- Opowiadanie: sesi19 - Ciemność moim przyjacielem

Ciemność moim przyjacielem

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ciemność moim przyjacielem

1.Moralne i niemoralne nauki Księcia Ciemności.

 

Siedział jakiś metr ode mnie, ale tylko dzięki czerwonemu ognikowi papierosa miałem pewność, że ten cholerny Książę Ciemności w dalszym ciągu tu jest. Ostatnio odezwał się jakieś pół papierosa wcześniej. Zapytał, czy mam ogień.

 

– Może jednak zapalimy światło? – spytałem, przerywając ciszę.

 

– Nie – odpowiedział. Żar przy jego ustach zajaśniał mocniej.

 

– Jak nie możemy włączyć światła, to po jaką ciężką cholerę palisz tego fajka. Bo co? Zachowuje równowagę między wydzielanym światłem a wypuszczanym dymem? Jing i Jang? Światłość i ciemność wychodzi ci na zero?

 

– Nie – odpowiedział powoli i cicho, jednocześnie wypuszczają z siebie papierosowy odór. – Widzisz, wrogów trzeba trzymać jak najbliżej siebie. No dobra – powiedział, machając ręką. – Zostawmy te dyrdymały dla kogo innego. Fajka mam zapisanego w kontrakcie. Jednego dziennie. Oczywiście to nie może to wyjść na… hmmm… światło dzienne.

 

Tu cię mam, pomyślałem.

 

– Kontrakt? Czyli to jednak bujda. Tak jak myślałem. – Wyciągnąłem przed siebie nogi, założone na piersi dłonie kręciły młynki kciukami. – Nie możesz zobaczyć, jaki syf we mnie siedzi.

 

– Na jakiej podstawie to wnioskujesz?

 

– Nie przeszliśmy na ty – uciąłem.

 

– Tak? Przepraszam. Więc na jakiej podstawie pan wnioskuje, że to bujda.

 

– Spójrzmy na Jezusa. Jak nie dostawał wypłaty, wina miał pod dostatkiem, panny go po kolanach całowały i w ogóle cuda robił. A dzisiejszy księża? Kasy pod dostatkiem, a cudów i widu ni słychu. Przez kontrakty i seryjność produkcji.

 

Ciemność reagowała powoli, jakby namyślając się, co ze mną począć.

 

– Serio? Pan serio to mówi? – spytał.

 

– Tak.

 

Książę westchnął głęboko.

 

– Myli pan profesje. I pracodawców. – Nie zdążyłem zaprotestować, bo powiedział: – W każdym razie czas działać.

 

Łapczywie zaciągał się papierosem. Wdech, wdech, wdech. W nikłym blasku było to słabo widoczne, ale jestem pewien, że jego płuca nabrzmiały aż do granic wytrzymałości. Wyglądały jak dopiero zaznaczające się cycki tej małej kurwy, która ostatnio zarabiała na osiedlu – dziwnie i nie na miejscu.

 

Wyobraziłem ją sobie, klęczącą przede mną w jakimś ciemnym zaułku. Mówili, że nie była droga, ani dobra, ale mimo to zapewniała sporo fajnych wrażeń. Pewnie jej dziecięca ekscytacja działała pośrednio na tych wszystkich facetów. A później oni spływali na nią. Uśmiechnąłem się.

 

– Dziękuję, to już wszystko – powiedział Książę Ciemności.

 

– Eee… wszystko? Już? – wyjęczałem. – Przecież nawet nie zaczęliśmy.

 

– Nie, my już skończyliśmy. Dziękuję… panu.

 

Wstałem, ale bynajmniej nie po to, aby sobie pójść. Zapłaciłem za usługę, więc usługi oczekiwałem.

 

Z racji wypalonego do końca papierosa ciemność była absolutna. Przeszukiwałem ją wyciągniętymi przed siebie dłońmi. Usłyszałem, jak krzesło szura po podłodze. Książę również wstał.

 

– Widział pan dokładnie – odezwał się. – Nic więcej nie będzie.

 

– To co widziałem? Ale to… niemożliwe. Zaraz, chwileczkę. Co widziałem? Nie wciskaj mi kitu, facet. Przecież nie mogłeś widzieć tego, co ja.

 

– Nie wierzy pan? Cóż, mogę tylko powiedzieć, że prawdziwy z pana facet. Ogier jak się patrzy. Człowiek szukający wrażeń, a więc pewnie odważny. Szczególnie do dzieci. Dobrze myślę?

 

– Pieprzenie. To nie były moje myśli. Tylko wyobraźnia.

 

– Czyli jednak miałem rację. Będąc w mrok, nie widzisz kształtu. Tylko sobie wyobrażasz. Marzysz. Poza tym ludzie zawsze tak reagują – powiedział bardziej do siebie, niż do mnie. – Przychodzą tu, sądząc, że zobaczą pięknego, nieskazitelnego anioła, a gdy widzą, że jest ubabrany w łajnie, odskakują z obrzydzeniem. Bo widzi pan, panie Karolu, tak z proporcji, to gówna w człowieku jest znacznie więcej niż serca.

 

– Może łatwiej je zobaczyć – podpowiedziałem.

 

– Może. Dowidzenia.

 

Całe szczęście, że nie zapłaciłem dużo, marnego dychacza, który, nomen omen, zdechł śmiercią naturalną. Przynajmniej dla mnie i dla mojego portfela.

 

Odnalazłem drzwi i wyszedłem na świat, który jednak nie różnił się zbytnio od lokum Księcia.

***

 

Także tu, ciemność sprawowała niemal niepodzielną władzę, tylko gdzieniegdzie pozwalając światłu na przejęcie terenu.

 

Justyna i Eliza, matka i córka przystrojone wypełnionymi helem balonami, stały przed wejściem, trzymając się za ręce. Patrzyły wyczekująco na Karola, ale ten odwrócił wzrok.

 

Spojrzał za siebie, w otwarte drzwi budki, z której dopiero co wyszedł. Sądził, że nikłe światło z zewnątrz oświetli jej wnętrze, ale nie zobaczył tam nikogo. Tylko ciemność i napis nad drzwiami: „Jeżeli wejrzysz w mrok, mrok wejrzy również w głąb ciebie. I opowie parę rzeczy.”

 

– I jak? – spytała Justyna. -Zdałeś test?

 

– Lepiej jak na prawko – uśmiechnął się pod nosem.

 

– To ja mogę teraz wejść? – wtrąciła Eliza i już rwała się do wejścia do budki.

 

– Halo, halo. – Karol złapał ją za ramiona, ale za chwilę zabrał dłonie. – A pieniążki masz?

 

– A tata nie da?

 

– Nie da, bo to tutaj to rozrywka tylko dla dużych dzieci – powiedział, ruszają przed siebie.

 

– Ale ja przecież jestem już duża.

 

– No, to co ci powiedział? – ucięła Justyna.

 

– Że straszna ze mnie świnia. Kłamał oczywiście. Nie mógł powiedzieć, jaki to ja jestem kryształowy. Biznes, rozumiesz, wizerunek firmy. Taka tam tandetna pseudo wróżka. Wróż – poprawił się.

 

– Ale konkretnie to co?

 

– Jakieś durnoty. Coś o koniach i kapucynach.

 

– Lubię koniki – powiedziała Eliza.

 

– Wiem, córciu. Mama też lubi.

 

Nim zdążył się zorientować zarobił kuksańca pod żebro.

 

– No dobra, chyba czas się zbierać?

 

– Jeszcze na karuzelę! – zawołała Eliza.

 

– Ale byłaś już dwa razy.

 

– Na karuzelę!

 

Opuścili oświetloną tylko jednym słabym lampionem, stojącą na uboczu budkę i poszli, zagłębiając się w gwar i kolory wesołego miasteczka, młoty i karuzele, gabinety luster i tunele miłości

 

Karol szedł obok córki, ale inaczej niż zwykle, nie złapał jej za rękę.

***

 

Po przejażdżce na karuzeli i czyszczeniu jej z fragmentów pizzy zjedzonej przez Elizę, wróciliśmy do domu. Dziewczyny spały aż do świtu. Tylko ja nie mogłem znaleźć wygodnego ułożenia we własnych myślach. Przekręcałem się z boku na bok, wszystko dziobało mnie, nie pozwalając zasnąć.

 

Książę Ciemności. Proszę! To jakieś walnięte sado-maso, na które lecą i nadziewają się naiwniacy. A ta durna wizja, którą mnie uraczył? Jestem strasznie ciekawy, co było w tym fajku.

 

Ja jako pedofil, proszę.

 

Wykradłem się z łóżka, od pochrapującej cicho Justyny, i po omacku ruszyłem do salonu. Dopiero tam zapaliłem lampkę i usiadłem w fotelu.

 

Na stoliku obok leżały całkiem spory stosik gazet. Przejrzałem. Nagłówek jednego z brukowców głosił: „Mordercze drzewo atakuje!”

 

Czytałem dalej: „Pięćdziesięcioletnia kobieta, Alina K. w dniu wczorajszym wpadła rozhisteryzowana do naszego biura. Dopiero po kilku minutach była w stanie zrozumiale wyartykułować ogrom tragedii, jaki ją spotkał.

 

– Drzewo udusiło mojego męża – mówiła, zalewając się rzewnymi łzami. – A później zgwałciło.

 

Sprawdziliśmy to – odwiedziliśmy miejsce domniemanego morderstwa, a także osobiście przeprowadziliśmy obdukcję Aliny K. Nie kłamała.”

 

Pieprzenie, pomyślałem i odłożyłem gazetę na stertę. To Justyna je skupywała, finansując całe to brzydactwo. Nie pojmowałem po co ona i cała reszta ludzi bawi się w te idiotyzmy, zamiast przeczytać jakąś dobrą książkę. Tam przynajmniej nikt nie robi z ciebie idioty, każąc wierzyć w bajki. Możesz za to na chwilę stać się dzieckiem, którym zawsze chciałeś pozostać.

 

Ale drzewo gwałciciel? Różne obrazy przewinęły się przez moją głowę. Szybko zdecydowałem, że trzeba pójść do łazienki i pokazać im ujście.

 

Po sprawie, cicho, na paluszkach ruszyłem przez dom. Byłem za wolny i poczułem, jak dopada mnie sen, najwytrwalszy długodystansowiec. Mimo to zamiast pójść do łóżka skierowałem się do pokoju Elizki. Drzwi zaskrzypiały cicho, ale spała jak zawsze twardo. Oświetlona nocną lampką, która miała odpędzać potwory, wyglądała niczym mały aniołek – naprawdę słodko i pięknie.

 

Ukojony wróciłem do łóżka. Zasnąłem bez kłopotu.

***

 

Stłumione grubą ścianą snu dźwięki ledwo co się do niego przebijały. Justyna stała nad Karolem i coraz silniejszymi ruchami kruszyła odgradzający go od realnego świata mur.

 

– Wstawaj że szybko – wołała. Karol czuł, jak jego ramie to opada, to podnosi się do góry, tarmoszone przez jakąś dziwną siłę. – Wpół do ósmej, spóźnisz się do pracy.

 

– Sręci mnie – wymamrotał. – Sręci mnie na całego.

 

– To się podrap jak cię swędzi. Wstawaj, Elizę trzeba zawieźć do szkoły.

 

W tamtym momencie pomyślał, że już wie, co czuje noworodek – mieszkaniec luksusowego apartamentu, niespodziewanie wypchnięty z kojącego smutki mroku, wrzucony wprost na wypełnione szlamem ulice. Każdemu zachciałoby się płakać. Oczywiście oprócz mieszkańca kiszek, który zawsze rwał się do światła.

 

– Idę się wysrać – powiedział Karol, z bólem wchodząc w poniedziałek.

 

– Szybko.

 

Do łazienki wpadł niemal na pełnej prędkości. Zatrzasnął za sobą drzwi i usiadł na tronie. Robił co w jego mocy, włożył w to całą ambicję, ale poniósł sromotną porażkę. Gdy wyszedł z łazienki było za dwadzieścia.

 

W tamtym momencie Struś Pędziwiatr niebyły w stanie go doścignąć. Czas jakby zamarł, a Karol biegał jak szalony. Ubrał się, umył, zjadł. Tylko kiszki, dalej pełne, ciążyły mu w brzuchu.

 

– Pa – powiedział żonie i wybiegł z domu. Eliza goniła za nim.

 

Wsiedli do samochodu i odjechali. Justyna, opierając się o framugę, pomachała im na dowidzenia. Stała tak, śledząc wzrokiem oddalający się punkt. Dopiero obcy głos wyrwał ją z odrętwienia.

 

– Dzień dobry – odezwał się wchodzący przez otwartą bramę mężczyzna. Ubrany był w czarny garnitur, szeroki uśmiech i impertynencję, która pozwoliła mu bez obaw wejść na posesję obcych ludzi. – Chciałbym zamienić z panią słówko. Można?

 

– Dzień dobry. My się znamy?

 

– Więc rozmawia pani tylko ze znajomymi? – zapytał, wciąż uśmiechając się pod nosem. – Bardzo mądrze, naprawdę. Ale mnie proszę się nie obawiać. Jestem tu, żeby panią ochronić. Pośrednio.

 

– Słucham?

 

– Przejdę do sedna. Sądzę, że chętnie dowiedziałaby się pani kilku szczegółów na temat swojego męża. Kilku pikantnych szczegółów.

***

 

– W ciemności nie ma miejsca dla fałszu – powiedział, zaciskając dłonie na szklance z gorącą herbatką. Justyna przez chwilę bała się, czy kruche szkło nie ustąpi pod naporem ściskających je palców. – Jesteś tylko ty i twoje myśli, nie ma tego, co mogłoby je skorygować.

 

Słuchała zachłannie, nie mogąc doczekać się aż facet przestanie pieprzyć i w końcu powie jej ile razy ten chuj przyprawił jej rogi. Ale nie poganiała go, była cierpliwa.

 

– Widzi pani, pani Justyno, to nieprawda, że wychowanie może naprawdę w nas cokolwiek zmienić. Rodzice są w stanie wytresować nas według swego uznania, ale tak naprawdę będzie to podobne do dawania banana małpie.

 

– Aha, aha.

 

– Podam przykład, praktyczny. Mam brata bliźniaka. Zawsze mówiłem mu, że straszny z niego skurwysyn. Zważając na tę samą matkę było to trochę nie na miejscu – roześmiał się. – Ale ja nie o tym. Rodzice wychowywali nas w identyczny sposób, te same zasady, ten sam nakład pracy i starania. I co mamy z tamtym ancymonem? Proszę tego nikomu nie rozpowiadać: lubi chłopców. Bardzo.

 

Krzesło stało się dla Justyny dziwnie niewygodne i kanciaste. Kręciła się na nim nie mogąc znaleźć miejsca.

 

– Więc? – zapytała.

 

– Brat był taki od urodzenia, a nikt tego nie zauważył. Wszyscy widzieli go w takim świetle, w jakim chcieli. Sądzę że do pewnego czasu uznawał narzucony mu przez innych obraz siebie za prawdziwy. Jak każdy. Matka mówi ci: powinieneś robić tak a nie inaczej, bo dostaniesz karę. Jeśli jest dobra w swoim fachu, słuchasz. Dopiero gdy leżysz w mroku, sam na sam z własnym myślami, możesz usłyszeć siebie, to, czego od siebie i dla siebie chcesz.

 

– I pan w to wierzy?

 

– Nie. Ja wiem, że tak jest. A pani mi wierzy?

 

Justyna uznała dyplomatyczną odpowiedź za najlepszą w tej sytuacji.

 

Wzruszyła ramionami.

 

Mężczyzna chrząknął i łyknął herbaty. Patrzył na swoją rozmówczynię, długo nie spuszczał z niej oczu. Za długo.

 

Miała już dość.

 

– Facet, czy ty jesteś jakiś psychiczny? Przychodzisz tu, mówisz, że opowiesz mi co nieco o moim mężu i wpraszasz się do mojego domu. Pieprzysz jakieś dyrdymały, których nie rozumiem. Mam wezwać policję? Kim tu w ogóle jesteś?

 

– Księciem Ciemności – odpowiedział, uciekają wzrokiem. – Myślałem, że pani się domyśliła. Mąż był wczoraj u mnie na rozmowie. Nie pozostawił najlepszego wrażenia. – Widząc zgłupiałą minę Justyny kontynuował. – Proszę nie wzywać policji. Mogłaby tylko narobić kłopotów, a przecież jestem tu po to, aby ich uniknąć.

 

Długi trawiła jego słowa, ale treść w dalszym ciągu była nieprzyswajalna dla organizmu.

 

– Co? – Nie zdołała wydusić z siebie nic więcej.

 

– Pani mąż przyszedł do mnie, aby poznać prawdę o sobie. I poznał. Powiedział pani, co to było?

 

Nie patrzyła na niego. Studiowała własną twarz, odbitą na powierzchni herbaty.

 

– Proszę stąd wyjść – powiedziała cicho.

 

– Słucham?

 

– Proszę wyjść. Nie będę słuchać pana wyssanych z palca bzdur.

 

– Chwileczkę, nawet nie przeszliśmy do sedna.

 

– Proszę wyjść. Nie będę rozmawiała z psychopatą.

 

– Czy jest pani wierząca?

 

Pociąg zmierzający na Gniew i Krzyk, dwie bliźniacze stacje, zmienił nagle swą planowaną trasę. Lokomotywa wjechała do Zdziwienia po cichu, jakby ukradkiem.

 

– O co znowu panu chodzi? – spytała, rozcierając czoło.

 

– O to, co pytam. Czy jest pani wierząca?

 

Wpatrywał się w nią tymi czarnymi jak smoła oczami. Wpadła w nie i nie mogła się już wyrwać.

***

 

Dopiero wtedy zauważyłam, że jest cholernie przystojny. Zbudowany jak atleta, a jednocześnie delikatny niczym motyl. Albo ćma.

 

Był źródłem całego gorąca, które tak nagle we mnie uderzyło. W porównaniu do zwykle otaczających mnie mrozów było cholernie przyjemne. Chciałam podejść bliżej i przytulic się do źródła ciepła, ale jego głos jakby otrząsnął mnie z transu.

 

– To jak, wierzysz?

 

Nagle uświadomiłam sobie, że odpowiedz jest twierdząca. Co prawda nie byłam w kościele od dwóch lat z okładem, ale mimo to, gdzieś tam na dnie…

 

Kiwnęłam głową.

 

– Bo widzisz, Justynko, szczerze mówiąc, gówno mnie to obchodzi. Bo nie jest ważne, co ty myślisz o Bogu, ale co Bóg myśli o tobie. Ciemność działa analogicznie. A powiem ci, że właśnie przestałem myśleć o tobie dobrze. W każdym razie powiem ci to, co miałem. Wierz mu lub nie. Jak chcesz. Twój mąż to pedofil. Jeżeli choć trochę myślisz o córce, to pozbądź się go z domu. Jak najszybciej.

***

 

Książę wstał od stołu, podziękował za herbatę i zniknął z pokoju szybciej niż umykający przed światłem cień.

 

– Stój – krzyknęła Justyna, ale już go nie było.

 

Czuła się, jakby wróciła samolotem z gorących Hawai wprost do skutej lodem Warszawy – bardziej realnie, a przez to smutno i depresyjnie.

 

– Pedofil? – spytała pustkę. Dopiero po kilku sekundach roześmiała się w głos.

***

 

Rozegrało się to zaraz powrocie Karola i Elizy do domu.

 

– Świnia – powiedziała męża.

 

Wcześniej nie miała pojęcia za kogo wyszła, z jakiego sortu człowiekiem się związała. Jednocześnie uświadomiła sobie, że jej ukochany ciągnie ją na samo dno odmętów społeczeństwa.

 

Mimo wszystko czuła zadowolenie, że otwór, do którego Karol wsadził głowę, nie był dla niego nazbyt ciasny. Dbała o doznania męża.

 

– Pyszne. – Wessał ostatnią nitkę makaronu i odstawił talerz na stół. Czoło miał całe umorusane w sosie.

 

– Mógłbyś chociaż raz zjeść jak człowiek.

 

– Wiesz jak spaghetti na mnie działa – powiedział, po czym beknął. – Przyjęło się.

 

Eliza uśmiechnęła się, ale nie pomogło to jedzeniu w znalezieniu drogi do jej otwartych ust.

 

– No co jest, mała? – spytała matka. – Jak nie zjesz, to nie odejdziesz od stołu.

 

– Nie chce mi się jeść. Tego.

 

Karol zachwiał się na krześle, jakby trafiony piorunem.

 

– Nie wierzę. Własna córka mnie się wpiera. Tak to nie będzie.

 

Wstał od stołu i podszedł do córki. Patrzył w smutną w twarz, jednocześnie nawijając na widelec makaron z jej talerza.

 

– Brum, brum, brum – mówił, zataczając ręką szerokie kręgi. – Ląduje samolot, brum, brum, brum.

 

– Tato, jestem duża.

 

– Brum, brum, brum, proszę o zezwolenie na lądowanie, brum, brum, brum.

 

– Jestem duża, przestań. I samolot nie robi brum.

 

– Tak? Patrzcie, no. Taka mądrala, a nie wie, że jeść trzeba. – Odstawił talerz na stół i popatrzył groźnie na córkę.

 

Ojciec włożył widelec wprost w jej otwarte usta. Trzymał go tam przez chwilę, jakby zerkając na chwilę do piękniejszych krain, po czym płynnym ruchem wyjął sztuciec. Eliza patrzyła na niego, zadzierając oczy do góry. Strużka sosu płynęła z kącika jej ust.

 

– Dość! – krzyknęła Justyna. – Nie możesz karmić jej jak niemowlaka!

 

– Ale jak niemowlak się zachowuje, więc…

 

– Przestań!

 

Oboje patrzyli na nią zdziwieni.

 

– Mamo, to tylko zabawa… – powiedziała córka.

 

– Jesteś za mała na takie zabawy.

 

– Chyba za duża.

 

– Tak – chrząknęła. – Za duża.

 

Mogłam mu powiedzieć, że ten facet tu był, pomyślała Justyna. Że był i pieprzył głupoty. A teraz, na własne życzenie, dostaje świra. Idiotka.

 

– Ja dzisiaj pozmywam – odezwał się Karol. – A ty idź odpocznij. Przyda ci się. – Odwrócił się do córki i powiedział: – Pomożesz?

 

Justyna patrzyła, jak Eliza z radością garnie się do pomóc ojcu. Wspaniały dzieciak.

***

 

Śmiali się. Słyszałam to wyraźnie, wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej. Ich zespolone w jedno głosy, plusk wody i brzdękanie talerzy – wszystkie te dźwięki wypełniały otaczającą mnie ciemność.

 

– Przeczytam ci bajkę na dobranoc, chcesz? – spytał Karol, wkładając talerz do suszarki. Eliza aż zapiszczała. Ze złości.

 

– Tato, mam dziesięć lat. Jestem dorosła.

 

– Patrzcie ją. To może i chłopaka już masz.

 

– Weź, chłopaki są fuj!

 

– I tata jest fuj?

 

– Tata to… tata. Co innego.

 

– I tatowej bajki nie chcesz?

 

Zamyśliła się na chwilę.

 

– Mama mi zawsze czytała.

 

– Mama słabo się czuje. Ja ci dzisiaj przeczytam.

 

– No, jak musisz.

 

Ciemność zdawała się pytać retorycznie: już mi wierzysz?

 

Nie chciałam odpowiadać zawczasu.

 

Tak więc pozmywali, a ja czekałam w zaległej ciszy, przykryta własnymi myślami, które odgradzały mnie od zewnętrznego świata.

 

Przecież nie może tego zrobić pod moim okiem, zauważyłam. Nie jest na głupi. Albo naiwny.

 

Ale przecież to tylko bajka! A poza tym, gdyby już, ukrywałby to przede mną, a nie mówił głośno i otwarcie: Idę odwiedzić córeczkę i będę się dobrze bawił.

 

Przecież on ją kocha!

 

Tak, a niektórzy tak się kochają, że HIV-a łapią.

 

Spojrzałam na zegarek. Była za dziesięć dwudziesta druga. Mała o tej porze kładła się już spać.

 

– Kochanie, śpisz? – zapytał Karol. Boże, skąd on się tu wziął?

 

Szybko zamknęłam oczy i nie odezwałam się ani słowem. Sądzę, że udało mi się go nabrać. Wyszedł, pogwizdując. Skurwiel.

 

Poczekałam parę minut, po czym wstałam. Założyłam szlafrok i kapcie. Nie spieszyłam się, miałam nadzieję, że nie ma po co.

 

Dopiero gdy usłyszałam krzyk córki, wystrzeliłam jak z procy.

 

Łóżko skrzypiało raz za razem. Słyszałam to już daleka. Chciałam wbiec do jej pokoju, staranować drzwi, ale dźwięk, który dotarł do mych uszu, zatrzymał mnie w miejscu. Śmiała się. Głośno i wyraźnie.

 

Przystawiłam ucho do drewnianej powierzchni. Ich sapanie było przetykane kolejnymi wybuchami śmiechu.

 

Boże, w tamtym momencie nie wiedziałam, gdzie żyję, czy ten świat jest jeszcze dla mnie. Łza popłynęła po moim policzku, przez chwilę trzymała się na brodzie i dopiero wtedy uderzyła w ziemię. Rozprysła się między moimi stopami. W tym samym miejscu, gdzie leżały dziesiątki gęsich piór.

 

Przegarnęłam je nogami. Były prawdziwe, żadna ułuda czy omamy chorego umysłu. Spod szpary między drzwiami a podłogą wypadło ich jeszcze kilka.

 

Uklękłam i przyłożyłam policzek do zimnej podłogi. Światło, które docierało do mnie z otworu, było jasne i przyjemne. Pokazało to, co miałam nadzieję zobaczyć.

 

Odeszłam, mając w głowie obraz rozerwanej na strzępy poduszki – najpiękniejszej rzeczy, jaką kiedykolwiek widziałam w życiu.

 

2.Rozpoznanie kształtu.

 

Gdy wróciłem do łóżka, Justyna już chrapała. Chciałbym być na jej miejscu. Nie dość, że spała, to była ewidentnie z czegoś zadowolona. Głupio to wyglądało, ale uśmiechała się od ucha do ucha. Szczęściara.

 

Patrzyłem na jej oświetloną światłem księżyca sylwetkę. Były do siebie takie podobne. Te same usta i nos, bliźniaczy kolor i zapach włosów, małe, kościste dłonie o wystających kłykciach. Ale wiadomo, dopiero to, co jest naprawdę małe, jest naprawdę piękne.

 

No, dobrze, to Eliza ciągle mnie budziła, karząc patrzeć w odległe czasy.

 

Jej obraz nakładał się na wizerunek matki, tworząc jedną wspaniałą kobietę, jaką była Justyna w czasach liceum – bez zbędnego sadła, obwisłych cycków i przetłuszczonych włosów. Wszystkich swoich atutów pozbyła się przez poród, razem z córką, jakby to właśnie jej przekazała w darze swoje piękno. Cholerna kura domowa bez ambicji. Nie, przepraszam. Miała ambicje. Dorwała sobie mężusia.

 

Jebana faszystka. Już w szkole siedziała razem ze swoimi psiapiułami i obgadywała kogo popadnie: ten ma za długie włosy, tamta nosi nie te co trzeba ubrania, inny ma za krzywy nos, a inna, o zgrozo, nas nie lubi. I ja wyszedłem za taką ciotkę-klotkę bez krzty perspektyw i chęci wybicia się z tłumu?! Boże!

 

Boże!

 

Krzyczeć, kopać, gryźć!

 

Spokój, powiedziałem sobie. Ktoś musi ci jutro zrobić śniadanie.

***

 

Śniadanie było i to lepsze niż zwykle, ale tym razem to nie Justyna je przygotowała.

 

Gdy weszła do kuchni, wszystko już na nią czekało. Były jajka, do tego świeżo podgrzane buraczki, chleb opiekany w tosterze i posmarowany świeżo ubitym, wiejskim masełkiem. A do tego ojciec i córka wspólnie uwijający się przy stole. To był dopiero widok.

 

– Dlaczego? – spytała.

 

– To nie był mój pomysł – powiedział Karol, pakując śniadanie do ust. – Eliza to wymyśliła.

 

– Bo my mamę kochamy. – Mówiąc to patrzyła w podłogę, jej policzki pokrył rumieniec.

 

– O jejku. Ale jesteście mili.

 

– Ał! – krzyknął nagle Karol, gdy Eliza kopnęła go pod stołem.

 

– Powiedz – rzekła, spoglądając to na ojca, to na matkę.

 

– Uhmmm… Tak. – Chrząknął i przełknął jedzenie. – Wczoraj narobiliśmy trochę bałaganu. Ale tylko troszkę. Nie gniewaj się.

 

– Bałaganu? – zapytała, uśmiechając się. – Codziennie go robicie.

 

– Ale to bałagan specjalny. Wczoraj była mała bitwa. Na poduszki. Była jedna ofiara.

 

– I jej flaki leżą u mnie na podłodze! – zawołała Eliza.

 

– Właśnie – kontynuował Karol, wstając od stołu. – Tak więc, kochanie, przepraszamy cię, ale ktoś to musi posprzątać. Bo my musimy lecieć. Chodź, dziecko.

 

– Z przyjemnością – odpowiedziała Justyna. – Z największą przyjemnością.

***

 

Małe światełko jarzące się wewnątrz auta, rozdarło utkany z ciemności całun, który spowijał las i poruszające się w nim postaci. Mężczyzna patrzył na kobietę raczej z fascynacją, niż wyrażającym tysiąc słów spojrzeniem. Czyli jak na dziwkę.

 

Zapach świerka w jakiś sposób sprawiał, że ciasna klitka nabierała pozorów otwartości i przestrzeni. Ale dopiero to, co dawało ogromną swobodę, znajdowało się tuż przed nim. Dziwny to paradoks, bo cała swoboda tego miejsca (rzeczy czy organu, jak zwał tak zwał), brała źródło w jej ograniczeniu. Cóż, tylko człowiek naprawdę uciśniony może poczuć, co znaczy wolność.

 

Karol, we własnym mniemaniu, zdecydowanie należał do tego typu ludzi. Wyjście poza ograniczając kraty wyobraźni sprawiło, że radość rozpierała go od środka.

 

– Mogę? – spytała, kładąc głowę na foteliku, w którym po całej sprawie miała zasiąść Eliza. Karol zaraz miał ją odebrać z lekcji tańca.

 

– Aha – odpowiedział. Pochylił się, aby wejść na tylne siedzenie swojego samochodu, wprost między rozrzucone na boki nogi kurwy.

 

– Jakieś specjalne życzenia, sugestie? Oczywiście wszystko płatne ekstra.

 

– Tak, jedno. Mów mi, tato.

 

Przystąpili do dzieła.

***

 

Było dobrze. A nawet bardzo dobrze. Wracałem do domu, a jaja w dalszym ciągu zdawały się zadowolone. Wszystko do czasu, gdy pojawił się Książę.

 

Nasz wzrok spotkał się we wstecznym lusterku. Facet był jak zawsze uśmiechnięty. Nie było wyboru, musiałem krzyknąć:

 

– Facet, do cholery, co ty tu robisz?! – Koła samochodu zaszurały w trakcie gwałtownego hamowania. – Śledzisz mnie, czy co?

 

– Troszeczkę – powiedział. – Ale musisz mi wybaczyć. Lubię twoje towarzystwo. Ciemność dobrze się przy tobie czuje.

 

– Ty jesteś chyba jakiś nienormalny. Świr totalny. Wypierdalaj stąd.

 

– Ja, wariat? Taki ze mnie wariat, jakiego żeś sobie ulepił. Teraz cierp.

 

Spojrzałem w boczne lusterko. Dziwka już zniknęła z pola widzenia. Nie był nikogo oprócz nas.

 

Ścisnąłem kierownicę i walnąłem pięścią w klakson. Wyszedłem z samochodu. Książę patrzył na to z standardowym grymasem, jakby oglądał świetny kabaret. Nawet gdy wciągnąłem go na scenę, nie przestał się uśmiechać.

 

Otworzyłem tylne drzwi i złapałem ramię Księcia. Dał się wywlec z samochodu, jakby był szmacianą lalką.

 

Zostawiłem go i wskoczyłem do samochodu. Gaz do dechy i w długą.

 

– Tak łatwo ode mnie nie uciekniesz – powiedział. Siedział rozparty na tylnym siedzeniu. Wiadomo, co widniało na jego twarzy.

 

To tylko twoja wyobraźnia, mówiłem sobie. Jedź dalej, zjedź obiad, przytul żonę, obejrzyj durny film w telewizji. Wypełnij dobrze te zadania, a wyobraźnia zdechnie śmiercią naturalną.

 

– Nie chcesz ze mną pogadać? – spytała wyobraźnia. Dziwnie mi było tak rozmawiać ze samym sobą, dlatego w obawie przed zarażeniem się schizofrenią zachowałem milczenie. – Będziesz mi tu udawał, że mnie nie ma? Naprawdę? Karolu, ile ty masz lat? Dałbyś spokój, mnie się nie pozbędziesz, już ci mówiłem. Za duży marzyciel z ciebie. Hej, zwolnij trochę!

 

Fakt, nawet nie zauważyłem, kiedy wskazówka przekroczyła sto dziesięć. Było to w miejscu, gdzie rosnące po obu stronach drogi drzewa stykają się gałęziami na przywitanie. Jeszcze chwila a, po powolnym procesie, mogłem również stać się częścią flory. Przyhamowałem.

 

– Teraz lepiej. Uwierz mi, życie może przynieść ci sporo korzyści, to trochę je oszczędzaj.

 

– Niby jakie przyniesie korzyści, skoro mam je oszczędzać? – zaprotestowałem.

 

Książę, wyobraźnia, czy jakby to tam nazwać, nie odpowiedziało na zadane pytanie. Zamiast tego rzekło:

 

– Widzisz, pierwsze lody przełamane. Nie musisz się mnie bać. Nie ty. Mówiłem, że za duży z ciebie marzyciel – kontynuował. – Bujasz w chmurach, jak cholerny odrzutowiec. Ale dobrze ci z tym. A mi z tobą.

 

Pedał, pomyślałem.

 

– Nie, nie jestem homo, spokojnie. I tak, siedzę ci w głowie.

 

– Kim ty w ogóle, do cholery, jesteś?

 

– Twoim przyjacielem. A ty moim. Chciałem ci tylko podziękować, więc nie unoś się. Zrobiłeś mi dzisiaj wielka przysługę.

 

– Tak?

 

– Aha. Wydobyłeś z mroku swoje marzenia. Dziękuję. I jeszcze jedno: rób tak dalej.

 

Po tych słowach nie odezwał się już więcej. Gdy ponownie spojrzałem w lusterko nikogo tam nie było.

***

 

Zgarnął Elizę, ale nie poświęcił jej wiele uwagi. Usiadła w swoim foteliku, i jak zawsze była z tego faktu niezadowolona. Karol powiedział żeby nie dyskutowała, bo to dla jej dobra. Po tych słowach zamknął się we własnej głowie – jedynej celi, do której człowiek ma klucze, ale nie jest w stanie powziąć ucieczki. To, w jaki sposób dojechał do domu bez centralnej jednostki sterowniczej pozostało zagadką.

 

Irracjonalność przeżyć wiążących się z Księciem była dla niego jak rak toczący jego trzeźwo myślący umysł. Coś, co nie pozostawia miejsca na nic innego, oprócz panicznego strachu.

 

To, że czytał mu w myślach, pojawiał się i znikał jak pieprzony upiór i mówił o czymś, czego Karol kompletnie nie pojmował. Szaleństwo.

 

Tylko kto jest powodem tego szaleństwa – ja czy on? Jeżeli ja, to znaczy, żem wariat. Jeżeli ten cholerny Książę, to musi mieć w tym jakiś cel. Zresztą sam o tym mówił. Dziękował mi, chuj wie za co. W każdym razie ktoś być musi walnięty. Prędzej czy później przyjdzie rozwiązanie.

 

Myślał o tym, gdy nagle spostrzegł, że znajduje się na podjeździe domu, a Eliza, nie czekając na niego idzie ku drzwiom. Karol uśmiechnął się. Patrzył na młode, sprężyste ciało, które powoli zaczynało dojrzewać. Krótkie czarne włosy, okrywające opaloną szyję. Przez chwilę jego wzrok spoczął tuż poniżej linii pleców córki i tkwił tam przez chwilę.

***

 

Justyna właśnie brała prysznic, gdy rozległ się dźwięk dzwonka. Była sama w domu, Karol i Eliza pojechali godzinę temu. Z myciem była dopiero w połowie drogi.

 

– Trudno – powiedziała do siebie. – Higiena poczeka.

 

Wytarła z grubsza co miała wytrzeć, założyła szlafrok i ruszyła otworzyć drzwi. Nie lubiła pokazywać się bez makijażu, ale najwyraźniej nie było wyjścia. Gość raz za razem wzywał ją do drzwi.

 

Sądziła, że może wrócić. Jednakże nigdy nie przypuszczała, jakimi słowami ja przywita.

 

– Ty tępa cipo, nie posłuchałaś mnie – powiedział Książę.

 

Nim zdążyła zareagować przestąpił próg i ruszył do kuchni. Nie było wyjścia, pobiegła za nim.

 

Gość rozsiadł się na krześle

 

– Zrób mi kawę – polecił. – Mocną.

 

Czuła, że czas na dyskusję przyjdzie później, tym bardziej, że w twarzy Księcia znikł gdzieś jego typowy uśmieszek. Wstawiała wodę i wsypała dwie szczubne łyżeczki. Po zastanowieniu dosypała trzecią.

 

– Myślałem, że masz więcej oleju w głowie i wyprowadzisz się stąd.

 

– Ale…

 

– Stul pysk i słuchaj. Póki nic nie zrobił, nie można się go pozbyć. Weźmiesz córkę i pojedziesz jak najdalej stąd. Obojętnie gdzie, nad morze, w góry czy do matki. Dzisiaj, nie zwlekaj do jutra. Chyba nie muszę ci jeszcze raz tłumaczyć powodów.

 

– Nigdzie nie jadę.

 

– Słucham?

 

– Dobrze słyszysz, panie Księciu. Nigdzie się nie wybieram. W przeciwieństwie do pana. Proszę iść, bo inaczej wezwę policję.

 

– Ale ja nie żartuje. To wszystko może się naprawdę źle skończyć. Wiem, zabiorę was do siebie. Dzisiaj przenocujecie, a później się zobaczy.

 

Justyna zbyła milczeniem tę w jej mniemaniu chorą propozycję.

 

– Zastanów się! Przecież robię to dla waszego dobra.

 

– Paradoks. Z tego samego powodu zostanę w domu. Żegnam pana.

 

– Nie możesz trzymać pod jednym dachem dziesięcioletniego dziecka i swojego męża. To tak, jakbyś trzymała chomika w jednej klatce z kotem.

 

Justyna patrzyła na niego pobłażliwie. Uśmiechała się pod nosem.

 

– Znam swojego męża. W przeciwieństwie do pana. A może zamiast do policji powinnam zadzwonić do psychiatryka. Chyba pacjent im uciekł. Niech pan lepiej idzie, bo naprawdę to zrobię.

 

Patrzyła, jak Książę wstaje i w wychodzi bez słowa. Nie miała pojęcia skąd u niej tyle siły do twardej rozmowy z typem spod, nomen omen, ciemnej gwiazdy. W każdym razie mogła uznać się za wzorową panią domu, strażniczkę domowego ogniska. Ta duma sprawiła, że Justyna musiała się uśmiechnąć.

 

Nie wiedziała, że Książę opuszczając jej dom zrobił to samo.

 

3.Mrok jest naturalnym stanem rzeczy.

 

Moje słoneczko. Najpierw takie malutkie, później rosło, sowicie podlewane moją troską. Ogrzewało mnie dzień za dniem, sprawiając, że czułem wewnętrzną dumę. Cóż, po części z samego siebie. Nie dość, że była ładna, to miała super oceny, świetnie tańczyła, ładnie śpiewała. I wszyscy ją lubili. Jak tatusia.

 

Ale jak to ze słońcem. Niby daje ci światło i ciepło, stając się motorem napędowym życia, jednakże niewielu pamięta o tym cholernym promieniowaniu UV.

 

To nie wydarzyłoby się, gdybym miał jakiś dobry filtr. Jak ta cholerna żona, cipa jebana, obwisła brudna ściera, której byle pies nie tknąłby swym obmierzłym fajfusem. Gdyby chociaż w połowie przypominała dawną Justynę. Skąd. Ustała za garami, ze ścierą w łapie. Bez szans i marzeń. I te jej cycki. Zwisające do ziemi wory. Kto by tknął coś takiego?

 

A obok było słoneczko. Czasami żałuję, że świeciło. Czułem, jak to we mnie kiełkuje, a później rośnie w szaleńczym tempie. Wreszcie zakwitło.

 

– Cii, dziecko. Nie płacz już. Przecież mówiłaś, że jesteś dużą dziewczynką. Duże dziewczynki, co ja mówię, kobiety, nie płaczą.

 

Wciągnąłem spodnie i zapiąłem rozporek. Westchnąłem. Tyle roboty było przede mną.

 

Wziąłem Elizę na ręce i powędrowałem pod prysznic. Jej nagie ciało wciąż pokrywał biały ślad. Roztarłem go ręką.

 

– No córciu, mogłaś od razu współpracować. Byłoby fajniej. Przecież mówiłem, że to tylko zabawa. Wszystkie duże dziewczynki tak się bawią. No powiedz, podobało ci się? Jak chcesz to możemy później znowu się pobawić.

 

– Chcę do mamy.

 

– Mama też się tak się ze mną bawi i zawsze strasznie jej się podoba. To jej ulubiona zabawa, dlatego chciała, żeby jej córci też było fajnie. Chyba nie powiemy mamie, że ci się nie podobało. Byłoby jej smutno.

 

– Nie – zawahała się.

 

– Co, nie?

 

– Nie powiemy mamie.

 

Położyłem ją na plecach w brodziku. Zasłaniała się czym tylko mogła.

 

– Hej, kochanie – powiedziałem, łapiąc ją za dłoń. – Jak będziesz miała męża, nie będziesz mogła tak się zasłaniać. Poza tym ja wiem, co tam masz. Przecież tyle razy cię myłem jak byłaś mała.

 

Ręce położyła wzdłuż tułowia, nogi wyprostowała. Duża to już była dziewczynka, wypełniała niemal całą wannę.

 

– Musimy cię trochę umyć. Wiesz jak to jest. Zabawa lepsza, im brudu więcej. Albo na odwrót.

 

Odkręciłem kurek z wodą i skierowałem strumień prysznica na ciało córki. Wziąłem gąbkę, aby obmyć jej trójkącik, ale po chwili zastanowienia odłożyłem ją na miejsce. W końcu Bóg dał nam dłonie, żeby z nich korzystać.

 

– Tatusiu, jeszcze się bawimy?

 

– Tak – uśmiechnąłem się. – Jeszcze troszeczkę.

***

 

Cała ta zabawa odbyła się, gdy Justyna składała hołdy Panu w kościele. Combo było potrójne: msza, różaniec, wystawienie. Więc i czasu była za domem dużo, i łaski dostała co najmniej na kilka dni. Przynajmniej tak jej się wydawało.

 

Gdy wróciła do domu, Karol siedział przed telewizorem i zajadał się pętem kiełbasy.

 

– A Eliza gdzie? – zapytała.

 

– W pokoju. Uczy się. – Nie zaszczycił żony spojrzeniem.

 

Zdjęła płaszcz i usiadła przy mężu.

 

– Ładnie teraz w tym kościółku naszym – powiedziała. – Odmalowali, okna umyli. Musisz wybrać się w którąś niedzielę. Strasznie tam teraz jasno.

 

– Mówiłem ci, że nie mam zamiaru. I ty też nie powinnaś.

 

– Hmmm… – Zzuła buty i położyła stopy na kolana męża. – Nie powinnam, bo?

 

Karol odłożył kiełbasę na stojący przed nim stolik. Powiedział:

 

– Bo pieprzą głupoty. Nie żebym miał coś do Boga, niech sobie tam siedzi, w tych swoich chmurkach. Ale z jakiej racji mają mi mówić, że jestem zły już od początku, od urodzenia. Niby skąd mają wiedzieć, jaki to poszczególny człowiek naprawdę jest?

 

– Grzech pierworodny – podpowiedziała nieśmiało.

 

– Proszę cię. Jedyne w co wierzę, to prawo i porządek. Ono nie potępia nas zawczasu.

 

– No, może i racja. Tylko, że dla niektórych to strasznie wygodne. Być złym tylko od tego czasu, kiedy go złapią.

 

Karol postanowił dojeść resztkę kiełbasy.

 

4.Staczając się w otchłań.

 

Książę rozparł się w fotelu, założył nogi na stół i za pomocą pilota włączył telewizor. Właściwie nie musiał tego robić. Całe zdarzenie było mu doskonale znane, przerabiane już nie raz, ale dzięki jego powtórzeniu nabierało tak uwielbianej w tym świecie fizyczności.

 

– Tragedia w podwarszawskim Kostrzynie – mówił spiker. – Kobieta za pomocą siekiery zabiła swojego męża, po czym popełniła samobójstwo. Dziecko małżeństwa, dziesięcioletnia dziewczynka, obecnie znajduje się w stanie głębokiej depresji. Okoliczności zdarzenia są w dalszym ciągu są nieznane.

 

Książę uśmiechnął się. Wyłączył telewizor, a także światło w budce.

 

– Ale tu ciemno – powiedział jego nowy klient.

 

– Czuje się pan niepewnie?

 

– Odrobinkę.

 

– Spokojnie, przyzwyczai się pan.

Koniec

Komentarze

Genialny pomysł. Na prawdę. Styl też całkiem dobry.

No wiadomo, zapomniałeś czasami przecinka lub zjadłeś wyrazy. To normalna kolej rzeczy. Niestety.

Jesteś bardzo obiecującym twórcą. Potrafiłeś wciągnąć człowieka od samego początku.

Podobały mi się, te gorzkie myśli Karola, na temat swojej żony. W ogóle to jak sugestia działa w naszym życiu. E. Co by tu dużo pisać. No tekst daje do myślenia. A to najważniejsze.

PS. Mi osobiście od razu (czytając to opowiadanie) przyszła na myśl twórczość Olga Diwowa. Nie chodzi mi tu o tematy fabuły, ale o ten rodzaj przedstawiania i budowania postaci. (może i się mylę). Olga Diwowa lubię, więc i Twój tekst mi przypadł do gustu.

Pochwały od kogoś, kto zarejestrował się specjalnie w celu skomentowania opowiadania wstawionego kilka godzin wcześniej zawsze są podejrzane. :-)

Podoba mi się poczatkowa scena (z żarem papierosa) - widać, że autor/ka umie pisać (jeżeli 19 w nicku to wiek, to pogratulować). Za to skojarzenie płuc z młodocianą prostytutką mnie oslabiło...

19? Nie no, tak stary to nie jestem:) Dzięki za miłe słowo (majatmaji w zbiorowo w tym miejscu). I gwoliś scisłości, o kolesiostwie nie ma mowy.

PS Diwow to jeden z moich najbardziej znienawidzonych pisarzy:) 

-,-Więc jesteś moim Diwowem!

Ahoj!

Sugeruję po pisaniu w Wordzie przerzucić do WordPada, coby formatowanie wykasować - trochę trudno się czyta z takimi przerwami między tekstu linijkami (nawet nie czuję, jak rymuję)

 

po jaką ciężką cholerę palisz tego fajka. - może: po co, do ciężkiej cholery palisz te fajkę? (chyba, że to stylizacja miała być)


 i widu ni słychu. - tu chyba czegoś zabrakło. Literówka jakaś.


Ciemność reagowała powoli, - ta część zdania jest trudna w odbiorze.


ciemność była absolutna. Przeszukiwałem ją - "ją" w tym zdaniu brzmi, jakby odnosiło się do ciemności, którą chyba trudno przeszukiwać.


 Dowidzenia. - osobno


Ostrożnie z literówkami. Czasami brakuje spacji, czasami kropki.


- Sręci mnie – wymamrotał. – Sręci mnie na całego.

- To się podrap jak cię swędzi. Wstawaj, Elizę trzeba zawieźć do szkoły. - Nie rozumiem tego dialogu :(

 


A później oni spływali na nią. - nie rozumiem tego zdania. Kolokwializm/regionalizm?


Długi trawiła jego słowa - literówka


zarażeniem się schizofrenią - trochę niefortunny zwrot, jako że schizofrenią zarazić się nie można. Oczywiście, główny bohater nie musi tego wiedzieć.


Ogólne wrażenia: tematyka mocna, ciężka. Wymagająca od autora. Moja rada: jak już raz napiszesz opowiadanie, przeczytaj je dokładnie. I przepisz je ze 2-3 razy, masz wtedy szansę usunąć większość powstałych wcześniej błędów (i zrobić nowe, na które też trzeba uważać). Temat ciężki, ale tekst lekki. Jest ok, ale jeszcze trochę pracy przed Tobą :)

Dzięki, przyda się. Napewno będę bardziej uważał przy kolejnych tekstach.

Pozdrawiam!

 

 

Osobiście do mnie nie przemawia, nie czuję tu finezji, i wypatrzyłem praktycznie to samo, co oruen, z tym że jak dla mnie logicznie szwankuje coś jeszcze:

"Światłość i ciemność wychodzi ci na zero?" - czy nie powinno być "wychodzą ci na zero?"? A poza tym, skoro to coś jest wszechobecną ciemnością, to jak niepozorne światło papierosa może objętościowo zerować jego mroczność?

Tu sparafrazuję, było napisane "dzisiejszy księża", czy nie powinno być "dzisiejsi"? 

 

Pozdrawiam.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Nowa Fantastyka