- Opowiadanie: Quente - Ostrze Dusz - Prolog

Ostrze Dusz - Prolog

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ostrze Dusz - Prolog

OSTRZE DUSZ

Prolog

 

 

 

 

 

Azja, XII wiek

 

 

Na niebie nie było widać ani jednej gwiazdy, ale płonący las sprawiał, że noc zdawała się jaśniejsza od dnia. Nie był to jednak przyjemny blask. Płomienie przeskakiwały szybko z gałęzi na gałąź, a przerażone zwierzęta uciekały w popłochu przed śmiercionośnym żywiołem. Pożoga trawiła wszystko, co napotkała na swojej drodze.

 

Huk ognia i straszliwy pisk ptaków spłoszyłyby każdego wierzchowca, ale Ava, piękna biała klacz pędziła przed siebie nie zważając na niebezpieczeństwo. Dosiadający jej Masud zacisnął zęby i złapał się za krwawiące udo.

 

– Dalej, jeszcze dalej – szepnął, nie wiedząc czy mówi do siebie, czy do konia. – Jak najdalej stąd!

 

Klacz usłuchała. Jeźdźcowi wydawało się, że zwierzę jest coraz szybsze, ale dobrze wiedział, że Ava jest wykończona i szaleńcza ucieczka niedługo się zakończy.

 

– Nie martw się koniku – szepnął klaczy do ucha. – Nic ci nie będzie. To o mnie im chodzi.

 

Głęboka rana na nodze jeźdźca krwawiła coraz mocniej. Masud żałował, że wyszarpał z uda strzałę, która trafił go jeden ze ścigających go ludzi. Gdyby tego nie zrobił, mógłby wytrzymać nieco dłużej. Mógłby dłużej wykonywać rozkaz.

 

– I tak zostałem sam – jęknął wspominając poległych towarzyszy.

 

Wyruszyło ich dwudziestu. Był jednym z młodszych i mniej doświadczonych dowódców, ale ponieważ Temudżin znał jego rodzinę, wybrał również jego. Wraz z dziewiętnastoma znakomitymi wojownikami miał podjąć wyprawę, która od początku oznaczała śmierć.

 

– Ruszycie o świcie – powiedział im Temudżin przed ośmioma dniami. – Będziecie jechać na południe tak długo jak się da. I tak szybko, jak tylko możecie. Nie zmrużycie oka. Jeśli to konieczne, śpijcie w siodle. Dżamuka będzie was ścigał. Będzie na was polował… W końcu pewnie mu się uda. Polegniecie, a wasze imiona nie zostaną zapamiętane. Wasz czyn nie zostanie nagrodzony. Zginiecie i nikt nie będzie wiedział dlaczego. Wiedzcie jednak, że wasza śmierć pozwoli przeżyć światu. Choć nie powstaną żadne pieśni, a rodzice nie będą opowiadać dzieciom o waszej odwadze, każde następne pokolenie będzie wam zawdzięczało życie. Będzie waszym tryumfem. Niech to doda wam sił.

 

Masud krzyknął z bólu tak głośno, że Ava zatrzymała się i zaczęła wierzgać jakby bała się, że jej pan oszalał.

 

– Spokojnie, koniku… – stęknął głaskając ją po grzywie, lecz w końcu wypadł z siodła.

 

Resztkami sił doczołgał się do rozłożystego drzewa. Oparł się o pień i machnął na wierzchowca, ale Ava była wierna. Nie chciała uciekać.

 

– Dalej, wynoś się! – krzyknął patrząc na zbliżające się płomienie. – Proszę, chociaż ty się uratuj!

 

Ava nawet nie drgnęła. Stanęła obok niego, tyłem do płomieni i choć robiło się coraz goręcej, nie uciekła. Jego towarzysze również nie dali się pokonać strachowi. Dziewiętnastu jeźdźców z którymi opuścił obóz Temudżina było bohaterami. Choć wrogowie wyciągali ich jeden po drugim, żaden nie zdradził. Żaden nie powiedział prawdy ludziom Dżamuki.

 

Masud docisnął krwawiącą ranę. Nie przypuszczał, że to on zginie ostatni. Nie było to wprawdzie żadne wyróżnienie, ale cieszył się, że udało mu się przetrwać tak długo, mimo młodego wieku i lichego doświadczenia. Prawdziwą radość sprawiało mu natomiast to, że to on zobaczy twarze ścigających go ludzi, gdy poznają prawdę,

 

Nagle Ava zarżała głośno i uciekła w popłochu przed siebie.

 

– Dobry konik – Masud odetchnął z ulgą, ale natychmiast zrozumiał, że cokolwiek wystraszyło zwierzę, nie było związane z pożarem.

 

Zrobiło się cicho. Choć ogień był coraz bliżej, leżącemu pod drzewem mężczyźnie wydawało się, że płomienie słabną. Spojrzał z nadzieją w niebo, ale nie zauważył żadnej chmury. Najmniejsza kropla deszczu sprawiłaby, że na jego twarz powróciłby uśmiech. Nic takiego się jednak nie stało.

 

Nagle z płomieni wyskoczyły trzy demoniczne psy. Popielate monstra o czerwonych ślepiach i czarnych kłach zbliżyły się do niego na odległość kilku kroków.

 

Masud poczuł smród piekielnych czeluści. Każdy z demonów miał na pysku zaschniętą krew i ciemną maź, przypominającą ślinę wymieszaną z ropną wydzieliną. Jeden z psów warknął i napiął się do skoku, ale głośny gwizd z oddali powstrzymał go przed atakiem.

 

Trzy demony położyły się pokornie na rozgrzanej ziemi. Chwilę później rozległo się wołanie:

 

– Po co uciekałeś? – niski głos z łatwością przebijał się przez płomienie. – Przecież wiedziałeś, że cię wykurzę. Spaliłbym cały świat, by dostać to, czego pragnę!

 

Masud wziął głęboki wdech.

 

– Więc spal też siebie! – krzyknął. – Powiedz Dżamuce, że nigdy tego nie zdobędzie.

 

Rozległ się złowrogi śmiech. Przez chwilę Masud myślał, że ukryta w cieniu postać robi sobie żarty i w rzeczywistości jest jednym z jego towarzyszy. Szybko okazało się, że było to naiwne marzenie.

 

– Tylko że ja nie jestem człowiekiem Dżamuki – odparł mężczyzna. – Jestem kimś znacznie silniejszym!

 

Z płomieni wyłonił się mierzący niemal osiem stóp wzrostu człowiek. Miał na sobie ciemną, nabijaną kolcami zbroję idealnie dopasowaną do muskularnej sylwetki i czerwony hełm z wężowej skóry. Na piersiach miał wyszytą czerwoną żmiję, a przy boku nosił miecz tak wielki, że Masud wątpił, by ktokolwiek był w stanie go podnieść, nie mówiąc już o władaniu nim.

 

Mężczyzna podszedł jeszcze kilka kroków i ściągnął hełm. Małe oczy były głęboko osadzone w kanciastej głowie, a na szerokich ustach malował się złowrogi uśmiech.

 

– Ratnakar… – jęknął Masud, jakby zobaczył samego diabła.

 

– Tak – odparł mężczyzna. – Oddaj mi Ostrze Dusz, a oszczędzę ci życie w nagrodę za dobrą zabawę, której mi dostarczyliście. Będziesz mógł opowiedzieć Temudżinowi o człowieku, który będzie rządził światem.

 

Masud pokręcił głową.

 

– Gdybyś oszczędził mi życie mógłbym… – zaczął patrząc w dal, po czym zmrużył oczy i spojrzał śmiało na posępne oblicze Ratnakara. – Mógłbym opowiedzieć o człowieku, który ścigał nas dzień i noc tylko po to, by dowiedzieć się, że jest przeklętym głupcem.

 

Na twarzy olbrzymiego mężczyzny pojawił się nerwowy grymas.

 

– Nie mam Ostrza – Masud uśmiechnął się łagodnie. – Żaden z nas nie miał. Wiedzieliśmy, że ktoś będzie nas ścigał, dlatego wyruszyły dwie grupy. Pierwsza by zmylić pościg. Druga by ukryć Ostrze.

 

Ratnakar ryknął wściekle i jednym ruchem wyciągnął z pochwy miecz. Ogromne ostrze odbijało światło płomieni, mieniąc się tysiącem odcieni złota, czerwieni i żółci. Po chwili klinga zapłonęła na zielono, a w powietrzu rozniósł się odór gnijących zwłok.

 

– A więc nie opowiesz już nic! – zagrzmiał, ruszając naprzód.

 

Masud wyprostował się dumnie. Mimo otaczających go płomieni i buchającego zewsząd ciepła, poczuł zimny powiew śmierci.

 

– Nie powstanie żadna pieśń… – wyszeptał i przymknął zmęczone oczy.

Koniec

Komentarze

Niepotrzebnie dałeś kursywę, zapewne zasugerowany tym, że cytujesz słowa Temudżina.  Tego typu przytoczenia italiki nie wymagają. 

Tragiczny początek wielkiej sagi o zbawcach świata?

Nic z tych rzeczy. Początek powieści magiczno-przygodowej. Akcja właściwa dzieje się na początku XX wieku. Coś jak skrzyżowanie Harry'go Pottera, Indiany Jonesa i Piratów z Karaibów.

Tragiczny pod jakim względem?

        Dynamiczny i plynny tekst. Czyta się.

        Wątpliwości budzi to  straceńcze, bezrefleksyjne poświęcenie się tej grupy w wyprawie po pewną śmierć, ale może póżniej się to przekonywująco wyjaśni. Ale byłoby lepiej, gdyby to nieco w tekście rozszerzyć.   

Tragiczny, bo śmierć dosięga wszystkich.  

Ambitny zamiar. Ale jak połączyć Harry'ego z Indianą? Dobra, to Twoja sprawa...  

Aha: odór raczej rozchodzi się, niż roznosi.

Połączenie polega przede wszystkim na tym, że głównymi bohaterami są nastolatki (żaden Zmierzch, broń Boże!). Magii ii zjawisk paranormalnych jest znacznie mniej niż w Potterze, ale sama przygoda nieco bardziej kojarzy się z poczynaniami doktora Jonesa albo kapitana Jacka. Powieść jest już praktycznie gotowa, jak doszlifuję pierwszy rozdział to go tutaj umieszczę.

RogerRedeye, dzięki za radę. Teraz widzę, że brakuje choć kilku zdań wyjaśnienia.

Że tak powiem, da się czytać. Czekam na dalszy ciąg.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

     To, że jakaś grupa zdecydowala się  bez wahania uczestniczyć w misji samobójczej, i to w dodatlu bez sławy i chwały,  wiedząc, że zostaną zapomniani, to spory i od razu rzucajaący się w oczy "zgrzyt". Oczywiście, w świecie rządzonym przez magię jest to pewnie możliwe. Ale --- nawet i w tym świecie należało to uprawdopodobnić, bo universum kreowanego świata musi być logiczne i spójne, a bohater to przecież wojownik, jeden z wielu... 

     Lepiej byłoby zmienić nieco i rozszerzyć prolog. 

Pewnie wyjdzie, że się czepiam, ale Azja jest naprawdę ogromna. Lepiej już w ogóle zrezygnować z takiego dopisku.

Nowa Fantastyka