- Opowiadanie: WampiR. - Krypta Vylarriona - Rozdział 1

Krypta Vylarriona - Rozdział 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krypta Vylarriona - Rozdział 1

Rozdział 1 – Rozłąka.

 

 

 

 

 

 

 

– Aaron! Aaron! Wstawaj!

 

– Jest tak wcześnie, a już muszę iść do pracy. – Burknął senny chłopiec pod nosem przecierając zmęczone oczy.

 

– Nie marudź, tylko chodź, gówniarzu! – Wrzasnął choleryk.

 

Chłopiec od zawsze był niezauważalny, nie było osoby, która interesowałaby się nim. Pogrążał się w otchłani wyobraźni, próbując odpłynąć od codziennych zmagań. Co nie oznaczało, że był nudny, wręcz przeciwnie. Co dzień wymyślał jakieś nowe zabawy, a ulubioną było pływanie oraz podróżowanie w nieznane. Uwieńczeniem prawie każdej wyprawy był jakiś mały strumień, rzeczka, w której łatwo można było się schłodzić w upalne dni. Kochał wodę, gdyby miał jakikolwiek wpływ na własne życie, zamieszkałby nad nią, i przesiadywał w niej godzinami. Mógłby przyglądać się, jak ciecz delikatnie łaskocze bujną, przybrzeżną roślinność oraz pływające ryby zabiegające o lepsze miejsce rozrodcze, czy pokarm. Wieczorami światło odbijane przez księżyc rzucałoby blade promienie na taflę.

 

Aaron, ojciec i jego brat ruszyli do pracy – mieszkali w malutkiej wiosce, która nazywała się Athimua. Na samym początku rozkazano mu nakarmić zwierzęta. Kolejną nudną i wyczerpującą czynnością było narąbanie dębowego, pachnącego drewna, a na samym końcu miał wyplewić spieczone od ciepłych promieni słonecznych pole i podlać wszystkie spragnione rośliny – był wykorzystywany i czuł się niekochany i miał ku temu słuszne powody!

 

– Rodzicie zawsze lepiej ciebie traktują, źle się czuje w naszym domu, ojciec wyżywa się na mnie, a ja przecież nic mu nie zrobiłem. – Powiedział z wyrzutem do Jamiego, lecz ten nic na to nie odpowiedział.

 

Obaj zabrali się do roboty. Młodszy co chwile przymykał brązowe oczy przez mocno padające promienie słoneczne.

 

 

 

– Po wielu godzinach pracy nareszcie możemy się rozerwać. – Powiedział bardzo zmęczony, a zarazem uradowany Aaron – idziemy popływać? – Zaproponował.

 

– Pewnie. – Odparł nieco zmęczony brat.

 

Pobiegli nad sadzawkę. Aaron jak zwykle był pierwszy, przewyższał szybkością każdego, kogo znał. Był też bardzo silny. Czy to za sprawą długich podróży, czy cech wrodzonych? Sam nie potrafił odpowiedzieć na te pytanie. W mgnieniu oka rozebrali się i wskoczyli do wody. Niebo było bezchmurne, gorąco uderzało z powietrza, a pot ciekł po skroniach niczym krople deszczu. Teraz mogli odpocząć, orzeźwić się i pobawić!

 

– Woda jest cudowna. Najlepsze, co mogliśmy zrobić to iść tutaj w tak upalne popołudnie. – Stwierdził potakująco Aaron.

 

– Tak. – Odparł radośnie jego brat, żwawo obrzucając spojrzeniem okolice.

 

Aaron nurkował, wychodził na brzeg, po czym znów wskakiwał do wody, ciągle powtarzał tą czynność, a zachwycony Jamie wtórował mu. Bawili się tak beztrosko dobre dwie godziny, aż w końcu nadszedł temu nieubłagany kres.

 

– Patrz, zbliża się ciemna, burzowa chmura, chodźmy lepiej do domu. – Zaproponował z grymasem na twarzy Jamie, któremu nie podobała się perspektywa zmoknięcia.

 

Z kolei starszemu bratu marzyło się pływanie, gdy nad głową szaleje zimny wiatr skręcając strugi deszczu w bicze, jednocześnie nie dające zapomnieć o sobie błyskawice rozświetlałyby niebo. Chciałby poczuć tą moc, grzmoty, huki… Zawsze podziwiał naturę za jej nieograniczone możliwości.

 

Zaczęli biec. Aaron starał się nie wyprzedzać brata, nie chciał być pierwszy w domu, tak w ogóle to mógł tam nie wracać i na nikim nie zrobiłoby to żadnego wrażenia, zero troski, ani jakiejkolwiek obawy ze strony rodziców. Chłopcy nie zdążyli, deszcz złapał ich tuż przed dużą chatką.

 

– Z moim szczęściem to było do przewidzenia, że nie zdążymy, nade mną krąży jakieś fatum. – Powiedział starszy brat, nie chciał, żeby Jamie czuł się winny temu, że zmokli, przez co mogli zachorować.

 

– Gdzie się podziewaliście tyle czasu?! – Warknął ojciec, jego krzyk skierowany był w stronę starszego.

 

Aaron, zazwyczaj starał się nie odzywać do niego, więc i teraz puścił to mimo uszu. Usiadł z Jamiem przy gorącym kominku i zaczęli suszyć przesiąknięte deszczem ubrania, przy czym jak zwykle wygłupiali się.

 

– Niedługo kończysz siedemnaście lat, co chciałbyś dostać na urodziny? – Zapytał.

 

– Nie mam pojęcia, najlepiej nowe, lepsze życie. – Odparł i zaczął ironicznie śmiać się.

 

– Chciałbym sprawić, żeby te urodziny były dla ciebie naprawdę niezapomniane. Zobaczysz jeszcze będą takie… – Powiedział z nutką słodyczy w głosie.

 

Na twarzy przyszłego solenizanta pojawił się uśmiech, lecz był to tylko krótki moment, chwilę później znów spochmurniał. W tej samej krótkiej chwili do izby weszła mama z tacą owocowych ciastek, które piekła cały dzień, gdy byli w pracy. Położyła je obok siedzących.

 

– Molly, idę jutro na polowanie. Sama widziałaś, że kończy nam się mięso, gdybym upolował więcej niż jedno zwierzę to przy okazji mógłbym zarobić. – Mówił z troską.

 

Nie ważne, że jest niekochany. To nie istotne, jeśli chodzi o głód. Troskliwość w jego wypadku, jest czasem wadą. Ze wszystkich sił starał się pomóc, mimo że czasem nie był potrzebny, ani nawet chciany.

 

– Aaron, wiesz, że to bardzo niebezpieczne, w lesie mogłoby ci się coś przytrafić, albo możesz spotkać tam obcego, niebezpiecznego człowieka, czy jakieś groźne zwierzę może cię zaatakować lub mógłbyś zabłądzić. Nie pozwalam ci iść. Albo po prostu skosztujesz krwi… – Ostatnie zdanie szepnęła sama do siebie.

 

– Pójdę i proszę cię, nie zabraniaj mi, to i tak niczego nie zmieni. – Powiedział teraz już stanowczym, metalicznym głosem.

 

– Dobrze, ale uważaj na siebie. – Westchnęła z rezygnacją.

 

Nareszcie każdy mógł nasycić żołądek pysznymi wypiekami. Jamie z bratem rzucili się na nie, po krótkiej chwili spostrzegli, że już nic nie zostało, a oni nadal odczuwali głód. Mąki nie wystarczyło na chleb, ani na nic innego poza zjedzonymi już ciastkami. A owoce, które do nich posłużyły, były już nieco nadgnite. Do jedzenia mogły posłużyć tylko zwierzęta, które z rana Aaron nakarmił. Poczuł bezsilną pustkę…

 

 

 

W nocy Aaron miał dziwny sen. Po raz kolejny słyszał ten sam głos, którego tak naprawdę nie znał, a mimo to wydawał się być częścią jego. Był on przyjemny, delikatny, a zarazem tajemniczy i budzący grozę. Obudził się w nocy, jak za każdym razem śniąc to samo. Głos nadal był w jego głowie. Po chwili oddalał się. Wyszedł z domu, idąc jego tropem. Szedł ścieżką, a głos prowadził w głąb ciemnego, prastarego lasu. W pewnym momencie miał wrażenie jakby czas stanął w miejscu, wszystko zrobiło się obce, czarne, nieznane. Nagle się ocknął. Zrozumiał, że jest sam w środku lasu. Noc była ciemna i pochmurna, nie było widać gwiazd ani księżyca. Szalał wiatr, miał wrażenie, że natura ożyła. Nie wiedział, co ma zrobić. Dłuższy czas szedł po omacku. Prowadził go już ledwo co słyszalny głos ze snu. W końcu jego dłonie wyciągnięte przed siebie natrafiły na coś ogromnego. Okazało się to wielkim drzewem, za którym leżał duży zalew, a nad nim huczał wodospad. Ruszył naprzód… Nagle zerwał się na równe nogi.

 

– To był tylko sen… – Mruknął nieco zawiedziony.

 

Aaron wstał zanim jeszcze wzeszło słońce, zabrał ze sobą swój kochany łuk, który zrobił trzy lata temu. Wykonał go z drewna dębowego, lśnił brązem. Był dość gruby i długi, przez co stawał się trudny do naciągnięcia, ale za to pociski wypuszczane z niego leciały z ogromną prędkością. Wziął również kilka prostszych strzał. Każda z nich była bardzo starannie wykonana. Stery zrobiono z piór gołębich, kurzych, a grot z twardej stali. Wszystko to czyniło, że łuk oraz strzały były stworzone, do ćwiczeń, polowań, czy nawet walki. Do tego kompletu przypasał u boku krótki miecz o rękojeści w kolorze groszkowym, oraz mały zapas prowiantu i czystą wodę. Wyszedł z domu pełen obaw. Nie wiedział czy zdoła coś upolować, ale mimo tego miał szczerą nadzieję, że jednak mu się powiedzie.

 

Nadzieje przecież się spełniają. – Pomyślał, przy czym lekko się uśmiechnął.

 

Nie miał sprecyzowanych miejsc, w których na pewno znalazłby zwierzynę. Podróże odbywane przez niego nie miały na celu odnalezienia legowiska dzików, zająców czy saren, które potem można byłoby łatwo wytropić i zarżnąć. Służyły poznawaniu przyrody, jaskiń, nawiązywania kontaktu z otoczeniem, dlatego też szedł przed siebie. Raz przemierzał liściasty las, w którym w koronach drzew ptaki uwiły gniazda, dzięcioł leczył drzewa, a wiewiórki biegały zbierając pożywienie. Za chwilę zaś był na łące usłanej kwiatami, której trawę lekko muskał wiatr. Następnie błąkał się przez nieprzyjemne, twarde, obce gąszcze, po czym pokonywał strumienie, których orzeźwiająca woda dodawała mu nowych sił. Wędrował tak od samego rana, nie wiedział czy wracać do domu, czy iść dalej. Minęło już południe, a jeszcze powrót do domu.

 

Przecież zajmie mi to drugie tyle czasu. – Pomyślał ponownie, tym razem pewność siebie uleciała z chłopca, niczym wydychane powietrze.

 

Gdy tak zachodził w głowę, na horyzoncie wyłoniły się sarenki.

 

– Wreszcie zostałem nagrodzony. – Powiedział wibrującym głosem.

 

Był bardzo zdenerwowany, adrenalina uderzyła mu do głowy, jednak zdołał się szybko opanować. Podziałało. Wziął się w garść i zaczął bezszelestnie się podkradać. Tysiące wypraw robią swoje, mógłby podejść nawet groźnego wilka, który nie spostrzegłby go. Ze strony ślicznych sarenek mocno świeciło słońce, raziło w oczy, a jednocześnie sprawiało, że chłopiec pocił się i słabł. Mimo złego samopoczucia ogarnął się i bardzo ostrożnie podchodził. Nie chciał przecież, aby zwierzęta uciekły. Ściągnął dębowy łuk z mokrych od potu pleców, następnie odgarnął z oczu czarną, mokrą grzywkę i nałożył strzałę na cięciwę. Stawiał krok za krokiem, był coraz bliżej i bliżej… Uznał, że jest w dogodnej odległości, aby oddać precyzyjny strzał. Słońce nadal raziło w oczy, niepewny siebie Aaron wyprostował się, wycelował, po czym naciągnął z całej siły strzałę, znajdującą się na cięciwie i uwolnił ją ze swojego potężnego uścisku. Lecący drewniany pocisk wydał z siebie gwizd, a zdezorientowane sarny spłoszyły się i uciekły. Bez chwili namysłu ruszył w pościg. Biegł za nimi z nadzwyczajną prędkością, której każdy człowiek mógłby mu pozazdrościć, lecz po około trzydziestu minutach biegu stracił je z pola widzenia. Nie pomogła nawet nadzwyczajna szybkość poruszania się. Zmęczony, zrezygnowany chłopiec położył się na ziemi. Zaczął spazmatycznie łapać powietrze, a w duchu przeklął się za to, że nie udało mu się nic upolować. Przez długą gonitwę odczuł pragnienie. Otworzył więc bukłak, przychylił do ust, lecz nie poleciała z niego ani jedna kropla – został opróżniony wcześniej, o czym zapomniał. Zdenerwowany wstał z przyjemnie chłodnej ziemi i poszedł z powrotem do domu. Nie dość, że nic nie upolował, to stracił cały dzień na wędrówce.

 

Wrócił upokorzony, wyczerpany, głodny i spragniony. Odpiął miecz, powiesił łuk i kołczan na ścianę bez jednej strzały, którą stracił na polowaniu. Usiadł na progu domu czując każdy przegrzany mięsień. Nie mógł tkwić tak bezczynnie, kiedy zaczynało brakować mięsa. Wziął się ponownie w garść, wstał i poczuł jeszcze większy ból w nogach po wyczerpującym biegu, lecz mimo tego zawołał Jamiego i zdecydowali się pójść na ryby. Wzięli ze sobą sieć, która była już stara i dziurawa, pachniała stęchlizną. Jezioro było niedaleko, więc dojście do niego nie zajęło im za dużo czasu, po drodze Aaron opowiedział bratu o polowaniu.

 

– Skąd ja wiedziałem, że nic nie uda ci się upolować. – Powiedział na wpół śmiejąc się.

 

Ten spojrzał na niego spode łba. Zrobił minę aktora, w głębi duszy śmiał się sam z siebie. Weszli do wody, która była przyjemnie ciepła. Mieli ochotę popływać, lecz byłoby to nierozważne, gdyż przez to wszystkie pożądane ryby zostałby spłoszone. Rozłożyli więc podziurawioną sieć. Przeszli blisko brzegu tam i z powrotem, ale nic do niej nie wpadło. Nie zrezygnowali za szybko. Powtarzali tę czynność długi okres czasu, zmieniali nawet stronę jeziora, byleby coś schwytać, jednak po jakimś czasie oboje mieli dość, gdyż nic nie złowili poza jedną malutką rybką, która i tak wypadła przez dziurę. Ze straconym zapałem wrócili szybko do domu i położyli się spać.

 

Aaron miał dziwny sen: był na łonie natury. Dookoła niego rosły pradawne, ogromne, liściaste drzewa. Wśród ich konarów, widział dwie postacie, które były nadzwyczaj śliczne. Miały przepiękne szaty, misternie zrobione łuki i miecze, które nie były wykonane ze zwykłego metalu. Za ich plecami stały dwa śnieżnobiałe konie, ze złotymi rogami po środku czoła. Chłopiec miał wrażenie, że jest tego świadomy. Doświadczał pulsowania w głowie. Nagle spod ziemi i z wnętrza drzew zaczynała wydobywać się krew. Zlęknięte istoty ukryły się w gęstwinie. Aaron był przestraszony. Świadomość snu sprawiała, coraz większy strach, lecz nie mógł się wybudzić. Nieoczekiwanie zaczęło mu wirować w głowie. Posoka wydobywająca się z łona natury dopłynęła do jego kostek. Zniżył rękę, nabrał trochę i poczuł jej kuszący aromat. Powoli zbliżał ją do swoich ust, wyciągając język, by skosztować odrobiny czerwonego płynu, lecz w oddali usłyszał przerażony krzyk tych pięknych istot oraz parskanie rumaków.

 

– Nie! – To sprawiło, że chłopiec obudził się, z tego przerażającego snu.

 

Świetnie, nie ma co mi się śnić, tylko jakieś roślinki i krew. – Pomyślał z irytacją.

 

Założył swój codzienny strój w kolorze mahoniu i poszedł bez śniadania do sąsiedniej wsi, która nazywała się Emjin. Szedł bardzo szybko, więc droga nie zajęła mu zbyt dużo czasu. Wioska oddalona była o niecałe dwa kilometry. Doszedłszy na miejsce pytał ludzi czy nie potrzebują go do jakiejkolwiek pracy, nawet nie musiała być dobrze płatna. Niestety. Szukanie zajęło mu sporo cennego czasu. Aaron nie pomyślał nawet o posiłku – kolejny krok troski… Wyprawa do Emjin miała swój jeden wielki plus. Chłopiec dowiedział się o wieczornych opowieściach, od pewnego starca imieniem Nicholas. Wrócił do domu i od razu powiedział rodzicom, o tym wspaniałym wydarzeniu.

 

– Bardzo lubię słuchać o fantastycznych przygodach, które opowiadają podróżni oraz okoliczni mieszkańcy. – Wytłumaczył mamie, która początkowo nie chciała się zgodzić na wieczorne wyjście.

 

Wyszedł z domu trochę wcześniej, niż wszystko miało się odbyć. Nie mógł się ich doczekać, siedział, jak na szpilkach. Myślał, że jeszcze nikogo tam nie będzie i o dziwo pomylił się. Był tam pewien, dość młodo wyglądający podróżnik, którego widział pierwszy raz. Od razu radośnie postanowił się przywitać.

 

– Witam, nazywam się Aaron. – Mówiąc, podszedł i podał rękę.

 

Ów mężczyzna popatrzył na niego: miał seledynowe oczy, które sprawiały wrażenie przenikać na wylot każdą osobę, na którą spojrzał. W świetle księżyca jego skóra biła porcelanowym blaskiem, była wprost idealna. Jego twarz wydawała być się gładka niczym nieporuszona tafla wody. Strój, który miał na sobie wskazywał na to, że nie pochodzi z tej okolicy i że jest wojownikiem. Przy pasie wisiały dwa jednoręczne miecze. Mężczyzna podał mu rękę, spojrzał głęboko w oczy i skinął głową.

 

On jest jakiś dziwny. – Pomyślał i usiadł na ławce obok.

 

Aaron z natury był ciekawskim chłopcem, który zadaje bardzo dużo pytań, więc i tym razem tak było. Znów nie zdołał się powstrzymać.

 

– Jak się pan nazywa? Skąd przybywa? Pierwszy raz pana widzę.

 

Mężczyzna popatrzył na niego, uśmiechnął się pokazując swoje białe zęby, ale nic nie odpowiedział. Po jakimś czasie ku uciesze chłopca zaczęli zbierać się mieszkańcy. Przybyła większość osób z wioski i po raz pierwszy rodzice Aarona z Jamiem. Nicholas – jeden ze starców, podszedł do ogniska i podłożył drwa. Wszyscy siedzieli w milczeniu i patrzyli, jak ciepłe iskry odbijają się od ogniska, a następnie znikają w otchłani ciemności. Gdy skończył, rozsiadł się wygodnie i zaczął mówić:

 

– Potężne, magiczne stworzenia rozpoczęły wojnę między sobą. Podzieliły się na trzy kolonie. Wyłoniły się spośród nich elfy, wampiry, smoki i sprzymierzone im inne magiczne istoty. Niestety rasy te wciągnęły w swój konflikt ludzi. Każdy decydował sam za siebie. Jedni przyłączali się do leśnych stworzeń inni do krwiopijców, kolejni zaś do pięknych bestii. Nie znamy przyczyny, przez którą rozpoczęła się wojna. Niektórzy mówią, że dla władzy, inni uważają, że w końcu musiało do niej dojść, skoro na tak małym świecie istniało tyle potęg. Niemniej jednak wytępiono mnóstwa dobrych stworzeń i ludzi. Konflikt trwał i nie przynosił długo wyczekiwanego rezultatu. Po wielu latach został zażegnany, a magiczne stwory ukryły się…

 

Podczas opowieści Aaron odpłynął w świat marzeń. Przymknął delikatnie zielone oczy. Wyobrażał sobie, jak to mogło wszystko wyglądać te piękne elfy, potężne smoki, nieśmiertelne wampiry…

 

Kolejną opowieść rozpoczął jakiś podróżny:

 

-… Najgorsze, najpodlejsze, z tych wszystkich ras były ohydne wampiry, które żywiły się krwią, zabijały dla przyjemności! Ta krwawa wojna rozpoczęła się przez te potwory!

 

Chłopiec spostrzegł, że dziwny mężczyzna z piękną twarzą złośliwie patrzył na człowieka, który właśnie opowiadał te bzdury.

 

– Nieśmiertelni to najgorsza ze wszystkich ras, żyją dopóki piją krew, uważają się za panów wszystkich… – Kontynuował.

 

– Przestań! – Warknął na niego Nicholas – nikt tutaj nie będzie oczerniał żadnych z tych magicznych stworzeń, przecież tak naprawdę nie wiemy, jakie one są, więc swoje obiekcje możesz zatrzymać dla siebie, zrozumiano!?

 

Podróżnik popatrzył na starca z pogardą i odszedł oburzony od ogniska. Atmosfera popsuła się. Aaron nie chciał słuchać kłótni, a do tego zaczynało robić się coraz ciemniej i zimniej, dookoła rozpościerała się biała mgła. Postanowił więc pójść ze swoim młodszym bratem do domu. Rano przecież muszą wstać. Wracając, oboje opowiadali sobie o tych wszystkich rasach.

 

– Kim chciałbyś być? – Zapytał Jamie

 

– Elfem – odparł – a ty?

 

– Smokiem. – Bracia zaczęli się śmiać.

 

Gdy dotarli do domu, zjedli bardzo skromną kolacje, po czym wykończeni położyli się spać. Aaron długo nie mógł zasnąć, rozmyślał o opowieściach i o dziwnym mężczyźnie z bladą twarzą…

 

Rano znowu obudziły go krzyki ojca: "Wstawaj". Założył spodnie, koszulę, przysunął do siebie miskę z wodą. Zobaczył w niej swoje odbicie: był chłopcem dziwnej urody. Miał jasny odcień skóry, ponętne usta, długie hebanowe włosy z grzywką opadającą na duże szmaragdowe oczy. Wszystko to czyniło, że wyglądał intrygująco, przystojnie. Gdy umył twarz zimną wodą, przypomniał sobie swój sen: spotkał w nim osobę wyglądającą tak samo jak on, później pojawił się na łące, którą znów splamiła krew.

 

Zszedł do kuchni pogwizdując. Gdy dotarł na miejsce, usiadł na krześle nie przestając radośnie gwizdać pod nosem.

 

– Ałła! – Krzyknął Aaron.

 

Tata uderzył go za to, co robił w domu i do tego był bardzo zdenerwowany, gdyż po wioskach rozeszła się wieść o mordercy. „Ktoś wczorajszej nocy zamordował jednego z bajarzy” – rozchodziły się krzyki na około.

 

– Nie! Nie będziesz mnie więcej bił! – Krzyknął jednocześnie poirytowany i pełen agresji.

 

Ojciec znów wziął zamach, aby uderzyć syna, lecz niespodziewanie Jamie stanął między nimi. Wściekły Aaron wyszedł z domu trzaskając orzechowymi drzwiami, które o mały włos nie wyleciały z mocnej, bukowej futryny. W duchu poprzysiągł sobie, że więcej tam nie wróci. Szedł równomiernym tempem prosto, nie bacząc na nic. Niebo miało turkusowy kolor, chłopiec położył się na zielonej, pachnącej łące i leżał. Ciągle marzył o przeżyciu jakiegoś wspaniałego wydarzenia i od pewnego czasu nurtowało go, dlaczego śni te wszystkie dziwactwa. Minęło parę godzin, a on nadal nie ochłonął i rozmyślał nad opuszczeniem rodziny. Nieoczekiwanie poczuł burczenie w brzuchu, oprzytomniał, nie mógł przecież tak po prostu odejść. Niestety nie miał dokąd. Nie posiadał nigdzie bliskich, to byłaby czysta głupota.

 

– Aaron, gdzie jesteś?

 

Na te słowa chłopiec niczym wyrwany ze sny zerwał się z ziemi. Niespodziewanie ujrzał swojego piętnastoletniego brata, który zapewne cały czas gorączkowo go szukał.

 

– Dzięki, że wstawiłeś się za mną.

 

– Mam już dość tego, jak ojciec cię traktuje, zastanawiałem się nad ucieczką z domu.

 

Ty też? – Pomyślał – i gdzie byśmy poszli? – Zapytał z rezygnacją, a zarazem podekscytowaniem.

 

– Nie mam pojęcia, najlepiej w nieznane krainy. Wyobraź sobie, że przeżylibyśmy tam to wszystko, co opowiadali przy ogniu.

 

– Nie ma mowy. – Zaprotestował starszy brat – nigdzie nie pójdziemy, a już na pewno nie ty.

 

– Dobra, jak sobie chcesz. – Poirytowany Jamie odwrócił się na pięcie i odszedł.

 

– Zaczekaj, daj mi chociaż to przemyśleć! – Krzyknął za nim Aaron.

 

Lecz do jego uszu nie dotarła żadna odpowiedź.

 

 

Koniec

Komentarze

Ależ to już było... Po cóź publikować drugi raz to sama? 

Statystyki rosną, Rogerze.  :-)

Chciałem tylko napisać, że tu zajrzałem. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Widzicie, jak zapadło wam w pamięć moje arcydzieło. Aż miło i te wszystkie pozytywne komentarze, jejku aż cieplej robi się na sercu. No cóż tak dla waszej niewiedzy... całość przeczytało dużo osób w tym poloniści z mojego liceum i zostałem bardzo pochwalony, choć wytknęli mi błędy, które oczywiście są i będą, sam ich niestety nie poprawię. A i mogłem wydać tą otóż książkę, tylko niestety nie stać mnie. Wy tutaj piszcie swoje negatywne komentarze i opowiadania na 10 linijek, a tak nigdy nie stworzycie czegoś dużego i ciekawego. Tyle mam do powiedzenia.

Jeżeli bohater jest zapędzany do pracy, co powoduje jego frustrację, to nie może sobie łazić na polowania, czy po okolicznych wioskach, bo ma tzw. kupę roboty w obejściu.

Jeżeli ktoś ma mało mąki to, nie piecze ciastek tylko chleb,

Ze słodyczą w głosie mówi się do kochanka, a nie do brata,

”po czym naciągnął z całej siły strzałę, znajdującą się na cięciwie" - naciąga się cięciwę a nie strzałę....

To tylko kilka błędów, a jest tego więcej. 

Nie mniej jednak pisz i nie obrażaj się na krytyczne oceny. Jeżeli coś publikujesz, to tym samym wystawiasz się na ocenianie i nikt tutaj nie robi tego ze złośliwości, ale dla dobra piszących. 

Wreszcie jakiś normalny człowiek, który pokazuje mi moje błędy, Dzięki o Panie. Myślałem, że wśród zgrai tych gburów nie ma nikogo normalnego, dobrze, że się pomyliłem.

Nowa Fantastyka