięgającymi krocza. Z furią w oczach wpatrywała się w Hektora. Podniósł się na równe nogi i ruszył do truchła, pozostałego po zniszczeniu fizycznej postaci Miry. Obok leżał naszyjnik z duszą Lili. Wiedźma, widząc zmierzającego w jej stronę Łowcę, wydała z siebie przeraźliwy krzyk, boleśnie przeszywający jego umysł. Sekundę później w miejscu, w którym stał, lód eksplodował. W przerębli pojawił się burmistrz. Skóra mu posiniała, włosy powypadały. Jego oczy pozbawione były życia. Nieumarły chwycił Hektora za nogę i rzucił nim jak szmacianą lalką. Upadł dwa metry dalej, ślizgając się po lodzie. Mirka krzyknęła na niego. Topielec sprawnie wyszedł z wody, chwycił klejnot z duszą i udał się pędem w las. Łowca chciał ruszyć za nim, lecz wiedźma ponownie wydała z siebie obezwładniający krzyk, który zwalił Hektora z nóg. Mógł tylko patrzeć jak postać Miry rozpływa się w powietrzu.

 

Detektyw pozbierał swoją broń i szybko wszedł do wnętrza uschłego drzewa. W środku była tylko jedna izba, na środku której było palenisko, przy którym leżała jego kuzynka. Hektor uklęknął przy niej. Oddychała i wyczuwał jej tętno. Żyje, pomyślał z ulgą. Próbował ją ocucić.

 

– Do póki Mira ma cząstkę jej duszy, nic nie zrobisz – powiedział Borowy, który pojawił się środku izby. – Lili będzie w śpiączce, do póki ta cząstka nie znajdzie się powrotem w jej ciele. Mira zabrała ją, chcąc, że tak powiem, ją zrazić. Gdy taką zmienioną cząstkę umieści w ciele, zarazi całą duszę i ciało sprawiając, że Lili stanie się strzygą na każde zawołanie wiedźmy. Mira bez ciała nie jest w stanie dokończyć rytuału, ale my także nie jesteśmy w stanie, bez tej cząstki, uzdrowić Lili.

 

– To, co nam pozostaje? – zapytał załamany Hektor.

 

– Mira nie zniknęła na zawsze, za jakiś czas odzyska siły i wróci po Lili. Jest sposób, żeby ustrzec ją przed zamianą w potwora. Musisz spalić jej ciało. Wtedy dusza twojej kuzynki trafi do zaświatów, tam gdzie jej miejsce.

 

Hektor nie wierzył w to, co słyszał. Odwrócił się w stronę Borowego.

 

– Chcesz, żebym zabił swoją kuzynkę?! Oszalałeś?!

 

– Jeśli tego nie zrobisz, zamieni się w potwora, którego i tak przyjdzie ci zgładzić. A poza tym, mi chodziło tylko o pozbycie się wiedźmy. Twoja kuzynka, twój problem. Możesz jeszcze odnaleźć Mirę i odebrać jej cząstkę duszy, ale to kiepski pomysł. Zastanów się, co do przez ten czas zrobisz z ciałem Lili. Zostawisz rodzinie? Zanim się obejrzysz zniknie porwana przez wiedźmę, lub któregoś z jej sługusów.

 

Hektor zamachnął się na Borowego, lecz ten rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie tylko lekki zapach torfu.

 

Zostać wykorzystany przez słowiańskich bogów, tego jeszcze nie było – pomyślał kręcąc z niedowierzaniem głową.

 

Wpatrywał się w Lili pogrążoną w śpiączce. Wyobraził sobie jak spala jej ciało, a prochy rozrzuca za wietrze.

 

– Nie, to nie może być prawda – powiedział załamanym głosem.

 

 

 

 

c.d.n.

Koniec

Komentarze

Witam. Opowiadanie to pisałem z myślą o konkursie „Słowianie 2012”, lecz z różnych przyczyn nie zdążyłem umieścić go na stronie przed 1 stycznia. Mówi się trudno… ale skoro już je napisałem to nie zaszkodzi wstawić teraz.

Pozdrawiam.

Nawet nieźle się czytało, ale jest mnóstwo różnego rodzaju baboli.

Dzięki za komentarz, Agroeling. Jest dla mnie ważne, że przebrnąłeś przez całość. Mógłbyś pokazać przykłady tych „baboli”? Nie wszystkie, skoro jest ich masa, ale przynajmniej kila.

"Samotna ciotka, jej mąż umarł rok temu na zawał serca..."  -  niepotrzebny wtręt, bo skoro samotna, to wiadomo, że męża nie ma. Informacja, że mąż umarł na zawał serca, jest dla czytelnika absolutnie zbędna. Lepiej by było - Samotnie mieszkająca ciotka.

"nie dawno" - razem, niedawno.

"Niech pan przeglądnie"  -  lepiej -  Niech pan się rozejrzy.

"Tym razem na chodnik wypchnął ją gruby facet, mówiąc do niej z zaciśniętymi zębami." - trudno mówić z zaciśniętymi zębami, poza tym imiesłów się nie zgadza - wypchnął, mówiąc.

"Słońce wschodziło leniwie nad horyzontem, rzucając promienie słońca na ospałe miasteczko." -  okropne powtórzenie.

"W powietrzu wyczuwał wiatry nieokreślonej energii, które wypływały z drzew."  -  naprawdę nie wiem, o co chodzi, wiatry z drzew???

"Zaczęło się ściemniać, gdy w prawej strony usłyszał świst przecinającego powietrza>" - literówka i brakuje rzeczownika, co przecinało powietrze.

 

To tak z grubsza, o interpunkcji nie wspominam, są jeszcze powtórzenia i ortografy. Fabuła też parę razy wydała mi się naciągana, ale to dyskusyjna kwestia.

"Samotna ciotka, jej mąż umarł rok temu na zawał serca..."  -  niepotrzebny wtręt, bo skoro samotna, to wiadomo, że męża nie ma. Informacja, że mąż umarł na zawał serca, jest dla czytelnika absolutnie zbędna. Lepiej by było - Samotnie mieszkająca ciotka.

"nie dawno" - razem, niedawno.

"Niech pan przeglądnie"  -  lepiej -  Niech pan się rozejrzy.

"Tym razem na chodnik wypchnął ją gruby facet, mówiąc do niej z zaciśniętymi zębami." - trudno mówić z zaciśniętymi zębami, poza tym imiesłów się nie zgadza - wypchnął, mówiąc.

"Słońce wschodziło leniwie nad horyzontem, rzucając promienie słońca na ospałe miasteczko." -  okropne powtórzenie.

"W powietrzu wyczuwał wiatry nieokreślonej energii, które wypływały z drzew."  -  naprawdę nie wiem, o co chodzi, wiatry z drzew???

"Zaczęło się ściemniać, gdy w prawej strony usłyszał świst przecinającego powietrza>" - literówka i brakuje rzeczownika, co przecinało powietrze.

 

To tak z grubsza, o interpunkcji nie wspominam, są jeszcze powtórzenia i ortografy. Fabuła też parę razy wydała mi się naciągana, ale to dyskusyjna kwestia.

Dzięki jeszcze raz. Szkoda, że nie mogę już edytować.

Zauważyłem, że czasami mam problemy z przekazaniem tego, co widzę oczyma wyobraźni, jak te nieszczęsne wiatry z drzew… chodziło mi o energię zawartą w drzewach, którą bohater był w stanie poczuć. Wyjście mam tylko jedno – więcej ćwiczyć.

Pozdrawiam.

Tylko, że to nie opowiadanie, a fragment, najwyżej 1 cz. dylogii. Mam wrażenie, że z pośpiechu za bardzo skrócony. Może skończ całość, popraw, bo trochę błędów się znalazło, i dopiero zamieść?

Jak na osobę, która nigdy nie zetknęła się z czarami i bogami, Hektor zbyt szybko to wszystko przyjmuje - od razu wiedźmę traktuje jako podejrzaną i to bez cienia ironii. 

No i wójt to nie burmistrz. 

Piwak – tak, w głowie mam kolejne opowiadania z Hektorem w roli głównej. Zgodzę się z Tobą także w kwestii pośpiechu i skracania. Powiem szczerze, że nigdy wcześniej nie pisałem tak długiego opowiadania i bałem się jeszcze bardziej je rozwijać, aby nie wyszedł całkowity klops. Sam też miałem wątpliwości co do zachowań Hektora, ale wyżej wspomniany pośpiech zrobił swoje.

Dzięki za wskazówki. Postaram się następną przygodę Hektora przedstawić lepiej i bardziej się do niej przyłożyć ;)

Pozdrawiam.   

Zgodnie z obietnicą przeczytałem. Niestety, tekst do mnie nie trafił. Co prawda sam pomysł jest całkiem niezły, ale wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Przydałaby się gruntowna korekta. Dużo błędów, od literówek do błędów ortograficznych i logicznych. Nawet jakiś frazeologiczny chyba był.

Nowa Fantastyka