- Opowiadanie: growe - Szafa strachu (cz.1)

Szafa strachu (cz.1)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szafa strachu (cz.1)

 

 

Było ciemno. Chyba dobrze po dziesiątej. Latarnie zapaliły już swoje oszklone kule.

 

– Muszę to zrobić, nie ma innego wyjścia! – mruczał pod nosem młody mężczyzna.

 

Tom Mercville skręcił w boczną uliczkę, gdzie światło mrugnęło kilka razy i strzeliło iskrami na prawo i lewo. Ściany skąpane w olśniewającym blasku księżyca brylowały dużymi, czarnymi dziurami, z których wylatywał silniejszy podmuch wiatru. O dziwo zacienione miejsca, lekko widoczne dla Toma sprawiały wrażenie nieskazitelnie czystych schronień.

 

Kruszynki śniegu omijały je ostrożnie i wędrowały dalej, kręcąc się w rytm granej przez wiatr muzyki .

 

Zaułek nie był obfity w śnieg. To tak jakby niewidzialny dach lub bariera blokowała pokrywę śnieżną przed nawarstwianiem się na ziemi. Korytarz z każdym krokiem jakby się zawężał; nie była to już boczna uliczka czy zakamarek. Narastający lęk przyciskał ściany do siebie, a one niczym pułapki zmniejszały pozostałą do chodzenia część. Do tego ziemia, usłana nie wiadomo jaką substancją, trzeszczała pod wpływem uderzenia jej przez masywnego buta pana Mercville'a. Utrudniała mu drogę, cierpiała, jakby ktoś dotkliwie jeździł czymś po jej suchej i zmarszczonej skórze. Trochę dalej pełna bagien skorupa wyglądała jak wrzosowisko. Zaschły bluszcz otaczał ją protekcjonalnie, co skłoniło Toma do głębszych refleksji na temat bytu panującego w tych okolicach.

 

" – Jest wigilia, a ja zamiast siedzieć w domu zmierzam do miejsca, gdzie każdy ateista staje się wierzącym. "

 

Mimowolnie pokręcił głową i odkaszlnął, czując rozdzierający ból w gardle. Wypluwał płuca, a żyły niczym pęcherzyki nabrzmiały pulsującą krwią. Przez chwilę stracił orientację. Myśli powiodły go ponownie do Watykanu, do miejsca, w którym dopiero co był. Okropnie go to denerwowało. Czyżby wyzbył się wszelkich ludzkich odruchów? Co go więc trzymało przy walce z tym CZYMŚ?

 

*

 

Światła w mieszkaniach rzucały lekkie promienie na zewnątrz. Tom przechodził obok nich, znikając i pojawiając się co chwila. Sunął jak cień. Bezszelestnie i niewidocznie. Szedł tak szybko, że ktoś mógłby przysiąc, iż brakuje mu kończyn. Lód pokrył mu garbaty nos, a usta nakryły się śnieżnobiałym szronem. Każdy por na jego skórze wrzeszczał, a zarazem prosił o odrobinę ciepła. Wszystkie części ciała zaczynały zamarzać, łącznie z organami. Czuł, że zaraz padnie.

 

Aż nagle świat w jednej chwili zamienił się w cyrk. Kręcące się dookoła roller-coastery wjeżdżały w niego albo uderzały w siną twarz. A on śmiał się z tego i kiwał głową, że to fajne, że chce więcej. Obecny światek uciekł mu jak spłoszony koń. Zadanie mu powierzone uznał za przesunięty test, natomiast śmiech i ryzyko zajęły miejsce rozsądku. Mierzwiły jego ukryte dziecięce cechy. Uwolniły z łańcuchów porzuconego tak dawno berbecia, lubiącego wszystko niszczyć. Chyba mu totalnie odbiło.

 

Łup!

 

I skończyło się. Łzy stanęły w oczach i znowu czuł ujmujący ból,tym razem pulsujący na potylicy. Leżał na rozwalonym od robót drogowych chodniku. W gruncie rzeczy przyznał, że dobrze, że tak się stało. Tak długie "wycieczki" mogły wpędzić go w prawdziwe kłopoty. Samo pozwolenie na odpłynięcie było niebezpieczne czy trywialne.

 

Uśmiechnął się szeroko i ryknął śmiechem.

 

" – Powinienem chyba brać dwa razy więcej Olanzapiny".

 

Wróciło mu dawne pozytywne nastawienie. Pewna cząstka tajemniczej, obcej energii otoczyła marne, schorowane ciało pana Mercville'a zniewalającą siłą. Coś objęło go ciepłą wewnętrzną ręką i zapewniło o spokoju, na którym powinien się teraz skupić. Przecież ma tak trudne zadanie do wykonania.

 

Podniósł się z rozmachem i przeskoczył kupę kurzych głów i groźnie się zachwiał. Naprawdę nie czuł się tego wieczoru za dobrze.

 

Woda w kałuży obok rozlewała się niczym potok, a ludzka ręka wystająca z niej poruszyła się niespokojnie. Cień grozy padł na serce zlęknionego księdza, który powolutku ominął trzepoczącą się w wodzie, niczym ryba, kończynę. W tle rozlegał się powtarzający, histeryczny krzyk jakiejś kobiety.

 

Wyostrzył słuch i podążył w głąb kolejnego zaułka, mijając splamione krwią sterty ubrań. Odór przenikał jego nozdrza. Ciemność osłabiała kolejny zmysł. Wydawała się być niezwyciężoną poświatą, na którą nie ma obrony. A im głębiej się posuwał, tym bardziej mroczne moce starały się go pochłonąć. Chwiejnym krokiem skręcił w prawo i znalazł stare, znane mu drzwi.

 

*

 

Od dzieciństwa lubił ich wielkość. Obszerne jak francuskie okna zajmowały spory kawałek w ścianie kamienicy. Wrota do tego, co przerażało każdego przechodnia stały przed nim jak dawni spowiednicy. Bijące stąd zło i ból były prawie namacalne.

 

Tom czuł jak wzbierała w nim złość. Nie wiedział jak się zachować, ale cokolwiek to było zmieniało go. Stawiało barykadę przed możliwością czynienia dobra i budziło jego mroczną stronę. Ekscytacja i podniecenie krążyły po ciele jak obieg wody w przyrodzie. Członek stanął mu na baczność i poczuł nieopanowaną chęć rozładowania emocji. Wzrost testosteronu przypomniał mu szybko jego dzieciństwo.

 

Przeraźliwe były jego myśli. Raz mu się chciało płakać, a raz drzeć wniebogłosy. Czy nie ma racjonalnego wytłumaczenia na to, co umyślnie kierowało jego ciałem? Bez wątpienia stał się czyjąś marionetką. Na szczęście taką, która nie miała podoczepianych linek do wszystkich części ciała.

 

Gęsia skórka to przy tym uczuciu mały pikuś. Takiego strachu nie doznałaby chyba żadna ofiara zaplanowanego morderstwa. To było żywe. Mogło się przemieszczać i atakować.

 

*

 

Zanim zapukał, wejście samo się otworzyło. Czyjaś ręka chwyciła go za przegub i wciągnęła do środka. Pokój był bogaty w XVII-wieczne meble. Teraz zakurzone i lekko widoczne.

 

Pokurczona i zmarszczona istota stanęła z nim oko w oko. Jej ciało zdawało się kołysać. Bezkształtny twór wyszedł ze złotego światła zardzewiałej lampy i Tom natychmiast rozpoznał Christophera Turnera. Odźwierny tutejszej szkoły podstawowej przeskanował Toma przenikliwym wzrokiem. Prychnął na widok nowego garnituru i wychylił się poza drzwi. Długa szyja starca miała wiele dziwnych znamion czy zadrapań, a z niektórych rozlewała się świeża, żółta ropa.

 

– Nikt cię nie śledził? – przemówił ochryple starzec, oglądając podwórko przed domem.

 

– Wątpię, by ktoś się odważył.

 

– Dzisiaj pewność siebie to zgubna cecha – zamknął drzwi i popatrzył na przełożonego.

 

– Prowadź! – rozkazał Tom.

 

Zgarbiony mężczyzna kiwnął głową, a jego zdarta szyja zalśniła szkarłatem. Przeszli do drugiego pokoju, zatrzymując się przy starej, dębowej szafie. Światło padało tylko na lewą jej część, gdzie widniały małe, wygrawerowane znaki. Pomieszczenie było prawie puste. Lampa cudem oświetlała czarne, kruche sklepienie, gdzie obrosłe grzybem kąty cuchnęły drażniącą siarką. Gdzieniegdzie woda skapywała z sufitu jak z rynny. Plusk uderzających o taflę wody kropel wypełniał głuchą ciszę w pokoju. Pod zdartą z tynku ścianą stał szary, zakurzony fotel a obok ów drewniany, budzący lęk, cel misji pana Mercville'a. Gdy Turner pokuśtykał do niego, lampa zamigotała złowieszczo. Atmosfera stała się niezręczna, ale też i przerażająca. Łatwo można było się przestraszyć, bo delikatny odgłos mógł sparaliżować wszystkie napięte członki.

 

– Jak ten czubek mógł tu żyć? – pomyślał Tom, odrywając wzrok od woźnego.

 

Wydało mu się nieprawdopodobnym, iż stojący przed nim człowiek nadal był mu sługą. Toż to obłęd! Mercville aż gotował się do zabicia, władała nim chęć mordu, a ten niezdarny, drobny ludek nawet nie śmiał podnieść głosu.

 

Tom przejechał dłonią po znakach na drzwiczkach szafy, a wyżłobienia zalśniły i wypełniły się czerwonym płynem.

 

Nagle piskliwy głos kobiety i miauczenie kocura rozbrzmiały w całym pokoju. Dreszcze przebiegły obu mężczyznom po ciele, źrenice rozszerzyły się na maksymalną szerokość. Serca waliły jak młot, a płuca nie nadążały z wymianą tlenu. Spoceni jak po długim biegu czuli, jakby mieli arytmię.

 

– Chris, czy wrota nie doznały żadnych mankamentów?

 

– Sprawdzam je regularnie – odparł Chris – Jeśli coś się dzieje, to po drugiej stronie.

 

– Żaden z NICH nie próbował się wydostać? – ciągnął Tom, nadal czując dotkliwe bóle w okolicy klatki piersiowej.

 

– Był jeden – odpowiedział Chris – Skrzydlaty, chyba gargulec.

 

Tom nawet nie okazał zdziwienia. Odwrócił się do niego plecami. Przyłożył sobie chudą rękę do wystającego podbródka i mruknął:

 

– Szukają przejścia.

 

– Sam pan mówił, że to nie możliwe.

 

– Bo tak jest – wskazał ponownie na szafę – Watykan twierdzi, że gdy wchodzą do naszego świata zamieniają się w proch.

 

– To dziwne – wymamrotał Christopher – Gdy walczyłem z tym skrzydlatym…

 

– Przepraszam – wydusił Tom – Co robiłeś?

 

-Walczyłem, panie Mercville. Przecież mówiłem panu, że był tu taki.

 

Tom niczym kłoda padł na zakurzony, gruby fotel. Zapadł się w połowie i zniknął za siedzeniem. Powstały pył podniósł się na wysokość jego ust i zakrył ciemny garnitur. Próbując przeniknąć oczami ciemność wyciągnął z kieszeni mały notes. Rozsiadł się wygodnie i pióro zaczęło się ruszać.

 

" …kolejna próba przedostania się. Walka z gargulcem. Otwarte przejście…

 

Długie i krzywe palce pana Mercville'a notowały prędko kolejne zdanie. Białe jak u trupa dłonie, zepsute czasem i ciężką pracą drżały jak suche liście na wietrze. Widok wynędzniałego młodzieńca przywrócił Chrisowi zmysły.

 

Zostawił lampę naftową na ziemi i zniknął, pojawiając się po chwili z pełną filiżanką herbaty. Ciecz jaką przygotował odźwierny, pachniała malinowym kompotem. Wylewała się za brzegi, a każdą utraconą kroplę Chris przeklinał różnego rodzaju epitetami. Tom podziękował za okazaną troskę i przełknął kilka łyków. Herbata była bardzo dobra i do tego gorąca. Budząca chyba tak samo jak kawa czy energy drink.

 

– Czy pan się dobrze, panie Mercville?

 

– Och – westchnął ospale Tom – Naturalnie, to tylko brak witamin.

 

Uśmiechnął się w nadziei, że Chris go zrozumie. Znali się już trochę, więc mógł go nazwać przyjacielem. Obaj byli bowiem tak wyczuleni na pewnego rodzaju bodźce, że jedna zmarszczka czy nieodpowiednie spojrzenie mogło doprowadzić do niezamierzonej rozmowy czy kłótni. Nie wiadomo czy mieli tiki, ale podobne spazmy wydawały się dziwne.

 

Odkąd Chris dostał zlecenie z Watykanu o ochronie domu przy Riversbille minęło kilka lat, a od tego czasu odźwierny miał wielu dziwnych, jak nie podejrzanych przyjaciół. Tom uznał się więc za kolejną część jego kolekcji, co niestety nie poprawiło mu humoru. Nienawidził podobnego aktu "przyjaźni". Tak wiele ich różniło. Więź między nim a tym człowiekiem na początku postrzegał jako objaw słabości i litości. Nawet go nie szanował. Przychodził tylko po niezbędne mu informacje, a gdy Chris pewnego dnia, chciał przyjąć go jak miły gospodarz, wychodził bez słowa, zostawiając starca z osłupiałą miną i wielkim rozczarowaniem. Jakież to było łatwe i wygodne. Szczerze mówiąc, guzik to go obchodziło. Uważał, że praca nie pozwalała na inny "debiut". To jak się rzucało w oczy zależało od skutków swojego występku. Fortunnie, bez goryczy i scysji odnaleźli wkrótce wspólny język. I minęło kilka niespokojnych tygodni, aż ku uciesze Chrisa ( choć trudno to było zauważyć), Tom znowu zawitał w jego progach i sączył zrobioną przez nań herbatę.

 

– Widzę, że humor ci dopisuje – powiedział powoli Tom, zauważając grymas na jego twarzy. Wyglądało to tak, jakby Turner czekał na okazję, by się pochwalić.

 

– Sprawiłem sobie nowy kaftan – zarechotał i pokazał palcem na swój bezkształtny garb.

 

Szary, skórzany materiał na kilka centymetrów pokrywał prawą łopatkę mężczyzny.

 

– Nike'a – dodał pośpiesznie i dumnie pokiwał głową – Dali mi jeszcze cuchnącą maź, niby do golenia.

 

– No wiesz, jakbyś chciał kogoś poznać, to lepiej się ogól.

 

– Ależ panie Mercville – zaskrzeczał nieśmiało – Ja JUŻ kogoś poznałem.

 

– Jest ładna? – zapytał Tom, nie mogąc uwierzyć, że przygarbiony woźny mógł kogoś oczarować swoją osobą. Aż sam się zmieszał.

 

Chris uśmiechnął się i omiótł całe pomieszczenie wzrokiem. Oczy rozbłysły mu przez moment. Był taki podniecony i poruszony.

 

– Jest taka ja – oświadczył w końcu – Ale ma taką,no…jak to się nazywa…

 

Kręcił rękami tworząc koło i zerkał na Toma błagalnym wzrokiem, by ten pomógł mu odnaleźć odpowiednie słowo.

 

– To się nazywa tyłek – odparł Tom, czując, że Chris się rozkręca.

 

– NO WŁAŚNIE!!! Więc poszliśmy do niej.

 

– Dała się zaprosić? – wrzasnął Tom i opuściło go poczucie bezsenności. Skupił się najmocniej jak mógł, gdyż temat jaki podjęli był godny uwagi.

 

– A dlaczego nie? – obruszył się odźwierny i zmarszczył czoło. – Spędziłem tam bardzo miły wieczór. Powiedziała, żebyśmy spotkali się jeszcze raz. Była taka…ah…

 

– W jakim jest wieku?

 

– Nie wiem, nie pytałem. Zajęty byłem czym innym.

 

I znowu wykonał serię kilku kółek w powietrzu, przenosząc się w swój osobny świat fantazji.

 

– No, no, no – skwitował z przejęciem Mercville – Nie wierzyłem, że uda Ci się rozprawiczyć. Zamierzasz się z nią nadal spotykać?

 

– Oh, oczywiście – odpowiedział pewnie Turner – Bardzo mi się podoba.

 

– Nie zapominasz chyba o powierzonym ci obowiązku? – zapytał podejrzliwie Tom i spojrzał na podwładnego, mając nadzieję, że nie znajdzie dobrej odpowiedzi. – Wiesz co czeka tych, co nie upilnują sekretu.

 

– Zdaję sobie sprawę, panie Mercville – w jego głosie słychać było ton zdecydowania i podjęcia ryzyka.

 

– Czy przygotowałeś to, o co cię prosiłem w liście?

 

Atmosfera ochłonęła lekko i każdego z nich ogarnęła fala powagi. Obydwaj doskonale wiedzieli, po co się tu spotkali.

 

– Nie było łatwo – wyszeptał Turner – Dzieci to chyba przesada.

 

– Nie mam wyboru – wyjaśnił pan Mercville – On nie przyjmuje już tylko ciał.

 

– Co ma pan na myśli?

 

Wrócił myślami do momentu, kiedy ostatnio rozmawiał ze swoim podwładnym. Dobrze pamiętał każdy szczegół czy dialog. Takich rzeczy się nie zapomina. Zło żywe i groźne zostawiało bowiem trwały ślad na psychice człowieka. Tom w pełni tego świadom wiedział, że negatywny wpływ Piekła niszczył go od środka, ale przecież nie znalazł się ani jeden powód, by zakończyć rozpoczętą już krucjatę.

 

Światło zagasło trochę i zrobiło się ponuro.

 

– Pamiętasz jak rozmawialiśmy o Pierwszym Kręgu? – zagaił Tom po chwili ciszy. Chris przełknął głośno ślinę, a grdyka ruszała mu się jak tłok w silniku. Był bardzo wystraszony, a napięcie rosło.

 

– T-to jest to miejsce ,gdzie diabły…

 

– … kierują dusze najgorszych i najbardziej znienawidzonych ludzi do Niego. – dokończył prędko Tom – Na początku wysyłałem tam zwierzęta. Diabły bardzo je lubią,a najbardziej ich krew.

 

– One nie żywią się duszami – dodał wymijająco Chris i rozglądnął się za krzesełkiem.

 

– W rzeczy samej – przyznał Tom, podnosząc palec. – Więc, aby dostać się do Drugiego Kręgu będę musiał oddać te dzieci w ofierze.

 

Sługa przytaknął i usiadł na małym, ruchliwym taborecie.

 

– Czyli – powiedział garbaty – Przez ten cały czas podróżował pan tylko po Pierwszym Kręgu?

 

– Tak, ponieważ nie wiedziałem jak dostać się na drugi. Diabły przyjmowały ofiary ze zwierząt, ale część z nich wysyłały do Niego. W ten sposób mogłem chodzić niepostrzeżenie po Pierwszym Kręgu, ponieważ w tym czasie diabły zajęte były ucztą.

 

– Zatem, aby Go zadowolić i przedostać się na Drugi Krąg – ciągnął urzeczony tą historią Turner – Musi pan, panie Mercville przekazywać Mu kogoś, kto ma duszę? Nie bardzo rozumiem, skąd ma pan pewność, że nie wystarczy samo ciało?

 

– On jest tak samo mądry jak Bóg – odparł spokojnie Tom – Obydwaj są jak dowódcy, mający pod swoją banderą wielu zwolenników. Aby wszystkim lub większości żyło się dobrze musi się w jakiś sposób porozdzielać swoje łaski. Jeśli podaruję Mu w ofierze obydwa ciała, diabły nie omieszkają, by wzniecić bunt przeciwko swemu Panu.

 

– A wtedy znajdą pochodzenie danin – dostrzegł Chris – Jak te czarty reagują na darmową ucztę, panie Mercville?

 

– Jedzą, aż im się uszy trzęsą – zażartował Tom – W ogóle nie zastanawiają się nad pochodzeniem posiłku. Tępaki! Mógłbym ich otruć, ale jest ich za dużo.

 

– Hmmm to dlaczego chce pan przekazać ofiarę akurat Jemu, a nie sługom? -zapytał Christopher, a jego ton mieszał się między ciekawością, a nieśmiałością.

 

– Jeden powód już znasz. Drugim jest fakt, że diabły przekierowywują dusze tylko tych najgorszych. Śmierć dziecka nic nie wskóra,bo te belzebuby w ogóle nie wyczują upływającej z niej cząstki.

 

– Jeśli dobrze rozumiem, chce pan dotrzeć do Drugiego Kręgu, a potem skierować się do Jego pałacu.

 

– Wiem o co ci chodzi – odparł Tom, przyglądając się uważnie wejściu do Piekła – To droga w jedną stronę.

 

Turner przeląkł się bardzo i wstał, by pokazać swój sprzeciw. Starał się wyglądać poważnie, lecz kiedy próbował wypiąć chudą pierś do przodu, przeszył go nieziemski ból w plecach i przez to opadł na huśtający się taboret. Rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, ale Tom w ogóle na niego nie patrzył. Plan był prosty: iść,złożyć ofiarę i próbować wyjść.

 

– Ale po co? – wrzasnął poirytowany Chris i rąbnął pięścią w szafę. Coś zahuczało w środku, ale ustało po drugim ciosie – Po co pan tam idzie, skoro wie pan, że nie wróci.

 

Krzątał się w kółko powtarzając pod nosem coś niezrozumiałego, coś o nie pozwoleniu mu tam pójść.

 

– Istnieje cień szansy, że z tego wyjdę – przemówił Mercville, a Chris zaśmiał się szyderczo, bo nie wiedział już co o nim myśleć.

 

W pokoju zrobiło się gorąco. Pot spływał mężczyznom po rękach, nogach czy plecach. Wpatrzeni w siebie jak dwa wielkie lwy, nie odezwali się ani słowem. Czekali, aż któryś z nich opuści gardę. Tomowi też się to nie uśmiechało, co od razu zauważył Chris. Podjął desperacką próbę ocalenia go. Tak czy siak nic się już nie liczyło. Życie było ważniejsze, aniżeli głupi rozkaz.

 

" – Co mu jest? – pomyślał przez chwilę młody ksiądz – Co mu tak na mnie zależy? "

 

Wszystkie tiki i ruchy Chrisa wydawały się być nadzwyczaj dziwne, wręcz groteskowe. Bardzo to niepokoiło Toma Mercville'a, który dostrzegł cień grozy w oczach sługi. Miotał się jak dziki zwierz w klatce.

 

Rodzące się szaleństwo zakończył w końcu przerażony Tom:

 

– Przyprowadź te dzieci.

 

Otarł usta wierzchem dłoni. Filiżanka w groszki wypadła mu z ręki i rozbiła się na ziemi. Huk łamanego szkła uspokoił nadpobudliwego woźnego, który spojrzał szaleńczo na Toma i poszedł po złapane wcześniej dzieci.

 

 

 

 

 

(c.d.n.)

Koniec

Komentarze

"Latarnie zapaliły już swoje oszklone kule." - że co, proszę?

"Tom Mercville skręcił w boczną uliczkę, gdzie światło mrugnęło kilka razy i strzeliło iskrami na prawo i lewo." - gdzie, jak, co za światło?

"Ściany skąpane w olśniewającym blasku księżyca brylowały dużymi, czarnymi dziurami, z których wylatywał silniejszy podmuch wiatru." - Księżyc może być jasny (jak na Księżyc), ale olsniewające światło? Bądźże Pan poważny. Silniejszy (od czego?) podmuch wiatru wylatujący... z budynku?

" O dziwo zacienione miejsca, lekko widoczne dla Toma sprawiały wrażenie nieskazitelnie czystych schronień." - Nie chce mi się nawet pisać, co tu jest źle...

Tekst do gruntownej poprawy. Jeśli nie umiesz chodzić, nie próbuj latać - to znaczy daruj sobie złożone, poetyckie zdania i staraj się pisać bardziej zwięźle i prosto.

Lubię poetyckość, nic nie poradzę. Czasami jednak powinienem bardziej sprecyzować niektóre zdania, ale też trzymać się światka, w którym żyję; za bardzo chyba do niego przenikam i stąd twoja opinia.

Oj,oj, oj... Specyfika pisania to jedno, a poprawność w zapisie, drugie. Twoje zdania są bardzo specyficznie. Niestety nie mogę powiedzieć, że wpływa to pozytywnie na tekst i jego odbiór. Szczerze? Odrzuca mnie od czytania. Samo "słowo od autora" daje do myślenia.

 

 

"Ostatnio załączyłem tutaj fragment "czegoś", co praktycznie chwyciłem się pierwszy raz-nie ulega wątpliwości,że będzie to chyba ostatni. W związku z tym postanowiłem napisać coś, w czym naprawdę jestem dobry i z czego mogę się pochwalić."  - Zademonsruję Ci wersję, do której nikt by się nie przyczepił:

 

Ostatnio załączyłem tutaj fragment "czegoś", co praktycznie chwyciłem się pierwszy raz-nie ulega wątpliwości,że będzie to chyba ostatni. W związku z tym postanowiłem napisać coś, w czym naprawdę jestem dobry i z czego mogę się pochwalić.


Ostatnio załączyłem fragment "czegoś". czego praktycznie chwyciłem się po raz pierwszy. Nie ulega wątpliwości, że będzie to ostatnia taka próba. W związku z tym, postanowiłem napisać "coś", w czym naprawdę jestem dobry i czym mogę się pochwalić." - Ta dam. Do przemyślenia. 


Tekst możnaby rozłożyć w ten sposób na części pierwsze, ale byłaby to rozbiórka zdanie po zdaniu. Może po prostu sam popatrz, poczytaj, skorzystaj z wskazówek w komentarz i przemyśl sprawę? I nie wmawiaj sobie, że to specyfika. 

Jedna poprawka " Nie ulega wątpliwości, że była to ostatnia taka próba".

 Właśnie zamknęłam drzwi Twojej Szafy, i jedyny strach jaki odczuwam, to świadomość, że to jest Szafa co najmniej dwudrzwiowa. Jeśli nie zrobisz czegoś z tekstem, drugich drzwi nie otworzę.  

 

Latarnie zapaliły już swoje oszklone kule. – Czy latarnie były kulawe i wspierały się na oszklonych kulach? Czy też były obwieszone oszklonymi kulami, jak choinki, nie przymierzając? W jaki sposób latarnie zapalały swoje kule? ;-)

Pytam, bo w moich okolicach latarnie są kul pozbawione i niczego nie zapalają.

 

Tom Mercville skręcił w boczną uliczkę, gdzie światło mrugnęło kilka razy i strzeliło iskrami na prawo i lewo. – Dlaczego światło, strzelając, ograniczyło się tylko do prawa i lewa, nie strzelając przed siebie, ani za siebie? ;-)

Pytam, bo nie chciałabym zostać oślepiona i ostrzelana przez światło, gdy znajdę się w bocznej uliczce.

 

Ściany skąpane w olśniewającym blasku księżyca brylowały dużymi, czarnymi dziurami, z których wylatywał silniejszy podmuch wiatru. – Pławiące się w olśniewającym blasku ściany, z powodzeniem mogły zadawać szyku w najwykwintniejszych salonach i popisywać się, z wrodzoną elokwencją oraz wyszukanym dowcipem, dużymi czarnymi dziurami, z których wiatr wylatywał silniejszym podmuchem, zapewne grozy. Zwyczajnie, brylowały. ;-)  

 

Zaułek nie był obfity w śnieg. –  W zaułku nie było dużo śniegu.

 

To tak jakby niewidzialny dach lub bariera blokowała pokrywę śnieżną przed nawarstwianiem się na ziemi. – To nie pokrywa śnieżna nawarstwia się na ziemi. To śnieg, padając, nawarstwia się i tworzy pokrywę.

 

Narastający lęk przyciskał ściany do siebie… – Dlaczego lęk przyciskał ściany do siebie? Czyżby on je molestował? ;-)  

 

Do tego ziemia, usłana nie wiadomo jaką substancją, trzeszczała pod wpływem uderzenia jej przez masywnego buta pana Mercville'a. – Dlaczego masywny buta pana Mercville’a znęcał się nad nie wiadomo jaką, aż ta trzeszczała? ;-)  

 

Utrudniała mu drogę, cierpiała, jakby ktoś dotkliwie jeździł czymś po jej suchej i zmarszczonej skórze. – Czy zdanie opisuje ziemię, czy nie wiadomo jaka substancję? ;-)  

 

Wypluwał płuca, a żyły niczym pęcherzyki nabrzmiały pulsującą krwią. – Czy Tom pragnął pozbyć się płuc, a one pulsując krwią nadal żyły? ;-)  

 

Łzy stanęły w oczach i znowu czuł ujmujący ból,tym razem pulsujący na potylicy. – Rozumiem, że były to łzy szczęścia, na skutek doznania uroczego, miłego i sympatycznego bólu, pulsującego rozkosznie i z pełnym wdziękiem. ;-)

Ból bywa dojmujący.

 

Ekscytacja i podniecenie krążyły po ciele jak obieg wody w przyrodzie. – Masło maślane. Krążenie i obieg to synonimy.

 

Członek stanął mu na baczność i poczuł nieopanowaną chęć rozładowania emocji. – Czy członek poczuł tę chęć? ;-)  

 

Pokój był bogaty w XVII-wieczne meble. Teraz zakurzone i lekko widoczne. – Pokój nie może być bogaty. Pokój może być bogato wyposażony/ urządzony/ umeblowany, siedemnastowiecznymi sprzętami. Zakurzone meble nie przestaną być dobrze widoczne.

 

Pod zdartą z tynku ścianą stał szary…Pod pozbawioną tynku ścianą… Lub: Pod odrapaną ścianą

 

Wydało mu się nieprawdopodobnymWydało mu się nieprawdopodobne

 

Tom niczym kłoda padł na zakurzony, gruby fotel. Zapadł się w połowie i zniknął za siedzeniem. Powstały pył podniósł się na wysokość jego ust i zakrył ciemny garnitur. Próbując przeniknąć oczami ciemność wyciągnął z kieszeni mały notes. Rozsiadł się wygodnie i pióro zaczęło się ruszać. – Rozumiem, że Tom, porażony wieścią, upadł na fotel, w połowie zapadł się weń i zniknął wchłonięty przez siedzenie. Wtedy powstał pył, wyciągnął z kieszeni notes i rozsiadł się wygodnie. Pióru nie było chyba wygodnie, bo zaczęło się ruszać. ;-)

 

Długie i krzywe palce pana Mercville'a notowały prędko kolejne zdanie. – Długie i krzywe palce, mogą być narzędziem do pisania, pod warunkiem, że nie będzie się pisać palcem po wodzie. ;-)

 

Tom podziękował za okazaną troskę i przełknął kilka łyków. – Masło maślane. Może: …i wypił kilka łyków.

 

Budząca chyba tak samo…Pobudzająca

 

Czy pan się dobrze, panie Mercville? – Czegoś tu brakło i się niedobrze. ;-)  

 

Odkąd Chris dostał zlecenie z Watykanu o ochronie domu…Odkąd Chris dostał z Watykanu zlecenie, by ochronić dom

 

…miał wielu dziwnych, jak nie podejrzanych przyjaciół. – …miał wielu dziwnych, jeśli nie podejrzanych przyjaciół.

 

To jak się rzucało w oczy zależało od skutków swojego występku. – To jedno ze zdań, którego sensu, mimo najszczerszy chęci, nie potrafię pojąć.

 

…Tom znowu zawitał w jego progach i sączył zrobioną przez nań herbatę. – Tu też miałam problem ze zrozumieniem, ale domyśliłam się w końcu, że Tom zjawił się w progach Chrisa i zrobioną herbatę, którą został poczęstowany, chyba wylał nań, by ją przez Chrisa przesączyć. Nie wiem tylko, dlaczego do sączenia nie użył specjalnego siteczka. ;-)

 

Jest taka ja – oświadczył w końcu… – Czy to jakaś, drzemiąca w ukryciu, żeńska część osobowości? ;-)  

 

Sługa przytaknął i usiadł na małym, ruchliwym taborecie.Mały, ruchliwy taboret charakteryzuje się tym, że długo nie ustoi w jednym miejscu; potrafi miotać się wszędzie, nierzadko podstawia komuś nogę, bo uwielbia złośliwe żarty. Starsze, większe taborety, z wiekiem stają się bardziej stateczne. ;-)  

 

Krzątał się w kółko i chodził wkoło – W tym szaleństwie jest metoda. Podejrzewam, że krzątając się w kółko i chodząc wkoło, można, dostać się do Drugiego Kręgu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy

Nie czytałem wprawdzie "dzieła", ale twój komentarz dostarczył mi odrobinę humoru w ten mroźny wieczór. Za co panience dziękuje :).

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Russ, dziękuję. Cieszę się, że uprzyjemniłam wieczór.

Wyrazy uznania należą się także Autorowi - bez Jego tekstu nie byłoby komentarza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ściany skąpane w olśniewającym blasku księżyca brylowały dużymi, czarnymi dziurami, z których wylatywał silniejszy podmuch wiatru.  

Drogi, Szanowny Autorze. Z wielką przykrością muszę stwierdzić, że w "tym" też nie jesteś dobry. Poetyka? Niech sobie będzie, ale nie bez odrobiny logiki i poprawności. Ściany na balu były? Podmuchy wiatru tylko przez te dziury się przedostawały?  

Poetyka nie daje przepustki do bzdurzenia w dowolny sposób. Regulatorzy udowodniła to w komentarzu.

Usunąłem pierwszy tekst, tak wiem, był " niedopasowany" - jakieś czarne myśli latały mi po głowie.

 Przeanalizowałem i wydedukowałem. Dzięki za wytknięte błędy. To mi da dużo do myślenia, zwłaszcza po analizie @regulatorzy.

Zdążyłem przeczytać fragment tekstu, który usunąłeś. Niestety, błędy masz w całym tekście. Po prostu, jeszcze nie wiele potrafisz a bierzesz się za pisanie opowiadań.

 

>> Było ciemno. Chyba dobrze po dziesiątej. Latarnie zapaliły już swoje oszklone kule. << --- Nadal brzmi to wszystko bezsensu. Jak mogą latarnie zapalić swe oszklone kule?

 

>> Huk łamanego szkła uspokoił nadpobudliwego woźnego... << --- czy szkło upadając na ziemię/podłogę/beton etc - ulega złamaniu? Od kiedy tak jest? Brak logiki w tym o czym piszesz!

 

Polecam na razie duzo czytać klasyki literatury, pisać małe opowiadania, by opanować konstruowanie fabuły i bohaterów, potem po napisaniu takich tekstów około 30-40 można pisać dłuższe formy. Na razie daruj sobie, bo nie jest to dobre ani czytelne.  Opisy są, ale duzo im brakuje do idealnych. Twój styl pisania jest marny i na słabym poziomie opanowania poprawności języka literackiego. Wróć, ale z dobrym i przemyślanym tekstem. Patrz i ucz się korzystając z komentarza Regulatorów. Pozdrawiam

 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Chyba masz rację. Teraz widzę swoje błędy, zacznę przesyłać tu krótsze opowiadania. Opisy wiem, nie są idealne, sam nie oczekiwałem perfekcyjności. Przed zamieszczeniem tekstu tutaj, dałem go do sprawdzenia dwóm osobom i powiedzieli mi, że powinienem opuścić zbędne opisy i usprawnić akcję. Też czasami mieli problem z kilkoma zdaniami, ale podobała im się całość. Tak czy owak nie poddam się, bo widzę, że można się tu wielu rzeczy nauczyć-chociaż też można szybko zwiątpić. Dzięki waszym uwagom zapisałem sobie kilka punktów, na czym skupiać swoją uwagę. Dzięki mkmorogth za jakieś rozwiązanie. Postaram się za niedługo coś załączyć, nawet mam już pomysł. Pokieruję się zasadami tu panującymi i coś za niedługo wyjdzie.

(...) można się tu wielu rzeczy nauczyć - chociaż też można szybko zwiątpić. ---> co to za kapitulanctwo? Zwątpić? Żadne takie; rękawy zakasuj i do roboty!  :-)

Nowa Fantastyka