- Opowiadanie: sesi19 - Miss Ameryka (PARANORMAL 2012)

Miss Ameryka (PARANORMAL 2012)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Miss Ameryka (PARANORMAL 2012)

Miss Ameryka

 

– Powinieneś już chyba rozbierać trochę większe lalki? – spytała. Jej śmiech zmieszał się z odgłosem deszczu rugającego ziemię.

 

Peter nie odpowiedział. Szybko poprawił zadartą sukienkę Miss Ameryka i odstawił lalkę na półkę.

 

Chłopak poczuł, jak jego skóra zmienia kolor. Naprawdę zabawny widok. Wściekle czerwona dolna część twarzy kontrastowała z mlecznobiałym czołem.

 

Powoli odwrócił się do stojącej w drzwiach siostry. Przez rozwarte od złośliwego uśmiechu usta dało się dostrzec dwa ostatnie mleczaki. Przednie jedynki, ma się rozumieć.

 

– Zamknij się Trusiu – powiedział pieszczotliwie. Mina wyraźnie jej zrzedła.

 

– Nie nazywaj mnie tak. Obiecałeś tego nie robić, mnie i mamie obiecałeś!

 

– Coś za coś… pulpeciku.

 

– Przestań.

 

– Przestanę, ale ty również. Zrozumiano?

 

Kiwnęła głową.

 

Niechciał bardziej krzywdzić siostry. Nasypał jej w ranę zaledwie tyle soli, aby bólem odwrócić uwagę od tego, co zobaczyła. Spaliłby się ze wstydu, gdyby powiedziała komuś o tym, jak rozbierał lalkę zeszłorocznej Miss America.

 

Już bez śladu wstydu na ciele wyszedł z pokoju siostry. Pozostawił ją sam na sam z kotłującymi się w głowie myślami.

 

Dziewczyn patrzyła długo na swój prywatny, mały ołtarzyk. Wierna kopia ostatniej Miss Ameryka patrzyła na nią groźnie. Po tym, co usłyszała od brata, była pewna, że nigdy nie będzie tak jak ona.

***

 

Wciąż miał ją przed oczami. Nieważne, że była tak wybrakowana. Nie, tu chodzi coś innego – uświadomił sobie Peter. Była aż zanadto pełna, bez ubytków świadczących o kobiecości. Mimo to, z rozrzewnieniem przywoływał jej wizerunek.

 

Ukryty pod grubą pierzyną, różny od oficjalnie prezentowanego siebie, lepiący się od potu – marzył.

 

Wyimaginowanymi rękami obracał wyimaginowaną Mary Mobley, Miss America rocznik `59. Nie była już kanciastą figurką, ale pełnokrwistą kobietą, jaką Peter widział jakiś czas temu na CBS.

 

Mary, Peter non stop nosił ze sobą to imię, jakby magiczny amulet mający chronić go od brzydoty tego świata. Naprawdę, do tej pory nie widział nikogo piękniejszego. Być może nie byłaby dla niego tak utopijną kobietą, ale do tej pory nie miał okazji poznać jej osobowości, widział tylko relację z Wyborów Miss oraz kolekcjonerską figurkę siostry.

 

Ręką, tym razem tą prawdziwą, sięgnął między nogi. Zaczęło robić mu się jeszcze przyjemniej.

 

Głos matki przeszkodził mu w zrobieniu czegoś konkretnego.

 

– Szkoła. – Krótkie, żołnierskie hasło rodzicielki. W jakiś sposób zawsze wiedziała, czy jej dzieci wymagają pomocy przy wstaniu z łóżek. Peter miał nadzieję, że ten matczyny szósty zmysł nie działa we wszystkich aspektach jego życia.

 

– Już wstaję, mamo! – krzyknął, odrobinę nerwowo. Rozejrzał się po ciemnym pokoju, ale oprócz bałaganu, nie dostrzegł żadnego samodzielnie działającego bytu. Na jego szczęście matka była za drzwiami.

 

– Spokojnie, jeszcze masz czas.

 

Poszła.

 

Spakował się wczoraj, miał więc trochę czasu. Dla siebie i dla Mary.

 

Zamknął oczy.

 

Była tam. Jej blada cera kontrastowała z kruczoczarnymi włosami. Przyciągnął ją bliżej ku sobie. Piersi napierały na jej przykusą sukienkę, spłaszczyły się w zetknięciu z jego klatką. Westchnęła.

 

Peter chwycił to, co było niżej. Cały czas patrzył jej głęboko w oczy. Miał wrażenie, że zaraz zostanie bezpowrotnie wessany i już nie znajdzie ucieczki. W każdym razie, w takim więzieniu mógłby odbyć dożywotnią karę.

 

Zaczęła cicho jęczeć, odliczając czas w ich szczęściu. Peter nie śmiał przyspieszyć, w obawie przed naruszeniem idealnej harmonii. Wystarczyło.

 

Wygięła plecy w łuk, mocniej ścisnęła nogami jego biodra. Krzyknęła, niemal na granicy bólu.

 

Było po wszystkim. Peter wytarł lepiącą się dłoń o prześcieradło. Może nikt nie zauważy.

 

Otworzył oczy. Stojący na nocnej szafce zegarek wskazywał za piętnaście ósma. Peter wyskoczył łóżka. Nie pierwszy raz żałował, że nie ma połączonej z pokojem łazienki. Wyjął z szafki chusteczkę, dokładnie wytarł nią dłoń, oczyścił przestrzenie między palcami i paznokcie. Głupie poczucie winy nie dawało mu spokoju.

 

– Peter! – głos matki przedarł sobie drogę przez drzwi.

 

– Idę! – Na pewno tylko pogania mnie do szkoły, miał nadzieję.

 

Szybko przebrał się w szkolne ciuchy i porwał z ziemi załadowany książkami plecak.

 

Do szkoły przybył idealnie o ósmej, dzwonek obwieścił wszem i wobec jego przybycie. Umyty, po szybkim śniadaniu, wystrojony – nie było po nim widać, że pędził do szkoły na złamanie karku. Na pewno spóźniłby się, gdyby pościelił łóżko. Obiecał sobie, że zrobi to zaraz po powrocie ze szkoły. Może nawet zdąży wyprać pościel przed przybyciem matki?

***

 

– Ej, Conroy – powiedział konfidencjonalnie siedzący za Peterem Francis. – Narzucasz.

 

Peter głośno przełknął ślinę, ale na pewno nikt tego nie usłyszał. Klasa, której zbite odgłosy przywodziły na myśl żerującą szarańczę, skutecznie zagłuszała stojącego przy tablicy pana Perrisha. Mimo to, nauczyciel metodycznie tłumaczył zawiłości równań kwadratowych. Nie było pewne, co jest widoczne w jego oczach: fascynacja czy strach.

 

– Conroy, narzucasz – padło ponownie.

 

Francis, mały rudzielec z krzywymi zębami, wcisnął Peterowi kawałek kredy w dłoń, poczym podniósł się z krzesła. W ręce miał linijkę, drewnianego potwora długości trzydziestu centymetrów.

 

– No, dawaj – powiedział. – Tylko nie za mocno, muszę idealnie trafić.

 

Pan Perrish stał odwrócony do tablicy i zawzięcie coś na niej pisał. Peter patrzył na swoją dłoń, ponownie zaznaczoną białym stygmatem winy.

 

– Szybko, bo zaraz się odwróci. – Francis zajął pozycje gotowego do uderzenia baseballisty. Peter słyszał, że rudzielec ma w domu plakat przedstawiający Georga Rutha. Faktycznie, obaj mieli w sobie tyle samo charyzmy, chociaż stosowanej w trochę inny sposób.

 

– Bo ci dopierdole – syknął Francis.

 

Peter ścisnął mocniej mały kawałek kredy. Oby nie trafił, pomyślał jednocześnie przerzucając nad głową miniaturowy pocisk. Rzut był idealny, jakby ćwiczyli go już nie raz. Kreda zawisła na moment tuż powyżej linijki. Chłopak z półobrotu zamachnął się swoją wyimaginowaną pałką. Głośne westchnienie wydobyło się z dwudziestu gardeł.

 

Kreda, odprowadzona mnóstwem spojrzeń, szybowała do celu. Jej świst w zaległej nagle ciszy był niemal raniący dla uszu Petera. Chłopak z całych sił zacisnął ręce na kolanach.

 

Francis usiadł na krześle dokładnie w momencie, gdy kreda trafiła potylicę nauczyciela, który nareszcie swoją głową wywołał poruszenie wśród klasy.

 

Gdyby kolejne wybuch śmiechu następowały pojedynczo, sytuację być może dałoby się uratować. Tak nie było. Wystrzelili jednocześnie, wszyscy z wyjątkiem Petera, który razem z nauczycielem najchętniej zapadłby się pod ziemię.

 

Klasa po brzegi wypełniła swoim nastrojem wnętrze klasy. Pan Perrish wciąż stał odwrócony do tablicy, słaby, godny pożałowania mały człowieczek.

 

Nie atakowali dalej, biernie bawili się ze swoją ofiarą czekają na jej reakcję.

 

Peterowi zaszumiało w uszach, było mu duszno, brakowało powietrza mimo otwartych na oścież okien. Zobaczył, że wszyscy nagle wstają ze swoich miejsc. Dumnie wypinali pierś, wszyscy o parę centymetrów wyżsi, niż przed zajęciem miejsca w ławce.

 

Dzwonek, o Boże, dzwonek – nagle zauważył Peter. Chwała Ci Panie, dziękował w duszy, chwała Ci Panie Woźny.

 

Schował książki do torby i na drżących nogach ruszył w ślad za resztą uczniów. Tuż przed nim szedł Francis, rudzielec obrócił się i posłał mu skąpy uśmieszek.

 

Uczniowie opuszczali pomieszczenie w rekordowo szybko, stawkę zamykał Peter. Powoli, noga za nogą, opuszczał salę. Perrish strachliwie wodził wzrokiem po uczniach.

 

– Conroy – powiedział nagle nauczyciel. Zatrzymał się nie tylko wezwany, ale też reszta uczniów. Dopiero gdy zobaczyli, że cała uwaga zwrócona jest na Petera, ewakuowali się z klasy.

 

– Tak? – Głos Petera był drżący, jak zwykle pozbawiony pewności.

 

Perrish nie odpowiedział. Wskazał tylko palcem na Petera, a dokładniej na jego kolana. Chłopak dokładnie wiedział, co na nich jest.

 

– Ale… – zaczął.

 

Nauczyciel nie czekał na dalsze wyjaśnienia. Złapał chłopaka pod ramię i wyprowadził z klasy. Obecni na korytarzu uczniowie patrzyli na Petera bez należytej empatii, a raczej z szyderstwem. Tylko Francis niemo kibicował koledze, z zaciętym wyrazem twarzy kręcił głową. Obaj rozumieli się bez słów.

***

 

Ojciec Petera wystukiwał nogami opętańcze rytmy. Podłoga, podobnie jak Peter, cicho uskarżała się przeciw takiemu jej traktowaniu.

 

Chłopak pochlipywał cicho, coraz ciszej. Nie próbował dalej przekonywać rodziców do swoich racji, nie miało to najmniejszego sensu, miał jednak inny plan. Jego rodzice byli pobożni. Głęboko wierzyli w niemego Boga, więc chłopak miał nadzieję, że tym razem uwierzą milczącemu synowi.

 

– Nie wierzę, no po prostu nie wierzę! – Ojciec rozwiał nadzieje syna. – Jak mogłeś zrobić coś takiego?

 

– Nie zrobiłem – odpowiedział.

 

– Przestań wreszcie się wypierać.

 

– Naprawdę!

 

– Więc kto? Musiałeś widzieć, byłeś w tej klasie. Kto?

 

– Nie widziałem, prawdę mówię.

 

Ojciec wymienił spojrzenia z małżonką. Peter nie patrzył na nich, jasna poświata twarzy Francisa przesłaniała mu cały widok, ukryte w piegach oczy były groźne i śmiertelnie przerażające.

 

– Przecież wiemy, że ty to zrobiłeś – zabrała głos matka. – Jak mogłeś? Przecież nie tak cię wychowywaliśmy.

 

– To musiał być ktoś inny, przecież znasz mnie mamo.

 

– To dlaczego tylko u ciebie pan Perrish zauważył ślad kredy na ubraniu?

 

– Bo byłem wcześniej przy tablicy. Musiałem wytrzeć ręce o kolana. – Peter po raz kolejny powtórzył kłamstwo. Musiał przyznać przed samym sobą, że był coraz lepszy w tej sztuce.

 

– Innych nie łapał, tylko od razu wiedział, że to ty – krzyknął ojciec.

 

– Bo to taka cipa, że inni by mu od razu wpierdolili! – Tak samo jak ja, dodał gorzko w myślach.

 

Rozmowa u dyrektora była krótka i treściwa. Jakoś nikt nie miał specjalnie złudzeń co do winy Petera, który na miesiąc został zawieszony w prawach ucznia. To nic złego, pocieszał się, później zostanie mu jeszcze jakieś dwa tygodnie szkoły i znów będzie wolne, czas na odpoczynek od tej bandy idiotów. Prawdopodobnie byłby to dla niego naprawdę świetny czas. Szkoda tylko, że oprócz zawieszenia w prawach ucznia, został tymczasowo pozbawiony praw przysługujących synowi.

 

Tuż po wypowiedzeniu swojego zdania na temat nauczyciela, Peter został wysłany wprost do swojego pokoju. Dziesięć metrów kwadratowych, na których miał spędzić swoje zesłanie, przywitało go zaduchem, zastygłym od rana bałaganem oraz rozmemłanym barłogiem. Chłopak rzucił się na łóżko, teraz tak bardzo przypominające więzienną pryczę. Wtulił mokrą od płaczu głowę w poduszkę. Nieważne, że matka poskąpiła mu kolacji, odkąd pamiętał był niejadkiem. Żałował tylko, że nikt nie obejmie go przed snem. Mary, pomyślał, gdy trafił ręką na zaschnięty ślad po ich porannej przygodzie. Poczuł się znacznie lepiej i szybko zasnął.

***

 

To chyba był krzyk.

 

Powieki Petera otwarły się z oporem, ale równie dobrze mogły tego nie robić. Przez panującą w pokoju ciemność nie dało się dostrzec kompletnie nic, nawet nikłych zarysów mebli. Gęste chmury łapczywie zagarnęły światło wysłane przez gwiazdy i księżyc, ich mętny blask nie wystarczył na należyte oświetlenie sceny.

 

Peter usiadł. Mocniej przygarnął do siebie pierzynę, zaciągnął ją aż na ramiona. Sądził, że jego oczy zaraz przyzwyczają się do ciemności zaległych w pokoju, ale tak się nie stało. Drugi z jego najważniejszych zmysłów, słuch, również był bezczynny, no, może trochę mniej. Peter słyszał tylko ten odgłos, który sam wydawał: szybki, płytki oddech.

 

Nikt nie krzyczał. Po chwili Peter był pewien, że nawiedził go zły sen, niebezpiecznie zmieszany ze świadomością, ale tylko sen. Zrezygnował z zapalenia światła.

 

Położył się, tym razem z pierzyną zaciągniętą aż na głowę. Było mu gorąco. Zostawił sobie zaledwie mały otwór na usta, przez który wpadało orzeźwiające powietrze. Było to jednak za mało, żeby ochłodzić rozgrzane ciało, w dalszym ciągu zakute w szkolne ciuchy.

 

Gdy ktoś puknął w jedyne okno jego pokoju, chłopak definitywnie odciął sobie dostęp do powietrza.

 

Idiota.

 

Kilka małych świerków, wielkości wyrośniętego przedszkolaka, rosło tuż pod oknem. Ojciec miał wyciąć je już zeszłego lata, ale do tej pory nie miał na to zbytniej ochoty. Peter obiecał sobie, że jak tylko się z nim zetknie, delikatnie o tym mu przypomni.

 

Roześmiał się w duchu i wyskoczył z kokonu. Tym razem na głos wyśmiał swoją głupotę. Kompletnie nie wiedział w jaki sposób mógł uznać drapanie gałęzi o szybę za… No właśnie, za co?

 

Zdjął lepiące się od potu ciuchy i rzucił je na oślep przez pokój. Po chwili zrobił to samo z pierzyną i prześcieradłem. Zostawił tylko poduszkę, której stan był całkiem względny. Położył się na łóżko w samych majtkach, w głową przyciśniętą mocno do poduszki. Stukanie w okno mu nie przeszkadzało.

 

– Peter… – Słaby dźwięk, niemal porwany przez wiatr, przedostał się na przekór barierom dzielącym go od chłopaka. Niósł ze sobą strach. – Proszę…

 

Mimo panującego upału, Petera przebiegł dreszcz. Najpierw jeden a później cała seria, każdy zimniejszy od poprzedniego. Nagle pożałował, że odrzucił bezpieczne schronienie w postaci pierzyny. Nakrył głowę poduszką, ale reszta jego ciała w dalszym ciągu pozostała odkryta na ręce gotowe go dorwać.

 

Jak ślepiec, wymacał sobie drogę pod łóżko. Niewiele to dało.

 

– Peter, proszę… – Rozległ się cichy, dziewczęcy szloch. – Jak szmatę, jak zwykłą szmatę…

 

Chciał krzyczeć, ale zabrakło mu na to powietrza. A raczej odwagi.

 

– Peter, to ja, Mary. Proszę, wpuść mnie do środka.

 

Jeszcze bardziej przywarł do podłogi. Na twarzy czuł zalegający tu od miesięcy kurz, niczego nie świadomy byt, którym sam chciałby teraz zostać. Myślał o sobie tylko w jedyny możliwy sposób: oszalałem.

 

– Mary? – zapytał, ale nie usłyszał swojego głosu. Ponowił próbę. – Mary, Mary Mobley? To ty?

 

To moja walnięta siostra musi robić sobie ze mnie jaja, pomyślał. Kto by inny?

 

– Peter, proszę.

 

Nie, to niemożliwe – przekonywał się.

 

A jednak.

 

Chociaż jej głos był jeszcze bardziej płaczliwy niż przy mowie po otrzymaniu korony, Peter był pewien, że należy do niej. Nikt inny nie miał tak zmysłowego tonu, a już na pewno nie jego przygruba i przygłupia siostra.

 

Wygrzebał się spod łóżka. Nie mógł widzieć mokrego śladu, który zostawił na podłodze. Na pamięć ruszył do włącznika, nawet nie uderzył w szafkę małym palcem.

 

Zajęło mu chwilę, nim przyzwyczaił się do światła. Na drżących nogach ruszył do okna i zasnuwających je zasłonach. Peter położył na nich rękę. Spróbował je przesunąć, ale były cięższe niż kiedykolwiek. Ruszyły się dopiero po tytanicznym wysiłku.

 

Miała na sobie swój najbardziej znany strój, prostą sukienkę, w którą była ubrana w trakcie koronacji. Głowę trzymała prosto i sztywno, tak aby korona jej z głowy nie spadła. O Boże, korona – na jej widok Peter był chyba równie zdziwiony, jak na samo przybycie tu dziewczyny.

 

– Pozwolisz mi wejść? – spytała nieśmiało.

 

– Co ty… hm… Co Pani tu robi? – Pod jego oknem stoi Mary Mobley, kobieta, o której marzą wszyscy normalni faceci, a on pyta się, co ona tu robi. Idiota, przeklinał się w duszy. Cóż, był trochę speszony.

 

– Jestem bardzo zmęczona. – powiedziała krótko, jakby to wszystko wyjaśniało.

 

– Zaraz otworzę drzwi.

 

– Nie trzeba – odparła, zdejmując z nóg czarne pantofelki. Podała mu je i uśmiechnęła się nieznacznie. – Jakoś sobie poradzimy.

 

– Ale…

 

– Cicho bądź. Pomóż.

 

Złapał jej drobną rękę i pomógł wspiąć się na okno. Bez tej sukienki byłoby ci znacznie łatwiej, pomyślał.

 

Na szczęście jego okno znajdowało się blisko ziemi, a dziewczyna była, wbrew pozorom, całkiem sprawna. Bez wielkiego kłopotu wdrapała się na okno. Zsunęła z niego bose stopy i po chwili stała na podłodze pokoju Petera.

 

– Zaraz zawołam mamę – wypalił chłopak. Nim Mary zdążyła złapać go za ramię, już był przy drzwiach. No tak, zamknięte.

 

– Naprawdę nie trzeba. Chyba sami damy sobie radę?

 

– Ach… Chyba tak.

 

Pytania, nagle wszystkie jednocześnie wyskakujące przez gardło, zaklinowały się. Przez stworzony zator przecisnęło się tylko jedno, malutkie.

 

– Dlaczego?

 

A w głowie zadał sobie to jedno, podstawowe pytanie: Czy mi się coś nie pierdoli? Czy coś nie pomieszało mi się w tej małej główce? Boże, przecież moje marzenie właśnie się spełnia.

 

– Wiedziałam, że tylko ty mnie przyjmiesz. Inni mnie nie potrzebują… – urwała nagle.

 

Ona zaraz zacznie płakać, zauważył i nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Objął ją delikatnie, tymi wielkimi, niezgrabnymi rękami. Nie potrzebowała więcej. Sama wskoczyła mu w ramiona.

 

– Dziękuję – powiedziała.

 

No dobra, tylko co teraz – zapytał się w duchu chłopak. Rozwiązanie przyszło samo.

 

– Mogę się położyć? Dużo się dzisiaj nachodziłam.

 

Niechciał wypuścić jej z rąk, ale kiwnął głową. Gdy spojrzał na własne łóżko, zrobiło mu się wstyd. Na widok mokrego od potu barłogu każdemu odechciałoby się spać, ale ona powiedziała tylko, że to nic takiego.

 

– Połóż tu jakiś kocyk, jedną noc jakoś wytrzymam, a później się zobaczy.

 

Sam nie wiedział, co dostrzegła w jego twarzy, bo zaraz dodała:

 

– Nie będę ci przeszkadzała, prawda?

 

– Nie będziesz.

 

Wyjął koc z szafy i szybko zarzucił go na łóżko. Położyła się na nie w sukience i z uśmiechem na twarzy.

 

Peter stał przy niej, wzrok wbił w podłogę.

 

– Hej, to przecież twoje łóżko – powiedziała. – Chyba nie zamierzasz spać na podłodze?

 

Dopiero teraz na nią spojrzał. Leżała w rękami założonymi pod głową, wciąż uśmiechnięta. Odpowiedział jej tym samym i dokładnie prześwidrował wzrokiem. Och, dlaczego tylko wzrokiem – na tę myśl poczuł, że zaczyna twardnieć. Szybko obszedł łóżko i położył się, odwrócony plecami do Mary. Chyba nic nie widziała.

 

– Dziękuję – powiedziała i objęła go w pasie. – Peter?

 

– Tak?

 

– Możesz nikomu nie mówić, że tu jestem?

 

– No, tak. Jeśli tylko nikt cię nie zauważy.

 

– To dobrze.

 

Nie minęło wiele czasu, nim zasnęła. Dopiero wtedy Peter uświadomił sobie, że nie zna odpowiedzi na jedno z wielu nękających go pytań. Skąd ona zna jego imię? Postanowił, że jutro ją o to zapyta. Tak słodko spała.

***

 

Mimo zmęczenia sen do niego nie przyszedł. Może dlatego, że właśnie teraz śnię? W jego życiu koło fortuny niemal zawsze hamowało na podwójnym zerze, więc nic dziwnego, że teraz nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Skoro los zaczął sprzyjać, dlaczego by nie zagrać o więcej.

 

Postanowił, że sprawi Mary najprzyjemniejszą w życiu pobudkę.

 

Sama tu weszła, wprost do mojego łóżka. Chyba nie będzie miała mi tego zaszłe, skoro sama wprosiła się do tej sfery. Choćby tylko metaforycznie.

 

Podniósł się, a jej ręka opadła na wolne miejsce. Otworzyła oczy, ale nie było w nich zrozumienia. Zamknęła je po chwili i przekręciła się na brzuch. Jeśli lubisz takie rzeczy, to proszę bardzo.

 

Odgarnął włosy, pod którymi znajdował się zamek sukienki i delikatnie zaczął go przesuwać. Na pewno nie będzie miała nic przeciwko. W innym razie by tu nie przyszła.

 

Po chwili rozchylił kieckę. Żałował, że nie może zobaczyć tego cudnego ciała, ale nie chciał przedwcześnie zbudzić Mary zapalonym światłem.

 

Trząsł się cały, ale wiedział, że jego oswobodzone ciało jest idealnie gotowe.

 

Nachylił się i wycelował.

 

Nie trafił.

 

Uderzył w pośladek, sam nie wiedział który. Mimo, że był tak daleki od celu, poczuł jak wszystko w nim wzbiera.

 

Spokojnie, tylko zapomniałeś zdjąć jej majtki, ty głupku.

 

Przez moment poruszyła się niespokojnie, ale nie przejął się tym. Szukał ręką chroniącej dostępu bielizny. Nie znalazł.

 

Czyli od początku była chętna.

 

Gdyby trochę podnieść jej tyłek, byłoby znacznie prościej.

 

Nie zdobył się na to. Ręką dokładnie zbadał jej ciało, aż wychwycił element odróżniający ją od innych kobiet.

 

Na drżących nogach ruszył do włącznika światła.

 

Zapalił.

 

Miał nadzieję, że nie wszystkie Miss Ameryka są pustymi w środku lalkami.

Koniec

Komentarze

niechlujny tekst. literówki, pozjadane głoski, brak spacji (gdzieś nawet mignęło mi "niebyło"). przez to tekst, który nie całkiem mnie zainteresował, nie dał powodów do jego skończenia.

odpadłam po tym zdaniu: "Klasa po brzegi wypełniła swoim nastrojem wnętrze klasy." - serio?

 

aha, i "w każdym bądź razie" to straszliwy i absolutny błąd językowy. zwłaszcza, że nie umieszczasz tego sformułowania w ustach bohatera (a oni, jak wiemy, nie zawsze posługują się literacką polszczyzną), a w części narracyjnej.

http://poradnia.pwn.pl/lista.php?szukaj=%22w+ka%BFdym+b%B1d%BC+razie%22&kat=18

Nic nie przekonuje do tego opowiadania. Ot, taka sobie fantazyjka o spełnieniu fantazyjek nastolatka.

Adamie, po twoim komentarzu zdecydowałem się zgłosić opowiadanie do konkursu. Jako że mój tekst chyba całkiem nieźle wpisuje sie w jego ramy, więc czemu by nie spróbować...

No nie bardzo się wpisuje w ramy konkursu...

 

Faktycznie, tekst jest dosyć niechlujny, a szkoda. Mimo wszystko wyróżnia się na tle wrzucanych na ten portal tekstów. Ja przeczytałam bez bólu (kurde, coraz częściej używam tego sformułowania, ale pewnie dlatego, że im więcej tekstów tu czytam, tym bardziej mnie przy niektórych skręca), a nawet z zainteresowaniem. Tak gdzieś lawirowalam w skojarzeniach pomiędzy Kingiem a "Światem według Garpa" Irvinga (co prawda nie przepadam ani za jednym, ai za drugim, ale to nie znaczy, że nie potrafię docenić ich talentu).

 

Czyli, podsumowując: według mnie to jest całkiem niezły tekst, tylko nie na ten portal i nie do tej publiki. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Specyficznie. Zgadzam się w calości z komentarzem Suzuki M.

Nowa Fantastyka