- Opowiadanie: lord_arwan - Rycerz Kiełek z Zzapiździgórza, odcinek 1

Rycerz Kiełek z Zzapiździgórza, odcinek 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rycerz Kiełek z Zzapiździgórza, odcinek 1

 

 

– Kiełek! Schyl łeb!

 

Młody piechur wyjrzał jednym okiem ponad krawędź muru. Nie zdążył ujrzeć nawet szeregów wrogów. Usłyszał tylko łoskot katapulty, za pomocą której bezustannie nękali ich Noribeńczycy. W mgnieniu oka skrył się pod blanką, jakby dźwięk wystrzału był dla niego rozkazem padnięcia najniżej jak się da. Głaz, odbiwszy się od krawędzi blanki niczym kamyk ciśnięty z ukosa w taflę wody, wzbił się ponownie w górę i łupnął na opustoszały dziedziniec. Garść gruzu z oderwanego fragmentu umocnień wsypała się młodemu rycerzowi we włosy. Nie dość, że od wczoraj były niemalże sztywne, to po tej kurzawie stały się twarde niczym hełm.

 

Tym razem Roland, zwany też Kiełkiem ani myślał wyściubiać choćby czubka głowy sponad blanki. Jego przezwisko wzięło się stąd, iż jasnobrązowe włosy na jego głowie nie kładły się na boki ani nie spływały gładko po głowie, lecz sterczały sztywno do góry chyląc się swe końcówki dopiero wtedy, gdy osiągnęły ponad kciuk długości. Przycinał je, więc niezmiernie często, gdy tylko znalazł w swym otoczeniu kogoś, kto potrafił władać nożycami na tyle umiejętnie, by nie pozbawić go ucha.

 

Do jego uszu dobiegł kolejny trzask oblężniczej machiny. Przylgnął plecami do muru, a wystrzelony z katapulty głaz uderzył nieopodal w płaską, kamienną ścianę umocnień. Kiełek poczuł wstrząs, który przepłynął także po jego ciele. Załkał z przerażenia.

 

– Święta Corsineo, dzięki składamy tobie i naszym przodkom, że tak solidne mury wznieśli… – mamrotał, przykładając do piersi zaciśnięte dłonie. Jego oczy trwały zamknięte niczym zaryglowane wrota. Nie otwierał ich ze strachu przed tym, że ujrzy strzaskaną jedną ze swych kończyn albo, co gorsza, siebie na wpół martwego między okrutnymi rycerzami z Noribenu.

 

– Otwórzże oczka, nasza śpiąca królewno – rzekł mu nad głową męski, chrypiący głos. Należał do Carlena, jednego z jego towarzyszy broni. – Błękitni Rycerze odpuścili.

 

– Żyję? – jęknął Kiełek.

 

– Nie, do cholery, śpisz na cyckach świętej Corsinei. Oczywiście że żyjesz!

 

– Czyli wytrwałem do zmierzchu!

 

– Tak, dzielny Rolandzie, słońce kończy swą wędrówkę po niebie, a twa warta na północnym murze dobiegła końca. Wstańże, zmyj kurz z głowy i odpocznij.

 

Kiełek trwożnie otworzył zlepione i piekące oczy. Wstał z wielką ostrożnością, oparł się rękoma o blanki i podciągał powoli, bacząc czy w jego stronę nie nadlatuje kolejny pocisk. Gdy spostrzegł, że załogi katapult zaczynają się cofać do obozu, nad którym powiewały błękitne flagi królestwa Noribenu, uśmiech wreszcie zagościł na jego twarzy. Niemalże skoczył ku drabinie i prędko zsunął się po niej na dół.

 

Na środku dziedzińca rósł sędziwy, uschnięty dąb, a przy studni gęste, przekwitłe białe bzy. Ostrożnie przeszedł między zwaliskiem gruzu i belek z zerwanego dachu nad wielką salą. Na szczęście owa kwatera miała trzy piętra wysokości i grube ściany. Sam zamek mury miał mocne, stare i dobrze osiadłe na fundamentach. Tak samo jak wąską bramę, gdzie ledwie furmanka dałaby radę się przecisnąć. Wrota wykonano ze starych, solidnych, dębowych dech oprawionych w żelazne okucia. Samo ich otwarcie wymagało sporego wysiłku, a wyważenie, gdy założono na nie dwa rygle, stawało się praktycznie niemożliwe, toteż taran rycerzy z Noribenu na nic się zdał.

 

Roland zajrzał do wnętrza sali, przytrzymując się futryny. Po drzwiach które porąbano i spalono w palenisku pozostała tylko futryna, a i ją przymierzano się wyłamać. W wielkiej sali zamku urządzono siedzibę Małego Rodricka, dowódcy kompanii w której służył Roland. Pod ścianami leżeli służący mu wojownicy, mężczyźni w różnym wieku, ale podobnej postury, dość wysokiego wzrostu i szerocy w barkach. Od razu napotkał nieprzyjemne spojrzenie siedzącego przy wejściu łysego, żylastego

 

– Nie opuściłeś nas! – zawołał brodaty, łysiejący mężczyzna, niewysoki, ale krępej postury, który jako jedyny siedział na wysokim, dawniej zapewne i tapicerowanym fotelu. Przed sobą, na stole, miał półmisek pachnącej tłuszczem i mięsem mazi. – A już myślałem, że ci się znudziło stróżowanie na blankach. Wejdźże, nie stój w progu jak zjawa mojej starej!

 

– To ty miałeś żonę? – zapytał łysy. – Rodricku, nie załamuj mnie, dałeś się zbałamucić babie? Ty!?

 

– Stare dzieje – odrzekł Mały Rodrick i żłopnął z kufla. – Babę szlag trafił, a mnie się póki co kawalerski żywot niezmiernie podoba. Chodź, chodź, Kiełku – zawołał do stojącego w progu Rolanda. – Rozgość się, brzuch napełnij żołnierskim jadłem, gulaszem który syci jak nic innego.

 

– Tynki się do garów sypią – marudził Collen, młody rycerz o przyciętych, jasnych włosów. Na jego kościstej, gładkiej twarzy lśnił szorstki, złotawy zarost. – To nie żaden gulasz, tfu! Z tego można cegły lepić!

 

– Nie obrażaj Gaduły – odparł spokojnie Rodrick, wskazując swą drewnianą łychą na pyzatego, brzuchatego wielkoluda kręcącego się przy kotle i palenisku. – Może i język mu wyrwali, ale to nie znaczy że od tego ogłuchł, przeciwnie, uchu mu zbystrzało.

 

Kiełek tymczasem podszedł do Gaduły. Wielkolud uśmiechnął się potulnie, wsadził chochlę do kotła z którego snuły się smużki pary i nałożył mu porcję tego, co ich dowódca nazwał żołnierskim gulaszem. Po bliższym przyjrzeniu się owo danie przypominało mieszaninę rozmiękłej kaszy, kapusty, cebuli, słoniny, odrobiny marchwi i pietruszki oraz mięsa o nieznanym pochodzeniu, ale o dziwo miękkiego i z małą ilością chrząstek i kości.

 

– Melduj, coś we wrogim obozie dojrzał – rzekł Mały Rodrick. – Wróg pierzchnął, zatrwożony naszym męstwem?

 

– Niestety nie, lordzie dowódco – odpowiedział smutno Kiełek. Rodrick który kazał się tytułować lordem, choć praw do tego nie miał żadnych a swe pochodzenie, zapewne podłe, przed każdym zatajał. – Grzmocą w nas z machin, ale póki co na nasze szczęście oczywiście, drabin nie szykują.

 

– I to są dobre wieści. Radujcie się, panowie!

 

– Nie wiem z jakiej racji jesteś taki wesoły, lordzie dowódco – wtrącił Collen.

 

– Z tego, panienko, że dane nam jeszcze jest pożyć kolejny dzień.

 

– Długo tak nie pożyjemy. Zapasów mamy na jakieś dwadzieścia dni, może dwadzieścia pięć jeśli zaciśniemy pasa. W studni jest woda, o dziwo nie za słona, choć do morza o strzał z trebeusza…

 

Roland zakrztusił się, słysząc o wojennej machinie.

 

– Biednyś, Kiełku. Ojciec cię wysłał na wojaczkę, wsadził na okręt byś korsarzy pogonił. A wyszło, że to korsarze was potopili. Gdybyśmy cię nie wypatrzyli, jakeś samojeden na łupince dryfował, niechybnie by cię jakaś morska potwora połknęła.

 

– A tak spotkałeś nas! – zawołał łysy mężczyzna. – Kompanię Małego Rodricka, chwatów jakich mało na świecie!

 

– Nie jestem mały, Hanarecu – warknął Rodrick. – Widać Aidaharska złośliwość nie minęła ci, pomimo żeś ściął popielate włosy.

 

– Miejscowi rybacy… – zaczął znowu Collen.

 

– To tu są rybacy? – wtrącił z uśmieszkiem Hanarec.

 

– Są, jakieś dwie mile stąd na wschód. Siedzą w lichych budach w dolince, ale co jakieś pół roku przenoszą się na inne łowiska, jeszcze dalej na wschód i zajmują tamtejsze chałupy – wyjaśnił Collen. – Miejsce w którym teraz jesteśmy rybacy nazywają Zzapiździgórzem, bowiem nasz stary zameczek stoi nad brzegami morza, z jednej strony woda po horyzont, z drugiej strome, skaliste wzgórza, a w samym zamku piździ i przeciągi się robią takie, że mało uszów nie urwie. Powinniśmy się cieszyć, że Noribeńczycy mieli mało miejsca na rozłożenie obozu.

 

– Zmuszacie mnie do poważnej przemowy! – zawołał Rodrick. Wstał zza stołu, otarł otłuszczoną brodę, splótł ręce z tyłu i w zamyśleniu przechadzał się po komnacie. – Czy któryś z was, dzielni kompanioni, spodziewał się, że w tak bezludnej krainie, na skalnym cypelku, między Reethfalk, krajem owianym legendą o straszliwych amastri a Noribenem, którego granice zaczynają się dziesiątki mil stąd… – zamilkł, bojąc się zapętlenia we własnych słowach. – Czy któryś z was, moim dzielni kamraci, spodziewał się, że zostaniemy tu tak brutalnie napadnięci?

 

Wojacy milczeli, ponadto zdawali się być przygnębieni.

 

– A ty, Gaduło? Spodziewałeś się? – zapytał, spoglądając ze zmarszczonym czołem prosto w oczy kurzacha.

 

Wielkolud pokręcił przecząco głową.

 

– Sami widzie, nawet Gaduła się nie spodziewał! Bo któż z nas mógł przypuszczać, że parszywi rycerze z Noribenu pod chorągwią niejakiego Carndora będą chcieli pobić bogom ducha winnych, szanujących swój fach najemników? A co my tu, skarby na pokładzie trzymaliśmy? Zakładników? Gdzie tam, myśmy są biedni i skromni, a każden jeden z was po dobroci i z własnej woli pod moją komendą służy. Nikogo też na deski Morskiej Zołzy od dawien dawna pod przymusem nie wciągaliśmy. Kiedyś Zołza mile widziana była w przystaniach Noribenu, a teraz?

 

– Upada Noriben, honoru nie ma jego rycerska brać – dołożył Kiełek. – Ale za to wykoncypowałem, jak nas tu znaleźli. Musieli nas śledzić wzdłuż skalistych brzegów, gdyśmy płynęli na wschód. Potem zaś zaczaili się, zaczekali na resztę swych sił po czym zaatakowali znienacka. Co było potem, to już każdy wie. Okręt poszedł z dymem.

 

– Prawdę powiadasz, mości Rolandzie. Ojciec twój dumny byłby z syna, gdyby mógł usłyszeć o jego męstwie i mądrości, nieprawdaż panowie?

 

– To może poślijmy gońca do Simeona Hordegala, aby wszczął odwet i wybawił z oblężenia syna oraz jego druhów? – zaproponował Aidaharczyk.

 

– Mowy nie ma – uciął Rodrick. – Zanim któryś z was dotarłby do granic Tramon, a potem do włości Hordegalów, ślad by po nim zaginął. Strach was puścić wolno, bo jak który za mury nogę wystawi, do już do nas zapewne nie wróci. Nie patrzcie się tak, znam ja się na ludziach i wiem, że gdy jarzmo spada z człowieka, to w głowie mu tylko jedno – czmychnąć od złego najdalej jak się da.

 

Nagle Gaduła tupnął nogą w podłogę. Kiełek wzdrygnął się myśląc, że to kolejny głaz uderzył w zamkowe mury. Tymczasem twarz wielkiego niemowy przybrała wyraz gniewny. Ujął on swą chochlę i wskazał nią na Collena.

 

– Chcą mnie – rzekł zamyślony Collen. – Gaduła ma rację. To przeze mnie wylądowaliśmy w tym przeklętym miejscu, mając na karku całą zgraję Noribeńczyków.

 

– Wiemy o tym, ale żadnego z was nie wydam w łapska Błękitnych. Zabiłeś czarownicę, Collenie. Groźną babę parającą się sztukami nieczystymi, która z biesami jest za pan brat, a i mowę zwierząt zna i swoją wolę im narzuca. Sami widzieliście, jak niedźwiedź wybiegł nagle z boru za jej chatą stawiwszy się w jej obronie, kiedy to nie chciała udzielić schronienia nieszczęsnym rozbitkom. Sztorm porwał żagle Morskiej Zołzie i cisnął nas na nieprzyjazne brzegi Noribenu, jednak wiedźma nic litości w sobie nie miała. Wygnać nas chciała, przepędzić, ladacznica jedna. Uroki jej się zachciało czynić! Niedoczekanie! Nie zrobiłeś nic złego, Collenie, przeciwnie, twój uczynek godzien jest pochwały.

 

– A jednak Noribeńczycy, wierzący ponoć w świętą Corsineę, chcą nas ukarać za zabicie poganki.

 

– I to mnie wielce niepokoi – przyznał Mały Rodrick, targając swą brodę. – Musimy uradzić, jak wyjść cało z tej kabały. Dziwne w tym wszystkim jest to, iż Błękitni mszczą się za wiedźmę. Dawniej, gdy Noribenem władał królowie, takie sprzeniewierzenia się wierze zdarzyć się nie mogły. Zaś teraz, gdy koronę przejęła niewiasta, złe się rzeczy wyprawiają w ichnim królestwie. Zaprawdę powiadam wam, baba na tronie nieszczęście przynosi!

 

– Będziemy musieli z nimi paktować, nie ma innej rady – rzekł Hanarec.

 

– Abo wydać Collena…

 

– Nigdy! – warknął Rodrick. – Żaden z nas nie pójdzie w łapy pogańskiego nasienia!

 

Lord dowódca podszedł do progu komnaty i wyjrzał na zewnątrz. Niebo ponad zamkiem pociemniało, nieśmiało migotały na nim pierwsze gwiazdy, a na dalekim południu snuło się kilka czerwonopurpurowych obłoków. Po murach przechadzało się pięciu wartowników, a jeden z nich znajdował się właśnie ponad wrotami. W pewnej chwili zatrzymał się, chwycił za kuszę i z nietęgą miną obserwował pobliską łąkę.

 

Naciągnął broń.

 

 

 

Koniec

Komentarze

To zaledwie fragment, więc trudno coś napisać o fabule. Przyznam szczerze, że trochę się pogubiłem w tych wszystkich nazwach krain, ludów. Zapewne następne części sporo wyjaśnią. Opowiadanie napisane jest dość dobrze, nic nie podrażniło moich oczu:).

Pozdrawiam

Mastiff

sponad krawędź muru. - to w końcu wyjrzał sponad krawędzi, czy ponad krawędź?

Noribenczycy - Norbibeńczycy

niczym kamyczek - jak nie piszesz średniowiecznego eposu albo przynajmniej ballady, to palatalizacji unikaj jak ognia 

ponowie - ponownie

wsypała się młodemu rycerzowi między włosy - a to jest ciekawe. Powinno być między włosy, czy we włosy?

W wolnej chwili przeczytam całość.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

...lecz sterczały sztywno do góry chyląc się swe końcówki dopiero wtedy, gdy osiągnęły ponad kciuk długości. - zmień to, zdanie w takiej jak teraz formie jest nielogiczne.

 

Miejsce w którym teraz jesteśmy rybacy nazywają Zzapiździgórzem, bowiem nasz stary zameczek stoi nad brzegami morza, z jednej strony woda po horyzont, z drugiej strome, skaliste wzgórza, a w samym zamku piździ i przeciągi się robią takie, że mało uszów nie urwie. - przecinek po jesteśmy

 

Czy któryś z was, moim dzielni kamraci, spodziewał się, że zostaniemy tu tak brutalnie napadnięci? - moi

 

Sami widzie, nawet Gaduła się nie spodziewał! - widzicie

 

Potem zaś zaczaili się, zaczekali na resztę swych sił po czym zaatakowali znienacka. - przed po czym przecinek

 

Kiełek wzdrygnął się myśląc, że to kolejny głaz uderzył w zamkowe mury. - po wzdrygnął się przecinek

 

Po bliższym przyjrzeniu się owo danie przypominało mieszaninę rozmiękłej - pomiedzy się a owo przecinek

 

Sami widzieliście, jak niedźwiedź wybiegł nagle z boru za jej chatą stawiwszy się w jej obronie, kiedy to nie chciała udzielić schronienia nieszczęsnym rozbitkom. - po chatą przecinek

 

Dawniej, gdy Noribenem władał królowie, takie sprzeniewierzenia się wierze zdarzyć się nie mogły. - albo władał król, albo władali królowie.

 

Podsumowując, żeby nie marudzić zbytnio : najgorzej nie jest, lecz najlepiej też nie. Popełniasz dużo błędów, przede wszystkim literówek, widać braki przecinków. Używasz za dużo określeń, w stosunku do innych wyrazów w zdaniach, co trochę męczy, no choćby taki przykład.

 

– Nie opuściłeś nas! – zawołał brodaty, łysiejący mężczyzna, niewysoki, ale krępej postury, który jako jedyny siedział na wysokim, dawniej zapewne i tapicerowanym fotelu. 

 – Tynki się do garów sypią – marudził Collen, młody rycerz o przyciętych, jasnych włosów.

W twoim tekście jest przesyt informacji, co sprawia, że i tak wszystkiego nie jestem wstanie zapamietać. Oprócz tego stylizacja. Popieram, popieram... stylizację. Czasami wychodzi ci całkiem niezła kwestia, jednak w niektórych momentach, dialogi stylizowane na średniowiecze brzmią po prostu sztucznie. Tyle ode mnie. Pzdr. ;)

 

Dzięki za wytknięcie błędów. :) Tego potrzebowałem. Co do stylizacji... Być może powinienem jednak podchodzić do tego poważniej i skrupulatniej niż dotychczas.

Mam nadzieje, że to fragment większej całości, bo, pominąwszy poniższe usterki, czytało się nieźle. Na razie nie umiem powiedzieć nic prócz tego, że całkiem fachowo przerwałeś opowiadanie w momencie, kiedy czytelnik zaczyna mieć nadzieję na rozkręcenie się akcji i jakieś spektakularne wydarzenie.

 

„Tym razem Roland, zwany też Kiełkiem ani myślał wyściubiać choćby czubka głowy sponad blanki. Jego przezwisko wzięło się stąd, iż jasnobrązowe włosy na jego głowie nie kładły się na boki ani nie spływały gładko po głowie…” – Zbyt wiele „głów”, moim zdaniem. Może: Tym razem Roland, zwany też Kiełkiem ani myślał wyściubiać choćby czubka głowy sponad blanki. Jego przezwisko wzięło się stąd, iż  jasnobrązowe włosy nie kładły się na boki, ani nie spływały gładko na kark…

 

„– Otwórzże oczka, nasza śpiąca królewno – rzekł mu nad głową męski, chrypiący głos.” – Głos nie mówi. Głos się słyszy. Może: – Otwórzże oczka, nasza śpiąca królewno – usłyszał nad głową męski, chrypiący głos

 

„Niemalże skoczył ku drabinie i prędko zsunął się po niej na dół.” – Nie można zsunąć się do góry, dlatego w Twoim zdaniu wystarczy: …i prędko zsunął się po niej.

 

„Na środku dziedzińca rósł sędziwy, uschnięty dąb…” – Skoro dąb był uschnięty, nie można powiedzieć, że rósł. Sędziwy, to ktoś żyjący, lub w przypadku drzewa, coś żyjącego. Może: Na środku dziedzińca tkwił stary, uschnięty dąb.

 

„Wrota wykonano ze starych, solidnych, dębowych dech oprawionych w żelazne okucia.” – Uważam, że oprawia się w ramę. Natomiast okucia wzmacniają, mogą też zdobić. Dlatego napisałabym: Wrota wykonano ze starych, solidnych, dębowych dech i wzmocniono żelaznymi okuciami.


"Po drzwiach które porąbano i spalono w palenisku..." - Powtórzenie. Może po prostu: Po drzwiach, które porąbano i spalono.

 „Od razu napotkał nieprzyjemne spojrzenie siedzącego przy wejściu łysego, żylastego” – Tu zdanie powinno kończyć się kropką, lub powiedzieć nam, kto był łysy i żylasty.

 

„Może i język mu wyrwali, ale to nie znaczy że od tego ogłuchł, przeciwnie, uchu mu zbystrzało.” – …ucho mu zbystrzało.  

 

”Gdybyśmy cię nie wypatrzyli, jakeś samojeden na łupince dryfował…” – Albo: …jakeś sam na łupince dryfował…, albo: …jakeś  jeden na łupince dryfował… Samojeden, to moim zdaniem już dwóch osobników, samowtór – trzech, a samotrzeć – czterech, np. Kmicic i trzej Kiemlicze.

 

„…zapytał, spoglądając ze zmarszczonym czołem prosto w oczy kurzacha.” – Zapewne kucharza. Choć, moim zdaniem, „kurzacha” może być określeniem kogoś, palącego dużo papierosów.

 

„Nie patrzcie się tak, znam ja się na ludziach i wiem, że gdy jarzmo spada z człowieka, to w głowie mu tylko jedno – czmychnąć od złego najdalej jak się da.” – Powtórzenia. Może: Nie patrzcie tak, znam ja się na ludziach i wiem, że gdy jarzmo spada z człowieka, to w głowie mu tylko jedno – czmychnąć od złego jak najdalej.

 

„Zabiłeś czarownicę, Collenie. Groźną babę parającą się sztukami nieczystymi, która z biesami jest za pan brat, a i mowę zwierząt zna i swoją wolę im narzuca. – Czarownica została zabita i już nie żyje. Należy o niej pisać w czasie przeszłym: Groźną babę, która parała się sztukami nieczystymi, która z biesami była za pan brat, a i mowę zwierząt znała i swoją wolę im narzucała.

 

„Dawniej, gdy Noribenem władał królowie, takie sprzeniewierzenia się wierze zdarzyć się nie mogły.” – Powtórzenie. Może: …takie sprzeniewierzenia się wierze nie miały miejsca. Sprzeniewierzanie się wierze, również nie podoba mi się, ale nie umiem wymyśleć nic w zamian, chyba że wiarę zamieni się na religię.

 

„…snuło się kilka czerwonopurpurowych obłoków.” - …snuło się kilka czerwono-purpurowych obłoków.

 

„Po murach przechadzało się pięciu wartowników, a jeden z nich znajdował się właśnie ponad wrotami. W pewnej chwili zatrzymał się, chwycił za kuszę i z nietęgą miną obserwował pobliską łąkę.” – Powtórzenia. Może: Po murach chodziło pięciu wartowników, a jeden z nich znajdował się właśnie nad wrotami. W pewnej chwili stanął, chwycił kuszę i z nietęga miną obserwował pobliską łąkę.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

"Rodrick który kazał się tytułować lordem, choć praw do tego nie miał żadnych a swe pochodzenie, zapewne podłe, przed każdym zatajał" - przecinek przed "który"

"Czy któryś z was, dzielni kompanioni, spodziewał się, że w tak bezludnej krainie, na skalnym cypelku, między Reethfalk, krajem owianym legendą o straszliwych amastri a Noribenem, którego granice zaczynają się dziesiątki mil stąd..."- przecinek przed "a"

"Sam zamek mury miał mocne (...). Tak samo jak wąską bramę,(...) Samo ich otwarcie wymagało sporego wysiłku, a wyważenie, gdy założono na nie dwa rygle, stawało się praktycznie niemożliwe, toteż taran rycerzy z Noribenu na nic się zdał." - za dużo tego "Sama" ;)

O fabule niewiele mogę powiedzieć, na razie odpowiednio podsyciłeś ciekawość czytelnika. Moim zdaniem informacji o świecie nie jest za dużo, uwiarygodniają uniwersum. Dobrze się czyta.

Pozdrawiam

Skrył się za blankiem... Ten blank, a nie " ta blanka". Trzeba sprawdzać rzadko uzywane wyrazy. 

I nie pod, tylko za... Wlazł pod górny występ muru, odpowiednio profilowany? No...

I tak oto Autor odbiera chęć do dalszegp czytania, waląc takie lapsusy

Autorze,  a kiedy to słychać było "dżwięk wystrzalu z katapulty" ? To nie broń prochowa...

Głaz - słusznie, wykorzystuwano takie  "ładunki" --- odbił sie od muru i polecial w górę? Ciekawe... Dałem sobie spokój z czytaniem po tych zdaniach.  

Autor zdaje sobie sprawę z własnych niedoskonałości oraz tego, że to co napisał, gdy nudziło mu się w pracy, pełne jest wad. Co więcej, ma do tego dystans i podchodzi z przymrużeniem oka. ;)

Faktycznie, wyrzucenie byłoby lepsze od wystrzału, chociaż kiedy piłkarz strzela gola (albo bramkę) to nie nabija butów prochem

Tak precyzyjniej, to katapulta wydaje charakterystyczny odgłos podczas wystrzału, ale jest on słyszalny przy maszynie, nie na murach podczas oblężenia.

Autor zdaje sobie sprawę z własnych niedoskonałości oraz tego, że to co napisał, gdy nudziło mu się w pracy, pełne jest wad. Co więcej, ma do tego dystans i podchodzi z przymrużeniem oka. ;)  

Dystans i przymrużenie oka są cechami pozytywnymi, ale prezentowanie tekstu, o którym się wie, że jest pełen wad, do pozytywów nie należy.  

Już dawno nie widziałam opowiadania, z wplecioną stylizacją, które tak przyjemnie się czyta. Ponadto tekst niby jest przesycony wiadomościami, ale według mnie nie wprowadza to chaosu, ani niezrozumienia. Z pewnością wolę taki sposób, niż kiedy autor próbuje wszystko ukryć i wprowadzać sztuczną tajemniczość. Twoja historia wciąga od samego początku i co ważne, działa na wyobraźnię. Podobało mi się. 

Gdybym tylko (co wbrew pozorom się zdarza) od tytułu uzalezniala przeczytanie lub nie danego opowiadania, nigdy byś mojej tu obecności nie uświadczył.

A tu o dziwo, pod beznadziejnym tytułem calkiem niezły kawałek tekstu...

Nowa Fantastyka