- Opowiadanie: An-Elenel - Dom wolny od wszelkiego zła

Dom wolny od wszelkiego zła

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dom wolny od wszelkiego zła

– Szybciej, cholera, szybciej!

 

– Do bunkra!

 

Świst lecących pocisków. Krzyk niknący w huku wybuchów.

 

– Zamknięte!

 

– Peter, otwórz to!

 

– Zaraz!

 

– Szybciej, Peter!

 

Łomot. Podmuch pędzących odrzutowców. Strzały. Wycie alarmów.

 

– SZYBCIEJ!

 

– Zamknij się! To nie jest proste!

 

Ledwie słyszalne szczeknięcie elektronicznego zamka.

 

– Do środka! Do środka!

 

Wbiegli do wnętrza bunkra przez wąskie drzwi, ścigani sykiem spuszczanych bomb. Ściana zatrzęsła się. Grzmot ogłuszał. Siła wybuchu odrzuciła ich w głąb. Beton zawalił się z ogłuszającym rykiem, a podmuch pokrył wszystko szarym pyłem. Na krótką chwilę wszystko umilkło. Potem huki z zewnątrz znów się wzmogły, chociaż zagłuszane przez grube mury. Aż wreszcie zapadła ostateczna cisza, od której dzwoniło w uszach.

 

Ktoś zakaszlał. Kira prawie natychmiast zawtórowała. Próbowała pozbyć się kurzu zalegającego jej w gardle. W całkowitej ciemności podniosła się na kolana, wciąż dławiona kaszlem. Lampy awaryjne na suficie zamigotały i zalały pomieszczenie słabym, żółtym światłem. Wokół siebie dostrzegła trupiobladych od pyłu towarzyszy. Kaszel oraz brzęczenie żarówek przerywało ciszę. Kira brudną dłonią otarła równie brudną twarz. Oddychała powoli, choć osad w gardle wciąż ją drażnił. Usiadła ciężko, by się rozejrzeć. Sala nie była bardzo duża, ale wysoka. Na bocznej ścianie umieszczono zestaw ekranów – teraz doszczętnie zniszczonych przez zawalenie, a na dodatek pokrytych kurzem. Do czegokolwiek wcześniej służyły, obecnie nie nadawały się już do niczego.

 

– Gdzie jest Tom? – zapytała Atsuko zachrypniętym głosem.

 

Wymowne milczenie reszty wystarczyło za odpowiedź. Dziewczyna rozpłakała się otwarcie, więc Igor przysunął się bliżej. Od razu się w niego wtuliła, szukając jakiegokolwiek wparcia. Wilgotny pył rozmazał się na twarzy Atsuko, przez co wyglądała jeszcze potworniej.

 

Konrad jako pierwszy stanął na nogi. Spojrzał wpierw na zawalone wejście, następnie na drzwi po drugiej stronie prowadzące zapewne w głąb bunkra. Wyglądały wyjątkowo porządnie, kodowany zamek także. Chłopak wyjął z kieszeni telefon i zerknął na wyświetlacz.

 

– Kurwa!

 

Gwałtowne przekleństwo wyrwało pozostałych z odrętwienia. Poderwali głowy, aby spojrzeć na kolegę.

 

– Nie ma zasięgu. Nikt nas tu nie znajdzie. Nie odgarniemy gruzu – mówił dalej zaskakująco spokojnym głosem, jakby za wszelką cenę chciał powstrzymać rozpacz.

 

Atsuko zaszlochała w ramię Igora wpatrującego się przed siebie z beznamiętnym wyrazem twarzy. Peter ukrył twarz w dłoniach. Kira zawsze uznawała się za opanowaną racjonalistkę nigdy nie poddającą się histerii. Nie zamierzała płakać. To nic nie da. Odetchnęła głęboko. Gdy poczuła pojedynczą łzę wyrywającą się z oka, szybko ją otarła.

 

– Przedostańmy się dalej – odezwała się cicho. – Peter, otworzysz tamte drzwi?

 

Zagadnięty chłopak podniósł na nią błędny wzrok. Podszedł ociężale do elektronicznego zamka. Majstrował przy nim przez moment, po czym odwrócił się do znajomych. W jego oczach pojawił się blask, kiedy znalazł sobie wyzwanie, kiedy miał jasno określony cel.

 

– Jest trudniejszy niż sądziłem – oświadczył. – Rozpracowanie go może mi zająć nawet z kilka godzin.

 

Bez zwlekania zabrał się do pracy, podłączając zamek do własnej komórki. Kira położyła się na ziemi, przez co jeszcze bardziej pokryła się kurzem. Z całych sił powstrzymywała łzy. Może nawet się stąd wydostaną, lecz co z tego? Trwa wojna. Ich rodziny, bliscy, przyjaciele… Odganiała te natrętne myśli. Pragnęła wierzyć, że Simon, z którym zaręczyła się ledwie przed miesiącem, jeszcze żyje. Niestety, rozum uznawał tę nadzieję za głupotę. Nabierała powolne, głębokie wdechy, a następnie swoim wydechem doprowadzała szare drobinki do wirowania. Zamknęła oczy, czując pieczenie łez zamkniętych pod powiekami. Nie wiedziała, ile czasu minęło, zanim uznała się za w miarę uspokojoną. Usiadła, oparta o kawał betonu odłamany w czasie wybuchu. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze niedawno wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Bez lęku patrzyła w świetlaną przyszłość, a teraz? Umrze z pragnienia lub zginie przypadkiem w czasie wojny.

 

Wyjęła z wewnętrznej kieszeni niepozorny zeszyt w czarnej okładce, swój dziennik. Chociaż inni uważali to za staromodne, Kira do tego stopnia nie ufała komputerom. A raczej zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z braku utrzymania prywatności. Tylko papierowi – niepodłączonemu do żadnej sieci – mogła powierzyć swoje wspomnienia oraz myśli. Trzymanie w brudnych dłoniach znajomej tekstury pozwalało poczuć namiastkę bezpieczeństwa, a przede wszystkim normalności. Kira przejrzała ostatnie strony, pragnąc zapomnieć jak bardzo wszystko się zmieniło.

 

 

22 marca

To niesamowite! Ośrodek jest jeszcze nowocześniejszy niż sądziłam. Wszystko tutaj lśni. Wciąż nie wierzę, że właśnie ja dostałam się do elitarnej grupy mogącej odbyć praktyki w ISC. Jestem padnięta po podróży i szeregu sprawdzań tożsamości, ale było warto. Jutro mamy zostać oprowadzeni po kompleksie. Nie mogę się doczekać.

 

23 marca

Nie wiem, po co Atsuko, moja współlokatorka, ciągle słucha wiadomości. Podobnie jak miesiąc, dwa i trzy miesiące temu wszyscy powtarzają plotki o wyścigu zbrojeń oraz nadchodzącej rzekomo wojnie. Jakoś w nią nie wierzę. Ot, tania sensacja. Nie wiem nawet, dlaczego marnuję papier na pisanie o tych bzdurach.

 

Dzisiaj oprowadzili nas po ośrodku. Nawet nie marzyłam o tak świetnie wyposażonych laboratoriach. Przeprowadzają tu eksperymenty chyba we wszystkich dziedzinach nauki. Przechodziliśmy też koło dziwnego, ogromnego bunkra. Zajmuje powierzchnię co najmniej kilku hektarów, jeśli nie więcej. Do tego jest dosyć wysoki. Nasz przewodnik mówił, że przeprowadzany jest tam super tajny eksperyment i nikt nie wie, jaki dokładnie. W każdym razie stoi już od ponad dziesięciu lat. Ciekawa jestem, co się tam dzieje. Może kiedyś zostanę dopuszczona do tego projektu?

 

 

Teraz była w tym przeklętym bunkrze i wcale jej się to nie podobało. W mdłym świetle zobaczyła swoje drżące dłonie. Zacisnęła je w pięści, by przestały się trząść. Spojrzała na towarzyszy, lecz niewiele się zmieniło. Wszyscy trwali z pustką lub rozpaczą w oczach, a jedyny wyjątek stanowił Peter zajęty rozpracowywaniem zamku. Kira prawie już przyzwyczaiła się do upartego brzęczenia lamp, więc właściwie nie zwracała na nie uwagi. Tylko napady kaszlu występującego u każdego przerywały monotonię. Potrzebowali wody, aby przemyć pokryte pyłem gardła, ale w pomieszczeniu nie znajdowało się kompletnie nic.

 

Konrad niespodziewanie rzucił się do zawalenia. Z desperacją na twarzy usiłował przesunąć ciężkie bryły. Kira przyglądała się jego bezowocnym wysiłkom z cieniem zainteresowania. Przez krótką chwilę zapragnęła przyłączyć się do niego, zrobić cokolwiek, co mogłoby przyczynić się do uratowania. Została jednak na swoim miejscu. Musiała myśleć racjonalnie. Musiała! Zmęczenie nikomu nie pomoże. Powinni oszczędzać siły, a przejścia i tak nie zdołają odsłonić.

 

Skupiła się znów na dzienniku. Postanowiła poukładać sobie, co się dzisiaj stało. Może to jej pomoże.

 

 

24 marca

Zaprowadzili nas do Centrum Informacji.

 

 

Zawahała się, niepewna, co dalej pisać.

 

 

Mają tam ekrany nadające wiadomości różnych stacji oraz nagrania z kamer w wielu miastach na całym świecie. To się stało, kiedy wyjaśniali nam znaczenie tego centrum. Nagle zawył alarm. Widziałam bombardowanie miast. Ze stolicy nagrania się urwały. Ponoć spuścili tam atomówkę.

 

 

Zadrżała, wstrząsana bezgłośnym szlochem. Łzy kapały na papier, powodując plamy. Zawsze prowadziła notatki nienagannym wpisem, lecz trzęsące się ręce odmawiały posłuszeństwa.

 

 

Wszyscy przestali się nami przejmować. Jesteśmy tylko studentami, nikim ważnym. Gdy rozległy się alarmy zagrożenia ISC, rozpoczęła się ewakuacja. Musieliśmy radzić sobie sami. Tom…

 

 

Mocniej zacisnęła palce na długopisie.

 

 

…oberwał odłamkiem rozbitego szkła. Bombardowali ośrodek. Bunkier wydawał się jedynym ratunkiem. Peter shakował drzwi. Jesteśmy w środku, ale uwięzieni przez zawaloną ścianę.

 

 

Postawiła wreszcie kropkę i zerknęła na tekst. Z trudem odczytywała samodzielnie napisane słowa. Gwałtownie zamknęła dziennik i schowała go do wewnętrznej kieszeni kurtki. Znów dostała napadu kaszlu, aż poczuła w ustach smak krwi. Przymknęła na chwilę oczy, za wszelką cenę starając się uspokoić oddech. Leżała, wpatrzona w coraz słabsze jarzeniówki. Peter czasem przeklinał pod nosem, lecz inni zupełnie nie reagowali. Nawet Konrad porzucił wszelkie działanie.

 

Mijały nieokreślone minuty, godziny… Wszyscy powyłączali komórki z obawy przed nieodwracalnym wyczerpaniem baterii, więc nie znali dokładnego czasu. Atsuko w końcu przestała płakać, tylko skuliła się na podłodze.

 

Kira nigdy nie cierpiała na klaustrofobię, ale odnosiła wrażenie, że to się właśnie zmienia. Rozpacz mieszała się z przerażeniem. Ściany zdawały się przysuwać nieubłaganie z chęcią zmiażdżenia wszystkiego na swej drodze. Dziewczyna potrząsnęła głową, by odegnać głupie wizje.

 

Wtem lampy zamigotały i zgasły. Nastała ciemność. Rozległo się parę zduszonych okrzyków, wściekłe przekleństwa Petera. Kira bała się, że serce zaraz wyrwie się z jej piersi – biło tak mocno. Mrok wzmagał i tak olbrzymie przerażenie.

 

– Udało się! – usłyszała entuzjastyczny głos Peter’a.

 

Rozległy się jęki dawno nieużywanych urządzeń zmuszanych teraz do ruchu. W ciemności wpierw pojawiła się pojedyncza jasna linia, która z czasem coraz bardziej się rozszerzała w miarę otwierania wrót. Kira zmrużyła oczy, oślepiona nagłym blaskiem. Wstała ociężale i zbliżyła się do przejścia. Wpierw doszedł do niej słodki zapach kwiatów oraz łagodny szelest liści połączony z wesołym ćwierkaniem ptaków. Potem owiał ją ciepły wiatr o świeżym, przyjemnym zapachu wiosny – tak innym niż zatęchłe powietrze, którym do tej pory oddychała. Wzrok irytująco powoli przyzwyczajał się do światła, a gdy to wreszcie zrobił, Kira zupełnie osłupiała. Ujrzała widok jak z tropikalnego lasu: olbrzymie, barwne kwiaty, równie kolorowe ptaki, soczyście zielona trawa, wysokie drzewa. Z kilku ust naraz wydobyły się zdumione westchnięcia.

 

Niepewnie, ostrożnie wkroczyli do dżungli, zostawiając za sobą ciemne pomieszczenie. Nie przejęli się specjalnie, kiedy drzwi się za nimi zamknęły. Rozglądali się zszokowani. Jakim cudem wciąż znajdowali się w bunkrze? Niesamowicie wysoki sufit z lampami udającymi słońce pozostawał ledwie widoczny. Poprzez zarośla i pnie drzew niewiele się dostrzegało, więc nie mieli pojęcia, jaką szerokość ma to miejsce. Spośród różnych dźwięków Kira pierwsza wyłapała szum wody. Przedarła się przez gęste krzaki i stanęła przed dość szerokim potokiem wypływającym przez kraty w pomalowanej na zielono metalowej ścianie – zapewne tej, którą od drugiej strony pokrywają zniszczone ekrany. Tylko przez krótki moment dziewczyna pomyślała o zagrożeniach, o możliwym zatruciu oraz w ogóle nieznanym pochodzeniu tej wody, bo i tak zaraz już piła ją łapczywie. Pozostali przyszli za nią, więc teraz także z ulgą gasili pragnienie.

 

Otaczające ich gałęzie uginały się od owoców, lecz żadne nie wyglądały całkiem normalnie. Niektóre przypominały pomarańcze, granaty, winogrona, nawet jabłka, jednak większość w ogóle stanowiła odrębne, dziwne gatunki.

 

– Czekaj – polecił Igor, gdy Atsuko sięgała po najbliższe kiwi. – Nie wiemy, co jest w tych owocach.

 

– I tak wypiliśmy już wodę. Mogła być zatruta – mruknęła Kira w trakcie obmywania twarzy z pyłu.

 

– Nie ryzykujmy więcej. – Konrad z wahaniem zgodził się z kolegą. – Nie wiemy, co to za miejsce ani jakie eksperymenty tu przeprowadzano. Rozejrzyjmy się. Jeżeli nie znajdziemy żadnego normalnie wyglądającego owocu, spróbujemy zjeść te, które są.

 

Wszyscy skinęli głowami, choć Atsuko powstrzymywała się z najwyższym trudem. Kira nie dziwiła jej się. Słodki zapach unoszący się w powietrzu podrażniał pusty żołądek.

 

Czując się jak w dziwnym śnie, szli przez gąszcz. Kira miała coraz większe poczucie nierealności. Najpierw wojna, teraz to… Czekała, aż wreszcie obudzi się z tych głupawych majaków i pójdzie na dalsze zajęcia w ISC. Skąd w ogóle takie pomysły mogły zrodzić się w jej śpiącym mózgu? Może naoglądała się za dużo filmów? Albo za dużo już słuchała o rzekomym wyścigu zbrojeń?

 

Nagły ból wyrwał Kirę z tych płonnych nadziei. Zerknęła z obawą na piekące ramię. Ostry kolec pozostawił na skórze krótką kreskę, z jakiej powoli poczęła wypływać krew. Dziewczyna skrzywiła się, ale nie zareagowała w żaden inny sposób. To niegroźne draśnięcie. Wkrótce się zagoi.

 

Nikt nie miał pojęcia, gdzie właściwie zmierzają. Już dawno zostawili za sobą ścianę, przez co całkiem zapominali, że znajdują się w bunkrze. Konrad pierwszy parł naprzód, nie zważając na liście chlastające go po twarzy oraz pajęczyny rozwieszone pomiędzy gałęziami.

 

Gwałtowne wyjście na otwartą przestrzeń było dla nich szokiem. Po prostu nagle gąszcz się skończył jak za odjęciem ręki, by ustąpić polom, na jakim uwijali się ludzie. Choć nie musieli urodzić się ciemni, od jasnego słońca, a raczej lamp pod sufitem, stali się podobni do mulatów. Nosili lekkie, cienkie stroje – głównie proste koszule, przepaski czy sukienki zrobione prawdopodobnie z naturalnych materiałów. Posługiwali się prymitywnym narzędziami do uprawy roli. Całość wyglądała jak z dokumentu o życiu ostatnich wiosek wolnych od cywilizacji. Kira z coraz większym trudem przypominała sobie, że to nadal betonowy bunkier.

 

Pierwsi tubylcy zaczęli odrywać się od wykonywanych właśnie czynności i spoglądać na dziwnych przybyszy. Kilka kobiet przerwało grzebanie w ziemi, by podejść do nich z ledwie widocznym wahaniem.

 

– Kim jesteście? – zapytała najstarsza z nich, o dłoniach zniszczonych od pracy.

 

Przyjaciele zerknęli na siebie nawzajem. Nawet gdyby wiedzieli, co odpowiedzieć, nie potrafili wydusić z siebie ani słowa. Taka sytuacja nigdy nie powinna się zdarzyć. Była zupełnie… nielogiczna. Prawdopodobieństwo czegoś takiego niewiele przerastało zero.

 

– A… a co to za miejsce? – wydukał Igor.

 

Druga kobieta uśmiechnęła się promiennie.

 

– To nasz dom – odparła z promiennym uśmiechem.

 

– Odejdźcie od nich! – rozbrzmiał ostry rozkaz.

 

Kira nie miała pojęcia, czy został on skierowany do nich, czy do kobiet. Ostatecznie to one się odsunęły, bo przyjaciele wciąż czuli się zbyt ogłupiali, by jakkolwiek zareagować. Z drugiej strony pola nadbiegło trzech groźnie zmarszczonych mężczyzn trzymających ostre dzidy. Wymierzyli broń w przybyszy.

 

– Czego tu chcecie? – warknął przywódca. – A wy wracać do pracy – dodał gniewnie pod adresem współplemieńców.

 

– Chyba się zgubiliśmy – wymamrotał Igor.

 

– Kim jesteście?

 

Co mieli odpowiedzieć? Czy ci ludzie znają pojęcie narodowości? Albo czy rozumieją, kim są studenci?

 

– Gadać!

 

Wtedy zjawiła się kolejna postać – mężczyzna w długiej szacie, z wielkim wisiorem na szyi. Wyszedł z gąszczu w towarzystwie innego wojownika, a Kira dosłyszała ich wymianę zdań.

 

– Pojawili się obcy, kapłanie – powiedział człowiek, wskazując dzidą.

 

– Jacy obcy? – zdumiał się kapłan, nim zerknął w stronę stojących studentów.

 

Na jego twarzy odbiło się mnóstwo emocji, gdy zobaczył przybyszy z innego świata: szok, ciekawość, nadzieja, złość, strach, radość. Z najwyższym trudem przywołał opanowanie i podszedł bliżej.

 

Na widok mężczyzny wojownicy rozstąpili się, więc wkrótce stanął przed wspomnianymi obcymi. Uśmiechnął się dobrodusznie, rozkładając ręce w powitalnym geście.

 

– Witajcie, moi drodzy – przemówił. – Witajcie w naszym domu. Nie zaznacie tu żadnego zła, ponieważ nasz dom jest od niego wolny. Cieszymy się z waszego przybycia. Pochodzicie z zewnątrz, jak sądzę?

 

Dopiero ostatnie zdanie uświadomiło Kirze, że ten mężczyzna ma jakieś pojęcie o rzeczywistości, czego raczej nie mogła powiedzieć o pozostałych.

 

– Na zewnątrz jest wojna – odezwała się szybko, wiedziona nadzieją na pomoc. – Zostaliśmy tu uwięzieni.

 

– Wojna… – powtórzył powoli. – Tak, bogowie walczą ze sobą i nawet tutaj czujemy tego skutki. Świat trząsł się w posadach.

 

Dziewczyna zgłupiała. Czy on mówił poważnie? Czy naprawdę też z niczego nie zdaje sobie sprawy?

 

– Chodźcie z nami, przyjaciele. Odpoczniecie – zaproponował kapłan. – Imię me Palran i pomagam tym ludziom jak mogę.

 

– Ale…

 

Konrad szturchnął Kirę i pokręcił głową. Przerwała w pół zdania, choć pragnęła zadać wiele pytań.

 

– Poczekajmy – szepnął jej, gdy ruszył za gospodarzem.

 

Skinęła głową. Całe racjonalne myślenie zaczynało brać w łeb. Gubiła się we własnych myślach i nie miała pojęcia, co sądzić o tym wszystkim. Oddychała powoli, by się uspokoić. Powinna dokładnie przeanalizować fakty, jednak… nie potrafiła. Co tu się działo?

 

W towarzystwie wrogich wojowników oraz pogodnych rolników studenci podążali za Palranem. Wkrótce znaleźli się w wiosce składającej się z prostych, mało wytrzymałych chałup zbudowanych głównie z drewna i liści. Nigdzie nie dało się dostrzec oznak cywilizacji. Kapłan zaprowadził przybyszy do jednego z domów, gdzie mogli wypocząć przed niedaleką kolacją.

 

– Myślicie, że lampy palą się wtedy, kiedy słońce, czy po prostu zaprogramowali je na stałe godziny? – zapytał Peter, kiedy zostali sami.

 

Pozostali nie wydawali się tym szczególnie zainteresowani. Porozkładali się na ziemi, odpoczywając, a przede wszystkim próbując odnaleźć się w nowym świecie. Atsuko nie odstępowała Igora nawet na krok, na co Kira zwróciła uwagę. Przypomniała sobie, że już wtedy, na początku praktyk między nimi pojawiła się jakaś iskra. Prawdopodobnie, gdyby nie ta cała sytuacja, nic by z tego nie wyszło, a tak – mają swoją szansę, choć okupioną tragedią.

 

Kira powtórzyła w myślach to jedno słowo „wtedy”. Jedno krótkie określenie, a zawierało się w nim więcej niż można podejrzewać. Wtedy – kiedy wszystko było normalne, kiedy nic nie zapowiadało tego… tego wszystkiego.

 

Już wkrótce za oknami zrobiło się ciemno, a do gości przyszedł jeden z tutejszych mężczyzn.

 

– Kapłan pragnie zjeść z wami kolację – oznajmił.

 

Powstawali z ziemi, po czym wysypali się na zewnątrz. Na niebie błyskały gwiazdy i księżyc, ale… to był tylko betonowy sufit z lampami, nic ponadto. Dopiero po chwili Kira zdała sobie sprawę, że coś jeszcze tutaj nie pasowało. Reakcja wieśniaków świadczyła, że także oni spostrzegli dziwne zjawisko. Ze strachem spoglądali w niebo.

 

– To znak od bogów! – zawołał ktoś.

 

Ludzie klękali na ziemi, a studenci rozglądali się z zaskoczeniem. Teraz, w zapadającym mroku widoczna stała się migająca, czerwona poświata dostrzegalna głównie nad dżunglą.

 

– To alarm – szepnął Konrad.

 

– Bogowie przemawiają do nas – zagrzmiał głos Palrana, który właśnie się zjawił. – Oddajmy im pokłon.

 

Rozgorączkowany Konrad doskoczył do kapłana.

 

– Skąd jest to światło? – pytał napastliwie. – Skąd? Musimy tam iść!

 

– Dobrze, pójdę z wami, by odczytać zew bogów – odparł dostojnie mężczyzna. – Chodźmy więc.

 

Atsuko z lękiem zerknęła na dżunglę – przerażająco ciemną poza zasięgiem wioskowych pochodni.

 

– Teraz? Sami? W ciemnym lesie? – pisnęła, przytulając się do Igora.

 

– Nie masz się czego obawiać, dziecko – uspokoił ją Palran z ojcowskim uśmiechem. – To nasz dom, który jest wolny od wszelkiego zła. Jesteś tu bezpieczna. Chodźmy – powtórzył.

 

Miejscowi obserwowali uważnie, jak dziwni przybysze wraz z ich kapłanem zagłębiają się w mrok. Kira z trudem powstrzymywała strach. Pochodnia rozsądnie zabrana przez Igora nie dawała zbyt wielkiej poświaty. Wszędzie coś szeleściło, jakby miało zaraz wypaść, by rozszarpać naiwne ofiary. Atsuko kurczowo trzymała się swego obrońcy, jawnie okazując przerażenie. Konrad ukrywał niepewność albo naprawdę bardziej myślał o nadziei na wyzwolenie niż jakimkolwiek zagrożeniu. Peter szedł obojętnie, co wydawało się tak dziwne, że w Kirze zrodziło się pewne podejrzenie. Czy on aby nie wierzy, że tylko gra w grę komputerową i ma kilka żyć? Możliwe… Ponoć psychologicznie to ma sens…

 

Po około godzinnej wędrówce grupa dotarła wreszcie do muru bunkra. Prawdopodobnie trafił tutaj potężny pocisk, przez który beton popękał i odpadł. Powstał naprawdę spory wyłom, jednak ostał się szkielet ściany – mocne pręty tworzące kratę oddzielającą od świata zewnętrznego. Kira powoli podeszła bliżej i wyjrzała przez otwór. Istniejący tu wcześniej park został praktycznie zmieciony z powierzchni ziemi. Zostało kilka samotnych drzew i alarmowe lampy migające na czerwono. Wcześniej może wydawały jeszcze sygnał dźwiękowy, lecz głośnik musiał się zepsuć. Blask światła był za to na tyle mocny, że nadawał czerwoną poświatę także we wnętrzu bunkra.

 

Konrad dopadł kraty i zaczął szarpać prętami. Oczywiście nie puściły. Tak blisko… a jednocześnie tak daleko od wolności. Zostali zamknięci z dzikusami w tym dziwnym miejscu. Co ich mogło uratować? Z nowoczesnym sprzętem bez problemu przecięliby metalowy szkielet, ale dzidami tego nie dokonają.

 

*

25 marca

Pojawiła się szansa. Palran, przywódca tutejszej wioski, powiedział nam o owocu zwanym u nich kwaśnicą. Z wyglądu przypomina nieco cytrynę, lecz ma nienaturalnie mocniejszy smak. Podejrzewam w tym laboratoryjną pracę naukowców. Kwaśnica jest tak kwaśna, że sama w sobie stanowi już kwas szkodliwy dla ludzkich narządów. Palran zna czasochłonny, ale prosty sposób na wytworzenie z owoców naprawdę silnego kwasu, który może dać radę uszkodzić kraty. Tubylcy nam pomogą, jeśli w zamian wesprzemy ich na roli oraz w budowie kanału nawadniającego. To chyba uczciwa cena. Na razie zostaniemy w wiosce.

 

Już nastał dzień, więc musimy ruszać. Ja i Igor zaczniemy budowę laboratorium, o ile będzie można to tak nazwać.

 

 

Kira zamknęła dziennik i łącznie z długopisem schowała go pod szmaty pełniące rolę posłania. Razem z towarzyszami niedoli wyszła na dwór. Ubrani w proste, lniane stroje niewiele różnili się od miejscowych. Tylko Atsuko ze względu na charakterystycznie skośne oczy zwracała na siebie uwagę dzieci. Ona, Peter i Konrad ruszyli z rolnikami, podczas gdy Kira z Igorem poszli na miejsce powstania przyszłego laboratorium. Z pomocą paru tubylców drążyli w drewnie rurki i miseczki, tworzyli coś na kształt stołów. Pod okiem Palrana montowali to wszystko w całkiem nieźle wyglądającą całość. Następnie przyszedł czas na żmudne zbieranie kwaśnic, co zajęło dobre kilka godzin. Cały proces tworzenia kwasu faktycznie trwał długo na takim etapie rozwoju nauki. Kira z niechęcią myślała, że choć współcześnie zajęłoby to najwyżej pół tygodnia, tutaj mogło się to przerodzić w o wiele więcej dni.

 

Oboje z Igorem smętnie obserwowali małe kropelki sączące się przez materiał. Praca nie należała do trudnych, lecz bardzo monotonnych. Mimo to dawała nadzieję na powrót do normalnego świata.

 

Wreszcie nadszedł wolno zapadający wieczór. Pięcioro studentów zebrało się przy wyłomie z niewielką metalową miseczką rozcieńczonego kwasu. Musieli jeszcze go podgrzać, by większość wody wyparowała, a potem szybko wylać, zanim przeżre się przez denko. Igor z najwyższą uwagą wykonywał te czynności. Gdy pierwsze krople spadły na pręty, rozległ się syk. Kwas nie starczył na wiele, jednak i tak zrobił małe dziurki dające początek procesowi przebicia się na zewnątrz.

 

– To zajmie nam mnóstwo czasu – ponuro skomentował Konrad. – Kwas jest zbyt słaby.

 

– Z tym, co mamy, nie zrobimy nic więcej. Zajmie długo, ale się stąd wydostaniemy – zaznaczył Igor.

 

Atsuko rozpromieniła się po raz pierwszy od niedawnej katastrofy. Peter uśmiechnął się lekko, podobnie jak Kira. Wpatrywała się w najbliższą migającą lampę alarmową przypominającą tutaj o cywilizacji. Chociaż nie minęło zbyt wiele, Kira czuła, jak jej umysł pragnie przyzwyczaić się do nowych warunków, zapomnieć o bolesnej przeszłości. Jednak ona nie zamierzała na to pozwolić. Należała do innego świata, a wkrótce do niego wróci – nawet, jeżeli tamten został już całkiem zmieniony przez wojnę.

 

Przyjaciele wrócili do wioski z mniejszym lękiem niż poprzednio. Powoli zawierzali, że w tym wielkim betonowym domu nie ma wielu zagrożeń. W wiosce mieszkańcy pokłonili się czerwonej poświacie, zawodząc swe pieśni, po czym rozpoczęli jedzenie uroczystej kolacji. Przybysze zostali zaproszeni do wspólnego kręgu. Jak wyjaśnił im Palran, co tydzień organizowano wspólną wieczerzę jednoczącą członków plemienia.

 

Z początku Kira opierała się nowym zaskakującym smakom, ale ostatecznie głód przeważył. Naturalne jedzenie okazało się całkiem znośne, a nawet dobre.

 

Na koniec uczty, przy świecącej z nieba pełnej tarczy księżyca, tubylcy powstali. Palran nalał każdemu dorosłemu „świętego napoju” zesłanego rzekomo przez bogów. Wojownicy otrzymali nieco inny – pochodzący od pana wojny. Miała dodać im siły i męstwa, by bronili swój bezpieczny dom przed wszelkimi zagrożeniami. Studenci – jako obcy – nie mieli prawa się do nich przyłączyć, ale obserwowali wszystko z fascynacją. Nie sądzili nigdy wcześniej, że przyjdzie im kiedyś obserwować rytuały faktycznie prymitywnych ludzi. Telewizja nie oddawała tej atmosfery uniesienia i nabożności. To było niesamowite. Ci ludzie naprawdę wierzyli w swoich bogów.

 

Po tej części uroczystości powoli zbierano naczynia, by móc je jeszcze wykorzystać. Kira pomagała kobiecie w średnim wieku przenieść resztki do specjalnego pomieszczenia. W trakcie pracy spostrzegła, że tamta nosi dziwny wisiorek. Wyglądał jak… zegarek elektroniczny. Bo to chyba rzeczywiście był zegarek elektroniczny. Co robił w tej dziczy?

 

– Co to jest? – Kira zagadnęła towarzyszkę.

 

– Wisiorek. – Kobieta wzruszyła ramionami.

 

– Skąd go wzięłaś?

 

– Czy ja wiem… Znalazłam kiedyś w chacie. Może należał do mojej matki…?

 

– Ładny – rzuciła dziewczyna w zamyśleniu, a tutejsza uśmiechem podziękowała za komplement.

 

Po wysprzątaniu środka wioski, mieszkańcy rozeszli się do chałup. Kira skorzystała z tego, że Atsuko odprowadzała jeszcze roześmiane dzieci. Dzięki temu mogła przez chwilę porozmawiać z Igorem sam na sam.

 

– Zastanawiałeś się już, kim są ci ludzie? – zapytała ostrożnie. – I po co ich tu umieszczono?

 

– Trochę tak – przyznał chłopak. – Sądzę, że przesiedlono plemię z wioski, aby móc na bieżąco badać jego życie. W głuszy to ciężkie, gdzie pierwotna kultura i tak niedługo zaniknie. Tutaj na pewno wszędzie są kamery, które przekazywały obraz do tamtych ekranów.

 

– Też doszłam do takiego wniosku – mruknęła dziewczyna. – Ale sama już nie wiem… Widziałam u jednej z tutejszych zegarek elektroniczny.

 

– I?

 

– Skąd go wzięła? Poza tym tutejsze dzieci są jeszcze jasne, nie spalone przez słońce. Oni nie są murzynami.

 

– Nadal nie rozumiem, o co ci chodzi. Zegarek mógł zostawić jeden z badaczy.

 

– Dobra, nieważne.

 

Kira machnęła ręką, wchodząc do chaty. Jakaś myśl, jakieś podejrzenie pojawiło się gdzieś w umyśle, ale pozostawało nieuchwytne. Dziewczyna usiadła na swoim posłaniu. Jeszcze niedawno z powodzeniem zanalizowałaby obecną sytuację, jednak brakowało jej sił i dotąd nieskończonych pokładów racjonalizmu.

 

*

 

1 kwietnia

 

Dzisiaj Prima Aprilis. Cały ten bunkier to chyba jeden wielki żart, tylko dziwnym trafem nie mam ochoty na śmiech.

 

Minął tydzień. Człowiek to dziwne stworzenie. Łatwo się asymiluje.

 

Peter wciąż zachowuje się jakby grał w grę komputerową. Nie mam wykształcenia psychologicznego, ale boję się, że jest z nim źle. Z drugiej strony jest szczęśliwszy ode mnie.

 

Igor i Atsuko także niewiele się martwią. Wieczorami znikają razem na całe godziny.

 

Konrad zaczął spotykać się z Malą – dziewczyną z wioski. Z ochotą chodzi pomagać tubylcom, aby mieć możliwość siedzenia przy Mali. Zmienił się, uspokoił.

 

A ja? Ja czuję, że to nie jest moje miejsce. Wystarczyło, aby minęło tylko kilka dni i już w ogóle nie wierzę w możliwość mojego pozostania tutaj – a przynajmniej przy jednoczesnym zachowaniu zdrowych zmysłów. Pragnę stąd odejść jak najszybciej. To nie jest mój świat. Ja tu nie pasuję.

 

Kraty niszczeją bardzo wolno. Każdej nocy dłużej niż inni zostaję, by obserwować żrący kwas.

 

Wczoraj jedna z kobiet urodziła dziecko. Potem odbyła się cała uroczystość przyjmująca nowego człowieka do wspólnoty. To była wielka zabawa, co mnie zdziwiło. Z tego, co wiem, w takich kulturach wiele niemowląt umiera. Potem odkryłam, że się rodzi się tutaj bardzo mało dzieci. Kobiety rzadko zachodzą w ciążę, często zdarzają się poronienia. Nie wiem jeszcze, czego to skutek. Chemii wszędzie wokoło?

 

*

22 kwietnia

Dzisiaj powinno się udać. Kwas już prawie przeciął kraty. Dzisiejsza dawka pozwoli nam stąd wyjść, da nam wolność. Powoli zmierzcha. Zaraz idziemy do otworu.

 

Nie spakowaliśmy się. Właściwie nie mamy czego pakować. Inni zdążyli się dawno pozbyć starych ubrań, wyczerpane komórki gdzieś się zapodziały. Nie wiem, jak sobie poradzimy. Mam nadzieję, że szybko znajdziemy miasta.

 

 

Narzuciła kurtkę trzymaną przy posłaniu od samego początku. Była już mocno zniszczona, lecz wciąż nadawała się do noszenia. Włożyła dziennik do lekko przetartej wewnętrznej kieszeni.

 

Wszyscy pięcioro znali już na pamięć drogę do wyłomu. Towarzyszyła im czerwona, migająca poświata. Właściwie to dziwne, że lampy wciąż działały. Miały naprawdę mocne baterie, pewnie podłączono je także do baterii słonecznych.

 

Na miejsce dotarli jednocześnie z Palranem, który najwyraźniej pragnął uczestniczyć w chwili ważnej dla przybyszy. Wszyscy wpatrywali się w Igora wpierw męczącego się z rozpaleniem ognia, następnie podgrzewającego ciecz. Wreszcie wylał kwas na ostatnie trzymające się pręty w tej części wyłomu. Odczekał chwilę i z rozmachem kopnął w kratę.

 

Powstało przejście.

 

– Cieszę się, że tego dokonaliście – odezwał się Palran. – Może jednak zostaniecie jeszcze na dzisiejszą noc? Niedługo zapadnie mrok, a świat, do jakiego zmierzacie, nie jest tak bezpieczny jak nasz.

 

Kira nie mogła nie zgodzić się z taką argumentacją. Wolałaby już stąd odejść, ale poczekanie do świtu uznała za zdecydowanie lepszy pomysł. Przejście już powstało, więc rano nic ich nie powstrzyma.

 

– Dziękujemy bardzo – odparł Igor w imieniu grupy. – To będzie dla nas zaszczyt.

 

Gdy wrócili do wioski, przekonali się, że na ich cześć zorganizowano wielką zabawę. Wszyscy opychali się przepysznymi daniami, aż nadszedł moment rozlania świętego napoju. Palran powstrzymał ustawiających się przepisowo współplemieńców.

 

– Nasi goście mieszkali z nami dostatecznie długo, by stać się godnymi posmakowania świętego napoju – obwieścił.

 

Studenci z lekkim zdziwieniem przyjęli kubki z płynem. Kira powąchała ostrożnie, a w nos poraził ją mocny, ostry zapach.

 

– Dzięki wam, bogowie, za dar, jaki nam ofiarowujecie! – zakrzyknął kapłan.

 

Wszyscy jednocześnie podnieśli do ust święty napój. Kira upiła łyk, ale ukradkiem go wypluła. Większego paskudztwa w życiu nie próbowała. Z tego, co poczuła, był to alkohol, ale o dziwnym smaku. Prawdopodobnie robili go z miejscowych owoców czy czegoś… Pozostali nie podzielali jej zdania i z przyjemnością pochłonęli całą porcję.

 

Rozpoczęła się zabawa przy rozpalonym wielkim ognisku. Parę osób grało na prymitywnych bębenkach, a większość miejscowych ruszyła do tańca. Podskakiwali w rytm muzyki wokoło płomieni. Jednocześnie lała się coraz większa ilość tutejszego alkoholu, ponieważ na czas wyjątkowego święta Palran pozwolił brać go dowoli. Tancerze zachowywali się swobodniej, mężczyźni przybliżali się do kobiet zwodzących ich swymi zmysłowymi ruchami. Ciepły klimat, kuse stroje tylko sprzyjały atmosferze.

 

Konrad wypił trzeci kubek świętego napoju i dołączył do Mali. Zachowywał się zupełnie jak inni – tak nie przypominając dawnego siebie.

 

– Nie uważasz, że jest z nim coś nie tak? – szepnęła Kira do Igora.

 

– Z Konradem? – Spojrzał na nią jak na idiotkę. – Co z nim może być nie tak?

 

Igor z Atsuko powstali, by wciąć udział w zabawie. Wkrótce jakieś dziewczyny wyciągnęły również Peter’a. Kira cofnęła się w cień rzucany przez drzewa. Bała się. Wcześniej przynajmniej miała przyjaciół podobnych sobie, a teraz otaczały ją same dzikusy. Zanim ktokolwiek zwrócił na nią uwagę, pobiegła do wspólnej chaty. Skuliła się na posłaniu i przykryła kocem, choć noc zapowiadała się wyjątkowo gorąca. Może powinna wrócić, upić się… Może to jedyne dobre rozwiązanie? Rano i tak stąd odejdzie. Przeżyje te ostatnie parę godzin.

 

Z trudem zasnęła, dręczona niepokojem. Kiedy się obudziła, w chałupie zastała swych śpiących przyjaciół. Obudziła ich brutalnie, poznając, że minęło już południe. Wstali ociężale, niezadowoleni z krótkiego odpoczynku.

 

– O co ci chodzi, Kira? – jęknęła Atsuko. – Jest jeszcze wcześnie.

 

– Wcale nie. Idziemy. Najwyższa pora dla nas. No już, zbierajcie się – nakazała dziewczyna.

 

Dojście do siebie oraz zjedzenie śniadania zajęło im sporo czasu. Dopiero godzinę później, znów w towarzystwie Palrana dotarli pod wyłom.

 

Przejścia nie było.

 

Kira zachwiała się, gdy ujrzała betonowy kloc tarasujący otwór w kratach, jaki robili tak długo. Za wszelką cenę starała się uspokoić, myśleć rozsądnie, ale… Jak to się w ogóle mogło zdarzyć?!

 

– Niezmiernie mi przykro. – Kapłan wyraził swój żal. – Akurat dziś ten głaz musiał tu spaść z nieba.

 

Dziewczyna zerknęła w górę. Nie dostrzegała sufitu, oślepiona przez światło. Nie miała żadnej pewności, że ten kloc oderwał się od niego i spadł akurat dokładnie w tym miejscu.

 

– Nie dałoby się go przesunąć? – zapytała słabym głosem.

 

– Niestety, nawet kilku ludzi go nie uniesie. Ugościmy was, zanim nie zrobicie sobie nowego przejścia.

 

Kira złapała Igora za ramię, by odejść z nim parę kroków w gąszcz.

 

– Sądzisz, że to naturalne, że kawałek sufitu odpadł akurat dziś w nocy w tym miejscu? – powiedziała powoli.

 

– Czy ja wiem… Nikt by go przecież nie przeniósł. Zdarza się. Bunkier został naruszony przez bombardowania. To możliwe.

 

– Żartujesz? Nie wierzę w takie przypadki!

 

– A w co wierzysz? Że ci ludzie, którzy przyjęli nas jak krewnych, chcą naszej szkody? Zastanów się, co mówisz, Kira.

 

Ścisnęła skronie dłońmi. Nie wiedziała, co tu się dzieje. Chciała stąd wyjść! Natychmiast!

 

– Uspokój się – poradził jej Igor, odprowadzając z powrotem do reszty. – To szok, wiem, ale przeżyjemy.

 

– Tak, jasne. Przeżyjemy – wydusiła z siebie.

 

Oddychała powoli dla opanowania serca bijącego w szaleńczym tempie. Ledwie docierało do niej, co się dzieje wokół. Wrócili do wioski, do starego rozkładu dnia. Czekał ich kolejny miesiąc wydzielania kwasu. Kira przez najbliższe dni nie miała dyżuru w laboratorium, więc tylko automatycznie wykonywała proste ruchy łopatą przy budowaniu tego głupiego kanału. Już prawie był skończony, więc wkrótce znajdzie się co innego do roboty.

 

Powoli odzyskiwała spokój. Cały czas powtarzała sobie, że jakoś to będzie, że jeszcze tylko miesiąc i już. Nie chodzili już pod wyłom, Igor obiecał robić to samodzielnie. Przez ciągły stres oraz strach Kira nie mogła sypiać. Tylko z powodu zmęczenia nie sprawdzała, jak szybko kwas przecina pręty.

 

Przyszła jej pora na robienie kwasu. Minęły trzy dni, więc całkiem doszła już do siebie. Odłączyła się od grupy rolników, aby podążyć do laboratorium. Stanęła jak wryta. Część rurek się połamała – możliwe, że z powodu drobnych zwierząt żyjących w bunkrze. Miseczki leżały porozwalane, na stole zalegała warstwa opadłych liści. Nikt tu nic nie robił może nawet od czasu upadku betonowego kloca w mało właściwie miejsce. Kto miał wczoraj dyżur? Konrad.

 

Kira nie walczyła z ogarniającą ją wściekłością. Biegiem odnalazła kolegę pomagającego zbierać owoce.

 

– Co ty sobie wyobrażasz?! – wrzasnęła, zupełnie nad sobą nie panując. – Gdzie wczoraj byłeś?

 

– Naprawiałem dach rodzicom Mali. To przyda się bardziej niż ten nasz kwas.

 

Kira zaniemówiła na krótką chwilę. Jak to „bardziej się przyda”?

 

– To droga do naszej wolności, nie rozumiesz?!

 

– A czy właściwie warto tam wracać?

 

– Co tu się dzieje? – rozległ się głos Igora.

 

– On nie pracował przy kwasie – wyjaśniła szybko dziewczyna. – A ty? Robiłeś to?

 

– Palran prosił mnie, bym pomógł z budową nowej chałupy – odparł swobodnie.

 

– Nie wierzę… Ja po prostu nie wierzę… Wszyscy postradaliście rozum!

 

– A może to ty go postradałaś – wtrącił Konrad. – Źle ci tu? Chcesz wracać do świata pogrążonego w wojnie? Po co? Jaki to ma sens? Tu jesteśmy bezpieczni. Tu nie ma żadnego zła.

 

– Dobra, zostańcie, jeśli chcecie. Nie obchodzi mnie to. Ja się stąd wydostanę!

 

Ludzie patrzyli na nią jak na chorą psychicznie. Może mieli rację. A może ona miała. Nie zamierzała się poddać. Opuści to przeklęte miejsce. Mimo świeżego powietrza dusiła się. Pobiegła do wyłomu i padła na kolana przy kratach. Łzy spływały jej po policzkach. Była zamknięta.

 

*

Nie wiem, ile minęło czasu. Nie mam pojęcia, który jest dzisiaj dzień, jakiego miesiąca. Właściwie mało mnie to interesuje. Dni mijają podobne do siebie. Wstaję rano, wymykam się do laboratorium i zbieram rozcieńczony kwas. Odciągają mnie od tego. Każą mi pracować dla dobra wioski. Mam dosyć tej cholernej wioski i tych cholernie miłych ludzi.

 

Nie wylewam kwasu na bieżąco. Jeżeli to zrobię, zauważą, jak blisko zwycięstwa jestem. A wtedy spadnie kolejny głaz. Ja to wiem. Zbieram kwas do miski. Już niedługo się przebiję. Minęło wiele czasu. Zdecydowanie za wiele.

 

*

Straciłam kwas.

 

Jakiś ptak przewrócił miskę. Moja cała praca wsiąknęła w ziemię. A może to wojownicy ją przewrócili? Oni obserwują mnie nieustannie. Czuję na sobie ich wzrok, gdy próbuję wymknąć się do laboratorium. Zaciągają mnie do zbierania owoców. Nie mam zamiaru im pomagać.

 

Ludzie są dla mnie tylko względnie mili. Nie ufają mi, podobnie jak moi niegdysiejsi przyjaciele. Jestem inna.

*

 

Nie mam czasu chodzić do laboratorium. Muszę udawać jedną z nich, inaczej mnie w końcu zabiją. Nie wiem, jak długo będą się nabierać. Nocami wymykam się do laboratorium, a dniami udaję „normalną”. To wszystko zajmuje mi mnóstwo czasu, ale wciąż zbieram kwas. To nic, że mam poparzone dłonie. Muszę się stąd wydostać jak najszybciej!

 

*

Straciłam część kwasu. Na szczęście sporo odratowałam. Trzymam miskę w kryjówce wśród liści, zabezpieczoną ziemią. Nie odnajdą jej tam.

 

Atsuko i Igor się pobrali. Przysięgali sobie wierność przed tutejszymi bogami. Czy naprawdę w nich wierzą? Raczej nie. To niemożliwe. Po prostu niemożliwe.

 

Dostali osobną chatę. Atsuko ponoć jest w ciąży. Szybko im poszło.

 

*

Boję się.

 

Dzisiaj wszyscy znowu kłaniali się poświacie. Moi starzy towarzysze też. Zapytałam Igora, dlaczego to robi. Odparł, że składa hołd bogom, którzy dają im znak. Przypomniałam mu o lampach alarmowych. Wyśmiał mnie. Oni naprawdę zapomnieli o cywilizacji. Zapomnieli o… o wszystkim, o całym poprzednim życiu. Jak to możliwe? A jeśli to przez całą tę okolicę? A jeśli ze mnie też powoli wyciekają wspomnienia? Nie, ze mnie nie wyciekną. Mam mój dziennik, mogę go przeczytać. Wszystko pamiętam. A może nie? A jeśli zapomnę, jak się czyta? Co wtedy zrobię?

 

Muszę się dowiedzieć, co ich zmienia. Może to alkohol? Jako jedyna go nie piję. Jest paskudny, a poza tym jest oznaką poddaństwa tym bogom. Udaję, że piję, bo inaczej by mnie tu wyklęli. Chyba nie wszyscy dają się nabrać na moją grę. Rolnicy tak, jednak wojownicy coś podejrzewają. I Palran… Ciągle mnie obserwuje. On musi wiedzieć, co robię. Wysyła mnie do ciężkiej pracy, gdzie oparzenia na dłoniach strasznie pieką. Nie mogę ich pokazywać. Nie powinnam ich mieć.

 

*

Przez materiał przesączyła się jedna kropla, potem następna. Skapywały z cichym pluskiem do podstawionej miseczki. Gdy porcja się skończyła, Kira przelała zawartość do dużej, głównej misy. Brakowało już tylko trochę. Zaraz świt, a ona musi wracać do chaty, by udawać normalną mieszkankę wioski. Zastanowiła się przez chwilę. Schowała rozcieńczony kwas do skrytki wśród zarośli, a miseczkę odłożyła na miejsce. Zerknęła na zebrane przez siebie owoce. Sam proces odsączania trwa parę godzin, a w tym czasie nie potrzeba jej tutaj. Już dzisiaj mogłaby opuścić bunkier! O ile znowu coś się nie stanie…

 

Kira pospiesznie obrała i pokroiła kwaśnice. Wszystko odpowiednio przygotowała, ostatni raz zlustrowała laboratorium, po czym pobiegła do wioski. Na szczęście ludzie jeszcze nie wstali, więc nikt nie zwrócił na nią uwagi. Zakradła się do swojej chałupy, którą dzieliła teraz jedynie z Peter’em. Położyła się na posłaniu, chociaż wiedziała, że wkrótce będzie musiał wstawać. Ledwie zdążyła zasnąć, gdy nastała już pora śniadania.

 

Pobudzona emocjami, zachowywała się wyjątkowo przytomnie. Zbierała owoce, zerkając ciągle na słońce. Czasem zapominała, że to tylko lampy. W każdym razie przesuwały się zupełnie jak na niebie. Mijały kolejne godziny, a Kira coraz bardziej się niecierpliwiła. Wolałaby pobiec i zobaczyć, co z kwasem, ale nie mogła tego zrobić za wcześnie. Nie powinna zwracać na siebie nadmiernej uwagi – szczególnie, że niedaleko stał Palran. Czy on nie może się od niej odczepić?

 

Zbliżało się południe, więc minęło dość czasu. Kira zerknęła trwożliwie na kapłana, lecz ten patrzył w zupełnie innym kierunku. Zanim ktokolwiek to zauważył, zniknęła w gęstwienie. Zaszła do laboratorium, gdzie chwyciła kurtkę oraz misę z kwasem, a także przygotowaną zawczasu torbę z owocami. Następnie pognała do wyłomu. Drżącymi dłońmi rozpalała ogień, przeklinając każdą kolejną nieudaną próbę. W każdej chwili ktoś mógł tu przyjść, przeszkodzić jej, wylać ciecz zbieraną z takim poświęceniem…

 

Wreszcie pojawiły się płomienie. Kira rozlewała kwas na pręty, by stworzyć sobie małe przejście. Ignorowała pieczenie oparzeń na dłoniach. Nie zareagowała także, kiedy parę kropli spadło na odsłonięte kolano. Musiała się spieszyć. Serce łomotało jej w piersi. Co chwilę odwracała się, obawiając się pościgu.

 

Miska pozostała pusta, a dziewczyna odczekała jeszcze moment. Z całej siły kopnęła w kraty. Ta część, którą naruszyła, opadła na piach po drugiej stronie bunkra. Kira bez zastanowienia przeczołgała się w ślad za nią. Dopiero wtedy zatrzymała się.

 

– Udało mi się – wyszeptała do siebie z zaskoczeniem.

 

Teraz nikt nie mógł jej zawrócić. Dążyła do tej chwili tak długo, aż wreszcie dokonała niemożliwego. Wydostała się! Spojrzała na dżunglę, w jakiej mieszkała przez długi czas. Gdzieś tam żyli także jej niegdysiejsi znajomi. Może powinna się pożegnać? Wyrwała z dziennika jedną kartkę i nakreśliła na niej parę słów. Właściwie nie wiedziała, czy ktoś to znajdzie, a jeśli nawet – czy jeszcze zdoła przeczytać wiadomość. Nie zastanawiała się nad tym zbyt długo, tylko położyła kartkę na trawie, po tamtej stronie kraty.

 

Zostawiła za sobą bunkier i ruszyła przed siebie. Nie miała pojęcia, gdzie iść. Nie pamiętała żadnych map. Liczyła jedynie na szczęście.

 

Nagle rozległ się huk. Kira przystanęła z lękiem. Gdzieś w oddali wzniosła się smużka dymu. Niestety, wojna wciąż trwała. Prawdopodobnie ludzie ginęli i ona też może szybko zginąć, ale nie dbała o to. Spojrzała jeszcze na bunkier. Kiedyś pewnie przyjdzie taki dzień, że pożałuje opuszczenia bezpiecznego schronienia wolnego od wszelkiego zła, jaki stanowił bunkier. Gdy zobaczy, co się dzieje na wojnie, pomyśli, że powinna była zostać i przyzwyczaić się, zamiast uciekać. Miała tego świadomość, a mimo to wciąż pragnęła wrócić do cywilizacji – nawet tej potwornej. Chciała dowiedzieć się, co z rodzicami oraz z Simon’em. Minęło mnóstwo czasu, sama nie wiedziała, jak wiele. Bez wątpienia wszystko zdążyło się zmienić. Nigdy już nie będzie tak jak dawniej.

 

Wybrała przypadkowy kierunek i rozpoczęła wędrówkę z nadzieją, że odnajdzie swój nowy dom.

 

*

 

Palran zbyt późno zauważył zniknięcie Kiry. Musiała pójść do wyłomu, to pewne. Zostawił pracujących współplemieńców i począł przedzierać się przez zarośla. Czuł, że powinien się spieszyć, więc nie dbał o szatę rwącą się na ostrych gałązkach. Szybko wpadł w zadyszkę, ze smutkiem stwierdzając, że ma już swoje lata. Gdy się zatrzymał na chwilę, dosłyszał czyjś kroki za sobą. Nie dostrzegł nikogo, jednak wiedział, że to strażnicy. Zawsze, wszędzie towarzyszyło mu co najmniej dwóch wojowników, chociaż często pozostawali w ukryciu.

 

Odczekał parę minut i podjął marsz. Mocno zmęczony dowlókł się do wyłomu. Zbliżył się do krat, w których powstał drugi otwór – tuż przy tym pierwszym, zatarasowanym przez betonowy kloc. Palran spojrzał na pustkowia otaczające bunkier. W oddali dostrzegł szybko oddalającą się sylwetkę. Udało jej się mimo tego, co robiłem – pojął. Zawiódł, ale w głębi duszy poczuł iskierkę radości. Przeszkadzał Kirze w ucieczce, by nikomu się nie narazić. Gdyby nie reagował, ludzie by to zauważyli. Udawał przed współplemieńcami, że nie domyślił się jej nocnych wypraw do laboratorium.

 

Kątem oka dostrzegł plamę bieli na trawie. Podniósł poszarpaną kartkę i przeczytał.

 

 

Ten dom nie jest wolny.

 

Może kiedyś to zrozumiecie.

 

Żegnajcie.

 

Kira

 

 

Ten dom nie jest wolny. Któż mógł o tym wiedzieć lepiej niż on? Nagle przypomniał sobie swoje własne imię: Walter. Nie używał go tak dawno… Tak, kiedyś nazywał się Walter, ale to imię zapomniano. Powstał Palran, kapłan. Stał się więźniem tego miejsca, choć miał być jego panem. Osobiście stworzył potwory, jakie nie dawały mu odejść. Potrząsnął głową. Jego wzrok spoczął na przeżartych prętach i na powstałej dziurze. Teraz miał jedyną szansę na ucieczkę. Jutro otwór zniknie, miał tego świadomość. Teraz albo nigdy.

 

Schylił się, lecz w tej samej chwili poczuł silny ucisk dłoni na ramionach. Dwóch wojowników odciągnęło go do tyłu w całkowitym milczeniu. Palran z żalem patrzył na nieuchwytny świat, do którego już nie da rady dotrzeć. Brakowało mu sił do zmierzenia się z potężnymi mężczyznami, więc nawet się nie szarpał. Nic by to nie dało. Poczuł samotną łzę na policzku. Zdał sobie sprawę, że zazdrości Kirze – dziewczynie, która miała dość odwagi i siły woli, by się stąd wyrwać.

 

Bez oporu dał się zaprowadzić z powrotem do wioski.

Koniec

Komentarze

Znakomite opowiadanie. Szkoda że jeszcze nie mogę oceniać, bo by poleciał max. Normalnie bym się przyczepił do jakichś niezgodności lub bezsensów w fabule, ale żadnych nie zauważyłem, co uznaję za plus.
Ze szczegółów, dwie rzeczy rzuciły mi się w oczy:
by ustąpić polom, na jakim uwijali się ludzie.
Osobiście stworzył potwory, jakie nie dawały mu odejść
Wydaje mi się, że "jaki" nie jest symonimem "który" i ta zamiana mnie razi :)

Najpierw czepianie, z cytatami:

Zdziwił ich brak zasięgu w bunkrze? No proooszę, ja rozumiem, że młodzi i naiwni, ale aż tak?

"Gdy poczuła pojedynczą łzę wyrywającą się z oka, szybko ją otarła." Uzbrojona, wyrywająca się łza. Powiedz jeszcze, że samotna...

"Peter zajęty rozpracowywaniem zamku." Zamka. To się tutaj zdarza co jakiś czas: pomylone, niedopasowane końcówki. I "Peter'a" z apostrofem, choć przecież kończy się spółgłoską, więc apostrof tu ani trochę nie jest potrzebny.

"Ujrzała widok jak z tropikalnego lasu: olbrzymie, barwne kwiaty, równie kolorowe ptaki, soczyście zielona trawa, wysokie drzewa." Co prawda nigdy nie byłam w tropikalnym lesie, ale sądząc po opowieściach i zdjęciach, zielonej trawki tam nie ma. I ptaków. Co, między drzewami slalom robiły?

"Choć nie musieli urodzić się ciemni, od jasnego słońca, a raczej lamp pod sufitem, stali się podobni do mulatów." choć to zdanie nie musiało zabrzmieć rasistowsko, zabrzmiało, bo prawdopodobnie jestem wydelikacona. Przez chwilę zastanawiałam się, w jakiej dziedzinie oni są "ciemni" - są tępi albo co...? Może raczej "ciemnoskórzy" i bez przecinka przez "od" albo może całkiem to zmienić, np. "Choć jasne słońce, a raczej lampy pod sufitem świeciły mocno, ludzie nie wyglądali na ciemnoskórych"...?

"Poza tym tutejsze dzieci są jeszcze jasne, nie spalone przez słońce. Oni nie są murzynami." Czy Tobie się wydaje, że Murzynem się zostaje w wyniku spalania przez słońce? No patrz, jednak nie. Z tego, co wiem, "Murzyn" to określenie jednak dość nieszczęśliwe, bo może zostać odebrane negatywnie. Poza tym w dżungli żyją Indianie - zupełnie inny kolor skóry.

"Konrad zaczął spotykać się z Malą – dziewczyną z wioski. " Taaak? To prymitywne ludy wolne od cywilizacji "spotykają się z kimś"? Może w ogóle chodzą na randki? ...I - czy jedynym, o czym myślą zabłąkani, odcięci od świata, uwięzieni w nieznanym miejscu w obcych warunkach studenci są RANDKI? "Znikanie razem na długie godziny"? To jest priorytet w takiej sytuacji? Tworzenie związków? ...serio?

"Czekał ich kolejny miesiąc wydzielania kwasu." Ja wiem, że oni ten kwas oddzielali z kwaśnic, ale brzmi to tak, jakby oni sami go... wydzielali. Porami, jak mniemam.

"Nie wylewam kwasu na bieżąco. Jeżeli to zrobię, zauważą, jak blisko zwycięstwa jestem. A wtedy spadnie kolejny głaz. Ja to wiem. Zbieram kwas do miski. " Widzę tu pewną niekonsekwencję. Jakiś czas wcześniej stało jak byk, że kwas trzeba wylewać szybko, bo przeżera się przez miskę.

I wisienka na torcie: "Poczuł samotną łzę na policzku." Nie wiem, czy wiesz, ale "samotna łza" to jedno z najbardziej kiczowatych wyrażeń.

 

A teraz - cóż, to było przewidywalne. Historia Kiry, więżące ich miejsce... Proste do przewidzenia. Jedynie Palran na końcu nie był taki oczywisty.

Napisane dosyć sztywno, prostym, chwilami za prostym językiem. Tam, gdzie jest akcja, ten styl jest idealny, ale w czasie opisów - a te przeważają - nie czyta się tego dobrze.

Ale ogólnie rzecz skonstruowana od początku do końca, historia zamknięta, pytań brak. Dobrze. To mi się podoba. Fabuła może nie oryginalna, ale przemyślana - i wymyślona porządnie. Gorzej z wykonaniem (chwilami nuży; niektóre wyrażenia są naprawdę złe - patrz cytaty). Plus za Palrana na końcu.

Imho, pół na pół. Może coś z większą ilością akcji, mniej opisów.

Pozdrawiam,

Altair Black

@Altair Black, dziękuję za obszerny komentarz. Postaram się poprawić błędy, jeśli zdołam. W większości się zgadzam, ale wydawało mi się, że jakieś ptaki jednak żyją w tropikach.

"Poza tym tutejsze dzieci są jeszcze jasne, nie spalone przez słońce. Oni nie są murzynami." Czy Tobie się wydaje, że Murzynem się zostaje w wyniku spalania przez słońce?

Akurat tutaj właśnie mi chodziło, że ci ludzie nie są Murzynami, skoro ich dzieci nie urodziły się ciemnoskóre. Czyli pierwotnie byli biali, ale pociemnieli w skutek opalenia. Pomyślę jednak nad tym fragmentem, by był bardziej jednoznaczny.

Bo ptaki żyją, ino w koronach bardziej, ergo: z dołu ich nie zobaczą. (Ale może się mylę, nigdy nie byłam dżungli :) )

Masz powtórzenie "promienności", a "Peter'a" pisze się bez apostrofu z tego, co wiem. Ale sama idea i fabuła jest super i gdybym mogła oceniać nie oceniłabym niżej niż 4.

Podobało mi się wielce

Osobliwe opowiadanie. Apokalipsa na dzień dobry, domysł postapo na do widzenia, pośrodku coś nie do zrozumienia. Eksperyment socjologiczny na średnią skalę? Kto zainicjował, w jakim celu? Nieprawdopodobny bunkier, technicznie nieprawdopodobny. Tak łatwe wejście do niego? Kto zawalał przejścia? Przepraszam, ale nie kupuję tego w obecnej postaci.

Myślę, że miałaś nie najgorszy pomysł, ale to co nam przedstawiłaś, pozostawia wiele do życzenia. Moim zdaniem opowiadanie jest dość nieporadne, choć pewnie starałaś się. Za bardzo skupiasz się na drobiazgach i mało istotnych szczegółach. Skutek jest taki, że czytelnik nie znajduje przyczyn zdarzeń, nie może uznać treści za wiarygodną, a zakończenie niczego nie wyjaśnia. Używasz dziwnych, pewnie młodzieżowych, potocznych sformułowań, które w rozmowie z koleżankami może uchodzą, ale nie powinny być stosowane w mowie pisanej. Jest cała masa bardzo źle napisanych zdań, np. "Powstawali z ziemi, po czym wysypali się na zewnątrz" - jakby nie mogli zwyczajnie wyjść. Lub "Zajmie długo, ale wydostanie się stąd…" – co to za zwrot "zajmie długo"? Albo "Chociaż nie minęło zbyt wiele, Kira czuła…" – czego nie minęło zbyt wiele? Stworzyłaś ponad pól setki podobnych zdań.

Jest parę literówek, np. "Ledwie słyszalne szczeknięcie elektronicznego zamka." A przecież zamek, nawet elektroniczny, nie szczeka. Można jednak usłyszeć szczęknięcie.

Bardzo dużo powtórzeń, tu przytoczę "W oddali dostrzegł szybko oddalającą się sylwetkę."

Są niekonsekwencje. Skoro sok kwaśnic parzy dłonie, to jakim cudem da się go przesączać przez tkaninę? Powinien przeżreć ją na wylot. Przy okazji – kwas nie przecina, jak piszesz, kwas przeżera. Mimo wszystko życzę Ci sukcesów w przyszłości.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam, ale się nei zachwyciłam. Jakoś mało emocjonalne te wpisy...

Nowa Fantastyka