- Opowiadanie: andro64 - Przybysz

Przybysz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przybysz

Ten człowiek owiany był tak zwaną „wiejską legendą” – widzieli go nieliczni mieszkańcy wioski okalającej zamek barona Ignasiusa, nikt nie umiał do końca sprecyzować jak wyglądał, niektórym zdawał się być czarodziejem, może tajemniczym zabójcą, niektórym zaś obłąkanym rycerzem.

 

Wiadome było, że swe pierwsze kroki skierował do karczmy, mieszczącej się na wzgórzu na skraju wioski. Budynek – o ile można go tak nazwać – był niski, cały z drewna, zaś dach miał wyłożony słomą. Wokół rosły stare dęby, pamiętające jeszcze czasy Cesarzowej, wszystkie z grubymi, rozległymi gałęziami pełnymi liści.

 

Przybysz nie zwrócił uwagi nikogo z siedzących na sali wieśniaków, których było mało, z racji wczesnej pory. Większość z poddanych barona pracowała na polu, niektórzy otrzymali wolny dzień w ramach podziękowań za pomoc w przygotowaniach Wiejskiego Festynu kilka tygodni wcześniej. Przyjeżdżała wtedy książęca delegacja – dwóch synów księcia wraz z jednym z ministrów, by doglądać efektów pracy we wsiach rozrzuconych po całym Księstwie.

 

– Czego chce? – spytał karczmarz. – Nie znam cię, kmiotku.

 

– Nie dziwne, przyjacielu, bowiem zatrzymuję się tu po raz pierwszy. Podróżuję na południe, do nadmorskich portów, by wyruszyć stamtąd do Królestwa Atsydii. Niestety, podróż jest męcząca, a ja potrzebuję odpoczynku. Postanowiłem przyjechać tu, gdy ze wzgórz zauważyłem kolorowe domy.

 

– Prawda ci to, że tak daleka podróż może zmęczyć – odparł karczmarz. – Co podać?

 

– Zimne piwo. Jakiekolwiek, byle zimne!

 

Mężczyzna złapał za podstawiony mu kufel i wypił napój kilkoma haustami. Odłożył naczynie i rozejrzał się po sali. W rogu stało palenisko z rożnem, na którym wieczorami musiało piec się mięso, rankiem było jednak nierozpalone. W sali stało sześć stołów, a przy każdym z nich drewniana ława. Tego dnia w karczmie siedziało zaledwie czterech mieszkańców wioski, wszyscy przy jednym stole, rozmawiając o czymś zażarcie.

 

– Mówię wam, nie podoba mi się! – odezwał się przyciszonym głosem wieśniak.

 

– I prawda, prawda, ani trochę sympatii nie czuję. Szkoda, że staremu zmarło się w takiej chwili – odrzekł drugi.

 

– Nikogo innego jednak nie znajdziemy, musimy z nim wytrzymać – powiedział trzeci.

 

– A może by tak… do barona pójść i wyprosić?

 

Nastąpiła chwila ciszy.

 

– Dobry pomysł, Olech. Trzeba wysłać… tą… delegację, by posłał po kogo innego!

 

Reszta wieśniaków pozytywnie zareagowała na pomysł – natychmiast wstali, dopili piwo i potakując wyszli z karczmy. W środku zostali tylko karczmarz i przybysz.

 

– Niedługo zbiory, a żar niemiłosierny – powiedział po chwili.

 

– A racja, racja, panie…?

 

– Nihil – odparł przybysz. – Pochodzę z Terratronu.

 

– Taki obieżyświat z pana? – uśmiechnął się karczmarz. – No, no, no… nie spodziewałem się, że do naszej małej wioski zawita tak wspaniały gość.

 

Nihil parsknął śmiechem.

 

– Jaki ja wspaniały? Jadę to tu, to tam, taka praca gońca. Nigdy w jednym miejscu dłużej niż przez tydzień. A teraz przepraszam, pójdę się położyć.

 

– Położyć? Panie, toć jeszcze nawet południe nie jest – rzekł karczmarz.

 

– Całą noc jechałem, dajże mi, panie, odpocząć – odparł przybysz i poszedł na górę, do swojego pokoju.

 

Obudził się wieczorem, kiedy karczma wypełniona była wieśniakami, plotkującymi babami i wszechobecnym zapachem pieczonej kaczki. Nihilowi natychmiast zaburczało w brzuchu. Usłyszał, że o drewniane ściany uderzają rytmicznie krople deszczu. Padało, więc w karczmie zapewne pojawi się więcej osób, chcących schować się przed deszczem. Wstał, ubrał się i spojrzał w lustro.

 

Przez prawy policzek przebiegała czerwona szrama, została po walce z Catriną z Ethery. Rana jeszcze do końca się nie zagoiła, mężczyzna miał jednak nadzieję, że nie zwróci to większej uwagi mieszkańców wioski. W razie czego miał w głowie ułożoną przekonującą opowieść o ucieczce przed tajemniczymi zabójcami – przecież jako goniec był prawdziwą skarbnicą informacji.

 

Oczywiście nie był gońcem – była to tylko przykrywka. Tak naprawdę był członkiem tajemniczego, owianego legendą bractwa zabójców – Voltorów. Voltorzy kierowali się własnym kodeksem, własnymi zasadami, zabijali nie dla pieniędzy, według wytycznych innych osób, tylko wtedy, kiedy uznawali, że cel zagrażał pokojowi w Archipelagu Cesarzowej.

 

Nihil zszedł na dół i zamówił piwo oraz kawałek kaczki.

 

– Witaj, przybyszu, nigdy cię tutaj nie widziałem – powiedział mężczyzna siedzący przy najbliższym stole. Nihil spojrzał na niego i z lekka się przeraził – długie, czarne włosy opadały na grubo ciosaną twarz, pełną nacięć i blizn, zaś zza zasłony poszczególnych kosmyków świeciły bacznie obserwujące Voltora brązowe oczy, usiane czerwonymi plamkami. – Nazywam się Maveric – przedstawił się i uśmiechnął, co nadało mu jeszcze bardziej przerażający wygląd. – Jestem kapłanem w znajdującej się przy zamku świątyni. Czy mógłbym znać twoje miano?

 

– Nihil. Jestem gońcem.

 

Maveric parsknął śmiechem.

 

– Coś ty taki spięty? Siadaj, zmieścimy się – Kapłan gestem wskazał na wolne miejsce na ławie po drugiej stronie stołu. Nihil wykonał polecenie, a mężczyzna zaczął mówić: – Nasza wioska zwie się Ignasium, na cześć pradziadka miłościwie panującego nam barona. Niedaleko stąd, zaraz za lasem znajduje się mały gród, Honeybleed, z działającym młynem. Kiedyś młyn stał tutaj, nad rzeką, lecz podczas jednej z wojen został spalony i zniszczony – do dzisiaj zachowały się jedynie ruiny. Jeśli ruszyłbyś na południe, w stronę grodu, na pewno go miniesz.

 

– Komu oddajecie cześć w świątyni? – zapytał Voltor. W Królestwie oraz w Terratronie wierzono, według tradycji, w Czwórkę Istnień – Czterech Bogów, Cztery Żywioły. W Księstwie Quarthu królowały pogańskie kulty zwierząt, w tym krwawy Kult Podwodnego Króla. Księstwo Vittiri, gdzie znajdował się Nihil, w większości przyjęło wiarę w Czwórkę, jednakże na obrzeżach państwa pojawiały się kulty spirytystyczne – było to związane z bliskością Lasu Diryadzkiego. Las był gigantycznym pasem zieleni ciągnącym się między Królestwem Atsydii a Księstwem Vittiri i Wielką Pustynią, gdzie w zamierzchłych czasach żyły elfy. W samym centrum stał gigantyczny dąb, zwany Diryad, naładowany magiczną mocą. Ciemne duchy, które pojawiały się czasem, lubowały się w towarzystwie wielkiego drzewa, więc to właśnie w Lesie Diryadzkim można było spotkać błąkającą się duszę lub demona.

 

– Czterem Wielkim – odpowiedział kapłan. – Zgodnie z wiarą pradziadka barona. Ignasim pochodził z Terratronu, więc jego poddani oraz dzieci również byli wyuczeni oddawania czci Żywiołom.

 

– Ignasius jest Terratrończykiem?

 

– Ma w sobie jedynie kroplę terratrońskiej krwi. Jego dziadek opuścił Cesarstwo, ponieważ zakochał się w jednej z córek tutejszych baronów, pięknej Tadii Celesté. Następnie jego jedyny syn ożenił się z Aianną Celesté, młodszą siostrą Tadii. Ojciec Aianny, baron Henriq długo nie chciał oddać drugiej córki kolejnemu z Ignasimów, bojąc się zemsty bogów. Chłopak zebrał małą armię i siłą wyrwał dziewczynę z rąk rodzica, spalając przy tym jego wioski i pola. – Kapłan ściszył głos. – Niektórzy powiadają, że na rodzie od tego czasu ciąży klątwa, zgodnie z tym, czego obawiał się Henriq Celesté – Ignasim wymordował rodzinę dziewczyny oraz ożenił się z nią, z własną ciotką.

 

– Czym miałaby się objawiać ta klątwa? – spytał zaciekawiony Nihil.

 

– Ponoć…

 

Drzwi otwarły się z hukiem i do środka wpadł przemoczony mężczyzna. Z jego lewego ramienia sączyła się krew.

 

– Bandyci! – krzyknął. – Złodzie…! – Nie udało mu się dokończyć słowa, ponieważ strzała przebiła mu gardło. Wielu wieśniaków padło natychmiast na ziemię lub skryło się po kątach, niewielu złapało za noże i wstało, gotowym by walczyć. Maveric wyciągnął zza pasa długi, ozdobiony szmaragdem sztylet, a Nihil z pochwy przy pasie swój jednoręczny miecz, który zalśnił w blasku ognia. Obydwaj, kapłan i Voltor wybiegli z karczmy w ogarniającą powoli cały świat ciemność.

 

Wszyscy w oberży wstrzymali na chwilę oddech.

 

Nic się jednak nie stało. Goniący mężczyznę bandyci musieli zdążyć uciec do lasu, by tam się ukryć.

 

Nihil i Maveric wrócili do budynku. Ciało zabitego karczmarz wraz z jednym z wieśniaków odciągnął od drzwi.

 

– Kim był ten człowiek? – spytał Voltor.

 

– Jednym z czterech służących barona – odparł karczmarz. – Wydaje mi się, że nazywał się Mestari.

 

– Misteri – poprawił go kapłan. – Trzeba przekazać baronowi wiadomość o jego śmierci. Czy ktoś zdolny byłby pomóc mi dostać się do zamku? – zapytał, patrząc jednoznacznie na Nihila.

 

– Pomogę – oznajmił Voltor. – Moje rzeczy jak na razie pozostaną w pokoju – powiedział karczmarzowi, ten jednak tylko życzył spokojnej drogi.

 

Maveric i Nihil wyszli z karczmy i ruszyli drogą w dół, do wioski. Minęli kilkanaście słomianych i drewnianych domostw, każde o innym kształcie i doszli do centrum Ignasium, gdzie odbili na wschód. Kamienny zamek pięknie prezentował się nawet późnym wieczorem, Nihilowi dane było tylko wyobrażać sobie jak wyglądał w pełnym słońcu. Wokół zamku rozstawiona była drewniana palisada, a tuż przy jedynym wejściu w głąb umocnień stała kamienna strażnica.

 

– Czego chcą o tak późnej porze? – krzyczał strażnik, starając się przekrzyczeć ulewę.

 

– Przyszedłem do barona – odparł kapłan. – Maveric!

 

– Maveric? A tak, poznaję! A ten drugi?

 

– Mój przyjaciel! Musimy ruszać, natychmiast. Ważna wiadomość!

 

Strażnik zastanowił się chwilę.

 

– Ciebie wpuszczę. Ale jego nie mogę!

 

– Sharean! – krzyknął zdenerwowany kapłan. – Zlituj się nad człowiekiem…

 

– Nie mogę!

 

– Nie rób sobie problemu, Maveric – odezwał się Nihil. – Wrócę do karczmy. Chyba nic cię nie zaatakuje w obrębie palisady.

 

Maveric kiwnął głową.

 

– Niech tak będzie. Wstąp jutro do mnie, do świątyni.

 

Voltor podał rękę kapłanowi i odszedł od zamku. Kiedy zorientował się, że zniknął z oczu mężczyźnie, nie skręcił na północ, ku karczmie, lecz na południe, ku Honeybleed.

 

Po jakimś czasie zagłębiania się w coraz gęstszy las Nihil zauważył w końcu palący się w ruinach ogień. Ruszył w tamtą stronę i dotarł do obrośniętego mchem, zniszczonego młyna, gdzie czekały na niego dwie kobiety w zielonych strojach.

 

– Nie spodziewacie się pościgu? – spytał zdziwiony.

 

– W taką pogodę? – roześmiała się niższa kobieta. – I kto niby poprowadzi ten pościg? Przerażeni, zziębnięci wieśniacy? Czy może dzielny karczmarz?

 

– Kapłan wyruszył poinformować o zdarzeniu barona. Musieliście zabijać tamtego mężczyznę?

 

– Tak. Baron odczuje stratę zaufanego służącego bardziej niż jakiegoś wieśniaka – wyjaśniała wyższa kobieta. – Jeżeli wyśle pościg, to zawsze nam pomoże.

 

– Gdzie reszta…

 

– … bandytów? – uśmiechnęła się niższa. Nihil przypomniał sobie, że przywódca bandy, Pevit, nazywał ją Słowik.

 

– … ludzi Pevita? – poprawił ją Voltor, na co odpowiedzią było tylko parsknięcie.

 

– Prawie wszyscy są w tunelu – odparła wyższa. Pavetta, siostra bliźniaczka przywódcy. – Ionas siedzi w zamku. Otworzy nam przejście od środka.

 

– A jeśli zawiedzie?

 

Nastała chwila ciszy. Słowik zacisnęła pięści.

 

– Nie zawiedzie – oznajmiła i otworzyła ukrytą klapę w podłodze. – Dzisiaj, wyjątkowo, pan pierwszy.

 

Nihil zszedł po drabinie w dół, pod młyn. Znajdował się tam ukryty, wykopany pod ziemią tunel prowadzący do środka zamku. Pradziadek Ignasiusa rozkazał wybudować tunel w tajemnicy, by w razie walk można było uciec z twierdzy. Mało kto o nim wiedział, a jeszcze mniej osób pamiętało. Pevit odkrył je, gdy jeszcze był giermkiem barona, marząc o ślubie z jego córką. Dowiedział się jednak, że jest za nisko urodzony, by móc wyjść za Tylinę Ignasius, pomimo tego, że według dokumentów w jego żyłach płynęła krew rodu Celesté. Później dowiedział się, że dziadek Ignasiusa wymordował bliskich jego pradziadka, wraz z nim samym.

 

– Witaj, Pevit.

 

– Witaj, Nihil.

 

Wymienili uścisk dłoni.

 

– W środku jest Ionas, ale jeśli mamy zdążyć przed świtem, to musimy wyruszyć natychmiast – rozkazał przywódca bandy.

 

Podczas poruszania się długim tunelem bandyci i Voltor musieli przedzierać się w ziemi, a czasem nawet w błocie, co było wyjątkowo męczące. W końcu dotarli do wyłożonej kamieniem części tunelu, co oznaczało wejście w mury zamku.

 

Drzwi były niskie i obite drewnem, zamknięte od strony zamku. Pevit przyłożył do nich ucho i po chwili zapukał w nie cztery razy.

 

Odpowiedziało mu głuche szczęknięcie zamka. To Ionas musiał go otworzyć.

 

Herszt bandy popchnął drzwi, które otworzyły się powoli. Wszyscy bandyci weszli do małego, kwadratowego pokoju, w którym czekał na nich ubrany w zbroję strażnika mężczyzna. Przywitał się z Pevitem i poinformował go o rozkładzie patroli w zamku. Ignasius rzeczywiście postanowił natychmiast zareagować na zabicie służącego i wysłał, pomimo ulewy, kilkunastu żołnierzy, by przeszukali pobliskie lasy, wioskę oraz nawet i Honeybleed. Nad ranem do szukających miał dołączyć sam baron, który prowadził prywatną rozmowę z kapłanem, przybyłym wieczorem do zamku.

 

– Siedzą jak na razie w głównym gabinecie – oznajmił Ionas.

 

– To nas nie urządza – Nihil pokręcił głową. – Tak jak się umawialiśmy – możecie zabrać dosłownie wszystko, ale ja potrzebuję jednej, małej statuetki, właśnie z gabinetu.

 

– Wiemy, wiemy – przerwał mu Pevit. – Będziemy musieli ich jakoś stamtąd wywabić… Pavetta! Słowik! – zawołał. – Tymi schodami możecie wejść na dach głównego donżonu. Wejdźcie tam i się rozłóżcie, w razie czego będziecie nas osłaniać.

 

– Gdzie my jesteśmy? – zapytał Voltor.

 

– W jednym z bocznych pokojów dla służby. Zaraz koło nas mieści się kuchnia, nad nami samotnia barona. Nihil, tym przejściem – Pevit wskazał na małą komodę stojącą przy ścianie – przejdziesz do gabinetu Ignasiusa.

 

Zabójca dopiero w tej chwili rozejrzał się po pokoju – oprócz małych drzwi prowadzących na korytarz i schodów na dach nie znajdowały się tam inne wyjścia. Banda wyszła z tunelu przejściem ukrytym za wielkim obrazem przedstawiającym pierwszego pana na tych ziemiach, barona Ignasiuma.

 

Nihil podziękował Pevitowi za pomoc i ustalił, że spotkają się w tym samym pokoju przed świtem, a następnie podszedł do komody i odsunął ją, ukazując tajne przejście. Voltor schylił się i powoli, na klęczkach, wszedł do tunelu.

 

W tym przejściu było przyjemniej niż w prowadzącym od młyna do zamku. Obudowane było drewnem bądź kamieniem, nie pojawiła się nigdzie ziemia, nie było też prawie wilgoci – tunel nagrzewany był od przystających do niego pokoi.

 

Zabójca w końcu dotarł do gabinetu barona – a dokładniej do małej klapy, która znajdowała się ponad przejściem. Z drugiej strony, jak słusznie podejrzewał mężczyzna, klapa ukryta była pod płytkami wypełniającymi podłogę gabinetu. Nie otworzył jej jednak, ponieważ usłyszał głosy osób będących w pokoju.

 

– To niedobrze, że zginął Misteri. Był jednym z moich najbardziej zaufanych ludzi – oznajmił głos, który musiał należeć do barona. Ciemny, basowy, niezwykle władczy – tak jak został poinformowany Voltor.

 

– Był też równie zaufanym dla mnie – przyznał drugi głos, należący do Maverica. – Jednym z nielicznych wyznawców, którzy wierzą całym sobą. Wykonywał każdy mój rozkaz w tajemnicy. Nigdy nie miałem kontaktu z tak oddanym naszej sprawie człowieku.

 

– Jak długo będziemy to ciągnąć, Ezanie? – spytał baron.

 

Ezan? Nihil słyszał kiedyś o mężczyźnie o takim imieniu, ale pochodził on z dalekich obrzeży Quarthu. I był jednym z trzech kapłanów Kultu Czarnej Duszy, który po brawurowych akcjach wyznawców Czterech Istnień musiał ukryć się przed oczami wścibskich. Kult Czarnej Duszy był jednym z nielicznych wyznań oddających cześć demonom, co było oficjalnie zakazane i rygorystycznie przestrzegane.

 

– Już niedługo – odparł, ku zdziwieniu Nihila, Maveric. – Wieśniacy zaczynają powoli się mnie bać, ponoć chcą wyprosić barona o zmianę kapłana. Boję się, że niedługo ktoś zacznie węszyć, a wtedy z całego planu nici. Potrzeba mi tylko kilku dni, muszę wydobyć ostatni składnik eliksiru. Rozecznik biały rośnie jedynie w jaskiniach na tych bagnach, a bez niego cały rytuał się nie uda. Gdy go wydobędę, natychmiast opuszczę Ignasium, a baron dołączy do mnie w Agnepium, na granicy z Diryadem, przed pełnią księżyca.

 

– Czemu akurat tam? I czemu akurat wtedy?

 

– Pełnia księżyca to noc, kiedy zarażeni ludzie przemieniali się w wilki. Na polach przed Agnepium zabito ostatniego wilkołaka, wielkiego Ignasiuma Strasznego.

 

– Mojego pradziada – dokończył baron.

 

Nastąpiła chwila ciszy, w ciągu której Nihil mógł przeanalizować usłyszane przed momentem informacje. Maveric to tak naprawdę Ezan, kapłan Kultu Czarnej Duszy. Za pomocą odpowiedniego rytuału zamierzał odnowić wilczą chorobę, a pierwszym, „nowym” wilkołakiem miał zostać prawnuk ostatniego z zarażonych – baron Ignasius.

 

– Dochodzi świt – oznajmił kapłan.

 

– Miałem dołączyć do moich ludzi, masz rację, Ezanie – przyznał baron. – Już idę. Chodź, odprowadź mnie do stajni.

 

Mężczyźni wyszli z pokoju. Nihil odczekał trzydzieści uderzeń serca zanim powoli zaczął otwierać klapę. Ta otworzyła się bez najmniejszych problemów i po chwili Voltor oglądał gabinet Ignasiusa. Ściany były obite drewnem, pod oknem stało olchowe biurko z rozrzuconymi po nim zapisanymi kawałkami papirusu oraz kartkami. Jedną ze ścian prawie w całości zajmowały wysokie szafy pełne książek, a przy drugiej stały dwie niskie komody, nad którymi wisiały obrazy, przedstawiające zamek barona, Cztery Istnienia oraz słynną Bitwę pod Leviss.

 

Na niewielkim kamiennym filarze stojącym w rogu pokoju mieściła się mała figurka. Wykonana była z przedziwną dokładnością, a przedstawiała potężne, brązowo-białe drzewo z czerwonymi i czarnymi liśćmi.

 

Diryad. Drzewo Światła i Ciemności. Manifest Najczystszej Magii. Źródło Mocy Elfów – wymarłej prawie w całości przed wieloma laty rasy.

 

Nihil z największą ostrożnością i namaszczeniem złapał figurkę i schował do uprzednio przygotowanej, skórzanej kieszeni przy pasie. To właśnie po tą małą rzecz został wysłany do Ignasium przez swoje Bractwo. Według jednego z magów należących do Voltorów, ta figurka była prawdziwą skarbnicą wiedzy na wiele tematów. W jakimś stopniu miała pozwalać ona na kontrolowanie Najczystszej Magii – najbardziej niezrozumiałej i pierwotnej jej formy. Co najważniejsze jednak, miała mieć jeszcze jedną, tajemniczą właściwość, o której wiedziało jedynie kilkanaście osób na całym świecie, w tym kilku Voltorów.

 

Nihila zadziwiła figurka w dotyku – według tego, co słyszał od swych braci, stworzona była z drewna prawdziwego Diryadu, lecz kiedy dotknął jej, wydało mu się, że ściska w ręku metal. Co dziwniejsze, przedmiot emanował od środka miłym ciepłem, niczym domowe ognisko.

 

Zabójca rozejrzał się jeszcze przez chwilę po pokoju, szukając wskazówek na temat Ezana alias Maverica. Nie znalazł żadnych, więc zszedł do tunelu, zamknął za sobą klapę i ruszył w stronę pokoju, w którym umówił się z Pevitem.

 

Kiedy tam dotarł, usłyszał odgłosy pojedynkowania się – bandyci musieli włączyć się do regularnej walki ze strażnikami barona. Nie czekając na przywódcę bandy, odsunął obraz i wszedł do tunelu prowadzącego do młyna. Tam jednak, po kilkunastu krokach, natrafił na dwóch bandytów.

 

– Witajcie! – uśmiechnął się. – Czemu tutaj stoicie?

 

– Pevit kazał nam na ciebie poczekać.

 

– Ponoć Ionas widział cię, kiedy szedłeś z Mavericiem. To on zatrzymał cię przed zamkiem.

 

Nihil zaczął orientować się, w jakiej sytuacji został postawiony.

 

– Zdradziłeś nas. Gdyby nie Ionas byłeś zdolny wejść do zamku, zamiast dołączyć do nas.

 

Była to poniekąd prawda, Voltorowi zależało głównie na wykonaniu zadania, czyli zdobyciu figurki Diryadu. Jeżeli mógł dostać się do zamku, eskortując kapłana zamiast przeciskać się tunelem z bandytami, wolał to zrobić. Nie przejmował się idealistycznymi pobudkami bandy Pevita, ważna dla niego była jedynie figurka.

 

Zdecydowanie zadaniem dwóch bandytów było zabicie Nihila lub przynajmniej zatrzymanie go, zanim powróci Pevit. Nie spodziewali się jednak jego zaawansowania w sztuce walki mieczem – nigdy nie zdradził się, że jest Voltorem, przez większość czasu udawał, że jest jedynie drobnym złodziejaszkiem, który otrzymał zadanie kradzieży pewnego przedmiotu baronowi i potrzebował pomocy.

 

Zabójca wyciągnął z pochwy swój miecz i wykonał pierwszy ruch – spróbował zaatakować mężczyznę po lewej, uderzając z góry. Bandyci wyciągnęli miecze, a Voltor natychmiast zmienił kąt padania uderzenia i zamiast starać się trafić tego po lewej, uderzył w bok drugiego mężczyznę. Ten zajęczał, a z rany zaczęła wypływać mu krew.

 

Tunel ograniczał wszelkie ruchy, co było utrudnieniem i dla Nihila, i dla bandytów. Tyle, że Voltor był osobnie szkolony do walk w małych pomieszczeniach, na krótkie dystanse, zaś ludzie Pevita zazwyczaj kryli się po lasach i działali bardziej jak partyzanci, którzy ponoć mieli brać udział w jednej z największych wojen poprzedniego stulecia. Zablokował atak miecza mężczyzny po lewej i po raz drugi zaatakował rannego bandytę – kopnął go i błyskawicznie wyprowadził śmiertelny cios, trafiając mieczem w tętnicę szyjną. Krew dosłownie eksplodowała, oblewając przy okazji drugiego przeciwnika. Odwróciło to jego uwagę, co wykorzystał Nihil, zadając trzy celne ciosy, odpowiednio pod prawe ramię, w lewą pachwinę i niżej, w udo. Mężczyzna upadł, a zabójca dobił go, przebijając jego serce.

 

Nihil pobiegł dalej, nie zatrzymując się, dopóki nie dopadł do drabiny prowadzącej do zniszczonego młyna. Wspiął się po niej i wyszedł z tunelu.

 

Już dawno zaczęło świtać, las wyglądał zupełnie inaczej niż w nocy, gdy spotkał się z dwoma kobietami, by razem wyruszyć do zamku barona. Zielone liście lekko kołysały się na wietrze, przez korony drzew przebijały się pojedyncze promienie słońca.

 

Voltor zaczął powoli iść w stronę drogi prowadzącej z Ignasium do Honeybleed, gdzie zamierzał się udać. W karczmie pozostawił jedynie jeden tobołek, w którym miał schowane pięć sztuk złota, zapłatę za pokój i jedzenie, oraz dwa jabłka, które kupił na bazarze w Białym Porcie, gdzie zamierzał się znaleźć po powrocie z wioski barona. Najpierw złapie w Honeybleed powóz, który będzie jechał do Tyravy, później wynajmie konia i pojedzie stamtąd właśnie do Białego Portu. Tam wsiądzie na oczekujący na niego mały statek rybacki, który, zamiast na połów ryb, popłynie na Wyspę Czaszki – do siedziby Voltorów.

 

Usłyszał tupot końskich nóg – ktoś musiał jechać, najpewniej w stronę grodu. Nihil natychmiast wyrwał do przodu, miał nadzieję na to, że zdąży zobaczyć, kto jechał. W ciągu kilku uderzeń serca dotarł do drogi, ale zamiast wybiec na nią, ukrył się w krzakach rosnących tuż przy niej. Po chwili minęło go dwóch jeźdźców na koniach – strażnik barona i eskortowany przez niego kapłan.

 

Nihil nie wiedział, co dalej zamierzał zrobić Ezan. Możliwe, że walka, która rozwinęła się w zamku pokrzyżowała jego plany. Baron mógł zginąć, a to w jego żyłach płynęła krew Ignasiuma Strasznego. Jednak mężczyzna podświadomie wiedział, czuł w sercu, że los przygotował mu jeszcze jedno spotkanie z demonicznym kapłanem Kultu Czarnej Duszy.

Koniec

Komentarze

+ "wiejska leganda" : uroczo kojarzy się z "miejską legendą"
+ Nihil fajnie brzmi
- Voltarzy = wiedźmini?
- Jak wygląda Nihil?
- za dużo dialogów
- Honeybleed - nie mogła by być nie anglojęzyczna nazwa (wiem, że sie czepiam)
- tłumaczenie o kultach, fajne, jednak nie ma bata żeby czytelnik to spamiętał i czy w ogóle jest to potrzebne?

Nie no nie mogę. Jestem w połowie, nudzi mnie to.
Klimacik przyjemny zbudowałeś, ale później zaczeło to sie psuć. I to tak magicznie, niezauważalnie.
Nie musisz opisywać wszystkiego, naprawdę nie masz takiego obowiazku. Opisuj tylko rzeczy ciekawe i istotne. Rozbuduj Nihila - daj czytelnikowi powód, żeby go polubić. 

"Budynek — o ile można go tak nazwać — był niski, cały z drewna, zaś dach miał wyłożony słomą."
A dlaczego nie możnaby go niby nazwać budynkiem?

"wszystkie z grubymi, rozległymi gałęziami pełnymi liści."
W sensie miały porobione z gałązek takie siatki zabezpieczające i na nich stosy liści? Ciekawy sposób przechowywania.

"Przybysz nie zwrócił uwagi nikogo z siedzących na sali wieśniaków"

"niektórzy otrzymali wolny dzień w ramach podziękowań za pomoc w przygotowaniach Wiejskiego Festynu kilka tygodni wcześniej."

"Przyjeżdżała wtedy książęca delegacja — dwóch synów księcia wraz z jednym z ministrów, by doglądać efektów pracy we wsiach rozrzuconych po całym Księstwie."

itd.
Już nawet darowałam sobie komentarze, wylistowałam tylko błędy z pierwszych akapitów.

Myślę, że dzięki porządnej pracy z tymi błędami prędzej czy później zaczniesz pisać calkiem poprawnie i wtedy będę mogła oceniać tylko merytorykę i fabułę.

limbo, jeżeli przeczytałbyś opowiadanie do końca to wiedziałbyś, że tłumaczenie o kultach jest silnie powiązane z fabułą i zakończeniem. dzięki za wszystkie uwagi.

Niezmiernie rozbawiło mnie wyrażenie, że "jesteś w połowie i nudzi cię to" - gdzieś w połowie przestałem pisać i zacząłem tworzyć opowiadanie dalej jakieś pół miesiąca później. może dlatego?

niezgoda, tobie też bardzo dziękuję za komentarze, postaram się poprawić błędy

Nowa Fantastyka