- Opowiadanie: livid - Najemnik- Prolog

Najemnik- Prolog

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Najemnik- Prolog

Prolog

 

Był już późny wieczór, zabawa na zamku Dun-Loir trwała w najlepsze, a jakżeby inaczej, przecież zaledwie miesiąc temu władcy Loary urodziła się córka. Wieść o tym hucznym wydarzeniu rozbiegła się lotem błyskawicy. Rozesłano gońców z wieściami do najodleglejszych zakątków królestwa. Na uroczystość przybyli władcy każdego z 34 lenn oraz liczne poselstwa spoza granicy Loary, aby razem z królem Duncanem radować się w tym szczególnym dniu.

 

Jednak nie wszyscy przybyli dzisiaj goście myśleli o zabawie.

 

Na dziedzińcu zamkowym wciąż paliły się latarnie, od czasu do czasu przemknął któryś z królewskich strażników, aby sprawdzić czy nikt niepożądany nie próbuje wedrzeć się do zamku. Żaden jednak nie zauważył ukrywającej się w mroku sylwetki. Zdawać by się mogło, że owa postać scaliła się z mrokiem, tworząc nieprzerwaną, niczym nie zaburzoną całość. Trwała w idealnym bezruchu.

 

Tak minęły jeszcze dwie najbliższe godziny. Noc była bezgwiezdna, okryta zupełną ciemnością, którą przerywały tylko strażnicze pochodnie. Latarnie nocne zgasły już jakiś czas temu. Do uszu strażników dochodziły już tylko odgłosy zabawy z najwyższych zamkowych komnat oraz rechot żab z pobliskiej sadzawki. Od czasu do czasu któryś ze strażników ziewnął niedbale, po czym znów następowała głucha cisza przerywana jedynie nocnymi odgłosami.

 

Strażnik pełniący wartę nieopodal królewskiej stajni wolnym krokiem zbliżał się do budynku. Z braku ciekawszych zajęć, zaczął bacznie obserwować zachowanie tutejszych koni. Wierzchowce nerwowo przydeptywały z nogi na nogę, cicho przy tym rżąc, co niektóry przeżuwał owies nasypany przez opiekuna, aby nieco je uspokoić.

 

-Konie są niespokojne? –bardziej stwierdził niż zapytał podeszłego już w wieku dozorcę.

 

Starzec uniósł głowę z urwanej uprzęży, którą usilnie starał się naprawić.

 

-Owszem. Te zwierzęta, zawsze w jakiś magiczny sposób przeczuwają coś złowieszczego.

 

Stojąca w pobliżu nadal przez nikogo nie zauważona postać odnotowała te słowa i w myślach przytaknęła.

 

Ze strażnicy wyszły właśnie dwa tuziny świeżo wypoczętych strażników, gotowych zastąpić swych spracowanych kolegów. Na dziedzińcu zapanowało chwilowe ożywienie, które jednak szybko ustąpiło miejsca dobrze znanej już wszystkim ciszy. To był moment, na który czekała tajemnicza postać.

 

Warty zmieniane były co trzy godziny, więc nie miał dużo czasu. Wiedział o tym doskonale, jednak nie mógł od razu przystąpić do działania, ostatnie dwie i pół godziny spędził w całkowitym bezruchu, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Cofnął się jeszcze głębiej w mrok. Wcześniej nikt go nie zauważył tylko dzięki bezruchowi, teraz musiał przywrócić krążenie w zwiotczałych kończynach. Przez najbliższe 10 minut intensywnie rozmasowywał pozbawione czucia miejsca, aż ręce i nogi odzyskały swą naturalną sprawność.

 

Nadszedł czas działania. Od zachodniej części dziedzińca nigdy nie wystawiano regularnej straży. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, bowiem zachodni dziedziniec to tylko kawałek pustej przestrzeni otoczonej z dwóch stron zamkowym murem, a z trzeciej wysoką ścianą samego zamku. Nie chodziło mu jednak o coś, czego strażnicy mogliby strzec, a o samego strażnika. Spodziewał się tam jednego, góra dwóch strażników oddalonych od siebie przynajmniej o sto metrów. Wiedział, że w obecnej ciemności mężczyźni nie mogliby się nawzajem dostrzec.

 

Bezszelestnie przemknął przez dziedziniec ukrywając się w cieniu drzew. Zsynchronizował swe ruchy z powiewającymi na wietrze liśćmi, dzięki czemu mógł być pewien, że nawet gdyby jakiś strażnik dostrzegł jego ruch nie uznałby go za nic nienaturalnego. Wkrótce dotarł do swego celu, szybko rozejrzał się dookoła, jego oczy dawno już przywykły do ciemności.

 

Przeklinał w myślach fakt, że obaj tutejsi strażnicy wzięli ze sobą pochodnie. Z całą pewnością nie zauważyliby w mroku swego własnego zniknięcia, jednak brak światła pochodni wzbudzi natychmiastowe podejrzenie. Rozwiązanie zatem było tylko jedno. Trzeba było wyeliminować obu strażników. Zależało mu na czasie, jednak nie widział innej możliwości wybrnięcia z tej sytuacji. Odczekał chwile i bacznie obserwował trasę patrolu wartowników. Nie mógł sobie pozwolić na błąd, gdyby źle ocenił moment ataku, jeden ze strażników podniósłby alarm, zanim ten zdążyłby do niego dobiec. Dzielił ich dystans ponad stu metrów.

 

Zza okrywającego go płaszcza wyciągnął drewnianą, okutą pałkę zakończoną żelaznym zgrubieniem. Broń idealna do ogłuszenia, nie zabijania. Przeszedł kilka kroków, po czym zatrzymał się, zanim dosięgło go światło pochodni. Odczekał kilka sekund i ruszył dalej. Uderzeniu towarzyszył cichy świst powietrza, strażnik runął nieprzytomny. Pałka wylądowała tuż za jego prawym uchem pozostawiając ledwo widoczny ślad, który jednak nad ranem zamieni się w ogromnego guza. Szybkim krokiem ruszył w stronę drugiego ze strażników, wciąż nie wydając przy tym najmniejszego szelestu. Niczym cień przemknął dzielący go dystans. Znalazł się w zasięgu światła rzucanego przez pochodnie. Teraz nie było odwrotu. Strażnik jednak zatrzymał się i w porę odwrócił. Zakapturzony mężczyzna nic nie mógł na to poradzić, nie wiedział, czy popełnił błąd i dał się usłyszeć, czy też tamten zatrzymał się w pół drogi swego obchodu i postanowił zawrócić. Tak czy inaczej teraz musiał działać błyskawicznie. Wypuścił z ręki pałkę i jednym szybkim ruchem sięgnął ręką za prawy bark, gdzie spoczywała pochwa przeznaczona na przechowywanie noży do rzucania. Sięgnął po jeden z nich. Dzięki przemyślanemu zamocowaniu ostrzy biorąc nóż jednocześnie wykonał zamach do rzutu. Był o ćwierć sekundy szybszy od wartownika, który z gardła zamiast donośnego krzyku wydał tylko cichutkie agonalne stęknięcie. Nóż wbił mu się w krtań, w jedyne poza głową nieosłonięte przez kolczugę miejsce. Nim ten zdążył upaść, zakapturzony mężczyzna pochwycił go i delikatnie ułożył na ziemi.

 

-Niech ci ziemia lekką będzie. –wyszeptał. Po czym zamknął oczy martwemu strażnikowi.

 

Ręce natomiast ułożył na tułowiu w charakterystycznej dla zmarłych pozycji. Nie wyciągał noża z krtani, nie mógł sobie pozwolić, aby trysnęła w niego krew, która mogłaby go zdradzić. Nadworny medyk za kilka godzin sam upora się z tym problemem.

 

Zgasił szybko pochodnie, po czym podszedł do drugiego ogłuszonego strażnika, pochodnia, którą trzymał, już niemal sama zgasła, tak więc zostawił ją samej sobie. Zaczął zdejmować strażniczy uniform. To właśnie było jego celem, chcąc dostać się do zamkowych komnat, potrzebował królewskiego zaproszenia lub strażniczego przyodziania. To drugie było jednak łatwiejsze do zdobycia. Od razu po zdjęciu całego rynsztunku i rozbrojeniu strażnika, zaczął go krępować. Osobno związał każdą z nóg, jak i rąk mężczyzny, po czym go zakneblował. Dodatkowo wyłamał mu oba kciuki, zanim ten został związany. Nie sądził aby, wartownik chcąc się oswobodzić, mógłby wyłamał sobie palce, ale musiał mieć całkowitą pewność, że jego przeciwnik nie uwolni się przedwcześnie. Na koniec przywiązał go do pobliskiego ogrodzenia.

 

Pośpiesznie założył na siebie kolczugę, a do pasa przypiął miecz. Na wierzch zarzucił tunikę z królewskim herbem. Całość była na niego zbyt duża, ale dzięki temu i resztce liny, która mu pozostała pod tuniką, przywiązał sobie do pleców własny płaszcz. Wiedział doskonale, że będzie mu jeszcze potrzebny tej nocy. Resztę ekwipunku obciążył kamieniem, po czym wdrapał się na zamkowy mur i przerzucił przez niego zawiniątko, które wylądowało w zamkowej fosie.

 

Teraz musiał się śpieszyć, pozostały 2 godziny do zmiany warty.

***

 

 

 

 

 

 

 

Sala biesiadna zapełniona była po brzegi. Zbudowano ją na bazie prostokąta, była prosta, lecz przestronna. Wzdłuż dwóch dłuższych ścian rozstawiono stoły dla gości, zaś od północnej strony naprzeciw wejścia ustawiono królewską lożę honorową. Całość miała kształt litery U, po środku której zostawiono sporo miejsca dla tańczących par i przygrywających im grajków. Minstrel właśnie kończył swój występ, aby ustąpić miejsca swemu następcy, muzyka ucichła, a chłopak zszedł z niewielkiego podniesienia. Jego miejsca zajął znacznie starszy i bardziej doświadczony w swym fachu mężczyzna. Uderzył kilkukrotnie w struny, aby sprawdzić nastrojenie instrumentu, po czym muzyka zagrzmiała na nowo.

 

-Tak wyszło idealnie.– po raz kolejny już tego wieczoru powiedział jakby do siebie kapitan królewskiej straży.

 

Darrick, bo tak się nazywał, był dumny ze swej pracy. To właśnie jemu wraz z samą królową przypadło zadanie zorganizowania przyjęcia. Królowa Maria zajęta była wydawaniem rozkazów służbie, dopieszczając każdy najmniejszy element dekoracji, jemu zaś w udziale przypadło zorganizowanie wzmożonej obrony zamku podczas trwania uroczystości. Radował się z osiągniętego efektu, choć radość ta przyćmiona została faktem nagłej choroby królowej. Darrick darzył tę kobietę ogromnym szacunkiem. Smucił się na myśl, że pomimo wszystkich jej usilnych starań pojawiła się na uczcie tylko przez krótką chwile, aby zgodnie z tradycją powitać wraz z monarchą przybyłych gości.

 

Wyszedł z przyciemnionego bocznego pomieszczenia które przeznaczone było dla służby, a obecnie stanowiło tymczasową stróżówkę, gdzie wartownicy, odbywający swą warte w pobliżu biesiadnej sali, mogli nieco odetchnąć. Blade światło licznych świec padło na jego twarz.

 

Był wysokim barczystym mężczyzną o słusznej postawie. Nie był stary, ani nawet do starości nie było mu blisko, jednak nie zaliczał się już do młodzików. Miał średniej długości staranie zaczesane włosy. Jak na kapitana straży przystało nosił niewielki tygodniowy zarost, który miał symbolizować zajmowaną przezeń pozycję. Nosił na sobie standardowe wyposażenie każdego strażnika, do którego założył jeszcze nieregulaminowe żelazne naramienniki, pozostałość po jego żołnierskiej karierze. Na tunice naniesiony został królewski herb przedstawiający zachodzące słońce, nad którym widniała pozioma kreska z czterema gwiazdami. Jej zadaniem było informowanie innych, jaką mężczyzna zajmuje w straży pozycję.

 

Wypatrywał wśród tłumu jednego ze swych ludzi, młodego Filla, którego zadanie ograniczało się do dostarczania raportów ze strażnicy na zamkowym dziedzińcu. Nigdzie go jednak nie było. W oczy rzuciły mu się natomiast trzy zbrojne postacie stanowiące świtę Arona, młodego siostrzeńca władcy. Choć sam chłopak sprawiał wrażenie nieokrzesanego młokosa, ci trzej budzili w nim niejaki postrach. Nosili identyczny rynsztunek jak królewska straż z tą różnicą, że na tunice nie mieli wymalowanego królewskiego godła. Jego miejsce zajął herb lenna, z którego przybyli, przedstawiający parę przeplatających się węży. Dodatkowo każdy z nich miał przewieszoną przez ramię kuszę. Uwadze dowódcy nie umknął drobny szczegół wyróżniający ich spośród innych żołnierzy, czarna opaska przewiązana przez lewe ramię. Nie wiedział jednak, co ona oznacza.

 

Dalsze rozmyślania przerwał mu nadbiegający strażnik.

 

-Kapitanie!- zasalutował

 

-Spocznij. Co cię do mnie sprowadza?– zapytał. Nie znał swego podwładnego, jednak nie sprawował on swego obecnego stanowiska od dawna, więc uznał to za normalne.

 

-Przynoszę raport z zewnątrz –rzekł przybysz.

 

-Z zewnątrz?– dopytywał.

 

-Z dzieciństwa zamkowego sir– strażnik natychmiast się poprawił. Kapitan od swych ludzi wymagał nie tylko sumiennej pracy, ale również dokładności.

 

-Rozumiem, więc co z tym raportem?

 

-Dwójka ludzi próbowała przedostać się do zamku sir. Twierdzili, że są zaproszeni, nie okazali jednak stosownego dokumentu. Zostali tymczasowo zamknięci w strażniczym areszcie. Czy mam powiadomić o tym Władcę?

 

-Nie to drobiazg– kapitan nie zwlekał z odpowiedzią– pewnie para miastowych głupków, nie należy martwić tym króla. Zajmę się tą sprawą z samego rana.

 

Już miał odesłać strażnika gdy nagle coś sobie uświadomił.

 

-A gdzie u licha podział się Fill?– wartownik popatrzył na niego pytająco– jeden ze strażników, odpowiedzialny za składanie raportów z dziedzińca– tym razem za brak dokładności skarcił w myślach samego siebie.

 

-Odprawił do aresztu wspomnianą dwójkę, porucznik przysłał mnie na jego miejsce– poinformował dowódcę.

 

-Rozumiem, dziękuję, odmaszerować.

 

Strażnik odwrócił się zrobił kilka kroków, po czym niespodziewanie zatrzymał go donośny głos mężczyzny, któremu przed chwilą składał raport. Wartownik szybkim, zwinnym ruchem odwrócił się na pięcie, po czym ponownie zasalutował.

 

-Czy pełnisz obecnie wartę– zapytał bez ceregieli.

 

-Nie kapitanie.

 

-W takim razie pozostań na sali tak, abym miał cię w zasięgu wzroku. Będę miał dla ciebie małe zadanie.

 

-Zadanie?– dopytywał.

 

-Gdy dam ci znać, wezwiesz królową, aby oficjalnie pożegnała przybyłych.

 

-Tak jest.

 

-Odmaszerować.

 

Tym razem nic już nie przeszkodziło strażnikowi w odmaszerowaniu. Znalazł sobie dogodne miejsce skąd każdy chcący go znaleźć znajdzie bez trudu, a jednocześnie takie, które nie rzucało się w oczy niechcianym gapiom. Popatrzył w stronę wyjścia, gdzie stało dwóch odzianych w biel królewskich gwardzistów. Po czym ziewnął niedbale i cierpliwie czekał na dalsze rozkazy.

 

Kapitan przyglądał mu się przez chwilę, był zaledwie kilka lat młodszy od niego samego, nie wyróżniało go nic z pośród innych strażników może poza nieregulaminowo długimi szpakowatymi włosami, odniósł także wrażenie, że jego uniform jest nieco na niego za duży. Zastanawiał się przez chwilę, jak wartownik się nazywa i uznał za stosowane przy najbliższej okazji zapytać się o ten szczegół.

 

Po dłuższej chwili dawało się zauważyć, że zabawa wyraźnie zbliżała się ku końcowi. Ostatni z grajków właśnie zszedł ze sceny, a tańczące pary z ulgą usiadły na wcześniej zajmowanych miejscach. Gwar, choć nadal wesoły, stracił już na sile, a co bardziej aktywni goście zaczęli zataczać powolne kręgi nie wiedząc, co mają ze sobą począć. Podchmielone towarzystwo wyraźnie miało już dość.

 

Kapitan wezwał do siebie znudzonego strażnika o szpakowatej fryzurze, aby udzielić mu kilku szybkich instrukcji. Mężczyzna zasalutował, po czym zwinnym ruchem odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Dowódca przypomniawszy sobie, że nadal nie zna imienia swego podwładnego próbował go zatrzymać, ten jednak znalazł się już poza zasięgiem swego słuchu lub po prostu nie chciał się zatrzymać. Zrezygnowany kapitan machnął tylko ręką. Wyszedł na niewielki balkon odstający od biesiadnej sali spojrzał na niebo i w zamyśleniu powiedział:

 

-Do zmiany warty została niespełna godzina.

***

 

 

 

 

 

 

 

Wolnym krokiem bez wzbudzania niczyich podejrzeń zbliżał się do królewskiej sypialni, w której odpoczywała królowa. Znał dobrze rozkład zamku zapoznanie się z nim było częścią rekonesansu, który zawrze przeprowadzał przed ważnymi zleceniami. Choć zdobycie planów nie było ani łatwe, ani tanie, teraz cieszył się z tego, że jednak udało mu się do nich dotrzeć.

 

Musiał się śpieszyć. Wyeliminował już trzech strażników, dwóch na zachodnim dziedzińcu i jednego wewnątrz zamku, tego odpowiedzialnego za raportowanie wydarzeń z dziedzińca.

 

-Fill… tak! Właśnie tak nazwał go kapitan. Pomyślał i cieszył się z faktu, że udało się jedynie ogłuszyć i skrępować go dzięki znalezionej w magazynie linie. Cieszył się z każdej ofiary, której nie musiał pozbawiać życia.

 

Przyśpieszył nieco kroku. Czas, który mu pozostał do zmiany warty, upływał nieubłaganie. Brak trzech strażników wzbudzi natychmiastowe podejrzenia, a jeśli on nadal przebywać będzie wtedy w zamku z pewnością następnego ranka zawiśnie na stryczku. Przemknął przez korytarz. Od sypialni, do której zmierzał, dzieliło go już zaledwie kilkanaście łokci. Na rogu skręcił jednak w przeciwną stronę, nie mógł jeszcze udać się wprost do celu swego zlecenia, nie, jeśli miał wypełnić pomyślnie swą misję.

 

Po przejściu przez kolejny korytarz zaczął bacznie rozglądać się za salą, która wcześniej wypatrzył na planach zamku. Było to niewielkie pomieszczenie przeznaczone do celów gospodarczych, jakich pełno w budowlach tego typu. Wiedział doskonale, gdzie je znajdzie, ale ostrożności nigdy za wiele.

 

Ciężkie drewniane drzwi pomimo jego usilnych starań zaczęły lekko skrzypieć, co spowodowało, że w duchu przeklął osobę odpowiedzialną za konserwacje tutejszych mechanizmów, którą mógł sobie jedynie wyobrazić. Gdy tylko znalazł się w środku, pomimo panującej ciemności od razu dojrzał przycupniętą w kącie kobietę.

 

-Jest tu dokładnie tak, jak się umawialiśmy-pomyślał i poczuł niemałą satysfakcję która przeplatała się z wdzięcznością dla tej kobiety.

 

Nie była tak stara, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Włosy dopiero co zaczynały jej siwieć, jednak zmartwiony wyraz jej twarzy, jak i spracowane ręce sugerować mogły, że jest znacznie starsza niż w rzeczywistości. Na sobie miała czystą, ale już mocno znoszoną długą suknię, która nosiła ślady niejednej ciężkiej zimy.

 

-Masz to? –Zapytał bez zbędnych uprzejmości.

 

-Oczywiście Panie.

 

Nie przywykł do tego, aby ktoś tytułował go w ten sposób, jednak zdawał sobie sprawę, że kobieta przez całe życie była zmuszona nazywać kogoś w ten sposób, to też nic nie odpowiedział.

 

Kobieta wolnym ruchem wyciągnęła zza skrzyni małe zawiniątko, niewiele większe od bochenka chleba. Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie. Od razu rozpoznał własne węzły oraz trzy delikatne znaczenia na płótnie, które wykreślił własnym nożem poprzedniego wieczoru. Nie musiał rozwijać pakunku, wiedział, że kobieta do niego nie zaglądała.

 

-Dotrzymałam mojej części umowy, mój Panie.

 

Mężczyzna nie odpowiedział jedynie cicho przytaknął wyrwany z niemego osłupienia. Według wszystkich nauk, jakie pobierał przez całe życie, powinien teraz pozbyć się niewygodnego świadka, nie widział jednak takiej potrzeby. Po dzisiejszej nocy z pewnością nikt nie zwróci większej uwagi na brak jednej z dziewek służebnych. Ponadto nienawidził tej części swojej pracy. Sięgnął za pas, gdzie spoczywała skórzana sakiewka, po czym oddał ją kobiecie wraz z całą zawartością.

 

-Proszę w środku jest pięć rudoli.

 

-Umawialiśmy się na trzy –odpowiedziała, jednocześnie sprawdzając zawartość sakiewki.

 

-Trzy zgodnie z umową, a reszta za zachowanie pełnej dyskrecji.

 

Służka wysypała zawartość sakwy na dłoń, po czym zamarła w bezruchu.

 

-To prawdziwe rudole srebrne– zrozumiał, że służba nie często miała okazje do oglądania takich monet. Nie było w tym nic dziwnego, ludzie jej pokroju posługiwali się raczej miedzianymi fornetami.

 

-Wybacz, ale taskanie tu ze sobą pięciuset fornetów nie należy do specjalnie wygodnych. Najlepiej wymień monety u bankiera zanim zaczniesz cokolwiek wydawać.

 

-Tak zrobię, panie– kobieta nie ukrywała swej wdzięczności dla tajemniczego mężczyzny, dzięki tym pieniądzom przetrwałaby w dostatku wraz z pięcioosobową rodziną najbliższe dwie, a przy odpowiedniej roztropności nawet i trzy zimy.

 

Na odchodnym poradził kobiecie, aby wróciła do kuchni, skąd przybyła okrężną drogą od strony podwórza, co miało zaoszczędzić jej wszelkich niesmaków, związanych z jej pracą. Znów znajdował się w korytarzu, trzymając w rękach skromne zawiniątko. Tym razem udał się prosto do komnaty, gdzie spoczywała królowa.

 

Przed wejściem stało dwóch królewskich gwardzistów ubranych w białe tuniki, które były sztandarową częścią przyodziania gwardii królewskiej, na nich natomiast spoczywały płytki stalowego pancerza. Strój zarówno dostojny jak i praktyczny. W ręce każdego spoczywała potężna halabarda, a u boku zwisał długi miecz, obok którego widoczny był szeroki puginał, na plecach natomiast umieszczona została ogromna kusza. Prawdziwy rynsztunek bojowy, mogliby tak wyruszyć na wojnę– pomyślał zbliżając się do gwardzistów. Prawda była taka, że rynsztunek każdego z nich na wojnie był jeszcze bardziej imponujący.

 

Podszedł do nich, aby przekazać słowa kapitana. Jeden z gwardzistów kazał mu zaczekać, po czym wszedł do wnętrza komnaty, aby po chwili wyjść z niej wraz z królową Marią. Władczyni była blada, zmęczona przez chorobę, jednak nie odebrało jej to animuszu. W podzięce ukłoniła się strażnikowi, po czym zniknęła za rogiem wraz z jednym z gwardzistów. Drugi wciąż stał na czatach.

 

-Dotrzymać ci towarzystwa?

 

Gwardzista popatrzył spod oka i powiedział.

 

-Jeśli nie masz nic lepszego do roboty.

 

-Dzięki, nie miałem najmniejszej ochoty wracać na salę, a warta wciąż trwa.

 

-Dobrze to rozumiem.– odpowiedział znudzony. Był to bowiem, powszechnie znany i akceptowany wśród żołnierzy sposób na ominięcie długich wart.

 

-Tak sobie myślę, czy zadanie strzeżenia komnat zamkowych nie powinno należeć do nas straży miejskiej? Wy gwardziści należycie do elity wśród wojsk królestwa. Myślałem, że król korzysta z waszych usług jedynie podczas wojny?

 

-Zazwyczaj tak jest. Jednak co jakiś czas nadarza się okazja taka jak ta, gdzie władca woli mieć w pobliżu– zastanowił się przez chwilę– zaufanych ludzi.

 

Znowu tracił czas na bezsensowne rozmowy, jednak mężczyzna wciąż pozostawał czujny, nie mógł ryzykować walki, ktoś mógłby usłyszeć jej odgłosy. Ponadto wątpił, w to, że uda mu się powalić uzbrojonego w halabardę przeciwnika, którego na dodatek umiejętności nie pozostawiały wątpliwości skoro należał do elity. Co innego gdyby znajdywali się w wąskim pomieszczeniu. Korytarz był jednak na tyle szeroki, aby stojący przed nim mężczyzna mógł w pełni wykorzystać gabaryty swej potężnej broni. Tak więc rozmowa wciąż trwała.

 

-Co tam tak kurczowo trzymasz– zapytał gwardzista jakby dopiero teraz zauważył zawiniątko w rękach strażnika.

 

-A to. Poczekaj pokażę ci.

 

Podał mężczyźnie swój ładunek, aby zwolnić ręce. Ten natomiast oparł halabardę o drzwi, których tak usilnie strzegł, po czym wziął do rąk ów balast. Ręka strażnika powędrowała za pas w poszukiwaniu noża, który miał pomóc w odpieczętowaniu zawiniątka. Jednak zamiast tego ręka napotkała rękojeści miecza. Potem nastąpił huk. Żelazna głownia wylądowała na twarzy gwardzisty, który nieprzytomny padł na podłogę. Twarz zalała się krwią, mężczyzna musiał mieć złamany nos i wybite przynajmniej kilka zębów. Nie mógł być pewien czy nie doznał on poważnego urazu czaszki, jednak otwory oczne ani uszy nie zaszły krwią, więc stwierdził, że prawdopodobnie został jedynie ogłuszony. Ostrożnie otworzył drzwi, za którymi znajdował się cel jego wizyty. Wciągnął za sobą nieprzytomnego żołnierza i dokonał szybkiej oceny sytuacji.

 

W pokoju panował półmrok, jednak obok wielkiego łóżka zasłoniętego kotarami wciąż tliły się ostatki świec. Pomieszczenie było wielkości małego domu, a w panującej ciemności wydawało się jeszcze większe. Zamknął za sobą drzwi, po czym zaczął rozglądać się za kryjówką, gdzie mógłby zostawić nieprzytomnego gwardzistę. W przeciwnym końcu sali stał stół otoczony czterema potężnymi dębowymi krzesłami. W sypialni rzecz zbędna, lecz niewątpliwie miała służyć jedynie ozdobie pomieszczenia. Przy jednej z bocznych ścian stały dwie ogromne szafy. Jedna z nich zawierała zapewne drogocenne suknie należące do królowej, druga natomiast szaty samego króla Duncana. Bez konkretnego powodu postanowił ukryć mężczyznę w tej drugiej.

 

Podszedł bliżej łóżka, drugie znacznie mniejsze stało w cieniu niewidoczne z wejścia. W łożu okryte jedwabną kołderką spoczywała ona, królewna Loary. Mężczyzna zamarł w bezruchu, oto był cel jego wizyty, teraz stał przy niej. Los całego królestwa, wielu tysięcy ludzi zależał od niego, od tej decyzji. Zwolna wyciągnął dziewczynkę z posłania.

 

-Hej mała, to chyba twój szczęśliwy dzień.

 

W głosie mężczyzny słychać było tylko niewspółmierne dobro, cała złowieszcza aura, całe wyrachowanie, z jakim się tu dostał ustąpiło miejsca tej niczym nieskażonej dobroci. Tak on już dawno podjął decyzję, wiedział jak trzeba postąpić.

 

 

 

 

 

„O święty Derellu, czymże zasłużyliśmy na łaskę którą nas obdarzyłeś? Gdy byliśmy w potrzebie dałeś nam tego, który pozwolił zachować nadzieje i choć zboczył on z twej światłej ścieżki, to nie obce jest mu poświęcenie.”

Koniec

Komentarze

Stojąca w pobliżu nadal przez nikogo nie zauważona postać odnotowała te słowa i w myślach przytaknęła. - niezauważona, poza tym przydałby się jakiś przecinek.

 

Teraz nie było odwrotu. Strażnik jednak zatrzymał się i w porę odwrócił. Zakapturzony mężczyzna nic nie mógł na to poradzić, nie wiedział, czy popełnił błąd i dał się usłyszeć, czy też tamten zatrzymał się w pół drogi swego obchodu i postanowił zawrócić. - trochę powtórzeń, to tylko jeden z przykładów



-Niech ci ziemia lekką będzie. –wyszeptał. Po czym zamknął oczy martwemu strażnikowi. - błędny zapis dialogu oraz brak spacji przy myślnikach, jeden z przykładów

 


Teraz musiał się śpieszyć, pozostały 2 godziny do zmiany warty. - liczebniki zapisujemy słownie, co zrobiłeś w innych przypadkach. Prawdopodobnie przeoczenie.

 

W głosie mężczyzny słychać było tylko niewspółmierne dobro, cała złowieszcza aura, całe wyrachowanie, z jakim się tu dostał ustąpiło miejsca tej niczym nieskażonej dobroci. - jakoś mi to "niewspółmierne dobro" zgrzyta

 

Przeczytałem, ale to fragment, więć trudno coś mądrego napisać. Na pewno musisz zapoznać się z tematem właściwego zapisu dialogów, bo wygląda to słabo.

Pozdrawiam

Mastiff

"Był już późny wieczór." Wyrzuciłabym "już".
"Wieść o tym hucznym wydarzeniu rozbiegła się lotem błyskawicy." Lepiej brzmiałoby: "rozeszła się błyskawicznie." 

"(...)okryta zupełną ciemnością, którą przerywały tylko strażnicze pochodnie." Lepiej brzmiącym słówkiem byłoby "rozświetlały".

"Starzec uniósł głowę z urwanej uprzęży." To znaczy, że opierał o nią głowę?

"(...)ostatnie dwie i pół godziny spędził w całkowitym bezruchu, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Cofnął się jeszcze głębiej w mrok. Wcześniej nikt go nie zauważył tylko dzięki bezruchowi(...)" 

"-Niech ci ziemia lekką będzie. –wyszeptał."
Powinno być:
-Niech ci ziemia lekką będzie – wyszeptał. Bez kropki.

"-Tak wyszło idealnie.- po raz kolejny już tego wieczoru powiedział jakby do siebie kapitan królewskiej straży."

-Tak wyszło idealnie- powiedział, jakby do siebie, po raz kolejny już tego wieczoru, kapitan królewkiej straży.

"Wyszedł z przyciemnionego bocznego pomieszczenia które przeznaczone było dla służby(...)" Przed "które" przecinek.

"-Z dzieciństwa zamkowego sir- strażnik natychmiast się poprawił."
-Z dzieciństwa zamkowego sir.- Strażnik natychmiast się poprawił.

"-Nie to drobiazg- kapitan nie zwlekał z odpowiedzią- pewnie para miastowych głupków, nie należy martwić tym króla.
Zajmę się tą sprawą z samego rana."

-Nie to drobiazg.- Kapitan nie zwlekał z odpowiedzią.- Pewnie para miastowych głupków, nie należy martwić tym króla. Zajmę się tą sprawą z samego rana.

"-A gdzie u licha podział się Fill?- wartownik popatrzył na niego pytająco- jeden ze strażników, odpowiedzialny za składanie raportów z dziedzińca- tym razem za brak dokładności skarcił w myślach samego siebie."

-A gdzie u licha podział się Fill?- Wartownik popatrzył na niego pytająco.- Jeden ze strażników, odpowiedzialny za składanie raportów z dziedzińca.- Tym razem, za brak dokładności skarcił w myślach samego siebie.

"-Odprawił do aresztu wspomnianą dwójkę, porucznik przysłał mnie
na jego miejsce- poinformował dowódcę."

-Odprawił do aresztu wspomnianą dwójkę, porucznik przysłał mnie na jego miejsce.- Poinformował dowódcę.

"-Czy pełnisz obecnie wartę- zapytał bez ceregieli." Zgubiłeś "?"

Znalazł sobie dogodne miejsce, skąd każdy chcący go znaleźć, znajdzie bez trudu, a jednocześnie
takie, które nie rzucało się w oczy niechcianym gapiom.

Popatrzył w stronę wyjścia, gdzie stało dwóch odzianych w biel królewskich gwardzistów, po czym
ziewnął niedbale i cierpliwie czekał na dalsze rozkazy.

"z pośród" Ałć! "spośrod"

"Po dłuższej chwili dawało się zauważyć, że zabawa wyraźnie zbliżała się ku końcowi."
Po dłuższej chwili dało się zauważyć...

"Kapitan wezwał do siebie znudzonego strażnika o szpakowatej fryzurze(...)"
Jeśli już chcesz użyć słowa "szpakowate" to jedynie w odniesieniu do włosów, widziałeś kiedyś
coś takiego, jak "szpakowata fryzura"?:)

Wolnym krokiem, bez wzbudzania niczyich podejrzeń, zbliżał się do królewskiej sypialni, w której
odpoczywała królowa. Znał dobrze rozkład zamku, zapoznanie się z nim było częścią rekonesansu,
który zawrze przeprowadzał przed ważnymi zleceniami.
Zabrakło u Ciebie przecinków.

Jest tu dokładnie tak, jak się umawialiśmy-pomyślał i poczuł niemałą satysfakcję która przeplatała się z wdzięcznością dla tej kobiety.

Nie była tak stara, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Włosy dopiero co zaczynały jej siwieć, jednak zmartwiony wyraz jej twarzy, jak i spracowane ręce sugerować mogły, że jest znacznie starsza niż w rzeczywistości.

Skoro w pomieszczeniu panowała ciemność, to jak mógł dojrzeć te wszystkie szczegóły?

Kobieta wolnym ruchem wyciągnęła zza skrzyni małe zawiniątko, niewiele większe od bochenka chleba. Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie. Od razu rozpoznał własne węzły oraz trzy delikatne znaczenia na płótnie, które wykreślił własnym nożem poprzedniego wieczoru. Nie musiał rozwijać pakunku, wiedział, że kobieta do niego nie zaglądała.

Powtórzenia.

"-To prawdziwe rudole srebrne- zrozumiał, że służba nie często miała okazje do oglądania takich monet. Nie było w tym nic dziwnego,
ludzie jej pokroju posługiwali się raczej miedzianymi fornetami."

Ze zdania nie wynika jednoznacznie, kto się wypowiada.

-Tak zrobię, panie.- Kobieta nie ukrywała swej wdzięczności dla tajemniczego mężczyzny, dzięki tym pieniądzom przetrwałaby w dostatku wraz z pięcioosobową rodziną najbliższe dwie,
a przy odpowiedniej roztropności nawet i trzy zimy.

Prawdziwy rynsztunek bojowy, mogliby tak wyruszyć na wojnę- pomyślał zbliżając się do gwardzistów.
Powtórzenie "rynsztunek".

-Tak sobie myślę, czy zadanie strzeżenia komnat zamkowych nie powinno należeć do nas, straży miejskiej?

-Zazwyczaj tak jest. Jednak co jakiś czas nadarza się okazja taka jak ta, gdzie władca woli mieć w pobliżu.- Zastanowił się przez chwilę.- Zaufanych ludzi.

Podszedł bliżej łóżka, drugie, znacznie mniejsze, stało w cieniu niewidoczne z wejścia. W łożu, okryta jedwabną kołderką, spoczywała ona, królewna Loary.

Konsekwentnie naduzywasz słów, dziedziniec i strażnik. Czytając cały tekst widać to wyraźnie. 

Błędy, które wytknęłam, choć ich sporo, nie są błędami wielkiego kalibru, tekst jest staranny i czytało się dobrze, jedyne, nad czym musisz popracować, to dialogi, pokazałam Ci, jak powinno być, mam nadzieję, że poprawisz i wyciągniesz wnioski na przyszłość.

Opowiadanie długie, a mało w nim akcji, za wiele rozwlekłych i niepotrzebnych opisów wszystkiego dookoła, co w zasadzie nie ma nic wspólnego z fabułą. Bohater główny nie wyróżnia się niczym szczególnym, nie ożywiłeś go w ciekawy sposób, zapomnę o nim jeszcze dziś wieczorem. 

Jednak widać, że włożyłeś dużo pracy w ten tekst, co cieszy i dobrze rokuje na przyszłość. Pisz i jeszcze raz, pisz.

Pozdrawiam

Cholera, zjadło mi wszystkie akapity! Ale lipa. Jajko i powiedz, że edytor komentarzy to rzecz zbędna! Grrr

Wybacz mi autorze, będzie Ci trudno przebrnąć przez moją korektę, ale nijak nie mogę tego zmienić. 

Dzięki za wytknięcie i poprawienie błędów. Porady Prokrisa jak Bohdan okazały się bardzo pomocne. Tekst poprawie niebawem, jak tylko wyłuskam nieco wolnego czasu. W kolejnych częściach postaram się unikać nadmiaru błędów.

P.S Opisana przeze mnie postać, nie jest głównym bohaterem (jest ważną postacią, ale nie główną). Wezmę sobie jednak tą rade do siebie i w przyszłości postaram się tchnąć w moje postacie nieco więcej życia.

P.S2 Miałem tego nie zdradzać przed napisaniem kolejnej części, ale akcja prologu rozgrywa się na 15 lat przed wydarzeniami z opowiadania.

Jeszcze raz dzięki za poświęcony czas. Pozdrawiam.

Spacje, spacje! 

"Starzec uniósł głowę z urwanej uprzęży, którą usilnie starał się naprawić." --- ciekawe zdanie...

Tekst do remontu, na początek edycyjnego.  Wtedy będzie można czytać.

Wrzuciłeś do oceny sam prolog, oceniam to, co dodałeś, a więc i głównego bohatera prologu:) Cieszę się, że przejawiasz chęć naniesienia korekty, przy kontynuacji nie będe już taka pobłażliwa;)

-Z dzieciństwa zamkowego sir- strażnik natychmiast się poprawił. Kapitan od swych ludzi wymagał nie tylko sumiennej pracy, ale również dokładności

 

WTF?

Nowa Fantastyka