- Opowiadanie: WampiR. - Krypta Vyllariona - Rozdział 3

Krypta Vyllariona - Rozdział 3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krypta Vyllariona - Rozdział 3

 

 

Olivier był na tyle potężny i szybki, aby w ciągu dwóch sekund obezwładnić będącego w furii Aarona, którego przycisnął kolanem do ziemi.

 

– Uspokój się, co ty wyprawiasz!?

 

Chłopak zachowywał się jakby był pod wpływem twardych narkotyków. Przeraźliwie krzyczał, wyrywał się, kopiąc. Próbował zrzucić z siebie wampira. Wpadł w pasję. Tymczasem Jamie stał jak wryty, przyglądając się całej sytuacji z przerażeniem. Nie wiedział, co dzieje się z jego bratem.

 

-Czy on oszalał? – Zadał sobie trudne pytanie, lecz nie wysilił się na odpowiedź.

 

– Jamie wyrzuć kubek! – Krzyknął do niego Olivier, który był już doświadczony w sprawach pragnienia krwi przez wampira. Poprawka pół-wampira.

 

Szamotanina spowodowana zachowaniem Aarona nie trwała długo w przeciwieństwie do jego uspokojenia się. Szał powoli zaczął opuszczać ciało chłopca wraz z chwilą, gdy kubek trafił do ognia. Po dłuższym momencie doszedł do siebie.

 

Wszyscy byli zmęczeni wydarzeniami dzisiejszego dnia. Nikt nie miał zamiaru jechać dalej, a ponadto zaczynało powoli się ściemniać, więc położyli się spać bez słowa.

 

Rankiem młodszy brat nie wytrzymał, musiał dowiedzieć się…

 

– Co ty wczoraj wyprawiałeś?

 

– Jaa… – Próbował wykrztusić z siebie hybryd.

 

– Daj mu spokój, to nie jego wina, to przekleństwo.

 

Jamie nie miał pojęcia, o co chodzi wampirowi, więc nie przestawał pytać.

 

– Jak nie jego? To on rzucił się na ciebie próbując wydrzeć ci kubek, w którym i tak już prawie nic nie było. Co on chciał tam wypić? A może wylizać go?

 

Zirytowany postawą Jamiego Olivier skoczył ku niemu. Chłopiec drgnął i w teatralnym geście przełknął ślinę.

 

– Skoro mówię, że to nie jego wina, to znaczy, że tak jest! Zrozumiano? – Warknął.

 

Przestraszony chłopiec kiwnął tylko głową.

 

– Olivier, daj mu spokój. Ja zawiniłem. Zachowałem się jak niezrównoważona psychicznie osoba. Ech… – Jamie odetchnął z ulgą, gdy nauczyciel odwrócił się w stronę jego brata – powiesz mi, dlaczego tak się stało? Dlaczego zrobiłem coś takiego?

 

– To proste. Jesteś pół-wampirem i czymś jeszcze, ale nie wiem, czym. Tylko nas kusi zapach krwi.

 

– To nie jest możliwe. Moi rodzice nie mogli być wampirami.

 

– Nie rodzice tylko jeden z nich, pojmujesz?

 

– Czyli jestem pół-wampirem?

 

– Tak, jesteś pół-wampirem, ale z domieszką czegoś…

 

Przez głowę Aarona przeszło chwilowe podniecenie. Gdyby zdecydował się na bycie w pełni nieśmiertelnym, to byłby taki jak Olivier. Mógłby tak samo szybko biegać, sprawnie się poruszać, świetnie walczyć, a co najlepsze rzucać zaklęcia. Wtedy nie musiałby się martwić o swoją głowę, jak dotychczas, gdyż byłby o wiele potężniejszy. Ponadto mógłby żyć wiecznie. Nie zestarzałby się, jak reszta przeciętnych ludzi. Jednak po chwili fantazji dotarło do niego, że musiałby żywić się zwierzęcą krwią lub co gorsza ludzką.

 

Po zjedzonym przez chłopców posiłku, a wypitym przez nauczyciela, przyszła pora na wykańczające szkolenie.

 

– No to chłopaki wiecie, co macie robić. Do dzieła!

 

Bracia przez moment nie mieli pojęcia, o co chodzi. Popatrzyli się na siebie z głupimi minami. Aż po chwili dotarło do nich, o co może chodzić krwiopijcy.

 

– Znowu mamy ćwiczyć, czy co? – Zapytał Jamie, który w każdej części ciała czuł zakwasy, tak samo jak i jego brat.

 

Olivier popatrzył na ich zmarnowane twarze i bezczelnie zaczął się śmiać, przy czym dodał swoją śpiewkę, że jeśli nie będą trenować to długo nie pożyją. Miał absolutną rację. Jak ktoś ścigany przez potężne mroczne elfy, wampiry i smoki miał przeżyć bez ćwiczeń?

 

– Tym razem sama gimnastyka nie wystarczy. Nie będziecie jechać na koniu tylko biec obok niego. Dzięki temu poprawicie swoją szybkość.

 

Bracia przez moment znienawidzili wampira, który znęcał się nad nimi fizycznie i psychicznie, ćwiczeniami i swoim jakże bezczelnym śmiechem. Po przebiegnięciu zaledwie trzech kilometrów nogi Jamiego odmówiły posłuszeństwa.

 

– Nie dam rady dalej biec. – Zaczął protestować.

 

– Co? Dopiero taki malutki kawałeczek i już brakuje ci sił? Bez dwóch zdań przepadniecie.

 

– Nie, jeżeli będziesz nas bronić. – Powiedział chłopiec, wielce zadowolony ze swojego pomysłu.

 

– Nie będę tracić na was czasu więcej niż to konieczne. – Aaron słysząc jego słowa poczuł się momentalnie obrażony – dobra wsiadaj na konia, będziesz biec, gdy wrócą ci siły. – Jamie odetchnął z ulgą.

 

Ciekawość wzięła górę nad mieszańcem. Schował dumę do kieszeni i postanowił dowiedzieć się więcej na temat krwiopijców.

 

– Opowiedz mi wszystko na temat wampirów, czy tam pół-wampirów, o ile się czymś różnią.

 

– No dobra, ale spróbuj mi tylko przerwać, albo twój braciszek.

 

– Będziemy milczeć jak grób, obiecuję.

 

– Jak już wcześniej mówiłem wampiry żyją dopóki piją krew…

 

– Ale? – Zaczął Aaron zanim zdążył się powstrzymać.

 

Olivier popatrzył tylko na niego z dezaprobatą i kontynuował.

 

– Z wiekiem stajemy się coraz silniejsze. Ludzka krew jest lepsza od zwierzęcej, ale najlepszej dostarczają nam jedynie elfy, co bardzo rzadko się zdarza. Zabić nas można poprzez odcięcie głowy, czy też wyrwanie, bądź przebicie serca. Nie konieczny jest drewniany kołek, może to być zwyczajna stal, czy też goła ręka. Słońce wcale nas nie pali, jak opowiadają to ludzie w swoich zaiste marnych legendach. Choć jest w tym ziarno prawdy. Gdy świeci stajemy się słabsze i dużo łatwiej jest nas zabić. Władanie magią jest trudne dla nieśmiertelnych, ale można się tego nauczyć. Co do pół-wampirów, są śmiertelne ale starzeją się bardzo wolno. To wszystko, co wiem na ich temat.

 

– Olivier, ja chce być takim, jak ty. Zrobisz mnie na wampira? – Zapytał Jamie.

 

Mentor słysząc to, przybrał kamienny wyraz twarzy.

 

– Dziecko, bezustannie czujemy zapach ludzkiej krwi, nawet teraz mam ochotę na wypicie was do czysta. Niestety ciągle muszę się zmagać ze swoimi pokusami. Chciałbyś czegoś takiego?

 

– Pewnie. – Odpowiedział napalony chłopak – to jak wygląda przemiana? Na czym to polega?

 

– To dość proste. Wypijam z ciebie trochę krwi, następnie ty pijesz ze mnie dopóki nie poczujesz niewyobrażalnego bólu, który tak jakby rozrywał ci każdą część twojego ciała. Czujesz jak płoniesz od wewnątrz, jak ogień pali ci organy. Ten ból jest potworny. Każdy przemieniający się człowiek, pragnie śmierci, gdy odczuwa tak koszmarne męczarnie. Nadal chcesz żebym cię teraz zmienił?

 

Na jego twarzy pojawił się znany już chłopcom uśmiech.

 

– Ty to tak na poważnie mówisz? Czy tylko żeby mnie zniechęcić? – Spytał przerażony bólem fizycznym Jamie.

 

– Śmiertelnie poważnie.

 

Aaron milczał i analizował to wszystko, po czym zapytał.

 

– A jeżeli pół-wampir nie chce stać się w pełni wampirem?

 

– W sumie, to trudne a zarazem proste. Po prostu nigdy nie możesz napić się krwi czyjeś krwi. Popatrzcie.

 

Olivier wyciągnął jeden ze swoich dwóch jednoręcznych mieczy i uciął się nim w rękę. Aaron momentalnie poczuł zapach osocza, lecz nie chciał dać po sobie poznać, że to szaleńcza pokusa. Chciał jej, pragnął.

 

– Zwariowałeś?! – Krzyknął Jamie.

 

– Patrzcie!

 

Rana na ich oczach zaczęła się zabliźniać. To niesamowite, mieszaniec był w sztucznym podziwie, chciał tylko jednego… Jamie wręcz osłupiał na widok tego, jak krwiożercy potrafią same regenerować uszkodzone ciało.

 

– Można cię zabić? – Zapytał z fascynacją.

 

– Ha, ha, można, ale gdy ktoś mnie poważnie skaleczy wystarczy, że napiję się odrobiny krwi i rana się zagoi.

 

– Niewiarygodne, ty to tak na poważnie? – Spytał retorycznie.

 

Hybryd zobaczywszy, że nie ma znaku krwi był jednocześnie w dwóch stanach: szczęścia i goryczy. Szczęścia, gdyż się jej nie napił, a goryczy z tego samego powodu.

 

– Aaronie, jeżeli miałeś ochotę na moją posokę, to musisz wiedzieć, że nie daje wartości odżywczych takich, jak płyn ustrojowy istot żyjących. Moja niestety jest martwa, razem ze mną.

 

Jadąc mijały godziny. Ciągnęły się niesamowicie długo, bo w pewnym momencie zabrakło tematów do rozmowy. Nawet chodzący znak zapytania – Aaron, nie wiedział, o co pytać. Za to jego bratu chodziła tylko jedna myśl w głowie: „chcę być wampirem, chcę być wampirem"… Hybryd przypomniał sobie o nauce magii. Wcześniej był pogrążony w smutku z powodu byłych rodziców. Zwrócił się więc z prośbą do Oliviera o to, by zaczął szkolić go również w tym fachu.

 

– Czego ja mam cię uczyć skoro sam znam tylko parę podstawowych zaklęć, takich jak, leczenie: Orm selkareh i inne tego typu?

 

– Nauczysz mnie ich? – Powiedział błagalnym głosem, przymrużając duże, szmaragdowe oczy.

 

Jamiego ukłuła zazdrość. Jego brat może uczyć się magii, w przeciwieństwie do niego.

 

– Spróbuję, ale proste to z tobą nie będzie, bez urazy.

 

Aaron na te słowa poczuł wstyd. Nie chciało mu się ćwiczyć, biegać, a ot tak prosi o naukę tego jakże wspaniałego daru.

 

– Na samym początku musisz nauczyć się koncentracji i harmonii z naturą. Najlepszy sposób to zaszyć się gdzieś głęboko w lesie i nasłuchiwać. Ze względu na to, że nie mamy tej wygody, zamknij oczy, skup się i spróbuj wyłapać każdy szelest, śpiew ptaka, kołysanie się łodygi stokrotki…

 

Aaron posłusznie zrobił to, co kazał Olivier. Jednak po godzinnej jeździe z zamkniętymi oczami poddał się.

 

– Nic nie słyszę, niczego nie wyczuwam, jak mam się nauczyć magii za pomocą skupienia? Naucz mnie zaklęcia, a będę mógł czarować.

 

– Chłopcze widzę, że długie lata nauki przed tobą. – Powiedział z przekomarzaniem.

 

– Jestem głodny. – Zaprotestował Jamie przed dalszą jazdą, który przestał zazdrościć bratu, gdy nie wyszła mu nauka czarów.

 

– Dobrze, więc posilmy się.

 

Jedzenie było skromne, ale za to syte. W czasie podróży nie można narzekać na pożywienie. Nie da się objadać rarytasami. Wszystko po jakimś czasie się psuje należy, więc co pewien czas uzupełniać zapasy, by nie poumierać z głodu, czy nie zachorować z powodu nie nadającego się do spożycia pokarmu. Po zjedzonym posiłku przyszła pora walki białą bronią. Ale w tym momencie bracia musieli usiąść. Pęcherze, które wyskoczyły na ich ciele były nie do zniesienia. Bolały okropnie. Aaronowi nie chciało się czekać, aż same się zagoją, więc przebijał je, jednocześnie sycząc i wijąc się z piekącego bólu. Pokrywały one całe stopy braci, a także, gdzieniegdzie dłonie. A krocze bolało ich tak bardzo, że musieli chodzić jak kaczki.

 

– Proszę. – Olivier rzucił chłopcom po jednym jednoręcznym mieczu wykonanym z drewna. – Ubiegając wasze pytania, jak i kiedy? Zrobiłem je, gdy wy męczyliście się z rozpaleniem ogniska.

 

On jest niesamowicie szybki. – Pomyślał Jamie, wraz z bratem.

 

– Co, próbuje wkupić się w nasze łaski czy co. – Szeptem powiedział Aaron do braciszka.

 

– Nie, nie próbuje, a jeśli ci się to nie podoba to mogę was opuścić.

 

Mieszaniec w dalszym ciągu nie wiedział czy może ufać nieznajomemu, czy on ich przypadkiem nie prowadzi w ręce starszych, po to, aby zarobić.

 

– Ty masz gumowe uszy, czy jak? – Spytał Jamie.

 

– Przepraszam za to, co powiedziałem.

 

Bał się zaufać Olivierowi, ale z drugiej strony nie chciał podróżować jedynie z Jamiem. Wampir zapewniał im bardzo dobrą protekcję, nawet jeśli miała trwać do czasu ujawnienia się jego możliwe, że złych zamiarów.

 

– Nadal chcesz nas trenować? – Zapytał z pokorą w głosie hybryd.

 

– Mogę, ale proszę cię, nie zachowuj się jak szczeniak, a co do moich "gumowych uszów" my nieśmiertelni mamy doskonały słuch i nie tylko. Nasze zmysły są niesamowicie wyostrzone, a uczucia spotęgowane. – Mówiąc to widać było rozdrażnienie na jego porcelanowej twarzy – powracając do walki, nie chcę wam znowu skopać dupska w ciągu dwóch sekund, więc proponuje, abyście we dwójkę stanęli przeciwko mnie.

 

Chłopcy popatrzyli po sobie. Dając znak, skoczyli do boju. Aaron jako silniejszy i szybszy, pierwszy uderzał mieczem o dwa drewniane wampira. Widać było, że ten pogrywa z nimi. Gdyby chciał powaliłby ich, jednak wolał się pobawić. Jamie okrążył i próbował zaatakować jego plecy. Niespodziewanie Olivier w jednej chwili wyskoczył w powietrze, a w drugiej stał z przyłożonym mieczem do krtani chłopca.

 

– Nie żyjesz. Teraz ty. – Wskazał na hybryda.

 

Aaron nie chciał dać satysfakcji wampirowi, podbiegł do brata, wziął od niego miecz i skoczył ku niemu. Dawał z siebie wszystko, a jego przeciwnik tylko z nim się droczył. Jeszcze niepokonany chłopiec zachował się dość sprytnie, a nawet nieprzewidywalnie. Jeden z drewnianych mieczy cisnął w stronę nauczyciela, ten próbował uniknąć ciosu, więc odskoczył w bok, nieszczęście chciało, że hybryd w tym samym czasie skoczył ku niemu. Olivier wybałuszył swoje seledynowe oczy, na jego odwagę posuniętą do głupoty. Przecież łatwo nabić jego ciało na miecz. Z niewiarygodną siłą wyrzucił chłopca w powietrze, lecz złapał go, gdy ten spadał, nie czyniąc mu przy tym żadnym ran. Jamie przyglądał się całej walce z otwartymi ustami. Był dumny ze swojego brata i zarazem zachwycony umiejętnościami wampira.

 

– O dziwo, robisz postępy, Aaronie. – Ten poczuł satysfakcję, że ktoś taki, jak Olivier powiedział mu komplement – ale i tak zginąłbyś, gdybyś został zaatakowany przez kogoś, kto łaknie twojej krwi. – Duma z tymi słowami momentalnie uleciała z chłopca.

 

– Dobra robota bracie.

 

– Dzięki Jamie, ty też się spisałeś.

 

– Co powiecie na to, abyśmy ruszyli dalej w drogę?

 

Z niechętną miną i ogromnym bólem, który niespodziewanie powrócił, pośpieszyli ku swojemu wierzchowcowi. Słońce było bardzo blisko, powietrze zdawało się być niczym rozgrzany węgiel, który ze swojego czarnego koloru zmienił się w czerwoną, dymiącą bryłę ciepła. Jak przyjemnie byłoby się schłodzić w jeziorku blisko domu, popływać w wodzie chłodniejszej od tego skwaru, pobawić się tak jak kiedyś. Ale niestety nie mogło tak być. Chłopcy mieli przed sobą bardzo ważne zadanie – żyć tak, aby przeżyć. Zapas prowiantu powoli kończył się, a nauczyciel nie miał żadnego innego pokarmu oprócz krwi swojego konia. Chcąc nie chcąc, musieli udać się na polowanie…

 

– Olivier, idę dziś coś upolować, pomożesz mi?

 

Ten skinął głową, uśmiechając się, bo wiedział, że są, jak na razie od niego uzależnieni. Słońce powoli chowało się, rzucając ostatnie, blade promienie.

 

– Rozbijemy tutaj dzisiejsze obozowisko?

 

Dookoła było bardzo przyjemnie. Obok drogi znajdowało się sporo drzew, w których można bez obaw położyć się spać. Stanowiły one bardzo dobre zabezpieczenie przed ewentualnym zagrożeniem, jakim były dzikie zwierzęta oraz ludzie czyhający na głowę Aarona.

 

– Idę z wami, nie zostawicie mnie samego. – Jamie zaczął protestować, gdy jego brat z opiekunem zbierali się.

 

– Ktoś musi zostać i popilnować naszych koni i bagażu. – Powiedział przewidywalnie hybryd.

 

– Ale nikt tutaj się nie kręci. Jadąc do Porhard, nie widzieliśmy nikogo, więc kto mógłby nas okraść?

 

– Jamie zostajesz. – Powiedział rozkazującym tonem brat.

 

– Nie, lepiej niech pójdzie z nami. Jeśli ktoś jednak zakradłby się, aby ukraść nasze rzeczy to, kto by ich powstrzymał? Przy tym mogłaby mu się stać jakaś krzywda. Młody, chodź z nami, ale zachowuj się cicho, jak na polowaniu.

 

Uradowany chłopiec energicznie podbiegł i co dziwne posłuchał Oliviera – milczał. Aaron zabrał swój dębowy łuk i kołczan wypełniony strzałami. Pakując broń, nauczyciel uśmiechnął się tajemniczo. Po około godzinie poszukiwań wampir rozpoznał zapach kładących się spać dzików.

 

– Wyczuwam nasz obiad w odległości około pięciuset metrów. – Szepnął.

 

Chłopcy popatrzyli na siebie. Aaron ściągnął strzałę i nałożył na cięciwę. Mentor znowu podejrzanie uśmiechnął się do niego. Jamie zaś był mocno podekscytowany. To było jego pierwsze polowanie i to w dodatku jakie! Z wampirem i pół-wampirem-bratem! Zbliżając się do zwierzyny Olivier wysunął się przed nich. Ci z głupią miną nie wiedzieli, co robi. Pokazał im znakiem, że mają tutaj zaczekać. W oddali dostrzec się dało zwierzęta. Było ich sześć. Dwoje dorosłych i cztery mniejsze. Wszystkie czarne, wybrudzone, ale ich białe kły było widać z daleka. Dorosłe osobniki były większe, masywniejsze i miały potężniejsze uzębienie od swojego potomstwa. Olivier zaczął poruszać się niczym wiatr. Mignął do jednego i rozciął go w pół. Leżące dwa kawałki ciała skakały w górę przez nerwy i bezustannie tryskały ogromną ilością krwi. Na jego twarzy wymalował się instynkt mordercy, którego wcześniej nigdy nie widzieli. Dzik zdychając, wydał z siebie krzyk rozpaczy. Postawił on inne na racice. Były zdezorientowane. Cztery małe dziki zaczęły gnać w kierunku chłopców. Aaron już dużo razy był na polowaniach. Nie przestraszył się w przeciwieństwie do brata. Wypuścił strzałę, która trafiła młodego w oko, po czym ten zaczął się rzucać.

 

– Dobij go! – Krzyczał Jamie, któremu było szkoda konającego w agonii.

 

Jego brat doskonale wiedział, co robi. Podczas gdy zwierz coraz wolniej wierzgał, chłopiec wyciągnął kolejny pocisk i wystrzelił go, zabijając odyńca. Olivier przyglądał się uważnie mieszańcowi, bo wiedział, że gdy tylko ten poczuje zapach krwi, może po raz kolejny oszaleć. Ale tym razem było inaczej, gdyż stał w zbyt dużej odległości od swojej zwierzyny, dzięki czemu jego popęd nie był zagrożeniem. Trzy młode dziki uciekły w gęstwinie. Aaron nie zabijał ich. Nie było takiej potrzeby, wystarczyłby im tylko jeden. Tego młodego zastrzelił, ponieważ mógł ich zaatakować.

 

– Brawo Aaronie.

 

– Dzięki. Ty też dobrze się spisałeś.

 

Gratulując sobie, nie spostrzegli, że został jeden dorosły osobnik żądny zemsty za to, jak potraktowano jego stado. Wybiegł zza pleców braci i biegł ku nim w opętaniu, jakiego dotąd żadne z tych młodych ludzi nie widziało. To zapewne była matka, która rozwścieczyła się za śmierć swojego dziecka. Aaron próbował założyć strzałę na cięciwę, ale nie mógł. Ręka trzęsła mu się ze strachu. Jamie nie miał żadnej broni. Stał bezradnie. Olivier cały czas był zajęty zabitym przez siebie dzikiem, nie dostrzegł ataku, gdyż jego nozdrza były podrażnione zapachem krwi. Odległość między braćmi, a pałającą żądzą zemsty lochą zmniejszała się z każdą sekundą. Odwaga uleciała z Jamiego. Zbliżył się do brata, próbował schować się za jego plecy. Roztrzęsiony Aaron nie dość, że nie założył strzały to upuścił ją pod nogi. Schylając wzrok za upadającym pociskiem dostrzegł dygotanie kolan, którego wcześniej nie zauważył. Nie miał żadnego wyboru, wziął łuk do jednej ręki i chciał posłużyć się nim jako mieczem, ale gdy Olivier podniósł głowę, by zobaczyć, co robią te gramoły, zobaczył, jak locha biegła w kierunku przestraszonych dzieciaków. Wypowiedział magiczne słowo:

 

Rinhuex.

 

Oczy zmieniły mu się z seledynowych na białe, tak jakby wypełnione powietrzem, puste. Z jego ręki wyleciała fala powietrza, która podniosła wściekłą matkę w górę. Olivier pchnął obydwie dłonie do przodu, co odrzuciło maciorę gdzieś daleko. Zaklęcie te strasznie go osłabiło, zaczął dyszeć. Podszedł do martwego dzika i zatopił w nim swoje kły. Po paru chwilach odetchnął głęboko. Widać było, że już wszystko w porządku. Aaron i Jamie stali tak w bezruchu. Byli przerażeni tym, co zrobił. To niemożliwe, władał on powietrzem. A mówił, że zna tylko kilka podstawowych zaklęć! Pierwszy odezwał się Jamie.

 

– Jak ty to zrobiłeś?!

 

– Mówiłem, że znam kilka podstawowych zaklęć.

 

– Będę się uczyć magii. – Zdeklarował Aaron, mający wcześniej dosyć tej dziedziny, której w żaden sposób nie mógł ogarnąć.

 

– Trzeba zabrać zwierzynę do obozu, będziemy mieć sytą ucztę.

 

Po oporządzeniu dzika część schowano, a resztę zjedzono. Dziczyzna była przepyszna. Mięso było miękkie, soczyste. Jedząc, tłuszcz spływał po brodach braci, niemogących wyjść z podziwu nad kuchnią Oliviera. Bezustannie byli głodni, mimo że posilali się już dość długi czas. Nabierali kolejne dokładki. W pewnym momencie obaj jedli na siłę. Nie chcieli żeby część mięsa, która była upieczona zmarnowała się. Jednak nie dali rady, został spory niezjedzony kawał. Olivier ucieszył się, że chłopcom smakowała potrawa. Nieśmiertelny w ciągu krótkiej znajomości nie pochwalił się, że potrafi gotować, bądź też nie chciał. Aaron zauważył, że wampiry są bardzo tajemnicze i skryte, boją się pokazać ludzkie uczucia chyba, że to wyjątek.

 

– Gdy byłem jeszcze człowiekiem, zajmowałem się między innymi gotowaniem.

 

Bracia byli mu wdzięczni za ocalenie życia, za ciągłą opiekę nad nimi, za wszystko, co dla nich robi.

 

– Dziś odpuszczę wam ćwiczenia, dużo przeszliście na polowaniu.

 

Ci jednak zamierzali dotrwać do końca w codziennych zmaganiach. Po prostu poszli trenować swoje mięśnie. Następnie walczyli na drewniane miecze. Po wszystkim skonany Jamie położył się spać, natomiast Aaron nie chciał złamać obietnicy danej na polowaniu. Usiadł pod drzewem. W oddali było słychać szum płynącego strumienia. Drzewa zamilkły, od czasu do czasu dało się słyszeć odgłosy dzikich zwierząt. Chłopiec nie pozwolił jednak, żeby to go rozproszyło. Medytował. Mijały godziny, a on ciągle był skupiony. Zwierzęta dzienne już od dawna spały. Czuł zdrętwienie mięśni, które z każdą chwilą bolało coraz bardziej. Słyszał szelest płynącego strumienia i kołysanie się roślinności. Nagle poczuł jakby przepływający w sobie prąd. Przeszywał go od stóp po sam czubek głowy. Oczy zapiekły go, zamknął je, zmieniały kolor na lazurowy! Nie wiedział, co się z nim dzieje. Próbował wyjść z tego stanu, ale wpadł w trans. W myślach widział morze wody, które ciągle się przelewało, odnosił wrażenie, że topi się. Czuł jej smak w ustach, we wnętrznościach, tak jakby wypływała z niego. Bolało to przez moment, jednak po jakimś czasie zmieniło się w euforię i przypływającą falę mocy, która rozchodziła się po ciele, a ostatecznie koncentrowała się w umyśle, sercu i dłoniach.

 

Rankiem Aaron był nabuzowany szczęściem, jakie go zalało, dzięki odkryciu w sobie tego "czegoś". Wstał jako pierwszy, nie zważając na zakwasy po wczorajszym biegu, zaczął powtarzać czynności zadane mu wczorajszego wieczoru przez Oliviera i tym razem jednak nie przestał na ćwiczeniach poleconych przez nauczyciela. Sam dokładał sobie inne, wręcz katował się nimi. Gdy stracił całkowicie siły poszedł pod to samo drzewo, pod którym wczoraj wieczorem medytował. Chciał znowu przejść w ten sam stan, czuć to, co wtedy. Skupił się całkowicie, słyszał strumień, wiatr i co dziwne chrapanie Jamiego, które go rozbawiło, zaczął śmiać się w głos, coraz głośniej, aż Olivier, który przyglądał się całej sytuacji, odkąd Aaron zaczął szkolenie, wydał z siebie jakby odgłos śmiechu, ale nie tego ironicznego, tylko takiego prawdziwego. Najwyraźniej rozbawienie chłopca przeniosło się na wampira. Oboje śmiali się, a Jamie ciągle spał, jak zabity.

 

– Wczoraj wieczorem poczułem bodziec przechodzący przez moje ciało.

 

– Dobrze, czyli odkryłeś w sobie magię. No to jednak będzie można nauczyć cię paru sztuczek. Musisz teraz wybrać jeden żywioł, w którym chcesz się szkolić. Dokładnie przemyśl swój wybór, bo będzie ci towarzyszył do końca życia.

 

Aaron doskonale wiedział, co wybrać. Jednak nie chciał mówić tego od razu.

 

– Dobrze, zastanowię się nad tym i to dogłębnie. – Uśmiechnął się do siebie.

 

Jamie właśnie się budził. Otworzył oczy i wyskoczył w powietrze, jak poparzony. Zauważył, że brat szykuje już śniadanie, nieśmiertelny jest na nogach, a on jeszcze śpi.

 

– Dlaczego mnie nie obudziliście?

 

– Nie było potrzeby, poza tym wiesz, że odkąd śpimy na zewnątrz, to ty chrapiesz?

 

Jego brat odgarnął czarną grzywkę, która przysłoniła oczy. Aaron z Olivierem ponownie wybuchli śmiechem, a Jamie stał z głupią miną, nie wiedząc, dlaczego nabijają się z niego.

 

– Zabieraj się do ćwiczeń. – Powiedział ciągle rozbawiony wampir.

 

– Pewnie. Aaron idziesz?

 

– Już to zrobiłem.

 

Maluch w osamotnieniu zaczął wykonywać pompki, przysiady i inne czynności, które zadawał mu nauczyciel. Gdy zjedli śniadanie, chłopcy wiedzieli już, że nie będą jechać na koniu. Ku ich zdziwieniu Olivier postanowił biec razem z nimi. Bracia myśleli, że będzie to przyjemny poranny jogging… Krwiopijca coraz bardziej przyśpieszał, w pewnym momencie wyprzedzał swojego konia, którego trzymał za lejce. Chłopcy zostali daleko w tyle, mimo tego nie zamierzali odpuścić. Odległość między nimi, a wampirem robiła się coraz większa. Po jakimś czasie mentor znikł im całkowicie z pola widzenia. Biegli, bo biegli, ale nie mieli pojęcia, gdzie i jak daleko znajduje się ich opiekun. Olivier wyprzedził ich o kilkanaście kilometrów, wiedział, że gdy ich zgubi to nie zaprzestaną, tylko będą go ścigać. Gdy nieśmiertelnemu znudziła się ta czynność, przypiął swojego pięknego konia do drzewa i sam położył się pod nim, wypatrując towarzyszy. Tuż przed metą Jamie nie mógł wytrzymać, jego nogi omdlewały, więc postanowił wsiąść na rumaka. Aaron nie był człowiekiem, w związku, z czym jeszcze wytrzymywał ten maratoński bieg. Całkowicie zaschło im obu w ustach. Na szczęście obok siodła były napełnione wodą bukłaki. Dwa pochodziły z kradzieży biednych ludzi. Gdy mieszaniec krwi wziął jeden z nich do rąk, by zaspokoić pragnienie momentalnie przypomniało mu się, skąd pochodzą.

 

Tego popołudnia wszyscy byli wykończeni. Po obiedzie chłopiec rozpoczął naukę zaklęcia, które zasklepia skórę.

 

– Odnajdź w sobie tę moc, którą poczułeś za pierwszym razem i w sumie jedynym.

 

Aaron nie zwrócił uwagi na sarkazm w głosie wampira i próbował się skoncentrować.

 

– A! Zapomniałem powiedzieć ci o bardzo ważnej rzeczy…

 

Hybryd zwrócił ku niemu szmaragdowe oczy.

 

– Magia jest bardzo niebezpieczną dziedziną. Niejedną osobę pogrzebała w mękach i cierpieniu, ale na szczęście trwa ono zaledwie parę sekund. Posiadasz wewnętrzną moc, z której czerpiesz, by używać zaklęć, jednak bardzo łatwo może się ona wyczerpać i cię zabić. Nigdy nie wiadomo ile się jej posiada. Niektórzy mogą przenieść górę inni zaledwie spory głaz. Dużo zależy od genów przekazanych nam przez rodziców ale również od treningu i ciężkiej pracy.

 

– Nie bardzo rozumiem, co chcesz powiedzieć.

 

Olivier syknął ze złości, której jednak nie dał po sobie poznać.

 

– Nie możesz nadużywać magii, bo po prostu może cię zabić.

 

Aaronowi przebiegł dreszcz po plecach.

 

– Czyli gdybym na przykład potrafił leczyć i uleczył człowieka, który umiera mogłoby mnie to zabić?

 

– Niekoniecznie. Musiałbyś uleczyć parę osób z ciężkimi urazami i nagle zgon, nie ma cię. Póki co, to ty na razie nie umiesz nic!

 

Podziękowawszy w duchu za radę znów skoncentrował się. Jamie uważnie przyglądał się. Wiedział, że ta nauka przyda mu się kiedyś. Hybryd robił się coraz bardziej rozdrażniony, nie mógł się skupić, słońce piekło po ciele, koń bezustannie podskakiwał i dokuczały owady. Tego było za dużo! Jednak powoli zdenerwowanie zaczęło odchodzić. Zbliżał się do stanu, w którym czuł moc. Zaczął zachodzić w głowę jak to możliwe.

 

Przecież nie jestem, aż tak skoncentrowany jak wczoraj wieczorem. – Myślał.

 

Poczuł w sobie energię, błyskawicę, która obiegła jego ciało. Dał znać Olivierowi. Ten zranił bardzo lekko swojego konia w szyję.

 

– Teraz wypowiedz słowa: Orm Selkareh. – Co oznaczało rano, ulecz się.

 

Aaron powiedział raz, drugi, trzeci, … czterdziesty ósmy i obrzęk ciągle był w stanie otwarcia.

 

– Leczysz mojego konia, czy nie? Nie chce, aby dłużej cierpiał. – Powiedział to specjalnie, aby go zmotywować.

 

Chłopiec wysilał się, powtarzał słowa: Orm Selkareh, ale to nie pomagało. W końcu poddał się.

 

– Nie dam rady, zrób to.

 

Miał w oczach łzy. Uważał, że do niczego się nie nadaje.

 

– Teraz ci nie wyszło, wyjdzie ci kolejnym razem.

 

Na te słowa wziął się w garść. Olivier przykładał już rękę do szyi swojego pięknego konia. Zaczął wymawiać zaklęcie, ale Aaron krzyknął:

 

– Stój! – Przyłożył rękę do rumaka wampira, odczuł falę mocy. Czuł w sobie wodę, której przedtem nie było. Wiedział, że mu się uda – Orm selkareh. – Niestety rana nie zasklepiła się.

 

Chłopiec całkowicie stracił nadzieję w swoje siły.

 

– Nie martw się, magia nie jest prostą nauką i nie każdy może się jej nauczyć.

Koniec

Komentarze

Przecinki nigdy nie były moja mocną stroną (jak i cała gramatyka), ale mimo to jestem w stanie powiedzieć, że tutaj jest coś z nimi nie tak. ;)

"Chłopak zachowywał się jakby był pod wpływem twardych narkotyków. Przeraźliwie krzyczał, wyrywał się, kopiąc." - Do ciężkich narkotyków można zaliczyć opiaty, heroinę, kokainę, niektóre psychodeliki, DMT... każdy wywoła inne reakcje. Niektóre wręcz spowodują ospałość, spowolnienie ruchu i takie tam. Więc porównanie ataku furii, do zachowań po narkotykach jest nieco nietrafne (z drugiej strony raczej mało kto zwróci na to uwagę).

Ale jest jeszcze kilka potknięć (np. "Chłopiec całkowicie stracił nadzieję w swoje siły." - stracił wiarę w swoje siły, nie nadzieję), więc przydałaby się jeszcze jakaś korekta. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

"Szamotanina spowodowana zachowaniem Aarona nie trwała długo w przeciwieństwie do jego uspokojenia się." - trochę kulawe zdanie.

 

"wykańczające szkolenie." - jakie szkolenie? Chodzi o to, że szlifujące umiejętności, czy o to, że wykańczało trenujacych?

 

"Olivier popatrzył na ich zmarnowane twarze" - jak wygląda zmarnowana twarz? Stwórca po ulepieniu takowej krzywi się i wyrzuca ją do kosza?

 

"Nie konieczny jest drewniany kołek" - nie jest konieczny, niekoniecznie musi to być.

 

"To niesamowite, mieszaniec był w sztucznym podziwie" - jakim?

 

Tekst mnie specjalnie nie wciągnął, może dlatego, że nie lubię wampirów (zwłaszcza tych nowomodnych). W każdym razie, jest w nim jeszcze sporo do poprawy. 

 

I chciałbym prosić o niewprowadzanie polityczno-medialnego bełkotu o twardych i miękkich narkotykach do literatury fantasy, na miłość boską. To, że pewnego określenia używa sam, litościwie nam panujący, premier, nie czyni go z miejsca gramatycznym ani nawet logicznym.  Choć to jeszcze nic. Gorzej, jeśli kiedyś przeczytam coś w rodzaju: "w rogu karczmy grupa obszarpańców o szczurzych twarzach i ruchach zawodowych szulerów uprawiała twardy hazard". Wtedy to już naprawdę nie zdzierżę i obetrę z kurzu swój, bezpiecznie schowany w piwnicy, krasnoludzki młot bojowy! Uff... uniosłem się:).

@Lassar - jak to, przecież bardzo logiczny podział - jeśli walniesz kogoś narkotykiem w głowę i ją rozbijesz, to znaczy, że jest twardy, jeśli nie, to miękki. ;P

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Pomijając wszytsko inne: straszny kicz.

@Elanar, racja, nie pomyślałem o tym:).

Mocno niedopracowany tekst. Do tego niechlujnie napisany. Zdania są tak nie poprawnie napisane, do tego bezmyślnie, że odbiór tego opowiadania pozostawia wiele do życzenia.Ten ten tekst to totalny koszmar. Zero zasad gramatycznych. Żadnego planu. Takie pisanie - a może coś z tego wyjdzie. Nie panujesz nad tym co i jak piszesz. Piszesz czasami takie słowa, których - podejrzewam - że znaczeń nie znasz. Jak nie znasz, proszę, zajrzyj do słownika albo encyklopedii. Wiesz mi, szukanie nie boli. Bolą za to oczy, jak się takie bzdury czyta.

 

Nadal popełniasz te same błędy. Nic nie chcesz się nauczyć. Pomijam fakt, że nie szanujesz czasu osób, które komentują i komentowały Twoje teksty. Najgorsze jest to, i naganne, że nie szanujesz czytelników. Przykro mi to pisać, ale tak jest. Niestety. Bardzo mi się nie podobało.

 

Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt !

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dzięki Elanar I lassar, w końcu konkretne porady :)

Wpadł w pasję.

Czyli jak? Bo nie wiem. Nawet wujek google mnie zawiódł, chociaż poślęczałem trochę nad tym określeniem.

Byłbym wdzięczny za wyjaśnienie.

 

 

Służę Waszmości. Otóż Słownik Języka Polskiego PWN podaje:  

pasja ż I, DCMs. ~sji; lm D. ~sji (~syj)
2. silny gniew, furia
Wpadać w pasję.
Gryźć wargi w pasji a. z pasji.
Wrzał cały od tłumionej pasji.
Doprowadzić kogoś do pasji.
Pasja bierze, dławi, ogarnia, opanowuje kogoś.   

Google to jeszcze nie wyrocznia...

O nie wierze :P AdamKB ty znowu tu :P ale widzę, że tym razem jesteś pomocniejszy niż poprzednio wypisując tylko słowa krytyki bez jakichkolwiek rad

Wierzysz czy nie, Twoja sprawa. Nie krytykowałem, podałem wyjaśnienie, którego nie da się wygoglować. Rad żadnych nie będzie, bo jeszcze pamiętam, że jesteś na wszelkie sugestie zamknięty, więc szkoda czasu i atłasu. Kłaniam się i pozdrawiam.

Tak sobie patrzę na krótki fragmencik i co widze?

> Bracia myśleli, że będzie to przyjemny poranny jogging...

Na pewno słowo "jogging" pasuje do konwencji fantasy?... Może jeszcze będą mówić "okej"?

> Krwiopijca coraz bardziej przyśpieszał, w pewnym momencie wyprzedzał swojego konia, którego trzymał za lejce.

Lejce ma koń ciągnący wóz, wierzchowy tylko i wyłącznie wodze.

> Olivier wyprzedził ich o kilkanaście kilometrów,

Kilometrów? W tym świecie obowiązuje Układ SI?

> Gdy nieśmiertelnemu znudziła się ta czynność, przypiął swojego pięknego konia do drzewa

Przypiąć to można komuś order, a konia się przywiązuje.

> Dwa pochodziły z kradzieży biednych ludzi.

Nie, to nie jest po polsku. Zgadnij, dlaczego.

> Czuł w sobie wodę, której przedtem nie było.

Ojej, liofilizowany był?

Achika, tak obowiązuję układ SI, moja książka moja wyobraźna, a za resztę rad dziękuję

Nowa Fantastyka