- Opowiadanie: rockenroller87 - Mściciel

Mściciel

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mściciel

Wąska rzeka płynęła przez sosnowy las. Słońce znajdowało się wysoko na bezchmurnym niebie. Mocno paliło w kark wędrowców, którzy odpoczywali nad brzegiem. Królewscy gwardziści, którzy mieli na sobie lekkie, skórzane zbroje, siedzieli na kamieniach. Na kolanach trzymali zdjęte hełmy. Ich zmęczone, spocone twarze były zwrócone w kierunku mężczyzny, który stał w rzece i obmywał się wodą.

 

– Jasne pioruny! Co on ma na plecach?! – rzucił parszywym głosem jeden z nich.

 

– Musiał nieraz dostać batem! Blizna na bliźnie – dodał drugi.

 

– To niby od bata? Dobre mi żarty. Za głębokie są te rany.

 

– Dziwny gość. Od dwóch tygodni jest nam druhem, a wciąż nic o nim nie wiemy.

 

– Mówiłem wam. To pewnie jakiś złodziejaszek z dalekich krain. Teraz szuka szczęścia tutaj. Chce stać się sławny i bogaty. Nie wie tylko jakiego zadania się podjął. Wkrótce jego czaszka przyozdobi zakazany las.

 

– Ten wydaje mi się inny od pozostałych śmiałków. Spójrzcie tylko w jego oczy – stwierdził siwy Oret, najstarszy z gwardzistów .

 

– Wzrokiem nie powali bestii. Najodważniejsi i najdzielniejsi rycerze wkraczali do Zakazanego Lasu. Wiadomo jak to się kończyło. Ten przybłęda nie ma szans – oznajmił przewodnik Koin.

 

– Oby mu się udało.

 

– Tak ma niby wyglądać wyzwoliciel naszych ziem?!O nie! On nie zdejmie klątwy z tej krainy.

 

Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na siedzących na brzegu towarzyszy. Był łysy, jego bladą twarz przecinała czerwona, gruba blizna. Wyglądał groźnie. Budził respekt wśród gwardzistów. Ci czując na sobie przenikliwy wzrok od razu zamilkli. Śmiałek nic nie powiedział, po chwili wrócił na brzeg. Włożył skórzany, zniszczony płaszcz, po czym usiadł na głazie plecami do kompanów.

 

– Ruszamy? – odważył się zapytać przewodnik, dowodzący wyprawą.

 

– Wkrótce – odparł śmiałek.

 

Niedługo potem powstał. Zarzucił na plecy dużą, ciężką torbę i popatrzył na przewodnika, dając do zrozumienia, że jest gotowy do dalszej drogi. Wędrowcy ruszyli przed siebie. Śmiałek szedł na końcu, wolnym krokiem. Był lekko przygarbiony, uginał się pod ciężarem bagażu, który dźwigał. Spod zdartego płaszcza wystawała srebrna rękojeść potężnego miecza.

 

– Przed zmrokiem powinniśmy dotrzeć do Zakazanej Ziemi – oznajmił przewodnik Koin.

 

Nie usłyszał jednak odpowiedzi. Śmiałek sprawiał wrażenie nieobecnego. Głowę prawie cały czas miał pokornie opuszczoną, rzadko podnosił wzrok. Mężczyźni maszerowali przez las. Wokół słychać było ćwierkanie ptaków. W powietrzu unosił się przyjemny zapach żywicy. Nic nie zapowiadało, że wędrowcy zbliżają się do najniebezpieczniejszych terenów na południu Wielkiego Lądu. Wkrótce idący na czele grupy Koin zatrzymał się i powiedział:

 

– Jesteśmy. My dalej nie idziemy. Na wysokości tamtego drzewa zaczyna się Zakazany Las.

 

Wędrowcy spojrzeli na śmiałka. Na jego twarzy nie było widać strachu, tylko głębokie skupienie.

 

– Idź w kierunku tej skały – przewodnik wskazał wzniesienie w oddali, które górowało nad koronami drzew – To właśnie tam znajduje się jama tego, z którym chcesz się zmierzyć. Zgodnie z umową będziemy tu czekać siedem dni i siedem nocy. Jeśli nie powrócisz uznamy, że zginąłeś bohatersko w walce i będziemy się modlić, by bogowie docenili twą odwagę. Jeśli, zaś przyniesiesz nam łeb potwora, staniesz przed królem i zostaniesz sowicie nagrodzony.

 

Śmiałek ruszył przed siebie.

 

– Niech twe ostrze będzie tym, które zetnie głowę bestii – rzucił za nim najstarszy z gwardzistów.

 

– Co ty tak w niego wierzysz? – spytał jeden z jego towarzyszy.

 

Wówczas stało się coś niespodziewanego. Niebo się zachmurzyło, a w lesie zapanował półmrok.

 

– Co się dzieje? – spytał zaniepokojony przewodnik.

 

Rozległ się głośny trzask. Mężczyźni zobaczyli jak potężny piorun przeszył niebo, uderzając w jedno z pobliskich drzew. Ziemia zatrzęsła się mocno. Gwardziści z trudem ustali na nogach. Jeden z nich rzucił przestraszonym głosem

 

– Na bogów! Uciekajmy stąd!

 

– Czekaj! – stanowczo stwierdził Oret.

 

Na mężczyzn spadł ulewny deszcz.

 

– Nie wierzę! – powiedział do siebie najstarszy gwardzista.

 

– W co?! – spytał przewodnik rozglądając się nerwowo wokół.

 

– Przepowiednia…

 

– Zaraz nas zabije ta wichura! – krzyknął Koin z trudem opierając się sile wiatru.

 

– Jeszcze chwila! – podniósł głos Oret.

 

Po tych słowach deszcz ustał, a niebo się przejaśniło. Wędrowcy znów ujrzeli słońce.

 

– Skąd wiedziałeś? – spytał przewodnik.

 

– Co?

 

– Powiedziałeś: jeszcze chwila? Skąd wiedziałeś, że burza skończy się tak szybko?!

 

Oret pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym wyjął z kieszeni małą, przemoczona książkę.

 

– To wszystko jest w przepowiedni. Arcykapłan to przewidział.

 

– O czym mówisz?!

 

Oret otworzył książkę i zaczął czytać:

 

– Ten, który wyzwoli południe będzie spośród ludzi, lecz nie będzie miał imienia. Bezimienny z blizną chwyci za miecz i zetnie głowę bestii. A gdy ruszy sam przed siebie, ziemia zadrży, lasy ogarnie półmrok, a błyskawica uderzy przeszywając śmiertelnych strachem. A wszystko dopóki wybraniec nie wkroczy na przeklętą ziemię…

 

Mężczyzna uniósł wzrok znad książki i stwierdził:

 

– Wiatr ustał, gdy on wkroczył do Zakazanego Lasu.

 

– To jakieś brednie!

 

– Święte słowa to według ciebie brednie?

 

– Ten obłąkaniec ma być wybrańcem?! Nie w tej bajce!

 

– Nie ma w tobie nadziei! – oburzył się Oret.

 

– Nadziei na co?! Myślisz, że nie chcę by ten potwór stracił łeb?!

 

Śmiałek wolnym krokiem podążał w głąb lasu. Deszcz, wichura i błyskawica nie zrobiły na nim wrażenia. Gdy dotarł do wbitej w ziemi włóczni, na której czubku wisiała czaszka, podniósł głowę i rozejrzał się dookoła. Potem spojrzał na mapę, którą otrzymał od gwardzistów. Las przed nim wyglądał zupełnie inaczej niż ten, przez który dotąd maszerował. Ziemia była w nim wypalona, zaś na drzewach brakowało liści i igieł. Tak jakby jesień na zawsze zagościła na tych terenach. Śmiałek szedł naprzód. Przez dwa dni wędrówki nie napotkał na drodze śladów bestii. Mężczyzna rzadko się zatrzymywał, sypiał krótko w dzień, w nocy czuwał. Trzeciego dnia od opuszczenia gwardzistów zauważył na ziemi porozrzucane kości. Niedługo potem poczuł w powietrzu okropny odór. Zapach padliny stawał się tak intensywny, że mężczyzna musiał schować nos za kołnierz płaszcza. Nieopodal zauważył rozerwaną na strzępy sarnę, nad którą wściekle latały muchy. Słońce nie zdążyło jeszcze wysuszyć ciała zwierzęcia. Bestia musiała niedawno grasować w tych okolicach. Mężczyzna wzmorzył czujność, na wszelki wypadek oparł potężną dłoń o rękojeść miecza. Kilkadziesiąt smoczych kroków dalej napotkał na drodze szkielet człowieka. Obok szkieletu leżała roztrzaskana, zardzewiała zbroja. Śmiałek spostrzegł wygrawerowany na niej symbol księstwa Gertronu – orła z rozpostartymi skrzydłami. Być może były to szczątki Miklosza spod Wielkiej Góry – sławnego rycerza, który zwyciężył w Turnieju Olbrzymów. Wkrótce Zakazany Las ogarnęły ciemności. Mimo to śmiałek wciąż kroczył ku górującej nad drzewami skale. Tu nie było sensu się już zatrzymywać, jama potwora znajdowała się zbyt blisko. W lesie panowała przerażająca cisza, tak jakby bestia już czaiła się na swą kolejną ofiarę. Mężczyzna dotarł do niewielkiej polany. Teraz tylko ona oddzielała go od wzgórza. Wyostrzył wzrok i zauważył, że po drugiej stronie polany, w skale, znajduje się wejście do jaskini. To musiała być jama, o której mówił przewodnik. Mężczyzna nie zamierzał się kryć, odważnym krokiem wyszedł z lasu. Gdy znalazł się na środku polany, w połowie drogi do groty, nagle wokół zapłonął ogień. Zaskoczony śmiałek rozejrzał się na boki. Znajdował się w pułapce. Cała polana otoczona była ścianą ognia. Mężczyzna zrzucił płaszcz, a potem wyjął długi, oburęczny miecz. Rozstawił szeroko nogi i dumnie uniósł głowę. Zdawał się być skupiony i opanowany. Z groty, przed którą leżał stos czaszek, wydobyło się przeraźliwe jękniecie. Chwilę potem wyłonił się z niej dwunożny, pokraczny stwór. Bestia była olbrzymia, miała długie, chude łapy szeroko rozstawione na boki i krótkie masywne nogi, zakończone kopytami. Całe jej ciało było pokryte łuskami. Potwór miał obrzydliwy, zdeformowany pysk. Z jego szerokich nozdrzy buchały płomienie. Nic dziwnego, że mieszkańcy południa nazywali go smoczym bękartem. Ci, którzy czytali księgi przypuszczali, zaś że to jeden z legendarnych smoków torturowanych przed wiekami przez siły ciemności. Bestia utkwiła w śmiałku czerwone jak krew ślepia i głośno zawyła. Szybkim, długim krokiem zaczęła zbliżać się do mężczyzny. Ten uniósł miecz i przyjął bojową postawę.

 

Trzy dni później, w południe, gwardziści siedzieli wokół niewielkiego ogniska. Oret przyrządzał potrawkę z zająca, którego upolował w lesie. Przewodnik Koin opierał się plecami o drzewo i strugał nożem w małym drewienku. W pewnym momencie znudzony rzucił:

 

– Ciekawe, czy nasz bezimienny wybawca był smaczny.

 

Jego kompani nie odpowiedzieli, więc przewodnik mówił dalej:

 

– Jak myślicie mówił tak mało bo był przygłupi, czy zgrywał ważniaka?

 

Gwardziści roześmiali się. Jedynie Oret był poważny. Koin zwrócił się do niego:

 

– Dalej staruszku myślisz, że ten prostak zabije potwora? Prędzej ty byś to zrobił!

 

W tym momencie tuż przed ogniskiem wylądował wielki, obrzydliwy łeb bestii. Przestraszony przewodnik odskoczył na bok. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć usłyszał znajomy głos.

 

– Prowadź mnie do króla.

 

Wędrowcy unieśli głowy i ujrzeli śmiałka, z którym rozstali się tydzień wcześniej. Mężczyzna miał wiele zadrapań na twarzy. Jego płaszcz był cały we krwi. Gwardziści otworzyli szeroko usta, nie wierzyli własnym oczom.

 

– Jesteś ranny? – spytał troskliwie Koin, który obawiał się, że śmiałek słyszał jego żarty i drwiny.

 

– Prowadź mnie do swego pana – odparł stanowczo pogromca bestii – Taka była umowa.

 

– Ależ oczywiście. Zaraz ruszamy!

 

Tymczasem Oret dopadł do łba potwora i zaczął z wściekłością wbijać w niego nóż.

 

– Masz za swoje! Nędzna kreaturo!

 

Odciągnęli go dopiero pozostali gwardziści.

 

– Odpuść! Król musi mieć dowód, że bestia nie żyje! – rzucił jeden z nich.

 

– Jeśli brakuje wam dowodów, ciało potwora leży na polanie przed wejściem do groty – oznajmił śmiałek.

 

– Ależ nie! Wierzymy ci – odparł przewodnik.

 

Gwardziści wciąż bali się Zakazanego Lasu. Nawet teraz nie chcieli tam wchodzić.

 

Wkrótce drużyna ruszyła w drogę powrotną do Littron – stolicy Korony Południa. Śmiałek zachowywał się tak jak wcześniej. Prawie w ogóle się nie odzywał, wzrokiem błądził po leśnej ściółce. Był jeszcze bardziej zgarbiony, gdyż na plecach dźwigał w skórzanej torbie łeb bestii. Tymczasem jego towarzyszy rozpierała energia. Gwardziści byli bardzo podekscytowani. Przewodnik zasypywał śmiałka komplementami.

 

– Zdradź nam jak to zrobiłeś. Jak powaliłeś potwora? To musi być epicka historia! – podniecał się Koin.

 

Po czym nie słysząc odpowiedzi, mówił dalej:

 

– Jesteś największym wojownikiem od czasów Olbrzyma Ubrina. Choć pewnie nawet od niego jesteś potężniejszy! To zaszczyt być twoim kompanem!

 

Gwardziści nie mogli doczekać się triumfalnego powrotu do domu.

 

– Dzięki niemu, także i o nas będzie głośno – szeptali.

 

– Jego towarzyszom także należy się sława! Zostaniemy bohaterami.

 

– Długo przeklinałem tę robotę, ale teraz się opłaciło. Już słyszę te wiwaty na naszą cześć.

 

Oret, choć także nie krył podziwu dla wyczynu śmiałka, zachowywał się spokojniej. Pod koniec pierwszego dnia podróży powrotnej podszedł do mężczyzny w płaszczu i powiedział głosem pełnym szacunku.

 

– Dziękuję bardzo za to co zrobiłeś – pogromca bestii zdawał się nie zwracać na niego uwagi – Przepraszam, że niepokoję, ale musiałem to powiedzieć. Nawet nie wiesz jakie to dla mnie ważne. Wreszcie ten potwór za wszystko nam zapłacił! – Oret miał coraz bardziej podenerwowany głos – Straciłem przez tą bestię ukochanego syna.

 

Śmiałek spojrzał na najstarszego gwardzistę. Wydawało się, że ostatnie słowa go poruszyły.

 

– Syna? – zapytał po chwili.

 

Oret twierdząco pokiwał głową. Miał zasmuconą minę. Znów odżyły w nim złe wspomnienia. Po pewnym czasie powiedział:

 

– Bestia żądała ofiar. Tylko, dzięki nim nie wypuszczała się na północ, do naszych miast i wiosek. Trzech młodzieńców i trzy niewiasty prowadzono do zakazanego lasu i pozostawiano w kręgu ognia. Kilka lat temu strażnicy zapukali także do moich drzwi. Zabrano mi najstarszego syna – Oret mówił to drżącym głosem – Ale tylko tak mogliśmy chronić nasze ziemie, tylko tak mogliśmy bronić Korony. Nikt nie potrafił zabić potwora. Do teraz…

 

Śmiałek z uwagą wysłuchał gwardzisty. Po dłuższej chwili milczenia, odparł:

 

– Też niegdyś straciłem syna.

 

Oret, zaskoczony wyznaniem, spojrzał z zaciekawieniem na pogromcę bestii.

 

– To było dawno temu – usłyszał po chwili – Bardzo dawno temu… Ale wciąż o tym nie zapomniałem. Wiem, jak bardzo znienawidziłeś bestię. Ja takim samym uczuciem obdarzyłem tego, który zabił mi syna.

 

– Oby także jego dosięgła sprawiedliwość!

 

– Dosięgnie. Już wkrótce – stwierdził tajemniczo, stanowczym głosem śmiałek.

 

Po kilkunastu dniach marszu wędrowcy dotarli do skraju Lasu Południowego. Przed Oretem i jego towarzyszami roztaczał się widok na rozległą, porośniętą wysoką trawą równinę. W oddali, na horyzoncie było widać duży czarny punkt. Przewodnik Koin skierował na niego wzrok i zadowolony powiedział:

 

– Dom! Littron! Stolica Wielkiego Południa! Nareszcie!

 

Niedługo potem mężczyźni dotarli do wioski, leżącej tuż przy lesie. Tam dosiedli koni, które na czas wędrówki, pozostawili pod opieką miejscowej ludności. W dzikim Południowym Lesie nie było dróg, ani nawet ścieżek. Dlatego wierzchowce, podczas marszu stanowiłyby tylko zbędny balast. Wędrowcy przenocowali w wiosce i następnego dnia, z samego rana, pognali na koniach do Littron. Słońce znajdowało się jeszcze wysoko na niebie, gdy wjechali główna bramą do miasta. Wąskie ulice były bardzo zatłoczone. Koin odważnie wjeżdżał w tłum, krzycząc:

 

– Z drogi! Jedzie gwardia królewska!

 

W pewnym momencie odwrócił się do towarzyszy i z uśmiechem na ustach rzucił:

 

– Szkoda, że nie wiedzą co ze sobą wieziemy! Już rzucali by nam kwiaty pod kopyta!

 

Wzdłuż drogi, którą jechali gwardziści i śmiałek, stały stragany z owocami, mięsem i rybami. Co chwila było słychać brzęczenie monet przekazywanych z rak do rąk po dobiciu targu. Wśród mieszkańców Littron zdecydowaną większość stanowili ludzie. W mieście można było spotkać także wielu krasnoludów, którzy trudnili się handlem złotem i srebrem wydobywanymi w pobliskich kopalniach. Wkrótce uczestnicy wyprawy dotarli do szerokiej Alei Królewskiej. Ta monumentalna ulica prowadziła wprost do Bursztynowego Pałacu. Po jej obu stronach znajdowały się potężne, marmurowe rzeźby, przedstawiające obecnie panującego króla Grigona Wspaniałomyślnego i jego przodków. Koin podjechał na koniu do śmiałka i powiedział:

 

– Wszyscy mieszkańcy południa będą cię nosić na rękach. Teraz tobie będą budować pomniki. Nawet król będzie ci zazdrościł.

 

Pogromca bestii nie odpowiedział, lecz szyderczo uśmiechnął się pod nosem. Na końcu alei wznosił się wybudowany z marmuru pałac. Budowla zdecydowanie górowała nad otoczeniem. Z obu jej skrzydeł wyrastały strzeliste, wysokie wieże. Największy podziw budziła olbrzymia kopuła pałacu udekorowana tysiącem bursztynów, które cudownie lśniły w słońcu. Strażnicy stojący przed bramą na widok członków królewskiej gwardii, otworzyli wrota. Uczestnicy wyprawy zatrzymali się na dziedzińcu pałacu. Tam dowódca straży, który dobrze znał Koina, z niedowierzaniem spojrzał na śmiałka, po czym zapytał:

 

– Wróciliście? Wszyscy?

 

Na twarzy przewodnika pojawił się dumny uśmiech. Koin nie był w stanie dłużej powstrzymywać się od obwieszczenia dobrej nowiny.

 

– Udało się! – powiedział podniesionym głosem przewodnik, tak aby usłyszeli go wszyscy obecni na dziedzińcu dworzanie i strażnicy – Bestia została pokonana! – Koin wskazał ręką śmiałka i krzyknął – Oto wyzwoliciel Korony! Wyzwoliciel Południa!

 

Na dziedzińcu zapanowało poruszenie.

 

– To niemożliwe – szeptano, powątpiewając w słowa przewodnika.

 

Gdy wokół uczestników wyprawy zebrał się tłum, Koin zdjął z pleców śmiałka skórzaną torbę i wyjął z niej łeb bestii. Trzymając go, za grzywę, wysoko w górze, krzyknął:

 

– Oto dowód! Tak skończył potwór, który był przez dziesięciolecia przekleństwem Południa!

 

Zebrani na dziedzińcu strażnicy i dworzanie szeroko otworzyli oczy, przez moment zdawali się być przerażeni. Łeb bestii wzbudził w nich trwogę. Gdy ustąpiły strach i zaskoczenie, na dziedzińcu zaczęły rozlegać się głosy zachwytu, które w krótkim czasie przerodziły się w głośne wiwaty. Mężczyźni i kobiety podchodzili do śmiałka i dziękowali mu z całego serca. Wielu z nich straciło przez bestię najbliższych. Śmiałek miał wciąż pokornie opuszczoną głowę, wszelkie słowa uznania kwitował skromnym kiwnięciem głową, ani razu się nie uśmiechnął.

 

– Jak się zwie nasz bohater?! – usłyszał z tłumu – Ludzie będą chcieli uczcić twoje imię, panie!

 

Zirytowany zainteresowaniem pogromca bestii rzucił do Koina:

 

– Chcę się widzieć z królem. Zaprowadź mnie do niego.

 

Przewodnik z uśmiechem na ustach oznajmił:

 

– Ciesz się chwałą bohaterze! Należy ci się. Króla jeszcze zdążysz zobaczyć.

 

Śmiałek groźnie spojrzał na Koina tak, że ten spoważniał w mgnieniu oka.

 

– Nie obchodzi mnie chwała. Prowadź mnie do władcy tej krainy.

 

Zdziwiony gwardzista odparł:

 

– Jeśli tak ci na tym zależy, chodź za mną.

 

Śmiałek podążył za Koinem do pałacu. Mężczyźni weszli na szeroki korytarz ozdobiony wielkimi arrasami i obrazami w grubych, złotych ramach. Obrazy w zdecydowanej większości przedstawiały Grigona Wspaniałomyślnego. Panujący od ponad trzydziestu lat król uwielbiał, gdy nadworni malarze uwieczniali go na płótnie. Pogromca Bestii nie wykazywał zainteresowania tymi monumentalnymi dziełami sztuki, nawet przez chwilę na nie spojrzał. Na końcu korytarza, przy marmurowych schodach Koin powiedział:

 

– Król nie lubi niespodziewanych wizyt, nie dopuszcza do siebie także nieznajomych. Mam nadzieję, że dla bohatera południa zrobi wyjątek.

 

Śmiałek z niepokojem spojrzał na przewodnika. Ten dodał po chwili.

 

-Oczywiście król nagrodzi cię w odpowiedni sposób, bez obaw.

 

-Przyjmę nagrodę tylko z rąk władcy tej ziemi.

 

-Rozumiem. Na pewno zostaniesz uhonorowany we właściwy sposób.

 

Wkrótce mężczyźni dotarli przed ociekające złotem wrota. Przed wejściem do królewskich apartamentów stało czterech strażników.

 

– Niestety, dalej będę musiał pójść sam – stwierdził Koin – Poinformuję króla, że chcesz się z nim zobaczyć.

 

Pogromca bestii uniósł głowę i uważnie spojrzał na strażników. Tymczasem przewodnik podszedł do złotych wrót i zapukał okrągłą, ciężką kołatką. Po chwili drzwi uchyliły się. W pomieszczeniu za drzwiami śmiałek ujrzał kolejnych kilku strażników. Wówczas, jakby zrezygnowany, opuścił wzrok.

 

Koin powrócił z królewskich apartamentów po dłuższym czasie, z niezbyt zadowoloną miną.

 

– Nasz wspaniałomyślny władca bardzo cieszy z powodzenia wyprawy, jest ci dozgonnie wdzięczny – powiedział – W tej chwili nie może cię jednak ugościć w swych komnatach. Obiecuje jednak jeszcze dziś wieczorem wydać ucztę na twoją cześć i sowicie cię nagrodzić.

 

– Nie znajdzie nawet chwili dla człowieka, który wyzwolił jego krainę spod jarzma bestii? – oburzył się śmiałek.

 

– Nasz pan nie jest teraz w najlepszym nastroju. Obiecał jednak, że wynagrodzi twoją cierpliwość. Wkrótce do Koina podszedł pałacowy kamerdyner. Gwardzista zwrócił się do niego:

 

– Zaprowadź naszego gościa do komnaty w wieży i zadbaj o to by niczego mu nie brakowało.

 

Wieść o zabiciu potwora szybko obiegła całe miasto. Mieszkańcy Littron przychodzili przed pałac i głośno wiwatowali. Nie znając imienia śmiałka, zaczęli nazywać go Wyzwolicielem. Wszyscy chcieli ujrzeć tego, który pokonał bestię. Po mieście rozeszły się nawet plotki, że pogromca Bestii jest olbrzymem, ostatnim żyjącym półbogiem. W Littron zapanowała atmosfera święta.

 

Wieczorem w sali tronowej zebrał się tłum gości. Wzdłuż długich ław zasiadali najznakomitsi mieszkańcy stolicy Korony Południa. Wśród nich znajdowali się dowódcy wojska, wysocy urzędnicy i kapłani. Służba królewska nalewała wina do srebrnych ozdobionych diamentami kielichów. Na stołach leżały tace ze świeżymi owocami i czekoladowymi ciastkami. Z pobliskiej kuchni roznosił się zapach pieczonego mięsa. W sali było gwarnie, wszyscy dyskutowali o bestii i jej pogromcy. W pewnym momencie królewska orkiestra zadęła w długie trąby. Rozległy się fanfary. Goście ucichli i spojrzeli na tron, który znajdował się na podwyższeniu, przy południowej ścianie. Król jak zwykle wszedł do sali bocznymi drzwiami tuż obok tronu, dzięki czemu nie musiał zbliżać się do gości. Brodaty, tęgi mężczyzna był ubrany w długą i czerwona szatę. Na jego głowie spoczywała masywna, złota korona. W sali wraz nim pojawili się królowa i arcykapłan. Gdy władca Południa rozsiadł się wygodnie na tronie, do gości przemówił nadworny kanclerz.

 

– W imieniu króla i królowej witam wszystkich dziś tu zebranych – powiedział odziany w elegancką tunikę niziołek – Drodzy bracia! Bogowie wysłuchali naszych próśb i modlitw. Bestia Południa została pokonana! To koniec naszej niedoli! Ziejący ogniem potwór nie nadleci już nad nasze miasta! Nie będziemy musieli już karmić go krwią naszych dzieci. Czekaliśmy na to długie trzydzieści lat. Czekaliśmy by pojawił się ten, którego teraz mieszkańcy Littron zwą wyzwolicielem! Oto on! Pogromca bestii!

 

Strażnicy otworzyli duże, podwójne drzwi, znajdujące się na wprost tronu, na drugim końcu sali. Ponownie zadudniły trąby. Do sali wkroczył śmiałek. Szedł wolno, pomiędzy ławami, w kierunku króla. Głowę miał tak opuszczoną, że goście nie widzieli jego twarzy. Pogromca bestii miał na sobie skórzaną, zniszczoną tunikę oplecioną grubym pasem. Do pasa doczepiony był potężny, spoczywający w pochwie miecz. Jego błyszcząca, srebrna rękojeść kontrastowała z niechlujnym ubiorem mężczyzny. Goście w ciszy obserwowali każdy krok śmiałka, przyglądali mu się uważnie. Niektórzy byli rozczarowani. Po kątach szeptano: ,,To ma być olbrzym? ‘’, ,,Nie wygląda na półboga”. Wszyscy czuli jednak respekt przed tajemniczym wojownikiem. Za pogromcą bestii szli uśmiechnięci od ucha do ucha gwardziści, którzy towarzyszyli mu w wyprawie. Oni także mieli zostać uhonorowani i nagrodzeni przez króla. Elegancko ubrany Koin prężył dumnie tors. Król, gdy zobaczył śmiałka, od razu rzucił do nadwornego kanclerza opryskliwym tonem:

 

– Jak żeście go ubrali?! Wygląda jak jakiś włóczęga!

 

– Panie, to dziki człowiek. Wielokrotnie prosiliśmy by odział szaty, które dla niego przygotowaliśmy. Od razu się unosił, tak jakbyśmy go czymś urazili.

 

– Tylko dzikus mógł zabić bestię– powiedział pełnym niechęci głosem król.

 

Gdy śmiałek dotarł do schodów prowadzących pod tron, drogę zagrodzili mu strażnicy. Przed schodami stał rząd żołnierzy, którzy dbali by nikt nieporoszony nie zbliżył się do władcy Południa. Grigon Wspaniałomyślny znany był z tego, że bardzo dbał o swoje bezpieczeństwo. Zwykły mieszkaniec Południa nie miał szans by choćby z daleka zobaczyć króla. Dowódca straży zwrócił się do śmiałka:

 

– Proszę oddać miecz.

 

Zaskoczony pogromca bestii spojrzał groźnie na strażnika. Milczał, lecz nie sięgnął po broń. Dowódca ponowił prośbę:

 

– Proszę oddać miecz. Inaczej nie zbliżysz się do króla.

 

Po chwili zastanowienia śmiałek odpiął pochwę z mieczem i wręczył ją strażnikowi. Potem wraz z gwardzistami został dokładnie przeszukany. W tym samym czasie nadworny kanclerz oznajmił zebranym w sali gościom:

 

– Król osobiście nagrodzi bohaterów południa. W ręce tego, który pokonał potwora, przekaże Otorina – krótki, złoty miecz, symbol odwagi i bohaterstwa. Zgodnie z obietnicą pogromca Bestii otrzyma ziemię na południu i trzy skrzynie wypełnione złotem, diamentami i bursztynami. Od tej pory jego nazwisko będzie wymieniane wśród najznakomitszych rodów tej krainy.

 

Strażnicy zaprowadzili śmiałka i gwardzistów przed oblicze króla. Od tronu dzielił ich jeden smoczy krok. Gwardziści uklękli by oddać hołd władcy. Pogromca bestii wciąż jednak stał. Dowódca straży zwrócił mu uwagę:

 

– Uklęknij.

 

Śmiałek nie zareagował. Dowódca straży stanowczo ponowił:

 

– Uklęknij. Okażesz w ten sposób szacunek władcy tej ziemi.

 

Pogromca bestii nawet nie drgnął, miał opuszczoną głowę. Zdezorientowani kanclerz i strażnicy nie wiedzieli co zrobić. Wówczas król, wyczuwając niezręczność sytuacji, powiedział:

 

– Zabójca potwora nie musi przede mną klękać. Podnieś głowę przyjacielu i zdradź nam skąd pochodzisz.

 

Śmiałek milczał. Król poderwał się z tronu i zirytowany zapytał:

 

– Kim jesteś, że lekceważysz moje prośby?!

 

Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał groźnie na króla. Grigon Wspaniałomyślny dopiero teraz zobaczył dokładnie jego twarz. Władca południa zmarszczył brwi, coś go zaniepokoiło. Dostrzegł to dowódca straży, który od razu zapytał:

 

– Panie, coś się stało?

 

Nie usłyszał odpowiedzi.

 

– Nie pamiętasz mnie, prawda? – rzucił złowrogim głosem śmiałek.

 

Król otworzył usta, w jego oczach pojawiło się przerażenie. Zrobił krok w tył i krzyknął:

 

– Straż!

 

Pogromca bestii szybko doskoczył do strażnika, wyrwał mu miecz i przystawił ostrze do królewskiego gardła. Żołnierze podbiegli by pomóc władcy, lecz śmiałek ostudził ich zapał słowami:

 

– Jeden ruch, a poderżnę mu gardło.

 

– Czego chcesz?– rzucił dowódca straży.

 

Król przestraszonym wzrokiem patrzył na śmiałka. Ten po chwili powiedział:

 

– Jednak mnie poznałeś…

 

– Rzuć broń, bo posiekamy cię jak wieprza! – wrzasnął dowódca straży.

 

Żołnierze zaczęli się zbliżać. Śmiałek przycisnął ostrze do szyi króla tak, że pojawiły się pierwsze krople krwi.

 

– Zostawcie go!- zdołał wydusić z siebie władca Korony.

 

– Czekałem na to wiele lat… – oznajmił śmiałek, wściekle wpatrując się w Grigona – Nie przywitasz się z bratem? – dodał ironicznie.

 

– Nie jesteś nim. Mój brat nie żyje – odparł drżącym głosem król.

 

– Nie dziwię się, że masz wątpliwości. W końcu sam strąciłeś mnie ze skały.

 

– To niemożliwe!

 

– Umierałem jeszcze wiele razy, za każdym razem, gdy mordowałeś moich synów, prawowitych następców tronu.

 

– Nie jesteś moim bratem! Varin nie żyje! – wrzasnął coraz bardziej zdenerwowany król.

 

– Varin…? – śmiałek zawiesił głos – Tak… tak mnie kiedyś nazywano.

 

– To brednie! –rzucił król.

 

– Całe życie bałeś się tego dnia…

 

– Czego chcesz?!

 

– Zemsty za ojca, którego zabiłeś, za dzieci… Ale nim wezmę to co moje, najpierw ludzie poznają prawdę.

 

– Nie wiem o czym mówisz! Naprawdę! Zabierz złoto, diamenty.. co tylko chcesz… pozwolę ci odejść… moi ludzie nie będą cię ścigać!

 

­– Powiedz im, czemu bestia pustoszyła ich ziemię, czemu posyłali swe dzieci na śmierć – powiedział głośno, tak aby wszyscy słyszeli, śmiałek

 

Król milczał. Wówczas głos zabrał arcykapłan, stojący tuż za nim.

 

– Opuść miecz. Kto podnosi rękę na króla, sprzeciwia się samym bogom.

 

– Milcz, starcze. To nie król, a bękart zła!

 

– Znałem Varina, pierworodnego syna króla Hefasa, a on znał mnie. Nie przypominasz mi go. Jeśli jesteś tym za kogo się podajesz, powinieneś wiedzieć jak zwałem go w dzieciństwie?

 

Śmiałek na chwilę oderwał wzrok od władcy Litron, by spojrzeć na arcykapłana. Ten moment nieuwagi wykorzystał Grigon. W mgnieniu oka wyciągnął zza szaty sztylet i rzucił się na napastnika. Pogromca bestii w ostatniej chwili sparował cios, po czym potężnym cięciem ściął głowę króla. Ta stoczyła się po schodach i zatrzymała tuż przed ławami, przy których zasiadali goście. Rozległy się krzyki przerażenia. Kobiety zamykały oczy, wybiegały z sali. Dowódca straży wrzasnął wściekłym głosem:

 

– Brać mordercę!

 

Strażnicy zaczęli powoli zbliżać się do śmiałka. Widać było, jak bardzo się go obawiali. Ku ich zaskoczeniu pogromca bestii nie chciał jednak walczyć. Rzucił miecz na ziemię, po czym uniósł ręce do góry. Żołnierze szybko go obezwładnili. Dowódca straży podszedł by zadać królobójcy śmiertelny cios.

 

– Nie! –powstrzymał go stanowczo arcykapłan.

 

Zdziwiony dowódca z wyrzutem spojrzał na starca. Ten dodał po chwili.

 

– Zbyt dużo krwi przelano dziś tego wieczora .

 

– Panie, to morderca króla!

 

– Powiedziałem nie! Śmierć od miecza to zbyt łagodna kara. Wtrącić go do lochów!

 

– Te niehonorowe ścierwo powinno już teraz stracić łeb!

 

– Królobójca zajmie się nadworny kat. Jego narzędzia zmuszą mordercę do skruchy.

 

Dowódca straży nie był zadowolony z rozkazu arcykapłana. Dłużej się jednak nie sprzeciwiał. Więźnia zaprowadzono do podziemnych lochów. Śmiałek został przykuty do kamiennej ściany grubymi łańcuchami. Po wilgotnej, pełnej kałuż podłodze chodziły głodne szczury. Bezzębny zarządca więzienia napluł pogromcy bestii w twarz, po czym dwa razy go uderzył:

 

– Jutro wypatroszymy z ciebie flaczki – powiedział.

 

Po tych słowach przeraźliwie się zaśmiał i wyszedł. Tej samej nocy więzienie odwiedził arcykapłan. Przygarbiony starzec odziany w długą szarą szatę przegonił strażników z korytarza, po czym wkroczył do celi.

 

– Czym zasłużyłem sobie na takie odwiedziny? – zapytał więzień.

 

Arcykapłan nic nie odpowiedział, tylko podszedł do śmiałka i zaczął mu się uważnie przyglądać.

 

– Kim ty jesteś? – zapytał – Miałeś zostać bohaterem, wyzwolicielem z przepowiedni… a nie mordercą króla.

 

– Korona została wyzwolona… przepowiednia się wypełniła – odparł spokojnym głosem śmiałek.

 

– I ty śmiesz nazywać się wyzwolicielem?! – oburzył się arcykapłan – Beszcześcisz święte słowa!

 

– To nie potwór był bestią, o której mówi przepowiednia.

 

– Bredzisz! Jesteś szaleńcem!

 

– A mimo to wysłałeś Oreta do Ostatniej przystani, by tam na mnie czekał.

 

– Podążałem jedynie za świętymi słowami. Teraz wiem, że byłem naiwny. Bogowie nie wybaczą mi tego co zrobiłem.

 

Po tych słowach arcykapłan usiadł na taborecie, znajdującym się na wprost więźnia. Załamany schował twarz w dłoniach.

 

– Szczęściarz… Mały szczęściarz – powiedział niespodziewanie śmiałek.

 

Arcykapłan uniósł wzrok i ze zdziwieniem spojrzał na pogromcę bestii.

 

– Co takiego? – zapytał po chwili.

 

– Mały szczęściarz… To odpowiedź na twoje pytanie. Tak zwałeś mnie gdy byłem dzieckiem.

 

– Skąd to wiesz? – rzucił z niedowierzaniem starzec.

 

– Mówiłeś tak na mnie, bo nadworny medyk uratował mi życie, gdy byłem niemowlęciem. Nikt nie wierzył, że przeżyję

 

Zdenerwowany arcykapłan chwycił śmiałka za tunikę i zaczął nim mocno szarpać.

 

– Skąd to wszystko wiesz?!

 

– Gdy ojciec opuszczał pałac często zajmowałeś się mną i Grigonem.

 

– To niemożliwie! Varin nie żyje!

 

Szarpiąc śmiałka arcykapłan rozerwał mu tunikę na wysokości torsu. Wówczas starzec zobaczył cienką, równą bliznę na jego mostku. Była to blizna po dokładnym chirurgicznym cięciu. Zszokowany arcykapłan odsunął się na dwa kroki.

 

– Tak, to pamiątka po tamtej operacji – rzucił pogromca bestii, widząc, że starzec nie może oderwać oczu od blizny.

 

– Varin nie żyje –powiedział już bez takiej pewności w głosie arcykapłan – Umarł trzydzieści lat temu, byłem przy tym.

 

– Lecz bogowie pozwolili mu wrócić. Pozwolili przepłynąć świętą wodę i dobić do Ostatniej Przystani.

 

– Od tysięcy lat nikt nie przepłynął świętej wody.

 

– Od tysięcy lat nikt prócz mnie nie dobił także do Ostatniej Przystani.

 

– I ja mam ci uwierzyć?!

 

– Nie musisz… Ja wyrównałem swoje rachunki na tym świecie. Pomściłem tych, których kochałem.

 

– Pomściłeś?! – zirytował się arcykapłan.

 

– To Grigon był prawdziwym przekleństwem Południa. To jego prorocy nazwali bestią.

 

– Czemu tak go nienawidzisz?! Jeśli prawdą są twe słowa, zabiłeś własnego brata.

 

– On zabił mi ojca, zabił mego syna. To on strącił mnie ze skały…

 

– To brednie. Byłem przy królu Hefasie, gdy umierał. A śmierć jego wnuka to był wypadek.

 

– Tak samo jak śmierć moja, jak śmierć Varina? Grigon wiedział że tylko tak zostanie królem. Wszystkich zwodził i okłamywał.

 

– To niemożliwe. Znałem go, był dobrym władcą.

 

– Naiwność i miłość do wychowanka przysłoniły ci prawdę, starcze. Niestety nie dostrzegłeś jeszcze jednego, dużo poważniejszego zagrożenia.

 

– O czym mówisz?

 

– O legionach zła, które wystawiają łeb spod ziemi.

 

– Nie rozumiem.

 

– To Grigon sprowadził potwora na południe.

 

– Po co?! Po co miałby niszczyć własne ziemie?

 

– Bestia odstraszała wszystkich od Zakazanej Ziemi, prawie nikt się tam nie zapuszczał, a nieliczni śmiałkowie już stamtąd nie wracali.

 

– Do czego zmierzasz?

 

– Pamiętasz jak w młodości lubiliśmy z Grigonem wypuszczać się za Południowy Las?

 

– Król Hefas zawsze martwił się o swoich synów, gdy ruszali na samotne wyprawy.

 

– Podczas jednej takich wypraw odkryliśmy wielką jaskinię. Tą samą jaskinię, którą wy potem nazwaliście jamą bestii.

 

Zaciekawiony arcykapłan zmarszczył brwi i z uwagą słuchał śmiałka.

 

– Jaskinia nie była pusta. Spotkaliśmy w niej trzy piękne, pokryte złota łuską smoki. Z początku byliśmy przerażeni, lecz gady były spokojne. Pozwalały nawet dotykać swych potężnych łap.

 

– Smoki za Południowym Lasem? – zdziwił się arcykapłan – Od tysiącleci nikt tu ich nie widział.

 

– Wiem, dlatego też postanowiliśmy z nikim nie dzielić się naszym odkryciem. Baliśmy się, że ojciec zabroni nam odwiedzać jaskinię.

 

– Kto czyta księgi ten wie że smoki nie pojawiają się w takich miejscach bez powodu… – rzucił zaniepokojony arcykapłan.

 

– Nie mylisz się. W grocie znajdowały się wielkie wrota, ozdobione inskrypcjami w nieznanym mi języku. Smoki nie pozwalały się do nich zbliżać. Przyjazne, łagodne gady stawały się wtedy agresywne. Myśleliśmy, że strzegą jakiegoś skarbu ukrytego za wrotami.

 

– Smoki pilnują skarbów tylko w bajkach dla dzieci – zirytował się starzec – Bogowie ustanawiają straże w takich miejscach z dużo ważniejszych powodów.

 

Na twarzy arcykapłana malowało się coraz większe zaniepokojenie.

 

– Grigon za wszelką cenę chciał sprawdzić co znajduje się za wrotami – powiedział śmiałek.

 

– Szczeniacka wścibskość! – fuknął arcykapłan.

 

– Nie wiem kiedy, nie wiem jak ale mój brat otworzył wrota, a to co za nimi znalazł… – mężczyzna zawiesił głos – Wtedy straciłem brata, to nie był już ten Grigon.

 

– Co znajdowało się za wrotami?

 

– Znajdowało? Dalej się tam znajduje… ,,Ci, którzy wyrzekli się bogów zostali zapędzeni pod ziemięi skazano ich na wieczne potępienie..” – zacytował fragment świętej księgi śmiałek.

 

Na twarzy arcykapłana pojawiło się przerażenie.

 

– To tylko prastara legenda… – rzucił starzec.

 

– Dziwne słowa w ustach kapłana – powiedział pogromca bestii – Mój brat wszedł do świata wyklętych. Wrota, które przez tysiąclecia były zamknięte, od trzydziestu lat są otwarte.

 

– Jeśli mówisz prawdę… – arcykapłan kręcił z niedowierzaniem głową – Jeśli w jamie bestii znajduje się wejście do wyklętych podziemi…

 

-Omamiony mrocznymi czarami Grigon stał się sługą zła… Upiory spod ziemi uwięziły i torturowały smoki… Jeden z trzech stał się bestią, którą straszono południe.

 

– Skąd to wszystko wiesz?

 

– Kto przeszedł przez śmierć wie więcej… Bogowie pozwolili mi przepłynąć święta wodę nie tylko po to by pomścić najbliższych… Zbliża się wojna. Śmiertelni ponownie będą musieli stawić czoła Czarnym Rycerzom.

 

– Byłbym tak ślepy?

 

– Zło jest sprytne i przebiegłe… Grigon skutecznie odciągnął uwagę mieszkańców południa od Zakazanej Ziemi. Wyklęci mogą panoszyć się po tych terenach, przygotowywać się do powrotu, budować kopalnie i fortyfikacje. Między innymi rękoma młodzieńców, których rzekomo składano w ofierze bestii.

 

– Albo jesteś szalony albo… jest tylko jeden sposób aby się przekonać. Jeszcze przed świtem wyślę zwiadowców za Południowy Las.

 

– Na południu wzrasta królestwo zła… Widziałem je na własne oczy.

 

– Obyś kłamał, choć w ten czas nie chciałbym być w twojej skórze..

Koniec

Komentarze

Ciekawe spojrzenie na znaną konwencję. Napisane sprawne, z nielicznymi błędami, ale kiedy nabrało tempa, chciało się czytać do końca. Podobało mi się.

Mocno paliło w kark wędrowców, którzy odpoczywali nad brzegiem. - kilku wędrowców i tylko jeden kark?

 

Na kolanach trzymali zdjęte hełmy. - a mogli trzymać na kolanach założone hełmy?

 

Mocno paliło w kark wędrowców, którzy odpoczywali nad brzegiem. Królewscy gwardziści, którzy mieli na sobie lekkie, skórzane zbroje, siedzieli na kamieniach. Na kolanach trzymali zdjęte hełmy. Ich zmęczone, spocone twarze były zwrócone w kierunku mężczyzny, który stał w rzece i obmywał się wodą. - powtórzenia, jest ich więcej w tekście

 

- Jasne pioruny! Co on ma na plecach?! – rzucił parszywym głosem jeden z nich. - dziwnie to brzmi

 

Ziemia była w nim wypalona, zaś na drzewach brakowało liści i igieł. Tak jakby jesień na zawsze zagościła na tych terenach. - wszystko pięknie, ale porównanie nietrafione, bo iglaki nie gubią igieł na jesień.

 

Pogromca Bestii nie wykazywał zainteresowania tymi monumentalnymi dziełami sztuki, nawet przez chwilę na nie spojrzał. - nie wydaje Ci się, że brzmi to raczej paradoksalnie?

 

Strażnicy zaprowadzili śmiałka i gwardzistów przed oblicze króla. Od tronu dzielił ich jeden smoczy krok. - interesująca jednostka miary:)

 

Poza tym przecinki szwankują, a dialogi są zapisane tak, że czasem nie wiadomo kto wypowiada dane kwestie.

 

Treść opowiadania nie jest niczym nowym. Jakiś "tajemniczy nieznajomy" łapie za miecz i ucina łeb bestii. To co się dzieje potem, jest ciekawsze. Brakuje w Twoim opowiadaniu opisów, co powoduje, że trudno wyobrazić sobie niektóre sytuacje. Tekst - w mojej opinii -  jest co najwyżej przeciętny, ale każdy następny bedzie na pewno coraz lepszy.

Pozdrawiam

 

 



Mastiff

Moim znów zdaniem za dużo kropek, co sprawiło, ze początek był zbyt statyczny i niezbyt prowadzał w klimat. Użyłeś/aś bardzo wielu powtórzeń. Mimo to sama historia bardzo mi się podobała. Dialog został napisany sprawnie i czytało się go z dużym zainteresowaniem. Chętnie bym przeczytała dalsze części historii.

Nawet obiecująco się zaczęło, potem jednak łatwo było domyśleć się, że śmiałek to jakiś stary znajomy króla, a król jest jakiś nietego, więc trzeba mu zrobić kuku.

 

Cała kupa krótkich zdań sprawia, że - zwłaszcza początek - czyta się tak szarpanie i urywanie, a nie płynnie i gładko.

 

Zdecyduj się, co z wielkimi literami. Raz piszesz Zakazany Las a raz zakazany las. Raz Bestia raz Bestia. Wreszcie raz Południe a raz południe (i nie chodzi mi o porę dnia). Trochę konsekwencji.

 

Dialogi zapisujesz prawie dobrze. Prawie. Ale nie wszędzie. W Hyde Parku jest podpięty wątek Seleny, w którym wszystko jest pięknie opowiedziane. W razie wątpliwości mogę służyć wyjaśnieniem.

 

Interpunkcja miejscami kuleje, nie tylko w zakresie przecinków, ale też kropek (brakuje ze dwóch na końcach zdań) oraz dwukropków. Jest też kwestia dodatkowych bądź brakujących spacji.

 

"Mężczyzna dotarł do niewielkiej polany. Teraz tylko ona oddzielała go od wzgórza. Wyostrzył wzrok i zauważył, że po drugiej stronie polany, w skale, znajduje się wejście do jaskini. To musiała być jama, o której mówił przewodnik. Mężczyzna nie zamierzał się kryć, odważnym krokiem wyszedł z lasu. Gdy znalazł się na środku polany, w połowie drogi do groty, nagle wokół zapłonął ogień. Zaskoczony śmiałek rozejrzał się na boki. Znajdował się w pułapce. Cała polana otoczona była ścianą ognia."- Patrz, ile powtórzeń.

 

"Bestia była olbrzymia, miała długie, chude łapy szeroko rozstawione na boki i krótkie masywne nogi, zakończone kopytami." - Bardzo przepraszam, ale nie czaję. Szerokie rozstawienie łap sugeruje, że smok na nich stoi, na tych łapach. A tu jeszcze dochodzą nogi. Nie widzę tego potwora.

 

Strasznie lubisz określenie, że ktoś uniósł wzrok albo podniósł głowę. Pojawia się ten manewr tyle razy, że aż zwraca uwagę, chyba z dziesięć.

 

Aha, ponadto nie unosimy do góry, nie. Podobnie jak nie cofamy do tyłu. Unoszenie sugeruje kierunek, więc nie robimy masła maślanego.

 

Podobnie nie kiwamy twierdząco głową, raczej. Przywykłam myśleć, że potakująco się kiwa, a przecząco kręci. Raczej przeczące pokiwanie nie wchodzi w grę, więc to również jest pleonazm.

 

Zgubiłeś kilka ogonków w polskich literach (przekazywanych z rak do rąk, długą i czerwona szatę, królobójca zajmie się nadwrony kat, pokryte złota łuską smoki)

 

TĘ bestię a nie tą. Oraz TĘ jaskinię a nie tą.

 

"Wielokrotnie prosiliśmy by odział szaty..." - raz, że przecinek przed by, dwa, w co odział te szaty? Jeżeli zakładamy coś na siebie, to odziewamy SIĘ, zaimek zwrotny.

 

,,Ci, którzy wyrzekli się bogów zostali zapędzeni pod ziemięi skazano ich na wieczne potępienie..” - przecinek po "bogów", spacja po ziemię, a nade wszystko: wielokropek ma zawsze trzy kropki, trzy, nie dwie i nie cztery. Trzy.

 

Tyle.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Historia jest, choć dosyć szablonowa, ale czyta się bez bólu. Tylko wykonanie takie trochę... dziecinne? Najbardziej widać to w zachowaniu bohaterów, jakby wszyscy mieli góra piętnaście lat. I momentami niebezpiecznie zahaczasz o patos, unikaj tej ścieżki.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka