- Opowiadanie: sesi19 - Omega

Omega

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Omega

Omega

 

Pipi von Lipton krzyknęła przeraźliwie.

 

Leżała naga i przestraszona, przytulona do swoich bliźniaczych kompanek. Otaczały ją z każdej strony: przy nogach, pod rękami, na brzuchu i w ogóle wszędzie. Były blisko i chciały uszczęśliwić ją najlepiej, jak to możliwe. Nie, zbereźnicy, nic z tych rzeczy!

 

Potrzebowała pociechy. Po prostu właśnie dowiedziała się, że po śmierci na pewno pójdzie do piekła. Albo jeszcze gorzej.

 

Wszystko (jak zawsze!) stało się przez faceta.

 

Widziały to wszystkie. Mężczyzna zmywał naczynia, co samo w sobie jeszcze nie było tak straszne. Wychodziło mu naprawdę znośnie, a szklanki przestały przypominać miniaturowe ekosystemy. Sukces!

 

Gdy zmywanie miało się ku końcowi nadeszła kobieta. Potrąciła biodrem mężczyznę i powiedziała:

 

– Przesuń się, Bartoszku. Kogiel-mogiel nam zrobię.

 

Odkręciła wodę w kranie, ale szybko zabrała dłoń spod rdzawego strumienia. Mężczyzna, widząc jej reakcję, rzekł ze śmiechem:

 

– Dobrze że jesteś, pijawko. Upuścisz trochę złej wody.

 

– Miałeś naprawić to już dawno temu.

 

– Marysiu, ale co ja tu zrobię? Trzeba by rury wymienić.

 

– Ooo… Jak już wiesz, co trzeba zrobić, to może weźmiesz i to zrobisz?

 

– Bo widzisz, kochanie, nie bardzo mam kiedy. Poza tym, zobacz. – Odkręcił kran, z którego wypłynęła rdza w stanie płynnym, powoli rozcieńczając się w wysoko procentowy mocz, a następnie pomarańczową oranżadę. Woda jak po kąpieli kominiarza wypłynęła po kilkunastu sekundach. Coś strzeliło, zagulgotało i dopiero wtedy popłynęło radosne ze swej bezbarwności H2O. – Widzisz, jaka czyściutka?

 

Kobieta fuknęła coś pod nosem. Mimo to jej dłoń, w której znajdowały się dwa kurze jajka, powędrowała pod strumień. Bartek patrzył na nią, marszcząc brwii.

– Ja tam jajek nie myję – powiedział.

 

Marysia robiła wszystko, aby się nie uśmiechnąć, ale nie wyszło.

 

– Programistka-onanistka – roześmiał się Bartek. – Tylko jedno ci w głowie.

 

– To nie ja gadam na okrągło o ciemnym jądrze.

 

– O Jądrze Ciemności!

 

– Jasne, jasne. Lepiej byś herbatki zrobił.

 

– Minutkę? – zapytał, łapiąc ją za tyłek.

 

– Głowa mnie boli. Dzisiaj tylko Liptona.

 

Pipi von Lipton nie zarejestrowała reszty rozmowy. Cały świat przesłonił jej zbliżający się MOMENT. Nie dość, że wyglądał przerażająco, to był dodatkowo obuty w siedmiomilowe buty.

 

– Nie myje jajek, on nie myje jajek – krzyczały zrozpaczone towarzyszki. Pipi było tego wstyd, ale po raz pierwszy w życiu dziękowała za niepełnosprawność towarzyszek. Przynajmniej nie było gorączkowej bieganiny i wymachiwania rękami. Z drugiej strony, gdyby mogła używać rąk i nóg, ucieczka byłaby całkiem realną alternatywą. Trudno.

 

Nim na dobre dotarł do niej ogrom tragedii, nadszedł dźwięk, oznaczający początek misterium.

 

– Już czas – odezwał się chór.

 

Palce chwyciły Pipi niczym imadło i oderwały ją od towarzyszek, z którymi spędziła całe życie.

 

– Z jednej torebki zrobimy? – spytał mężczyzna.

 

– Oszczędzaj na mnie, oszczędzaj. Na browar będzie więcej.

 

– Ok, czyli z jednej.

 

Pipi pomyślała, że dla podkreślenia dramatyzmu sceny należałoby walnąć dłońmi o ścianę komory, do której został wrzucona. Z oczywistych powodów stała tak, jak ją wrzucono, apatycznie opierając się na przeźroczystej szybie. Co tu zrobić?

 

– O wielki Herr Bato! – rozległy się dramatyczne wołania. – Wysłuchaj naszych próśb i spraw, aby nieodżałowana Pipi von Lipton okazała się istotą rozsławiającą twoją i tak wielką sławę. Gwizd!

 

No dobra, czyli modlą się o to, aby moja esencja okazała się smaczniutka i godna czyjejś chwały. Tylko ciekawe, jak na to wpłyną teraz, skoro mojego wnętrze jest takie samo jak dziesięć i dwadzieścia dni temu? Idiotyzm. I nieważne, że trafię do jakichś nadgniłych jaj. Sława wielkiego Herr Baty się liczy!

 

Bartek złapał paczkę herbatników i wyruszył z nią ku leżącej przed telewizorem Marysi, która bezwstydnie rozłożyła nogi i macała się po cycku, jednocześnie zajadając kogiel-mogiel. Budujący widok. Bartek dziwił się tylko, jak to jest, że do takich rzeczy człowiek nigdy nie może przywyknąć, a bąki strzelane przez ukochanego niemal od razu stają się chlebem powszednim.

 

– No, gdzie te ciacha – zawołała.

 

– Hej, boli cię jeszcze głowa?

 

– Boli – rzekła, odgarniając z czoła rude włosy.

 

Bartek zagryzł wargi. Nie było mu do śmiechu.

 

– Wiesz co? Jesteś boska, naprawdę. W ambiwalentnym sensie.

 

– Dualna? Ty i te twoje fantazje…

 

– Oj, Maruśka, Maruśka. Rosyje żem podbił, a ze złóż korzystać nie mogę? To na co mi ziemia taka?

 

– Z pochodzenia będziesz mi się tu śmiał? Ja ci dam…

 

– O, jednak. To poczekaj, woda się gotuje.

 

Gwizd wzmagał się z każdą chwilą. Pipi już nie raz słyszała ten znak zbliżającego się misterium, widziała odchodzące w ukropie przyjaciółki. Wiedziała że wszystkie one odchodzą pełne dumy, licząc na lepsze życie. A to tylko brudne jaja…

 

I po co to wszystko?, pytała sama siebie, gdy nadeszło oczyszczenie.

 

Fala porwała jej marne ciało i uniosła pod samą krawędź komory. Pipi leżała z rozpostartymi dłońmi, patrząc w przestrzeń. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła widzieć wszystko, co ją otacza. Jednocześnie dostrzegała stojącego nad nią człowieka, leżące w pudełku przyjaciółki, blat stołu. Dokładnie całe pomieszczenie. Było fajnie tylko do czasu.

 

Jej ciało zostało ponownie poderwane, wrzucone do innej komory i zalane wodą. Od tego momentu Pipi była jedna, ale w dwóch szklankach. To już nie było tak przyjemne, ale cieszyła się, że przynajmniej jej połowa trafi w lepsze miejsce.

 

– Herbatka gotowa – powiedział Bartek, wyrzucając zużytą torebkę do śmietnika.

 

– Coś słaba ta moja.

 

– Zakochani w sobie zwykle dzielą na połowę, zwykle dzielą na połowę – zaintonował.

 

– Majątek po rozwodzie chyba – skitowała Marysia. Mimo to chwyciła w dłoń gorącą szklankę. – Auu, parzy!

 

– Mrożona byłaby chyba lepsza – powiedział Bartek, odprowadzając wzrokiem toczącą się po dywanie szklankę.

 

Pipi bała się jak nigdy wcześniej.

Koniec

Komentarze

"Pipi pomyślała, że dla podkreślenia dramatyzmu sceny należałoby walnąć dłońmi o ścianę komory, do której został wrzucona. Z oczywistych powodów stała tak, jak ją wrzucono, apatycznie opierając się na przeźroczystej szybie. Co tu zrobić?"   Literówki. W zasadzie gdy myślę o szybie, to stale mi przed oczami przezroczyste szkło, więc to słowo jest niepotrzebne. Gdyby miała być inna, autor by to wyraźnie zaznaczył.

Dobra, albo jestem debilem, albo źle to napisałeś/aś, bo kompletnie nie wiem o co chodzi. Z drugiej strony jestem zmęczony, więc może to dlatego. Poczekajmy na resztę.

Czytałam dwa razy i również nie wiem o co chodzi. Autorze, może jakaś podpowiedź? 

Przeczytałem ten tekst kilka razy. Najpierw pobieżnie, potem jeszcze parę razy, bo nie chciałem przeoczyć jakiegoś ważnego szczegółu. No ale do rzeczy. Przez pierwszy akapit do momentu, w którym opisujesz mężczyznę zmywającego naczynia, nie bardzo wiadomo o co Ci chodzi. Potem też nie jest najciekawej. Coś tam próbujesz nakreslić, pokazać wymyslony przez Ciebie świat, ale za Chiny i pół Japonii nie wiem o co w tym wszystkim biega. I tak do samego końca, gdzie też nic nie jest wyjaśnione.

 

Widziały to wszystkie. Mężczyzna zmywał naczynia, co samo w sobie jeszcze nie było tak straszne. Wychodziło mu naprawdę znośnie, a szklanki przestały przypominać miniaturowe ekosystemy. Sukces! - Kto to jest "Widziały to wszystkie"? Dalej powinno być inaczej: Widok mężczyzny zmywającego naczynia, nie był niczym szczególnym/dziwnym (Jeśli narrator chce pokazać, że ktoś jednego z bohaterów obseruje).

 

a szklanaki przestały przypominać miniaturowe ekosystemy. - A tu nie wiem, co jest grane. Dlaczego te szklanki nie przypominały ekosystemów.

 

 

Odkręcił kran, z którego wypłynęła rdza w stanie płynnym, - Odkręcił kran i wypłynęła woda z rdzą/ albo rdzawa woda - bo nie ma czegoś takiego jak rdza w stanie płynnym/ciekłym.

 

powoli rozcieńczając się w wysoko procentowy mocz, a następnie pomarańczową oranżadę. - nie tego typu porównania, jak chcesz coś opisać. A na pewno coś w kolorze moczu!

 

Coś strzeliło, zagulgotało i dopiero wtedy popłynęło radosne ze swej bezbarwności H2O. - H20? A po tak udziwaniać, woda to woda. Nie trzeba pisać wzorów chemicznych. To proza, a nie nauka.

 

 

(...) jej dłoń, w której znajdowały się dwa kurze jajka (...) - Czytając taki opis wyobrażam sobie, na jej dłoni wyrosły kurze jaja. Czyli, jeśli chcesz opisać czytelnikowi, że w dłoni trzymała kurze jaja, to trzeba troche inaczej napisać. Np. Mimo to jej, w której trzmała dwa kurze jajka.

 

Bartek patrzył na nią spod zmarszczonych brwi. - Bartek spojrzał na nią (z pod łba/ bykiem), marszcząc brwi.

 

 

Uff. Starczy, mam nadzieje, że na tych przykładach będziesz wiedzieć, w jaki sposób poprawić swój tekst. Niestety, czeka Cię przy tym bardzo dużo pracy. Coś chciałaś przekazać w tym opowiadaniu, ale zabrakło Ci wprawy. Spróbuj z czymś łatwym dla Ciebie, i w miarę prostym, ale przejrzystym językiem opisać i wyjasnić nam, czytelnikom, wszystko co wystepuję w Twoim świecie. Mam nadzieje, że sie nie będziesz na mnie złościć, ale tak to wygląda. Powodzenia.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dramatyczne przeżycia herbaty Lipton w saszetce. Tego jeszcze nie było. Małe brawka.  

Małe, bo ździebko przefajnowane miejscami. Patrz komentarz mkmorgotha. Metaforki, po przekroczeniu dość trudno uchwytnego progu, zaczynają śmieszyć lub irytować barwnością, przerysowaniem. Końcówka kładzie sprawę na lewą łopatkę. Jak ma się bać rozlana herbata? Za to, przeciwnie niż memu szanownemu przedpiścy, podoba mi się ekosytem w niemytej szklance, odstawionej na kilka dni...

Zauważyłem, że jedno zdanie w moim komentarzu jest inne niż zakładałem, więc wklejam poprawną wersję. Przepraszam, ale jest już późno i jestem zmęczony.

 

Jest: Mimo to jej dłoń, w której znajdowały się dwa kurze jajka, powędrowała pod strumień

Mimo to jej dłoń, w której trzymała dwa kurze jajka, powędrowała pod strumień (bierzącej wody).

 

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Jakie przesłanie niesie opowiadanko o przerdzewiałych rurach, mytych i niemytych jajkach, ucieranych żółtkach i dramacie torebki herbaty? Do mnie nie dotarło.

 

„- Ooo… Jak już wiesz, co trzeba zrobić, to może weźmiesz i to zrobisz?” – Jak już się wie, co robić, to co należy wziąć, aby to zrobić?

 

„…powoli rozcieńczając się w wysoko procentowy mocz…” – …wysokoprocentowy mocz…

Jakim sposobem coś, co się rozcieńcza, staje się wysokoprocentowe?  

 

„…skoro mojego wnętrze jest takie samo jak…” – …skoro moje wnętrze…

 

„…powiedział Bartek, odprowadzając toczącą się po dywanie szklankę.” – Pewnie miało być: …odprowadzając wzrokiem toczącą się…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

mkmorgotha, z całym szacunkiem, ale bieżącej wody.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To nie przesłanie, to obrazek z życia.  :-)

@regulatorzy - fakt. Jak mogłem tak napisać. To nie wybaczalny błąd.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Ech, ci śmiertelnicy jak zawsze nic nie rozumieją:)

Przesłanie jest oczywiste: parabola losu ludzkiego. Czyz nie jesteśmy wszyscy podobni do torebek herbaty? Ale poważnie mówiąc, to jeśli nie dostrzegacie głębszego przesłania, to nie przejmujcie się. Ja też go specjalnie nie widzę. Najlepiej jest powtórzyć za Adamem, a dokładniej za jego ostatnim komentarzem.

Dzięuję za wytknięcie błędów, będę poprawiał.  

Powinszować wyobraźni w znajdowaniu tematu na tekst tam, gdzie inni by nawet nie szukali. Byłem, przeczytałem, uśmiechnąłem się raz czy dwa. Pozdrawiam.

O rany, a więc to herbata. Ja, niewiedząc czemu, wyobrażałam sobie Pipi jako jakąś boginkę w białej szacie, na chmurce, otoczoną innymi boginkami, obserwujące śmiertelników. A obserwuje ich, ponieważ nazywa się tak samo jak herbata, którą akurat parzą.  Później wizję mi popsuło, że nie miały rąk, no ale dalej widziałam Pipi jako boginkę, lecz otoczoną jakimiś służkami bezkończynowymi. I nie mogłam dojść o co chodzi z tą komorą. Dlaczego ona się tak przeraża. Cały czas myślałam, że zna przyszłość i z parą stanie się coś strasznego (albo, że któreś dziewczyna zabije chłopaka za lurową herbatę)

Dlaczego mój mózg mi to robi.

 

Teraz to ma sens… no tak jakby. Abstrakcyjne bardzo, ale składne. I mnie rozbawiło (po zrozumieniu, że to herbata).

Lirael, widać pijasz nie te herbatki co trzeba:)

Fajnie że rozbawiło. 

Zupelnie nie moje klimaty.

Pozdrawiam

I po co to było?

biedna von Lipton.

Nowa Fantastyka