- Opowiadanie: Hobbit - Rybak

Rybak

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rybak

 

Słońce chyliło się ku zachodowi nadając miastu wspaniałą lekko pomarańczową poświatę. Z wielu okolicznych wzniesień snuły się do miasta jak szare węże dziesiątki akweduktów dostarczając świeżą wodę wielotysięcznemu miastu położonemu na siedmiu wzgórzach. Miasto było stolicą równie dużego, jak zamożnego cesarstwa, którego tereny obejmowały cały basen morza Centralnego rozciągając się od skalistych wybrzeży na zachodzie, aż po pustynne wzgórza na wschodzie.

 

Choć pora była jeszcze wczesna ulice i targi szybko pustoszały, a kupcy w pośpiechu zamykali swoje kramy. Dla mieszkańców dzień ten był jednym z najważniejszych w roku, właśnie rozpoczynały się trwające tydzień obchody ku czci Jowisza połączone z igrzyskami sportowymi, w których startowali potężni magiczni wojownicy, będący chlubą imperium gladiatorzy. Podczas gdy większość mieszkańców miasta spieszyła, żeby zająć miejsca w Koloseum za kulisami, w podziemiach tej wspaniałej budowli trwały gorączkowe przygotowania, a w powietrzu unosiła się ciężka woń niecierpliwego oczekiwania.

 

W zacienionym, lekko zadymionym pomieszczeniu na drewnianej pryczy siedział czarnoskóry, wysoki mężczyzna o krótkich, czarnych włosach. Jego dobrze wyrobione mięśnie świadczyły o wieloletnim szkoleniu. Oprócz niego w pokoju po prawej stronie od wejścia stała słomiana kukła. Naprzeciwko pryczy stał mały stolik z jednym podniszczonym krzesłem. Cały pokój rozświetlał mały otwór okienny. Mężczyzna był Numidem i wolno czyścił trójząb o jednym złamanym zębie. Obok leżały dwie sieci. Gladiator spojrzał ukradkiem na własnoręcznie wykonane broń i uśmiechnął się podziwiając swoje dzieło, które choć oglądane wiele razy zawsze wzbudzało w nim podziw.

 

„Przy chacie nad brzegiem morza siedział mały chłopiec zajęty rozplątywaniem sieci należących do jego rodziny. Mieszkańców wioski rybackiej nie było wielu, o czym świadczyło kilka szałasów ustawionych w okrąg przedzielonych małym spichlerzem i świątynią, wokół której rosły kolorowe pustynne kwiatki. W wiosce dzieci zajmowały się sieciami, podczas gdy ich ojcowie patroszyli świeżo złowioną zdobyczą. Młody chłopiec był tak zajęty swoją pracą, że nie zauważył zbliżającego się ojca, który niósł w ręku kawałek suszonej ryby.

– Pamiętaj synu, żeby zawsze przed połowem dobrze układać sieci – powiedział barczysty mężczyzna w przepasce biodrowej widząc, że syn nie może sobie poradzić z coraz bardziej poplątanym kawałkiem sieci.

– Tato, czemu nie mogę się bawić z innymi chłopcami jak Motabe? – zapytał chłopczyk.

– Jeszcze przyjdzie na to czas synu – odpowiedział ojciec podając synowi suszoną rybę – twój starszy brat też musiał pracować z sieciami jak był w twoim wieku. Jeśli będziesz pilnie pracował pozwoli Ci to kiedyś zarobić na życie, a może nawet je uratuje.”

 

 

Nie przerywając czyszczenia trójzębu gladiator otarł łzę cieknącą mu po policzku. Wspomnienia straconej rodziny zawsze napawało go smutkiem. Kiedy Rzymianie najechali jego rodzinną wioskę zabili wszystkich dorosłych mężczyzn, a dzieci zaciągnęli do pracy w kopalniach lub do szkół gladiatorów. Wojownik przerwał czyszczenie broni i przyjrzał się jej lśniącemu, pokrytemu magicznymi symbolami ostrzu. Energicznie wstając odrzucił kawałek szmaty i chwycił broń lewą ręką, jakby już miał stanąć do walki z niewidzialnym przeciwnikiem. Wykonał obrót w kierunku swojego wroga tak szybko, że ten zauważyłby tylko srebrzystą smugę rozcinającą mu gardło. Zauważył kątem oka drugiego i instynktownie pchnął w bok, w kierunku nadbiegającego wbijając mu jeden z zębów pod mostek. Chwycił rękojeść jedną ręką i rzucił wyimaginowanym przeciwnikiem o ścianę rozrywając mu klatkę piersiową. Podrzucił sobie trójząb i robiąc krok w tył rzucił go w stojący pod ścianą tors. Uśmiechnął się szelmowsko i podszedł do manekina żeby wyciągnąć broń.

 

 

„Na małym placu treningowym otoczonym arkadami i różnego rodzaju kukłami imitującymi przeciwników stało w blasku zachodzącego słońca trzech chłopców. Jeden z nich, najmłodszy z trójki chwycił wbity w ziemię trójząb i rzucił go w kierunku kukły. Broń odbiła się od kolumny i z suchym trzaskiem złamała się uderzając w ścianę. Ciężki bat spadł na czarne plecy chłopca otwierając świeżo zasklepione rany.

– Nie wypuszczę cię stąd dopóki nie trafisz w te pieprzoną kukłę! – krzyknął trener gladiatorów jeszcze raz okładając chłopca batem.

Chłopiec skulił się z bólu, a po jego plecach bordowa krew spływała strumieniami.

– Żaden retiarii nie parał się jeszcze magią powietrza! – ryknął trener – Nawet twoje pochodzenie świadczy o tym, że powinieneś używać w walce wody. Czy ty w ogóle słuchasz, co do ciebie mówię?

– Tak trenerze, ale to mój wybór, a pan nie ma nic do tego – powiedział odważnie chłopiec podnosząc się z ziemi.

– Teraz idź po swoje rzeczy i wynoś się z mojej szkoły! Poszukaj trenera, który cię nauczy łączyć tę sztukę walki i magię. Żaden mały smark nie będzie mi rozkazywał!

– Nie możesz go wyrzucić panie, to był wybór Bogów – zauważył drugi chłopiec. Był wyższy i bardziej umięśniony. Miał kwadratową szczękę, długie czarne, włosy i czarne oczy.

– Zamknij się Motabe, albo ciebie też wywalę! – powiedział trener grożąc chłopcu batem.

– Nie zrobi pan tego – powiedział Motabe stając przed trenerem. Był od niego o głowę wyższy – Odchodzę razem z nim.

Chłopak odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia wraz ze swoim bratem.

– Zawsze będziesz ze mną Motabe? – odezwał się chłopczyk, kiedy wyszli poza teren szkoły gladiatorów.

– Nigdy cię nie opuszczę bracie. – powiedział Motabe przytulając chłopca.

– Lecz co teraz będzie? – zapytał mały podnosząc głowę. – Już żaden trener gladiatorów nie przyjmie mnie do swojej szkoły.

– Choćbym miał szukać całe życie znajdę dla ciebie odpowiedniego mistrza. – obiecał Motabe. – Przysięgam…”

Wspomnienie straconego brata znowu wywołało u gladiatora przypływ smutku. Kiedy miał dwanaście lat Motabe został złapany przez łowców niewolników i zaciągnięty do pracy w kopalniach. Od tego czasu już się nie widzieli.

 

*

 

Koloseum powoli się napełniało widzami. Po obchodach w świątyni wszyscy kierowali się do cyrku, by oglądać zmagania sportowców. Stadion mógł pomieścić siedemdziesiąt tysięcy obywateli, a centralne miejsce naprzeciwko wejścia dla gladiatorów było zajmowane przez cezara, jego rodzinę i kilku najważniejszych urzędników w państwie. Wszyscy obecni na widowni wpatrywali się ze zniecierpliwieniem w to miejsce oczekując przybycia władcy. Był to średniej wielkości taras, nad którym rozpięta była tkanina osłaniająca rodzinę władcy przed palącym słońcem, w centralnym miejscu stał tron, na którym zasiadał cezar.

 

 

Nagle zagrały trąby i przy ich dźwięku władca wkroczył do swojej loży pozdrawiając wiwatujący tłum. Kiedyś był on wielkim wojownikiem i dowódcą armii, ale pałacowe luksusy i liczne, sute kolacje sprawiły, że niegdyś luźna toga obecnie ledwo opinała jego wydęty brzuch. Za nim weszła jego córka ubrana w złotoczerwoną suknię, a na jej skroniach spoczywał lekki adamantowy diadem upstrzony małymi kamieniami szlachetnymi. Kruczoczarne włosy spływały jej kaskadami po plecach, mocny makijaż podkreślał jej duże, piękne szmaragdowe oczy, a wydatne krągłości pobudzały wyobraźnię mężczyzn. Księżniczka Cassiopea była kobietą piękną w pełnym tego słowa znaczeniu, a niektórzy porównywali ją nawet do bogini Wenus. Jednak wcale nie przypominała prawdziwej księżniczki, kiedy wróciła z klasztoru, gdzie pobierała nauki uwolniła wszystkich swoich niewolników, a prace w swoim otoczeniu wykonywała własnoręcznie. Za nimi wszedł szpaler służących, a po nich najważniejsi generałowie i senatorowi.

– Usiądź obok mnie córko. – powiedział cezar spoglądając na swoją córkę wzrokiem pełnym smutku. Córka była dla niego wspomnieniem urody jego żony, która niestety umarła przy jej porodzie.

– Ojcze, czemu zabierasz mnie na te krwawe widowisko? – odparła księżniczka kładąc się na szezlongu – Przecież wiesz, że nie lubię takich prostackich rozrywek.

Jedynymi ludźmi, z którymi księżniczka nie lubiła przebywać byli gladiatorzy, choć w pałacu trzymała mały miecz i często widziano, jak w wolnym czasie ćwiczy walkę, ale nikt nie wiedział, czemu nie przepada za tymi wojownikami..

– Musisz w końcu znaleźć odpowiedniego mężczyznę moja Cassio – zauważył władca – Już teraz lud zaczyna uważać cię za starą pannę albo, co gorsza zacznie myśleć, że wolisz kobiety i wtedy stracisz szansę na przyszłość u boku wpływowego mężczyzny.

– Tato, jak możesz tak twierdzić?! – krzyknęła Cassia – Nigdy nie wyjdę za jakiegoś grubego senatora lub pyszałkowatego dowódcę! Nie chcę męża, który ożeni się ze mną tylko z racji wyglądu i pochodzenia. Chcę żeby mój mąż kochał mnie taką jaką jestem, kochał to kim jestem, a nie bezduszną, pustą nierządnicę, której ojciec jest cezarem.

– Jeśli dalej tak będziesz twierdzić nigdy nie znajdziesz męża. Z czasem blask twojej urody zblednie, a twarz pokryje się zmarszczkami i żaden z tych, którzy cię teraz pożerają wzrokiem nawet nie zwróci na ciebie uwagi.

Księżniczka poczerwieniała na twarzy i podeszła do brzegu tarasu by lepiej widzieć występy tancerek i aktorów.

– Co sądzisz o gladiatorach? – powiedział cezar podchodząc do córki – Może wśród jednego z nich znalazłabyś tego jedynego? To wspaniali wojownicy i chluba imperium. Nawet władcy z dalekich krajów przybywają, by oglądać ich zmagania.

– Ech, ich życie jest szybkie i krótkie – westchnęła Cassiopea wkładając głowę między dłonie i opierając łokcie na kamiennej balustradzie – Poza tym to prostacy pozbawieni jakichkolwiek uczuć zdolni tylko do zabijania.

 

Chociaż podczas zmagań na arenie wojownicy walczący między sobą nie mogli zostać zabici i tak po przegranej walce najczęściej popełniali samobójstwo, a niewielu tylko udawało się przezwyciężyć myśl o stracie honoru i zacząć życie od nowa.

– Jak byłaś dzieckiem marzyłaś o wojowniku, który zdobył nieśmiertelną chwałę na krwawej ziemi areny – przypomniał ojciec – Pamiętasz swoją pierwszą dziecięcą miłość?

– Tego chłopaka ze szkoły mistrza Vaxiusa? – zapytała córka.

– Tak. Widziałaś jego zmagania na arenie? Jest najlepszym gladiatorem, jakiego kiedykolwiek widziałem.

– On jest brutalem i maszyną do zabijania pozbawioną uczuć– powiedziała z wyrzutem Cassia, a po policzku pociekła jej łza. Wstrząsnęła głową jakby próbowała pozbyć się od dawna dręczącej ją myśli.

– Jakoś kiedyś ci to nie przeszkadzało. – stwierdził cezar, po czym wrócił na swoje miejsce.

– Kiedyś on był inny – powiedziała Cassia dotykając prawego boku.

Zmieszany cezar usiadł na swoim miejscu, a jego córka pogrążyła się w rozmyślaniach.

 

„ Do położonej w południowych Górach Środka małej świątyni po wąskiej górskiej ścieżce zmierzała powoli lektyka niesiona przez czarnoskórych niewolników. Kiedy idący na przedzie pochodu żołnierze zbliżyli się do świątynnych bram te uchyliły się skrzypiąc i wyszedł z nich wysoki, stary mężczyzna ubrany w błękitną togę i trzymający w prawej ręce kostur zwieńczony perłową, iskrzącą się kulą. Miał długą, sięgającą do pasa srebrzystą brodę i oliwkowe oczy.

Kiedy starszy mężczyzna podszedł do żołnierzy ci uklękli i pochylili głowy w geście szacunku.

– Czego szukają w tym świętym miejscu słudzy Marsa? – zapytał mężczyzna pokazując żołnierzom by powstali – Mój zakon nie będzie się mieszał w żadne konflikty, a w sprawach podatków zawarliśmy z cezarem pakt o neutralności.

– Mistrzu Vaxiusie nawet jeśli będziesz ukrywał się na końcu świata i tak nie uciekniesz przed sławą twojej szkoły magii powietrza – powiedział dowódca – Nasz wspaniałomyślny i wielki władca zwraca się z prośbą do Ciebie byś został nauczycielem jego córki Cassiopei.

– Niech stanie się więc wola cezara – odparł mistrz – Pozwalam wam wejść na teren świątyni, ale musicie zostawić broń przed bramą.

 

Mały korowód wszedł sprawnie przez mała bramę. Niewolnicy opuścili lektykę na środku małego placu otoczonego drzewkami owocowymi, które właśnie kwitły. Z placu roztaczał się piękny widok na góry oraz pola uprawne, a na jego czterech rogach stały małe, pozłacane fontanny. Na środku terenu otoczonego murem wznosiła się wspaniała świątynia, z pięknie rzeźbionymi kolumnami oraz wspaniałym tympanonem przedstawiającym scenę wojny Bogów z Tytanami i strącenia ich do Tartaru. Po obu stronach świątyni rozciągały się budynki mieszkalne zbudowane z granitu. Na parterze tychże budynków znajdowały się place treningowe oraz kram z ziołami i miksturami, gdzie wszystko było dostępne nawet dla najbiedniejszych, ponieważ mnisi nie żądali zapłaty za swoje usługi i specyfiki. Na wyższych piętrach budynku po prawej stronie mieściły się pokoje mieszkalne dla nowicjuszy i mistrzów, a w tym po lewej były pokoje dla odwiedzających świątynie oraz miejsca gdzie wykładano różne przedmioty. Z lektyki wysiadła powoli mała dziewczynka. Miała kruczoczarne włosy i piękne zielone oczy.

– Piękna księżniczka Cassia, jak sądzę? – spytał Vaxius uśmiechając się do księżniczki, która ukłoniła się staruszkowi. – Mam nadzieję, że będziesz sumienną uczennicą?

– Tak mistrzu Vaxiusie – odpowiedziała cicho Cassia.

– Pamiętaj, że życie u nas różni się od tego pałacowego i będziesz musiała wykonywać wszystkie prace na równi z innymi uczniami. Chłopcze podejdź tutaj! – powiedział Vaxius odwracając się i wskazując na chłopca ćwiczącego walkę trójzębem pod drzewem.

Młodzieniec odłożył broń i podszedł do stojących kłaniając się wszystkim z szacunkiem.

­– Zaprowadzisz teraz księżniczkę do jej pokoju, a potem wrócisz do swoich ćwiczeń. – rozkazał mistrz.

Chłopiec ukłonił się jeszcze raz, po czym spojrzał na dziewczynkę, a gdy ich spojrzenia się spotkały poczuł uczucie, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doznał. Zarumienił się mocno na twarzy, szybko wziął kufer z rzeczami księżniczki i pokazał jej by podążyła za nim.

 

Dwoje dzieci wolno wspinało się po stromych schodach prowadzących do pokojów dla nowicjuszy umiejscowionych na samej górze budynku.

– Mam nadzieję, że dasz radę wnieść moje bagaże na samą górę – powiedziała dziewczynka spoglądając na młodzieńca, po którego twarzy spływały już stróżki potu. – Tak w ogóle to mam na imię Cassia, a ty?

Chłopiec nic nie odpowiedział tylko z uporem maniaka parł w górę. Nagle jego stopa poślizgnęła się na wysokim granitowym stopniu. Księżniczka Cassia pochyliła się żeby pomóc mu wstać.

– Czy ty umiesz w ogóle mówić? – zapytała Cassia podając mu rękę. – Musisz mieć przecież jakieś imię, nawet niewolnicy je mają.

– Ja nie mam imienia – odezwał się ze wstydem czerwieniąc się na twarzy jeszcze bardziej.

– Może wymyślę ci jakieś imię i razem nadamy ci je, jeśli się oczywiście zgodzisz – powiedziała Cassia uśmiechając się do niego

– Według mojego ludu ojciec lub najstarszy członek rodziny musi nadać imię dziecku, gdy te skończy szesnaście lat – powiedział z żalem chłopiec spuszczając głowę, podobnie jak Cassia miał dopiero około 13 lat.

– Nie musisz się martwić na pewno znajdziemy jakieś wyjście. – powiedziała księżniczka przytulając chłopca. Poraz pierwszy od śmierci rodziców poczuł się szczęśliwy. Wziął ciężki kufer na barki i ruszył uśmiechnięty w górę schodów. W końcu znalazł się w jego życiu człowiek, którego nie obchodziło to jak wyglądał.

 

*

 

Był wczesny ranek. Nad górami pojawił się kawałek tarczy słonecznej nadając wszystkiemu piękną złotawą poświatę. Jeśli ktoś wszedłby teraz przez frontową bramę pomyślałby, że bogowie zsyłają błogosławieństwo na świątynię, która o poranku promieniała złotym kolorem, w południe zaś była olśniewająco biała, a wieczorem nabierała lekkiego różowego koloru. Była to połowa maja i drzewa wokół placu świątynnego pięknie kwitły. Pod jednym z nich siedział młodzieniec ubrany w szatę nowicjusza studiujący grubą księgę raz po raz przepisując coś na leżący obok kawałek pergaminu. Zajęty swoją pracą nie zauważył zbliżającej się pięknej dziewczyny o kruczoczarnych długich włosach ubranej w taką samą szatę.

– Wszystkiego najlepszego! – powiedziała podając mu prezent. – Rozmawiałam z mistrzem Vaxiusem i na mocy prawa mistrz musi ci nadać imię.

– To nie jest możliwe, on nie jest moim ojcem.

– Dla wszystkich nowicjuszy mistrzowie i kapłani świątyni są rodzicami zastępczymi. – odparła – Już nawet wymyśliłam będziesz nazywał się Blasius.

– Nie rozumiesz, że to jest nie możliwe. Muszę przestrzegać tradycji – powiedział posmutniały młodzieniec.

– Więc mistrz Vaxius zostanie twoim przybranym ojcem, jeśli tego chcesz – powiedziała Cassia przytulając go.

– Naprawdę nie możesz tego zrobić…”

Księżniczka rozpłakała się. Reszty wspomnienia nie pamiętała dokładnie, ale sama myśl o tym, co się stało później napawała ją strachem i wstrętem. Przedstawienie trwało dalej, ale ona już go nie oglądała.

 

*

 

„…musisz nazywać się Blasius.

– Nie rozumiesz, że to jest nie możliwe. Muszę przestrzegać tradycji.

– Więc mistrz Vaxius zostanie twoim przybranym ojcem.

– Nie! – krzyknął chłopak wstając – nie będę słuchał jakiejś rozpieszczonej i okropnej kobiety.

Popatrzyła na niego z wyższością.

– Nie chcę cię więcej widzieć harpio.

Uśmiechnęła się szeroko i wymierzyła mu siarczystego policzka. Odeszła szybkim krokiem do świątyni.”

Blasius otrząsnął się wściekły. Wczoraj stoczył swoją pierwszą walkę podczas tego święta i nawet nie spostrzegł, że stał już naprzeciwko drzwi swojej celi. Kopniakiem wyważył drzwi i cisnął rozplątaną siecią na pryczę. Wyjął z pochwy na plecach pokrwawiony miecz i rzucił go w kukłę trafiając w głowę. W pierwszej walce nigdy nie walczył trójzębem. Siadł obok sieci i przyjrzał się jej, po czym ściągnął przypięty do pasa mały woreczek i wysypał z niego kawałki zniszczonej sieci. Gdy po pierwszej walce na arenie przeciwnik zniszczył mu jego jedyną osłonę stwierdził, że musi zrobić lepszą broń. Blasius już w świątyni w Górach Środka wykazywał zainteresowanie wynalazkami, więc mistrz Vaxius zgodził się na to żeby posiadł podstawową wiedzę na temat magii ognia. Dzięki temu powstała ta sieć, najlepsza broń, jaką posiadał gladiator.

 

Gdy skończył naprawiać starannie ją zwinął i przypiął z tyłu do pasa. Nie miał na sobie zbyt wiele opancerzenia, które przeszkadzałoby mu w szybkiej walce. Jak każdy mag wiatru dzięki szkoleniu umiał magicznie przyspieszać swoje ruchy, ale częste używanie tych sztuczek doprowadzało zazwyczaj do stałego zwiększenia szybkości i skoczności jej użytkownika.

 

Blasius przetarł tylko miecz z krwi i schował go do pochwy, a wziął stojący obok ściany trójząb. Zwykle użyłby miecza do walki na arenie ze słabszymi, mniej opancerzonymi przeciwnikami, ale jego przedostatnia walka była jedną z najbardziej niebezpiecznych. Wraz z czterema innymi gladiatorami miał zapolować na potężnego potwora dostarczając rozrywki tłumowi. To właśnie kiedyś, w takiej walce potwór uszkodził mu jego ulubiony trójząb.

 

*

 

Było południe i słońce mocno świeciło. Wysoki retiarii stanął przy wejściu na arenę. Mocne słońce zawsze oślepiało Blasiusa, kiedy wychodził żeby stoczyć swą walkę.

Tłum powitał go wiwatując głośno, klaszcząc w ręce i krzycząc, kiedy żelazna krata otwarła się, a on wszedł na arenę.

– Rybak! Rybak! Rybak! – krzyczał podekscytowany tłum, gdy Blasius kroczył dumnie przez arenę na miejsce tuż przed lożą cezara.

 

Za nim kroczyło czterech innych gladiatorów. Jeden z nich nosił długą pomarańczowoczerwoną togę, a w prawej ręce trzymał kostur zakończony głową smoka z otwartymi ustami. Za nim szło dwóch ciężko opancerzonych wojowników uzbrojonych w duże tarcze i zakrzywione miecze, byli oni gladiatorami ziemi jedynymi, którzy woleli używać walce częściej broni niż magii. Każdy z nich miał ponadto na plecach zawieszony ciężki topór. Ten mały oddział zamykał lekko uzbrojony gladiator trzymający w ręku długi, refleksyjny łuk.

 

Korowód sprawnie przeszedł przez całą arenę i ustawił się w rzędzie przed najważniejszą trybuną w Koloseum. Blasius spojrzał w górę. Poczuł jak serce zaczyna mu szybciej bić, kiedy dostrzegł Cassiopeę stojącą obok swojego ojca. Poczuł nieodpartą chęć rzucenia w nią trójzębem. Chętnie zobaczyłby jak ostrza zagłębiają się w jej piękne ciało. Jednym rzutem zakończyłby całe cierpienie delektując się widokiem płynącej z jej ciała krwi.

– Ave – powiedział głośno cezar unosząc dłoń pionowo w górę witając dzielnych wojowników. Blasius otrząsnął się z zadumy.

– Ave, Imperior, morituri te salutat! – odpowiedzieli chórem gladiatorzy wielokrotnie powtarzane zdanie.

Uderzyli pięścią w klatkę piersiową, po czym chwycili swoją broń.

– Ustawić się w szyku! Jesteśmy nieśmiertelni! – ryknął Blasius, a wojownicy ziemi ustawili się obok niego osłaniając się tarczą. – Nie ważne, co stamtąd wyjdzie i tak to pokonamy. Nawet jeśli zginiemy będę tu straszył przez tysiąc lat! Nie przez dziesięć tysięcy! Niech się rozpoczną prawdziwe igrzyska!

Gladiatorzy ryknęli razem z nim. Odwrócił się do nich przodem.

– IGRZYSKA! – krzyknął przechadzając się przed swoimi wojownikami, a gladiatorzy zawtórowali ponownie, a wraz z nimi paruset widzów.

IGRZYSKA! – krzyknął jeszcze raz czując przypływ adrenaliny, a wraz z nim cały stadion.

Ustawił się do ataku, obok niego dwaj z dużymi tarczami uzbrojeni w miecze. Za nimi zajęli miejsce pozostali.

 

Wszyscy spojrzeli w nerwowym oczekiwaniu spojrzeli w kierunku unoszącej się kraty. W ciemnościach błysnęły czerwone oczy mniej więcej na wysokości wzrostu dwóch mężczyzn. Potwór ryknął straszliwie i cały tłum umilkł. Mała grupka wojowników mocniej ścisnęła broń i każdy odmówił szybką modlitwę do swojego Boga.

 

Z mroku lochu wyłonił się olbrzymi jaszczur. Był on dumą tego amfiteatru i całego miasta. Żadne inne w całym imperium nie mogło się poszczycić równie potężną bestią, której naturalnym środowiskiem były mokradła namorzynowe na południe od morza Centralnego.

Potwór miał osiemnaście metrów długości i był wysokości dwóch mężczyzn. Miał dwie długie łapy uzbrojone w pazury wielkości krótkich mieczy, a całości dopełniał sterczący z pleców, nabiegły krwią karmazynowy grzebień. Szczęka, która za jednym ugryzieniem rozpłatałaby krowę, wypełniona była ostrymi jak brzytwa stożkowatymi zębami. Od czubku nosa biegły dwa rzędy kolców ciągnących się aż do potężnego ogona.

 

Bestia przystanęła na chwilę, by przystosować swój wzrok do jasnego światła. Kiedy tak się stało, potwór zaczął krążyć dookoła stadionu wzdłuż muru i stalowych krat osłaniających widzów próbując zajść z boku śmiesznie małą grupkę ludzi.

– Rozproszyć się! – krzyknął Blasius, a sam stanął oko w oko ze stworem.

Wojownicy rozbiegli się na wszystkie strony próbując go otoczyć.

– Chodź tu przerośnięta jaszczurko! Muszę złowić coś na obiad! – warknął gladiator wymachując siecią nad głową – Nadszedł czas, by ktoś zatknął w końcu twój kolczasty łeb na żerdzi!

Monstrum ryknęło przeraźliwie i ruszyło do ataku szarżując na samotnego człowieka. Tłum wiwatował. Było piekielnie szybkie. Retiarii dzięki świetnemu wyszkoleniu zręcznie wyminął bestię i ciął w nogę końcówką trójzębu ledwo unikając potężnych szczęk. Nagle zdziwienie pojawiło się na twarzy wojownika. Jego broń trafiła w pustkę.

 

Łucznik napiął potężny łuk chcąc strzelić do zatrzymującego się potwora, lecz ten wykorzystał swój pęd i obracając się trafił biednego człowieka w klatkę piersiową kolczastym ogonem. Biedak poszybował w powietrze i ciężko uderzył w najeżoną kolcami kratę otaczającą arenę. Jego przebite płuca powoli napełniały się, a łucznik powoli dusił się własną krwią. Tłum ryczał z zachwytu. Jaszczur pałający rządzą krwi spojrzał na dwóch wojowników stojących obok siebie tworząc mała ścianę tarcz. Chciał ruszyć do ataku, ale nagle na jego pysk spadł deszcz ognia. Mag stojący po jego lewej stronie jeszcze raz wypuścił w powietrze chmarę małych płonących kul i cisnął nimi w bestię, która zaryczała potężnie i ruszyła w kierunku czarodzieja, lecz ten nie przejmując się potworem wykonał kilka szybkich gestów dłońmi i rozpłynął się w chmurze ognia pędząc na drugą stronę stadionu niczym kometa.

 

Zdezorientowany stwór uderzył w ścianę powodując małe trzęsienie ziemi na trybunach. Otrząsnął się szybko i odwrócił się w kierunku rozproszonych wojowników, ale szybko zauważył małego wojownika wymachującego siecią. Blasius dobrze wiedział, co robi machając bronią w różnych kierunkach coraz bardziej ją rozpędzał. Nagle zrobił krok do przodu i machnął siecią jakby chciał uderzyć jaszczura w pysk, ale zamiast tego w kierunku bestii poleciała chmara małych ostrzy rozdzierając sieć na dwie części.

– Poczuj ugryzienie Hydry ścierwo! – krzyknął gladiator, lecz szybko odrzucił rozdwojoną sieć.

Monstrum rozwarło paszczę, ale zamiast ryknąć wystrzeliło z paszczy ognistą falę. Blasius wbił trójząb w ziemię i dwoma rękami wyrwał go z niej jakby chciał zamiatać arenę. Księżniczka Cassiopea cicho krzyknęła myśląc, że to już ostatnie chwile dzielnego wojownika, który z samym drzewcem broni rzuci się na smoka. Zamiast tego sprzed retiarii wystrzeliła chmura pyłu, piasku, kurzu i błękitnej energii mknąc w kierunku płomieni. On sam skoczył robiąc salto w tył i przetaczając się po ziemi chwycił sieć prawą ręką i wstał gotów do walki.

 

Obie fale zderzyły się w połowie odległości i wybuchły. Potwór myślał, że jego ognisty oddech zniszczy małe ostrza, lecz sprytnie wykonana broń była niepodatna na płomienie i kilkanaście małych nożyków wbiło się w szczękę i podniebienie stwora raniąc go boleśnie, lecz on tylko zaryczał znowu i przy gorącym aplauzie widzów ruszył w kierunku dwóch ciężko opancerzonych gladiatorów.

 

Oni natychmiast pochylili się i dotknęli tarczami ziemi, po czym podnieśli je szybko, a przed tarczami wyrosły dwie kamienne ściany wyglądające jak małe góry. Stwór zatrzymał się przed nimi i uderzając raz za razem pazurzastymi, dwumetrowymi łapami rozkruszył je jakby były zbudowane z piasku.

Podczas gdy jaszczur niszczył osłonę wojowników czarodziej skończył inkantować potężny czar, a jego ręce rozbłysły czerwonym światłem. Ziemia przed nogami czarodzieja popękała. Potężna fala magmy chciała przebić się na powierzchnię areny, ale mag skierował ją w kierunku bestii, gdzie pomknęła na rozkaz swojego pana tworząc podłużne wybrzuszenie. Widzom wydawało się, że ogromny wąż przedziera się pod powierzchnią. Gdy fala dotarła do potwora z ziemi wystrzeliły w górę języki ognia i lawy nie czyniąc mu większej szkody. Jego skóra w większości miejsc była ognioodporna.

 

Widząc to wojownicy krzyknęli i ze strachem w sercach rzucili się na smoka. Ten tylko otrząsnął się z popiołu i machnął uzbrojoną w długie szpony łapą i jeden z gladiatorów wyleciał w powietrze lądując na płótnie osłaniającym cezara przed palącym słońcem. Księżniczka Cassia krzyknęła przestraszona widząc, że krew i płyny ustrojowe z rozdartego ciała przesiąkają przez materiał i zaczynają kapać na ziemię. Szybko opuściła taras i zbiegła na dół by z poziomu areny obserwować zmagania. Było tam, bowiem specjalne, chronione potężną magią i otoczone strażnikami miejsce, gdzie cezar mógł spokojnie oglądać ciekawsze zmagania. Drugi z wojowników popatrzył błagalnym wzrokiem na monstrum, które chwyciło go w wąskie szczęki łamiąc mu nogi i ręce. Potem podrzucił go sobie i połknął w całości. Tłum wiwatował dopingując resztę dzielnych gladiatorów.

 

Gdy potwór podrzucił bezwładne ciało człowieka Blasius ponownie zaczął obracać siecią rozpędzając ją coraz bardziej. Kiedy bestia delektowała się kruchym ciałem człowieka retiarii wykonał obrót przez lewe ramie i posłał w kierunku jaszczura zabójczą salwę, a potem wykonał jeszcze jeden posyłając kolejną falę małych ostrzy. Kilkanaście malutkich nożyków lekko wbiło się w szarobrunatną skórę nie wyrządzając jej większych szkód tylko jeszcze bardziej ją rozjuszając.

 

Monstrum odwróciło się w kierunku małego człowieka z czteroczęściową siecią i rycząc przeraźliwie ruszyło szarżując na niego, lecz on był już przygotowany na ten atak. Szybko odrzucił na ją bok i zdjął przymocowaną do pasa inną sieć. Rozwinął ją ukazując rzędy kolców zaczynając od małych haczyków aż po pięciocentymetrowe szpikulce grubości ludzkiego palca. Gdy smok znalazł się odpowiednio blisko Blasius wykonał w ostatniej chwili półobrót i zarzucił sieć na bok potwora. Wybił się potężnie w powietrze i pomagając sobie bronią wskoczył efektownie na plecy tuż na karmazynowym grzebieniem. Tłum krzyczał z radości widząc efektowne i bardzo niebezpieczne posunięcie swojego ulubieńca.

– Rybak! Rybak! Rybak! – wiwatował tłum dopingując swojego ulubieńca.

Księżniczka Cassia sama przyłapała się na skandowaniu tego przydomku nadanego gladiatorowi dawno temu przez widzów. Zganiła się za to i z powrotem zaczęła obserwować walkę ze stoickim spokojem.

Tymczasem Blasius starał się utrzymać równowagę na plecach bestii, która szamotała się na wszystkie strony.

– Na chwałę Jowisza! – ryknął gladiator, a jego uniesiony w górę trójząb rozbłysnął iskrzącą się energią.

Retiarii chwycił obiema rękami skrzącą się broń i z całej siły uderzył potwora. Włócznia z suchym trzaskiem piorunu wbiła się głęboko w miejsce gdzie kolczasty ogon łączył się z tułowiem.

Jaszczur zaryczał z bólu i rzucił się bokiem na mur otaczający arenę. Potężne uderzenie zrzuciło wojownika przy okazji łamiąc mu prawą nogę, który pokonując ból uniósł się lekko z ziemi i wyciągnął z pochwy na plecach długi, zakrzywiony, ozdobiony runami miecz. Stwór warknął tryumfalnie i pochylił się by pożreć śmiałka.

 

*

 

Z gąszczu lasu wyłonił się pędzący na kasztanowym koniu jeździec. Był on ubrany w długi, czarny, podróżny płaszcz, a w prawym ręku dzierżył pochylony kostur. Słońce stało wysoko na niebie i mijane przez podróżnego pola uprawne były całkowicie opustoszałe. Pędząc na złamanie karku kierował się w kierunku miasta otoczonego wysokim murem. Z oddali w oślepiającym słońcu majaczyły się dwie budowle górujące nad miastem, a jedną z nich było wspaniałe zwieńczenie Koloseum. Wielka rzeźbiona z jednego kawałka kamienia brama stała nieruchoma, a na murach widać było tylko kilku wartowników ubranych w srebrne zbroje i czerwone płaszcze, trzymających w ręku łuki lub włócznie. Widocznie w mieście odbywały jakieś ważne zawody lub święta i cała okoliczna społeczność była zgromadzona w jednym miejscu.

Jeździec zatrzymał konia przed bramą i sprawnym skokiem zsiadł z niego. Usłyszał dochodzące z daleka entuzjastyczne okrzyki tłumu. W amfiteatrze musiały rozgrywać się igrzyska. Pociągnął za dzwonek wiszący obok bramy i czekał na wyjście odźwiernego. Po chwili uchyliła się mała część wrót i stanął w niej dobrze zbudowany żołnierz o długiej, czarnej brodzie.

– Czego chcesz wędrowcze? – zapytał niskim głosem – Niestety bramy są otwarte tylko po zakończeniu walk na arenie.

– Ja właśnie chciałem zobaczyć zmagania waszych gladiatorów, ale chyba się spóźniłem, bo jak mówisz już się rozpoczęły – skłamał szybko wędrowiec.

– Masz jakiś dowód na to, że możesz zająć miejsce na arenie?

– Jestem pokornym sługą Jowisza – powiedział nieznajomy wyciągając spod płaszcza święty symbol swojego Boga.

– Zgodnie z rozporządzeniem cezara mam prawo wpuszczać kapłanów spieszących na obchody lub najważniejszych urzędników państwowych – odparł żołnierz patrząc na złotą rękę trzymająca piorun.

Znak emanował boską mocą. Taki symbol mogli mieć tylko najwyżsi kapłani.

– Myślę, że mogę Cię wpuścić Panie – ciągnął dalej odźwierny otwierając szerzej wrota i kłaniając się przybyszowi. Podróżny wskoczył na konia i galopem pognał w kierunku amfiteatru. Mijając puste domy i warsztaty rzemieślnicze nawet nie spostrzegł się, gdy dotarł na plac otaczający arenę. Krzyki tłumu były tutaj już ogłuszające. Przed każdym wejściem stało po dwóch strażników, którzy zmieniali się, co półgodziny by każdy mógł obejrzeć spektakl.

Kiedy konny zbliżył się do wejścia obaj żołnierze zastąpili mu drogę.

– Czego tutaj szukasz podróżny? – zapytał pierwszy z nich trzymający dwa długie miecze.

– Muszę wejść na trybuny – powiedział zakapturzony

– A czemu niby mielibyśmy cię wpuścić? Przedstawienie już dawno się zaczęło.

– Mam ważną sprawę do cezara i muszę z nim porozmawiać – skłamał.

– Nie dopuścimy do cezara byle wędrowca – odparł drugi – W tych okolicznościach dopuszczani są do niego tylko najwyżsi kapłani i urzędnicy w państwie, więc…

Nieznajomy przerwał ten pasjonujący monolog wyciągając złoty znak spod pazuchy. Spojrzał niepewnie na dyndający przed nim symbol.

– W tych nadzwyczajnych okolicznościach mogę Cię wpuścić.

– Dziękuje znam drogę – powiedział szybko jeździec widząc, że tamten chce go odprowadzić osobiście.

Wszedł między arkady i ruszył pewnym krokiem po schodach, ale zamiast skręcić w kierunku loży cezara skierował się w przeciwną stronę na widownię.

 

*

 

Blasius powoli odsuwał się w kierunku jednej ze swoich sieci, gdy nagle błysnął promień fioletowej energii uderzając bestię w boczny kawałek szczęki raniąc ją w czerwone oko.

Widząc, że jego towarzysz pada na ziemię ubrany w czerwoną szatę czarodziej chwycił obiema rękami kostur i zataczając nim koncentryczne kręgi wystrzelił z niej promień purpurowej, negatywnej energii. Nie mógł pozwolić na to żeby jego towarzysz zginął, bo sam na pewno nie pokonałby jaszczura.

Potwór zaryczał potężnie i obrócił się w kierunku dziwnego przeciwnika, który nie nosił zbroi ani żadnej broni. Wystający z biodra trójząb utrudniał mu poruszanie. Ruszył wolnym krokiem nie zauważając czołgającego się obok wojownika. Użył swojej najpotężniejszej broni i strzelił w czarodzieja straszliwym strumieniem ognia.

 

Mag odrzucił na bok kostur i energicznie ruszając dłońmi stworzył między nimi kulę ognia, po czym pchnął ją w kierunku płomieni kontrując je i dając sobie czas na podniesienie leżącej obok tarczy. Wyszeptał zaklęcie obronne i zasłonił się nią zanim jeszcze gorący podmuch dotarł do niego.

Retiarii widział jak jego przyjaciel broni coraz bardziej kuli się za tarczą, która teraz świeciła fioletem. Zdecydował się na samobójczą akcję. Modląc się żeby osłona wytrzymała ruszył w kierunku monstrum.

Na twarzy Cassi pojawiły się kropelki potu, a ręce zaczęły jej drzeć. Wiedziała, że musi coś zrobić by przerwać tą rzeź gladiatorów. Szybko zdjęła zaklęcia chroniące to miejsce i jednym ruchem ręki oszołomiła strażników.

 

Choć złamana noga bardzo przeszkadzała chodzenie, a wręcz je uniemożliwiała Blasius parł do przodu ku swemu przeznaczeniu.

Mag ciężko osunął się wyczerpany na ziemię. Monstrum przerwało przypiekanie zdobyczy i pochyliło się żeby ją zjeść. Nagle poczuło ból jakiego nikt inny jeszcze mu nie zadał. Po jego prawej nodze, która była praktycznie unieruchomiona zaczęła spływać ciepła, czerwona krew. Jaszczur wiedział kto mógł mu zadać taką ranę. Szybko odwrócił się i ciał pazurami na oślep w miejsce gdzie powinien stać atakujący.

Gladiator nigdy nie czuł się tak lekko. Leciał w powietrzu w kierunku przeciwległego muru areny z rozerwaną klatką piersiową. Uderzenie sprawiło, że poczuł straszliwy ból. Jego oczy zaczęła przesłaniać mgła, a serce coraz wolniej biło. Spojrzał w dół i po raz pierwszy zobaczył swoje bijące serce. Poczuł że życie ulatuje z niego jak z przebitego worka piasek.

 

Widząc to księżniczka Cassia zbladła straszliwie i wyleciała na arenę. Pędząc w kierunku leżącego Blasiusa nie zauważyła zbliżającej bestii. Podbiegła do wojownika i szybko wyszeptała słowa zaklęcia, które utworzyło wokół nich wirującą kulę powietrza.

– Proszę cię nie umieraj – powiedziała zapłakana Cassia całując martwe usta gladiatora. – Nie teraz i nie w ten sposób.

Poczuła, że powietrze wokół niej rozgrzewa się niesamowicie. Potwór zalewał kulę falami płomieni. Nie przejmując się tym magicznie pomagała sercu pracować utrzymując wojownika przy życiu.

Podróżny widząc, że stwór tryumfuje zaczął przedzierać się przez tłum podekscytowanych widzów. Kiedy dotarł do kraty osłaniającej widownię jednym ruchem kostura rozerwał ją i wspaniałym skokiem wylądował na łbie jaszczura. Uniósł w górę kostur zwieńczony kulą i wbił go w podstawę czaszki. Bestia z wypalonym mózgiem upadła ciężko na ziemię wzniecając tumany kurzu.

 

Tłum oszalał z radości, łowcy ze szczęścia, a cezar z rozpaczy. Upolowanie takiego stwora żywego kosztowało tyle, co wybudowanie miasteczka.

Po twarzy Cassiopei spływały strumienie łez, gdy serce Blasiusa biło bardzo wolno. Dalej podtrzymywała jego bicie, kiedy poczuła, że wnętrze kuli powietrza przestało się ogrzewać. Ktoś podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu.

– Zbyt długo ukrywałaś swoje uczucia, a ja prawdę, która do tego doprowadziła – powiedział nieznajomy wskazując na leżącego.

– Mistrz Vaxius! – wykrzyknęła zapłakana księżniczka – Proszę pomóż mu!

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, ale będziesz musiała powrócić do klasztoru – odparł Vaxius kreśląc ręką znaki w powietrzu. – Nadszedł czas byście odkryli prawdę. Obaj.

– On mnie zabije jak zobaczy mnie w świątyni – powiedziała – Nie mogę tego zrobić. Będę musiała pogodzić z jego stratą i zapomnieć o nim.

Vaxius w pełni ukształtował portal i podniósł z ziemi Blasiusa.

– Zaślepiła go nienawiść – wykrzyknął Vaxius – On nie zabił swojej duszy, ale ją ukrył. Proszę nie możesz teraz go opuścić.

Wszedł do portalu i zniknął, po czym przejście się zamknęło.

Cassiopea podeszła po miecz i uniosła go chwytając oburącz. Trysnęła krew i głowa odpadła od rezty ciała…

 

Cassiopea podniosła ciężką głowę i nabiła ją na jeden z pali przed tarasem cezara. Uśmiechnęła się lekko. W końcu się nie bała. Jej toga lepiła się od krwi.

Koniec

Koniec

Komentarze

Sorry, że bez akapitów, ale nie działa mi tab :)

Piętrzy się.

Długie zdania mnie zamordowały. Obiecuję kiedyś wrócić i spróbować ponownie.

Następne postaram się napisać krótszymi :P

"Słońce chyliło się ku zachodow[,]i nadając miastu wspaniałą[,] lekko pomarańczową poświatę. Z wielu okolicznych wzniesień snuły się do miasta[,] jak szare węże[,] dziesiątki akweduktów[,] dostarczając świeżą wodę wielotysięcznemu miastu położonemu na siedmiu wzgórzach. Miasto było stolicą równie dużego, jak zamożnego cesarstwa, którego tereny obejmowały cały basen morza Centralnego[,] rozciągając się od skalistych wybrzeży na zachodzie, aż po pustynne wzgórza na wschodzie."

Nie dało się więcej razy powtórzyć "miasta"? Nie znasz doń synonimów, bądź jakiś sensownych zamienników? No i brakuje całej masy przecinków. W nawiasach wskazałem tylko te, które według mnie powinny się tam znaleźć.

Dziś już jestem zmęczony, więc odpuszczam. Jutro spróbuję raz jeszcze, ale jeżeli dalej jest tyle powtórzeć to ciężko będzie dotrwać do końca.

Pozdrawiam

Zmęczenie dało o sobie znać - pierwszy przecinek wciął się w "zachodowi", miał rzecz jasna stać po tym wyrazie. No i jeszcze jedno miasto umknęło mi i wytłuszczeniu.

To moje pierwsze opowiadanie, więc nie będzie "świetne" z racji mojego niedoświadczenia.

"Nie znasz doń synonimów, bądź jakiś sensownych zamienników?" - nie jestem specem od języka :(

"No i brakuje całej masy przecinków." - następnym razem postaram się czytać tekst głośno żeby je wyłapać

Wielkie dzięki za cenne uwagi ;)

Hm, mnie osobiście cieżko się czytało... Zapowiadało się ciekawie, ale coś mnie odstrasza. Chyba za długie zdania faktycznie działają jak straszak i fakt, nie ma przecinków ;)

Ale na pewno będzie coraz lepiej ;)

Stylistycznie jest nawet nieźle, długie zdania są w porządku. Teraz minusy. Brakuje przecinków i są powtórzenia. Jest trochę innych błędów, ale nie chce mi się ich wychwytywać, bo...zmęczyło mnie czytanie tego opowiadania. Jakoś nie działa na emocje ani fabuła nie powala. Po prostu sama kompozycja tego tekstu nie jest zbyt klarowna.

Ale mogło być znacznie gorzej, zwłaszcza że, jak piszesz, to Twoje pierwsze opowiadanie.

Ja też niestety nie dotrwałam do końca. Przecinków praktycznie nie masz. Zdania też zdarza Ci się budować karkołomne, ale to już wszystko pewnie Ci wytknęli wcześniej.

 

Ale dla mnie najbardziej kuleje tu logika. Porwali chłopaka, zmusili go do szkolenia, a potem ot tak, po prostu pozwalają jemu i jego bratu odejść? Do tego bardzo niezręcznie przeplatasz rzeczywistość i retrospekcje. Na początku myslałam, że opisujesz dwóch bohaterów: gladiatora i syna rybaka.  

www.portal.herbatkauheleny.pl

Właśnie tu trzeba się logiką poosłużyć żeby dobrze zrozumieć:

1) Nie wiesz kim był jego brat, wiesz tylko, że tam był

2) Właśnie o to chodziło, żeby czytelnik zagubił się jeśli nie czyta uważni, bo retrospekcje są wywoływane przez jakieś czynności charakterystyczne, które się pojawiają w czasie rzyczywistym i w retrospekcji

3) Nie wiadomo co się stało jak oni wyszli ze szkoły, bo nie ma tego napisane, tylko ty twierdzisz, że sobie tak po prostu poszli ;) Z historii wiadomo, że później znaleźli się w innej szkole.

Jak dla mnie nie kuleje logika tylko czytałeś, żeby tylko odwałkować robotę i nie uważałeś dobrze na to co czytasz :P

Tak, zdecydowanie to moja wina, skora całej rzeszy pozostałych czytelników tekst niezmiernie się podobał i nikt nie miał z nim podobnych problemów.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Mnie to nie obchodzi komu się podobał, a komu nie. Czepiasz się, które wynikają właśnie z tego, że tekstu nie doczytałeś dokładnie. Resztę Twojego komentarza uważam za słuszną uwagę i postaram się być lepszym w interpunkcji itp.

Co uznasz za słuszne, to już Twoja sprawa. Ja mogę jeszcze tylko poradzić na przyszłość, żebyś uważniej pisał teksty i uważniej czytał komentarze.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dzięki ;) Możesz przeczytać następny, bo właśnie go wrzuciłem :P

Nowa Fantastyka