- Opowiadanie: coszniczego - Atom 1908

Atom 1908

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Atom 1908

Warszawa 2012

Atom 1908

 

 

 

 

 

Wstawaj – krzyknął Igor, budząc śpiącego Pawła. Ten otworzył lekko oczy i machnął ręką, jakby odpędzał natrętną muchę. Przyjaciel jednak nie ustępował. Uparcie potrząsał Pawłem. W końcu dał za wygraną. Przeciągnął się i wyjrzał za okienko dyliżansu. Przed nimi rozciągał się przepiękny krajobraz syberyjskiej tajgi, z zachodzącym słońcem w tle. Drzewa szumiały przyjemnie, a pojazd coraz to podskakiwał na wybojach kamienistej drogi. Dawno już minęli brukowane trasy, a tym bardziej cywilizację. Dalej była już tylko głusza.

 

– Po coś mnie budził ? – zapytał ledwo rozbudzony Paweł.

 

– No jak to, przecież dojeżdżamy – odpowiedział Igor.

 

– Też mi powód – burknął, nie zważając na entuzjazm przyjaciela.

 

Jeszcze raz wyjrzał przez okno. Przed sobą ujrzał kontury, kształtujących się chat, których na razie nie było zbyt wiele. Jak to bywa w samotnych wioskach na skraju imperium…

 

Paweł westchnął. Koniec wiosny był tego roku piękny. W myślach ganił siebie jednak za to, że zdecydował się na wyjazd. Mógł siedzieć w Kijowie, czekać na przepustkę na studia do Petersburga…, a tu był na Syberii. Razem z Igorem, przyjacielem ze studiów przyrodniczych, mieli opisać środowisko wschodniej tajgi, wspomagając profesora Iwana Michałowicza Diezonowa, wieloletniego badacza tej części świata. Ciemnej i zacofanej, dodajmy. Paweł wciąż narzekał na wszystko.

 

W końcu dyliżans zatrzymał się na skraju wioski, tuż przy starej drewnianej cerkwi. Niedaleko student wypatrzył rzeczkę, chyba Tunguzkę, czy jakoś tak. Obaj studenci wysiedli z pojazdu. Paweł rozprostował obolałe plecy i zabrał się do wypakowywania bagaży. Pomógł im w tym woźnica, wynajęty przez profesora Diezonowa.

 

– Witajcie, witajcie – powitał ich długobrody staruszek w okularach. Okryty kożuchem podszedł do studentów. Z dobrotliwym uśmiechem podał rękę Pawłowi, a potem Igorowi. Przedstawił się uprzejmie.

 

– Pawle Iljanowiczu, dziękuje – staruszek powiedział do woźnicy.– Mam u was dług.

 

– Sprawy nie ma, Iwanie Michałowiczu. I tak do miasta jechałem – powiedział z dumą. Dopiero teraz Paweł zauważył, że ma charakterystyczny akcent, zniekształcający trochę rosyjski.

 

– No, bierzcie pakunki – zarządził.– Pokaże wam wasze lokum.

 

– Patrz – Igor trącił Pawła łokciem.– Chyba jesteśmy tu atrakcją turystyczną – rzeczywiście, ludzie z wioski, Nieńcy, mimo późnej pory z ciekawością wyszli popatrzeć na przybyszów. Kilku z nich od razu zapytało się o nich profesora. W końcu przebili się do w miarę nowego domu, położonego na obrzeżach lasu. Profesor chwilę mocował się z drzwiami, w końcu weszli do przestronnej izby. Staruszek zapalił świecę. Położyli bagaże na podłodze.

 

– Rozgośćcie się – zachęcił ich profesor.– W końcu będziecie tu mieszkać przez cały rok – Paweł zmusił się do uśmiechu.

 

– Twój pokój…, Igorze, tak ? – wskazał na Pawła.

 

– Paweł, profesorze.

 

– Ach, tak, oczywiście. Przepraszam, widzisz z moją głową…, At nieważne. Twój pokój jest na górze, pierwszy naprzeciwko schodów. Powinien się podobać. Natomiast twój, Igorze, drugi z lewej. Rozpakujcie się, za chwilę podam obiad.

 

Studenci posłusznie podreptali na górę. Paweł padł na wygodne łóżko. Z przyjemnością przytulił się do poduszki. Z chęci odpoczynku wytrącił go zapach świeżo przyrządzonego rosołu, kusząco rozchodzący się po domu. Cicho wyszedł z pokoju, kierowany węchem. Profesor krzątał się po kuchni. Paweł już tam był.

 

– Pomóc w czymś ? – zapytał ostrożnie Igor.

 

– W jedzeniu, oczywiście – z uśmiechem odparł staruszek. Zasiedli do heblowanego stołu, okrytego chustą, z typowo rosyjskim wzorem. Profesor rozlał zupę do talerzy. Paweł spróbował ostrożnie.

 

– Przepyszne, profesorze – pochwalił.– Skąd ma pan kurę ? I przyprawy ?

 

– Kura, siorb, jest z mojego własnego chowu, natomiast zioła rosną wszędzie. Wystarczy dobrze poszukać.

 

– Jak się tutaj mieszka, profesorze ? – zapytał Igor, gdy skończyli zupę, a profesor szykował się do podania pasztecików.

 

– Jak gdziekolwiek w imperium – powiedział, w głosie dźwięczała mu duma.– Ludzie mili, tylko klimat inny. Zresztą, co będę opowiadał. Sami się przekonacie.

 

-Sprawa jest taka – przeszedł do organizacji pracy.– Przez rok zbieracie samodzielnie materiały, robicie notatki i co dusza zapragnie. Dopuszczam pracę w grupie.

 

– Widzę tu słynną petersburską szkołę – uśmiechnął się Igor. Profesor zaśmiał się serdecznie. Paweł już czuł sympatię do tego człowieka.

 

– Wracając do tematu – podjął po chwili.– Mieszkacie u mnie przez rok. Na miesiąc przed wyjazdem ocenie zakres waszej pracy. Prześlę moją ocenę do waszych promotorów. Co do przyrządów i ewentualnych narzędzi, niedaleko mam szopę, tam wszystko znajdziecie. A teraz spać, późno już.

 

– Chwileczkę profesorze. Macie tu telegraf ? – zapytał Paweł.

 

– Oczywiście. Mimo, że mieszkamy w głuszy, nie znaczy, że nie mamy kontaktu ze światem.

 

 

 

v

 

Pierwszy miesiąc upłynął błogo. Paweł odzyskał dobry humor, cieszył się świeżym powietrzem. Ludność wioski okazała się miła i serdeczna, tak jak zapewniał profesor. Paweł podejrzewał, że traktują ich jako atrakcję.

 

Kilkanaście razy wraz z Igorem wyszli do lasu, gdzie prowadził ich przewodnik. Po kilku tygodniach sami umieli poruszać się po terenie. Igor, w charakterze hobby, rysował zwierzęta, te wypchane i te napotkane żywe. Syberia tętniła życiem. Paweł robił notatki zapisywał obserwacje. Jednak zwierząt nie było wszędzie.

 

Pewnego dnia zapuścili się w głąb tajgi. Przez dobrych parę godzin wędrówki nie napotkali żadnego żywego stworzenia, tylko rośliny. Nawet wszechobecne ptaki, śpiewające usypiająco, gdzieś wyparowały. Nie było soboli, wilków, łosi, lisów, czy puchaczy, dla których ta część lasu stanowiłaby doskonałe schronienie. Postanowili zawrócić. Zaniepokojeni mieszkańcy zorganizowali nawet poszukiwania, gdy obaj studenci nie wracali do późna. Jednak szczęśliwie się odnaleźli, cali i zdrowi.

 

– Gdzie byliście? Nic się nie stało ? – pytał starszy wioski, do którego często chodzili popracować. Igor nawet zapałał odwzajemnioną miłością do jego córki, ślicznej Nataszy.

 

– Spokojnie, spokojnie. Trochę straciliśmy poczucie czasu. Nie ma potrzeby się martwić.

 

– Panowie studenci. W lesie dziwne rzeczy nieraz się dzieją. Ludzie nierzadko nikną nagle, a do tego… – umilkł, jakby miał powiedzieć jakąś tajemnicę.– No, dziwne rzeczy się dzieją.

 

– Chodzi panu o to, że w części lasu nie ma zwierza ? – zapytał Igor.

 

Miejscowi nagle stracili chęć do rozmowy. Zapadło milczenie.

 

Studenci w końcu ruszyli się, nie czekając na odpowiedź, poszli do domu. Profesor już parzył herbatę, z prywatnej skrytki. Obok piekł się kurczak.

 

– Jesteście wreszcie. Mówiłem im, że wrócicie w końcu, a oni nie, trzeba odsiecz zorganizować i takie tam.

 

– Poradzimy sobie – Paweł wyjął z plecaka rewolwer.– Umiem posługiwać się tą maszynką.

 

– To gdzie dziś byliście ? – zapytał profesor.

 

– Jakieś piętnaście kilometrów stąd, aż do zejścia ze zbocza.

 

Profesor zamilkł.

 

– To złe miejsce – powiedział wreszcie.

 

Studenci popatrzyli po sobie.

 

– Złe ?! – wykrzyknęli niemal jednocześnie.

 

– Złe – przytaknął profesor.

 

– O co w tym chodzi, profesorze? Tutejsi też nie byli zbyt rozmowni w tym temacie.

 

– Bo tubylcy są przesądni. Po pewnym czasie ja też się taki stałem. Posłuchajcie– profesor położył łokcie na stole i splótł ręce.

 

– Kiedy przyjechałem tu parenaście lat temu byłem taki sam jak wy. Ciekawski i tak dalej. Zafascynowany tematem przyrody, wybrałem się na wycieczkę, z myśliwymi. Dość długą. Po pewnym czasie zauważyłem, że dziwnie skręcają, oddalając się od zbocza. Pytam co się dzieje, zauważyli coś, a oni milczą. Jeden z myśliwych cicho wyszeptał „złe miejsce”. Głucho. Później wybrałem się tam sam. Nie zauważyłem nic nadzwyczajnego. Oprócz jednego.

 

– Braku zwierząt – zgadł Paweł.

 

– Oczywiście. Dla mnie, profesora z wieloletnim doświadczeniem było to coś nadzwyczajnego – zdjął okulary, zaczął się nimi bawić.– Warunki naturalne sprzyjają typowym przedstawicielom Syberii. A tu nic. Głucho.

 

– Miejscowych nie pytajcie. Sam próbowałem. W końcu dałem sobie spokój– dokończył. Wszyscy domownicy zjedli kolację, pożegnali się i poszli do pokojów.

 

Paweł kładł się spać, gdy ktoś zapukał do drzwi. Igor. Tylko czego chciał o tak późnej porze ?

 

– Mogę wejść ? – zapytał.

 

– Oczywiście, proszę. Cóż cię sprowadza ?

 

Igor przysiadł się na krześle.

 

– Ciekawi mnie ta „strefa”. Trzeba by się tam pokręcić.

 

– Może. Ale po co szukać kłopotów ?

 

– Naprawdę cię to nie dziwi ?

 

– Ależ dziwi, dziwi. Tylko co z tego, że się pokręcimy po tamtej okolicy, skoro nic o niej nie wiemy. Może są jakieś legendy, podania… Ale miejscowi nic nam nie powiedzą.

 

– Mylisz się. Mam w nich szpiega – Wyszczerzył zęby.

 

– Natasza ? – Paweł uśmiechnął się mimowolnie.– Sądzisz, że coś powie?

 

– Ja to wiem. Porozmawiamy jutro.

 

– W takim razie dobranoc.

 

Igor zamknął za sobą drzwi. Paweł usnął niemalże natychmiast.

 

 

 

v

 

– Mam wieści – oznajmił nazajutrz Igor.

 

– Słucham uważnie.

 

– Natasza trochę się krępowała, ale w końcu pękła.

 

– Zawsze mnie dziwiło jak ty działasz na kobiety.

 

– Słuchaj, bo więcej nie usłyszysz– obraził się Igor.

 

– Dobrze już dobrze – powiedział Paweł polubownym tonem.

 

– A więc, Natasza nie wiele wiedziała, nie wtajemniczano jej zbytnio. Coś tam usłyszała lub podsłuchała. I opowiedziała mi.

 

– To całkiem niezła historia. Od dawien dawna ginęli tu ludzi, nikogo to nie dziwiło. Pogrzebałem trochę w archiwach miejscowej cerkwi, Natasza też była pomocna. Gdzieś w osiemnastym wieku „złe” zaczęło wypełzać z lasu.

 

– Chyba nie wierzysz w starodawne bajki ?

 

– Słuchaj dalej. Liczba mieszkańców zmniejszyła się o połowę. W dodatku szerzyła się nieznana zaraza. I pojawiły się znaki na niebie.

 

– Co dalej ?

 

– Piszą, że nagle wszystko się urwało. Ludzie przestali ginąć, tylko ta zaraza pozostała. Odkryto, że do zachorowań dochodziło, gdy ludzie podchodzili do tej „strefy”.

 

– Bujdy. Jak niby choroba może być tylko w jednym miejscu.? Chyba, że promieniowanie. Czytałem, że na zachodzie prowadzi się badania nad tym zjawiskiem.

 

– Sądzisz, że to to ?

 

– Pewności nie mam. Musielibyśmy sprawdzić.

 

Iskierka błysnęła w oku Igora. Szybko podchwycił pomysł.

 

 

 

v

 

Wyruszyli pod przykrywką wyprawy. Zabrali ze sobą namiot z śpiworami i zapasy na dwa dni. Oprócz tego łopaty, kilofy oraz laskę dynamitu, wyszabrowaną od miejscowego dziadka, któremu nikt nigdy nie wierzył. I dodatkową amunicję do rewolwerów, wraz ze strzelbą śrutową.

 

Drogę przeszli w milczeniu. Do „strefy” było dość daleko, jednak nie wypowiedzieli ani słowa. Nie rozbili obozu, obeszli całe wzgórze wzdłuż i wszerz. Nie znaleźli nic ciekawego. Wieczorem rozbili obóz.

 

– Ale wpadliśmy, co nie ? – powiedział Igor, grzejąc się przy ognisku.– A już myślałem, że znajdziemy coś za pierwszym razem.

 

– Jasne – burknął Paweł.– Może chociaż zobaczymy zmarłych ?

 

Igor spochmurniał.

 

– U mnie, na Ukrainie, ludzie są bardzo przesądni. Sadzę, że mnie też to się udziela. Nie żartuj sobie, bardzo bym prosił.

 

– Nie ma najmniejszego problemu.

 

Kiedy Paweł zamykał oczy, usłyszał w oddali wycie wilka. Było ono żałosne, chociaż student poczuł chłód. W wyciu usłyszał przestrogę. Następnie zasnął.

 

 

 

v

 

Następnego dnia zaczęli kopać. Poszli na samo wzgórze, wsadzili łopaty w ziemię. Przez godzinę dokopali się tylko do innej warstwy gleby. Wciąż nie było żadnego śladu, tropu umożliwiającego odkrycie tajemnicy. Zmęczeni studenci poszukali miejsca odpoczynku. Igor usiał na starym pniu, Paweł na kamieniu. Nagle student upadł, trącony wstrząsem. Igor podniósł się gwałtownie. Podszedł ostrożnie do przyjaciela, pomógł mu wstać.

 

– Nic ci nie jest ?

 

– Nie, spokojnie.

 

– Co się stało ?

 

– To ten kamień. On jakby się poruszył.

 

Igor podszedł, pogładził kamień. Nic się nie stało.

 

– Panikujesz, stary – wydał wyrok.

 

– Sam na niego usiądź.

 

– Dobra.

 

Igor usiadł i zaraz potem spadł.

 

– To się rusza. Naprawdę.

 

– Usiądź jeszcze raz. Zdaje się, że coś słyszałem.

 

Igor niepewnie usiadł się na kamieniu. W istocie z oddali doszedł ich cichy szmer, jakby ktoś odsuwał jakieś wrota.

 

– Zaczekaj tu – Paweł wyjął rewolwer i pewnym ruchem położył palec na spuście. Lepiej było być ostrożnym. Lufa chodziła na lewo i prawo. W końcu wzrok Pawła uchwycił czarną czeluść jaskini.

 

– Igor ? – zawołał.

 

– Jestem – usłyszał w odpowiedzi.

 

– Wstań i zaczekaj, aż ci nie powiem.

 

Jaskinia zamknęła się. Czyli kamień musiał być kluczem.

 

– Znajdź jakiś ciężki przedmiot. Nie wiem, jakąś kłodę, może inny kamień– powiedział.

 

Chwilę odczekał, aż jaskinia ponownie się otworzyła.

 

– Chodź tu.

 

– Ja cię kręcę – powiedział Igor.– Ale mamy szczęście.

 

– Dokładnie. Chociaż dziwię się, że miejscowi tego nie znaleźli.

 

– Mniejsza o to. Znajdź no jakąś grubą gałąź, polej naftą i idziemy.

 

 

 

v

 

Wnętrze jaskini było mroczne i nieprzyjazne. Paweł wątpił, by to ludzkie ręce ją wykopały. Ktoś musiał wykuć ją wcześniej. Nieprzyjemna atmosfera zaczęła mu się udzielać, ale nie poinformował o tym Igora.

 

Korytarz oświetlili naprędce zrobioną pochodnią. Był on kręty, w wielu miejscach skaliste, chropowate ściany zwężały się, a po nich biegły rozmaite kable, zrobione z przedziwnego materiału. W końcu dotarli do serca jaskini.

 

Przejście rozszerzyło się, odsłaniając grotę. Studenci weszli do niej z rozdziawionymi ustami. Po chwili opanowali się. Jaskinia w świetle pochodni wyglądała niezwykle. Paweł oparł się ciężko o ścianę. Chwilę później odskoczył jak oparzony, gdy w miejscu, gdzie przed chwilą była jego ręka coś pstryknęło i jaskinia rozjarzyła się światłem. Studenci zmrużyli oczy. Po chwili wzrok przyzwyczaił się i mogli obejrzeć jaskinię w pełnej krasie.

 

Jaskinia miała pewnie z dwadzieścia metrów wysokości i pewnie z pięćdziesiąt szerokości. Zamiast typowych skalnych ścian była pokryta metalem. W świetle błyszczały tajemnicze znaki, coś jak runy. Z sufitu zwisały kryształowe stalaktyty. Drgały niespokojnie, jakby pociągane niewidzialnymi nićmi. Przed sobą mieli coś jakby talerz, chyba pojazd.

 

Wszędzie było pełno kości, Paweł zauważył nawet czaszkę, bynajmniej nie ludzką. Wydłużona kość ciemieniowa, co najmniej dwukrotnie, reszta podobna do czaszki człowieka, jeśli nie liczyć powiększonych oczodołów.

 

Dalej zauważyli szklane rury wypełnione bezbarwnym płynem. A wewnątrz nich ludzkie ciała.

 

Unosiły się bezwładnie popychane pękającymi pęcherzykami powietrza. Wydawali się oddychać rzadko, ale regularnie. Żyli, pogrążeni w głębokim śnie. Igor podszedł do rury i dotknął szkła. Przejechał dłonią po rurze, chcąc zetrzeć lekki szron. Paweł przeżegnał się pospiesznie. Popatrzył na przyjaciela. Igor włosy stanęły dęba i miał przerażone, śmiertelnie przerażone oczy.

 

Rury ciągnęły się rzędami wzdłuż ścian jaskini. Wszystkie takie same, w każdej człowiek. Igor wziął pistolet i przyłożył do rury. Paweł chwycił go za rękę.

 

– Zabijesz ich – głos zabrzmiał cicho, nieprzekonująco, ale podziałał. Igor opuścił broń.

 

– Kto ? Kto mógł to zrobić ? Boże…Kto ? – powtarzał Igor. Paweł nie miał siły go uspokajać. Sam chodził po pieczarze dalej. Zdawało mu się, że zamknięci wewnątrz szklanych rur ludzie wyczuli jego obecność. Starał się przekonać, że to nieprawda, jednak coraz częstsze zupełnie nieprzypadkowe ruchy uwięzionych wprowadziły go w przerażenie. Na wszelki wypadek chwycił za rewolwer.

 

W końcu dotarł do centrum całej tej potwornej jaskini. Była to szarawa kopuła z otwieranymi ruchem drzwiami. Paweł zerknął na Igora. Ten siedział w tym samym miejscu, beznamiętnie wpatrując się w pustkę. Pochodnią oświetlił runy na kopule. Bezskutecznie próbował je odczytać.

 

Zdecydował się wejść do kopuły. Zrobił ostrożny krok, a gdy wrota uchyliły się odskoczył jak oparzony. Zreflektował się jednak, głośno przełknął ślinę, chociaż miał sucho w gardle. Wszedł do wnętrza.

 

Obcy rzucił się bezwładnie na Pawła. Ten zareagował za wolno, krzycząc w nadziei, że zwróci uwagę Igora. Paweł szarpnął się i wyrwał się z rąk potwora, który nieoczekiwanie osunął się na ziemię. Okazał się tylko szkieletem, który przewrócił się pod wpływem ruchu wrót. Paweł dał sobie chwilę dla uspokojenia. Oddychał głęboko i intensywnie. W końcu wstał i wszedł do środka.

 

…które było niemalże puste, nie licząc małego niby– stolika. Paweł rozejrzał się dookoła. Nic. Żadnych tajemniczych znaków, żadnych rys, kabli. Pustka. Podszedł do niby-stolika. Ręką dotknął krawędzi. Stolik oślepił Pawła blaskiem. Usłyszał dźwięk mechanizmu. Postarał się spojrzeć, lecz sparaliżowane ciało nie chciało go słuchać. Siłował się z własnym ciałem i wygrał. Z stolika wynurzył się świetlisty sześcian. Lewitował w obrębie blasku. Paweł schował rewolwer. Coś kazało mu dotknąć blasku. To samo coś kazało mu chwycić sześcian. Błękitne pioruny pojawiły się na stoliku, błyskawicznie objęły sześcian i Pawła. Krzyk ugrzązł mu w gardle.

 

Informacja w postaci impulsów, najprostszych emocji, odczuć. Sam zarys uczuć. Strach, rozpacz po utracie rodzinnego świata z rąk przedziwnych agresorów. Niepokój, po odnalezieniu nowego świata. Wreszcie kontakt z osobnikami innego gatunku. Panika spowodowana wykryciem nowej nieznanej choroby. Samotność ostatnich ocalałych. Niemoc. Wstyd po porwaniu ludzi. Także strach człowieka. Nadzieja na nowe życie w symbiozie. Zdeterminowanie, zszokowanie nie udaniem się eksperymentu.

 

Informacja, ostrzeżenie. Przestroga przed uniknięciem tego samego losu.

 

Igor otrząsnął się z otępienia i zobaczył jak ludzie w rurach wyginają się, otwierają usta i oczy, które świecą. Twarze wykrzywiły się w grymasie przerażenia. Igor wzrokiem poszukał Pawła. Spojrzał na kopułę świecącą jaśniej od oświetlenia jaskini. Pobiegł tam. Wrota uchyliły się same. Zobaczył uniesionego pół metra nad ziemią Pawła, pokrytego tajemniczymi symbolami i nie dającymi się opisać piorunami, wciąż trzymającego feralny sześcian. Chwycił przyjaciela za bark i ściągnął na ziemię.

 

Gdyby ktoś oprócz Pawła był w kopule stwierdziłby, że wszystko trwało nie więcej niż pół minuty. Mimo to Paweł czuł jakby był w tym stanie przez stulecia. Chłonął informację każdą komórką swojego ciała. Igor siłą wybudził go z transu.

 

Z ciała Pawła zaczęły znikać runy, uchodziły wraz z dymem i rozwiewały się.

 

– Paweł, Paweł !! – Igor uderzył przyjaciela w twarz. Ten oprzytomniał i podniósł się z ziemi. Złapał się za głowę. Zaraz przypomniał sobie wszystko.

 

– Trzeba to zniszczyć! Zniszczyć ! – krzyczał panicznie.

 

– Co zniszczyć? Nie rozumiem….

 

– Nie rozumiesz, nie widziałeś. Jesteśmy zagubieni. Oni przybędą tu podbić nas. Ale nie uda im się.

 

– Jak ty chcesz ich zniszczyć?!

 

– Wiem, wiem jak. Sami mi pokazali. Pośpiesz się!

 

Paweł gwałtownie wstał i chwycił za sześcian. Wyciągnął go z blasku i schował za ubraniem. Jaskinia zaczęła drżeć.

 

– Uciekamy, szybko ! – Paweł porwał Igora za rękę.

 

Wybiegli z jaskini na chwilę przed jej zawaleniem. Ujrzeli jeszcze jak się zapada i wali. Paweł usiadł na ziemi.

 

– Co tam się stało ? – zapytał niespokojnie Igor. Paweł oddychał niespokojnie.

 

– Obcy. Inna pozaziemska rasa, która uciekła ze swojej planety. Są na wymarciu, może już wymarli. Przybyli tu, po zagładzie swojego świata przez innych. Byli zbyt chorzy, więc porwali mieszkańców i żyli z nimi w symbiozie. Przetrwaliby. Chcieli, żeby inni ich odnaleźli i uwolnili. W jaki sposób nie wiem.

 

– Skąd to wszystko wiesz?

 

– Ten sześcian– Paweł wyjął przedmiot – To coś jakby książka pokładowa. Zapisali tu wszystko. W postaci samych emocji.

 

– Boże Święty ! Przecież to niemożliwe…

 

– To wszystko prawda. Są… byli bardziej zaawansowani technicznie od nas. Potrafili latać, nie sposób tego opisać. A tamci… tamci ich zaskoczyli. Wybili prawie co do jednego. Oni tu przybędą, trzeba ostrzec wszystkich.

 

– Do diaska ! Co teraz ?! Nikt w to przecież nie uwierzy.

 

Paweł popatrzył uważnie na Igora. Jego przyjaciel miał rację. Nikt nie uwierzy w bujdy dwóch studentów. Paweł podrzucił w ręku feralny sześcian.

 

– Musimy odnaleźć dowód ! – postanowił.

 

 

 

v

 

Do kraju wrócili prawie rok później. Z nikim nie podzielili się swoimi przeżyciami na Sybirze. Zostawili to wydarzenie za sobą. Nie wiedzieli jednak, że miesiąc po ich wyjeździe niebo nad zawaloną jaskinią rozbłysło jasnym promieniem, niszcząc niemalże całą okolicę…

 

Koniec

Komentarze

Fajne opowiadanko i nieźle napisane (mignęło mi kilka błędów, ale nie przeszkadzały w lekturze). Moim zdaniem tytuł zbyt dużo zdradza, bo w momencie, gdy pojawiła się wzmianka o braku zwierząt, domysliłem się wszystkiego.

 

Z podobnym pomysłem spotkałem się już parę razy, ale i tak Twój tekst przeczytałem z przyjemnością.

 

Pozdrawiam.

Czytałem będąc nieświadom tytułu, więc zakończenie UMIARKOWANIE mnie zaskoczyło i podniosło ogólną ocenę opowiadania. Błędów jest od groma i jeszcze trochę, ale doczytałem = nie jest tak źle.

Sam storytelling jak najbardziej do długiego treningu.

Chyba jesteśmy tu atrakcją turystyczną - trudno żeby byli atrakcją turystyczną dla tubylców, atrakcja turystycza, jak sama nazwa mówi jest dla turystów

Kilku z nich od razu zapytało się o nich profesora. - albo się zapytali albo profesora

Paweł padł na wygodne łóżko. Z przyjemnością przytulił się do poduszki. Z chęci odpoczynku wytrącił go zapach świeżo przyrządzonego rosołu, kusząco rozchodzący się po domu. Cicho wyszedł z pokoju, kierowany węchem. Profesor krzątał się po kuchni. Paweł już tam był. - To Paweł wyszedł z pokoju, a kiedy doszedł do kuchni, już tam był?

okrytego chustą, z typowo rosyjskim wzorem - bez przecinak

Igor nawet zapałał odwzajemnioną miłością do jego córki, ślicznej Nataszy. - a to jest bardzo ważna okoliczność dotycząca jednego z głównych bohaterów, a przkazana całkowicie pobieżnie

Wszyscy domownicy zjedli kolację, pożegnali się i poszli do pokojów. - jakieś byle jakie to zdanie

A więc, Natasza nie wiele wiedziała, - aż miałem nadzieję, że Paweł mu przerwie słowami: "nie zaczyna się zdania od <<a więc>>" ;)

z śpiworami - ze śpiworami

Było ono żałosne, chociaż student poczuł chłód. - nie rozumiem o co chodzi w tym zdaniu

Następnie zasnął. - i znowu jakieś byle jakie zdanie

Znajdź no jakąś grubą gałąź, polej naftą i idziemy. -  no trochę licha by chyba była taka pochodnia

Jaskinia miała pewnie z dwadzieścia metrów wysokości i pewnie z pięćdziesiąt szerokości. - powtórzonko

Zamiast typowych skalnych ścian była pokryta metalem. - niezdarne troche zdanie, trudno żeby jaskinia była pokryta skalnymi ścianami

wszedł do środka. -  albo do wnętrza...
…które było niemalże puste - ... albo który był pusty

Niepokój, po odnalezieniu nowego świata. - zbędny przecinek

Przestroga przed uniknięciem tego samego losu. - przestroga przed uniknięciem losu? chyba ulegnięciem, albo coś w tym stylu

 

Fabuła całkiem ciekawa, ja się zakończenia nie spodziewałem. Ode mnie 4

Tjaa... Tysięczny dziewięćsetny ósmy rok... Syberia, rzeka Tunguzka... Ale, wiesz, drogi Autorze, telegrafu tam jednak nie było. I nie samo światło --- fala uderzeniowa po potężnej eksplozji trzy razy obiegła kulę ziemską...  

Interpunkcja pokwikuje żałośnie, a pominięte spacje pojękują. Jezyk chwilami wyraźnie nieporadny --- na przykład: zszokowanie nie udaniem się eksperymentu. To nie tylko można, to należy inaczej sformułować... 

Na zakończenie --- w odmiennej tonacji. Co prawda nie można gwarantować, że tak jest w rzeczywistości, bo tekstów, opartych na temacie meteorytu tunguskiego jest multum do kwadratu i niesposób wszystkie znać oraz pamiętać, ale nie przypominam sobie, bym czytał coś podobnego do Twojej "propozycji" wyjaśnienia zagadki. Ucieczka. Symbioza. Hm. No i ten "dziennik pokładowy" zapisany samymi emocjami... Interesujące. Masz u mnie plus.

O jeżu kolczasty. Ja niestety nie mogę wykrzesać z siebie entuzjazmu. Tekst sprawia na mnie wrażenie napisanego gdzieś tak na poziomie gimnazjum. Fabuła niczym nie zaskakuje, jej prowadzenie jest naiwne, warsztat roi się od błędów. Czytałam z coraz wyżej podniesionymi brwiami, a mniej więcej od "Igor usiadł i zaraz potem spadł" chciało mi się śmiać, a podejrzewam, że nie taki efekt chciał autor osiągnąć.


„Uparcie potrząsał Pawłem. W końcu dał za wygraną. Przeciągnął się i wyjrzał za okienko dyliżansu. ” - Kto? Podmiot ważna rzecz. A odniosłam wrażenie, że dał za wygraną jeden chłopak, a przeciągnął się drugi.

Z podmiotami są też drobne wątpliwości w kilku momentach później.



„- Po coś mnie budził ? - zapytał ledwo rozbudzony Paweł.” - Blisko powtórzenia. Poza tym widać tu coś, co robisz nagminnie... Czemu stawiasz spację przed znakiem zapytania? Jest to bowiem zabieg nieprawidłowy.



I co to za zabieg, przecinek po wielokropku? („...czekać na przepustkę na studia do Petersburga…, a tu był na Syberii.”) - Tak się nie robi.



Kontury kształtujących się chat? Co to właściwie znaczy?



Powtórzeń wymieniać nie będę... a raczej zrobię to raz. Wraz z kilkoma innymi rzeczami...

„…które było niemalże puste, nie licząc małego niby- stolika [po co ta spacja?]. Paweł rozejrzał się dookoła. Nic. Żadnych tajemniczych znaków, żadnych rys, kabli. Pustka. Podszedł do niby-stolika. Ręką dotknął krawędzi. Stolik oślepił Pawła blaskiem. Usłyszał dźwięk mechanizmu [kto usłyszał? Stolik?]. Postarał się spojrzeć, lecz sparaliżowane ciało nie chciało go słuchać. Siłował się z własnym ciałem i wygrał. Z [ze] stolika wynurzył się świetlisty sześcian. Lewitował w obrębie blasku. Paweł schował rewolwer. Coś kazało mu dotknąć blasku. To samo coś kazało mu chwycić sześcian. Błękitne pioruny pojawiły się na stoliku, błyskawicznie objęły sześcian i Pawła.”

Ech.



Po kolejne primo, nieprawidłowo zapisujesz dialogi. Że tę sprawę ładnie opisała Selena w wątku z poradami dla piszących, który jest podpięty w Hyde Parku, ja rozpisywać się nie będę. W każdym razie to ważna rzecz, naprawdę.



Dalej; gubisz ogonki w polskich znakach. Dziękuję, a nie dziękuje. Pokażę, a nie pokaże. Paręnaście nie parenaście. I tak dalej.



„- Kura, siorb, jest z mojego własnego chowu...” - Kura siorb? Nie, dziękuję.



Trochę to dziwne, że studenci szlajają się po okolicy, ale nikt ich nie ostrzegł, żeby trzymali się z daleka od „złego” miejsca.



„Niewiele” piszemy łącznie.



„Od dawien dawna ginęli tu ludzi, nikogo to nie dziwiło.” - Literówka: ludzie.



„- Bujdy. Jak niby choroba może być tylko w jednym miejscu.?” - Kropka i znak zapytania?



Następnie zasnął.
Następnego dnia zaczęli kopać.” - raz, że „następnie zasnął” brzmi brzydko i mało literacko, dwa, że powtórzenie.



„- Sam na niego usiądź.” - Na nim.



„Igor niepewnie usiadł się na kamieniu.” - Usiadł się...?



„Lepiej było być ostrożnym.” - Na pewno da się to zgrabniej ująć.



Jaskiń się nie wykupuje. Jaskinie z definicji to twory naturalne, więc nikt ich nie „wykopał”.



„Wydłużona kość ciemieniowa, co najmniej dwukrotnie” - Brzydki szyk. A nie można Wydłużona co najmniej dwukrotnie kość ciemieniowa? Albo Co najmniej dwukrotnie wydłużona kość? Bo teraz wydaje się niemal, że ona jest dwukrotnie ciemieniowa. ; )



Dziwne, że najpierw zauważyli kości, a dopiero potem wielkie szklane pojemniki pełne ludzi.



„A wewnątrz nich ludzkie ciała.
Unosiły się bezwładnie popychane pękającymi pęcherzykami powietrza. Wydawali się oddychać rzadko, ale regularnie.” - Zmieniasz tu podmiot. Najpierw są ciała, a potem już ludzie. To jest tak: Ciała cośtam, a potem żyli. Jeśli ciała, to żyły. Jeśli jednak nie ciała, tylko ludzie, to trzeba to dookreślić.



Powtarzasz słowo „rury” w kawałku dalej chyba z pięć razy.



Igor włosy stanęły dęba i miał przerażone...” - Igorowi...

 

„Starał się przekonać, że to nieprawda...” - kogo starał się przekonać? Bo tutaj to „się” odnosi się do starania, a nie do osoby, która ma być przekonywana.



„Obcy rzucił się bezwładnie na Pawła. Ten zareagował za wolno, krzycząc w nadziei, że zwróci uwagę Igora. Paweł szarpnął się i wyrwał się z rąk potwora, który nieoczekiwanie osunął się na ziemię. Okazał się tylko szkieletem, który przewrócił się pod wpływem ruchu wrót.”

Bezwładne rzucanie się to zdecydowanie nielogiczna figura stylistyczna.



„Strach, rozpacz po utracie rodzinnego świata z rąk przedziwnych agresorów.” - Nie wydaje mi się, żeby można było utracić coś z czyichś rąk.



„zszokowanie nie udaniem się eksperymentu” - złe, bardzo złe zdanie.



„Przestroga przed uniknięciem tego samego losu.” - Chyba właśnie o to chodzi, żeby uniknęli? To zdanie jest nielogiczne.



„- Jak ty chcesz ich zniszczyć?!” - A kogo to już nie zapyta?



„Przybyli tu, po zagładzie swojego świata przez innych.” - To też brzmi niezręcznie. Raczej coś w stylu: Po inwazji dokonanej na ich świat przez innych? Po zniszczeniu świata przez innych?



Początek był niezły i zapowiadał coś ciekawego, natomiast od odnalezienia jaskini wszystko jest dla mnie przewidywalne, niewiarygodne i na poziomie fabularnym na swój sposób dziecinne. Trudno mi to ująć inaczej. Ot, wpadają do jaskini, znajdują sześcian, jeden gość krzyczy „trzeba ich zniszczyć”, a drugi odpowiada „no jasne!”. A potem i tak nic nie robią. Tyle.



Ale widzę, że tylko ja marudzę, zatem najwyraźniej to zwyczajnie nie mój typ tekstu.



Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

To teraz moja pora na ochrzanianie. Dużo rzeczy wyłapali KaelGorann i Joseheim więc starałam się nie powtarzać, chociaż żąluję, że nie moglam pomstować na kurę siorb. Takie to cudowne.


"Ten otworzył lekko oczy i machnął ręką, jakby odpędzał natrętną muchę." - rozumiem, że nie lekko - z gracją, wdziękiem i bez wysiłku, tylko lekko - trochę? Jak rozumiesz, uważam, że "lekkko" w tym kontekście jest chybione.

"Przed sobą ujrzał kontury, kształtujących się chat, których na razie nie było zbyt wiele. Jak to bywa w samotnych wioskach na skraju imperium…" - Gdyby wioska miała męża, dzieci i kilku przyjaciół, nie byłaby już taka samotna...

"profesora Iwana Michałowicza Diezonowa, wieloletniego badacza tej części świata. Ciemnej i zacofanej, dodajmy." - to chyba ciemnego i zacofanego? A nie, zaraz, to o część świata chodzi. Kulawa semantyka.

"W końcu dyliżans zatrzymał się na skraju wioski, tuż przy starej drewnianej cerkwi. " - jak wiadomo, cerkwie, jako mało ważne elementy architektury stawia się gdzieś z brzegu, żeby nie zasłaniały widoku i nie denerwowaly co delikatniejszych mieszkańców.

"- Witajcie, witajcie - powitał ich długobrody staruszek w okularach. Okryty kożuchem podszedł do studentów" - skubany przyczaił się w okolicy skraju wioski i stał, czekając na tym mrozie cholera wie, ile czasu, żeby znienacka ich przywitać.

"- Sprawy nie ma, Iwanie Michałowiczu." - Michaiłowiczu, jeśli już.

"- No, bierzcie pakunki - zarządził.- Pokaże wam wasze lokum." - to nadal woźnica mówi? I co, przez całą wioskę od jednego skraju w stronę drugiego lecieli z tymi bagażami (na rok badań, zaznaczmy! Kufry, ciuchy, ksiązki, pamiątki? To już nie mógł ich ten woźnica podrzucić kawalek dalej?

 "W końcu przebili się do w miarę nowego domu, położonego na obrzeżach lasu. " - Kulawie. Może "...raczej nowego..."?

"Twój pokój jest na górze, pierwszy naprzeciwko schodów. Powinien się podobać. Natomiast twój, Igorze, drugi z lewej. Rozpakujcie się, za chwilę podam obiad." - no niby takie zadu...e, ptaki zawracają, mała mieścina, koniec świata, a wielkie, kilkupokojowe rezydencje kto mógł, to budował.

 "Zasiedli do heblowanego stołu, okrytego chustą, z typowo rosyjskim wzorem." - pomijam ortografię. Po cholerę przykrywał chustą? Skoro go lubiano i mieszkał tam kilkanaście lat, to na pewno jakaś ciekawska gospodyni podarowałby mu bieżnik albo obrus.

"- Przepyszne, profesorze - pochwalił.- Skąd ma pan kurę ? I przyprawy ?" - no nie przesadzajmy, ludzi kupa, cerkiew, nowe domy, woźnica do miasta jeździ we własnych sprawach, to czemu niby kury i przypraw nie miałoby być?

 "Dopuszczam pracę w grupie." - skrzyknijcie mieszkańców, zapłaćcie im, jeśli chcecie, why not?

"Paweł podejrzewał, że traktują ich jako atrakcję." - tylko podejrzewał, wcześniejsze zbiegowisko było dla niego normalnym widokiem. "Sowa - pomyślał Stirlitz"

 

Zgadzam się z AdamemKB, sam pomysł mógłby być ciekawy. Ale podany jest niezbyt zachęcająco. Czekam na inne twoje teksty.

Do "niezgoda.b":

"jak wiadomo, cerkwie, jako mało ważne elementy architektury stawia się gdzieś z brzegu, żeby nie zasłaniały widoku i nie denerwowaly co delikatniejszych mieszkańców." -Zdarza się, np. na wzniesieniach, żeby górowały nad okolicą. 

Do "coszniczego":

Sporo błędów, ale klimat fajny. Dopiero motyw z jaskinią i obcymi mnie rozczarował -Przydałałoby się bardziej zaskakujące rozwiązanie zagadki. 

Dopiero motyw z jaskinią i obcymi mnie rozczarował -Przydałałoby się bardziej zaskakujące rozwiązanie zagadki.

Znaczy, jakiś facio w szpiczastej czapie, smok, błędny rycerzyk, dziewica i pierścienie władzy nad światem? Przecież to jest Science Fiction. Science, proszę kolegi.

P, NMSP.

Oj, Adam. A czy Yachieku wspominał coś o fantasy? Tylko fantasy może być zaskakujące, oryginalne, wciągające, ciekawe? Podpisuję się pod komentarzem kolegi, bo dla mnie też od momentu pojawienia się jaskini (tudzież kamienia przed jaskinią, jak wspominałam), fabuła poleciała na łeb na szyję.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

"Znaczy, jakiś facio w szpiczastej czapie, smok, błędny rycerzyk, dziewica i pierścienie władzy nad światem? Przecież to jest Science Fiction. Science, proszę kolegi." 

Fakt, błędny rycerzyk z nienaruszoną błoną dziewiczą, pierścieniem władzy na palcu, szpiczastą czapką  i w dodatku dosiadający  smoka,  byłby niemałym zaskoczeniem, ale nie o to mi chodziło ;)

Sam fakt wykorzystania motywu obcych nie czyni fabuły zaskakującej. Ok -są obcy, którzy przylecieli na Ziemię w poszukiwaniu schronienia przed najeźdzcami, którzy zniszczyli ich macieżystą planetę i chcą się zasymilować z lokalną ludnością -ale to już było. Mogłoby np. okazać się, że chcący pokojowej asymilacji obcy zostali zaciukani przez tubylców, a zwłoki ukryte w jaskini... Studenci poznawszy sekret, opowiedzieliby wszystko profesorowi, a ten okazałby się jednym z tych, którzy załatwili ufoludków i... bang! bang! I po studentach...   

"Ok -są obcy, którzy przylecieli na Ziemię w poszukiwaniu schronienia przed najeźdzcami, którzy zniszczyli ich macieżystą planetę i chcą się zasymilować z lokalną ludnością -ale to już było." -Wiem, namieszałem w zdaniu-_-' Wyszło, że najeźdzcy chcieli się zasymilować:P Wymyślę sobie karę.

Macierzysty przez rz, może? ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

No dobra, przyznaję, że ciut niefortunnie "wjechałem" na fantasy. Ale to dlatego, że (chyba) wszyscy domagają się sensacji, całkowitego zaskoczenia i temu podobnych efektów. Nie łaska podumać nad czymś, co pomimo braku wymienionych spektakularności ma w sobie dobry pomysł, interesującą propozycję na miarę "Księżycowej Ćmy"? 

---> Yachieku --- za karę napisz swoją wersję.  :-)  

---> joseheim --- tak, przez "rz", Twoje nieśmiałe przypuszczenie potwierdzają cztery słowniki oraz mój sąsiad.   :-)

Wiem, wiem, że przez rz. ^ ^

 

Ale niestety tego pomysłu tu nie widzę... z tym że ja wybredna jestem. (Gorzknieję na starość i zamieniam się w drugą Suzuki... co jest złe, bo wolałabym być pierwszą sobą. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Obawiam się, że ani wybredność, ani zgorzknienie na starość (po tym Twoim stwierdzeniu zgięło mnie ze śmiechu, bo takie rzeczy wypisują albo chwilowo czymś przygnębione osoby w okolicach dwudziestki, albo naprawdę stare grzyby, a Ciebie jako "grzybicy" za czorta nie widzę), tylko zainteresowania.

Przeczytaj ponownie moje komentarze, a powinnaś wiedzieć, o co mi chodzi.

Mam tylko nadzieję, że nie rozbolał Cię kręgosłup od tego zgięcia, Adamie.  ; )

 

Nie jestem bynajmniej przygnębiona, ale - skoro o tym mowa - niestety już troszkę bliżej mi do trzydziestki niż do dwudziestki, i oczywiście cały czas sobie żartuję.  ; ) Pozostawię fanom SF co fanowskie...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pawle Iljanowiczu, dziękuje - otczestwo od imienia Ilja brzmi: "Iljicz".

 

"Imperium" obowiązkowo wielką literą. Zwłaszcza, gdy mówi to jego mieszkaniec.

 

Mimo, że mieszkamy w głuszy, nie znaczy, że nie mamy kontaktu ze światem.

Raczej: To, że mieszkamy w głuszy, nie znaczy...

 

Jest niezły pomysł, ale nad całą resztą trzeba jeszcze popracować, bo od błędów się tu roi. Tym niemniej przeczytałem tekst z zainteresowaniem. Chociaż, podobnie jak Joseheim, odczułem wyraźny spadek jakości po pojawieniu się jaskini. Może dlatego, że preferuję hard SF. Takie, które naprawdę jest science, a nie tylko udaje. Bez urazy.

 

Ale klimat (o ile nie bykurat niweczony błędami językowymi) podobał mi się. Schyłek caratu, zapadła syberyjska wieś; sam swego czasu próbowałem napisać coś takiego.  Dawno, dawno temu. ;) Myślę, że masz duży potencjał, ale wiele pracy jeszcze przed Tobą. Powodzenia. :)

"Macierzysty przez rz, może? ; p"

"Macierzysty przez rz, może? ; p" <- ale wtopa:P

"---> Yachieku --- za karę napisz swoją wersję.  :-)" <- nie śmiałbym pisać własnej wersji cudzej pracy. Co autor napisał, to jest wg mnie święte;) Ale kończę opowiadanko w klimacie SF i chętnie opublikuje.

PS proszę o skasowanie poprzedniego posta (miałem problem z przeglądarką)

O.o
Tekst jest napisany w taki sposób, że aż odpycha. Ale chyba już wszystko co było do wypomnienia, zostało wypomniane (a było tego tak dużo, że aż od cholery). Co do fabuły, to moje wrażenia są podobne do tych, jakie odniosła Joseheim.

Odniósłbym się jeszcze do pewnej dyskusji w komentarzach, ale może sobie odpuszczę ;)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka