- Opowiadanie: agausia78 - Zebranie na polu buroków, gdzie teraz pasą się barany...

Zebranie na polu buroków, gdzie teraz pasą się barany...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zebranie na polu buroków, gdzie teraz pasą się barany...

Wszelkie podobieństwo do osób i wydarzeń prawdziwych, jest zupełnie przypadkowe i niezamierzone. Za osobiste skojarzenia czytających nie odpowiadam.

 

Zwołał ci nasz sołtys Bronek zebranie na polu buroków starego Józka, na które kto żyw we wsi, przyjść musioł. Nawet starowinka Kundzia, bo najwyraźniej miało to być ważne i pamiętne wydarzenie. Wnusiowie usłużnie babci laskę zabrali, aby ich po plecach nie mogła grzmocić i starannie zakneblowali. To drugie to z przyczyn praktycznych, bo zramolała staruszka jak tylko naszego jaśnie oświeconego sołtysa Bronka widziała, to spluwając na boki z odrazą, od faszystowskich szatanów go wyzywała, kompromitując rodzinę całą. Miejsc siedzących dla słuchaczy nie przewidziano, bo hołota nie dla przyjemności przybyć miała. Za to na skraju pola, tuż pod lasem, zbito ze skrzynek po piwie okazałą trybunę, tak aby każdy mógł dojrzeć nam jaśnie oświecony elektorat. Jako mówca wystąpić miał znany każdemu złotousty Franek, Ryżym nazywany. I tylko on, bo istniało ryzyko, że jak sołtysa na podium wpuszczą, to i połowica za nim podąży, a tego nawet murowane podwyższenie mogłoby nie przetrzymać. Bo i też sołtysowa to baba wielka i rumiana była, czarną Anuchą ją zwali za młodu i do dziś męża swego pilnowała, na krótkiej smyczy trzymając. Franio zaś, zawodowy mówca był, u swego dziadka i krewnych z sąsiedniej wsi Niemczycy nauki pobierał. I tak potrafił do narodu przemawiać, że każdy, nawet oseski w wózkach śpiące, biły mu brawo z entuzjazmem.

Popołudnie chłodne było, choć słoneczko żwawo przyświecało, rozbudzając nieokreśloną radość w sercach przybyłych. Bo i też było na co popatrzeć. Na podium stał już wyprostowany Franio, jedną dłoń włożywszy za poły płaszcza, wpatrzony na zachód, tam gdzie cywilizacja wielka i bogata kwitła, a do której i my, szare ludki z Polkowic chcielim dołączyć. Kiedy wszyscy dotarli i zapadła cisza, Franek dał znać, że będzie przemawiał.

– Moi drodzy sąsiedzi i krewni! Zebraliśmy się tutaj, bo jestem bardzo zaniepokojony tym co dotarło do mych uszu. – Tutaj Franek znacząco odchrząknął. – Dla tej sprawy zrezygnowałem nawet z dzisiejszego meczu ligi trampkowych szmaciarzy i wyjazdu na sanki do Pedaloweba Wielkiego…

Tłum zaszumiał, bo poświęcenie naszego przedmówcy było doprawdy oszałamiające. Tak bardzo, że aż niektóre baby ze zdziwienia dzioby porozdziawiały.

– Ponoć w naszej harmonijnej i miłującej się społeczności pojawiły się głosy nienawiści i niezgody, nawołujące do buntu… – ostatnie słowa wypowiedział niemal szeptem, jakby zasmucony ich znaczeniem. – Jest wśród nas osoba, która śmie twierdzić, że od naszych wspaniałomyślnych sąsiadów dostajemy znacznie mniej, niż im dajemy. To hańba! Hańba, powtarzam! Ludność Niemczycy tak bardzo się troszczy o to, by żyło nam się lepiej: na drogi łoży, stadion wybudowała, pracę przy zmywakach organizuje dla naszej uczonej młodzieży… Pomocną dłoń na każdym kroku wyciąga, a ci spiskujący niewdzięcznicy, obłudę i wyzysk jej zarzucają. Ot, wdzięczność ludzka! – tu Franio spuścił głowę i otarł ukradkiem te kilka łez, co to uronił przez nadmierne wzruszenie. Zaraz też w tłumie dał się słyszeć odzew – kilka bab wyciągnęło haftowane chusteczki i zawodzić poczęło, a i niejeden chłop w nieukrywanym żalu, głowę pochylił. Jednak mówca uznał chyba, że dość tego roztkliwiania i z nagła wyprostował się.

– Niejaki Aleksander, zwany kuternogą – wyciągnął rękę w stronę drżącego z trwogi staruszka. – Podejdź tu do mnie!

Tamten jednak trząsł się tak bardzo, że kilku usłużnych młodzieńców musiało siłą go przed oblicze Ryżego Franka przyprowadzić. Ten zaczął łagodnie, choć widać było jego staranie skrywane oburzenie, na tak jawny akt buntu przeciwko dobroczyńcom.

– Aleksandrze powiedz mi dlaczego? Kto zasiał w twoim umyśle te zbrodnicze myśli? Czyżby był to ten ksiądz, co go psami poszczuliśmy w zeszłym miesiącu, jak na kolędę przyszedł?

– Ano nie – staruszek z nagła nabrał odwagi. – To było wtedy kiedy córka zachorowała, a mój zakład upadł, bo ci z Niemczyc go zlikwidowali i komornik zajął mi gospodarstwo.

– Czy tak niewiele potrzeba, by dać się opętać, podłej idei nienawiści? – Franio spojrzał na niego z wyrzutem.

– Za mało? – tamten zatrząsł się z oburzenia. – A co z babcią, która umarła bo nie miała na leki? A z sąsiadem, który się powiesił po stracie pracy? I ze szkołą mojej wnusi, zlikwidowaną w zeszłym tygodniu? I z moim wnuczkiem Wojtkiem, któremu odmówili chemioterapii, więc szykuje się w naszej rodzinie kolejny pogrzeb…

Franek w zamyśleniu pochylił swą mądrą, ryżą głowę i milczał przez dłuższą chwilę. Potem współczującym gestem położył swą dłoń na ramieniu tego nieszczęśnika, tak bardzo poszkodowanego przez okrutny los.

– Moi drodzy sąsiedzi i krewniacy! Zaiste, niewesołe to wieści, nad którymi powinniśmy poważnie się zastanowić. Ale – tu wzniósł wskazujący palec w górę, a jego oczy zajaśniały blaskiem zwycięstwa. – Jest i dobra, pocieszająca nowina…

Ludziska zamarli, bo Franio mówił takie rzeczy nie po próżnicy i pewni byli, że teraz także znajdzie się powód do radości, a kto wie, może i do małej imprezy we wsi.

– Pamiętacie tą ciemną hołotę, co kilka lat temu od pomocy wsi Niemczyce chciała nas odciąć? – Przez tłum przebiegł pomruk wściekłości. – Wygoniliśmy ich i wciąż mamy władzę!

Tu powiódł triumfującym wzrokiem po wzburzonym tłumie, potem spojrzał na Aleksandra Kuternogę, z którego oblicza znikły wszelkie wątpliwości. Na nie tak znowu odległe wspomnienia, twarz staruszka rozświetliła się absolutnym szczęściem.

Bo grunt to mieć władzę…

Koniec

Komentarze

Od dawna nie używa się już drewnianych skrzynek do piwa, tylko plastykowych kontenerow albo metalowych  becułek (pojemników). Ergo - z nieistniejących, drewnianych skrzynek nie mozna zbić  trybuny.

Dalej nie czytalem... 

Pozdrówko.

Słabe. Dla mnie ta wsiowa stylizacja była męcząca, a tekst właściwie jest o niczym. Ani zabawny, ani błyskotliwy, ani puenty też porządnej nie ma. Spotkało się paru wieśniaków, chwilę ponarzekali i... tyle. No i związku z fantastyką nie zauważyłem.

 

Pozdrawiam.

Jak szybko tutaj zajrzałem, tak prędko uciekam...

Beznadzieja.

Akurat jestem w dobrym humorze, więc sobie podyskutuję :)

Rozumiem że się nie podobało tym, którzy sprzyjają pewnej światłej opcji politycznej, bo aluzje są tak dosłowne, że tylko debil by ich nie zauważył. I choćby to było dzieło najwybitnejsze, na miarę Mickiewicza (a przecież nie jest i daleko mu do tego), to i tak będzie ble... I co ja mam się tutaj rozpisywać. Tolerancji i samokrytycyzmu wam brak. I basta ;)

Co do puenty. Dziwne, bo dzieci w gimnazjum ją znalazły... Ale teraz to i prezydentami analfabeci zostają, więc może powinnam przestać się dziwić?

I z "bulem" pogodzić się z marnością mego dzieła...

Brak mi już "nadzieji", że kiedyś będę jak "Czymborska", choć szukam jej nawet (tej nadzieji) w dziełach "Jana Pawła III"... 

 :)))))

A propos drewnianych skrzynek. I to muszę tłumaczyć? No dobrze... Skoro zapadła wieś, psy dupami szczekające, to i skrzynki drewniane, dodatkowo świadczące o zacofaniu. Wy się śmiejcie, ale niedawno duńscy uczniowie z wymiany pytali się czy wiemy co to pizza. I co wy na to? Bo nam szczęki poopadały...

Związek z fantastyką? No, tutaj moge się jeszcze zgodzić, że kiepskawy. Ja co prawda traktuję to jako rzeczywistość alternatywną, ale i tak nie będę pyskować.

Za to ani słowa o tym, na czym najbardziej mi zależało - interpunkcja, gramatyka, szyk zdania.

No bo skoro wszyscy uciekali od niewygodnej prawdy... Trudno :(

Pozdrawiam "cieplótko"

Ps. Jak coś jeszcze mi się przypomni to napiszę... :))))

Pomijając prostacką próbę obrażenia komentujących Twój tekst, która wystawia świadectwo tylko Tobie, to wiedz, że treściowo to opowiadanie jest po prostu kiepskie, niezależnie od czyichkolwiek preferencji politycznych. Co do puenty, to nie napisałem, że jej nie ma, tylko że jest słaba.

 

Jeśli chodzi o warsztat, to moim zdaniem tekst jest sprawnie napisany, jednak wolałbym przeczytać coś bez takiej stylizacji.

 

Pozdrawiam.

Oj, Autorko droga. Preferencje polityczne naprawdę nie mają tu nic do rzeczy. Ja należę do osób raczej niesprzyjających "światłej opcji politycznej", a i tak mi się nie podobało. Co do nawiązań, to owszem są dosłowne, ale są bezczelnie i ordynarnie dosłowne, zero jakiejkolwiek subtelności wywołującej uśmiech na twarzy. Nie dziwię, że dzieci w gimnazjum znalazły puentę, bo ona też jest badzo dosłowna, ale niestety, zgadzam się z Eferelinem, że jest słaba.

W "Produkcie" kiedyś było coś podobnego, jak na tamte czasy. Jeśli miało być zabawnie to ie było. Znówpowtarzająćy się motyw, że od władzy coś zależy w naszym życiu. Przykre.

Pozdrawiam

Przekaz jak przekaz, ale niektóre teksty wymiatają. Mecz ligi trampkowych szmaciarzy mnie rozłożył.

Fakt, subtelności tu tyle, co mięsa w kaszance.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka