- Opowiadanie: HarryAngel - Czerwony balon

Czerwony balon

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czerwony balon

Na wstępie chciałbym powiedzieć wszystkim, którzy czytają tą historię, iż nie mam zamiaru się przedstawiać. Nie wynika to z braku dobrego wychowaniu lub też nieufności wobec Was. Kieruje się raczej chęcią zachowania resztek prywatności, z której i tak niewiele mi pozostało w ostatnim czasie. Jednocześnie wyrażam nadzieję, że moja anonimowość, a także jej przyczyna zostanie dobrze zrozumiana i nikt nie będzie miał mi tego za złe. Jeśli jednak mimo wszystko ktoś poczuje się dotknięty, obiecuję wynagrodzić mu to szczerym wyznaniem historii, będącej mym udziałem ze wszelkimi szczegółami, bez niedomówień w całej swej okazałości.

 

Tyle tytułem wstępu. Teraz mogę już z czystym sumieniem oddać się pełnej relacji zdarzeń, którymi żyłem intensywnie w ostatnim czasie i które wlały w moje serce kroplę nadziei, będącej jak się później okazało… złudną.

Od kilku lat miejscem mojego zamieszkania jest Zakład Psychiatryczny, położony w centralnej części kraju. Już widzę oczami wyobraźni Wasze zdumienie, może nawet podszyte lekko drwiącym uśmiechem. Nie mam Wam tego za złe, gdyż zapewne sam bym tak zareagował we wcześniejszym życiu. Użyłem określenie „wcześniejszym”, gdyż dzielę swoją dotychczasową egzystencję na dwa etapy. Jak łatwo się domyśleć, pierwszy z nich dotyczy wszystkiego, począwszy od moich narodzin, aż po wyrok sądowy, który sprawił, iż jestem teraz tu gdzie jestem. Drugi etap to wszystko, co działo się później i dziać się będzie prawdopodobnie do mojej śmierci. Jest to wciąż otwarta księga, do której codziennie dopisuję kilka stron. W ostatnim czasie znalazło się w niej kilka naprawdę interesujących rozdziałów, które po krótce zamierzam Wam przedstawić. Zanim jednak to zrobię, cofnę się kilka linijek do góry, aby kontynuować rozpoczęty przeze mnie wyżej wątek wyroku sądowego, gdyż nie mogę go tak zostawić bez jakichkolwiek wyjaśnień. Mogłoby to wywołać niepotrzebne, często chybione domysły na temat mojej osoby, a także mych czynów, co zapewne w wielu przypadkach zakończyłoby się przerwaniem lektury tego opowiadania w momencie, w którym ono tak naprawdę jeszcze się nie zaczęło.

 

Otóż kilka lat temu dopuściłem się straszliwej zbrodni. Takie przynajmniej było zdanie sądu i prokuratora. Oczywiście mam zupełnie inny pogląd na tą sprawę, jednak mój głos nie został przez nikogo uwzględniony. W bezdusznej machinie wymiaru sprawiedliwości liczy się tylko dowód, a ten źle zinterpretowany, bez zestawienia go w odpowiednim kontekście, może zakończyć się ( tak jak w moim przypadku) niesprawiedliwym wyrokiem, łamiącym człowiekowi życie.

Padłem ofiarą ludzi, którzy mienili się być moimi przyjaciółmi. Skrzętnie wykorzystali moją wrodzoną ufność wobec innych i wplątali w sytuację bez wyjścia, która zakończyła się na sali sądowej. Zostałem oskarżony o zabójstwo, po tym jak patrol policyjny znalazł w bagażniku samochodu rozkładające się zwłoki trzech osób. Zapewne chcielibyście wiedzieć, co robiłem w tym samochodzie. Zgodziłem się pomóc moim nowym znajomym w przewiezieniu pewnej ważnej rzeczy, o której nie chcieli mi powiedzieć. Miałem nie otwierać bagażnika i dojechać tylko do wcześniej wskazanego miejsca. Jakże byłem głupi wyrażając zgodę i ślepo ufając im.

 

To właśnie za głupotę powinienem zostać skazany, nie zaś za czyn, którego tak naprawdę nie popełniłem. Jak to się stało, że moje odciski palców znalazły się na broni, z której została zastrzelona owa trójka? Do dzisiaj tego nie wiem. Myślałem, że w całym tym nieszczęściu los raz uśmiechnął się do mnie na sali sądowej, gdy wyrok z dożywotniego pozbawienia wolności, zamienił się w pobyt w Zakładzie Psychiatrycznym do czasu całkowitego wyleczenia. Jak się później okazało, nie była to dla mnie aż tak szczęśliwa decyzja. Wcale nie czułem i nie czuje się chory, tak więc patrzę na przyszłość bardzo pesymistycznie, gdyż nie mam bladego pojęcia, jak mam się zachowywać, żeby lekarze orzekli o pozytywnym przebiegu mojego leczenia i podjęli decyzję o jego zakończeniu. Po ostatnim moim „wybryku”, który stanowi główny powód, dla którego siedzę teraz i piszę te słowa, boje się, że wyjdę stąd dopiero wtedy, gdy moje serce przestanie już bić.

 

Choć jestem tu już kilka lat, wydaje mi się, iż spędziłem tu co najmniej kilka wieków. Dni dłużą się niemiłosiernie, a kiedy patrzę na zegar, zawieszony na ścianie tuż nad małym oknem, będącym jedynym otworem na świat zewnętrzny, wskazówki wydają się pracować na zwolnionych obrotach, jakby specjalnie rozkoszowały się tymi torturami.

 

Najgorsze jest to, że od początku mojego pobytu, z przyczyn mi nieznanych nie mogłem kontaktować się z innymi pacjentami, a także uczestniczyć w żadnych grupowych zajęciach. Nawet na spacer wychodziłem po zmierzchu, kiedy na dworze nie było już nikogo. Pielęgniarze, a od wielkiego święta lekarz prowadzący, to były jedyne osoby z którymi mogłem porozmawiać. Zadawałem pytania, chciałem się dowiedzieć dlaczego jestem tu przetrzymywany, lecz zbywali mnie jakimiś głupimi tekstami w stylu „ …na początku terapii… bla bla bla”. Ale ten początek trwał już kilka lat!

Podczas pierwszych tygodni w Zakładzie wydawało mi się, że jak na ironie losu to właśnie tutaj zwariuję, a biały strój bez rękawów stanie się moim jedynym ubraniem. Którejś nocy śnił mi się nawet mój pogrzeb. Nad trumną zdołałem ujrzeć tylko księdza, dwóch pomocników sypiących ziemię, moją nie żyjącą już matkę oraz dyrektora Zakładu. Wszyscy patrzyli w dół z wyraźnym obrzydzeniem, które wykrzywiało ich twarze w nienaturalny wręcz sposób. Ja zaś leżałem w trumnie, z zamkniętymi powiekami, lecz zamiast mieć na sobie garnitur, żegnałem się ze światem w kaftanie bezpieczeństwa, tak jakby matce było jeszcze mało wstydu za mnie, gdy jeszcze żyłem.

 

Potem przestałem już nawet śnić, pozbawiony ostatniej, a zarazem jedynej rozrywki w Zakładzie. Zamknięty w małym pomieszczeniu, przypominającym pokój dziecięcy, czułem przygniatający, klaustrofobiczny lęk, dodatkowo podsycany przez umieszoną w rogu kamerę, przez którą zapewne monitorowano mnie. Wydawało mi się to nieludzkie, naruszające podstawowe prawa człowieka. Czułem wzburzenie i demonstrowałem je używając do tego celu zarówno krzyku jak i uderzeń w ściany. Były to ataki silne, jednak trwające krótko, gdyż spotykały się szybko z reakcją, pracującego tutaj personelu. Jeden zastrzyk w rękę, kilka siniaków od mocnego uścisku pielęgniarzy i już mijała mi ochota na domaganie się czegokolwiek, zadowalając się patrzeniem w sufit i podziwianiem jego śnieżno białego koloru.

 

Przez kilka tygodni oczywiście odżywały we mnie jeszcze dawne instynkty, później zaś wszystko mi zobojętniało. W momencie, kiedy uspokoiłem się, dyrekcja widocznie uznała, że w zamian powinienem dostać nagrodę w postaci książki, dostarczanej raz w tygodniu. Nie były to pasjonujące lektury, ale czas płynął przy nich znacznie przyjemniej, a przede wszystkim szybciej. Wcześniej tzn. przed umieszczeniem w Zakładzie nie należałem do wielkich entuzjastów literatury, ograniczając się do kilku książek w ciągu roku, czym i tak zapewne podwyższałem średnią krajową. Siedząc zamknięty w czterech szpitalnych ścianach zacząłem też dużo rozmyślać. Nie osiągałem może wyżyn intelektualnych, ani też nie dochodziłem do przełomowych dla świata wniosków, jednak odkryłem w sobie coś, czego wcześniej nie zauważałem, bądź też nie byłem w stanie. Od tego czasu męczyła mnie potworna pustka, która nie pozwalała mi zasnąć. Im bardziej zagłębiałem się w jej przyczynę, tym mocniej ją odczuwałem. Wreszcie stała się tak uciążliwa, iż skoncentrowałem się tylko na znalezieniu czegoś, co by ją wypełniło. Pewnego ranka, jeszcze przed posiłkiem poprosiłem pielęgniarza o długopis i kartkę papieru. Na początku kręcił głową, lecz po moich nieustających prośbach zdecydował się zapytać kierownika o zgodę.

 

Minął cały tydzień zanim doczekałem się odpowiedzi, jednak było warto. Dostałem dwa długopisy z czarnym tuszem oraz plik kartek z zastrzeżeniem, iż wszystkie notatki będą kontrolowane. Niezbyt mi się to uśmiechało, jednak cóż miałem począć? Zawsze mogłem wrócić do patrzenia się na biały sufit.

Początkowo zapisywałem coś na kształt dziennika. W związku z tym, iż brakowało mi rozmów z drugim człowiekiem, dzieliłem się swoimi myślami i uczuciami z kartką papieru. Ku mojemu zdziwieniu działało to niezwykle skutecznie na dotychczas gnębiące mnie uczucie pustki. Przeżywałem coś w rodzaju wewnętrznego oczyszczenia. Dzięki temu nie miałem już problemów ze snem, a w nocy doświadczałem dziwnych, acz interesujących wizji. Wtedy postanowiłem opisać je w formie opowiadań, porzucając dotychczasowe pisanie dziennika. To była dobra zmiana. Pochłonięty tworzeniem, czułem coś na kształt spełnienia, a uśmiech powrócił znów na mojej twarzy.

 

Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż lekarz prowadzący podjął decyzje, aby natychmiast zabrać mi długopis, kartki, a dotychczasowe notatki zniszczyć. Znów poczułem pustkę, odechciało mi się żyć. Byłem nieszczęśliwy i wściekły, a swoją frustracje wylewałem w atakach szału, które kończyły się kolejnymi zastrzykami. Leżałem bezczynnie i myślałem o odebraniu sobie życia, jednak nawet tego nie mogłem zrobić, bo jak? Udusić się wstrzymując powietrze? Po dwóch minutach nie wytrzymałbym z bólu, poza tym czy to jest w ogóle możliwe? Powiesić się? Ale jak, na czym? Z rozpaczą stwierdziłem, że zamiast do czyśćca trafiłem prosto do piekła.

 

Odmówiłem przyjmowania posiłków, coś na kształt strajku głodowego, z tym że celem był mój zgon. Po dwóch dniach, kiedy gotów byłem jeszcze walczyć z uczuciem głodu, weszło dwóch pielęgniarzy. Jeden z nich mocno umięśniony, z kolorowym tatuażem na bicepsie przedstawiającym wizerunek smoka, złapał mnie na wysokości klatki piersiowej i wyłamał ręce do tyłu. Drugi, szczupły i chyba „nowy”, na co wskazywał jego przestraszony wyraz twarzy, pchnął mnie na łóżko i oboje przywiązali mnie skórzanymi pasami. Wbrew swojej woli przyjmowałem pokarm dożylnie, a w głowie świdrowała mi rozpaczliwa myśl, iż będę w takim stanie do końca swych dni. W nocy modliłem się, by jak najszybciej nadeszły z ręki niewidzialnego anioła śmierci. Za dnia podawano mi coraz silniejsze lekarstwa, których działanie opisałem wcześniej. W pewnym momencie moja wegetacja w oczach tych, którzy non stop mnie obserwowali, wydała się na tyle niegroźna, iż decyzją lekarza prowadzącego zaprzestano przywiązywać mnie do łóżka, lecz było mi już wszystko obojętne, dlatego też przyjąłem tą zmianę bez jakichkolwiek oznak radości. Nie myślałem o niczym, nie miałem żadnych pragnień, pokornie przyjmowałem posiłki, aby uniknąć kolejnej wizyty pielęgniarza z wytatuowanym smokiem.

 

Kilka dni później, gdy uczucie pustki znów zaczęło mnie nawiedzać, wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Siedziałem na łóżku, nucąc nieudolnie jakąś melodie z czasów mojej młodości, gdy usłyszałem dziwne dźwięki zza ściany. Przypominało skrobanie jakimś ostrym narzędziem. Przyłożyłem ucho i zacząłem w skupieniu przysłuchiwać się temu, co działo się po drugiej stronie. Ktoś ewidentnie próbował wykuć dziurę w ścianie, aby dostać się do mojej części. Wydawał przy tym z siebie odgłosy, które wskazywało na to, iż było to zajęcie ciężkie. Po cichu wspierałem go, ciesząc się na myśl o spotkaniu z nieznajomym. Wtedy przypomniałem sobie o kamerze i szybko wróciłem do poprzedniej pozycji, udając iż nic nadzwyczajnego się nie dzieje.

 

Zacząłem zastanawiać się i martwić, co zrobią obserwatorzy, gdy zobaczą dziurę w ścianie. Przed oczami pojawił mi się obraz wielkiej igły, z której czubka spływała na ziemię ogromna kropla płynu, który raz na zawsze miał ze mnie uczynić warzywo. Podobny los prawdopodobnie spotka nieznajomego zza ściany, pomyślałem i postanowiłem go ostrzec.

 

– Co robisz? Przecież tutaj są kamery!- powiedziałem, nie otwierając prawie ust. Skrobanie ustało. Odetchnąłem zulgą, jednak po chwili nieznajomy zaczął uderzać o ścianę jeszcze szybciej i mocniej, tak jakby moje słowa wywołały efekt zupełnie odwrotny do zamierzonego.

 

– Przestań! Chcesz, żeby nas zabili?– tym razem nie mogłem się powstrzymać, by podnieść nieco głos. Uznałem, że sytuacja wymaga ryzyka. Na nic jednak zdały się moje prośby. Skupiłem wzrok na drzwiach, czekając tylko, aż się otworzą i ujrzę w nich pielęgniarzy z szerokim, fałszywym uśmiechem. Skrobanie przeszło w głośnie kucie ściany i było coraz bliżej mojego łóżka, tak że odniosłem wrażenie jakby część uderzała w moje ciało. Farba zaczęła odchodzić ze ściany, na której zaczęły pojawiać się czarne kreski, jak na skorupce od jajka.

 

Chwilę później ujrzałem mały otwór, który z każdą sekundą rozrastał się. Nieznajomy znów przerwał na chwilę pracę i przystawił oko do dziury. Spoglądał na mnie, aż mi przeszły ciarki po plecach. Znowu nastąpiło kucie. Jesz kilka uderzeń, jeszcze dwa, jedno… wreszcie wyrwał znaczną część ściany, która leżała teraz na moim łóżku, brudząc pościel. Nie żebym był przesadnie wrażliwy na punkcie czystości, co innego pielęgniarze i dyrektor. Nieznajomy wychylił głowę. Wyglądał na jakieś trzydzieści parę lat, choć równie dobrze mógł być młodo wyglądającym mężczyzną pod pięćdziesiątkę. Patrzył na mnie wygłodniałym wzrokiem, tak jakby nigdy nie widział na oczy innego człowieka.

 

Uśmiechnąłem się delikatnie, gdyż nie wiedziałem z kim mam do czynienia, choć patrząc na miejsce w którym obydwaj się znajdowaliśmy, mogłem domyślać się, że był czubkiem.

 

– Nie działają– powiedział, przeciskając się do środka przez dziurę.

 

– Co nie działa?– zapytałem odruchowo, nieco zaskoczony tym świeżo rozpoczętym dialogiem.

 

 

– Jak to co? Kamery– stwierdził to jak znaną wszystkim oczywistość.

 

Przez chwilę nie wiedziałem co odpowiedzieć. Czy ktoś tutaj robi ze mnie wariata?

 

– W takim razie po co są tutaj założone?

 

Mężczyzna otrzepał się z tynku, który pokrywał jeszcze jego twarz, przez co wyglądał jakby pomalował się na Halloween.

 

– Po to, żebyś myślał, że ciebie obserwują. Wtedy kontrolujesz się, nie robisz głupstw, takich jak na przykład składanie wizyt sąsiadowi– zaśmiał się. Sprawiał wrażenie człowieka, który spotkał na plaży znajomego i wdał się z nim w towarzyską pogawędkę. Nie do końca mu wierzyłem w historie z nie-działającymi kamerami, jednak gdyby faktycznie działały na pewno któryś z pielęgniarzy na pewno by się pojawił. Rozważałem również opcję, iż mężczyzna jest jednym z nich i jestem poddawany jakiemuś dziwnemu testowi. Tylko jakiemu i po co? Czy zrobiłem coś złego w ostatnim czasie? Prawdę mówiąc nie miało to żadnego znaczenia.

 

Postanowiłem być cały czas czujny, wobec nowo poznanego. Brakowało mi towarzystwa dlatego też nie chciałem się do niego całkowicie uprzedzać, jednak gdzieś w głowie paliło mi się czerwone światło, które ostrzegało przed zbytnim gadulstwem i zacieśnianiem z nim więzi.

 

– Długo tutaj jesteś?– zapytał nagle.

 

Zacząłem się zastanawiać nad odpowiedzią. Jego pytanie sprawiło, że zdałem sobie sprawę, iż tak naprawdę straciłem całkowicie poczucie czasu. Na początku mojego pobytu liczyłem dni, które powoli upływały, kreśląc na ścianie małe pionowe linie. Potem zapał mi minął i było mi całkowicie obojętne, czy siedzę tutaj rok, dwa lata, czy dziesięć.

 

– Nie wiem– odpowiedziałem z rozbrajająca szczerością. Myślałem, że nieznajomy roześmieje mi się prosto w twarz, ten jednak tylko nieco posmutniał i zamyślił się przez chwilę.

 

– Ja też. Miałem nadzieję, że może chociaż ty liczyłeś dni. Ja poddałem się po pierwszych trzech miesiącach.

 

Zrobiło mi się go żal i jednocześnie poczułem z nim pewnego rodzaju więź. Coś nas łączyło.

 

– Za co tu trafiłeś?– teraz ja zadałem pytanie.

 

– Niestety tego też nie wiem. Jeszcze kilka tygodni temu pamiętałem, jednak od tamtego czasu podawali mi coraz mocniejsze środki, przez które moja pamięć wygląda jak ser szwajcarski, jeśli wiesz co mam na myśli.

 

A co mam nie wiedzieć, czy wyglądam na jakiegoś przygłupa– pomyślałem sobie.

 

– Dobrze. Trochę sobie porozmawialiśmy, ale zaraz przynoszą obiad, więc lepiej będzie jak już sobie pójdę. Wpadnę do ciebie wieczorem. Powiem ci coś, co może cie zainteresuje.

 

Mężczyzna znów przechodził przez dziurę w ścianie. Droga powrotna szła mu znacznie łatwiej, a przez to szybciej. Na końcu odezwał się jeszcze.

 

– Ustaw tak łóżko, żeby zasłaniało tą dziurę. Lepiej, żeby o niej nie wiedzieli. Kiedy będe chcial Cie znow odwiedzic, zapukam wczesniej, wtedy znowu je przestawisz.

 

Mężczyzna zniknął, wstawiając z powrotem część ściany, co przypominało trochę układanie puzzli. Widać było delikatne rysy, tworzące kwadratowy szkic. Na upartego można było to nazwać nawet dziełem z nurtu ekspresjonizmu, w myśl zasady '' zrób kupę i przekonaj innych, ze to artystyczna wizja''. Przestawiłem łóżko tak, ze idealnie zakrywało nierówności w ścianie. Kosztowało mnie to trochę wysiłku, jednak byłem bardzo zadowolony z końcowego efektu. Położyłem się na chwile, choć nie czułem zmęczenia. W oczekiwaniu na obiad, a przynajmniej na to coś, co nazywane było tutaj obiadem, rozmyślałem o mężczyźnie, który pojawił się w moim pokoju. Głównym przedmiotem mojego żywego zainteresowania były jego słowa o tym, iż ma dla mnie ciekawą informację. Już nie mogłem się doczekać wieczoru, kiedy to miałem się z nim spotkać, całkowicie zapominając o podejrzeniach w stosunku do jego osoby. Tuż po posiłku zmógł mnie sen. Wynikał raczej z nudów, kiedy opadła ze mnie pierwsza fala podekscytowania.

 

Obudziłem się , usłyszawszy pukanie w ścianie. Początkowo wydawało mi się, iż jest to element snu, jednak po chwili, gdy wróciłem do realnego świata, zerwałem się na nogi. Krew uderzyła mi do głowy i przez chwilę straciłem równowagę, widząc przed oczami tylko ciemny obraz. Uderzenia w ścianę były coraz mocniejsze. Zachowałem równowagę i po chwili znów widziałem świat normalnie.

 

Odsunąłem prędko łóżko, starając się robić przy tym jak najmniej hałasu. W podnieceniu prawie przewróciłem się o nóżkę. Pukanie ustało. Chwilę ciszy przerwał dźwięk wyjmowanego kawałka ściany. Wydawał mi się teraz mniejszy, chociaż odrywał się na tych samych rysach. Znów ujrzałem twarz nieznajomego mężczyzny, który wyglądał jeszcze weselej, niż poprzednio. Pomyślałem sobie, iż albo mam do czynienia z wariatem, albo z najbardziej pozytywną osobą na świecie. Na marginesie– jedno nie przeczyło drugiemu.

 

– Już myślałem, ze cie zabrali– powiedział na powitanie.

 

– A niby gdzie mnie mieli zabrać?– zapytałem, zaciekawiony, iż może dowiem się znowu czegoś nowego.

 

– Nie wiesz, że od czasu do czasu zabierają niektórych pacjentów na badania, z których już nigdy nie wracają?

 

– Nie wiedziałem. Od kogo miałbym to usłyszeć? Przecież siedzę tu sam… do dzisiaj.

 

– Spokojnie, nie denerwuj się tak. Ja też siedzę sam, ale mam oczy i uszy otwarte. Czasem coś tam się dowiem.

 

Po tych słowach staliśmy chwilę w milczeniu. Mężczyzna rozglądał się po moim pokoju tak jakby planował zrobić tu przemeblowanie. W między czasie zerknął na mnie.

 

– A wiesz co jest najgorsze?– nie próbowałem bawić się w zgadywankę. Spojrzałem na niego wzrokiem, mówiącym'' no, oświeć mnie''– to, że obawiam się, że niedługo przyjdą po mnie.

 

– Skąd te podejrzenia?– zapytałem coraz bardziej zainteresowany.

 

– Zawsze przed tym jak zabierają klienta na badania, przez dwa tygodnie nikt go nie odwiedza. Ani pielęgniarze, ani kierownik. Tylko podają ci miskę z żarciem, żebyś przedwcześnie nie zdechł.

Chciałem zapytać się go o to, skąd wie to wszystko, jednak zapomniałem zupełnie o tym, zastanawiając się nad tym, od ilu dni w moim pokoju nie było żadnego pracownika Zakładu. Mężczyzna przyglądał mi się i chyba zaczął się czegoś domyślać.

 

– A ciebie kiedy ostatni raz odwiedzali?– zapytał tak, jakby znał już odpowiedź.

 

Spojrzałem na niego wymownie. Nie poruszyłem nawet ustami. Nie było to potrzebne.

 

– No to wygląda na to, ze mają chrapkę na naszą parę– powiedział z uśmiechem na twarzy, jednak miał on raczej podłoże nerwowe.

 

– I co, będziemy tak spokojnie czekać, aż nas zabiorą i zrobią z nami bóg wie co ?– zapytałem odruchowo, pchnięty instynktem podsycanym chęcią przetrwania.

 

– No nie, na pewno nie. Pamiętasz jak mówiłem ci dzisiaj, że wieczorem powiem o czymś ciekawym?

Skinąłem głową.

 

– Więc trzeba to będzie wprowadzić w życie szybciej , niż myślałem.

 

– To znaczy co ?

 

– A jak myślisz? Mam plan ucieczki z tego Zakladu.

 

– Żartujesz?– zapytałem, nieco drwiąc z niego.

 

– A niby czemu?– odparł lekko obruszony– jeszcze przed sekundą pytałeś się mnie, czy będziemy bezczynnie czekać,aż nas zaprowadzą na rzeź, a teraz kpisz sobie ze mnie? Nie chcesz stąd wiać, to nie. Owszem samemu będzie trudniej, ale dam rade– powiedziawszy to skierował się w stronę otworu w ścianie. Oczywiście był to teatralny gest, gdyż zaraz po usłyszeniu mojego głosu zawrócił z błyskiem w oczach, mówiącym '' wiedziałem, że nie odmówisz.

 

– Spokojnie, po prostu wydaje mi się to mało realne– próbowałem go uspokoić– powiesz mi coś więcej na temat tego planu?

 

Mężczyzna usiadł na łóżku, zrobił krótką przerwę w mówieniu, wziął głęboki oddech, dodając szczyptę dramaturgii w swojej opowieści, po czym zaczął objaśniać mi szczegóły tego genialnego ( w jego mniemaniu) planu.

 

– Mam na zewnątrz bardzo dobrego znajomego. Zajmuje się różnymi konstrukcjami. A to zbuduje samodzielnie łódkę, a to pojazd napędzany energią słoneczną. Naprawdę zdolny chłopak.

 

– A co on ma wspólnego z twoim planem?

 

Mężczyzna spojrzał na mnie zły, że mu przerwałem. Postanowiłem więcej mu nie przeszkadzać.

 

– Teraz pracuje nad swoim pierwszym latającym pojazdem. Pracuje to za mało powiedziane, prace nad nim są już na ukończeniu. Zdołałem się z nim porozumieć i byłby bardzo zainteresowany wypróbowaniem swojego nowego dzieła, przy okazji pomagając przyjacielowi w ucieczce.

 

Kiedy skończył, spojrzał na mnie pełen entuzjazmu, czekając aż udzieli się on również i mnie. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, tak by wyrazić to, co tak naprawdę sądziłem o tym pomyśle, a jednocześnie nie urazić go i nie tracić towarzysza do rozmów.

 

– A co to za pojazd?– zapytałem, gdyż żadna rozsądna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy.

 

– To najzwyklejszy w świecie balon. Nawet wiem jaki ma kolor. Czerwony– usłyszawszy to, ledwo powstrzymałem się od śmiechu. Zachowanie powagi wymagało ode mnie wiele wysiłku. Facet naprawdę miał nie pokolei w głowie i bardzo dobrze, że go tutaj zamknięto. Na moje nieszczęście umieścili go w pomieszczeniu obok mnie. Zastanawiała mnie jeszcze kwestia tego, jak porozumiewa się ze swoim niby przyjacielem-konstruktorem z zewnątrz. Zdałem sobie jednak sprawę, że taki wariat może sprzedać mi każdą historię i nie zdziwiłbym się, gdyby odpowiedział mi, że kontaktuje się z nim za pomocą zdolności para normalnych– musimy uciekać w tym tygodniu– powiedział na koniec, a w jego oczach widziałem coraz mocniej rosnący obłęd.

 

– No dobrze. Mamy balon, ale jak stąd uciekniemy?– zapytałem, chcąc się przekonać jak chorą wyobraźnie miał mój rozmówca.

 

– Mój przyjaciel przyleci na główny plac, który znajduje się za naszymi oknami.

 

– Oknami?– zdziwiłem się mocno.

 

– Przepraszam, zapomniałem, że u ciebie nie ma okna. Ale u mnie jest.

 

– A ja tyle czasu zastanawiałem się, co się znajduje za tą ścianą. Czym sobie zasłużyłeś na taki luksus jak okno?

 

– Nie wiem. Ale może zrobili to dla zmyłki, by uśpić moją czujność, a potem dobrać się do mojego mózgu na tych sławnych badaniach.

 

'' Może nie byłoby to dla ciebie takie złe''– pomyślałem w duchu. Spojrzał na mnie przez chwile tak, jakby czytał w moich myślach, jednak chwilę później powrócił do wyrazu twarzy szaleńca, zafascynowanego ideą zrodzoną w jego chorym umyśle– uciekamy jutro– wypalił znienacka. Zaskoczyła mnie ta deklaracja i gdybym w tym samym momencie delektował się smakiem kawy, na pewno zakrztusiłbym się ( może nawet i śmiertelnie).

 

– Jak to jutro?– zapytałem całkiem naturalnie, nie wiedząc o co innego mógłbym zapytać.

 

– A co, jutro masz jakieś ważne spotkanie, albo inne pilne zajęcie?– odpowiedział wyraźnie podirytowany moimi pytaniami– jutro mijają dwa tygodnie od kiedy ostatni raz odwiedzali mnie pielęgniarze, więc to moja ostatnia szansa. Zresztą twoja też, bo za kilka dni przyjdą również po ciebie.

 

Zaskoczyła mnie siła tych słów, które mocno podziałały na moja wyobraźnie.W jednej chwili opuścił mnie nastrój do drwienia sobie z pomysłu mojego rozmówcy i jego planu. Co więcej, gdy widmo śmierci zajrzało mi w oczy, zacząłem realnie rozważać swój udział w ucieczce. Może nie stałem się w przeciągu kilkunastu sekund gorącym entuzjasta ewakuacji ze Szpitala za pomocą czerwonego balona, jednak chciałem ratować swoje życie.

 

– Wykułem otwór na podwórko w mojej celi, więc wszystko jest przygotowane. Uciekamy tuz po tym jak podadzą nam śniadanie. Zapukam trzy razy i wtedy przejdziesz do mnie, zakrywając z powrotem dziurę w ścianie. Potem biegniemy ile sił w nogach do mojego przyjaciela, który będzie na nas czekał. A potem czeka nas wolność.

 

– A jeśli ktoś zauważy wcześniej twojego przyjaciela i nie uda nam się do niego dobiedz?

 

– Dlatego musimy działać szybko. Tuż po śniadaniu on wyląduje, więc jest duża szansa na to, że jednak zdążymy.

 

Owszem, zawsze jest ryzyko, ale czy masz lepszy pomysł?

 

– Nie– odparłem i uderzyła mnie moja niemoc.

 

– W takim razie do jutra przyjacielu. Jutro będziemy cieszyć się wolnością.

 

– Oby…– powiedziałem niewyraźnie, tak że tylko ja wiedziałem co mówię.

 

Całą noc nie mogłem zasnąć, próbując odpowiedzieć sobie na kilka pytań, których ilość rosła z każdą kolejną minutą. Nie wiedziałem, czy opowieść o balonie jest prawdziwa, czy też nie, lecz nie miałem innego wyjścia jak w nią uwierzyć.

Nazajutrz obudził mnie dźwięk wsuwanej tacy ze śniadaniem. Zerwałem się na nogi. Chciało mi się wymiotować, jednak na szczęście zdołałem powstrzymać ten odruch. Czekałem zniecierpliwiony na sygnał zza ściany. Do głowy przychodziły mi różne myśli, lecz starałem się je odpędzać. Każda sekunda dłużyła mi się niemiłosiernie, jednak po jakimś czasie stwierdziłem, że coś jest nie tak. Zacząłem chodzić po celi w jedną i drugą stronę. W pewnym momencie spojrzałem na ścianę, przy której stało moje łóżko. Podszedłem bliżej, odsunąłem je i zamarłem. Nie było widać żadnych śladów kucia, które wcześniej tak wyraźne musiałem zakrywać, by nie budzić podejrzeń pielęgniarzy. Usiadłem kolanami na podłodze i zacząłem gładzic ścianę rekami, tak jakbym oczekiwał na jakiś cud. Kiedy ten nie nadszedł, zacząłem pukać, a następne walić pięściami w ścianę. Krzyczałem, próbując nawiązać kontakt z moim sąsiadem, daremnie.

 

Nagle usłyszałem dźwięk zasuwy, otwierającej drzwi do mojej celi. Chwilę później ujrzalem dwóch pielęgniarzy, w tym jednego z tatuażem, który odezwał się jako pierwszy.

 

– Stęskniłeś sie za nami? Nie widzieliśmy sie dwa tygodnie.

 

Kiedy usłyszałem ostatnie zdanie, wiedziałem już po co przyszli. W akcie desperacji spróbowałem kopnąć w miejsce, w którym jeszcze wczoraj byl otwór, przez który dostał się do mojej celi sąsiad. Jedyne co uzyskałem, to ból w stopie, a następnie w wygiętych przez pielęgniarzy ramionach.

Ciągnęli mnie przez korytarz niczym zwierze prowadzone na rzeź. Krzyczałem ile sił w płucach, jednak odniosłem wrażenie, że nikt mnie nie słyszy. Na siłe wepchnęli mnie do jakiegoś pomieszczenia. Zobaczyłem jakiegoś człowieka w białym fartuchu, który stał do mnie tyłem. Szukał czegoś w torbie, po czym ujrzałem jego twarz. Była to twarz mojego sąsiada.

 

– Panie doktorze. Z tym chyba mieliśmy największe kłopoty. Rzucał się jak dziki i bredził coś o czerwonym balonie.

 

– Dobrze, zostawcie nas samych.

 

Po tych słowach pielęgniarze opuścili pokój i zamknęli drzwi. Patrzyłem na doktora w milczeniu probójąc uporządkować sobie wszystko w głowie. Gabinet w którym znajdowaliśmy się, choć elegancki miał w sobie coś upiornego.

– Proszę, usiądź– powiedział uprzejmie mężczyzna, przypominajacy mojego niedoszłego sąsiada, wskazując na krzesło, stojące po drugiej stronie biurka. Niepewnym krokiem ruszyłem w jego kierunku. Usiadłem, cały czas patrząc mu prosto w oczy.

 

– Co się tutaj dzieje?– odezwałem się po chwili.

 

– Przez ostatnie miesiące byłeś poddawany leczeniu przy pomocy najnowszych metod farmakologicznych. To była ostatnia nadzieja na pełne wyleczenie cie z choroby. Efektem ubocznym przyjmowania lekarstw są ròżnego rodzaju omamy słuchowe i wzrokowe. Stąd też wydawało ci się, że odwiedza cie sąsiad, który wykuł dziurę w ścianie i zaproponował udział w ucieczce. Ciekawe jest, że w twoich wizjach pojawiał się motyw czerwonego balona.

Słuchałem wszystkiego z lekkim niedowierzaniem. Czułem się jakby ktoś w środku nocy wyrwał mnie ze snu, w którym jeszcze jedną nogą pozostawałem. Podjąłem próbę wybudzenia się.

 

– Czemu to jest ciekawe?

 

– Żebys to zrozumiał, najpierw muszę wyjawić ci prawdę o tym, dlaczego znalazłeś się w tym Szpitalu. Wielokrotnie ci już o tym mówiłem, jednak żyjąc w poczuciu winy, twój umysł zastosował metodę ochronną polegającą na okłamywaniu samego siebie poprzez wymyślenie alternatywnej, pozytywnej dla ciebie wersji wydarzeń, w której z biegiem czasu zacząłeś sam wierzyć.

 

– Do czego pan zmierza?– zapytałem, choć podświadomie bałem się usłyszeć odpowiedź.

 

– Zabiłeś trójkę młodych osób. Jechałeś swoim autem i trzykrotnie zatrzymywałeś się po drodze, zabierając autostopowiczów. Dwie dziewczyny i jednego chłopaka. Zabiłeś wszystkich w odstępie pięciu godzin. Ciała schowałeś do bagażnika i kontynuowałeś swoją podróż.

 

Ręka zaczęła mi drżeć, nie mogłem nad nią zapanować. Na twarzy pojawił mi się nerwowy uśmiech. Przełknąłem ślinę z ogromnym trudem, tak jakbym miał jakąś metalową kulę w przełyku.

 

– Nadal nie rozumiem co w tym ciekawego, oprócz tego, że pomylił pan pacjentów.

 

– Policja znalazła cie w przydrożnym motelu, w którym zatrzymałeś się wieczorem, w dniu kiedy zamordowałes tamtą trójkę. Motel nazywał się CZERWONY BALON.

Po tych słowach do gabinetu weszli ponownie pielęgniarze. Przytrzymali mnie, a lekarz zaaplikował mi silną dawkę znanego lekarstwa. Poczułem się bardzo sennny.

 

– Kontynujemy leczenie, teraz tylko podawajcie mu podwójną dawkę.

 

– Ma się rozumieć, panie doktorze.

 

Obudziłem się na łóżku w swoim pokoju. Po kilku minutach wyszedłem z odrętwienia, odzyskałem czucie w kończynach, zacząłem poruszać ustami. Powoli usiadłem na łóżku i nabrałem powietrza, czując silny ból w klatce piersiowej. Zastanawiałem się nad słowami, które usłyszałem od lekarza. Przez chwilę byłem skłonny uwierzyć w moją winę, lecz zaraz zrzuciłem to na stan, w którym znajdowałem się po przyjęciu zastrzyku.

Podszedłem do drzwi, chcąc zawołać kogoś z personelu, gdyż uczułem straszliwy głód. Kiedy zbliżałem zacisniętą pięść do drzwi, zamarłem i stanąłem w bezruchu jak jakaś figura woskowa. Odwróciłem głowę, a na ścianie ujrzałem pojawiające się rysy. Sąsiad zza ściany znowu zaczął kuć.

Koniec

Komentarze

Strasznie dłuugggiii wstęp, zdania są zbite, wielokrotnie złożone, źle się czyta.

pomysł nieco już sfatygowany,niestety w słabej wersji. Raził mnie trochę zapis dialogów oraz "".

Pozdrawiam

Przykro mi, nie kupuję tego tekstu. Raz, że nie widzę w nim fantastyki --- urojenia nie zastępują jej obecności. Dwa, że po wstępie, obiecującym nie lada atrakcje, nic się nie dzieje. Trzy, że zagadką kryminalną też to nie jest...

Opowieść nudnawa, oparta na schemacie wąłkowanym tysiące razy, posiadająca na dodatek dziury fabularne, podana w opakowaniu niezbyt zgrabnie złożonych zdań. Niestety.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytałem.

Brzydko napisane, nudne.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka