- Opowiadanie: Pozdrower - Powrót (DUCHY 2012)

Powrót (DUCHY 2012)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Powrót (DUCHY 2012)

Powrót

 

– Mamo! Mamo! – Krzyk i tupot małych stóp z korytarza. – Mamo! – Drzwi do sypialni otworzyły się na oścież. – Ten pan jest znowu u mnie w pokoju!

Malutka wskoczyła na nasze łóżko, Roz przytuliła ją, otarła łzy łkającej i ułożyła między nas. Zanim zasnęła została obdarowana całusem od mamy. Lily, od czasu wypadku, śnią się postaci w białych fartuchach, to chyba normalne u czterolatki po dłuższym pobycie szpitalu. Przynajmniej tak nam powiedzieli lekarze. Ten wypadek w ogóle sporo zmienił. Kiedy nasze maleństwo ma takie koszmary zawsze mam wyrzuty sumienia, że to moja wina.

– Tatusiu? Pocałujesz mnie też? – Lily przebudziła się jeszcze.

– Oczywiście Malutka.

Teraz zamknęła oczy na resztę nocy. Kocham ją nad wszystko i wiem, że ona też mnie lubi. Ach wiem że to nie moja wina, ale jednak ja prowadziłem. Całe szczęście, że dalej jesteśmy razem.

Jak co dzień rano, umyłem zęby i twarz, zszedłem do jadalni. Na stole czekały trzy kanapki przygotowane przez Roz, specjalnie dla mnie. Od ślubu zawsze robi je przed wyjściem do pracy. Nawet teraz po wypadku, który był przyczyną naszej największej kłótni nie odstąpiła od tego zwyczaju. Dla Lily postawiła na stole dwie paczki płatków, jej ulubioną żółtą miseczkę i mleko, koniecznie dwuprocentowe. Sprawdzaliśmy, wyczuwa inne. Ma nosa w tej dziedzinie nasza córeczka. Wstawiłem wodę na kawę i poszedłem obudzić Malutką. W tym temacie również królował rutynowy zwyczaj. Roz przed wyjściem zostawiała zestaw ubranek dla Lily, ja raczej nie trafiałem z ubiorem naszej pociechy adekwatnie do pogody. Więc tak było najbezpieczniej dla wszystkich. Dziś Malutka się ucieszy, lubi kalosze i żółte rajstopy. Nie pomyliłem się, zanim czajnik zagwizdał ubrałem ją w dzisiejszy komplet, wieńcząc dzieło błękitną sukieneczką z falbankami na rękawach. Obdarzyła mnie uśmiecham i mrugnęła obydwoma oczami.

– Ojć. Nie umiem jednym tato.

– Trenuj bo trening czyni…

– Mistrza!

– Przy śniadaniu możesz trenować.

-Tak.

Ależ ona jest radosna, nigdy się nie poddaje, a jak coś próbuje to na całego. Jak się uczyła gwizdać to przez trzy dni pluła na wszystko, aż się jej udało. Ma to maleństwo silny charakter. Właśnie zagwizdał czajnik, a ona mu zawtórowała.

– Umiem. –Podkreśliła z zadowoleniem i pognała do jadalni.

Cały czas przy śniadaniu trenowała puszczanie oczka do mnie.

Jak zawsze 7:30 wyruszyliśmy w drogę do przedszkola. Po wyjściu i zamknięciu drzwi sprawdziłem zawartość kieszeni. Każda z nich odpowiedzialna była za oddzielny element niezbędny do przebywania poza domem: klucze, portfel, telefon, zapalniczka. Mam wszystko. Moment! Czajnik wyłączony, okna zamknięte? Tak. Mogę iść.

– Masz wszystko

– Mam tato.

– Co dziś będzie na obiad w przedszkolu?

– Nie wiem. – Trochę się zmieszała.

– To dobrze bo każdego dnia spotyka Cię…

– Niespodzianka !

– Tak.

Kiedy zamykałem furtkę, z okna w pokoju Lilii jakby ktoś na mnie zerknął. Firany szybko się zasunęły i pozostały w bezruchu. Niczego więcej nie dostrzegłem. Chyba jest za wcześnie dla moich oczu.

* * *

Lubię tatę. Wychodzimy zawszę trochę wcześniej niż trzeba, żeby zdążyć do przedszkola, ale zawsze zjadę ze ślizgawki po drodze. Czasami chwilę się pohuśtam na bujaczce, ale zawsze rano skręcamy na chwilę na plac zabaw. Tata zaczyna się bawić ze mną, później zostawia mnie żeby zapalić papierosa. Kiedy kończy, to znak, że ruszamy dalej. Nie, jednak nie zawsze tak jest, czasami bez mrugnięcia mijamy plac zabaw i przedszkole też. Kiedy ja mam katar, albo tata czuje się gorzej idziemy dalej. Kawałek za przedszkolem, jedną ulicę dalej jest mały plac z fontanną. Jest stara i rosną na niej zielone paskudztwa. Nawet pasują, bo fontanna przedstawia wielką żabę, ale ona od dawna nie działa. Ja jeszcze nigdy nie widziałam żeby ona działała. Ta żaba chyba pluła wodą. Teraz jest tylko karmnikiem dla gołębi. To właśnie do nich przychodzimy, kiedy mijamy plac. Tata wtedy wyciąga worek suchego chleba, kruszy go rękoma i daje mi. Ja karmię tymi okruchami gołębie. Lubię to, ale wiem, że wtedy coś z tatą jest nie tak. Właśnie dziś tak było. Byliśmy karmić ptaki. Po wypadku chodzimy tam coraz częściej. Za to w drodze powrotnej zawsze idziemy na plac zabaw. Po południu jest tam więcej dzieci, więc zostajemy na dłużej. Dobrze się wtedy bawię, ale tata jakby znika. Możemy tam być bardzo długo. Kiedyś byliśmy chyba aż godzinę. Mama wraca coraz później, pracuje dłużej bo po wypadku tata nie ma pracy. Po nim właściwie wszystko jest lepiej tylko mało rozmawiam z tatą, ale z mamą rozmawiam jeszcze mniej. Na dodatek jeszcze ten pan w nocy. Coraz częściej mnie odwiedza. Na szczęście kiedy mnie wystraszy mama mnie przytula. Wtedy jest lepiej.

Tata całe dnie szuka pracy. Mówi, że odwiedza urzędy, ale tam nie chcą starego marudy. Czasami odwiedza też firmy, ale skarży się, że młodsi nie chcą go zatrudnić. Wszyscy go ignorują, tak mówi. Jak był kierowcą ciężarówki to rzadko się widzieliśmy. Wolę jak szuka pracy. Czasami wydaje mi się, że on też woli jej szukać niż mieć. Czasami widuję go przez okno na stołówce. Nikomu się nie chwalę, że tata mnie pilnuje nawet w przedszkolu. Bo przecież mnie pilnuje. Po co innego miałby co jakiś czas przechodzić obok mojej stołówki. W ogóle mało mówię innym dzieciom. Wolę się z nimi bawić w berka, albo chowanego. O! W chowanego chyba zawsze wygrywam. Umiem się chować.

 

* * *

 

Wrócili do domu. Znowu tu są Lily i Ron. Przyszli. Już nie mogę. Dłużej tego nie zniosę.

– Czego chcecie?!

– Kochanie wróciliśmy.

– Widzę, ale nie chcę was widzieć. Po co wróciliście?

– To nasz dom. Gdzie mamy iść? Co cię znowu ugryzło?

Lilii pobiegła do pokoju ze smutną miną.

– Gdzie chcecie. Wypadek to twoja wina, teraz rób co chcesz ale w końcu zniknij. Nie chcę cię.

– Znowu masz atak?! Uspokój się! Mała się boi kłótni.

– Powinna się bać ciebie. Was tu nie powinno być. Idź precz, mam zły dzień.

– Okropny! – Ron trzasnął drzwiami i poszedł do jadalni.

Czemu on jest taki natrętny. Męczę się tak, a on nie chce odejść. Czego on ode mnie chce? Co za cholerny wypadek. Od powrotu ze szpitala nie mam spokoju. Co kilka dni coś. Nawet wczoraj w nocy mnie męczyli. Moja mała Lily. On ją pewnie do tego namawia. To jakiś okrutny żart.

 

 

 

* * *

 

Wieczór nadszedł szybko. Wszyscy mieszkańcy domu spędzili wieczór w swoich pokojach. Nadszedł czas żeby położyć się spać. Żeby dobrze spać trzeba pogodzić się ze światem. Ron więc wrócił do sypialni, żeby spróbować załagodzić poszarpane nerwy żony.

Drzwi do sypialni otworzyły się.

– Kochanie daj nam spokojnie porozmawiać.

– O czym? Was tu nawet nie ma. Całe dnie jestem sama, a ty przychodzisz kiedy ci się podoba i chcesz rozmawiać.

– Zawsze przychodzę…

– To nie przychodź. Czemu nie możesz się z tym pogodzić? Doktor White mówił, że może chcesz coś załatwić?

– Jaki doktor? Oczywiście, że chcę załatwić…

– Co?

– No… – zawahał się – Twój zły dzień. Co się stało?

– Wy się staliście.

Nagle dyskusje przerwał krzyk Lily z pokoju na końcu korytarza. Oboje zerwali się. Ron pobiegł pierwszy. Wbiegł do sypialni córki. Zobaczył jak mała cała nakryta kołdrą wije się w przerażeniu i szepcze „Idź stąd. Idź. Idź stąd. Idź.”

– Co się dzieje Lily?!

– On tu jest. Tato!

– Kto ?

– Ten pan w fartuchu!

– Gdzie?

Lily wychyliła oczy spod kołdry.

– Za tobą! – z przerazą znowu się nakryła.

– Gdzie? – Ron powoli się odwrócił. – Nie widzę. Tu nikogo nie ma.

– Wyszedł!

– Lily spokojnie, zobacz, nikogo tu nie ma – otworzył drzwi. Tam stała Roz.– Pomóż ją uspokoić.

– Nie Ron. Nie mogę.

Ron odwrócił się z powrotem do córki. Za jej łóżkiem stał wysoki mężczyzna o czarnych jak smoła włosach, w białym lekarskim kitlu.

– Co ty jesteś!! – Ron ruszył w stronę nieznajomego.

– Ron. Stój!

– Co?!

– To jest doktor White.

– Ron tu jest? – zapytał doktor.

– Tak. Oboje są. Lily jest w łóżku i strasznie się boi.

– Roz o co tu chodzi, znasz go? – Roz na oczach Rona zmieniła się. Siedziała na wózku inwalidzkim, jej włosy przeplecione były siwymi nitkami, a wokół smutnych oczu przybyło zmarszczek. – Co ci jest? Co się dzieje?

– Pan White to mój psycholog, Ron. Was już nie ma Kochanie. Od roku już was nie ma. Żyjecie tylko w mojej głowie – kobiecie łzy mimowolnie zaczęły wypływać spod powiek, a głoś drżeć. – Od roku was już nie ma. Ty umarłeś w karetce, a nasz córka walczyła o życie w szpitalu. Ron was tu nie ma – jej usta wygięły się wokół trzęsącej się brody i schowała zapłakaną twarz między dłonie.

– Roz jestem. Jesteśmy. To on coś Ci nawciskał! Zobacz!

Ron energicznie podszedł do mężczyzny w kitlu i zamachnął rękoma jakby chciał chwycić za jego kołnierz. Lecz jego ręce przeniknęły przez doktora, jak przez dym przy otwieraniu grilla. Spróbował ponownie i ponownie. Wziął zamach żeby uderzyć go sierpowym. Stało się to samo.

– Jak to? Co jest?! Roz co się dzieje?

– Pani Rozalio co się dzieję? – wtrącił się White.

– Ron nie wierzy. Wścieka się.

– Słyszy mnie? Widzi?

– Tak chciał pana bić.

– Ron słuchaj mnie. Musisz opuścić to miejsce, ten dom i swoją żonę. Już czas na ciebie. Od dawna nie żyjesz, a to znaczy, że czas iść dalej. Odejdź! Tak jest najlepiej dla Rozalii. Odejdź w imię miłości, którą ją darzysz. Daj spokojnie przespać noc swojej żonie. To jej pomoże. Powtarzam, odejdź teraz.

Ron jeszcze raz rozpaczliwie próbował ranić mówcę bez skutku. Rozpalony i rozwścieczony odwrócił się do żony.

– Powiedź coś! Roz! Co on gada?!

– Odejdź. – Odparła spokojnie, ale smutnie.

– Nie to nie prawda! Ja jestem! A co z Lily?!

– Nie Ron nie ma cie. Jesteś tylko w mojej głowie. Od roku chcę się pozbyć tej paranoi. Odejdź proszę.

Klatka piersiowa Rona zaczęła wędrować szybko w górę i w dół. Oczy mu się zeszkliły. Ominął żonę na wózku, nie odwracając się. Zbiegł ze schodów, wybiegł bez otwierania drzwi. Biegł. Biegł przez plac zabaw. Minął przedszkole. Biegł aż do fontanny z żabą. Ze łzą na policzku dobiegł do samej żaby. Oparł się o nią ręką, drugą zaś sięgnął po wodę, w której stał po kolana. Żaba tryskała z pyska silnym strumieniem rozpinając nad sobą i Ronem wodny parasol. Dopiero teraz spojrzał na odnowioną i w pełni sprawną fontannę. Woda, która obficie kapała na niego, powoli go zmazywała. Ron rozpływał się i znikał pod naporem wody, jak błoto znika z szyby pod strumieniem ze spryskiwaczy. Zamknął oczy i poddał się kryształowej, zimnej wodzie. Zniknął.

 

* * *

 

Przed Bogiem stał trzymając Lily za rękę. Dziewczynka, jak zawsze uśmiechnięta, puściła oko do taty.

– Cieszę się, że do mnie wróciłeś – głos Boski był przyjemny. – Są na ziemi moce, którym nie mogę się przeciwstawić. Dlatego nie wszystkie istoty tam należą do mnie. Tym bardziej cieszę się, że powróciłeś do mnie Ronie.

Koniec

Komentarze

Końcówka trochę przewidywalna bo temat oklepany, ale piszę pierwszy raz na konkurs. Więc mam nadzieję ze to się po prostu dobrze czyta i wciąga. Jak kogoś zaskoczyłem, albo lekko przestraszyłem to cel osiągnięty.

Swoim komentarzem sam sobie wystawiłeś słuszną opinię:) Nie zgodziłbym się tylko z "tematem oklepanym", bo wg. mnie takich nie ma (duża część "czytaczy" pewnie się ze mną nie zgodzi). Liczy się to, w jaki sposób przedstawiasz powyższą historię. W piewszych zdaniach chcesz już wszystko wyjaśnić. Według mnie to błąd. Czasami gubię się też, kto z kim rozmawia, niby są dialogi, ale tekst traci przez to płynność. Czasami umykają Ci przecinki, gubisz podmiot w zdaniu, nie zawsze też szyk zdania wychodzi najlepiej, nadużywasz wykrzyników - taki hurt nie robi na "czytaczu" wrażenia. 

Ale to "coś" jest w tym opowiadaniu, ale chyba za mało żeby wystraszyć... sugerowałbym dopieszczenie twojego dzieła.

 Za to bardzo podobają mi się niektóre spostrzeżenia, np. to, że dziecko woli jak tata szuka pracy, bo wtedy częściej widuje się z malcem. Świetne:) Pozdrawiam serdecznie

Interpunkcja mocno kuleje. W jednych zdaniach brakuje przecinków, w innych jest ich za dużo. Niektórym zdaniom przydałoby się skrócenie. Narracja wydaje mi się jakaś urywana. Najpierw tatko ma przemyślenia o wypadku, a następna linijka zaczyna się "Jak co dzień rano". Nie wiedziałem, czy to ranek dnia wypadku, czy ranek następnego dnia. Potem jest chaos. Przeskakujesz między scenami i cięzko naprawdę się połapać.

Sam pomysł nawet mi się podobał, gdy już w końcu zrozumiałem, co chciałeś opowiedzieć. Końcówka jednak jak dla mnie wszystko psuje. Jej cel to chyba tylko dopasowanie tytułu do opowiadania.

 

 

 

 

Zgadzam się z "przedpiścami". Nie od razu zorientowałam się kto mówi i do kogo. Nieco to chaotyczne i nie do końca uporządkowane. Pomysł ze zmarłymi, którzy nie mogą opuścić domu i bliskich, istotnie nie jest nowy. Dziełko jednak dość udane. Cieszę się, że Bóg, obawiając się jakichś mocy na ziemi, nie mógł uczynić tego, co zrobiła kamienna żaba, polewając Roniego wodą. Malutkie uwagi:

 

“…z przerazą znów się nakryła”. - Proponuję …przerażeniem znów się nakryła. Chyba, że wytłumaczysz mi, co to jest "przeraza".

 

“Oczy mu się zeszkliły”. - Zeszklić można np. cebulę na patelni. Powinno być "Oczy mu się zaszkliły".

 

“...głos Boski był przyjemny….“ - boski – małą literą. Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie, tekst bez znaków interpunkcyjnych to nie jest coś, co niezgody lubią najbardziej.

Jest pewien chaos, niestety, są poważne braki w zakresie przecinków (brakuje całego ich oceanu), jest też pewna schematyczność i przewidywalność. Ale nie mogę powiedzieć, żeby czytało mi się jakoś bardzo źle.

 

"- Umiem. –Podkreśliła z zadowoleniem i pognała do jadalni." - po umiem bez kropki, po myślniku spacja, podkreśliła małą literą.

 

"- To dobrze bo każdego dnia spotyka Cię..." - cię małą literą. to nie list.

 

"Kiedy zamykałem furtkę, z okna w pokoju Lilii jakby ktoś na mnie zerknął." - Czy Lilii to zabieg celowy, czy pomyłka, bo powinno być Lily? Powtarza się ta Lilia zresztą jeszcze raz.

I zabieg "dramatyczny" uważam za nietrafiony, bo niby kto miał im się przyglądać przez to okno?

 

"- Za tobą! - z przerazą znowu się nakryła." - Z wielką literą. Poza tym co to jest przeraza?

 

"- Lily spokojnie, zobacz, nikogo tu nie ma - otworzył drzwi. Tam stała Roz.- Pomóż ją uspokoić." - Po Lily przecinek. Po ma kropka, otworzył wielką literą, Po Roz. spacja przed myślnikiem.

 

"Was już nie ma Kochanie." - Przed kochanie przecinek, a samo kochanie czemu wielką literą?

 

"Żyjecie tylko w mojej głowie - kobiecie łzy mimowolnie zaczęły wypływać spod powiek, a głoś drżeć." - Po głowie kropka, kobiecie wielką literą, literówka: głos

 

"Ron was tu nie ma - jej usta wygięły się wokół trzęsącej się brody i schowała zapłakaną twarz między dłonie." - Po Ron przecinek, po ma kropka, Jej wielką literą.

 

"- Roz jestem. Jesteśmy. To on coś Ci nawciskał! Zobacz!" - Znowu ci winno być małą literą. Po Roz przecinek.

 

Oczywiście przecinki wymieniam tylko we fragmentach, które i tak kopiuję, bo brakuje ich dużo, dużo więcej.

 

"Ron energicznie podszedł do mężczyzny w kitlu i zamachnął rękoma jakby chciał chwycić za jego kołnierz." - Albo zamachnął się, albo zamachał.

 

"Ron jeszcze raz rozpaczliwie próbował ranić mówcę bez skutku." - Raczej spróbował, bo tylko raz. Próbował sugeruje formę ciągłą.

 

"- Nie Ron nie ma cie. Jesteś tylko w mojej głowie." - Ron wydzielone przecinkami, literówka: cię.

 

"Ominął żonę na wózku, nie odwracając się." - To zdanie brzmi tak, jakby to on siedział na wózku i na tymże wózku ominał żonę.

 

"- Cieszę się, że do mnie wróciłeś - głos Boski był przyjemny." - Po wróciłeś kropka, głos wielką literą. Poza tym boski raczej małą literą, bo to przymiotnik. Chyba że głos Boga, to wtedy wielką.

 

Z grubsza tyle.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dosyć dziecinnie przedstawiony stary schemat. W sumei juz od początku można nabrać podejrzeń, o czym to będzie. Wykonanie pozostawia dużo do życzenia, ale z drugiej strony nie ma jakiś rażących błędów. Podsumowując: taki tekst na zero, ani dobry, ani zły. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dzięki, przedewszystkim że ktoś to przeczytał, a za komentarze i podpowiedzi ogromne dzięki. 

Mam pytanie techniczne, ponieważ wasze korekty chcę wprowadzić w tekst to mam go przesłać jeszcze raz czy jak? bo nie mogę go teraz edytować prawda?

Pewno, że można zamieścić nowy, "poprawiony" tekst, ale to jakoś tak nie tego... Zawsze też można poprosić np. mailowo DJa Jajko o przeedytowanie. Albo po prostu wprowadzić zmiany w tekst, który masz na dysku, i wyciągnąć potencjalne wnioski, coby na przyszłość starać się pisać coraz lepiej ; >

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Wprowadzanie korekty do tego tekstu raczej nie ma sensu. Bardziej sensowne byłoby potraktowanie go jako szkicu i na tej bazie napisanie całkiem nowego, bardziej rozbudowanego i przemyślanego tekstu. Masz już najwazniejsze punkty, teraz dodaj do tego klimat, emocje, rozwiń postacie i samą historię...

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka