- Opowiadanie: sesi19 - Brud na grobie

Brud na grobie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Brud na grobie

Lojalnie ostrzegam, nie ma tu fantastyki. Mam jednak nadzieję, że komuś się spodoba.

 

 

Brud na grobie

 

1.

 

Bezsensowne byłoby mówienie o tym, jak bardzo nie spodziewaliśmy się śmierci babci.

 

Zaraz, mam na myśli kompletnie co innego! Nie mówię o tym, że odeszła niespodziewanie. Po prostu jej życie przyjęliśmy za pewnik, element oczywisty jak wschodzące codziennie słońce. Światło rozjaśniające dzień, ukazujące nam świat taki, jakim jest. Gdy odeszła pozostał nam nikły blask księżyca, a kontury życia straciły ostrość. Dopiero później okazało się, że było to tylko krótkotrwałe zaćmienie.

 

To ja ją znalazłam. Siedziała w stojącym najbliżej kominka fotelu. Oczy miała zamknięte, a głowę lekko pochyloną. Nieraz tak robiła: spała cicho, cichuteńko, jakby wcale jej tam nie było.

 

– Zimno? – spytałam, wrzucając kilka szczap w ogień. Nie odpowiedziała, więc pomyślałam, że faktycznie śpi. Nie chrapiąc jak zwykle, ale tylko śpi.

 

Koc, którym otuliłam babcię, pamiętał czasy jej dzieciństwa. Co tu dużo mówić. Była to zwykła pocerowana szmata, której nigdy nie chciała się pozbyć.

 

– Przy nim się urodziłam i przy nim umrę – mawiała. Słowa dotrzymała.

 

Usiadłam w stojącym obok fotelu. Milczałam, patrząc jak ogień walczy z wszechogarniającym mrokiem. Bitwa była straszna, ale patrzyłam na nią z nielichą satysfakcją. Kora trzeszczała z bólu, a żywica wypływała z grubej sosny. Moi bohaterowie.

 

Fałszywi bohaterowie. Z założeniu mieli zwalczyć mrok, ale tylko uwidocznili brzydotę mojej babki, jej obwisłą skórę i niezliczoną ilość zmarszczek. Patrzyłam na tę starczą twarz, która rzekomo była moją starszą o kilkadziesiąt lat kopią.

 

– W młodości byłam bardzo podobna do ciebie – powiedziała mi kiedyś. – Może nie jak siostra bliźniaczka, ale jestem pewna, że ten twój przystojniak by nas pomylił.

 

Roześmiałam się, baczniej analizując szczegóły jej twarzy.

 

– Podobna? – spytałam. – Naprawdę? Nigdy nie widziałam zdjęć.

 

-Hmmm… Nic dziwnego. Za moich czasów mogłabym zostać uwieczniona tylko pędzlem. Inna sprawa że twój dziadek miał problem nawet z wyznaczeniem miedzy. No dobra. – Machnęła ręką. – Umiał ją wyznaczyć, ale tylko na swoją korzyść. O postawieniu dwóch prostych kresek nie było mowy. Ale o czym to ja…? Ach, tak. Bo, widzisz, Kasiu, ładna z ciebie dziewczyna.

 

Wtedy też siedziałyśmy przy kominku, z którego bił potworny żar. Mam wrażenie, że był tylko częściową przyczyna mojego rumieńca.

 

– Dziękuję – powiedziałam, nakręcając na palec pukiel rudych włosów.

 

– Właśnie. – Babka wskazała palcem moje włosy. – Chłopcy latają za tym, co?

 

Śmiałyśmy się, a babcia patrzyła na mnie z zachłannością, jakbym była bramą, za którą rozciąga się wspaniała kraina. Świat tańców, przystojnych chłopców i marzenia o dorosłości. Snu, który zawsze staje się koszmarem.

 

Katharsis w końcu nadeszło. Niestety.

 

Zauważyłam wreszcie, że babcia nie oddycha. Tak po prostu. Odwróciłam wzrok od płomieni i spojrzałam na staruszkę. Nie wiem, jak wcześniej to przeoczyłam. Jej klatka tkwiła w jednym, strasznym położeniu. Aż sama wstrzymałam oddech.

 

– B… Babciu – wyszeptałam, łapiąc ją za rękę. Była cała lodowata.

 

Najpierw nie mogłam wymusić najdrobniejszej reakcji, by zaraz potem zerwać się na równe nogi. To było coś, jakbym trafiła pod zimny prysznic. Lodowaty strumień oblał moje ciało od stóp do głów.

 

Przecież starym ludziom zawsze jest zimno, pomyślałam. Nigdy nie mogą się dogrzać, opatulają się w grube łachmany nawet podczas trzydziestostopniowych upałów. Babcia taka właśnie była.

 

Głupia, pomyślałam o sobie. Studiuje medycynę, a nie pamięta o najprostszych rzeczach.

 

Podeszłam do babci, aby sprawdzić tętno. Złapałam jej dłoń. Tylko złapałam. Nie dało się z nią zrobić nic więcej. Tkwiła oparta na fotelu, jakby przykręcona.

 

Wybiegłam z salonu, pozostawiając staruszkę samą. Przebiegłam korytarz, zawadzając o róg szafki. Siniak zauważyłam dopiero kilka godzin później.

 

– Co jest? – zapytał ojciec, gdy wpadłam do salonu. – Diabły jakie cię gonią?

 

– Babcia… – wysapałam. – Babcia nie żyje.

 

Podniósł swe cielsko z fotela i otrzepał spodnie z resztek chipsów.

 

– Zwiędła śliwka spała – powiedział, uśmiechając się pod nosem.

 

2.

 

– Ty masz lepsze oczy – powiedziała mama, po czym wyjęła z pudełka złoty łańcuszek. Nie widziałam go nigdy wcześniej. – Założysz go? – Wskazała na leżącą w trumnie staruszkę.

 

Przytaknęłam. Otrzymałam łańcuszek, z którym nachyliłam się nad babcią.

 

Po kilku próbach zapięłam ten przeklęty zamek. Nie dziwię się, że nigdy go nie nosiła. Zapinka była wielkości główki igły, a starcze oczy musiały zmniejszać ją do rozmiaru pojedynczego atomu. Masakra.

 

– Ładnie pachnie – powiedziałam, rozprostowując się.

 

– Ooo… Komuś sarkazm wykiełkował – roześmiał się ojciec. – Nareszcie!

 

– Ładnie pachnie – powtórzyłam. – Bez sarkazmu.

 

– Musi ładnie pachnieć – rzekł poważnie. – Jak w tym cholernym domu pogrzebowym tyle sobie zażyczyli, to musi ładnie pachnieć. – Podszedł do trumny i pociągnął nosem. – Faktycznie ładnie. Nawet naftaliny nie czuć.

 

– Dość – krzyknęła mama. – Trochę szacunku. To moja matka!

 

– Ale to dobrze, że ładnie pachnie – kontynuował ojciec, powoli kierując się do wyjścia. – Naprawdę się cieszę. Przynajmniej robaki szybciej ją dorwą.

 

Matka nie miała nic pod ęką. Przynajmniej nic ciężkiego, a jednocześnie taniego. Opadła na stojące najbliżej ławkę, jedną z wielu dla mających zasiąść tu gości.

 

– Świnia – powiedziała.

 

– Wiesz, mamo. Zawsze się nie lubili.

 

Spojrzała na mnie, jakbym odtańczyła kankana nad otwartą trumną.

 

– Goście zaraz będą – odpowiedziała. – Przyszykuj Bartka.

 

Z ulgą wyszłam z salonu. Nie musiałam długo szukać brata. Stał w chodziku, na końcu korytarza, ubrany w same piżamy. Patrzył na mnie, rozczochrany, brudny od swojego papu.

 

– Baba spi? – zapytał.

 

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Bartkowi nikt nie powiedział, co tak naprawdę się dzieje. Wczoraj, gdy babcię zabrali sanitariusze, smacznie spał. Nazajutrz, obudziwszy się późnym południem, nie wiedział kompletnie o niczym. A nawet gdyby zastał ją, czekającą i przystrojoną, czy zrozumiałby? Odgrodzony szczelnym kordonem kreskowych postaci dzieciak nie miał pojęcia o sensie całego życia, otaczającej go ohydzie i złu. Mógł podziękować za to matce, drogiej opiekunce, strażniczce ładu i porządku. Cóż, wszyscy piorą nam mózgi. Każdy na swoją stronę.

 

– Śpi – odpowiedziałam, uciekając wzrokiem w podłogę.

 

– Coś długo. Jej film zaraz będzie.

 

– Dzisiaj… dzisiaj babcia nie będzie oglądać.

 

– To naglamy jej na video?

 

– Bartek… Chodź. – Wyciągnęłam go z chodzika. – Pójdziemy się umyć. Musisz ładnie się ubrać. Mama kupiła ci nowe ubranko.

 

Chłopak krzyknął radośnie. Zamachał rękami, aż prawie go upuściłam.

 

– Z Puchatkiem? – zapytał.

 

Nie odpowiedziałam. Postawiłam brata na podłodze i wzięłam go za rękę. Ten chodzik był tylko dziecięcą fanaberią, więc Bartek bez kłopotu powędrował na własnych nogach do łazienki.

 

Oprócz żrącej oczy pianą, nie było kłopotów w trakcie mycia. Bartek zachował się tak, jak każdy facet powinien. Niczym potulne ciele.

 

Po myciu poszliśmy do jego pokoju. Kazałam bratu wytrzeć się do sucha, a ja w tym czasie skoczyłam do sypialni rodziców, gdzie leżał nowy czarny garnitur w wersji mini. A na nim ojciec. Zajadał kiełbasę i czytał jakąś durną gazetę.

 

– Weź wstań – powiedziałam.

 

Popatrzył na mnie dziwnie, jakbym kazała zrobić mu ze sto pompek.

 

– Bo co? – zapytał. – Bo ty sobie tak życzysz?

 

– Nie bój się, nie będę cię prosić o wyniesienie śmieci. Leżysz na garniturze Bartka. Całego go wygniotłeś.

 

Ruszył swe obłe cielsko, spod którego wyciągnęłam ubranie. Miałam to, czego chciałam, ale nie ruszyłam się z pokoju.

 

– Jeszcze coś? – Patrzył na mnie z wyrzutem.

 

Zaczerpnęłam w płuca więcej powietrza.

 

– Trzeba wytłumaczyć Bartkowi, co tak naprawdę się dzieje. On myśli, że babcia tylko śpi.

 

– To matka mu nie powiedziała? Jezu. Ale miała mu powiedzieć – obruszył się. – Ustaliliśmy, że to ja mu powiem, skąd się biorą dzieci i do czego służ ten jego cholerny supełek. Ja mam trudniej…

 

– Mama nie ma do tego głowy. Pogadasz z nim?

 

Kiwnął głową. Nieprzekonująco, ale kiwnął

 

– Dzięki – powiedziałam. – Też się przebierz. Zaraz będą się zjeżdżać.

 

– Pieprzona dwójca – fuknął. – Wszystkie wy takie same. Jak będę chciał, to się przebiorę.

 

Fakt, teraz już dwójca, pomyślałam, opuszczając pokój.

***

 

Bartek nie wyglądał na zadowolonego. Stał przed lustrem, ubrany w swój pierwszy w życiu, kupiony bez jego udziału, garnitur. Był za duży.

 

– Wyglądasz, jak sflaczały kondon – powiedział ojciec, wchodząc do pokoju syna. Obaj wyglądali niemal identycznie. I nie chodziło tu tylko o ubranie. Te same rysy, orle, zakrzywione nosy i jasne blond włosy. Bliźniacy. – Będzie cię trzeba trochę pozaginać. – Podwinął rękawy, a także nogawki spodni. Było trochę lepiej.

 

I wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Melodyjny i radosny sygnał kpił sobie z zasady stosowności. Co prawda mieliśmy kilka dźwięków do wyboru, ale producent nie zainstalował sygnału o nazwie „Pogrzebowy gong”. Czy coś tego typu.

 

– Ja otworzę – powiedziałam, posyłając ojcu wymowne spojrzenie.

 

Przeszłam przez korytarz, zerkając ukradkiem do salonu. Byłam pewna , że nie zobaczę tam nikogo. Przynajmniej nikogo żywego. Ale tak nie było. Mama siedziała dalej w tym samym miejscu. Patrzyła tępo na leżącą przed nią postać.

 

– Mamo – powiedziałam. – Już przyjechali.

 

Powoli odwróciła głowę w moim kierunku. Twarz miała mokrą od łez. Przez śmierć matki, czy przez męża chuja? Nie wiem.

 

– Czekaj, trochę się ogarnę. – Podeszła do stojącego w kącie lustra. To zwierciadło, jak większość w domu, została zasłonięte. Po co? Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że nikt z gości nie chciałby widzieć siebie, swojego marnego ciała, by zaraz potem oglądać leżące ciało mojej babki. Ostatecznie czeka je taki sam los. Taka moja teoria, co do głupich przesadów.

 

Mama próbowała przywołać do porządku niesforny tusz, ale słabo jej to wychodziło. Tylko rozmazała się bardziej.

 

– Pójdź do łazienki – powiedziałam. – Ja otworzę.

 

Wybiegła, powiewając swoją czarną sukienką.

 

Dzwonek rozbrzmiał ponownie. Był głośny i natarczywy. Zupełnie jak Bartek, który właśnie rozdarł się na całe gardło.

 

– Głupi tata – dochodziło zza zamkniętych drzwi. – Kłamczuch głupi!

 

Bartek, gdy chciał, biegał naprawdę szybko. Wyskoczył ze swojego pokoju i niczym zawodowy sprinter pokonał długość korytarza. Zasiedziały przed telewizorem ojciec stracił wiele na starcie i nie był w stanie nadrobić straconej odległości.

 

Na szczęście stałam w przejściu. Złapałam brata pod pachy i uniosłam go do góry.

 

– Gdzie się wybierasz, mały?! – krzyknęłam mu w twarz. Ponownie rozległ się dźwięk dzwonka, ale nie on był tu najważniejszy.

 

– Babcię budzić – warknął. –Tylko śpi i śpi.

 

– Jeszcze trochę pośpi.

 

– Trochę?

 

Odstawiłam go na podłogę. Nie wyrywał się już, ale wyglądał zza mnie na leżącą w trumnie nieboszczkę.

 

– Tata jest głupi – powiedział, mażąc się. – Mama przecież mówiła, że jest głupi, bo gada same głupoty.

 

– Ale tata mówi teraz prawdę.

 

Ojciec przeszedł za plecami chłopaka ku drzwiom wejściowym. Bartek nie zauważył go. Patrzył na mnie jak na wyrocznię. Przełknął głośno ślinę, po czym powiedział:

 

– Ale on mówi, że babcia… babcia… nie…

 

– Nie żyje – dokończyłam.

 

Goście zostali wpuszczeni do naszego domu.

***

 

Babka, oprócz mojej mamy, nie miała innych dzieci. I dobrze. Tak, wiem. Każdy bogaty wujek w czasie Pierwszej Komunii jest na wagę złota. Przechwalające się prezentami koleżanki ochoczo to potwierdzały. Ale istnieją pewne rodzinne uroczystości, na których pożądana jest mniejsza frekwencja.

 

Było ciasno. Trzydziestka ludzi została ściśnięta w naszym największym, ale i tak za małym pomieszczeniu. Krewni i znajomi siedzieli ramię przy ramieniu. Wszyscy mruczeli pod nosem posępne modlitwy, aktywnie uczestnicząc w przedstawieniu.

 

Nie bardzo wiem, kto grał tu główna rolę. Babcia czy zawodzące w głos płaczki. Ona, milcząca, stanowiła jakby nędzny rekwizyt. Prawdziwe aktorki stały za naszymi plecami. Koleżanki babci intonowały smętne pieśni, standardowy zestaw prepogrzebowy. Hity.

 

Teraz, gdy patrzę na to z dystansem, mogę się pośmiać. Przynajmniej lekko uśmiechać. Bez tego dawno bym zwariowała. Jak co niektórzy.

 

Później był różaniec. Część radosna. Mówiona z racji danego dnia czy na osłodę? Tego też nie wiem, nikogo nie pytałam.

 

Wyszłam mniej więcej w połowie teatrzyku i ruszyłam do pokoju Bartka. Leżał na łóżku, ciasno otulony kołdrą. Położyłam się obok niego. Zasnęłam.

 

3.

 

– Wstawaj, wstawaj – krzyczał Bartek, szarpiąc mnie za ramię. – Babcia się obudziła!

 

Nawet słońce, zwykle bezlitosne, budziło mnie później. Ale, trzeba przyznać, Bartek zrobił to skuteczniej. Senność przeszła mi momentalnie.

 

Usiadłam na łóżku i popatrzyłam na świat. Nie wydawał się jakiś odmienny. Był twardy i kanciasty jak zawsze. Później spojrzałam na Bartka. Siedział obok mnie, ale niewiele brakowało, aby wstał i zaczął skakać po łóżku. Uśmiechał się od ucha do ucha.

 

– Co? – spytałam. Nic innego nie przyszło mi do głowy. Żadna sensowna myśl, która mogła by wyrazić absurd tej całej sytuacji. Pozostało pytanie nic nie wiedzącego, nie mającego pojęcia o świecie dzieciaka.

 

– Babcia się obudziła – powtórzył. – Słyszałem jak mówi, że jesteście głupi, bo kłamiecie. Słyszałem!

 

Wstałam, Bartek razem ze mną.

 

– I rozmawiałeś z nią?

 

Jakby nie słyszał mojego pytania. Zeskoczył z łóżka i pobiegł korytarzem. Niewiele brakowało a wyrżnąłby się w przejściu. Ruszyłam za nim wolnym, pewnym krokiem. Gdy dotarłam na miejsce, Bartek stał przed trumną. Wspinał się na palcach, aby obejrzeć jej zawartość.

 

– To tylko sen – powiedziałam.

 

Ale daleko był Bartek od naszej ziemi. Patrzył tam, w inny, odmienny świat, i widział coś strasznego.

 

– No budź się, no budź – krzyczał, tarmosząc ramię babki. Jej twarz pozostała niewzruszona.

 

Patrzyłam jak zaklęta na rozpaczliwą próbę Bartka, chyba mające nadzieje, że mimo wszystko mu się uda. Drewniana skrzynia kołysała się niczym łódź na wzburzonym morzu. Jeszcze jedna fala i pasażer wyląduje w mrocznej kipieli. Ale tak być nie mogło i tak się nie stało.

 

Ojciec wpadł do salonu i uciął wszystko. „Wpadł” to naprawdę dobrze dobrane słowo.

 

Szli we dwóch. Ojciec i Wacek, nasz wujek. Podpierali się. Musieli się podpierać, szczególnie, że przeważało ich trzymane w dłoni piwno. Niosąca się po domu pieśń, bynajmniej nie była pogrzebowa.

 

Ojciec, najwyraźniej zaalarmowany wydawanymi przez trumnę hałasami, odłączył się od brata i samotnie podążył do salonu. Źle zrobił. Jego plączące się nogi stanowił pułapkę samą w sobie, a gdy doszły do tego kolejne przeszkody nie było ucieczki przed upadkiem.

 

– Co do kur… – powiedział, zobaczywszy Bartka, targającego babkę. I wtedy wyrżnął się na progu. Co prawda próbował jeszcze się ratować. Szukał dłońmi ratunku, ale tylko oblał podłogę tryskającym z butelki piwem. Upadł prosto na pysk, tuż przed Bartkiem, między niezliczonymi ilościami kwiatów.

 

Mój śmiech nie był sprzężony z radością. Co najwyżej zadośćuczynieniem, które po części otrzymała babcia w zamian za wieczne wojny z zięciem. Bartek też się roześmiał, słabo i bezdźwięcznie, ale jednak.

Koniec

Komentarze

Opowieść jest fabularnie nijaka, brak w niej akcentów, które zazwyczaj pozwalają się czytelnikowi zorientować, na co poza fabułą zwrócić uwagę (tu konkretnie mam na myśli sprzężenia między sytuacją tragiczną i zachowaniem członków rodziny --- że niby tego jest sporo i od początku to zakreśla pewną tematyczną przestrzeń utworu, ale wszystko się powoli rozpierzcha, a pod koniec to już zupełnie nie wiadomo, o czym człowiek czyta), dlatego mam ją za nieudaną. 

Czytało mi się przyjemnie, chociaż tekst wydaje mi się odrobinę rozwleczony, pełen szczegółów i wtrąceń, które nie mają żadnego wpływu na opowiedzianą historię. Kilka drobnych błędów: "kondon" zamiast "kondom" (przy okazji, spędziłem chwilę wyobrażając sobie jak mógłby kogoś kto "wygląda jak sflaczały kondon" i poniosłem porażkę), "nic poręką" zamiast "nic pod ręką" i jeszcze coś takiego "Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Bartkowi nikt nie powiedział, co tak naprawdę się dzieje. Wczoraj, gdy babcię zabrali sanitariusze, smacznie spał. Nazajutrz, obudziwszy się późnym południem, nie wiedział kompletnie o niczym." - lekki chaos z czasami i chronologią, już się obudził, chociaż nazajutrz (w dodatku nie bardzo rozumien nazajutrz od kiedy).

Generalnie na plus, zazdroszczę lekkiego pióra!

I jeszcze z ciekawości: nigdy nie spotkałem się z tym, żeby ciało zmarłego przywozić z zakładu pogrzebowego do domu na stypę. Robi się tak gdzieś w Polsce? Zawsze sądziłem, że martwi trafiają od razu na cmentarz, a impreza wspominkowo-pożegnalna odbywa się po pogrzebie.

na emeryturze

Przeczytałam i pytanie mi się nasuwa takie - do czego właściwie zmierza ten tekst? Zakończenie mi się wydaje wielce enigmatyczne i otwarte. Czytało się przyjemnie, ale ponieważ ten tekst do niczego kompletnie nie prowadzi, ogólne wrażenie pozostawił nijakie.

 

Jest trochę literówek, np. w polskich literach (przyczyna zamiast przyczyną), ale nie tylko (stojącą, a nie stojące), niektórych literek brakuje, gdzieś zabrakło kropki na końcu zdania, gdzieś zabrakło spacji, powtórzenia (najgorsze: stracił - straconej), są ze dwie nieprawidłowe odmiany wyrazów. Drobiazgi, ale jest ich sporo jak na tak krótki tekst, wypadałoby jeszcze raz przejżeć.

 

"Otrzymałam łańcuszek" brzmi mi dziwnie w tym kontekście, kojarzy mi się z otrzymaniem np. nagrody, tutaj raczej: wzięłam, ale oczywiście się czepiam.

Pod ręką, a nie poręką, postaci raczej są kreskówkowe niż kreskowe.

"Obaj byli wyglądasli..." - czegoś tu za dużo.

Nie unosimy do góry, tylko po prostu unosimy, bo to masło maślane.

Wyrżnąl a nie wyrznął.

Nie stało a nie niestało.

"Niezliczone ilości" nie brzmią dobrze, bo ilość jest jedna.

 

To tak na szybko. Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za wytknięcie błędów (i poczytanie). Co zdążyłem,to poprawiłem.

@ gary joiner

Było wspomniane, że nie jest to stypa, tylko różaniec, śpiewy i takie różne dyrdymały. Na wsiach jak najbardziej to obowiązuje.

Nie powiem, żeby opowiadanie czytało mi się lekko czy przyjemnie. Tekst jest smutny, a smutnych rzeczy generalnie nie czyta się lekko i przyjemnie. Niemniej, jest to również tekst dobrze napisany. Bez zgrzytów, z nieprzesadną emocjonalnością, postaciami z krwi i kości. 

Nie jest to być możę tekst dla mnie - człowieka, który przedkłada literacki "entertainment" ponad smutek w słowach - ale duszy odmówić mu nie można.

No to mnie ani nie czytało się przyjemnie, ani nie nawet nie poczułem atmosfery smutku. Mnie ten tekst zwyczajnie drażnił. Nie mówiąc już o tym, że do niczego nie prowadził. Może nie zrozumiałem przesłania?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Tytuł mi trochę nie pasi. I jeszcze takie zdanie: "Leżysz na garniturze Bartka. Całego go wygniotłeś." - Brzmi, jakby Bartka wygniótł. O ile ojciec może sobie pozwolić na wpadki, to narratorka mówi poprawnie, więc dziwne by było, gdyby nagle wyskoczyła z czymś takim.

Czytając to opowiadanie miałam skojarzenia z powieścią Janet Frame - kawałek niezłego tekstu.

Sam styl, jak pisałam już przy innym opowiadaniu, mi się na prawdę podoba.

Jedyne co mi się nie podobało, to koniec. (chodzi mi tu głównie o pomysł z lecącym Bartkiem.)

Tak czy siak, tekst mi się bardzo dobrze czytało. Lubię Twoje klimaty. Oj. Może i jestem dziwna, ale cel tego powiadania jako tako widzę. Dobrze mi z tym.

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka