- Opowiadanie: Agroeling - Eunalendis - rozdział 4 - Zamek Króla Nocy

Eunalendis - rozdział 4 - Zamek Króla Nocy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Eunalendis - rozdział 4 - Zamek Króla Nocy

Słońce zachodziło za ścianą mrocznego lasu jodłowego, gdy troje wędrowców weszło na płaskowyż Imanan. Stąpali po grubej warstwie żwiru i zwietrzałej skały. Zewsząd otaczały ich ostańce, niejednokrotnie uformowane w sylwetki smoków, gryfów i chimer, tworząc posępny, wymarły krajobraz. Zmierzch otulił rdzawym welonem jary, uroczyska i zwały rumoru skalnego.

 

Liwast szedł na czele grupy, gdyż to on był najlepiej obeznany z bezdrożami krain zachodu. Zeszli do głębokiej doliny. Nad ziemią ścieliły się perłowe tumany wieczornej mgły. Wkrótce wędrowcy stracili się nawzajem z oczu.

 

Mgła gęstniała w księżycowej poświacie, wypełniając przestworza przędzą liliowych oparów, pnących się ku ciemnemu niebu. Z mlecznej zawiesiny wystawały jedynie czarne plamy oślizgłych głazów. Liwast kluczył pomiędzy widmowymi pniami drzew i splątanymi kłębowiskami jeżyn, aż w końcu zniechęcony zawołał:

 

– Stójcie! Zgubiliśmy się. To Pan Mgły. Tutejsi mówią, że kto nieproszony wtargnie na jego teren, ten będzie błądził po tych wertepach po kres swego nędznego żywota.

 

– Może jeszcze nie – w mroku rozległ się obcy głos. Z mgły wyszło dwóch mężczyzn, trzymających w ręce dziwne, pałąkowate rośliny, jarzące się słabym światłem.

 

– Kim jesteście? – zapytał Hogaz z dłonią na rękojeści miecza.

 

– To wy raczej powinniście odpowiedzieć na te pytanie – odparł ten sam głos, należący do wyższego z mężczyzn, odzianych w skóry i futra. – Ale z grzeczności jako pierwszy wam odpowiem. Nazywam się Korn, a mój towarzysz to Pantos. Należymy do Szarego Bractwa i służymy Panowi Mgły. Stoimy na straży naszego dziedzictwa i niechaj nasz wygląd was nie zmyli. Jesteśmy czujni, gotowi odeprzeć każdy atak sił ciemności. A teraz powiedzcie, co też was sprowadza do naszej enklawy.

 

Hogaz zwięźle opisał cel ich wyprawy. Nie wspomniał tylko o księdze. Wiadomość, że chcą zmierzyć się z samym Królem Nocy, wywarła duże wrażenie na obydwu członkach Bractwa. Korn zaprowadził wędrowców do obszernej groty, przyświecając sobie gałązkami likwane, świecącej w naturalny sposób rośliny. Weszli do przestronnej komnaty, służącej jako schronienie dla nielicznych mieszkańców tej krainy. Usiedli na kamiennych ławach, ułożonych wokół paleniska. Korn przemówił:

 

– Zjawiliście się w momencie, kiedy następują przełomowe wydarzenia. Zmienia się oblicze świata. Niebawem dojdzie do walnej bitwy. Ale o tym sami dobrze wiecie.

 

– Nasza misja dotyczy tych właśnie wydarzeń. Dlatego chętnie skorzystamy z waszej gościnności. Potrzebny jest nam wypoczynek i świeży prowiant na dalszą drogę – powiedział Hogaz.

 

– Pozwólcie sobie powiedzieć – Korn wygodnie usadowił się na kamiennym siedzisku – że wasza zaszczytna misja dotyczy także nas. Król Nocy musi zostać bezwzględnie obalony. Zagraża on nie tylko nam czy krajom, z których pochodzicie, ale i całej Wanei.

 

– Czy Pan Mgły wciąż żyje? – zapytał Ragnon, mając w pamięci przeczytany ustęp z księgi.

 

– Mogę was zapewnić, że Pan ma się dobrze i jest nadal jedną z największych potęg Wany.

 

– Cóż, w takim razie pozostaje nam oddać się pod waszą opiekę, przynajmniej do świtu – rzekł Hogaz.

 

Pasmo Gór Sowich owinęło się przędzą porannej mgły. Wyruszyli poprzedniego dnia we czwórkę, gdyż dołączył do nich Korn, który zaofiarował się zostać ich przewodnikiem. Uważał jednak, że jest mało przwdopodobnym, iżby Król nadal przebywał w swoim starym, zrujnowanym zamku. Był on postacią na poły już mityczną, obleczoną w woal tajemnicy, a jego włości to niegościnna, martwa pustynia.

 

Grupka śmiałków szła kozią ścieżką, z trudem forsując spiętrzone skały i głębokie rozpadliny. Jeden nieostrożny krok groził ześlizgnięciem się po zboczu wraz z lawiną kamieni. Ścieżka nieoczekiwanie zakończyła się szczeliną wydrążoną w potężnym bloku skalnym. Ale trzeba było uporać się i z tą przeszkodą. Weszli w wąską, krętą gardziel, odnosząc nieodparte wrażenie, że znaleźli się wewnątrz skamieniałego odwłoka monstrualnego, prehistorycznego gada. Opierając się rękoma o żłobione ściany, szli noga za nogą, aż dotarli do dużego prześwitu. Przed nimi rozpostarła się pustynna dolina, pokryta pyłem, głazami i obumarłymi kikutami karłowatych drzew, a pośrodku niej wznosił się niby szpon wbity w puste, lazurowe niebo, gród Króla Nocy.

 

Przez chwilę napawali oczy niesamowitym widokiem. Ciszę przerwał Korn.

 

– Do zamku wejdziemy podziemnym korytarzem, a nie przez główną bramę. Lepiej będzie nie afiszować się swoją obecnością.

 

– Ciężko uwierzyć, że ktoś tam może mieszkać. Zresztą chyba sam tak mówiłeś – powiedział Hogaz.

 

– Mówiłem, jak mówiłem. Ale licho nie śpi – odparł ich przewodnik.

 

W milczeniu zeszli stromym zawilcem grani i po godzinie marszu pylistą drogą stanęli u podnóża fortecy, która wyrastała z gigantycznej bryły litej skały. Mury miała już częściowo zwalone, blanki wystrzępione, a jedna z wyniosłych wieżyc legła w gruzach. Po krótkich poszukiwaniach znaleźli wejście do lochów i stamtąd korytarzem pełnym zdradliwych dziur skierowali się ku trzewiom zamku. Idący na czele Korn, przyświecający sobie gałązką likwane, doprowadził towarzyszy do oślizgłych, nierówno wykutych schodów. Dalej pięli się w górę, aż wyszli na dziedziniec zamkowy. Od razu dotarło do nich, że nie było tu żywego ducha. Panowała niczym nie zmącona cisza, a co kroku napotykali dowody na to, że twierdza okres swej chwały miała dawno za sobą. Pod każdą ścianą leżały osypiska gruzu oraz odłamki stiuków, rzeźb i posągów. W końcu zatrzymali się przed jedną z wież, nie naruszoną jeszcze przez ząb czasu. Masywne drzwi z wygrawerowanym na nich herbem Czarnego Gryfa były nieznacznie uchylone. Weszli do środka. Po spiralnych schodach wspięli się na samą górę, a tam dalszą drogę zagrodziły im dębowe, kute mosiądzem drzwi. Nie miały zasuwy. W przestronnej, ośmiokątnej komnacie zobaczyli tylko duży, owalny stół, na kórym stał siedmioramienny świecznik i walały się manuskrypty i otwarte foliały. Domyślili się, że urzędował tutaj pan tego zamku, choć komnata bardziej przypominała celę mnicha aniżel królewski apartament. Niespodziewanie usłyszeli miarowy odgłos ciężkich kroków na schodach. Instynktownie zamarli, nasłuchując. Po chwili stanął w progu wysoki mężczyzna w czarnej pelerynie. Nikt nie żywił wątpliwości, że oto pojawił się przed nimi legendarny Król Nocy. Spojrzał na intruzów z monarszą godnością, wymownie żądając przeprosin i wyjaśnienia nieoczekiwanej wizyty. Zapadło kłopotliwe milczenie.

 

Pierwszy odezwał się Hogaz, siląc się na uroczysty ton.

 

– Wybacz nam , Panie, że nieproszeni weszliśmy do twojego zamku. Niechaj usprawiedliwieniem będzie to, że kierowały naszymi poczynaniami sprawy wielkiej wagi. Albowiem przybyliśmy tu po księgę Sanadarę. Księgę, której moc pozwala naruszyć znany porządek świata. Daruj nam, panie, te obcesowe żądanie, ale musisz nam przekazać tę księgę.

 

– Nie mam takiej księgi – odparł Król.

 

– Sanadara nie może pozostać w twoich rękach, panie – twardo odrzekł Hogaz. – Ten, kto posiada tę księgę, może pokusić się o panowanie nad światem. Może pokusić się o wszystko, co zechce. Wybacz, ale nie możemy na to pozwolić.

 

– Nigdy nie pragnąłem tej księgi ! – parsknął Król, po czym spokojnie mówił dalej:

 

– Nie obchodzi mnie świat ani tym bardziej zdobycie nad nim władzy. A żeby spełnić swe zachcianki, nie potrzebuję do tego żadnej księgi. Choć to nie wasza sprawa, powiem, że moim przeznaczeniem jest wędrówka po krawędzi nocy. Sprawowanie władzy nad światem pozostawiam innym.

 

– A co z księgą? – Zapytał Korn.

 

– Nie mam księgi.

 

– Ależ księga musi być u ciebie – nie ustępował wzburzony Hogaz. – Takie otrzymaliśmy informacje od świątobliwych mędrców. Ukradły ją Cienie Nocy. A to przecież twoi sprzymierzeńcy, jeśli nawet nie straż przyboczna.

 

Przez twarz Króla przemnknął wyraz irytacji i zniecierpliwienia.

 

– Gdyby Cienie były moją strażą przyboczną, nigdybyście by tu nie dotarli. Prawda jest taka, że Cienie Nocy nie podlegają nikomu, nawet Isigineolowi.

 

– To w takim razie kim są?

 

– Są cieniami zrodzonymi przez czas.

 

– Nie rozumiem – Hogaz zupełnie strcił pewność siebie. – Przecież to one skradły księgę. A wielu uważa, że zrobiły to na twoje zlecenie.

 

– W rzeczywistości nie miałem z tym nic wspólnego – odparł Król i po krótkim wahaniu rzekł jeszcze – żebyście mi uwierzyli, opowiem wam moją historię.

Koniec
Nowa Fantastyka