- Opowiadanie: doctorkoza - Szkarłat Łez

Szkarłat Łez

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szkarłat Łez

– Przepraszam bardzo, to piwo to oczywiście dla pana – zawołała starsza ekspedientka, odrywając wzrok od czarnowłosej dziewczynki stojącej przed ladą.

Szczupły człowiek odwrócił się w jej stronę. Na jego ustach wykwitnął blady uśmiech.

– Tak oczywiście – odparł cicho, delikatnie, jakby nieśmiało, przytakując głową.

– Dobrze, dobrze – powiedziała uspokojona sprzedawczyni.

– Czy coś jeszcze będzie w takim razie dla ciebie młoda damo?

– Nie to wszystko proszę pani – odparła zapytana uśmiechając się radośnie i podając sprzedawczyni banknot.

Ekspedientka odwzajemniła uśmiech i pochyliła się nad kasą szukając reszty. Nie zauważyła więc morderczego spojrzenia jakim obdarzyła ją czarnowłosa małolata.

Po chwili drzwi osiedlowego sklepu skrzypnęły i dziewczynka w wesołych podskokach szła już chodnikiem, za plecami mając przygarbionego, niosącego torbę z zakupami ojca.

 

Delikatny z początku wiatr stopniowo przybierał na sile. Rzadkie szare obłoki zgęstniały, by po chwili przysłonić blade, wczesnojesienne słońce.

Stary park ciągnął się za płotami odgradzającymi opuszczone obecnie fabryki. Poskręcane, schorowane drzewa, rzucały coraz dłuższe cienie, pogłębiały jeszcze bardziej zalegający mrok. Roztrzaskane ławki i powyrywane kosze były niczym niema kpina, wyśmiewająca niegdysiejsze zamysły twórców.

Ciche kroki niemal zupełnie tonęły w szeleście tańczących na wietrze liści. Para idąca zniszczoną główną aleją parku, po chwili skręciła w niewielki prześwit pomiędzy dziko rozrośniętymi krzewami. Po kilku krokach młody mężczyzna wraz z towarzyszącą mu dziewczynką dotarli do chyba jedynej ocalałej ławki w starym parku.

– Postaw to tutaj – rzuciła czarnowłosa wskazując wolny kawałek ławki.

Kiedy tylko zakupy znalazły się obok niej, w jej dłonie niemal natychmiast znalazła się jeszcze chłodna puszka z piwem. Mężczyzna stojący obok przyglądał się temu z nieobecnym wyrazem twarzy. Nie pamiętał już ile to dni, tygodni, czy miesięcy temu spotkał właśnie w tym parku Julię. Zziębnięta, przestraszoną i zapłakaną dziewczynkę.

I kiedy to pomiędzy kolejnymi szlochami opowiadała mu, jak uciekła z domu, chcąc schronić się przed ojcem pijakiem i jego bandą koleżków, którzy to z coraz większym zainteresowaniem zaczynali przyglądać się coraz dojrzalszej dziewczynie. Tamtego popołudnia Dawid nie zastanawiał się zbyt długo. Zabrał czarnowłosą do swojego mieszkania, z zamiarem dostarczenia jej nazajutrz na najbliższy posterunek.

Był młodym, dobrze zapowiadającym się managerem. Nie wątpił więc, że poradzi sobie z przedstawieniem sprawy w odpowiedni sposób i tym samym pomoże dziewczynce. Na komisariat nie dotarł ani następnego dnia, ani nawet za tydzień.

Teraz był wrakiem człowieka. Blady, wychudzony, bez pracy i znajomych. Jedynie kto mu pozostał, to Julia. Czarnowłosa dziewczyna, która zamieniła jego całe życie w piekło. Dawid nie miał już nawet sił na to, aby rozmyślać nad faktem, w jaki sposób Julia omotała jego wolę. Teraz był jej niemal bezwolną lalką, która pozwalała jej wygodnie egzystować w świecie rządzonym przez dorosłych.

– Dawidzie – cichy głos wyrwał go z zamyślenia.

Dopiero teraz spostrzegł, że siedząca na ławce Julia uważnie go obserwuje. Pusta już puszka po piwie leżała pod jednym z krzaków. Mężczyzna przełknął ślinę, po jego plecach przebiegł zimny dreszcz. Wreszcie czarnowłosa odwróciła wzrok.

– Myślę, że powinniśmy wracać – powiedziała, wstając z ławki.

Po chwili Dawid znów szedł parkową aleją, niosąc torbę z zakupami i obserwując plecy wesoło podskakującej dziewczynki.

 

Dzisiejsza noc była jedną z najgorszych jakie pamiętał. Dręczące Dawida koszmary były tak realne, że rozlewający się za oknami, blady świt poranka, przywitał z niekłamaną ulgą. Jednak kiedy podniósł się z łóżka i zobaczył stojącą w drzwiach Julię bawiącą się jego brzytwą wiedział, że koszmar tego dnia jeszcze się nie skończył. Dziewczyna obserwowała go jeszcze przez chwilę, po czym odwróciła się i jakby nigdy nic zniknęła w łazience.

Dawid siedział na swoim łóżku, czując jak jego ciałem zaczynają wstrząsać lodowate dreszcze. Drżącymi dłońmi złapał się za głowę. Z bezsilności miał ochotę płakać jak dziecko, jednak łzy nie chciały zacząć płynąć.

Chwilę później młodzieniec szedł już ulicą. Mijał otulonych w ciepłe płaszcze i kurtki ludzi, chroniących się przed zimnym, jesiennym wiatrem. Dawid nie zwracał na nich uwagi. Podobnie jak każdego przedpołudnia udał się na zakupy.

Dzisiaj konieczność opuszczenia mieszkania, pozwoliła mu otrząsnąć się nieco po koszmarze minionej nocy i uwolnić od przytłaczającego towarzystwa swojej współlokatorki. Pierwszy raz od dłuższego czasu, Dawid mógł spokojnie pomyśleć. Wiedział, że musi coś zrobić. Uwolnić się jakoś od ciążących na nim okowów. Uwolnić się od Julii. Młodzieniec przystanął i wciągnął do płuc ogromny haust zimnego powietrza. Jednak w tym właśnie momencie, jego umysł znów został zgnieciony obcą wolą, która wlała się do jego głowy, niczym ciemna, lodowata fala przypływu.

Sprzedawczyni z osiedlowego sklepiku miała nienaturalny, bladozielony odcień skóry, a w jej oczach czaił się niezdrowy blask. To co inni brali zapewne za oznaki zwykłej choroby, dla młodzieńca było wiadomą zapowiedzią końca. Cóż kobieta, zupełnie nieświadomie, zadarła z osobą której mocy nie była by w stanie nawet sobie wyobrazić.

Dawid był pewny, że nawet on nie ma bladego pojęcia o prawdziwych możliwościach swojej młodej współlokatorki. Sprzedawczyni wreszcie skończyła go obsługiwać i nieobecnym wzrokiem odprowadziła do sklepowych drzwi.

 

Kiedy wracał do swojego mieszkania, zaczął padać drobny deszcz. Nieliczni przechodnie przyspieszali kroku i jeszcze szczelniej otulali się w swoje ubrania. Dawid szedł nieczuły na panującą wokół aurę.

Przechodząc obok niewielkiego kościoła zobaczył, jak z budynku plebanii wychodzi wysoki, postawny ksiądz i skryty pod parasolem spieszy w kierunku świątyni. Poły czarnej sutanny powiewały niczym skrzydła wielkiego czarnego ptaka. Dawid przystanął za ogrodzeniem i obserwował jak duchowny uchyla wielkie wrota, składa trzymany parasol i znika wewnątrz świątyni. Z odrętwienia wyrwał go dopiero trzask zamykanego skrzydła, który rozniósł się po okolicy niczym armatni wystrzał. Pchany nagłym impulsem, ruszył w ślady księdza.

Wnętrze kościoła było mroczne i chłodne. Skąpe światło sączące się przez witrażowe okna jedynie w niewielkim stopniu rozświetlało stary budynek świątyni. Powietrze pachniało kurzem i kadzidlanym dymem.

Ksiądz klęczał w pierwszej ławie po lewej stronie głównej nawy. Pogrążony w modlitwie zdawał się nie słyszeć kroków zbliżającego się młodzieńca, które w pustym wnętrzu wzbijały głębokie echo. Podniósł i odwrócił głowę dopiero, gdy ten usiadł w ławce za jego plecami. Był mężczyzną w średnim wieku, o łagodnych rysach twarzy.

– Czy mogę ci w czymś pomóc – zapytał.

Dawid w tym momencie chciałby zacząć krzyczeć i błagać o pomoc, której tak bardzo potrzebował. Jednak jedyne na co mógł się zdobyć to delikatny, przeczący ruch głową. Kapłan nie naciskał dalej, jednak jego jasne, błękitne oczy cały czas obserwowały twarz siedzącego za nim mężczyzny. Dawid całym sobą czuł to poważne spojrzenie, które zdawało się niemal przebijać przez mrok okalający jego osobę.

Po dłuższej chwili duchowny ponownie zwrócił się w stronę ołtarza i zagłębił w przerwanej modlitwie.

– Proszę księdza ja, …ja potrzebuje pomocy – wyszeptał przez nagle wyschnięte gardło młodzieniec. – Trapi mnie problem, który zwyczajnie mnie przerasta.

– Pamiętaj synu, że drzwi tej świątyni są zawsze otwarte – odparł kapłan.

– A czasami, żeby pozbyć się trosk, trzeba zdobyć się na stanowcze kroki – dodał po chwili.

Dawid poczuł, jak jego czoło oblewa zimny pot. Bez słowa poderwał się z ławki i pospiesznie ruszył w stronę wyjścia ze świątyni.

Ksiądz nie ruszył się ze swojego miejsca. To co zobaczył w oczach młodego mężczyzny sprawiło, że pogrążył się w głębokiej zadumie. Niestety w swoim życiu spotykał już podobnych do młodzieńca ludzi. Wielu z nich udało mu się pomóc, niestety byli i tacy, dla których, pomimo wielu wysiłków, nie był w stanie nic zrobić. Wszak zanim trafił do tutejszej parafii, przez wiele lat był egzorcystą.

 

Dawid drżącymi dłońmi wykładał na stół przyniesione zakupy. Przez brudne kuchenne okno wpadała niewielka ilość światła, a przecież kiedyś jego nowe mieszkanie lśniło czystością. Teraz niesprzątane, zarastało brudem, przeobrażając się w mroczną, odrażającą norę.

Zdobyć się na stanowcze kroki. Ta jedna myśl tłukła się w jego głowie odkąd opuścił mury świątyni. Nie miał bladego pojęcia co powinien dalej robić, jak się zachować. Wiedział bowiem doskonale, że przy swojej współlokatorce jest nikim i nie jest w stanie mierzyć się z nią pod żadnym względem. Nie zmieniał tego nawet fakt, że on był młodym, dorosłym mężczyzną, a ona dziewczynką, dzieckiem jeszcze. W tej rozgrywce bowiem, siły zostały rozdzielone w nierówny i niepojęty dla części graczy sposób.

Nagle usłyszał za sobą ciche skrzypniecie podłogi. Odwrócił się w stronę drzwi i zobaczył stojącą w nich Julię. Ubrana jedynie w długą, czarną koszulkę opierała się o futrynę drzwi i patrzyła na Dawida. Na jej ustach błąkał się tajemniczy uśmiech, jednak oczy były zimne, zupełnie niepasujące do delikatnej twarzy dziecka.

Młodzieniec miał wrażenie, że w tej właśnie chwili do wnętrza jego głowy, wślizguje się coś zimnego i lepkiego. Nieprzyjemne wrażenie zniknęło tak szybki, jak się pojawiło, jednak kiedy ponownie spojrzał w stronę drzwi, na ustach czarnowłosej nie było już uśmiechu.

– Nalej mi wina – rzuciła oschle.

A kiedy Dawid spełnił jej zachciankę, odwróciła się i zniknęła w swoim pokoju.

 

Ciemność już dawno okryła swoim całunem zasypiające powoli miasto. Czarne, rozgwieżdżone dotąd niebo, zaczęły przysłaniać grafitowe chmury, gnane coraz silniej wiejącym, zimnym wiatrem.

Zegar na dzwonnicy wybił właśnie pierwszą godzinę nowo rodzącego się dnia. Ksiądz westchnął ciężko, odszedł od okna i usiadł za swoim biurkiem. Teraz, kiedy zastępował nieobecnego proboszcza, musiał dbać o wszystkie interesy parafii, a to niestety wiązało się z koniecznością dużej ilości papierkowej roboty. Duchowny szczerze tego nienawidził, jednak swoje ewentualne żale pozostawiał dla siebie.

Targane coraz silniej wiejącym wiatrem, gałęzie rosnących za oknami drzew, zaczęły się tłuc o szyby. Ciężkie zasłony falowały w objęciach lodowatych podmuchów wpadających do pokoju, przez uchylone okno.

Pech chciał, że jeden z nich poderwał leżące na biurku, ułożone w równy stos dokumenty i rozrzucił je po pomieszczeniu. Kapłan zaklął siarczyście i podniósł się żeby uprzątnąć bałagan. W tym właśnie momencie usłyszał, skrzypnięcie jednych z parterowych drzwi. Wyprostował się momentalnie, nasłuchując czy dźwięk nie powtórzy się znowu. Nieistotne było co lub kto spowodowało hałas. Duchowny chciał to sprawdzić.

Nie bał się, kiedy bezszelestnie ruszył w stronę schodów. Zatopiony w ciemności budynek znał tak dobrze, że mógłby chodzić po nim z zamkniętymi oczami. Ponadto odsłużone w wojsku lata robiły swoje. Wiedział gdzie zapewne powinien się udać. Spory pokój, mieszczący parafialną kancelarię znajdował się zaraz obok wejścia do budynku plebani. To właśnie tam proboszcz trzymał część pieniędzy i jeśli ewentualny intruz, bądź intruzi faktycznie złożyli nocną wizytę, to ksiądz spodziewał zastać ich właśnie tam.

Szedł cicho jak kot, zatopionym w mroku korytarzem i kiedy dotarł pod pokój kancelarii, w istocie okazało się, że pomiędzy skrzydłem, a futryną zieje niewielka szpara. Kapłan przystanął niezdecydowany. W jego świadomości wyrosnął nagle zimny kłąb zaniepokojenia. Skrzydło pchnięte jakimś delikatnym podmuchem, z cichym skrzypnięciem uchyliło się jeszcze odrobinę, zupełnie jakby zachęcało księdza, aby ten wszedł do środka.

Zebrawszy się w sobie duchowny podszedł do drzwi i chwycił za klamkę. Przestępując próg sięgnął w stronę włącznika i pokój natychmiast zalała fala jasnego światła.

Huk był ogłuszający.

Ksiądz na zmianę patrzył to na dymiący jeszcze rewolwer trzymany przez dziecięcą rękę, to na coraz większą szkarłatną plamę, która wykwitła poniżej jego klatki piersiowej.

– To nie może być prawda – pomyślał.

Spojrzenie dymiącej lufy, było niczym najgorsze bluźnierstwo z jakim przyszło mu się spotkać w życiu. Kapłan podniósł ciążącą mu coraz bardziej głowę i spojrzał na delikatna dziewczęcą twarz, otuloną falami czarnych jak noc włosów. Jasnobrązowe oczy wpatrywały się w niego z zaciekawieniem.

W końcu ugięły się pod nim kolana i duchowny całym swoim ciężarem zwalił się na deski podłogi. Czarnowłosa podeszła niespiesznie i stanęła nad umierającym księdzem. Dopiero teraz dostrzegł w jej oczach jakiś nienaturalny, szkarłatny blask. Nie wiedzieć czemu w tych ostatnich chwilach świadomości pomyślał o młodym mężczyźnie, którego spotkał dzisiejszego popołudnia w kościele.

Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko. I ten piękny uśmiech był ostatnim obrazem jaki kapłan zobaczył w swoim życiu.

 

Zdobyć się na stanowcze kroki. Ta jedna, uporczywa myśl wciąż kołatała się w jego głowie.

Krew z rozcietego nadgarstka wypływała na podłogę coraz wolniej, coraz słabiej. Wciąż rozłożona brzytwa, leżała obok jego prawej nogi. Czuł jak w jego ciało wkradało się dziwne uczucie odrętwienia. Powieki ciążyły nieznośnie, ostatecznie same opadły na oczy. Było cicho i spokojnie.

Nagle, jakby jakimś nienaturalnym szóstym zmysłem wyczuł ruch w pokoju. Z niechęcią podniósł powieki, tylko po to aby utonąć w spojrzeniu o barwie ciemnego miodu. Wpatrywała się w niego ze złością, zupełnie jak dziecko, które właśnie zobaczyło zepsutą swoją ulubioną zabawkę. Jednak w tym hipnotyzującym spojrzeniu było coś jeszcze. Gdzieś wewnątrz tych nieziemskich oczu, w głębi których znowu zapłąnęły szarłatne ogniki, czaiło się niezdrowe zainteresowanie i chyba także odrobina szacunku.

– Ty idioto – wyszeptała, prostując się na całą mizerną wysokość swojego dziecięcego ciała.

Dawid chciał teraz coś powiedzieć, cokolwiek, jednak zabrakło mu już siły. Uśmiechnał się więc delikatnie, pierwszy raz od bardzo długiego czasu. Był świadomy tego, że jego dotychczasowa współlokatorka, zapewne w bardzo szybkim czasie znajdzie sobie kolejną ofiarę, którą zaplącze w swoją sieć i zniszczy jej życie.

Jemu jednak, nareszcie udało się jej uciec.

Taką miał przynajmniej nadzieję…

Koniec

Komentarze

Brakuje trochę przecinków, jest też kilka literówek zwłaszcza tych związanych z ogonkami: ą, ę.

"wyrosnął" - raczej wyrósł.

Wizja dziewczynki opętującej dorosłych - trochę mało wiarygodnie przedstawiona. Zabrakło opisu jak jej się to udało. No chyba, że ja czegoś nie zrozumiałem.

Mocno bez sensu, ładu i składu, niestety.

Szczupły człowiek odwrócił się w jej stronę.   ---> wpadłeś w pułapkę zaimkową, mylącą czytelnika. Z kontekstu wynika, że odwrócił się w stronę ekspedientki, natomiast zaimek odsyła do czarnowłosej dziewczynki (lub, co gorsza, do lady) z poprzedzającego zdania. Rzecz do poprawienia bez liczącego się trudu.  

wykwitnął  ---> forma oboczna, rzadko używana; zmieniłbym na wykwitł, nikt nie będzie podawał we wątpliwość.  

- Tak oczywiście – odparł cicho, delikatnie, jakby nieśmiało, przytakując głową.  ---> przecinek po "tak". Przytakując ruchem, skinieniem głowy. Głową jako taką ani nie przeczymy, ani nie potwierdzamy --- potrzebny jest jej ruch.  

dla ciebie młoda damo?  ---> przecinek po "ciebie". "Młoda dama" została użyta w roli wołacza i nie ma zmiłuj, przecinek konieczny.  

- Nie to wszystko proszę pani – odparła zapytana uśmiechając się ---> brak trzech przecinków. Po "nie, po "wszystko" gdyż wtrącenia wydzielamy przecinakmi, oraz przed "uśmiechając", ponieważ imiesłowy współczesne (i uprzednie też) koniecznie wydzielamy przecinkami. Nie ja to wymyśliłem, lecz Rada Języka Polskiego...  

nad kasą szukając reszty.  ---> patrz uwaga wyżej.  

spojrzenia jakim  ---> przecinek potrzebny przed zaimkiem, wprowadzajacym zdanie podrzędne.  

niosącego torbę z zakupami ojca  ---> a tutaj nie wiadomo, czy rąbnąłeś się koncertowo, czy nie. Zależy to od tego, czy w akapicie piszesz już o Dawidzie, czy stanowi ten fragment retrospekcję. Ale stawiam na błąd --- dalej znalażłem kilka zdań, wyjaśniających (być może kłamliwie) powód ucieczki małej z domu.  

Dalej sam szukaj i poprawiaj... Dowód na obecność błędów masz.

-----------------------   

Dość ładnie, sugestywnie i udanie rozegrałeś historię Dawida i jego gnębicielki, smarkatej i pozbawionej skrupułów telepatki.

"Na jego ustach wykwitnął blady uśmiech." - dałbym wykwitł,

"chyba jedynej ocalałej ławki w starym parku.  " - zbędne powtórzenie info, wiadomo gdzie,

" w jej dłonie niemal natychmiast znalazła " - dłoni

"Mężczyzna stojący obok przyglądał " - wiadomo, który mężczyzna, stojący obok do wywalenia,

"Zabrał czarnowłosą do swojego mieszkania, z zamiarem dostarczenia jej nazajutrz na najbliższy posterunek.  " - po południu ją spotkał, czemu od razu nie poszedł na posterunek? Wiesz, w tych czasach ryzykowne jest branie obcych dzieci do domu na noc :D

" Jednak kiedy podniósł się z łóżka i zobaczył stojącą w drzwiach Julię bawiącą się jego brzytwą wiedział, że koszmar tego dnia jeszcze się nie skończył " - no, szczególnie, że dzień się w sumie zaczął, tak wiem, o 0.00 się zaczyna, ale wstał rano, to jego dzień się wtedy zaczał. Napisałbym, że koszmar tego dnia dopiero się rozpoczął, coś takiego

" skrzydła, który rozniósł się po okolicy niczym armatni wystrzał. " - tak szczególnie, że walił deszcz i hulał wiatr,

"cały czas obserwowały twarz siedzącego za nim mężczyzny " - takie może czepianie się, ale jak ksiądz patrzył mu w twarz, to się odwrócił do niego i już nie miał go za plecami, czyli za nim mi nie pasuje :D

"wyszeptał przez nagle wyschnięte gardło młodzieniec " - nagle miało być do wyschiętego gardła? Czy że nagle wyszeptał? Bo bardziej pasuje mi do nagłego wyszeptania, niż do nagłego wyschnięcia,

" ruszył w stronę wyjścia ze świątyni. 
Ksiądz nie ruszył się ze swojego miejsca " - ruszył, ruszył, a tyle synonimów mamy,

"Wszak zanim trafił do tutejszej parafii, przez wiele lat był egzorcystą. " - ta info jest dla mnie zbędna i trochę psuje wydźwięk,

"Wiedział bowiem doskonale, że przy swojej współlokatorce jest nikim i nie jest w stanie mierzyć się z nią pod żadnym względem. " - to też takie powtarzanie informacji,

"Nieprzyjemne wrażenie zniknęło tak szybki, " - szybko,

"w istocie okazało się, że pomiędzy skrzydłem, a futryną zieje niewielka szpara " - przecinek przed "a" zbędny, a drugie, nigdy się nie spotkałem z takim opisem otwartych drzwi :D ale nie wiem, czy jest sens tak udziwniać :D

"to na coraz większą szkarłatną plamę, która wykwitła poniżej jego klatki piersiowej. " - w co był ubrany? Bo wyobrażałem go sobie w sutannie, chyba że coś ominąłem, a na czarnym materiale raczej ciężko by było szkarłat zobaczyć

"Spojrzenie dymiącej lufy " - hmm, nie podoba mi się to stwierdzenie

"Kapłan podniósł ciążącą mu coraz bardziej głowę " - podniósł? To pistolet na podłodze leżał, czy co?oO





Coś mi nie pasuje, dziewczynka wiedziała o księdzu, dlatego poszła go zlikwidować, przynajmniej tak to rozumiem. Rozumiem też, że nawet jeśli Dawid był daleko od niej, czuła to, co on, i w mniejszym lub większym stopniu znała jego myśli, a nie zapobiegła jego samobójstwie? Nie gra mi coś.

Ogólnie opowiadanie jest całkiem, ale ta nieścisłość (albo moje czepianie) trochę psuje. Dość nierówno jest też napisane, czasem lepiej, a czasem jakoś nieporadnie. A przecinkami to chyba rzuciłeś w napisany tekst, dlatego są w tak losowych miejscach :D



Pozdrawiam

Brakuje mi nieco szczegółów – co takiego robiła Julia, że Dawid stal się wrakiem człowieka, bo że lubiła alkohol, to trochę mało. Mimo to, uważam, że opowiadanie ma klimat i właściwą mroczną atmosferę.

 

„Kiedy tylko zakupy znalazły się obok niej, w jej dłonie niemal natychmiast…” – Powtórzenie. Może: Kiedy tylko zakupy nalazły się obok niej, niemal natychmiast chwyciła

 

Zziębnięta, przestraszoną…” – Zziębniętą, przestraszoną…

 

Jedynie kto mu pozostał, to Julia.”Jedyny kto mu pozostał, to Julia.

 

„…jeszcze szczelniej otulali się w swoje ubrania.” – …jeszcze szczelniej otulali się swoimi ubraniami.

 

 „…to ksiądz spodziewał zastać ich właśnie tam.” – …to ksiądz spodziewał się zastać ich właśnie tam.

 

Pozdrawiam.

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za wszystkie komentarze oraz konstruktywną krytykę, tego nigdy za wiele.

To krótkie opowiadanie jest w dość 'surowym' stanie, napisałem je w dwa dni i od razu wrzuciłem. Z chęcią teraz przysiądę w wolnej chwili i stosując się do sugestii  rozpiszę je nieco i doszlifuje.

Liczę, że moje kolejne teksty, także spotkają się z  Waszym zainteresowaniem.

- Przepraszam bardzo, to piwo to oczywiście dla pana – zawołała starsza ekspedientka, odrywając wzrok od czarnowłosej dziewczynki stojącej przed ladą. Powinno być ? - zapytała/upewniła się  starsza ekspedientka - ja zorientowałem się, o co tu chodziło dopiero w końcówce następnego akapitu.

I chyba tak: Przepraszam bardzo. To piwo to oczywiście dla pana, tak?... Takie szczególiki, ale z pocżatku zrozumiałem, że gość zapomniał zabrać z lady swoich zakupów. A tu idzie o to, że gówniara zamawiała i sprzedawczyni chciała uspokoić sumienie, że to dla pana starszego...

Ja się przyczepie kwestii księdza.

Po pierwsze ezorcystą mianuje się księdza szczególnie pobożnego, więc zdanie "Kapłan zaklął siarczyście" kompletnie nie pasuje. Oczywiście są księża którzy też bluzgają, ale ci szczególnie pobożni nie. A tymbardziej z tak błahego powodu.

Po drugie. Średni wiek to tak ok 50. Skoro pracował "wiele lat jako egzorcysta", a egzorcystą mianuje się księdza z dużym doświadczeniem,  plus jeszcze jakiś czas siedzi na tej parafii, to już bardziej podeszły wiek powinien być. Chyba, że wiele lat pracy to 10. 

Po trzecie, ale to już szczegół, egzorcysta prowadzi normalną posługę kapłańską. Zdanie "Wszak zanim trafił do tutejszej parafii, przez wiele lat był egzorcystą." rozumiem tak jakby to był odrębny zawód. A egzorcysta jest normalnym kapłanem, siedzi na parafii, prowadzi msze itd. Po za tym w średnim wieku raczej by nie zrezygnował (biorąc podm uwagę fakt, że raczej dopiero mianowany byłby egzorcystą w średnim wieku). 

 

Powtórzeń też jest trochę. Np.:

"Wielu z nich udało mu się pomóc, niestety byli i tacy, dla których, pomimo wielu wysiłków, nie był w stanie nic zrobić. Wszak zanim trafił do tutejszej parafii, przez wiele lat był egzorcystą."


Koniec czepialstwa z mojej strony. Podoba mi się, że nie wszystko jest wyjaśnione. Lubie kiedy są niedopowiedzenia, niejasności, kiedy można popuścić wodze wyobraźni. Mi pasuje, że nie ma wyjasnienia kim jest dziewczynka i jak opętała tego nieszczęśnika. 

Ekspedientka odwzajemniła uśmiech i pochyliła się nad kasą (...) szukając reszty.

Rzadkie (...) szare obłoki zgęstniały, by po chwili przysłonić blade, wczesnojesienne słońce.

- Postaw to tutaj – rzuciła czarnowłosa (...) wskazując wolny kawałek ławki.

Teraz był jej niemal bezwolną lalką, która pozwalała jej wygodnie egzystować w świecie rządzonym przez dorosłych.- powtórzenie

jednak łzy nie chciały zacząć płynąć. - przekombinowane, według mnie; wystarczyło by nie chciały płynąć

Cóż kobieta, zupełnie nieświadomie, zadarła z osobą której mocy nie była by w stanie nawet sobie wyobrazić. - brakuje przecinka po cóż i przed której, a  byłaby pisze się razem.

Jest trochę tych błędów.

W miejscach wykropkowanych oczywiście zabrakło przecinków. Pzdr. ;)

Lirael odnośnie księdza przyjmuję ale nie do końca się zgadzam. Uwierz znam jednego księdza, który był egzrcystą;) Piłem z nim już piwo i ani to ani, że przeklina, a nawet to, że ma powierzchowność taką, a nie inną nie wpływa na jego pobożność...ale rozumię Twoje uwagi i w pełni przyjmuję. 

Odnośnie wszelakich powtórzeń i niedociągnięć, to doprawdy kiedy tylko znajdę czas to poprawię tekst, pod Wasze 'dyktando' które dla mnie jest bardzo cenne. 

drogi autorze autorko nie wiem czy wiesz ale znaki przestankowe w tekscie sa naprawde bardzo wazne zupełnie nie daje sie tekstow czytac bez tego interpunkcja bowiem to tez czesc ortografii bardzo wazna wplywajaca na sens

Nowa Fantastyka