- Opowiadanie: Skaza - Płomień świecy

Płomień świecy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Płomień świecy

Przekraczając próg sierocińca, lord Fell instynktownie schylił głowę. Zsunął z głowy kaptur, otrzepał śnieg z ramion i ruszył na trzecie piętro, gdzie mieścił się gabinet dyrektora tego miejsca. Dwaj imperialni urzędnicy i czterej legioniści posłusznie przystanęli w holu, skąd zostaliby wezwani w razie potrzeby.

Chwilę później Fell witał się już ze starszym, dobrze zbudowanym mężczyzną zarządzającym sierocińcem i pobliskim szpitalem dla obłąkanych. Siedząc w wygodnym, obitym czerwonym materiałem fotelu, z kielichem grzanego wina w dłoni, wpatrywał się w widok za ogromnym oknem, od którego oddzielały go biurko i krzesło lekarza. Wielkie płatki śniegu osiadały na ciągnących się po horyzont dachach i czerniały pod wpływem wydobywającego się z kominów dymu. Każdej zimy przypominał sobie dzieciństwo spędzone na północy.

Dyrektor zgarnął leżące na biurku papiery, z ciężkim westchnięciem zasiadł naprzeciwko lorda i powiedział:

– To doprawdy niezwykła przyjemność znów cię zobaczyć, Einarze. Powinieneś odwiedzać mnie częściej niż to przewiduje regulamin.

– Mam dużo obowiązków – odparł gość.

– Och, w to nie wątpię! Ktoś musi pilnować, by imperium nie rozpadło się na kawałki. Skoro o tym mowa, śmierć cesarzowej została już publicznie ogłoszona?

– Tak, dziś rano. Uprzedzając pytanie, cesarzowi niewiele zostało.

– Rozumiem. Jednakże jego odejście nie przerwie naszej współpracy, prawda?

– Najprawdopodobniej nie. Jego zastępczynię z pewnością zainteresuje ten projekt.

– Zastępczynię? Słyszałem plotki, ale… – w głosie lekarza pojawiła się niepewność.

– Tym razem okazały się prawdziwe – przerwał dyrektorowi Fell. – Kolejnym Słońcem będzie kobieta. Księżycem także.

– No proszę, imperium rządzone przez dwie kobiety… albo w końcu podbijemy cały kontynent, albo wszyscy zginiemy. – Dyrektor uniósł brwi i uśmiechnął się do rozmówcy.

– To faktycznie precedens, ale dynastia była jednogłośna. Zapewniam cię, że stworzą interesujący duet.

– Zastanawia mnie…dlaczego nie przejmą władzy już teraz?

– Nie są aż tak chciwe żeby mordować umierającego starca. Zresztą, w jakim świetle by je to ukazało? Natomiast gdy pozwolą mu pomęczyć się jeszcze kilka dni…

– Ah, rozumiem…

– Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że zarządził to sam cesarz. Cesarz, który wierzył, że nie warto marnować potencjału osób wywodzących się z marginesu, w związku z czym zaczął poszukiwać wybitnie uzdolnionych szaleńców. Co masz dla mnie tym razem?

– Kogoś kto z pewnością cię zaciekawi. Najpierw jednak powinieneś ocenić dwójkę dzieci. Oboje mają około dziesięciu lat. Chłopiec, Seth, jest niezwykle zdeterminowany, posiada predyspozycje magiczne, wysoce agresywny, ale na pewno sobie z nim poradzicie. Znaleźliśmy go na ulicy, pochodzi stąd. Napędza go nienawiść do świata, z takimi trzeba uważać, ale jak zakosztuje życia na poziomie jego psychika powinna się naprostować. Natomiast dziewczynka, Lily, ma nieco wschodnią urodę, może rodzice pochodzili z Trakis… Sama do nas przyszła, szukała jedzenia. Boryka się z wahaniami nastrojów, nieustannie odczuwa pustkę i niepokój. Wymagany przez ciebie talent magiczny gdzieś w niej jest, choć bardziej imponują mi jej zdolności do błyskawicznego uczenia się, organizowania grupy czy analizowania sytuacji. Oprócz tego ładnie rysuje i śpiewa.

– Akurat brakowało mi kogoś do śpiewania w koszarach. Poślij kogoś na dół do moich ludzi, niech obejrzą tę dwójkę i wystawią im potrzebne dokumenty. Kto jest trzeci?

– Chłopiec, w podobnym wieku. Chodźmy do niego. – Dyrektor z zapraszającym gestem wyprowadził Fella ze swojego biura. Gdy ruszyli elegancko ozdobionym korytarzem o bordowych ścianach, gestykulując delikatnie, lekarz rozpoczął swoją opowieść.

– Trafił do nas miesiąc temu, wraz z pewną dziewczynką. Właściwie to ona go przyprowadziła. Nazywała siebie Avian, a jego Savant, więc tak już zostało. Twierdzi, że przyszli ze Starobramia…

– Dwójka dzieci przyszła do stolicy ze Starobramia? W zimie? – wszedł w słowo dyrektorowi Fell. – Bardzo bym chciał, żeby trakty były aż tak bezpieczne, ale bądźmy poważni…

– Cóż, tu zaczyna się ciekawa część. Dziewczynka powiedziała nam, że natknęli się na grupę wyrzutków, którzy chcieli ich skrzywdzić. Gdy Savant zobaczył, że jeden z nich łapie dziewczynę za ramię… cóż, podobno nic z nich nie zostało.

– Chłopak ich wytłukł?

– Też nie dowierzałem. Ale proszę, wejdź do tego pokoju…

Fell przeszedł przez wskazane drzwi. Nagle zakręciło mu się w głowie tak mocno, że przez chwilę sądził, że straci przytomność. Po kilku sekundach zdołał jednak otoczyć swój umysł magicznymi barierami. Po gwałtownym wyprostowaniu się ujrzał siedzącego pod ścianą chłopca, który bawił się drewnianymi klockami. Wydawało się, że w ogóle nie odnotował wejścia dwóch mężczyzn.

– Imponujące, nieprawdaż? – zapytał dyrektor z uśmiechem.

– Na starych bogów, nigdy nie spotkałem się z tak potężnym potencjałem! Czemu nie wyczułem go wcześniej? – zapytał ostro Fell.

– Bo nie chciał być zauważony. Dotyka umysłem tylko osoby, które się do niego zbliżą.

– Jest niezwykle surowy, ale…

– Nie będzie łatwo go okiełznać, Einarze – w głosie dyrektora zabrzmiało ostrzeżenie.

– Kto to jest? Co mu jest? Zachowuje się…dziwnie… i dlaczego nie wezwałeś mnie jak tylko tu przybył?

– Ujawnił ten poziom energii dopiero przedwczoraj. Avian nie potrafiła nam udzielić konkretnych informacji na temat jego stanu, aczkolwiek opisane przez nią zwyczaje chłopca pozwalają domyślać się pewnych spraw. Wiedząc jakie wrażenie na tobie zrobi, na dwa dni zatonąłem w książkach… pomimo to nie potrafię postawić jasnej diagnozy. A widziałem już wiele, naprawdę wiele. Jest… niezwykle zamknięty. Od przybycia tu odezwał się tylko do przyjaciółki. Potrafi odzyskać świadomość, ale nawet w najlepszych momentach jakaś jego cząstka przebywa w innym świecie. Co ciekawe, odnoszę wrażenie, że jego nieświadomość zwiększa się wraz z poczuciem bezpieczeństwa.

– W razie zagrożenia… normalnieje?

– Mniej więcej. Podczas podróży z pewnością zachowywał się racjonalnie, ale kiedy trafił do ciepłego pokoju, gdzie dostał jedzenie i miejsce do spania…powoli zaczął odpływać.

– I jego talent się ujawnił?

– Dokładnie. Sądzę, że jego moc wychodzi z niego podczas trwania w oderwaniu od świata, przez co praktycznie nie może być kontrolowana. Jednakże historia Avian wskazuje, że on umie się nią posługiwać, co więcej, jest to dla niego naturalne.

– Właśnie teraz taki jest, prawda? Nie wie co się dzieje.

– Tak sądzę. Nawet jeśli odbiera bodźce, to zupełnie nie reaguje. Wyczuł nasze przybycie raczej instynktownie, choć tego też nie jestem pewien. Oprócz tego zdarzają mu się napady paniki i otępienia, czasem wręcz katatoniczne. Dostawał też różnego rodzaju paraliży.

– To będzie ciekawe…

– Z pewnością. Jest coś jeszcze. Avian wpływa na Savanta…kojąco. I to w wysokim stopniu. Potrafi go uspokoić, opanować. Może nie kierować, ale… nakierowywać. Prowadzić za dłoń. A on definitywnie potrafi być niebezpieczny…

– Rozumiem. Cóż, chyba na to właśnie czekaliśmy, stary przyjacielu. Powinniśmy od razu zabrać go do pałacu, tam nie będzie stanowił zagrożenia. Dziewczynkę też, rzecz jasna. Przy odrobinie pośpiechu zdążę przekazać wieści cesarzowi…

 

*

Zniecierpliwiony pałacowy strażnik nerwowo stukał końcem włóczni o wyłożone kamieniami podłoże niewielkiego dziedzińca, wciąż nagrzane od słońca. Odpiął hełm i usiadł na pustej beczce. Zdawałoby się, że lwia część życia wszelakich wartowników upływa na staniu i nie robieniu niczego, więc powinno to być dla nich coś naturalnego, jednakże nocna warta przy przejściu z części mieszkalnej do spiżarni oznaczała tylko i wyłącznie męczącą gorzej niż kalesony nudę. Nie było do kogo się odezwać, nie działo się absolutnie nic. Wcześniej strażnik liczył na mieszkających w pobliżu dziwaków lorda Fella, ale oni także zawiedli. Wszystko wskazywało na to, że grzecznie śpią.

Szukając czegokolwiek na czym mógłby skupić uwagę, mężczyzna usłyszał rytmiczny szmer dochodzący z wąskiego korytarzyka prowadzącego do spiżarni. Wyobraził sobie heroldów opiewających jego chwałę. Dzielny gwardzista ratuje cesarskie zapasy przed szczurami!

W światło latarni wkroczył kilkunastoletni chłopiec o ciemnych włosach i błyszczących, błękitnych oczach. W dłoniach niósł kilka niewielkich zawiniątek i pudełek.

– Hej, ty! – zakrzyknął zaniepokojony strażnik łapiąc za włócznię i wymierzając ją w kierunku chłopaka. – Co tu robisz? To zamknięty teren, nie wolno tu przebywać.

Ostatnie co zapamiętał, to potężne uderzenie w pierś, które rzuciło nim do tyłu niczym huragan miotający malutkim ptakiem.

 

Gdy Avian usłyszała skrzypnięcie drzwi, odłożyła książkę na łóżko, odgarnęła na bok rdzawą grzywkę i przymrużając zielone oczy nadała swemu spojrzeniu oskarżycielski ton. Z satysfakcją stwierdziła, że Savant skulił się nieco gdy ją zauważył. Potem jednak jak gdyby nigdy nic ruszył do swojego łóżka i rozłożył na nim przyniesione pakunki.

– Bardzo nie lubię, gdy tak wychodzisz sam – powiedziała dziewczyna cicho.

Chłopiec nie odpowiedział, tylko zaczął otwierać jedno z pudełek. Avian przewróciła oczami, ale tak, by on tego nie dojrzał. Nie chciała mu sprawiać prawdziwej przykrości wyrazami niezadowolenia, tylko uprzejmie napomnieć w celach edukacyjnych.

– Co przyniosłeś? – zapytała.

– Owoce i ciastka. Z czekoladą – odparł Savant. Jego głos był niski, lekko zachrypnięty, a słowa wymawiał monotonnie, bez cienia emocji.

– Miło z twojej strony – powiedziała Avian, gdy chłopiec ostrożnie położył jej jabłko i kilka zbożowych ciastek na kolanach, po czym odsunął się i ocenił wartość stworzonej właśnie kompozycji. – Nie miałeś żadnych kłopotów? Ze strażnikami, czy coś?

Savant bez wahania pokręcił głową w zaprzeczającym geście.

 

*

Gdy Lily miała dobry humor budziła się w niej potrzeba nadmiernego gestykulowania. Podskakiwała radośnie, od czasu do czasu wpadając na ścianę korytarza i próbowała zarazić swym entuzjazmem kroczących obok niej chłopców, którzy idąc za podświadomą potrzebą nieustannie zerkali na jej świeżo ukształtowaną figurę.

– Pamiętacie jaka była afera jak wyszło na jaw, że Savant rzucił gwardzistą o ścianę i połamał mu wszystkie kończyny? No nie mówicie mi, że nie pamiętacie!

– Pamiętamy, Lily – odrzekł niecierpliwie Seth. Savant potwierdził jego słowa skinięciem głowy, co było zaskakująco dynamiczną reakcją jak na niego.

– Albo jak wymknęliśmy się do sadu i obserwowaliśmy czerwone żuki? – kontynuowała dziewczyna odgarniając raz za razem burzę kasztanowych loków z twarzy i kwitując zdania radosnymi okrzykami. – Ależ były olbrzymie!

– Hej, brachu – zwrócił się Seth do Savanta. – Nie mógłbyś przerzucić na nią odrobiny swojego milczenia?

Chłopak odpowiedział wzruszeniem ramion, a Lily podniosła nieco głos.

– Zawsze na mnie narzekasz! – krzyknęła. – Nieźle się żeśmy dobrali, banda dziwaków. Ale wiecie co, ja wierzę, że to ma sens. Wierzę w to co mówi nam Fell. Że wszystkiego się nauczymy. My będziemy opanowani, Samanda przestanie zwijać się w kłębek przy każdej okazji, głosy z głowy Troy'a znikną, Savant…cóż, on zacznie być obecny. Natomiast Mara…

 

Avian miała świadomość tego, że chłopak podszedł zdecydowanie zbyt blisko. Znała go z widzenia, pracował na zamku. Kilkakrotnie już mówiła mu, że powinna iść, ale on uparcie nie chciał jej pozwolić. Zupełnie tak jakby obchodziły ją przygody jego braci, zresztą pewnie i tak zmyślone…

Gdy zobaczyła Savanta, wraz z Lily i Sethem wyłaniającego się zza rogu korytarza, odepchnęła chłopaka i stanęła pomiędzy nim a grupką. Działała instynktownie choć wiedziała, że w razie czego jej protest niewiele zmieni. Jej serce zdążyło zabić raptem dwukrotnie, gdy sylwetka Savanta rozmyła się i zniknęła, a Avian poczuła omiatającą ją siłę. Czuła się jakby zatonęła w płomieniach, które jej nie parzyły. Za plecami usłyszała głuche uderzenie, a potem urwany krzyk i nieprzyjemne trzaski…

Obejrzała się za siebie, by zobaczyć dyszącego ciężko Savanta stojącego nad zaczepiającym ją przed chwilę chłopakiem. Jej przyjaciel wyglądał dziko. Zakrwawiony i nienasycony, przypominał drapieżnika nad ofiarą. Kałuża krwi rosła mu pod nogami. Avian zobaczyła, choć wcale nie miała na to ochoty, że ofiara nie ma oczu, jego czaszka jest rozbita, a w piersi widnieje ogromna, czerwona dziura. Jedno z ramion leżało pod ścianą. Savant zaczął z okropnym charkotem skakać po zwłokach. Jego powieki były mocno zaciśnięte, podobnie jak lewa dłoń. W prawej ściskał wciąż drgające serce.

Tu nie chodzi o odebranie życia, zrozumiała Avian. Życie to błahostka. Gniew Savanta każe mu zbezcześcić wroga. Zranić i znieważyć go na wszystkie możliwe sposoby. To było jak śmiertelna choroba. Reakcja na wszechogarniający gniew, tym bardziej ten wywodzący się z absurdu, nie przyniesie żadnej satysfakcji. Dziewczyna przeraziła się na myśl o tym, że Savant zacznie żałować, że zrobił to tak szybko, nie dając obiektowi nienawiści odczuć cierpienia.

Lily siedziała pod ścianą zatykając usta dłonią, a Seth stał na środku korytarza z szeroko rozwartymi oczyma. Avian poczuła jak coś w niej pęka, gdy jej wzrok napotkał spojrzenie Savanta. Zdradzone, zranione serce spowiło oczy mgłą i próbowało zalać cierpienie krwawymi łzami.

 

*

Ponad dwa tuziny twarzy zwróciły się w kierunku trzymających się za ręce Avian i Savanta, gdy ci opuszczali wspólny pokój. Nie pierwszy raz w przeciągu ostatnich ośmiu lat cesarzowe wzywały kogoś z grupy lorda Fella, a najczęściej spotykało to właśnie Savanta, jednakże tym razem wszyscy czuli, że będzie to ważne spotkanie. Samanda mówiła o mającej nastąpić próbie, a ona nie ujawniała swoich przepowiedni jeśli nie była ich absolutnie pewna.

Prowadząc przyjaciela elegancko urządzonymi korytarzami, Avian po raz kolejny rozpoczęła powtarzaną przez lata mantrę.

– Pamiętasz o czym ostatnio rozmawialiśmy? – zapytała.

– O tym ważnym – odparł chłopak. – O tym, że jestem silny.

– A związku z tym, że trafiliśmy tutaj…?

– Muszę się uczyć. Chłonąć. Tak powiedziałaś.

– Dokładnie. Ale trzeba uważać, żeby…?

– Żeby nie oddać kontroli nad sobą…

– Nikomu.

– Nikomu – powtórzył Savant.

– To może być trudna gra, ale sobie poradzimy, tak?

– Tak.

– Zuch chłopak. A teraz zobaczmy czego od nas potrzebują…

 

Księżyc zawsze z radością przyjmowała moment, w którym rzesze doradców, gości i petentów opuszczały salę tronową, a ona i jej współwładczyni mogły zdjąć z twarzy maski nawiązujące wyglądem do odpowiednich ciał niebieskich.

Po krótkim posiłku wreszcie miały czas na rzeczy znacznie istotniejsze niż zwyczajne zarządzanie imperium. Ponieważ w zgodzie z tradycją jedynie wśród nielicznych mogły pokazywać się bez insygniów, a co za tym idzie zachowywać swobodnie, często odsyłały wszystkich strażników i służbę. Tak było i tym razem, gdy Słońce osobiście wpuściła lorda Fella i dwójkę jego wychowanków do sali.

Cesarzowe siedziały na schodach prowadzących do bliźniaczych tronów, gdy Słońce zwróciła się do stojącego naprzeciwko nich chłopca.

– Pamiętasz jak kilka lat temu zmasakrowałeś stajennego? – Avian instynktownie wyczuła napięcie napływające od przyjaciela. Spojrzała na lorda Fella, ale twarz ich wychowawcy pozostała nieruchoma. Po chwili Savant delikatnie przytaknął.

– Nie było to dla ciebie trudne. Sądzisz, że mógłbyś to zrobić komuś kto cię nie rozzłościł?

– Gdybym miał inny…powód… – odparł chłopak niepewny tego co najlepiej powiedzieć. Wiedział, że czasem zachowuje się w sposób szokujący innych, ale nie sądził, by miał zrobić cokolwiek bez przyczyny. Poza tym musiał być ostrożny. Przecież obiecał.

– Rozumiem… – kontynuowała Słońce. – Czy gdyby któraś z nas o to poprosiła, to byłby wystarczający powód?

Avian z trwogą wsłuchiwała się w przedłużającą się ciszę, jednocześnie starając się nie dać władczyniom powodów do podejrzeń. Czasem zastanawiała się, czy podtrzymując w przyjacielu niezależność nie zachowuje się nielojalnie. Wiele zawdzięczali imperium, nie dało się zaprzeczyć. Jednakże coś mówiło jej, że nie może dopuścić do tego, żeby Savant został wykorzystany. Gdy chłopak ponownie przytakiwał w odpowiedzi na zadane pytanie, Avian starała się wyczytać cokolwiek z jego twarzy, ale ta była nieprzenikniona jeszcze bardziej niż zwykle.

Słońce uśmiechnęła się ciepło, ale nie widać było w tym geście czułości. Księżyc delikatnie pokiwała głową, po czym obie wstały i kazały pozostałym pójść za nimi. Ruszyli w głąb zamku odchodzącym od sali tronowej wąskim korytarzem, by stanąć przed dużymi, dębowymi drzwiami.

– Gdy przekroczysz ten próg, ujrzysz mężczyznę przywiązanego do krzesła – powiedziała Słońce patrząc na Savanta. – Będzie brudny i zarośnięty. To Shalin, słyszałeś kiedyś o nich? Żyją w lasach daleko na zachodzie. Ten nazywa się Edan. Jest wrogiem i zdrajcą imperium, skazanym na śmierć. Savant, wejdziesz tam teraz i wykonasz wyrok. – Księżyc otworzyła drzwi i lekko wepchnęła chłopaka do środka. Po zamknięciu przejścia zasugerowała odsunięcie się nieco na bok.

Czekali, Avian ukrywająca zdenerwowanie, Fell skupiony, a cesarzowe ciekawe, choć nie rozbawione. Po trzaśnięciu drzwi usłyszeli próby krzyczenia przez zakneblowane usta, a następnie ogromny huk. Ściany się zatrzęsły, a korytarz wypełnił pył. Wszyscy wpili spojrzenia w Savanta, gdy ujrzeli go nieco osmalonego, ale z całą pewnością żywego. Następnie obie cesarzowe zajrzały do pokoju i z zaskoczeniem obserwując dziurę widniejącą w dawnym miejscu przetrzymywania więźnia przyznały, że mogły lepiej sprecyzować sposób wykonania polecenia.

 

Avian potarła twarz dłońmi i spojrzała na przyjaciela. Siedział na podłodze ich pokoju i bawił się świeczkami. Wyglądał na zadowolonego. Pomyślała o tym, gdzie zawiodła. Czy pokłady miłości i opieki nie były wystarczająco silne by pokonać jego chorobę? Czy była naiwna tak usilnie próbując znaleźć im obojgu miejsce w świecie, gdzie będą szczęśliwi i bezpieczni? A nawet jeśli, to czy cokolwiek innego miałoby sens?

Dziewczyna usiadła naprzeciwko Savanta, który po zabiciu więźnia wpadł w otępienie na tyle mocne, że nie nadawał się zbytnio do rozmowy. Zaleta tego była taka, że opowiedzenie wszystkiego reszcie grupy mogło poczekać przynajmniej do rana. Aby zwrócić jego uwagę, Avian wyjęła mu z rąk jedną z zapalonych świeczek. Dłonie Savanta zatrzepotały nerwowo w proteście przeciwko tej niewymownej zbrodni, ale po chwili chłopak skupił wzrok na przyjaciółce.

– Czy nie wyjaśniłam ci wszystkiego wystarczająco dobrze? – zapytała, a on ze smutną miną wzruszył ramionami. – Cóż, może po prostu zrozumienie ciebie jest dla mnie niemożliwe. Jak mogłabym sobie wyobrazić taką potęgę? Dla ciebie zabić to jak zgasić jeden z tych płomyczków, czy nie? – powiedziała dmuchając w knot trzymanej świecy.

Savant zastanowił się chwilę, po czym radośnie przytaknął. I jeszcze sprawia ci to przyjemność, pomyślała zasmucona Avian. Przyjrzała się przyjacielowi uważnie, a on wtedy złapał w dłoń jeden z płomieni i przeniósł go na trzymaną przez nią świecę.

Avian pytająco uniosła brew i poczuła jak uśmiech wpływa na jej usta.

Koniec

Komentarze

Na ile mogę ocenić, bardzo przyzwoicie napisane (w tej części internetu to komplement wysokiej rangi ^___*).

Napisane może i nieźle, ale o co właściwie chodzi? Bo do mnie niestety przesłanie tekstu nie dotarło. Nie rozumiem, więc się nie wypowiadam.

 

Brak jest spacji po wielokropkach w kilku przypadkach.

 

"Gdy ruszyli elegancko ozdobionym korytarzem o bordowych ścianach. Delikatnie gestykulując, lekarz rozpoczął swoją opowieść." - To pierwsze zdanie jest cokolwiek wadliwe. Gdy ruszyli, to co się stało? Oba zdania powinny być płynnie połączone.

 

"- Owoce i ciastka. Z czekoladą. - odparł Savant." - Zbędna kropka po "czekoladą".

 

Tyle. Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

@Achika - Dzięki bardzo. ^^

@joseheim - Przede wszystkim uznałem, że to ciekawa historia, ale jeśli doszukiwać się jakiegoś głębszego sensu to można uznać, że chodzi o to, że chłopak nie pozwolił się zdominować i zamiast wypełnić rozkaz władczyń, oszukał je. Sądzę, że gdyby napisać to dosłownie, to byłoby zbyt banalne. Ah, i dziękuję za wyłapanie tych błędów, czyta się tekst sto razy poprawiając te pierdoły, a zawsze się coś ostanie. Muszę chyba zacząć czytać po tysiąckroć.

Hmm... Nie wiem, czy to jest koniec opowieści, czy nie. Jeżeli nie, to dobrze. Jeżeli tak - żle, bo  opowiadanie nie jest fabularnie zamknięte. Jest zawieszone w próżni. Ale - ciekawy pomysł.

 Braki w kompozycji - pierwszy akapit jest oparty na dialogu. Ani cienia opisu. Cięzko się czyta - za dużo informacji do wchłonienia przy każdym zdaniu.  Potem jest lepiej. Tylko - nie są pozamykane wątki. Sa zasygnalizowane i wymagają kontynuacji.  Wiele wątków. I to jst podstawowy zarzut - Czyta się opowiadanie jako początek dłuższej story, a tu koniec...

Brak opisu kreowanego świata -- ale to moze być póżniej.

Nierównmierna stylizacjja języka w stosunku do kreowanego świata --- raz " biuro", "dyrektor", a potem żolnierz z włócznią i magia.... Trochę to razi. 

Chyba materiał na szersze, i to naprawdę ciekawe opowiadanie. Ale - jak na debiut - bardzo dobrze. 

Pozdrówko.

Sorry, to wcale nie jest debiut...

@RogerRedeye - Tia, opowiadania wyglądajce jak pierwszy rozdział powieści to mój stały problem. Aczkolwiek tym razem mam na swoje usprawiedliwienie, że kolejne teksty związane z tą historią już powstają, jeden jest nawet skończony. :)

Ah, i może faktycznie nie oddałem w pełni klimatu wyobrażonego świata. Mam w głowie uniwersum fantasy delikatnie pojechane steampunkiem. I ogólnie starałem się, by nie było sztampowe. Podczas pisania zupełnie nie raził mnie kontrast pomiędzy wspomnianymi przez Ciebie słowami.

Tak czy inaczej, dzięki bardzo za opinię.

To jest naprawdę dobry pomysl. Tylko - masz postacie lorda Fella, dyrektora - niby ważne. Dalej piszesz o sukcesji, o cesarstiwe, o jakiejś wojnie. Zaczęte - nieskończone. Postacie znikają.  Podobnie jest z głównymi bohaterami - wprowadzenie, lekkie rozwinięcie i co? I nic, niestety. Jeżeli to ma być konwencja steampunku, trzeba byłoby to zasygnalizować  w tej częsci --- wtedy nic nie raziloby. Autor wie, że dlaej będzie tak -- czyli w konwencji steampunku -- ale czytelnik tego nie wie. Naprawdę --- opowiadanie do rozwinięcia, zamknięcia i zakończenia ( może być zaskakujące). .   

Mogę się zgodzić z tym, że jest to pierwsza część dłuższej story, ale trzeba mieć też pomysl na pociganięcie tej, włąsnie tej, a nie innej historii do końca - a tego zdecxyowanie zabrakło.  A skontrastowanie świata dzieci --- ale już prawie psychicznie doroslych -- wielkiej polityki i wojny mogloby byc bardzo ciekawe.

Pozdrówko.

 

@RogerRedeye - Ok, rozumiem o co Ci chodzi i w gruncie rzeczy ciężko się nie zgodzić. A tego steampunku to tak tycio tycio, dla urozmaicenia. :)

Fajnie się czyta ale: "Jej serce zdążyło zabić raptem dwukrotnie" Może lepiej niech to serce zakołacze, uderzy, stuknie, puknie... ale niech nikogo nie zabija ;)

Podobało mi się i czekam na dalszy ciąg.

Przeczytałem po raz drugi dla odświeżenia i nadal myślę podobnie do Rogera: bałaganik pozaczynanych i niedokończonych wątków. Tyle, że przyjmuję teraz za dobrą monetę wyjaśnienia Autora, iż "ciąg dalszy pisze się". Więc życzę powodzenia w kontynuacji.

Zgadzam się z przedpiścami. Ale jeśli powstało coś dalej, może nie jest tak źle.

Sama historia mnie wciągnęla, chętnie przeczytam więcej.

Mnie zastanowiły ostatnie zdania. Moim zdaniem to nie oszustwo, tylko jeszcze większe możliwości. Ale może to tylko mój odbiór, może to chcialam zobaczyć.

Początek mnie zainteresował. Być może poszukiwanie uzdolnionych magicznie dzieci nie jest "niesztampowe", ale co tam. Liczyłem, że dalej będzie jeszcze ciekawiej. Trochę się, niestety, zawiodłem. Aż do momentu przyprowadzenia Savanta przed oblicze władczyń strasznie się wynudziłem. Zakończenia również nie zrozumiałem.
Świat przedstawiony strasznie zalążkowo, co w połączeniu z niedokończoną historią sprawia negatywne wrażenie.
Tyle ode mnie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka