- Opowiadanie: Aeandril - Dyferencja - pierwsze spotkanie Azukeny i Aeandrila

Dyferencja - pierwsze spotkanie Azukeny i Aeandrila

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dyferencja - pierwsze spotkanie Azukeny i Aeandrila

Dyferencja – pierwsze spotkanie Azukeny i Aeandrila

Szpetne przekleństwo Aeandrila przerwało monotonię lasu Nonthorien i spłoszyło śpiące nieopodal ptaki, które zrywając się do lotu krzyczały coś z wyrzutem w kierunku wędrowca. Znowu padało. Wędrowiec miał już tego serdecznie dość, przez czas spędzony w lesie zdążył zapomnieć jak wygląda Słońce i jak cudownie jest czuć jego dotyk na swojej skórze.

– Żeby cie czort! – zaklął ponownie próbując bezskutecznie odpalić fajkę zamokniętą zapałką. Na szczęście do najbliższej gospody pozostał już nie cały dzień drogi. Włóczęga sam nie wiedział po co tam zmierza. A nuż trafi się mu jakieś zadanie do wykonania za niezłą gotówkę? Bądź co bądź szermierzem był całkiem niezłym. Aeandril żył tym co mu życie przyniosło, dziś spędzał noc w jednym miejscu, po to aby wraz z jutrzenką pognać za przygodami w kierunku zachodzącego Słońca. Zazwyczaj poziom batów jakie przy tym zbierał był nieporównywalnie wyższy od wysokości honorarium które szybko zmieniało swego właściciela na chciwego karczmarza. Jednak Włóczęga kochał swoje życie. Monotonia była jego wrogiem a zmienność jedynym przyjacielem. No cóż… może nie jedynym. Tuż obok ciężkiego obkutego buta Aendrila spoczywał Ellej. Ellej był najwierniejszym towarzyszem i oddanym przyjacielem wędrowca, jednym z nielicznych pozostałych z szlachetnego rodu Volfskrenów, wilczej arystokracji siejącej niegdyś postrach od Morza Północnego aż po Południowe Pustkowia.

Aeandril popatrzył smutno na Elleja:

– No stary – powiedział – jeszcze jeden dzień w tym parszywym deszczu i wreszcie będziemy u celu. Napijemy się zimnego piwka, oczarujemy gorące kobiety i najemy się porządnie, mam rację druhu?

– Bądźmy szczerzy – odpowiedział Wilk patrząc mądrze w oczy Aeandrila – Znów zaczniesz mordobicie za które wyrzucą nas na bruk, pół wsi będzie chciało nas ukatrupić na spaniu, jedyną kobietą która będzie chciała z nami rozmawiać to stara żona pijaczyny któremu przed chwilą wybiłeś zęby, a o piwie to już nie wspomnę.

– Pewnie masz rację druhu! – Aeandril roześmiał się wesoło – No nic, zobaczymy jutro co dzionek przyniesie. A na razie czas nam układać się do snu bo księżyc dawno schował się za horyzont. – dodał wędrowiec odwracając się do ogniska – Dobranoc psiaku – rzucił za siebie.

Odpowiedziało mu tylko wściekłe warknięcie dumnego wilka i cisza nocy.

***

W tym samym czasie w królestwie Meandrill księżna Azukena po raz pierwszy w swym życiu przekraczała granicę posiadłości swojego ojca, króla Ragnaromira. Miała dość życia w zamknięciu. Azukena była osobą zupełnie nie pasującą do bajki w której się znalazła. Jako młoda, niesamowicie wrażliwa kobieta nie była w stanie poradzić sobie w Meadrirze, królestwie gdzie jedyną słuszną wartością był zdrowy rozsądek. Azukena choć niesamowicie delikatna była żądna przygód i przeżyć. Chciała żyć pełnią życia, oddychać pełną piersią i ścigać się z wiatrem po bezkresnych stepach Dyferencji które znała tylko z opowieści. To jej upartość zaprowadziła ją w to miejsce. Raz podjęte postanowienie musiało być wypełnione aż do końca. Rudowłosa piękność o kocich oczach westchnęła ciężko i uczyniła kolejny krok w nieznane. Jej śladem podążał Lejla, piękny czarna kotka, o oczach tak dzikich że pozazdrościła by ich sama bogini Wolności.

***

Karczmarz spojrzał spode łba na postać która właśnie ukazała się w drzwiach. Musiał przyznać że widok Aeandrila i jego towarzysza Elleja budził podziw. Mimo widocznego zmęczenia i błota pokrywającego ich zwierzchnie ubrania te dwójka prezentowała się wyjątkowo dumnie. Aeandril – muskularny włóczęga z mieczem przewieszonym przez plecy i Ellej – dziki wilk szczerzący kły w ponurym uśmiechu. To nie był duet z którym warto było zadzierać. Nie jeden lokalny opryszek boleśnie doświadczył tego na własnej skórze.

– Co podać? – spytał siląc się na uprzejmość Karczmarz

– O! Jarmu! Jak dobrze Cię znowu widzieć! Daj nam zaraz jakiejś strawy a dla mnie największy kufel piwa jaki znajdziesz w swej zapyziałej spelunie!

– Już się robi!

Włóczęga rozejrzał się dookoła. Knajpa była pusta, co nie było niczym szczególnym o tej porze. Lokalna hałastra zbierała się tu zazwyczaj w godzinach wieczornych. W kącie rogu ćmiąc fajkę siedział zakapturzony mężczyzna. Aeandril który nie lubił palić w samotności nie zastanawiał się długo tylko podszedł aby zagaić rozmowę z tajemniczym klientem

– Witajcie, jestem Aeandril, potocznie zwany Obierzyświatem, a to mój wierny towarzysz Ellej. Czy możemy się do was dosiąść wędrowcze?

– Zwą mnie Monas, jestem mędrcem przemierzającym uniwersa w poszukiwaniu najwyższej prawdy. Usiądź wędrowcze. Wiele o Tobie słyszałem – odparł głęboki i spokojny głos mędrca.

Aeandrilowi nie trzeba było powtarzać, zajął miejsce obok gościa, po to by już po chwili krztusić się z wrażenia piwem podanym mu przez Jarmu. Powód tego nieszczęsnego wypadku był oczywisty. Otóż w drzwiach gospody pojawiła się najpiękniejsza kobieta jaką wędrowiec widział w swoim życiu. Mokre włosy przylegające do jej twarzy zdawały się mieć barwę ognia, smukła figura kobiety podkreślana przez obcisłą skórzaną kurtkę robiła piorunujące wrażenie. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Aeandril stwiedził że już żaden widok w życiu go tak nie poruszy, gdy nieznajoma spojrzała w jego oczy i uśmiechnęła się… świat włóczęgi zapiał z zachwytu i rozpłynął w nicości.

Ocucił go mocne szturchnięcie Monasa:

– Hej wędrowcze! Ta Pani raczyła zaszczycić nas obecnością podczas posiłku. Chyba nie masz nic przeciwko?

– Yyyy… eeee…. Aaaa…. NIE! Oczywiście że nie mam nic przeciwko! Życzy Pani sobie czegoś? Może w czymś pomogę usłużę? – przez krótką chwilę słychać było tylko zapewnienia o chęci pomocy Aeandrila i westchnięcia rezygnacji Elleja, aż ten drugi nie doprowadził swojego towarzysza do porządku mocnym ugryzieniem w kostkę. Niestety najpiękniejszy śmiech wszystkich uniwersów który wydobył się z ślicznych ust kobiety nie poprawił sytuację.

– Jestem Azukena – przedstawiła się robiąc ukłon w stronę Aeandrila który widocznie zainteresował ją od pierwszych chwil – Jeśli łaskawi panowie pozwolą to z chęcią zasiądę między wami – dodała z uśmiechem który spowodował kolejne zakłócenia na linii Aeandril – rzeczywistość.

– Siadaj dziecino – odparł głęboki głos Monasa – Twoja obecność jest dla nas prawdziwym zaszczytem.

Uśmiechnięta piękność zasiadła obok zachwyconego Aeadrila. Jako że w przyrodzie równowaga musi być zapewniona mniej zachwycony Ellej właśnie warknął gniewnie na towarzyszkę Azukeny – kotkę Lejle która ze stoickim spokojem ułożyła się do snu na jego boku.

***

Gdy Słońce dawno opuściło krainę Dyferencji dwoje młodych ludzi: Aeandril i Azukena pytającymi spojrzeniami wpatrywali się w mędrca Monasa.

– Czy możesz powtórzyć jeszcze raz? – spytał włóczęga

– Ooooch stary przecież to proste! – zamiast głębokiego głosu Monasa zabrzmiał przypominający warknięcie głos Elleja – czujesz w sobie tą pustkę która nie daje Ci spać i cały czas gna Cię gdzieś naprzód. Nie mówisz nigdy o niej bo po prostu boisz się jej jak pożar wody, ale doskwiera Ci bardziej niż najgorsze choróbsko tego świata. Jesteśmy jednością dusz, takich rzeczy przede mną nie ukryjesz. Obecna tutaj Azukena, sądząc po zakłopotanym wyrazie twarzy wywołanym przez słowa mistrza zapewne czuje to samo. Obydwoje szukacie jednej rzeczy której nie może dać Wam żaden byt na tym świecie. No chyba że będzie nim Wizegnot – puchacz zamieszkujący pień Yggdrasil który zna odpowiedź na każde pytanie i lek na każdą chorobę, również tę duchową. Proste, nie?

– A gdzie możemy szukać Wizegnota? Mieszka gdzieś tu nie daleko? I czym jest ten cały Yggdrasil? – spytała zdezorientowana Azukena. Monas i Aeandril popatrzyli na nią z niedowierzaniem.

– Żartujesz, prawda? – zapytał wędrowiec.

– A co było śmiesznego w tym co powiedziałam? – obruszyła się Azukena. Aeandril musiał przyznać że nawet gniewać potrafi się prześlicznie.

– No więc tak – wetchnął ciężko – zacznę od początku to widzę że nie wiesz paru dość istotnych rzeczy. Otóż Yggdrasil to Axis Mundi wszelkich uniwersów. Oś świata, rozumiesz? To na pniu Świętego Drzewa zawieszona jest Dyferencja i inne światy. Wizegnot jest strażnikiem pnia, jeśli masz czyste serce spełni każde Twoje pragnienie. Tylko wpierw należy go znaleźć. A gdzie? I tu stoimy przed kolejnym zagadnieniem. Bo widzisz kot… ekhem… widzisz Azukeno, Dyferencja nie jest światem zwykłym. Musisz wiedzieć że zarówno światy jak i istoty które je zamieszkują kreuje wiara. Gdyby na przykłady wszyscy mieszkańcy Dyferencji na trzy cztery przestali wierzyć w jej istnienie to nasze uniwersum naprawdę by się rozpadło, rozumiesz? W większości uniwersum wiara nie ma aż tak wielkiej mocy, tylko widzisz… Dyferencja znajduje się na czubku Yggdrasil, wiara nie mogąca urzeczywistnić się w innych wymiarach unosi się do góry w postaci energii i ląduje tu. Dlatego odpowiedź na pytanie gdzie znajdziemy Wizegnota brzmi: tam gdzie uwierzymy że się znajduje. Co więcej ze względu na wielkość persony jaką jest Wizegnot cel ten musi być bardzo odległy, aby nasze „zdrowe” rozsądki nie zaprzeczyły powodzeniu misji bo w innym wypadku nie znajdziemy go nigdy… Lubisz góry?

– Taaak – odparła z wahaniem Azukena.

– To świetnie! Wyruszamy jutro w kierunku Wiecznych Wierchów! Tam znajdziemy Wizegnota

Azukena w odpowiedzi posłała mu najpiękniejszy uśmiech na jaki było ją stać. Świat Aeandrila ponownie wysmyknął mu się spod nóg podczas gdy Monas zniknął a Azukena szykowała się do snu i rannego wymarszu.

***

– Hej wędrowcze, chyba pora już wstawać – słodki głos przywrócił Aeandrila do rzeczywistości. Na szczęście postać z jego snu nie rozpłynęła się z jego końcem lecz postanowiła zamieszkać w rzeczywistości włóczęgi. Może tutaj była nieco mniej skąpo ubrana ale również prezentowała się olśniewająco. – No śpiochu! Wstawaj! Za piętnaście minut ruszamy krzyknęła ze śmiechem na ustach i wybiegła z jego pokoju.

Aeandril wyszedł na zewnątrz, chłodny powiew północnego wiatru szybko przywrócił go do rzeczywistości. Krajobraz Dyferencji wyglądał czarująco w blasku wschodzącego Słońca, długie cienie drzew kładły się leniwie na ziemi a światło odbijało się i lśniło w kroplach rosy. Aeandril wyjął drewniany flet który zawsze miał przy sobie i zaczął snuć melancholijną melodię. Ellej wysunął łeb z karczmy i szybko ułożył się u nóg przyjaciela. Po Azukenie i Lejli nie było nigdzie śladu. Aeandril kończył swą opowieść o nienazwanej tęsknocie gdy jego towarzyszka wysunęła się ze stajni prowadząc za uzdę pięknego karego rumaka.

– Masz piękny głos Wędrowcze, dawno me uszy nie słyszały tak przyjemnego brzmienia. Gdzie nauczyłeś się takiej melodii?

– Eee, nauczył mnie jej mój przyjaciel – odparł Aeandril uśmiechając się do wspomnień wszystkich spelun w których zwykł grywać tą melodię dla miski zupy i kufla piwa. – To co, ruszamy? – dodał po chwili wesoło. Taki już był. Gdy nawet na chwilę jakaś myśl strapiła jego oblicza zaraz pojawiał się na niej promyk radości który strącał ją z piedestału. Aeandril nie potrafił być smutny. To było wbrew jego naturze.

Gdy świt zaczął ustępować miejsca starszemu bratu – przedpołudniu, dwoje jeźdźców, kot i wilk poruszało się już Wschodnim Traktem.

***

– Więc jesteś księżną tego zakichanego Królestwa? Przecież nawet kamienie mają więcej wyobraźni niż jego obywatele! Nic tylko liczby, kolumny, księgi… Jak Ci się udało być różą która wyrosła pośród tych przebrzydłych cierni Słońce?

– Nie potrafię odpowiedzieć – odparła Azukena nie dając po sobie poznać jaką przyjemność sprawiło jej ostatnie zdanie Aeandrila. – Zawsze byłam inna. Moim światem były kwiaty a nie liczby. Wiatr a nie księgi. Las, nie rachunki. Więc postanowiłam uciec. I tak oto znalazłam się tu. – odparła uśmiechając się i tym samym powodując dziwne sensacje w okolicach brzucha włóczęgi.

– To niesamowite, przecież to zupełnie inny świat. Chyba sama Polly by tego nie dokonała – roześmiał się Aeandrill

– Polly?

– A no tak. Przecież Ty nic nie wiesz, teraz przynajmniej rozumiem dlaczego. Twój Ojczulek pewnie uważa Yggdrasil i wszystkich jego mieszkańców za zabobon. To nie bezpieczne. Gdy znajdzie się więcej takich jak on ten świat kiedyś upadnie. Zniszczy go Niewiara. – Obieżyświat zasępił się, jednak jego radosna natura szybko wygrała ze smutkiem – Pytałaś o Polly, tak? Otóż Polly to ogromna papuga zamieszkująca Yggdrasil i latająca pomiędzy jego gałęziami, czyli de facto, podróżująca między wymiarami.

– Jakoś trudno mi uwierzyć we wszystko co…. – Azukena przerwała nagle – słyszysz? Słuchaj!

Aeandril odruchowo wyjął miecz.

– Schowaj go głuptasie, to tylko muzyka – roześmiała się – naprawdę nie słyszysz? Chodź, podjedziemy bliżej.

Teraz słyszał, najpiękniejsze dźwięki jakie kiedykolwiek dotarły do jego uszu. Melodię jakby miliona dzwonków rozbrzmiewających przedziwnym rytmem. Tak brzmieć mogła tylko jedna rzecz w całym uniwersum, Kwiaty Snu. Aeandril coś kiedyś o nich słyszał lecz nagle stało się to nie ważne. Obydwoje zsiedli z koni przed polaną pokrytą kryształowymi kwiatami. Aeandril ujął dłoń Azukeny i wszedł na łąkę. Wszystko było takie piękne i przedziwnie uspokajające. Aeandril poczuł kompletne odprężenie, świat przestał się dla niego liczyć. Przymknął oczy. „Tylko na chwilę!” pomyślał. Obydwoje położyli się koło siebie z opuszczonymi powiekami. Zaczęli oddychać miarowo. Nic już nie zakłócało ich snu który miał potrwać całą wieczność.

***

– Gdzie do pierona są te pierdoły? – warknął wściekły Ellej

– Skąd mam wiedzieć? – prychnął również niezadowolona z obecności wilka Lejla. – Wyczuwam obecność mojej pani za tymi drzewami – dodała.

– To ciekawe, bo Ellej też wydaje się tam być. Ech, żeby wolny chłop bez żadnego oporu ładował się w taką pułapkę…

– O czym Ty mówisz? – prychnęła kotka

– Lepiej żebyś nie wiedziała. Chodźmy po nich.

***

Sen. Liczyła się tylko cisza. Spokój który był wszystkim. Słodka otchłań. Nicość. I ryk Elleja. Nie nie nie, zaraz! Coś tu nie pasowało! Przecież miał tylko odpoczywać, a ten przeklęty dźwięk nadal nie chciał go opuścić! Wręcz przeciwnie, stawał się coraz mocniejszy! W końcu Aeandril zaczął rozróżniać pojedyncze słowa:

– Czyś ty kurwa do reszty zdurniał szujo jedna zawszona, rozum ci odebrało palancie pieprzony?! Opiździałeś do końca Aeandril czy tylko mi się wydaje?! Wchodzić w Kwiaty Snu i to jeszcze teraz kiedy kwitną?! Ogłupiliście czy jak?! Żebym ja was kurwa musiał na własnym grzbiecie wynosić! No trzymajcie mnie bo zagryzę!

Aeandril rozejrzał się dookoła. Krajobraz zmienił się, ponownie znajdowali się obok Wschodniego Traktu. Nieprzytomnie obrócił głowę. Widok nieprzytomnej Azukeny otrzeźwił go do końca.

– NIE! – krzyknął i próbował pobiec do kobiety jednak silne uderzenie łapy Elleja odebrało mu siłę w nogach.

– Gdzie kurwa?! Teraz Ci się bohatera zgrywać zachciało?! Trzeba było wcześniej myśleć palancie!

– Ale Azucena… – wychrypiał i ponownie spróbował wstać. Sytuacja powtórzyła się.

– Nic jej nie będzie, nie martw się o swoją panią. Działanie Kwiatów Snu powoli zaczyna się kończyć, ją trzepnęło mocniej, pewnie jest bardziej wrażliwa od Ciebie. Jeśli ją teraz obudzisz część jej duszy może pozostać w Zaświecie, a tego byś nie chciał co?

– O moją jakoś tak się nie martwiłeś Ellej.

– Żeby jeszcze było o co – wilk wyszczerzył zęby w wesołym uśmiechu

***

Azucena obudziła się gdy Słońce schylało się ku wieczorowi. Pod troskliwą opieką Aeandrila i pogardliwymi spojrzeniami Lejli i Elleja szybko ponownie zapadła w sen, tym razem naturalny. Następnego dnia miał zacząć się kolejny etap ich wędrówki.

***

Aeandril obudził się obok Azuceny. Musiał przyznać że już sama jej obecność wprawiała go w dobry nastrój. Włóczęga poszedł do wodopoju po wodę, a kiedy wrócił jego towarzyszka już krzątała się przy obozowisku. Aeandril nabił fajkę zielem i spokojnie zaczął ją palić opierając się o drzewo. Ellej dając za wygraną pozwalał Lejli leżeć na jego grzbiecie, kotka w zamian pomrukiwała z zadowolenia. Aeandril przysiadł na ziemi i jak zwykle w takim czasie uśmiechnął się do swoich wspomnień. Był włóczęgą. Od zawsze nie potrafił znaleźć sobie miejsca nawet w tak fantastycznym świecie jakim była Dyferencja, zawsze coś gnało do naprzód. Aeandril nie znał swoich rodziców. Został znaleziony przez Kapłanów Wschodzącego Słońca w Dniu Przesilenia i to oni wychowali go na człowieka którym był… no może nie do końca. Włóczęga śmiał twierdzić że zdecydowanie ważniejszym czynnikiem kształtującym jego osobowość były tawerny do który w czasie nauki z Zakonie zwykł się chyłkiem wymykać. Gdy miał niespełna 16 lat świat stał się jego domem. Zarabiał na życie krążąc od wioski do wioski i oferując ludziom to co umiał najlepiej – swoją walkę. Jednym słowem przygodami Aeandrila można by zapełnić średnich rozmiarów bibliotekę. A teraz zaczęła się kolejna z nich. Przemierza Dyferencję w kierunku w którym według ich wiary ma żyć sam Wizegnot który wypełni pustkę trawiącą ich wnętrza. Chyba do końca go pogrzało.

***

Po szybkim śniadaniu i zwinięciu obozowiska cała czwórka udała się w dalszą podróż traktem wschodnim. Wiatr któy towarzyszył im od samego początku wygrywał tylko sobie znane melodie na liściach drzew. Między Aeandrilem a Azuceną trwała ożywiona rozmowa.

– I wtedy Ocultus wyskoczył na naszą eskortę zza skały którą właśnie mijaliśmy. Dwóch naszych padło od uderzeń jego łap, trzeci został rozszarpany przez ogromne kły tej drapieżnej bestii! Zaraz też przeprowadziliśmy kontratak w którym…

– W którym o mało co nie rozpieprzyłeś łba o Młot Kohadima gdy wyryłeś orła potykając się o jakiś pieprzony kamień – przerwał nie bez cienia złośliwości Ellej – wtedy ja odciągnąłem tą zafajdaną karykaturę od waszej dwójki a Wy bohatersko zarąbaliście go sztychem w plecy. Wot i koniec opowieści – dodał Ellej.

Aeandril z początku chciał kopnąć w zad swego towarzysza, jednak śmiech Azukeny wywołany nieoczekiwaną puentom skutecznie odwiódł go od tego pomysłu.

– To nie do końca tak… – starał się protestować, gdy ryk wichury zagłuszył jego słowa. Zbliżała się wichura.

– Szybko! Do jaskini! – zarządził Aeandril a cała reszta posłusznie pognała za nim. Gdy tylko minęli skalny okap na zewnątrz rozpętało się piekło.

– W samą porę – zawołała Azukena – jeszcze chwila i byłoby z nami krucho. – dodała pomagając Aeandrilowi w rozbijaniu obozowiska. W pewnym momencie przy wypakowywaniu tobołków jej dłoń dotknęła ręki Aeandrila, ten drgnął jak oparzony, jednak gdy spojrzał w jej twarz Azukena odwróciła wzrok udając że nic się nie wydarzyło. No cóż…

Po kwadransie obóz był rozbity. Czwórka wędrowców rozłożyła się dookoła wesoło trzaskającego ognia. Włóczęga wyjął flet i zaczął na nim grać. Ponurą jaskinię wypełniła wesoła melodia:

 

Jak dobrze nam, przez stepy gnać

I pełną garścią życie brać,

Jak dobrze nam wędrówką żyć,

Włóczęgą pospolitym być.

Jak dobrze braćmi wiatry mieć,

Jak dobrze tylko Wolność chcieć,

Zamiast nakazów swobód mieć w brud,

Uwierz mi bracie – to istny cud!

 

Salwa radosnego śmiechu dwóch starych druhów – Elleja i Aeandrila zakończyła występ.

– Co to za pieśń? – zainteresowała się Azukena

– To nieformalny hymn wszystkich obieżyświatów. Nie jeden ogień słyszał już te dźwięki – odparł z uśmiechem wędrowiec

– I nie jedna karczma je w swych ścianach gościła – dodał Ellej

– Co jest takiego w wędrowaniu że nie możesz bez tego żyć. Powiedz mi Aeandril?

Włóczęga zamyślił się na chwilę:

– Wolność. W wędrówce jest Wolność. Każda stałość niesie za sobą przywiązania. Każda monotonia nakłada na nas subtelne kajdany codzienności. Każdy spokój buduje więzienie bezsilności. Wędrówka wymaga od nas abyśmy każdego dnia zostawiali swoje przywiązania. Wyzbywali się ich. Zrywa z nas także nasze najcięższe kajdany – słabości. Musisz zostawić je po drodze jak zbędny bagaż. Poza tym ziemska wędrówka jest tylko środkiem. Celem jest zawsze człowiek i jego serca, przemieniane przez trudy Drogi. Droga jest święta. Kto pojął tą prawdę wiele może osiągnąć. Każdego dnia zostawiam słabego człowieka po Drodze. Do kolejnego rozdroża dojdzie już mocarz. Droga jest sensem. Rozumiesz?

– Chyba tak. Masz bardzo artystyczną duszę jak na prostego włóczęgę – roześmiała się.

– Raczej nie – odparł ze śmiechem Aeandril. – po prostu wędruję i umiem o tym opowiadać. Nic więcej.

Rozmawiali jeszcze do późnych godzin nocnych. Gdy rano Aeadrila zbudził skowyt Elleja, Azukeny i Lejli nie było.

***

– Nie ma ich!! – zrozpaczony Aeandril szalał w bezsilnej wściekłości. – Nie ma!

– Spokojnie druhu! – uspokajał go Ellej – jaskinia jest duża, pewno wewnątrz zalęgła się jakaś kreatura. Wejdziemy tam, skopiemy gadzinie dupę jak to mamy w zwyczaju i sprawa załatwiona. Co Ty na to?

– Prowadź. – odparł spokojnie Ellej. Jego oczy był drapieżne i pełne skupienia. Aeandril szedł po swój skarb i biada temu kto miał stanąć na jego drodze.

***

Jaskinia wydawała się nie mieć końca, Włóczęga nie potrafił już powiedzieć od jakiego czasu wędrują. Wraz z Ellejem zagłębiali się coraz dalej i dalej w ciemność która wydawała się sięgać samego Hadesu. W końcu Wilk zatrzymał się.

– Słyszysz? Ktoś tam jest.

Aeandril nawet nie zwolnił kroku. Słyszał dokładnie chichot przebrzydłych kreatur, wybryków natury, synów chaosu. Tylko jedne istoty mogły wydawać taki dźwięk w całym uniwersum Dyferencji. Kobolty. Aeandril nawet nie zadał sobie trudu aby sprawdzić z iloma przeciwnikami będzie musiał się zmierzyć. Nie był zły. Był kurewsko wściekły. Lodowaty i spokojny płomień żądzy zemsty spokojnie tlił się w jego oczach i za chwilę miał wybuchnąć. Pierwszy z Koboltów, przebrzydłych, przypominających okropną parodię ludzi z łbami szczurów stworów rzucił się na włóczęgę. Ciało zareagowało automatycznie. Instynkt wziął górę na świadomościom. Nim towarzysze kreatury zdali sobie sprawę z obecności Aeandrila i Elleja ich druh leżał z rozpłatanym brzuchem w kałuży swojej cuchnącej krwi. Powietrze które ze świstem opuszczało jego płuca zabierało ze sobą na drugi świat resztki pokaleczonej duszy. Aeandrilowi nie było go żal. Nikt kto podnosił rękę na kochaną przez niego osobę nie mógł liczyć na jego litość. Kobolty miały pecha. Cholernie dużego pecha. Kreatury nie potrzebowały wiele czasu na zorientowanie się w sytuacji. Nim ich druh wydał ostatnie tchnienie synowie chaosu ruszyli walczyć. Rozpętało się piekło. Aeandril był spokojny, krótkim spojrzeniem zlustrował biegnącego w jego kierunku Kobalta, po czym wykręcił się w pół piruecie i ciał go z góry pozbawiając stwora głowy. W tym samym czasie Ellej też nie próżnował, zagnany w róg przez dwóch przeciwników robił co mógł nie pozwalając im zajść się od tyłu. Włóczęga złapał kątem oka lecący w jego kierunku tomahawek, zrobił szybki unik. W tym samym czasie ręka wsparta głęboki wykrokiem chwyciła z gardło Kobalta. Aeandril roztrzaskał jego czaszkę o swoje kolano i ruszył w kierunku kolejnego przeciwnika. Ten zdezorientowany zaistniałą sytuacją stał i tępo gapił się w twarz Mściciela. Widok ten kosztował go parszywe życie. Okuty but trafił w klatkę piersiową potwora miażdżąc mostek i kilka żeber, a łokieć wymierzony w brodę dokończył dzieła. W momencie w którym Aeandril był już pewny odniesienia zwycięstwa poczuł przeszywający ból w lewej ręce. Włóczęga odwrócił się aby spojrzeć w pysk kreatury umazany jego krwią. Nie zdążył zadać śmiertelnego ciosu. Ellej który wcześniej uporał się z dwoma przeciwnikami rozorał swymi kłami tętnicę ostatniego Kobolta. Walka dobiegła końca. Ranny Aeandril ciężko przyklęknął na kolano. Potyczka dała się we znaki nawet tak doświadczonemu wojownikowi jak on.

– No bracie! – zaśmiał się wyraźnie zmęczony Ellej – jak za starych dawnych czasów, co? Koniec odpoczynku, zbieraj dupę i idziemy dalej. Musimy znaleźć twoją Panią, a biorąc pod uwagę że od kilku chwil wpatrują się w nas oczy Lejli pewnie jest gdzieś nie daleko.

Aeandril spojrzał w dzikie oczy kotki. Po raz pierwszy oprócz rozbawienia dostrzegł w nich szacunek i wdzięczność. No dobra… cień szacunku i szczyptę wdzięczności. Zawsze coś.

***

Azukena leżała oplatając ramionami własne kolana pod skalną ścianą. Wszystkie Kobolty wyznaczone do jej pilnowania zniknęły jakiś kwadrans temu. Dla księżniczki nie miało to jednak w tej chwili żadnego znaczenia. Wyczerpana podróżą i niewolą znajdowała się na granicy świata rzeczywistości i snu, a obrazy z obu krainy przeplatały się z taką częstotliwością że nie byłą już w stanie odróżnić jednych od drugich. Rzeczywistość stała się snem. Sen stał się rzeczywistością. Azukena tonęła w świecie złudy. Nagle monotonię przerwał kolejny obraz. Obraz na tyle piękny że nie mógł być prawdą. Księżniczka skupiła na nim wszystkie swoje zmysły. Pierwsza szła Lejla, dumnie wymachując ogonem. Widać była że jest z siebie ogromnie zadowolona. Po chwili ukazał się Ellej, kroczący majestatycznie w jej kierunku. A tuż za nim… tak! To Aeandril! Włóczęga krwawił. Jego nagi tors pokrywały blizny i zadrapania, z ręki owiniętej koszulą sączyła się krew. Jednak twarz mimo zmęczenia wyglądała przystojnie i pociągająco. Azukena uśmiechnęła się do swego snu. Aeandril podszedł do niej, delikatnie uniósł jej głowę. Dotyk jego silnych dłoni wywołał dreszcz przyjemności w zmęczonym ciele kobiety. Wędrowiec nachylił się nad nią, ucałował w policzek po czym ostrożnie uniósł i wyniósł z pieczary. Światło słoneczne oślepiło Azukene. Sen ponownie zawładnął jej świadomością.

***

Świeżość wody którą ktoś obmywał jej zmęczoną twarz stopniowo ją otrzeźwiała. Przez półprzymknięte powieki zobaczyła otaczający ją krajobraz. Drzewa, krzewy i trawy wyglądały zwyczajnie. Podejrzanie zwyczajnie. Azukena usiłowała sobie przypomnieć przebieg ostatnich godzin własnego życia. Wspomnienia wróciły nagle i gwałtownie. Porwanie, przerażające twarze nieznanych kreatur, niewola i on…

-Aeandril – wyszeptała

– Jestem przy tobie Słońce – ciepły i spokojny głos zadźwięczał tuż przy jej uchu.

– Aeandril?! Ellej?! Lejla! Gdzie ja jestem ?

– Spokojnie, zaraz wszystko ci wyjaśnię – odparł Aeandril delikatnie aczkolwiek zdecydowanie przytrzymując wyrywającą się Azukenę. Księżniczka dopiero teraz otwarła oczy. Sen stał się rzeczywistością.

– Gdzie ja jestem?

– Jesteśmy po drugiej strony Jaskini Mroku w której jak się okazało mieliśmy wątpliwe szczęście spędzić noc. Kobolty przeniosły cię praktycznie na drugi koniec masywu, więc żeby nie tracić czasu na powrót zdecydowaliśmy się wyjść od strony Mglistego Jeziora. Zaoszczędziliśmy w ten sposób jakieś dwa dni drogi. Gdy spaliśmy się te szczurze skur…. Znaczy się Kobolty zakradły się i porwały pierwszą osobę na którą natrafiły. Otumaniły cię halucynogenami i zostawiły w Pieczarze Snów. Wraz z Ellejem poszliśmy na ratunek. No cóż wydaje się że Dyferencja na pewien czas pozbyła się problemu tych parszywych istot – skończył skromnie spuszczając głowę.

– Co z Twoją ręką? – zapytała zatroskanym głosem

– O kurde! Wiedziałem że czegoś…. A nie! Przecież jest! – zaśmiał się Włóczęga

– Aeandril…

– Tak?

– Dziękuję. – powiedziała cicho. Obserwujący z boku całą sytuację Ellej i Lejla mogli przysiąc że ich wargi na sekundę się spotkały.

***

Odległe gromy obudziły wędrowców wczesnym świtem. Zarówno Azukana z Lejlą wykończone niewolą jak i Ellej i Aeandril zmęczeni walką odpoczęli nieco i pokrzepili siły. Ten dzień postanowili spędzić na odpoczynku. Na szczęście wiatr postanowił przegnać postrzępione chmury i na niebie po raz pierwszy od kilku dni zagościło słońce. Łąka na której się znajdowali zalśniła w złocistych barwach lata, ptaki ożywione promieniami zbawiennego ciepła rozpoczęły swój podniebny koncert, a góry – cel ich wędrówki piętrzyły się majestatycznie na tle firmamentu nieba. Około południa Aeandril palący fajkę przy ognisku i Lejla, która po ostaniej przygodzie jakoś dziwnie nabrała do niego zaufania powitali w obozie niespodziewanego gościa:

– Witaj Wędrowcze, Synu Wiatru. Niech Fortuna, pani szczęścia błogosławi ci i sprzyja na każdym kroku! Zwą mnie Mitendraf, jestem pielgrzymem zmierzającym w kierunku świętego miejsca Air Tam na północnym zachodzie. Pokój niech będzie z Wami!

– Pokój i z Tobą pielgrzymie. Zwą mnie Aeandril. Przysiądź się do nas jeśli nie śpieszno Ci w drogę. Chętnie podzielimy z Tobą posiłek i troskę.

– Z radością skorzystam z zaproszenia. Tym większe szczęście mi sprawiacie że coraz mnie wędrowców przestrzega dzisiaj szlachetnych zasad Szlaku, tym lepiej że zna je ktoś tak młody jak wy.

Rozmowa toczyła się w najlepsze. W krótce grono uzupełnili Ellej i Azukena. Strawa prędko znikała z garnka. Po posiłku Aeandril z Pielgrzymem zapalili swe fajki i poczęli kontynuować rozmowę:

– A więc zmierzasz do pradawnego Air Tam. Lecz po co? Czy tak światła osoba jak ty nie rozumie że prawdziwy mistycyzm znajduje się w jego wnętrzu? Na cóż ci święte miejsca skoro świętość jest w tobie wędrowcze? Wyczuwa ją każdy z mych zmysłów.

– Mądrość przemawia przez Ciebie Synu Wiatru. Jednak wiedz że niekiedy wielkie rzeczy wymagają wielkiego wysiłku. Niekoniecznie związanego z drogą bezpośrednio potrzebną do jego osiągnięcia. Rozumiesz? To nie Air Tam jest świętością którą masz osiągnąć. To pielgrzymka do Pradawnego Sanktuarium jest świętością samą w sobie. Jest istotą, zmianą, dynamiką. Jest tym czym świat jest i zawsze był. Jest stawaniem się. Rozumiesz Synu Wiatru. Nigdy nie będziesz. Nigdy nie możesz powiedzieć jestem. Nigdy nie byłeś. Ale zawsze stajesz się. Zawsze dążysz do ideału którego nigdy nie osiągniesz, po to aby zrozumieć że to tak naprawdę bieg jest biegu sensem. Że stawanie się jest istotą. Droga jest świętością.

Aeandril spokojnie ćmił fajkę smakując słowa Pielgrzyma.

– Więc nie ma celu do którego mógłbym nieustannie dążyć? Idei której mógłbym oddać całe swoje życie?

– Ależ oczywiście że są. Ale tylko na pewnym etapie. Pomagają stawać się. I prowadzą do Drogi najwyższej, która też jest szukaniem doskonałości, stałym dążeniem do ideału w postaci najwyższej. Największym sensem i celem każdego bytu. Do drogi która swymi słodkimi zakrętami wiedzie w wieczność pełną szczęścia i radości. Której pożąda każdy mędrzec i nieświadomie szuka prostaczek. Która w końcu musi stać się udziałem każdego z nas. Droga Dróg.

– A cóż to za ścieżka Pielgrzymie?

– Ścieżka Miłości.

***

Kolejne dni wędrówki upływały bardzo monotonnie. Drużyna bardzo zżyła się ze sobą i każdy z jej członków czuł się dobrze w towarzystwie reszty. Widać to było szczególnie w zachowaniu Azukeny i Aeandrila, którzy jadąc koło siebie poruszali każdy możliwy temat. Piątego dnia ich wędrówki, kiedy ich cel zdawał się być właściwie na wyciągnięcie ręki, wędrowcy napotkali przeszkodę nie do przebycia.

– No to pięknie. – skwitowała sytuację Azucena patrząc w głęb szerokiej szczeliny która wydawała się nie mieć dna. Nie przejdziemy.

– Może damy rade jakoś ją objechać? – spytał z nadzieją w głosie Aeandril

– Nie ma szans! To pieroństwo ciągnie się tysiące mil! Objechanie tego zajęło by nam kilka lat!

Zrezygnowani usiedli na skraju przepaści opierając się o siebie. Tuż obok zadowolona Lejla pomrukiwała z zachwytu ułożona wygodnie na boku Elleja. Towarzysze postanowili poczekać na rozwiązanie problemu, które mieli nadzieję podsunie im los. Ten okazał się nad wyraz łaskawy, choć trzeba przyznać że zbawienie nadeszło w bardzo niespodziewanej formie. I jak zwykle trzeba było za nie zapłacić.

***

– Czego tu szukacie? – zapytał stwór płaczliwym głosem – przyszliście się pośmiać ze Starej Lii? No proszę! Śmiało! Na co czekacie, śmiejcie się!

Aeandril i Azukena popatrzyli na siebie zdezorientowani po czym ponownie popatrzyli na stwora. Nie wyglądał groźnie. Tak właściwie to w ogóle nie wyglądał. Był bez kształtu. Nie dało się go zdefiniować żadnym opisem, wyglądał jak gdyby Stwórca po udanej nocy i ciężkim poranku wstał i zamiast klina znalazł bryłę Gliny Życia na której postanowił się wyżyć. Stwór nie miał też twarzy. W miejscu gdzie ponad wszelką wątpliwość powinna się ona znajdować ziała pustka. Pierwsza odezwała się Azukena:

– Kim jesteś?

– Jestem stara Lii. Byłam kiedyś piękną kobietą, jednak nie potrafiłam docenić tego co dostałam od życia. Wiecznie chodziłam i narzekałam na swój wygląd, odrzucając zaloty mężczyzn którzy dostrzegali moją urodę. W końcu pewna Wiedźma zabrała mi to czym nie potrafiłam się cieszyć. Odebrała mi mój wygląd. Teraz tylko istota pełna empatii i ciepła może nadać mi wygląd, jednak jak do tej pory nikt nie podjął się tego wyzwania. Oprócz wyżej wymienionych cech zadanie wymaga jeszcze jednej potężnej broni. Wyobraźni!

– Myślę że mogę spróbować.

– C… Co?? Naprawdę? Zrobisz to dla mnie?

– Oczywiście. I tak nasza wędrówka prawdopodobnie dobiegła końca. Podążaliśmy do świętego Sanktuarium Axis Mundi aby spotkać się z Wizegnotem. Niestety ta nieprzebyta szczelina pokrzyżowała nasze plany. Dobrze będzie się komuś przydać przed powrotem do domu.

– Jeśli pomożesz mi pomogę Wam się dostać do Sanktuarium. Do dzieła! Obejmij mnie mocno i użyj swojej wyobraźni.

Azukena posłusznie podeszła do kobiety i mocno chwyciła bezkształtną istotę. Zamknęła oczy. Nagle pod palcami poczuła jakby ciepłą glinę, choć oczy miała zamknięte widziała w swej wyobraźni twarz i sylwetkę pięknej kobiety. Intuicja podpowiadała jej że to Lii. Księżniczka nie czekając długo zaczęła kształtować napotkaną istotę. Substancja łatwo poddawała się działaniu, choć dłonie Azukeny pozostawały w bezruchu. Obserwujący wszystko z zewnątrz Aeandril, Lejla i Ellej widzieli tylko blask światła otaczającego Azukenę i Lii. Gdy blask zgasł ich oczom oprócz Azukeny ukazała się też druga piękna kobieta. Piękne niebieskie oczy patrzyły z niedowierzaniem na doskonałość własnego ciała, delikatne dłonie z zachwytem błądziły po smukłej sylwetce a złote włosy opadały na kształtne piersi. Dopiero znaczące chrząknięcie Azukeny przywróciło świadomość zapatrzonego Aeandrila do świata żywych.

– Na co jeszcze się gapisz?! Odwróć się!

Zawstydzony Aeandril nawet nie próbował podejmować dyskusji. Do czego to doszło… Ellej szczeknięciem którym zawarta była spora dawka śmiechu z Włóczęgi skwitował całą sytuację. Gdy Azukena pozwoliła już mu się odwrócić Lii stała ubrana w szaty księżniczki.

– Za to że okazaliście mi pomoc sowicie Was wynagrodzę – powiedziała po czym niespodziewanie głośno gwizdnęła na palcach. Nagle nie wiadomo skąd u jej boku pojawił się ogromny, dumnie wyglądający Gepard. – Ocelotus zaniesie Was pod same bramy sanktuarium. Odległość nie stanowi jego problemu, jednak ostatni etap drogi będziecie musieli pokonać sami. Takie jest prawo pielgrzymujących do świętego Sanktuarium Axis Mundi. Żegnajcie! – powiedziała Lii i odwróciwszy się poczęła iść szybkim krokiem. Wędrowcy nie zastanawiając się długo usadowili się na grzbiecie Ocelotusa

– Trzymajcie się mocno – mruknął Gepard – może bujać.

Nagle świat stał się prędkością.

***

Ocelotus zostawił ich na niewielkiej półce skalnej i nie czekając na pożegnanie zniknął. Rozpoczął się ostatni etap wędrówki do Sanktuarium Axis Mundi. Wspinaczka dawała się we znaki, droga nie dawała się łatwo odnajdować a zdradzieckie chwyty często z łoskotem pękały i odpadały w dół narażając przy tym towarzyszy na śmierć. W końcu jednak trud opłacił się i przed oczami Aeandrila, Azukeny, Lejli i Elleja roztoczył się piękny widok. Na zdobytym przez nich płaskowyżu stała pięknie rzeźbiona brama. Miejsce najwyższego Sacrum w uniwersum Dyferencji stało przed nimi otworem.

***

Dzień miał się już dobrze ku końcowi kiedy czworo wędrowców stanęło wewnątrz świętego kręgu Sanktuarium Axis Mundi, wpatrując się w ukazujący się ich oczom widok. Majestatyczny pień Yggdrasil pokryty świętym mchem osłaniał od mroźnego górskiego wiatru niewielką polanę znajdującą się u jego podnóży. Łąkę pokrywały kwiaty i niskie zarośla, ptaki dokazywały a Słońce delikatnie pieściło liście krzewów. Obrazu dopełniał widok Strażnika tego miejsca. Jednak z pewnością nie był to Wizegnot którego spodziewali się dostrzec. Na jednej z miliona gałęzi Yggdrasil siedział bowiem nie majestatyczny Puchacz lecz jaskrawo ubarwiona papuga. Aeadril zamrugał ze zdumienia.

– Ekhem… – zakasłał znacząco starając się zwrócić na siebie uwagę Strażnika.

– Co chrząkasz fajasie jeden? – usłyszał skrzeczący głos wydobywający się z dzioba ptaszydła – nie widać żem zajęty, hę?

– Wybacz najłaskawszy Panie ale przychodzi w nietypowej sprawie, otóż przebyliśmy bardzo długą drogę po to aby…

– No i nie dadzą odpocząć człowiekowi.. tfuuu!! Papudze! Czego chcecie?

– Otóż ja i moja towarzyszka szukamy wielkiego Wizegnota, wszechwiedzącego bytu, Strażnika Yggdrasil?

– AAAAAAA!!!! Trzeba było tak od razu! No to nie ma czasu łapcie się moich skrzydeł, lecimy!

– Ale my….

– I możecie mi mówić Polly. Jazda!

I zanim czwórka towarzyszy zorientowała się w zaistniałej sytuacji mknęła grzbiecie Polly, mitycznego ptaka podróżującego między gałęziami Świętego drzewa Yggdrasil, na których znajdują się poszczególne światy.

***

Miejsce w którym wylądowali od początku nie podobało się Aeandrilowi. Było mroczne i ponure. Całość konstrukcji przypominała upiorną osadę wybudowaną z dziwnego rodzaju jednolitego kamienia oraz kryształu. Dziwnie wyglądające metalowe słupy świeciły na szczytach, a całości dopełniał okropny hałas wydawany przez metalowe istoty pędzące po czarnych traktach w tylko sobie znanych kierunkach. Nad głowami lśnił napis w nieznanym Włóczędze alfabecie, co chwila to przygasający to rozbłyskający jasnym światłem. Widać świat ten zamieszkiwali potężni magowie. Aeandril rozejrzał się dookoła siebie. Tuż przy nim oprócz jego wiernych towarzyszy stał jaskrawo ubrany mężczyzna którego twarz dziwnie przypominała ptasi dziób. Gdy ich spojrzenia spotkały się Polly uśmiechnął się wesoło:

– No złotka! Witam w Warszawie!

***

 

Polly prowadził ich ciemnymi zaułkami obskurnie wyglądających ulic. Aeandril rozglądał się ciekawie dookoła siebie. Wszystko wyglądało tu zupełnie inaczej. Ludzie chodź podobni do niego mówili obcym językiem i ciągle gdzieś się spieszyli. Okazało się że widziane przez nich wcześniej metalowe zwierzęta są w rzeczywistości przedziwnymi maszynami, ułatwiającymi ludziom podróżować. Wszędzie roiło się od jaskrawych rozbłysków świateł. Gwar świata Warszawy przerażał i męczy potwornie. Aeandril dziękował w myśli przedwiecznemu że nie skazał go na żywot w tym świecie. Spojrzał na idącą obok niego Azukene. Piękna twarz jego towarzyszki wyrażał strach i zaniepokojenie, Aeandril objął ją niepewnie ramieniem. Twarz księżniczki od razu się rozpromieniła. Cóż… dziwne stworzenia te kobiety.

– Jesteśmy na miejscu! – wrzasnął Polly przekrzykując wszechogarniający ich gwar. Aeandril spojrzał przed siebie. Stali przed drzwiami niepozornie wyglądającego budynku. Wejście nie wyglądało zachęcająco, stało przed nim dwóch ponuro wyglądających mężczyzn. Włóczęga instynktownie zacisnął pięści.

– Czego szukacie? – zapytał jeden z nich niespodziewanie spokojnym i miłym dla ucha głosem. – Nikt nie ma prawa wejść za te drzwi.

– No co Ty?! Manower! Na żarty ci się zebrało?! Kilka piór przy dupie mi ubyło i już nie poznajesz starego druha! To ja Polly!

– A to zupełnie inna sprawa! – odparł jeden z mężczyzn uśmiechając się uprzejmie i otwierając drzwi przed wędrowcami.

***

Widok który zastał ich po wejściu do małego obskurnego budynku zupełnie zbił z tropu i tak już zdezorientowanego Aeandrila. Azukena chyba już dawno przestała przyjmować do wiadomości to co się dzieje gdyż jej twarz wyrażał głęboki spokój. Było to o tyle zaskakujące że czwórka podróżnych zamiast znajdować się na podłodze obskurnej meliny stał właśnie na szczycie najwyższej góry jaką Aeandril kiedykolwiek widział w życiu. Dookoła wędrowców rozpościerał się niesamowity krajobraz. Kamienna pustynia, mieniąca się wszystkimi barwami czerwieni, poprzecinana głębokimi szczelinami popękanej ziemi wyglądała naprawdę niesamowicie w blasku zachodzącego za horyzont Słońca. Całości obrazu dopełniał majestatycznie wyglądający puchacz który badawczo wpatrywał się w twarz Aeandrila. Włóczęga stanął oko w oko z Panem Wiedzy – Wizegnotem, i wiedział że nie może zmarnować tej szansy. Postanowił nie czekać ani chwili dłużej.

– Witaj Najwyższy Mędrcu. Bądź pozdrowione wcielenie mądrości! Przybywamy do Ciebie z polecenia mędrca Monasa aby prosić Cię o łaskę.

– Monas… ach tak, nazywano mnie tak w pewnym uniwersów. Dyferencja, mam rację? – powiedział puchacz głębokim głosem i ku zdumieniu towarzyszy przemienił się na ich oczach przyjmując ludzką postać. Spod kaptura spojrzały na nich spokojne i mądre oczy starego znajomego.

– Witajcie. – powiedział Monas

– Co to ma znaczyć?! – krzyknął Aeandril – Ty jesteś Wizegnotem? Więc po co kazałeś wędrować nam taki kawał drogi?

– Uspokój się dziecko. Zamiast tego odpowiedzcie mi obydwaj na pytanie. Czy nadal potrzebujecie mojej łaski? Pytam o to czy nadal jest wam potrzebne to po co tutaj przybyliście.

Aeandril i Azukena popatrzyli na siebie. Jedno spojrzenie wystarczyło aby zrozumieli co każde z nich miał do powiedzenia Wizegnotowi.

– Nie potrzebuję Twojej łaski WIzegnocie. Pustka trawiąca moje wnętrze zniknęła. Pozostało po niej tylko wspomnienie. Jednak postanowiłem dokończyć tą wędrówkę dla niej… – powiedział Aeandril uważnie obserwując swoje buty i nie śmiąc podnieś wzroku.

– I ja Wielki Mędrcu nie potrzebuję Twej łaski. Myślałam że pragnie jej mój towarzysz. Dlatego tu jestem…

Monas uśmiechnął się szeroko: – Dlatego kazałem wam wędrować. Jeszcze nie rozumiecie? – spytał widząc zdziwione spojrzenia obojga. Nie potrzebnym wam żaden magiczny środek ani święte błogosławieństwo. Lekarstwo na pustkę każdego z was tkwiło w sercu tego drugiego. Wiecie o co mi chodzi, prawda? Tylko jedna rzecz na świecie była w stanie was uleczyć a wy ją odnaleźliście. Tą rzeczą jest Miłość – zakończył z uśmiechem.

Zawstydzony Aeandril podniósł wzrok. Najpiękniejsze oczy świata zdające się zaglądać wprost w jego dusze były pełne łez. Jednak na twarzy Azukeny nie było widać smutku. Chciał zrobić krok kierunku tej którą kocha jednak jego ciało sparaliżowała jakaś dziwna siła. Stał w miejscu jak kamienny posąg starając się posłać w jej stronę jak najwięcej ciepła i miłości.

– Ale to jeszcze nie koniec – powiedział Monas o istnieniu którego prawie zapomnieli. – Będziecie musieli obydwoje przejść próbę. Jeśli się wam powiedzieć, dostaniecie moc wykreowania własną wiarą swojego miejsca w multiwszechświecie. Jeśli zawiedziecie… cóż. Patrząc na Was jestem dobrej myśli. Do dzieła!

Ledwie Monas skończył swoje zdanie, świat Azukeny i Aeandrila rozprysnął się na miliard części.

***

Świadomość powoli zaczynała wracać do Azukeny. Jednak nim jeszcze zdążyła otworzyć oczy już wiedziała gdzie się znajduję. Znała zapach tego miejsca, dotyk trawy na jej skórze, powiew wiatru na jej twarzy. Wiedziała gdzie się znajduje. I cholernie się jej to nie podobało. Księżniczka powoli podniosła się z ziemi i otworzyła oczy oglądając znajomą scenerię. Wiedziała co się zaraz stanie. Zimny strach który zalęgł się pod jej sercem stopniowo zaczął obejmować całe ciało. Azukena oddałaby wszystkie skarby świata aby nie musieć przeżywać tego po raz drugi. Dlaczego? Pytała. Przecież pamiętała ten dzień aż za dobrze. Gdy była jeszcze młodziutką dziewczynką, wręcz dzieckiem poszła bawić się ze swym kuzynem nad rzekę. Była wiosna więc nurt był wyjątkowo wartki. Azukena z przerażeniem podeszła do rzeki znanej jej z dzieciństwa. Wtedy jej kuzyn chcąc zabłysnąć odwagą przed księżniczką postanowił przekroczyć rzekę w najpłytszym miejscu. Młoda dziewczyna prosiła go żeby tego nie robił. Nie posłuchał. Teraz Azukena patrzyła w miejsce gdzie przejście rzeki było najbardziej prawdopodobne, a mimo to graniczyło z cudem. Kaithair, jej kuzyn już tam był. Czas zatoczył pętle. Wiedziała co ma robić, nie było czasu do stracenia. Odwróciła się i pognała przed siebie równolegle do nurtu rzeki. Wtedy jako młoda dziewczyna postąpiła tak samo. Za zakrętem powinno znajdować się przewrócone drzewo, zawieszone nad rzeką. Pamięć nie myliła ją i tym razem. Gdy Azukena znalazła się nad piekielnym nurtem Kaithair pojawił się wypływając zza zakrętu rzeki. Jego walka z żywiołem była daremna. Jedyna szans ratunku tkwiła w ślicznej kuzynce. Wtedy jako mała dziewczynka Azukena stchórzyła. Zapłakana patrzyła bezradnie jak jej kuzyn mija ją posyłając jej ostatnie rozpaczliwe spojrzenie i wkrótce znika za kolejnym załomem rzeki. Nie potrafiła wyciągnąć do niego ręki. Bała się że Kaithair wciągnie ją do kipiącej wody. Nie wierzyła. Czy i w tym aspekcie historia miała się powtórzyć? Czy po raz kolejny miała zawieść? Azukena zapłakanymi oczami patrzyła na coraz szybciej zbliżającego się kuzna. Przecież nie da rady. Jest za słaba, na pewno sobie nie poradzi. Jakież szanse może mieć ona, wątła kobieta w walce z okrutnym żywiołem. Po raz kolejny zwątpiła. I właśnie wtedy kiedy bezradny Kaithair zbliżył się już na wyciągnięcie ręki, powalona przez swoją słabość na kolana księżniczka zobaczyła ukochaną twarz przed oczami. Uśmiechnięta twarz Aeandrila wyszeptała tylko dwa słowa. „Wierzę w Ciebie”. Reakcja była natychmiastowa. Azukena podniosła się z kolana, przechyliła przez konar i z niespodziewaną siłą chwyciła kuzyna za kurtkę podciągając lekko do góry. Resztę wykonał sam Kaithair. Chwila podarowana mu przez Azukenę wystarczyła silnym ramionom na znalezienie pewnego chwytu i ucieczkę przed śmiercią. Kaithair żył. Świat księżniczki ponownie wypełniła ciemnośc. Azukena przeszła próbę Wiary.

***

Aeandril podniósł ociężały łeb znad brudnego stołu. Całe ciało bolało go niemiłosiernie a świat zdawał się niemiłosiernie głośny. Przed jego oczami dwoiły się i troiły kufle piwa którymi wczoraj próbował zapić smutek. A było co zapijać. Był nędznym nic nie znaczącym włóczęgą. Zapomniany przez wszystkich, wyśmiewanym i pogardzanym. Nie miał prawa istnieć na tym świecie. Włóczęga podniósł oczy. Przed nim siedziała ciemna zakapturzona postać. Gdy tylko i spojrzenia się spotkały całą karczmę pochłonęła ciemność a sceneria zmieniła się momentalnie. Znaleźli się na mrocznym pustkowiu. Wszystko pokrywała mgła jakby poza tajemniczą postacią, Aeandrilem i samotnym drzewem z zawieszonym na nim sznurem nic nie istniało.

– No mistrzu – zasyczał kpiąco zakapturzony mężczyzna. – Może pora wykorzystać tą resztkę zasranej odwagi która ci jeszcze została i skończyć z tym wszystkim co?

Aeandril ponuro spojrzał na pętle zawiązaną na końcu sznura. Śmierć wydawała się dobrym rozwiązaniem. Nikt nie będzie płakał po takim śmieciu jak on. Po co ciągnąć to dalej? Kolejne lata bólu i cierpienia zadawanego po równo sobie i innym? Życie wyrzutka którego nikt nie chce widzieć na oczy? Jaki to wszystko miało sens?

– Widzę że została w twym łbie również resztka rozumu Aeandrilu. Po co komu taki robak jak ty? Zrób choć raz coś dobrego dla społeczeństwa i zakończ swój marny żywot. Najlepiej zaraz! I tak nic nikomu nie przyjdzie z twego żywota. Chciałeś być dobrem wcielonym?! Światłem dla innych?! Popatrz na siebie! Jesteś tylko marną pijaczyną szukającą okazji aby zalać swój smutek choć na chwilę w gorzałce i winie. Skończ z tym – zasyczał przeraźliwie zakapturzony mężczyzna.

Aeandril nic nie odpowiedział. Wiedział że upiór ma rację. Nic nie zostało. Nic. Obnażył ostrze swojego miecza i złożył go u swoich stóp. Klęknął przed sznurem, jak gdyby oddając pokłon Śmierci w groteskowej modlitwie. Przymknął na chwilę oczy. Ogarniała go ciemność. I właśnie w chwili w której Aeandril podniósł się by włożyć pętle na swą szyję i skończyć swój żywot, przez wszechogarniająca ciemność przebił się jeden obraz. Najcudowniejsza na świecie twarz Azukeny uśmiechnęła się przepięknie i wyszeptała do niego „Potrzebuję Cię”. Aeandril w jednej chwili otrząsnął się z upiornego snu.

– NIE!!! – ryknął i zrywając z szyi pętle schylił się po miecz. Ciemność zalała świat w momencie w którym głębokie cięcie pozbawiło upiora jego okaleczonej duszy. Aeandril przeszedł próbę nadziei.

***

Obudzili się niemal jednocześnie. Zatroskani Ellej i Lejla stali obok nich. Monas patrzył na nich z szerokim uśmiechem na twarzy:

– No no! Wiedziałem że Wam się uda! Przeszliście próbę Wiary i Nadziei. Życie postawi was przed jeszcze jedną. Największą. Coś mi się wydaje że nie muszę wspominać jaką! Teraz pora na mnie abym wypełnił swoją część obietnicy. Polly! Zabierz tych państwa z powrotem do Dyferencji. Tylko daj im czas aby sami wykreowali miejsce w którym chcą się znaleźć – dodał ze znaczącym mrugnięciem.

– No! Spadajcie! Muszę odwiedzić jeszcze kilka światów dzisiaj. Podobno Sauron znów burzy się w Śródziemiu. Pieprzony bubek. Na mnie już czas! Miłego życia! – powiedział z uśmiechem po czym zniknął. Polly zdecydowanym ruchem złapał za rękę Aeandrila i Azukenę i skoczył ze szczytu. Po chwili spadania znaleźli się w przestrzeni pełnej mocy. Tylko od nich zależało w jakim miejscu zakończy się ten lot.

***

Gdy Słońce wspięło się w końcu na sam czubek Yggdrasil aby oświecić uniwersum Dyferencji ze zdumieniem obserwowało nową krainę stworzoną przez wiarę naszych bohaterów. Aeandril siedzący przy ognisku z zachwytem w oczach obserwował nagą Azukenę wynurzającą się niczym bogini Piękna z jeziora Ferintol. Kosmyki jej włosów wdzięcznie opadały na mokre ramiona, smukła sylwetka zachwycała swym pięknem i powabem. Aeandril odłożył drewniany flet i podszedł powoli do Azukeny, jej uroda uderzała go tak mocno że z trudem mógł ustać na nogach. Wplątał dłonie w jej włosy i przytulił mocno do siebie:

– Kocham Cię – cicho szepnął całując ją delikatnie w szyję.

– Ja Ciebie też Słońce – odpowiedziała Azukena i wspólnie delikatnie osunęli się w gorącym pocałunku na ziemię. Cały świat przestał mieć znaczenie w momencie w którym Wilk i Kot uwierzyli że są Jednością.

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Witam. Jest to moje pierwsze opowiadanie dlatego będę bardzo wdzięczny za każdą opinię i konstruktywną krytykę :) pozdrawiam

Szpetne przekleństwo Aeandrila przerwało monotonię lasu Nonthorien i spłoszyło śpiące nieopodal ptaki, które zrywając się do lotu krzyczały coś z wyrzutem w kierunku wędrowca. – Monotonna może być wędrówka, monotonny może być dialog, krajobraz. Ale co rozumiesz przez monotonię lasu i w jaki sposób przerwało ją przekleństwo?

Wędrowiec miał już tego serdecznie dość, przez czas spędzony w lesie zdążył zapomnieć jak wygląda Słońce i jak cudownie jest czuć jego dotyk na swojej (zbędny zaimek) skórze. – Dwa pierwsze pogrubienia, to powtórzenia względem zdania poprzedniego. Dalej, ten las musiał być naprawdę ciemny i gęsty, skoro koleś wędrując nim zapomniał, jak słońce wygląda. A ciemno musiało być, że ho ho!

Zazwyczaj poziom batów jakie przy tym zbierał był nieporównywalnie wyższy od wysokości honorarium które szybko zmieniało swego właściciela na chciwego karczmarza. – Po pierwsze, niejasność. Batów, w sensie ran, czy batów w sensie chłosty. Po drugie, jaki poziom? Level doświadczenia? Tez ciężko wyłapać o co kaman.

 

. Jednak Włóczęga kochał swoje życie. Monotonia była jego wrogiem a zmienność jedynym przyjacielem. – Kolejna niejasność. Życia, czy włóczęgi?

 

A na razie czas nam układać się do snu bo księżyc dawno schował się za horyzont. – dodał wędrowiec odwracając się do ogniska – Dobranoc psiaku – rzucił za siebie. – Chwilę wcześniej pisałeś, że ciemno tam było jak w dupie i nawet słońce zapomnieli jak wygląda. Więc na jakiej podstawie stwierdzili, że księżyc schował się za horyzontem? Przecież w lesie nawet horyzontu nie widać.

 

W tym samym czasie w królestwie Meandrill księżna Azukena po raz pierwszy w swym życiu przekraczała granicę posiadłości swojego ojca, króla Ragnaromira.

 

Kilka słów krytyki, mam nadzieję konstruktywnej. Chyba nie jestem dziś w nastroju do czytania tego rodzaju fantasy, więc odpuściłem dalszą lekturę.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

dzięki :)

Tytuł popraw, bo woła o literkę.

- Żeby cie czort! – zaklął ponownie próbując bezskutecznie odpalić fajkę zamokniętą zapałką.  

Zapałki w świecie fantasy plus kolokwializm w narracji oraz brak przecinka.  

(...) aby oświecić uniwersum Dyferencji (...)  

Już za Hammurabiego rozróżniano oświecenie od oświetlenia.  

Kwiatki na dzień dobry, kwiatek na pożegnanie --- wystarczy.

Przecinki, zaimki, powtórzenia. Pisz dalej i więcej czytaj, a będzie dobrze! :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Daleko niedotarłam, przetrwałam jakieś sześć stron.

Razi mnie Twój styl - użycie wielu kolokwializmów i słów, które nie pasują do konwencji świata fantasy, a także wulgaryzmy. Wcale nie są zabawne, wierz mi. Gdyby tekst był napisany inaczej, może nawet przeczytałabym do końca, by dowiedzieć się, co spotkało bohaterów, ale niestety odpadłam.

 

Liczby zapisujemy słownie, nie cyframi.

Zwrotów typu "ty", "cię" i tak dalej, nie zapisujemy wielkimi lietrami, chyba że w listach.

"W kącie rogu ćmiąc fajkę siedział..." - w kącie rogu, a co to?

Na końcach zdań stawia się kropki. Dzięki temu wiemy, że to koniec. A zdania zaczynamy wielkimi literami.

"Odparł głęboki i spokojny głos mędrca" - no to odparł głos czy mędrzec? Zdecyduj się.

Jest sporo literówek, w tym takich, które łatwo wykryłby moduł sprawdzania pisowni w edytorze tekstu.

Do tego dochodzi zapis dialogów - często nieprawidłowy.

Że o interpunkcji nie wspomnę - pomijając wspomniane brakujące kropki, brakuje wielu, wielu przecinków.

TĘ pustkę a nie tą. TĘ prawdę a nie tą. I tak dalej.

Fascynuje mnie to jak bohater, grając na flecie, jednocześnie śpiewał. Naprawdę fascynuje.

Niemogąca łącznie. Niebezpieczne takoż. I nieważne. Oraz niejeden. Uważaj na te "nie", bo bardzo często niepotrzebnie piszesz rozdzielnie.

Nie "unosi się do góry", tylko po prostu unosi. To masło maślane, bo trudno unosić w dół.

W międzyczasie Azukena stała się Azuceną. Rozumiem, że sn na polanie jej zaszkodził?

Puentą a nie puentom...

 

To taki przegląd, ale jest bardzo wiele rzeczy tutaj, nad którymi trzeba pracować, pracować, pracować. A potem sprawdzać co się napisało aż do bólu. I próbować dalej, w międzyczasie czytając dużo porządnej literatury.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Tak. Ola mi Cię wysłała!

Nie mi oceniać bo sama piszę o wiele gorzej, serio, ale to moja subiektywna opinia:

Bardzo mi się podoba pomysł z tym światem. Jesteś naprawdę kreatywny. (Pomysł z Warszawą genialny!):D

Ja nie mam nic do zarzucenia. (no oprócz błędów, ale kurczaki, sama robię więcej!)

Pozdrawiam!

Jeszcze raz dzięki wszystkim za opinię, mam nadzieję że każde kolejne opowiadanie będzie stało na wyższym poziomie :) trzymajcie kciuki! :)

Trzymamy!:)

Nowa Fantastyka