- Opowiadanie: Sylwien - Zakochany kundel [PARANORMAL 2012]

Zakochany kundel [PARANORMAL 2012]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zakochany kundel [PARANORMAL 2012]

– Musisz tam dzisiaj jechać? – spytała Elżbieta Kot, otwierając córce drzwi od strony pasażera. Centralny zamek w Golfie znów się zepsuł.

– Nie muszę, tylko chcę – odpowiedziała Felicja, wsiadając do samochodu. Pokręciła głową. Ta rozmowa powtarzała się co rano – mama jakoś nie potrafiła zaakceptować faktu, że jej szesnastoletnia córka wolała spędzać czas jako wolontariusz w lecznicy weterynaryjnej zamiast na podwórku z koleżankami.

– Doktor Raczek jest na urlopie, a doktor Kwiatkowska miała wypadek i jest w szpitalu. Potrzebują każdej pary rąk do pomocy – próbowała nakreślić matce sytuację w klinice. Ta zbyła to milczeniem.

– Poza tym, czy to źle, że wiem, co chcę robić w życiu i że już teraz się do tego przygotowuję?

– Nie, oczywiście, że nie. – Głos matki zginął na chwilę w zgrzycie rozrusznika. – Tylko myślałam, że spędzisz wakacje jak normalna nastolatka…

W Felicji zawrzało. Wiedziała, że absolutnie nie jest normalną nastolatką i starała się to ukryć przed całym światem, dlatego każde poruszenie tego tematu było jak głaskanie kota pod włos.

– Ach tak? – zaczęła gniewnie. – A więc mam iść na dyskotekę, spić się do urwania filmu i obudzić w łóżku jakiegoś nieznajomego, a za dziewięć miesięcy…

– Felicjo! – Matka tak się zdenerwowała, że nie zauważyła nawet, kiedy przejechała na czerwonym świetle. Na tym skrzyżowaniu nie było to chyba niczym niezwykłym, bo dwa samochody za nimi zrobiły to samo.

– To może mam chodzić po galeriach i robić lody za białe kozaczki? – Zdenerwowana Fela nie odpuszczała. – Albo przesiadywać całymi dniami na Internecie? Pić wino w bramie i wypalać fajkę za fajką…

– Dość.

Felicja spojrzała na usta matki, zamienione w cienką kreskę, i dłonie zaciśnięte na kierownicy tak, że zbielały kłykcie, i zrobiło jej się przykro.

– Przepraszam, mamo.

Elżbieta rozluźniła się trochę i posłała córce blady uśmiech.

– Skarbie, wiesz dobrze o co mi chodzi. Izolujesz się.Stronisz od rówieśników.

Felicja miała swoje powody, by się alienować, ale za nic w świecie nie wyznałaby ich matce.

– Nigdzie nie wychodzisz, tylko na tę klinikę. A wieczorami nic, tylko czytasz te bzdurne książki…

– Co ci się nie podoba w fantastyce? – prychnęła Felicja. Fantasy było o niebo lepsze niż harlequiny, od których uginały się półki w sypialni mamy. Chyba, że trafiła akurat na jakiś paranormal romance…

Elżbieta westchnęła.

– Mniejsza o gatunek. Wiesz, o co mi chodzi. Poszłabyś na dyskotekę, poznała jakiegoś chłopaka…

A więc o to chodziło. Jak zawsze.

– Mamo, w klinice codziennie pojawiają się przedstawiciele płci męskiej…

– No, niby tak, zawsze możesz poderwać jakiegoś pacjenta, ale…

Fela parsknęła śmiechem, to była jej standardowa reakcja na ten często popełniany przez ludzi błąd.

– Mamo, jestem pewna, że nie chcesz, abym umawiała się z PACJENTEM! – powiedziała rozbawiona, ale rodzicielka nie zrozumiała żartu, który w przypadku Felicji nabierał głębszego znaczenia. Obie milczały przez resztę drogi do kliniki.

– No jesteśmy na miejscu – oznajmiła Elżbieta, jakby Felicja znalazła się tu po raz pierwszy albo od wczoraj zapomniała jak wygląda parking przed lecznicą.

– Pa, mamo! – zawołała na pożegnanie.

– Pa, córciu. Baw się dobrze – odpowiedziała mama, jak zauważyła Felka, bez entuzjazmu.

 

*

– Te duże tabletki podaje pan dwa razy dziennie po jednej, a te małe jeden raz dziennie po dwie – Doktor Natalia Mikołajewicz tłumaczyła cierpliwie starszemu panu dawkowanie leków, a Felicja próbowała wpakować syczącego, nastroszonego kota do transporterka. Zanim jej się to udało, pani weterynarz zdążyła powtórzyć zalecenia trzy razy – właściciel zdawał się cierpieć na natychmiastową sklerozę.

– Wszystko będzie miał pan zapisane w karcie. – Odprowadziła staruszka do wyjścia z gabinetu. – Do widzenia! I proszę nie zapomnieć o wizycie kontrolnej w czwartek!

Zamknęła drzwi, wymownie podnosząc wzrok w kierunku sufitu.

– Zuza, poproś następnego pacjenta – powiedziała, siadając przy komputerze i otwierając zakładkę poczekalni. – Pan Władimir Doljanow, pies Cezar.

Techniczka skinęła głową i wyszła, a Felicja spryskała stół diagnostyczny środkiem dezynfekującym i wytarła go porządnie. Narastający jazgot dochodzący z poczekalni oznajmiał, że przechodzący pacjent nie spodobał się reszcie czekających.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – doktor Mikołajewicz powitała wchodzącego klienta.

Felicja poczuła, jak wszystkie włoski na ciele stają dęba. Odwróciła się od stołu błyskawicznie i wlepiła oczy w pacjenta. Pan Doljanow wprowadził do gabinetu… wilka. Wszystko, od trójkątnych, sterczących uszu, poprzez żółte oczy, mocne szczęki, smukłe, ale jednocześnie umięśnione ciało i sierść w kolorze wilczastym wskazywało, że siedzi przed nią przedstawiciel Canis lupus. Tylko ginąca w gęstym futrze grzywy kolczatka i czarna parciana smycz psuły obraz.

– Dzień dobry. Wygląda na to, że Cezar złapał pchły – wyjaśnił właściciel. Mówił poprawną polszczyzną, ale wolno, miękko i śpiewnie, z wyraźnym wschodnim akcentem.

– Drapie się?

– Trochę.

– Zaraz zobaczymy, co tam na nim siedzi. – Natalia podeszła do Cezara, podsunęła dłoń do powąchania, podrapała za uchem i zaczęła szukać pcheł oraz ich odchodów, rozgarniając sierść pod włos. Felicja dalej wpatrywała się w pacjenta, a każdy nerw w jej ciele krzyczał: „Przecież to wilk!”

– Co jest Felicita, czechosłowackiego wilczaka nie widziałaś? – spytała Zuza, przyjacielsko szturchając zaskoczoną nastolatkę w żebra. Fela pokręciła głową. Już raz myślała, że ma przed sobą przedstawiciela tej rasy, konsekwencje tej pomyłki nosiła w sobie do teraz. Odruchowo potarła blizny po kłach na przedramieniu. Mrowiły, co oznaczało tylko jedno – w pomieszczeniu była istota tak samo paranormalna jak ona. Wilkołak.

Przyjrzała się bliżej. Gęsta, lśniąca sierść. Żółte, mądre oczy, spoglądające na nią bez lęku. Uśmiechnęła się, a wilk odpowiedział tym samym – przekrzywił łeb i wywalił jęzor, odsłaniając śnieżnobiałe zęby. Młody. W dodatku w świetnej kondycji i o doskonałym eksterierze. Poczuła rosnące podniecenie.

– … proszę wylać na skórę karku, nie kapać trzy dni przed ani trzy dni po aplikacji. Preparat dodatkowo chroni przed kleszczami, ale tylko przez 4 tygodnie. Mamy dużo groźnych chorób odkleszczowych, dlatego proszę pamiętać o regularnej profilaktyce. – Natalia wyklepała jednym tchem standardową formułkę. Felicja tak zapatrzyła się na wilka, że nawet nie zauważyła, kiedy wizyta dobiegła końca.

– Dziękuję bardzo pani doktor. Do widzenia.

– Do widzenia. Jakby jutro coś jeszcze po nim łaziło, to proszę podejść, zrobimy dodatkowo oprysk – pani weterynarz zawołała za wychodzącym mężczyzną.

 

Puszysty ogon zniknął za drzwiami, a Felicja wpatrywała się tępo w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Cezar. „Spotkałaś drugiego wilkołaka i tak po prostu pozwoliłaś mu odejść!” – krzyczała jej jaźń. Z zamyślenia wyrwało ją pstryknięcie palcami tuż nad uchem.

– Niezły był, co nie? – Doktor Mikołajewicz uśmiechała się wymownie.

– Niezły? – wtrąciła się Zuza. – Zajebisty! Chyba się zakochałam. – Teatralnie opadła na krzesło, chwytając się za serce.

– Ja chyba też – przyznała Fela z westchnieniem.

– Nie dziwię się. Ale dla ciebie za stary.

– Hę? – Nastolatka spojrzała pytająco na techniczkę.

– No, na moje oko facio po trzydziestce, czyli tak ze dwa razy starszy od ciebie.

– Ale ja mówiłam o wilk… wilczaku!

– Ja pierdole, Felicita, jesteś beznadziejna. – Zuzanna załamała ręce. – Takie ciacho tuż pod nosem, a ty się na psa zagapiłaś.

– No bo był przecudny!

– Nie wiem, nie przepadam za takimi wielkimi kudłaczami. – Zuza była znana ze swojej miłości do chichuachua, których miała w domu trzy. – Poza tym, nie lubię tej rasy. Wypłosze straszne, a jak sobie przypomnę takiego jednego, co u nas na leczeniu stacjonarnym kiedyś został, to aż mnie kurwica bierze. Rozpierdolił mi wtedy szpital, doszczętnie!

– Daj spokój, miał dopiero dwa miesiące. Młody, to i trochę nieokrzesany był. – Natalia stanęła po stronie wilczaka. – A wracając do Cezara i jego właściciela… – Pani weterynarz uśmiechnęła się. – Ech, przyznaję, że był zabójczo przystojny.

– No nie wiem… – mruknęła Felicja, próbując sobie przypomnieć, jak wyglądał Doljanow. Zapatrzona w rzekomego wilczaka, w ogóle nie zwróciła na niego uwagi. – Jakiś taki blady i oziębły…

– Solarium wychodzi z mody – zaśmiała się Zuza, której pomarańczowy odcień skóry jasno wskazywał na sztuczną opaleniznę. – I nie oziębły, tylko zdystansowany.

– Zimny drań – zażartowała doktor Mikołajewicz.

– Lubię zimnych drani. – Zuzanna uśmiechnęła się szeroko. – Wiedzą, że kobieta potrzebuje odrobiny brutalności. Nie to co te dzisiejsze pseudosamce, miękkie cipki. Już sobie wyobrażam, jak łapie mnie za włosy, przyciska do ściany, a ja wołam: Bierz mnie, bierz mnie całą! – rozmarzyła się techniczka.

– No no, Zuza, nie wiedziałam, że lubisz tak ostro! – zaśmiała się Natalia. – Zresztą, koniec tematu, mamy nieletnią w gabinecie, której twarz właśnie zrównała się barwą z włosami.

– Na pewno nie! – zaprzeczyła Felka, wiedząc, że jakkolwiek czerwone są jej policzki – a sądząc po tym, jak bardzo ją paliły, to karmin był odpowiednim określeniem – nigdy nie uzyskają marchewkowego koloru jej włosów.

– Dobra, dobra, Felicja, pogadamy za parę lat. Zerknij na tego kota w szpitalu, to trochę ochłoniesz, a Zuza niech prosi następnego pacjenta.

 

*

– Jeden mililitr, nie zero jeden, ten owczarek nawet by tego nie poczuł – w głosie pani weterynarz słychać było zrezygnowanie.

– Przepraszam – wybąkała Felicja, odbierając od lekarki strzykawkę i dobierając potrzebną objętość.

– Co się z tobą dzisiaj dzieje, dziewczyno? – spytała doktor Mikołajewicz, gdy pacjent i ciągnięty przez niego właściciel opuścili gabinet. Zuza podchwyciła temat i zanuciła:

– Felicita, tell me what's wrong…

Felicja westchnęła – sama się nad tym zastanawiała. Na dzień dobry podpięła kroplówkę do złego portu, więc nic dziwnego, że nie chciała kapać. Potem sprzedała właścicielowi psa kocią karmę, dobrze, że klient zauważył to zaraz po wyjściu z lecznicy, a nie w domu, po jej otwarciu. Chwilę temu pomyliła Catosal z Combivitem, na szczęście oba to preparaty witaminowe, więc nic groźnego się nie stało. A teraz to.

– Przepraszam, jakoś nie mogę się dzisiaj skupić. Nie wyspałam się, to chyba dlatego – wytłumaczyła się.

– Nie będę pytać nad czym zarwałaś nockę. – Zuzanna uśmiechnęła się wymownie.

– Nie pytaj, i tak nie powiem – odpowiedziała Fela zgodnie z prawdą. W życiu nie przyznałaby się, że nie mogła zasnąć, bo wciąż myślała o Cezarze. Do późna zastanawiała się, jak doprowadzić do ponownego spotkania z wilkołakiem. Wiedziała, że przy odrobinie pecha pan Doljanow i jego wilczy towarzysz już więcej się w klinice nie pojawią, więc to ona musi wykazać inicjatywę. Z kartoteki mogła wydobyć adres i telefon – ale co dalej? Zadzwoni i zapyta czy może zaprosić Cezara na spacer? A co jak on nie będzie chciał? I dlaczego w ogóle tak jej na tym zależy? Westchnęła, jak wiele razy tej nocy. – Jeszcze raz przepraszam.

– Nie przepraszaj, tylko zbierz się do kupy i mykaj na salę operacyjną, szefu prosił, żebyś tam pomogła. – Zuza wepchnęła jej przy okazji karton lateksowych, sterylnych rękawiczek. Felicja niechętnie wykonała polecenie. I bynajmniej nie chodziło tu o choleryczny charakter starego chirurga, który często wymagał od swoich pomocników robienia pięciu rzeczy naraz, do tego miał tendencję do wrzeszczenia na ludzi, jeśli w jego mniemaniu wykonywali to zbyt wolno, a przy tym klął bardziej niż szewc. Wszechobecny na sali zapach krwi pobudzał ją, a widok odsłoniętych mięśni sprawiał, że robiła się głodna.

 

*

Przez pół dnia pomagała technikowi Piotrkowi przy przygotowaniu zwierzęcia do zabiegu, podłączała kroplówki, monitorowała stan operowanych pacjentów oraz szybko i sprawnie wykonywała wszystkie polecenia doktora Stefana Fewanka, brzmiące najczęściej „Podaj”, „Przynieś”, „Przytrzymaj” i „Kurwa, szybciej!”. Starała się przy tym ignorować narastające w brzuchu burczenie, ale wkrótce stało się ono słyszalne na całej sali. Piotr ze śmiechem udawał, że konwersuje z jej tasiemcem, doktor natomiast odesłał ją, marudząc, że odgłosy jej żołądka rozpraszają go. Felicja z ulgą opuściła salę operacyjną i przechodząc przez gabinety, pognała do pokoju socjalnego, do schowanych w torbie kanapek z wczorajszym kotletem.

Przechodziła przez ostatnie pomieszczenie, gdzie właściciele pilnowali swoich pupilków podłączonych do kroplówek, kiedy poczuła znajomy dreszcz. W samym kącie pokoju zobaczyła… Cezara. I pana Doljanowa, czytającego książkę.

Zgarnęła przechodzącą Zuzę na zaplecze, nie zważając na trzymane przez nią, stygnące powoli zwłoki jamnika.

– Co on tu robi? – spytała konspiracyjnym szeptem.

– Przyszedł jakąś godzinę temu. – Techniczka od razu załapała o kogo chodzi. – Jego pies chyba ma uczulenie na Frontline, bo od wczoraj rzyga i ma sraczkę.

Felicja przeraziła się. Poczuła obezwładniające poczucie winy – chciała, żeby jakiś traf sprowadził Cezara do lecznicy, ale nie myślała o czymś takim! Wiedziała, że to irracjonalne, że jej pobożne życzenia nie mogły wywołać choroby, ale i tak czuła się odpowiedzialna za to. Od przemiany ani razu nie zachorowała i nie musiała zażywać żadnych leków, dlatego nie wiedziała jak działają na wilkołaki farmaceutyki z dwudziestego pierwszego wieku. Jak pokazał przykład Cezara, mogły być dla nich śmiertelną trucizną. Mogła się tego domyślić. Mogła jakoś zareagować.

– Jaki jest jego stan? Będzie żył? – spytała przejęta.

– Laska, wyluzuj, jeszcze nie słyszałam, żeby jakiś pies padł od odpchlacza. – Uśmiechnęła się. – A jeśli o mnie chodzi, to może zdrowieć przez tydzień i dłużej. Sama im rozpiszę kroplówki, jak będzie trzeba – mrugnęła wymownie.

– Zuza, jesteś niemożliwa! – Felicja nie wiedziała czy ma się rozśmiać, czy oburzyć. W głębi serca popierała niecne plany techniczki. Więcej wizyt, to więcej okazji do zwrócenia na siebie uwagi wilkołaka…

 

*

– Co to ma kurwa być?! – pełen oburzenia krzyk szefa był słyszalny w pokoju kroplówek. Felicja od razu domyśliła się o co chodzi.

Zuzanna czasami, szczególnie w upalne dni, zamiast standardowego ubioru – spodni i fartucha – zakładała bluzę chirurgiczną i krótką spódniczkę. Specjalną spódniczkę, kupioną w sklepie z odzieżą medyczną, a przynajmniej tak twierdziła. Sześćdziesięcioletni szef zwykle reagował okrzykiem: „O zgrozo!”, ale jakoś to tolerował, reszta męskiej części personelu nie miała natomiast nic przeciwko, podobnie jak większość mężczyzn odwiedzających klinikę.

Dziś jednak Zuza przeszła samą siebie – wzorem pielęgniarek w szpitalach chodziła w samym fartuchu. Felicja miała ochotę roześmiać się głośno, kiedy zobaczyła jednego z klientów – grubego kolesia po czterdziestce, w garniturze i z obrączką na palcu – śliniącego się na widok techniczki bardziej niż jego bernardyn. Fela westchnęła. Chciałaby mieć takie zgrabne nogi jak Zuzanna. I tyle tupetu. Bo kiedy Zuza otwarcie i bez skrupułów od dwóch dni próbowała poderwać Doljanowa, ona nie zrobiła kompletnie nic, żeby nawiązać z Cezarem kontakt głębszy niż wzrokowy. Techniczka swobodnie rozmawiała z Władimirem, podpytywała o różne rzeczy i już wiedziała o nim prawie wszystko – że pochodzi z okolic Kazania, że w Polsce jest od niecałych dwóch miesięcy, ale wcześniej już odwiedzał nasz kraj, że nie ma żony ani dzieci, że jest biznesmenem, że preferujei blondynki i że lubi podróże, nie tylko służbowe. Że najbardziej cenionym przez niego pisarzem jest Bułhakow, a kompozytorem Czajkowski, że woli teatr od kina i stare zabytki od nowoczesnych galerii. I mnóstwo innych rzeczy. A co przez ten czas zdziałała Felicja? Nic. Zdążyła tylko przyjrzeć się Doljanowi. Nie wiedziała, co takiego wyjątkowego dziewczyny w nim widzą. Owszem, był przystojny, z gęstą czupryną czarnych jak smoła włosów, regularnymi, choć ostrymi rysami twarzy i ciemnym, precyzyjnie przyciętym zarostem, okalającym usta i podkreślającym linię szczęk. Chociaż uśmiechał się często, robił to zawsze tylko kącikami ust. Najgorsze były oczy – tak ciemnobrązowe, że trudno było zauważyć przejście tęczówki w źrenicę. W skrócie, Władimir kojarzył się Felicji z Azją Tuhajbejowiczem – pociągającym, ale stanowczo czarnym charakterem. Za to Cezar…

Cezar był po prostu piękny. Prezentował sobą wszystkie cechy jakie ludzie podziwiali w wilkach – siłę połączoną z gracją i wdziękiem, tajemniczą naturę, dzikość serca. Nawet kiedy leżał osłabiony pod kroplówką, przywodził na myśl bezkresne lodowe pola tundry. Ach, gdyby tak biec z nim w śniegu, bark w bark, tropem łosia, wyć razem do księżyca i… Zarumieniła się zanim zdążyła sobie wyobrazić wilczą reprodukcję.

„Dość.” – upomniała samą siebie. Musi wziąć się w garść. Musi… coś zrobić. Inaczej fantazje pozostaną tylko fantazjami.

 

– Felicjo, odepniesz Cezara od kroplówki?

I tyle wyszło z jej postanowienia. Kolejna zmarnowana szansa. Przez cały dzień nawet nie zbliżyła się do wilkołaka. Tyle razy śmiała się z demotywatorów w stylu: „Odezwij się do niej! Inaczej skąd ma wiedzieć, że ci się podoba”, „On się odważył” i tym podobnych. A teraz zachowywała się dokładnie tak samo. Oczywiście, jej sytuacja była wyjątkowa, o niebo trudniejsza, bo nie mogła tak po prostu podejść i zacząć rozmowy… A może mogła? „Teraz albo nigdy!”

Kucnęła przy wilku i zaczęła gmerać przy wenflonie, udając, że nie może odpiąć kroplówki. Rozejrzała się dyskretnie. Doktor Mikołajewicz omawiała z Doljanowem rokowania i plan dalszego leczenia, Zuzy nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Inni „kroplówkowicze” byli zajęci swoimi zwierzętami. Nachyliła się i wyszeptała do kosmatego ucha:

– Wiem, kim jesteś. Jestem taka jak ty.

Wilkołak spojrzał jej głęboko w oczy. Zbliżył nos do twarzy i obwąchał dokładnie. Felicja wstrzymała oddech.

„Nie dziwię się, że jest nieufny. Pewnie też bym była…”. Wiele potworów chodziło po świecie w ludzkich postaciach i nigdy nie wiadomo było, na kogo trafisz.

Cezar ledwie dostrzegalnie skinął łbem. Felicji serce podskoczyło z radości. Układała w myślach następne zdanie, kiedy przerwał jej siedzący w drugim kącie właściciel sześciotygodniowego owczarka z parwowirozą.

– Może ci pomoga? Chyba mom trocha więcej siły…

– Nie, dziękuję. Już sobie poradziłam. – Pomachała na dowód końcówką wężyka.

– O, gryfnie, gryfnie. To może terozki kuknęłabyś na Maxa, chyba cośik tu nie leci kierej powinno…

Przeklinając w myślach podstarzałego Ślązaka, podeszła do szczeniaka tylko po to, żeby wyprostować zgiętą w łokciu łapę. W międzyczasie Doljanow pożegnał się z doktor Mikołajewicz i razem z Cezarem opuścili lecznicę. Czy to tylko jej się zdawało, czy wilkołak rzucił jej pożegnalne spojrzenie?

 

*

Wczoraj Felicja była z siebie dumna. Zrobiła pierwszy krok! Następny należał do Cezara. Dlaczego więc przez cały dzień go nie zrobił? Całą kroplówkę przeleżał w kącie, jak zawsze. Tylko jego oczy śledziły każdy jej ruch. Czy to był sygnał?

Szykowała kwaśnego Ringera dla sznaucera z biegunką, podsłuchując rozmowę doktor Mikołajewicz z Doljanowem.

– Wypiszę panu receptę na antybiotyk. Jakby był pan tak miły i podyktował mi adres, akurat mam otwartą kartę innego pacjenta…

Felicja nadstawiła ucha. Jakoś zapomniała to sprawdzić wcześniej.

– Oczywiście. Władimir Doljanow, ulica Drozdów 12/25, Siemianowice Śląskie.

– Och, to moje osiedle! – wyrwało się uradowanej Felicji. – Ja mieszkam na Kukułek.

– O proszę, cóż za niecodzienny zbieg okoliczności – skwitował Władimir.

Felicja nie wierzyła w zbiegi okoliczności, za to była pewna istnienia siły wyższej – los chciał, żeby spotkała Cezara. Może, gdyby nie spędzała tyle czasu zamknięta w swoim pokoju, poznałaby go wcześniej?

 

*

Felicja przyszła do kliniki niepocieszona. Wczoraj pod różnymi pretekstami wychodziła z domu i przechodziła blisko każdego chłopaka w wieku od około osiemnastu do dwudziestu paru lat – bo tyle, według niej, mógł mieć Cezar – jednak nie spotkała nikogo, kto mógłby być wilkołakiem w ludzkiej postaci. Zrobiła nawet przysługę swojej schorowanej sąsiadce Nowakowej i wyprowadziła na spacer Drago – jej starego, bezzębnego kundla, który ujadał wściekle za każdym razem, kiedy przechodziła obok jej drzwi. Nienawidziła tego psa, ale czego nie zrobi zauroczona dziewczyna? Przeszła ulicą Drozdów chyba z pięć razy, jednak jej blizny nie zamrowiły ani razu. Była zła. Miała nadzieję, że jak zdradzi swój adres, to zachęci Cezara do niby przypadkowego spotkania. A tu nic.

– Cześć! Widzę, że zrezygnowałaś – powitała Zuzę, która miała dziś na sobie ciemnoczerwoną bluzę i białe spodnie. W pokoju socjalnym robiła kawę – z dużą ilością mleka dla siebie, czarną dla Natalii i tak zwanego „szatana” dla doktora Fewanka.

– Cześć Felicita. Taaa, odpuściłam. Prędzej poderwę szefa niż tego kolesia.

– Może woli chłopców? – Starała się ją trochę pocieszyć.

– Gdzie tam. Nie widziałaś, jak patrzył za Natalią?

Nie widziała. Ale nie było w tym nic dziwnego – nigdy nie zauważała takich rzeczy. Jakkolwiek bardzo lubiła Zuzę i szczerze mogła powiedzieć, że jest bardzo atrakcyjna, to jednak nie dziwiła się Doljanowowi, że woli naturalną urodę doktor Mikołajewicz od spalonej solarium, tlenionej Zuzanny. Zawsze uśmiechnięta Natalia, ze złotymi włosami splatanymi co dzień w długi warkocz i intensywnie niebieskimi oczami podobała się wielu mężczyznom. Jak przy nich blada, piegowata, ruda Felicja mogła zwrócić uwagę kogokolwiek? Dobrze, że chociaż od przemiany jej chude, patykowate ciało nabrało trochę mięśni i jakiś sensownych kształtów.

– Nie zauważyłam – przyznała.

– Laska, weź otwórz oczy. – Zuza się załamała. – A to, jak się na ciebie lampi pan Włodek też umknęło twojej uwadze?

Na policzki Felicji wpełzł rumieniec gniewu i zakłopotania.

– Ani mi nie przypominaj. – Panem Włodkiem przezwały właściciela owczarka, tego, który zniweczył jej pierwszą próbę rozmowy z Cezarem. Przychodził codziennie i nie przepuścił żadnej okazji żeby do niej zagadnąć – oczywiście po ślunsku – i swoją obecnością uniemożliwiał nawiązanie kontaktu z wilkołakiem. – Wczoraj chciał mnie zaprosić na, jak to określił, coś słodkiego.

Techniczka wybuchnęła śmiechem tak gwałtownym, że rozlała dużą część swojej kawy.

– I co zrobiłaś? – spytała, ocierając łezkę z oka.

– A jak myślisz? Wykręciłam się jakoś.

– Czemu? Nie jest AŻ TAKI brzydki. A na pewno doświadczony.

– Zuza! To nie jest śmieszne!

– Dobra, już nie będę. – Techniczka dopiła swoją latte i wzięła po kubku kawy w dłoń. – Chodźmy z tej dziury, zanim szef się dopierdoli, że się obijamy. Coś mi mówi, że dziś będzie przejebany dzień.

 

Felicja wymknęła się z sali operacyjnej. Zuzanna miała rację – już dawno nie miały tylu pacjentów i takiego zapierniczu. Było mnóstwo zabiegów, w tym kilka skomplikowanych, długich osteosyntez i Fela nawet nie zauważyła, kiedy zrobiła się szesnasta. Bała się, że Cezar zdążył skończyć swoja kroplówkę i wyjść.

Z ulgą zauważyła, że wilkołak wciąż siedzi w gabinecie, a doktor Mikołajewicz rozmawia z Doljanowem.

– … myślę, że wystarczy, jak poda mu pan te tabletki jeszcze przez trzy dni. Jeśli je i pije normalnie, to wlewy kroplowe nie są już potrzebne.

– Jakaś wizyta kontrolna?

– Tylko jakby mu się pogorszyło. W co, szczerze mówiąc, nie wierzę. Na moje oko jest już zdrowy.

Felicja podsłuchiwała, coraz bardziej przerażona. Koniec terapii? A ona nie wymyśliła nic, żeby zwrócić na siebie uwagę wilkołaka.

Natalia zauważyła stojącą w przejściu nastolatkę.

– Felicjo, czy mogłabym prosić o odłączenie Cezara od kroplówki? I wyjmij wenflon przy okazji.

– Już się robi.

Podeszła do wilka, zastanawiając się nad kolejnym ruchem. Ostatnia szansa. Może by zapisać na jakimś skrawku numer telefonu i wcisnąć za kolczatkę?

Przyklejała plaster, kiedy Cezar spojrzał na nią wymownie, a potem kierował wzrok na swoją tylną łapę i tak kilka razy. Pomiędzy palcami wilka mignęło coś białego.

– Co tam masz? – Wyjęła z przestrzeni międzypalcowej kawałek kartki, o obszarpanych, obgryzionych brzegach. Zapisane było na niej jedno zdanie:

„spotkajmy sie w parku za osiedlem o 20.”

Felicja nie mogła uwierzyć – proponował jej randkę!

– Jasne, chętnie – wyszeptała.

Wilk podniósł na nią wzrok. Felicja nie mogła się napatrzeć na te żółte oczy, na przyczajoną na ich dnie inteligencją. Znienacka zaczął lizać ją po twarzy.

– No wiesz! – łagodnie odepchnęła pysk wilka, zastanawiając się czy można to zakwalifikować jako pierwszy pocałunek.

– Cezar, zachowuj się. – Dolianow uśmiechnął się w swoim stylu, kącikiem ust.

– Chyba panią polubił.

Felicja miała wrażenie, że stado małych ptaszków rozćwierkało się w jej wnętrzu. Lubi ją! Lubi!

 

*

– Idę się przejść! – zawołała i wyszła, zanim rodzice zdążyli zareagować. Później wymyśli jakieś usprawiedliwienie nagłej chęci na spacer o zachodzie słońca.

Minęła plac zabaw, gdzie bawiące się dzieci zastąpiła grupka trochę starszych od niej nastolatków, siedzących na oparciu ławki, dłubiących słonecznik i przeklinających co drugie słowo.

– Ty patrz, jaka fajna dupa!

Felicja zarumieniła się. Może jednak krótka spódniczka była złym pomysłem.

– Ej, laska, kaj idziesz?

Przyspieszyła kroku. Nie radziła sobie z takimi zaczepkami.

– Zostaw ją, widać, że to jeszcze gówniara – odezwała się jedyna dziewczyna w tym towarzystwie, ubrana w gotyckim stylu, z farbowanymi na czerwono włosami. Choć w zasadzie byłą to obelga, Felicja była jej wdzięczna. Chłopcy roześmiali się i przestali ją zaczepiać.

Skierowała się do małego, zarośniętego i zdziczałego parku na skraju osiedla. Bardziej przypominał lasek niż teren zagospodarowanej miejskiej zieleni. Kiedyś mieszkańcy często wyprowadzali tam psy, ale odkąd zagajnik przejęli we władanie miejscowi żule, mało kto tam uczęszczał.

Korony drzew zatrzymywały promienie dogasającego słońca i w parku panował półmrok. Felicja widziała w ciemnościach lepiej niż normalny człowiek, ale mimo to musiała się skupić, aby nie zboczyć z wąskiej, wysypanej żwirem ścieżki. Coś szeleściło w krzakach i Felicja zaczął ogarniać lęk. Uświadomiła sobie, że umówiła się z zupełnie nieznajomym kolesiem późną porą w podejrzanym miejscu. W dodatku wyszła z domu nikomu nie mówiąc z kim i gdzie się spotyka. To aż prosiło się o nieszczęście. Przełknęła gulę lepkiej śliny narastającą w jej gardle. Jaką miała gwarancję, że obcy wilkołak miał wobec niej pozytywne zamiary? Wyobraziła sobie, co by powiedziała o tej sytuacji Zuza. „Chyba coś cię jebło w dekiel!” – tak zapewne by to brzmiało. Chociaż nie, tak wyraziłby się szef. Zuzanna powiedziałaby coś o przyjemności brutalnego seksu na świeżym powietrzu…

Już prawie podjęła decyzję o zwianiu z parku, kiedy poczuła znajome mrowienie. Odwróciła się szybko.

W ciemności najpierw zobaczyła dwa świecące zielono punkciki. Dopiero potem zauważyła kosmatą sylwetkę wilka.

– Cezar? – spytała niepewnym głosem. „Dlaczego nie przyszedł w ludzkiej postaci?”

Wilk szczeknął krótko, chrapliwie i dał nura w zarośla.

– Poczekaj! Chciałam porozmawiać!

Za późno. Zniknął równie szybko, jak się pojawił. Felicja próbowała opanować narastające rozczarowanie i złość. Po to wyciągał ją z domu? Nagle zauważyła coś białego, leżącego w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał wilkołak. Złożona krzywo kartka papieru, lekko ubrudzona błotem. Rozłożyła ją, jej oczom ukazały się równe linijki drukowanych liter. „List!” Zadrżała z podniecenia. Przebiegła wzrokiem po tekście, ale było za ciemno, żeby mogła go odczytać. Schowała kartkę do kieszeni i szybkim krokiem, prawie biegiem, opuściła park.

 

Po przyjściu do domu uspokoiła szalejącą ze zmartwienia matkę, mówiąc, że jej koleżanka Anka pokłóciła się z chłopakiem i musiała ją pocieszyć. W sumie mogło to być prawdą – Ania i Tomek rozstawali się średnio dwa razy w tygodniu, a że Anna uwielbiła rozgłaszać wszem i wobec jaka to jest nieszczęśliwa, cała klasa i pół osiedla zwykle wiedziało, o co tym razem poszło.

Chciała od razu przeczytać list, ale mama zagoniła ją do stygnącej na stole kolacji i nie chciała słyszeć słowa sprzeciwu. Felicja jeszcze nigdy nie zjadła tak szybko żadnego posiłku. Zimnawe parówki po prostu zniknęły z talerza. Zignorowała pytanie mamy czy chce dokładkę oraz komentarz ojca: „Dziewczyno, skąd u ciebie taki wilczy apetyt?” i zamknęła się w pokoju. Rzuciła się na łóżko i wyjęła znalezioną kartkę. Ręce jej się trochę trzęsły, kiedy zaczęła czytać komputerowy wydruk:

 

droga felicjo,

 

zapewne wolalabys, aby na miejscu spotkania czekal na ciebie przystojny jegomosc z kwiatami, ktory zaprosilby cie do kawiarni albo drogiej restauracji. chetnie bym tak postapil, ale jest ku temu pewna przeszkoda. otoz nie moge przybrac postaci innej niż wilcza. jest to wina wladimira i tej przekletej obrozy, ktora zmuszony jestem nosic.

nie pamietam jak i kiedy stalem się wilkolakiem. wladimir znalazl mnie jako male dziecko, blakajace się w glebokich ostepach rumunskiej puszczy, z dala od wszelkich osiedli ludzkich. przygarnal mnie i był mi jak ojciec przez te poczatkowe lata mojego zycia. wiele podrozowalismy, a wszedzie towarzyszyly nam dziwne wydarzenia i smierc mlodych kobiet. gdy podroslem, zrozumialem, ze jest to wina natury mojego przybranego ojca. wladimir jest wampirem. gdy to odkrylem, zbuntowalem się i chcialem uciec. Uprzedzil jednak moje posuniecie i zalozyl te magiczna kolczatke – wiezi mnie ona w ciele wilka oraz czyni poddanym woli i wszelkim rozkazom mojego pana.

jak dotad nie dostalem bezposredniego zakazu spotykania sie z toba, wiec jesli tego pragniesz, mozemy zobaczyc się jutro w tym samym miejscu, o tym samym czasie. nie ukrywam, ze jest to cos o czym marze.

jeszcze nigdy nie spotkalem wilkolaka–dziewczyny, w dodatku tak slicznej i uroczej jak ty.

felicjo, gdy tylko wyczulem cie w gabinecie, to było jakby piorun z jasnego nieba mnie dosiegnal, a ziemia zadrzala z radosci. zrozumialem, ze pokochalem cie od pierwszego wejrzenia. pamietalem, ze ludzki wech nie moze rownac się z wilczym i ze moglas mnie nie rozpoznac. cierpialem, kiedy nie moglem się z toba porozumiec. jestem taka jak ty – nie jestem w stanie opisac, jak wielka radosc sprawilas mi tym wyznaniem swoim.

tyle razy podejmowalem proby uwolnienia sie, bezskuteczne jak widac. Być może razem znajdziemy sposob na oswobodzenie mnie spod wladzy wladimira, abysmy mogli byc razem. mam takowa nadzieje. wierze w to calym sercem.

licze na spotkanie z toba,

twój cezary

 

Felicja zamknęła oczy i zagłębiła się w poduszkę. Miotały nią sprzeczne emocje. Jedna jej część chciała krzyczeć z radości, tańczyć i śpiewać, ta druga gotowała się z wściekłości na Doljanowa. „Jak mógł go tak zniewolić?” – ze złości zacisnęła dłonie tak, że paznokcie zostawiły ślady na ich wewnętrznej powierzchni. Gdyby jakimś cudem wampir przebywał w tym momencie w jej pokoju, udusiłaby go gołymi rękami.

Przeczytała list jeszcze raz, a potem ślizgała się tylko wzrokiem po tekście, zatrzymując się na wybranych zdaniach. Wyobrażała sobie, ile trudu kosztowało Cezara napisanie tego listu, jak z ołówkiem w zębach – czy czymkolwiek, nie potrafiła sobie wyobrazić innego sposobu – wstukuje poszczególne litery. Takie poświęcenie i to dla niej!

Jej romantyczny nastrój został przerwany przez osiedlową bandę, pijącą pod jej blokiem.

– Pokooochałem klozet babcię, miaaaaała loki, czaaarne kapcie… – piosenka Big Cyca fałszowana na cztery głosy skutecznie zabiła cały urok chwili.

 

*

Następnego dnia nie mogła usiedzieć w klinice. Wpatrywała się we wskazówki zegara, jakby mogła je pogonić wzrokiem, ale te jak na złość wlekły się niemiłosiernie. Do zachodu słońca zostało tak dużo czasu!

W końcu nadeszła dwudziesta. Tym razem wchodziła do parku bez lęku przed ciemnością i czyhającymi w niej potworami, za to pełna obaw innej natury. Co jeśli Władimir nie pozwoli mu przyjść? Albo sam się rozmyśli?

Jej wątpliwości zostały szybko rozwiane. Czekał na nią na ścieżce, nawet nie bardzo głęboko w lasku.

Stali tak i patrzyli na siebie bez słowa. Milczenie zaczęło ciążyć nad nimi jak burzowa chmura. Nie tak sobie wyobrażała kolejne spotkanie.

– Próbowałeś to ściągnąć? – wypaliła, przerywając niewygodną ciszę. Cezar tylko sapnął w odpowiedzi, kierując pysk ku niebu.

– No tak, głupie pytanie. – Przyznała Fela, rumieniąc się ze wstydu. – Ale może ja coś zdziałam. Mogę zerknąć?

Przyklęknęła na ziemi, a wilkołak położył głowę na jej kolanach. Zaczęła badać obrożę, polegając bardziej na zmyśle dotyku niż wzroku. Obroża wyglądała na zwykłą kolczatka, z tą różnicą, że Felicja nie mogła znaleźć żadnej szczeliny, żadnego spawu, żadnego śladu łączenia ogniw – choć było to niemożliwe, wydawała się być stworzona z jednego kawałka.

– Próbowałeś palnika acetylenowego? – To była jedyna rzecz, która przyszła jej na myśl. Cezar zerwał się na równe nogi, wystraszony. No tak, używanie czegoś takiego w okolicy szyi nie należy chyba do bezpiecznych.

Myślała intensywnie. Potrzebowała ciężkiego sprzętu, jakiś nożyc do metalu czy czegoś w tym rodzaju. Tylko skąd to wziąć?

 

*

Tanecznym krokiem przemierzała wąskie dróżki zagajnika, który od tygodnia był miejscem jej codziennych spotkań z Cezarem i jednocześnie niemym świadkiem jej porażek. Wypróbowała na kolczatce każdy pilnik, piłę i obcęgi, jakie znalazła w domu. Wyszperała w garażu zardzewiałe sekatory do przycinania żywopłotów. Wyniosła z lecznicy jakiś stary odgryzacz kostny. W desperacji spróbowała nawet kółka do cięcia kafelków. Bezskutecznie. Problem przeklętej kolczatki spędzał jej sen z powiek. Tym razem jednak miała zupełnie inny pomysł, który miał sporą szansę powodzenia. Cezar czekał na nią tam gdzie zwykle.

– Słuchaj, mam dobrą wiadomość! – zawołała radośnie, obejmując wilka i wtulając twarz w gęste furto grzywy. – Gadałam z kolegą, jego brat studiuje na polibudzie i spróbuje mi załatwić trochę stężonego kwasu. To na pewno podziała!

Odskoczył od niej, skowycząc.

– Spokojnie, obiecuję, że żadna kropla nie spadnie na ciebie – powiedziała, głaszcząc go między uszami. Dopiero gdy nosem wskazał jej leżącą na ziemi kartkę, zrozumiała, że źle zinterpretowała jego zachowanie. Miał jej coś ważnego do powiedzenia.

Na kartce widniało jedno zdanie, napisane w wyraźnym pośpiechu. W słowach było tyle literówek, że musiała się domyślać znaczenia niektórych wyrazów.

„Władimir chce uwieść doktor Mikołajewicz, a kiedy się już zabawi, pożywi się na niej.” – odcyfrowała wiadomość.

– Pożywi się, to znaczy… wyssie z niej krew? Całą? – upewniła się. Cezar pokiwał głową. Dopiero teraz Fela zrozumiała wszystkie implikacje.

– Wampir chce zabić Natalię?! – wykrzyknęła przerażona. Cezar zaskomlał.

Felicja sięgnęła do kieszeni po telefon komórkowy. Już miała wybrać numer doktor Mikołajewicz, ale zawahała się. No bo co ma jej powiedzieć, żeby nie zabrzmiało to jak głupi żart? „Słuchaj, zarygluj okna i drzwi, bo dziś w nocy odwiedzi cię wampir. Skąd wiem? A, wilkołak mi powiedział… Nie, nie wszystko ze mną w porządku, też jestem wilkołakiem.” Nawet niewypowiedziane na głos zabrzmiało to głupio. Zastanowiła się przez chwilę, szukając innych rozwiązań. Została im chyba tylko jedna opcja.

– Słuchaj, cokolwiek jej powiem przez telefon, nie uwierzy – zaczęła, kucając przy wilku i głaszcząc go czule. – Musimy jej POKAZAĆ, że wilkołaki i wampiry istnieją. Tak się dobrze składa, że wiem, gdzie Natalia mieszka.

 

*

Cezar wzbudzał w autobusie niemałe zainteresowanie, a Felicja była już zmęczona sztucznym uśmiechaniem się do współpasażerów i odpowiadaniem na ich pytania, z których połowa brzmiała: „Co to za rasa?” i „Czy można go pogłaskać?”, a druga połowa: „Czy on nie powinien być na smyczy i w kagańcu?”. Wilkołak kręcił się niespokojnie i po prawie godzinnej podróży oboje z ulgą opuścili pojazd.

Autobus, którym przyjechali, był ostatnim tego dnia jadącym na Nowe Osiedle. Felicję zabolała myśl, że na trasę powrotną będzie musiał wziąć taksówkę. Rozejrzała się wokoło. Ostatnim razem była tu za dnia. Teraz, kiedy okolicę rozświetlały tylko uliczne latarnie i słaby blask cienkiego sierpu księżyca, nie była pewna, w którym konkretnie domu mieszka doktor Mikołajewicz. Pamiętała jedynie, że od przystanku trzeba było iść kawałek w prawo. Skierowała się w tę stronę.

Po chwili rozpoznała charakterystyczną furtkę – z prostych, malowanych na brązowo sztachet, osadzoną między wysokimi i masywnymi filarami z czerwonej cegły. Kiedy przy poprzedniej wizycie skomentowała to, Natalia ze śmiechem wyjaśniła jej, że kiedyś była tu bardziej pasująca bramka, z kutego żelaza, ale złomiarze ją ukradli.

Podeszła bliżej i już miała nacisnąć guzik ukrytego w filarze malutkiego domofonu, kiedy usłyszała za plecami znajomy głos.

– Dziękuję za doprowadzenie mnie do atrakcyjnej pani weterynarz.

Felicja odwróciła się błyskawicznie. Władimir Doljanow stał oparty nonszalancko o najbliższą latarnię. Miał na sobie elegancki garnitur, a w dłoni trzymał butelkę wina i pojedynczą, ciemnoczerwoną różę. Zdziwienie szybko ustąpiło miejsca złości. Zaklęła bezgłośnie. Nie pomyślała o tym, że wampir może ich śledzić.

– Pewnie mógłbym zdobyć ten adres na tysiąc różnych sposobów, ale po co miałem się wysilać, skoro ty doprowadziłaś mnie pod same drzwi? – Jego śmiech był zimny i nie było w nim cienia wesołości. Felicja była wściekła na siebie. Dała się wykorzystać jak małe dziecko.

– Nie pozwolę ci jej skrzywdzić! – wykrzyknęła, rozkładając ręce i piorunując go wzrokiem. Cezar dołączył do niej z obnażonymi kłami, zjeżoną sierścią i głuchym warkotem w gardle.

– Zapominasz się, Cezarze. – Wampir skrzywił się i spojrzał groźnie na wilka, unosząc w ostrzegającym geście palec wskazujący.

– Noga. – rozkazał, a Cezar posłusznie podbiegł do niego truchtem.

– Wcale nie musisz tego robić! Jesteś od niego silniejszy, dasz radę go pokonać. – Przeklęła siebie w duchu, słysząc płaczliwe tony w swoim głosie. – Walcz z tym!

– To nic nie da. – Władimir wydawał się rozbawiony. – Akurat ta część historii Cezara była prawdziwa.

Felicja spojrzała na wampira, nie rozumiejąc.

Da. Ta oraz to, że znalazłem go jako szczenię w puszczy w samym sercu Rumunii. Co do reszty… – Roześmiał się. – Od wejścia do gabinetu poczułem, że jesteś jedną z nas i wiedziałem, że musiałaś odczuć to samo. To, że niczym się nie zdradziłaś, zaintrygowało mnie. Wróciłem więc, zmyślając objawy. Miałem nadzieję zyskać trochę czasu, aby cię poobserwować. Kiedy odkryłem, że bierzesz Cezara za wilkołaka, nie mogłem się powstrzymać od urządzenia małej farsy.

„…bierzesz Cezara za wilkołaka…” – słowa Doljanowa rozbrzmiewały w jej głowie. Otwarła szerzej oczy, kiedy powoli nadeszło zrozumienie, a razem z nim głęboki protest przeciwko prawdzie.

– Nie…

– Ależ tak.

– NIE!

Da. Cezar to volk. Zwykły wilk.

– Nie wierzę ci! – wykrzyknęła, oblewając się palącym rumieńcem. Podkochiwała się w wilku? – To niemożliwe!

– Och, twoja wiara bądź niewiara niczego nie zmienią. – Wampir wzruszył ramionami i kontynuował:

– Wiesz, to było naprawdę przezabawne, tak obserwować, jak umawiasz się na sekretne randez-vous z kierowanym PRZEZE MNIE wilkiem, jak podniecasz się pisanymi PRZEZE MNIE liścikami, jak wzruszasz się nad jego losem, jak szukasz sposobu żeby go uwolnić…

– Ty… Ty… – Felicja drżała od narastającej w środku wściekłości, dłonie same zacisnęły się w pięści. Jeszcze nigdy nikt tak z niej nie zadrwił. Miała ochotę rozszarpać go gołymi rękami.

– Jeszcze nigdy w swoim życiu, czy też raczej nie-życiu, nie spotkałem osoby tak naiwnej i łatwowiernej jak ty. A uwierz mi, już trochę chodzę po tym świecie. Zdradziłem ci swoją prawdziwą naturę, a ty się niczego nie domyśliłaś. Zakochana w wilku, jakie to romantyczne. – Ton, jakim wypowiedział ostatnie słowo, był przysłowiową kroplą przelewającą czarę.

– Zabiję cię – wycedziła przez zaciśnięte wściekłością zęby.

– Nie sądzę. – Spojrzenie, jakim obrzucił Felicję, było kompletnie bezemocjonalne. – Ubit' jeje.

Fela nie musiała znać rosyjskiego, żeby zrozumieć rozkaz. Cezar na sztywnych, wyprężonych łapach, krok za krokiem zbliżał się do niej. W gardle narastał dziki warkot, dźwięk, który przenikał głęboko do człowieczego jestestwa, wzbudzając przedwieczny strach.

Felicja odruchowo cofnęła się przed wilkiem, aż plecami oparła się o ceglany filar furtki. Nie wiedziała co robić. Nie chciała uciekać i zostawiać Natalii na pastwę potwora, nie chciała też atakować Cezara – gdzieś w środku tlił się wątły płomyk bezsensownej nadziei, że Władimir kłamał, aby ją zdenerwować, a Cezar jednak był wilkołakiem. Najchętniej rzuciłaby się na wampira, ale wilk stał jej na drodze. Dystans pomiędzy Felicją a Cezarem był mały, więc czas do namysłu skończył się szybko.

Wilk skoczył jej do gardła, a Fela odruchowo zrobiła ostatnią rzecz, jaka jej pozostała – przybrała swoją zwierzęcą postać. Cezar zdążył się zdziwić nagłym zniknięciem dziewczyny, ale siła rozpędu zrobiła swoje – z pełnym impetem uderzył w słup i upadł bezwładnie na chodnik, zamroczony. Felicja wykorzystała chwilę, żeby wyplątać się ze sterty ubrań i jak rudawa błyskawica rzuciła się na wampira, celując w tętnicę szyjną. Nieumarły okazał się o niebo szybszy od niej i o wiele silniejszy – jego jeden cios odrzucił ją o kilka metrów, upadła ciężko na jezdnię.

– No, no, no. – Władimir zagwizdał cicho, patrząc, jak Fela w mgnieniu oka staje z powrotem na łapach i szczerząc kły, szykuje się do następnego ataku.

– W tej postaci jesteś o wiele bardziej charakterna, co? – Uśmiechnął się lubieżnie, w sposób, od którego żołądek Felicji wykonał podwójne salto. – Może cię sobie zatrzymam. Za parę lat będzie z ciebie krasiwaja dewuszka. W sam raz do łoża.

Felicja stała na przygiętych łapach, z mięśniami drżącymi z napięcia. W silnie rozszerzonych źrenicach odbijały się światła latarni, niekontrolowany warkot wydobywał się z gardła. Groźba zostania nałożnicą wampira podniosła stawkę tej walki. Kłapnęła zębami ze złością. Bardzo żałowała, że nie było pełni – wtedy mogła przyjąć swoją trzecią, najdoskonalszą formę – wilkołaka. W ludzkiej postaci była tylko człowiekiem z nieco bardziej wyostrzonymi zmysłami, jako wilk była trochę silniejsza, inteligentniejsza i bardziej wytrzymała niż przeciętny przedstawiciel tego gatunku, za to jako wilkołak… W tej postaci, jak na hybrydę przystało, łączyła w sobie najlepsze cechy dwóch poprzednich, znacznie je zwielokrotniając. Jako pół-wilcza pół-ludzka bestia mogła zwyciężyć wampira. Jak na złość księżyc dopiero zaczynał pierwszą kwadrę.

Nie miała czasu pomyśleć nad strategią ataku, bo Cezar doszedł do siebie i warcząc, zmierzał powoli w jej stronę. Jednym susem rzuciła się wampirowi do gardła, jednak jej szczęki złapały tylko powietrze. Zza pleców dobiegł ją śmiech Władimira. Jeszcze w locie odwróciła się i zdzierając pazury na asfalcie, wybiła się znów, atakując na ślepo źródło dźwięku. Wampira już dawno w tym miejscu nie było, skok zaś przybliżył ją niebezpiecznie do Cezara, który nie tracił czasu. Tylko dzięki wilkołaczej zwinności uniknęła jego kłów. Ogarnięta narastającą furią, atakowała wampira coraz szybciej i coraz sprawniej – przyzwyczaiła się trochę innej biomechaniki wilczego ciała. W końcu udało jej się dosięgnąć Doljanowa i kły rozorały jego przedramię.

Sobaka! – warknął Władimir, wściekły, że zniszczyła jego ulubiony garnitur. – Koniec zabawy.

Nawet nie zdążyła zareagować, a już wisiała w powietrzu, przebierając bezradnie łapami. Doljanow trzymał jej gardło w żelaznym uścisku. Nie mogła nic zrobić. Dusiła się.

– Czas zakończyć tę nierówną walkę.

Potężny cios sprawił, że kości czaszki jęknęły, a przed oczami Felicji pojawiły się nie zwykłe gwiazdy, a supernowe. Zaraz potem zapadła ciemność.

 

Dzwonek domofonu o tak późnej porze zaskoczył doktor Mikołajewicz. Dobrze, że należała do nocnych marków i rzadko kiedy chodziła spać przed północą. Zerknęła przez okno i jeszcze bardziej zdumiona nacisnęła guzik otwarcia furtki. Stanęła w drzwiach, żeby powitać niespodziewanych gości.

– Pan Doljanow… Czy coś się stało Cezarowi? – spytała, kiedy Rosjanin i jego pies szli gankiem. Wilczak nie wyglądał na chorego, ale ciężko było to ocenić, za jedyne światło mając to padające zza pleców. Wydawało jej się, że jakby schudł.

– Dobry wieczór. – Władimir skłonił się lekko. – Przepraszam, że nachodzę o tak nieprzyzwoitej porze, ale jutro opuszczam miasto, a chciałbym podziękować za profesjonalną i pełną serca opiekę, jaką otoczyła pani Cezara. – Wyciągnął zza pleców różę i butelkę wina.

Natalia uśmiechnęła się, próbując ukryć zakłopotanie. Nie pierwszy raz klient chciał jej coś podarować za uratowanie swojego pupila, ostatnio nawet właściciel wyżła niemieckiego przyniósł jej upolowanego przez niego bażanta. Jednak zwykle przychodzili do gabinetu, nie do domu.

– Och, naprawdę, dziękuję bardzo, jest mi niezmiernie miło, ale nie mogę tego przyjąć, nic specjalnego nie zrobiłam. Czuła, że się rumieni. Zdarzało jej się walczyć o życie jakiegoś zwierzęcia, wtedy dawane z wdzięczności czekoladki czy kwiaty były miłym dodatkiem do satysfakcji z wygranej bitwy. Jednak w przypadku Cezara nie wysiliła się za bardzo, po prostu wykonywała swoją pracę – uważała, że nie zasłużyła na prezent.

– Będę zmuszony nalegać – Władimir uśmiechnął się, a Natalia poczuła, jak powoli topnieje w niej wszelki opór – ale jeszcze nie całkiem.

– Cezarze, najlepiej odwdzięczysz mi się, jak nie będziesz chorował – powiedziała do psa i pochyliła się, żeby pogłaskać go. Dopiero wtedy zauważyła, że ten wilczak był inny – też młody, ale drobniejszej, szczuplejszej budowy, o bardziej rudawej sierści. Podniósł pysk, patrząc jej prosto w oczy i zaskomlał. Przebierał łapami niespokojnie.

– Oooo, nie mówił pan, że ma więcej wilczaków.

– Ta suka jest nowa. Mam ją od dzisiaj. Między innymi ona jest powodem, dla którego zjawiam się tak późno. Sprawiła mi trochę nieprzewidzianych problemów.

– Tak to zwykle bywa ze szczeniakami – pokiwała głową ze zrozumieniem. – Zakłada pan hodowlę? Chce ją pan przeznaczyć do rozrodu?

– Owszem, zamierzam kryć ją w przyszłości. – Na twarzy Władimira znów zagościł ten tajemniczy uśmiech, którym tak podniecała się Zuza. Natalia musiała przyznać, że było w nim coś uwodzicielskiego. Coś, co wstrzymywało na chwilkę oddech. Do tego te oczy, jak dwie studnie, wciągające ja w głąb…

Wilczak zaczął skowyczeć i miotać się na smyczy. Czar prysł.

– Jak się wabi? – spytała, kucając przy suce. Podrapała ją za uszami.

– Felicita.

– Felicita? – Natalia roześmiała się. – Zuzanna nazywa tak naszą wolontariuszkę, Felicję. A Fela pewnie byłaby zachwycona, zakochała się w tej rasie.

– No proszę, cóż za zbieg okoliczności.

Wilczak zaczął kręcić się i wyrywać, cały czas popiskując i jeżąc się. Sprawiał wrażenie, jakby bał się czającego się w pobliżu zagrożenia.

– Chyba wyczuła, że jestem weterynarzem – zażartowała doktor Mikołajewicz.

– Może. – I znów ten uśmiech. – Felicita, spokój.

Pies od razu posłuchał i usiadł, patrząc to na właściciela, to na panią doktor. Jego nos ani na chwilę nie pozostawał w bezruchu, wilczak otwierał i zamykał pysk, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć.

– Felicita, dość. – Pies uspokoił się i z westchnieniem położył się na schodach. Tylko wzrok pozostał smutny, błagalny.

– Ma pan podejście do tej rasy – stwierdziła z uznaniem Natalia. – A to przecież trudne psy. Pamiętam takiego jednego…

Urwała zauważając, że zapowiada się na dłuższą konwersację w stylu „dwugodzinna rozmowa na progu, bo przecież druga osoba się śpieszy i wpadła tylko na chwilę…” A przecież Władimir jutro wyjeżdża, pewnie chciałby wypocząć przed podróżą. Przeniosła wzrok z wilczaka na jego właściciela, formując w myślach słowa pożegnania. Doljanow pochwycił jej spojrzenie i w sekundzie zapomniała co chciała powiedzieć.

– Ale ze mnie nieuprzejma gospodyni, tak was trzymam na dworze. – Odsunęła się, zapraszającym gestem wskazując przedpokój. – Może pan wejdzie?

– Cóż, chyba niegrzecznie byłoby odmówić takiemu zaproszeniu, prawda? – Doljanow przekroczył próg domu, prowadząc przy nodze wilczaka. Zajęta zamykaniem drzwi Natalia nie mogła zauważyć pełnej satysfakcji miny Władimira ani jego wzroku wlepionego w jej jędrne pośladki, podkreślone obcisłymi leginsami.

 

Felicja miała ochotę wyć z rozpaczy. Znała zamiary wampira. Tak bardzo chciała ostrzec doktor Mikołajewicz, dać jej jakiś znak… Jednak nie mogła przeciwstawić się rozkazom Doljanowa. Kolczatka, którą wampir zdarł z Cezara, podrzynając mu przy tym gardło, oplatała teraz jej szyję. Musiała być posłuszna. Wciąż słyszała jego głos w swojej głowie.

„Przybierzesz postać wilka i będziesz udawać psa. A jak już przeniesiemy się do łóżka, to będziesz patrzeć – patrzeć i uczyć się. Może coś z ciebie będzie w przyszłości. A potem zabiję ją. I na to też będziesz patrzeć…”

Koniec

Komentarze

Lekkie, łatwe i przyjemne (mam nadzieję). Z intrygą i nie pozbawione humoru (mam nadzieję).

Tych, którzy wysiądą przy połowie, (ahh, problemy zauroczonej szesnastolatki) zachęcam, żeby jednak doczytać do końca - myślę, że warto (a przynajmniej mam nadzieję).

Przymróżyć oko - w końcu to paranormal - i czerpać przyjemność z czytania. Tego życzę.

Obrazek się nie wyświetla - nie wiem dlaczego, poprzednio miałam ten sam problem...

Wstawiłam do galerii: tu

Sylwien, wyraziłaś nadzieję, że Twoje opowiadanie jest lekkie, łatwe i przyjemne. Niestety, przeczytałam je i muszę powiedzieć, że może i byłoby ono takie, gdybyś zrezygnowała z licznych opisów pracy w klinice, stawiania diagnoz i aplikowania medykamentów, ograniczając się do terapii Cezara.

Co do intrygi, uważam, że jest dość wątła a humoru nie zauważyłam. Bo, moim zdaniem, swobodne zachowanie i nieco wulgarne teksty techniczki Zuzy, do zabawnych nie należy. Ale, co zrozumiałe, nasze poczucie humoru może być różne.  

Chciałam, zgodnie z Twoją sugestią, przymrużyć oko i doznać przyjemności z czytania, ale nie udało mi się. Przeszkadzały liczne błędy. Do końca opowiadania nie zorientowałam się, kto jest tytułowym zakochanym kundlem.

Jestem przekonana, że stać Cię na napisanie lepszego tekstu. Może następnym razem…

 

„Nigdzie nie wychodzisz, tylko na tę klinikę.” - …Tylko do tej kliniki.

 

„Mamo, wiele zwierząt przychodzi z właścicielem płci męskiej...” – Wiele zwierząt  z jednym właścicielem? Czy raczej: Mamo, wielu właścicieli płci męskiej przyprowadza swoje zwierzęta…

 

Ehh, przyznaję…”Ech, przyznaję…

 

„…której pomarańczowy odcień opalenizny jasno wskazywał na sztuczną opaleniznę.” – Powtórzenie. Może: …której pomarańczowy odcień opalenizny jasno wskazywał, że jest sztuczna.

 

„…do tego miał tendencję do wrzeszczenia po ludziach…” – Czy to znaczy, że najpierw wrzeszczeli ludzie, a on potem? Myślę, że chciałaś napisać, iż …miał tendencję do wrzeszczenia na ludzi.

 

„…a przy tym klął gorzej niż szewc.” – Szewcy ponoć klną całkiem nieźle. Jeśli „…klął gorzej niż szewc”, to nie warto o tym wspominać. Domyślam się jednak, że chciałaś napisać: …a przy tym klął lepiej od szewca. Lub: …a przy tym klął nie gorzej niż szewc.

 

„…i zaczęła gmyrać przy wenflonie…” - …i zaczęła gmerać przy wenflonie…

 

„Felicja przyszła na klinikę niepocieszona.” – I znowu mamy Felicję na dachu kliniki. Poprawnie jest: Felicja przyszła do kliniki niepocieszona.

 

„Felicja nie mogła się napatrzeć w te żółte oczy…” – Felicja nie mogła się napatrzeć na te żółte oczy… lub: Felicja nie mogła przestać patrzeć w te żółte oczy…

 

„Bardziej przypominał lasek niż teran zagospodarowanej miejskiej zieleni.” – Literówka …teren…

 

„…ale odkąd zagajnik przejęli we władanie miejscowi żule, mało kto tam uczęszczał.”Uczęszczać, to często lub stale bywać. Może: …mało kto  tam chodził.

 

„Uświadomiła sobie, że umówiła się z zupełnie nieznajomym kolesiem późną porą w ciemnym lesie. – Wcześniej napisałaś, że umówili się w parku za osiedlem. Potem doprecyzowałaś, że był to raczej lasek, ale nawet laskowi daleko jeszcze do ciemnego lasu.

 

„Następnego dnia nie mogła usiedzieć na klinice.” – Wcale się nie dziwię, tyle dni przesiedzieć na dachu…

 

„W desperacji spróbowała nawet kółka do cięcia kafelek.”Kafel  jest rodzaju męskiego, a co za tym idzie, jego zdrobnienie - kafelek, także. Dlatego powinnaś napisać …do cięcia kafelków.

 

„Wiesz, to było na prawdę przezabawne…” - …naprawdę…

 

„Felicja wykorzystała chwilę, żeby wyplatać się ze sterty ubrań …” – Literówka: …wyplątać…

 

„…za jedyne światło mając te padające zza pleców.” - …mając to padające zza pleców.

 

„Zajęta zamykaniem drzwi Natalia nie mogła zauważyć pełnej satysfakcji miny Władimira ani jego wzroku wlepionego w jej jędrne pośladki, podkreślone obcisłymi getrami.” – Myślę, że miałaś na myśli leginsy. Getry to rodzaj „skarpet” bez stóp, noszonych tylko na łydkach.

 

„Przybierzesz postać wilka i będziesz się udawać psa.” - …i będziesz udawać psa.

 

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy - dzięki za przeczytanie i komentarz. Udowodniłeś mi tylko to, co już wiem, a mianowicie: "Nie wrzuca sie teksu zanim nie odleży, nie okrzepnie i nie zostanie przeczytany przez co najmniej dwie inne osoby". Dostałam nauczkę.

Większość wymienionych przez ciebie błędów wynika z pośpiechu i wprowadzanych na szybko poprawek. Kilka pozostałych - z tego, że u mnie po prostu tak się mówi i nie zwróciłam na to uwagi.
Jest jedna kafelka, są getry (i jako obcisłe, elastyczne spodnie, i jako "skarpety" bez stóp), pracować chodzi się na klinikę (tak jak pracuje się na kopalni - ktoś mi mówił, że to częsty zwrot używany na Śląsku), do kliniki przychodzi się jako klient/pacjent. I przy tym ostatnim zostanę.

Tytułowy kundel? Felicja (z może nieco pokrętnego rozumowania kundel=mieszaniec, wilkołak=mieszaniec wilka i człowieka. Po prostu brzmiało (w moim mniemaniu) lepiej niż zakochany wilkołak czy zakochany wilk).

*udowodniłaś mi, przepraszam najmocniej za pomyłkę.

Sylwien, rozumiem, że jesteś przywiązana do regionalizmów i zwrotów potocznych. Skoro jednak parasz się literaturą i publikujesz swoją twórczość, choćby tylko na tej stronie, wolałabym czytać teksty napisane językiem raczej literackim.

Uważam, że regionalizmy czy gwara są wskazane raczej w opowiadaniach, których akcja rozgrywa się w określonym regionie, np. na Mazurach, na Śląsku czy w Zakopanem. Wtedy bohaterowie mogą posługiwać się „swoim” językiem. Wtedy jest to uzasadnione.

Motywowanie użycia niewłaściwych określeń stwierdzeniem  „…u mnie po prostu tak się mówi i nie zwróciłam na to uwagi.” nie przekonuje mnie.

A o tytuł zapytałam, bo skojarzył mi się ze starym filmem Disneya „Zakochany kundel”.

Nie czuję się dotknięta potraktowaniem mnie „po męsku” : )

Pozdrawiam.


Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A co to znów za "jegomość" dzioucha? Inny rejestr całkiem, niż reszta wypowiedzi.

O proszę, nie spodziewałam się już więcej komentarzy pod tym tekstem... Szkoda, że nie bardzo wiem jak zinterpretować Twój, Niezgodo.B. Mam kilka hipotez (np. "Jak mogłaś wrzucić takiego gniota*, odstaje od innych twoich opowiadań**"), ale jakbyś mogła wyjaśnić obszerniej co miałaś na myśli, to byłabym wdzięczna.

A jeśli pytasz, co to jest, to... ukhm, każdy widzi. Daltego odpowiem, co to miało być: rozprawienie się z tradycyjnym schematem pt: "dziewczyna zakochuje się (koniecznie od pierwszego wejrzenia) w przystojniaku, który okazuje się wampirem/wilkołakiem,  przez złą wolę innych osób nie mogą być razem, ale ostatecznie udaje im się przezwyciężyć wszystkie przeciwności" poprzez wywrócenie go na lewą stronę. A przynajmniej taki był plan.

*zła odmiana umyślnie
** to chyba komplement dla reszty tekstów?

Już tłumaczę - opowiadanie jest równe, podobało mi się. Ale słowo "jegomość" nie pasuje do kontektu. Jegomość to nie gość, gostek, osoba, człowiek, istota. Jegomość to skrót od "jego miłość", staropolszczyzna, która niestety, z tego co wiem, nie wkroczyła do słownika, hm... młodzieżowego z innym znaczeniem. A jeśli wkroczyła, to bardzo niedobrze.

Ad. niezgoda.b: "podobało mi się" - cieszę się tym bardziej, że po komentarzu regulatorów spisałam to opowiadanie na straty (nooo, niezupełnie, bo miałam zamiar gruntownie je przerobić i wrzucić jeszcze raz - sam pomysł uważam za całkiem niezły :P)

Co do "jegomościa", to aż musiałam użyć opcji "znajdź", bo nie pamiętałam, żebym go użyła... Sama nie wiem, co on tam robi, wcześniej był "dżentelmen" (który, swoją drogą, też mi tam średnio leżał). Pomyślę nad jakimś sensownym zamiennikiem.
Dzięki za przeczytanie i komentarz :)

Nowa Fantastyka