- Opowiadanie: leszekm - Wiedźman i kraken

Wiedźman i kraken

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wiedźman i kraken

Stara barka miała odcumować już przed dwoma godzinami, jednak nie wypada odpływać bez kapitana.

Kapitan być może trwale ugrzązł w jakiejś serwującej spirytus techniczny kawiarence, a być może został zasztyletowany dla kilku drobnych w slumsach portowych. Być może wybrał się na ryby z dawno nie widzianym bratem, a być może trawiła go własnie jakaś ciężka choroba weneryczna i nie był już w stanie o własnych siłach sie podnieść. Gdyby któraś z tych przypuszczeń potwierdziło się, podróżna barka mogłaby wyruszyć, jednak póki nie było wiadomo nic napewno zarówno załoga jak i pasażerowie skazani byli oczekiwać na pojawienie się zarośniętego jak małpa kapitana.

Czekali, a przeraźliwie gorące słońce nagrzewało blachy starej barki do niemożliwości. Młody załogant, dla którego był to dziewiczy rejs, nieostrożnie oparł się o taką blachę wskutek dotlkiwie poparzył sobie dłoń. Jedna z podróżujących barką prostytek od słońca zasłabła, i gdyby nie próbujący ją od dobrych kilku minut namówić na darmową laskę stary bosman, ktory stał tuż obok niej, to byłaby dziewczyna wypadła za burtę wpadając w czarną od fekalii miejską wodę.

Po upływie kolejnych czterdziestu minut Wreszcie na horyzoncie zamajaczył kapitan. Nie wyglądał na kogoś uradowanego wizją dwudniowej żeglugi w po gęstej od kału wodzie, w dodatku przy takim prażącym słońcu, wyciskającym z niego siódme poty przy najmniejszym ruchu. Kapitan dodawał sobie otuchy własnoręcznie pędzonym alkoholem o bliżej niezidentyfikowanej mocy i składnikach. Kapitan był dumny ze swego trunku. Marzył, by pewnego dnia żyć z pędzenia tego specyfiku, oczami wyobraźni widział ustawiąjące się przed nim kolejki kupców, widział karczmy i gospody w których półki uginają się od jego specyfiku, jednak narazie marzenia były daleko, narazie Kapitan wchodził na pokład niebezpiecznie słąbo sterownej barki pływającej po rzece moczu i gówna.

Zastanawiał się, czy tam w tym ścieku są jeszcze jakieś ryby. Jeśli tak, to jak gównianie muszą wyglądać.

Wchodził na kładkę odzielającą brzeg od burty, gdy wtem ktoś złapał go z apoły płaszcza.

– witam serdecznie w ten piękny poranek, wspaniałe słońce nieprawdaz, nic tylko usiąśc wygodnie i rozkoszować się jego zdrowotnymi skądinąd promieniami, albo rozłożyć się gdzieś razem z jakąś nawet średnio urodziwą panną, patrzeć na jej rozneglizowane ciało i cieszyć się życiem, tak, piękny słoneczny dzień, dający tyle możliwości, prawdziwie podekscytowany jestem tym malowniczym rejsem.

– bilet – rzekł błyskotliwie kapitan – to jest usługa miejska, do wejścia na pokład potrzebny bilet.

– bilet? oczywiście, ja mam zawsze w kieszeni bilety na wszystko i wszędzie, zrzuciłbyś mnie na pustynię, wprost w środek wioski wojowniczych nomadów, a znalazłbym w kieszeni bilet na usługi seksualne córki wodza koczowniczych nomadów, mam też więc bilet i dla ciebie – naspidowany wiedźman wyciągnał zza płaszcza pisemko z nagimi dziewczynami, były tu i mroczne elfki, i jasnowłosa kobiety, wszystko czego marynarska dusza kapitana mogła tylko zapragnąć.

– z takim biletem wszedłbyś nawet do mojej rodziny – stary marynarz wnikliwie przeglądał zdjęcia, naspidowany wiedźman okrętował się błyskawicznymi, amfetaminowymi ruchami.

***

Barką nie płynęli rezydenci urzędów miejskich czy inne wysokie szczeble lokalnej społeczności, barką kapitana zwanego w środowisku "Makakiem" pływały społeczne doły. Aktualnie, obok wiedźmana, kapitana i załogi, na statku znajdowały się dwie kurwy, upadły czarodziej słynący głównie z hodowania jeża w brodzie, zarażony śmiertelną chorobą wenweryczną homoseksualny elf, stary złodziej bez trzech palców u prawej ręki, wychudzony do obrzydliwości skryba i tłusty alfons obwieszony łańcuchami, trzech dokerów, wąsacz o lubieżnych oczach, brzuchomówca w kapturze, kataryniarz z gumową papugą na ramieniu, pracujące ze zmiennym szczęściem w branży akordeoniarskiej siostry bliźniaczki, krasnolud kieszonkowiec, karzeł pucybut, dwóch kompletnych idiotów owiniętych w brudne szmaty, cygański barman, rycerzyna i panna.

Naspidowany Wiedźman szybko nawiązywał kontakty.

Kurwom powiedział, że wyglądają jak dwa apetyczne faworki.

Czarodziejowi pomógł wymyślić imię dla jeża, stanęło na Robert.

homoseksualnemu elfowi opowiedział o powszechnych praktykach homoseksualnych wśród roślin z gatunku jesionowatych.

Staremu złodziejowi znalazł nowe palce.

Wychudzonemu skrybie opowiedzial o jedzeniu.

Z alfonsem Zenkiem rozprawiał długo o urokach rudych kobiet.

Z dokerami rozmawiał o farbowaniu włosów.

Z wąsaczem o lubieżnych oczach porozmawiał o wąsach.

Brzuchomówcy w kapturze opowiedział o kuzynie, który też pracował w cyrku, jako mongoloid.

Podrywał siostry bliźniaczki na błyskotliwą grę na akordeonie.

Krasnoluda kieszonkowcowi nauczył kilku złodziejskich trików z najwyższej półki.

Karłowi opowiedział jak to jest być pełnoprawnym człowiekiem.

Z idiotami dyskutował o dynamice imion żeńskich.

Z cygańskim barmanem zajmująco rozmawiał o tamburynach.

Rycerza nie było, gdyż odlewał się do rzeki, ale panna była i naspidowany wiedźman wysoko cenil jej nienachalną obecność. Dobrze się czuł siedząc przy barkowym, zaimprowizowanym barze.

– sturlaj no mi Wasyl z tej wysokiej półki piołunówkę, po co ma tam stać i się marnować, starzeć, jak może stać tutaj obok mnie i się przydać – rzekł wiedźman do cygańskiego barman – i wpisz to na koszt kapitana, jestem jego kuzynem od wujecznej strony mojego pociota.

– to bardzo interesujące co mówisz wiedźman – rzekł cygan – gdyż kapitan nigdy nie wspominał o żadnych krewnych. z tego co wiem, jest sierotą, nie ma matki, ojca, nawet kurwa blisko zwiazanego emocjonalnie z kapitańskim sercem pieska nigdy nie miał, nikogo, jest na świecie sam jak wypędzony, sam jak idiota w tłumie, sam jak ty wiedźman.

– otóż być może wierzę, iż się nie chwalił naszymi koligacjami, które przyznaję, są dość dalekie, jednakże emocjonalnie jesteśmy związani bardzo blisko, jak połączeni kutasami syjamscy bracia, gdyż bardzo połączyły nas traumatyczne wydarzenia czasów Wielkiego Głodu. Dzieliliśmy się wtedy ostatnią kruszynką. Ze szczurami walczyliśmy o jedzenie, a każdym zwycięstwem cieszyliśmy się tydzień, gdyż zawsze po jednej wygranej nastawały długie dni chude. I myśmy przeżyli wspólnie takie traumy co jednoczą na całe życie, a ty mi cyganie będziesz opowiadał, że on nikogo nie ma na świecie, że ja niby nie jestem jego kuzynem od stryjecznej strony po ojczymie?

– wcześniej było, że jesteś kuzynem od wujecznej strony pociota – powiedział mniej pewnie niż wcześniej rom.

– bo tak też jesteśmy powiązani, ten pociot był jednocześnie moim ojczymem, ty cyganie jeszcze życia nie znasz jak cię takie rzeczy dziwią, rozlewaj mi tej piołunówki na koszt kapitana, zdrowie jego duszy, niech nam żaden Wielki Głód już nigdy na łeb nie spadnie.

Cygan rozłożył drabinę i posłusznie wspiął się po zieloną butelkę z równie zieloną piołunówką. Tymczasem wiedźman przyglądał się naspidowanym wzrokiem siedzącej nieopodal pannie.

– a i mojej szwagierce po przyrodnim pasierbie podaj dzbana i go do pełna napompuj – rzekł wiedźman do uwijającego się na drabinie cygana, wskazując na pannę – ona tez łasa na piołunówkę jak żyd na złoto, to u nas rodzinne.

Cygan nie oponował. Nie zamierzał wplątywać się w kolejną dyskusję na temat zawiłych najwyraźniej koligacji rodzinnych kapitana Makaka. Posłusznie Rozlał piołunówkę do dwóch wysokich szklanek. wiedźman chwycił swoje szkło w między dwa palce, ą trzęsacą się od amfetaminy wolną dłonią zachęcił pannę do poczęstunku. panna podziekowała wiedźmanowi szerokim gestem, i ruchami zdradzającymi doświadczenie w zabawach z mocnym alkoholem zabrała się do wpierniczania gęstego, zielonego, rakotwórczego płynu.

– wyglądasz, jakbys mnie nawet trochę lubiła – zaczął wiedźman – wyglądasz, jakbyś nie miała nic przeciwko gdybym wziął na koszt kapitana calą butelkę i podzielił się nią z tobą w bardziej odpowiednim do kameralnych dyskusji miejscu. Ja ci mówię: jestem gotów pójsć na taki półoficjalny mityng. Mówię: takie półtajne bachanalia leżą w mojej naturze.

– powiem ci jak ja to widze: wyglądam jakbym własnie wypiła szklankę aromatycznej, dobrze nastrajającej piołunówki. Wyglądam, jakbym rozpoznała, ze jesteś wiedźman, a wiesz, z czego wiedźmany słyną?

– Napisano o tym wiele elaboratów, więc streszczę ci tyulko co najsłynniejsze: z męstwa, waleczności, przyjemności dawanej kobietom.

– z bidy, z braku pieniędzy, często z problemami w utrzymaniu higieny na przyzwoitym poziomie. zrozum: wiedźmany skończyły się conajmniej pół wieku temu, ci co wciąż robią w zawodzie to albo niedojadają, albo kradną, albo bóg jeden wie co jeszcze gorszego robią, porywają dzieci, handlują zapałkami, nie wiadomo, z wiedźmaństwa już nie da się utrzymać, potwory same wymierają. I ty własnie tak wyglądasz: jak przedstawieciel wymierającego gatunku. Jak przedstawiciel gatunku, który zawsze chodzi bez pieniędzy. a mój chłopak na przykład, ma pieniądze.

Pogrywała sobie panna z ego wiedźmana. Teraz już nawet nie fanaberią, ale sprawą honoru było sprowadzenie jej do stanu, w którym pragnęłaby wytapetować sobie swoją kajutę jego zdjęciami.

– chyba panna znasz wiedźmanów tylko z opowieści i z nieprzychylnych stereotypów. mamy się bowiem znakomicie, nieustająca impreza.

– otóż znam was wiedźmany doskonale, gdyż z jednym takim byłam przez blisko dwa lata. Mieszkaliśmy w prostej chacie, zbudowanej ze znalezionego w rzece drewna. Przy chłodniejszych dniach z zimna nie dało się tam zasnąć. W cieplejsze dni w kątach lęgło się robactwo. Ciągle nie było pieniędzy. Z miłosci do niego chodziłam żebrać. Z miłosci do niego chodziłam się sprzedawać. Wielokrotnie chodziłam spac głodna. Od tych lęgnących się wszędzie pasożytów dostałam jakiejś choroby. Któregoś dnia doszłam do wniosku, że nie po to się urodziłam taka ładna, by zyć tak nędznie. Dlatego zostawiłam go. Podczas jednego z moich kurwich wypadów poznałam bogatego, rozsądnego mężczyznę, i wciąż z nim jestem. Tamten wiedźman najprawdopodobniej zgnił w tej pełnej larwich rojowisk chacie.

– andrzej wygrał fortunę w domino na pieniądze i ma teraz wielki dom na plaży. Dupy tańczą, leje się morelowy nektar, a on stoi po środku i się smieje. Świat stał się jego dziwką, trzeba było trochę poczekać, a twoją też by był.

– jesteś oszustem wiedźman. wierzę, że jest wielu ludzi którzy nabierają się na twoje lipne historie, ale ja do nich nie należę. andrzej, jeśli miał szcżescie, to śpi własnie gdzieś w jakiejś zapomnianej studzience, do której napadał ciepły deszcz, dzieki czemu jest mu w miarę ciepło. Jesli miał pecha, to jest tam deszcz lodowaty i właśnie trzęsie się w amoku.

– nie denerwuj się panno, napijemy się jeszcze po dzbanie, dobra piołunówka to wypita piołunówka, a widze, ze jeszcze na półce zalega zupełnie nietknięta musztardówka – wiedźman, po klęsce frontalnego ataku błyskotliwej retoryki, próbował jeszcze ostatniego męskiego sposobu: upić ją.

– działasz mi na nerwy, wypierdalaj.

Lecz było już za późno, i także ten fortel upadł. Dziewczyna poszła sobie, wiedźman został sam.

***

Była noc. Barka spokojnie sunęła przez rzekę gówna. Kapitan warzył swój alkohol. Upadły Czarodziej opowiadał swojemu jeżowi Robertowi bajkę na dobranoc. Alfons Zenek śnił o mamie, bosman śnił o zbieraniu kwiatów z tatą, złodzięj kradł. Idioci dyskutowali o meboliźmie patyczaków, wiedźman nie mógł usnąć.

Nie mógł usnąć, gdyż sąsiadujący kajutą panna i rycerz zachowywali się dość głosno.

Każdy z jęków dobiegających zza ściany był dla wiedźmana tępą maczętą wbijaną w jego ego. Każdy z przeciągłych westchnien panny był holocaustem na samopoczuciu wiedźmana. Wiedźman leżał na swoim łóżku i czuł, jakby się nad nim znęcano, jakby odbywał się sąd ostateczny, wrogie pandemonium.

Żartuję, wiedźman tak łatwo się nie łamał.

Po prawdzie nic nie było w stanie wiedźmana złamać. Był obiektywnie zajebisty.

Super zajebisty.

Trochę go tylko irytowało, że mu się nie powiodła dzisiejsza akcja podryw, ale nie przesadzajmy.

Jednakowoż chciał spać, a nie mógł, gdyż barwne hałasy zza ściany skutecznie wybijały go z prób zaśnięcia.

Wreszcie wzmogły się tak cholernie, że nie mógł puścić tego płazem. Postanoiwał iść do swoich serdecznych sąsiadów, wparować tam, pogratulować wzajemnej gorącej miłości, i grzecznie poprosic, czy mimo wszystko nie mogliby pierdolić się ciszej.

Wyszedł z kajuty, a wtedy odkrył, że ostatnia seria potęznych wrzasków, nie była autorstwa jego rozkochanych w sobie sąsiadów.

Otóż pokład statku pałaszował z zadowoleniem potęzny kraken, co wywoływało skądinąd zrozumiałe krzyki.

No bo gdzie niby uciec? w to gówno radioaktywne skoczyć, żeby wyjść na brzeg z siedmioma nogami? Kraken wolno trafił dziób statku, a wszyscy przyglądali się, no bo i co mogli zrobić. Ktoś z załogi rzucił w stwora wiosłem, lecz kraken nawet nie przerwał posiłku, spojrzał tylko w stronę agresywnego załoganta tak, jakby ten zrobił coś niekulturalnego.

Zaalarmowani wrzaskami wybiegli ze swej kajuty sąsiedzi wiedźmana, panna i rycerz. Rycerz widząc zagrożenie, szybko ubrał się w swój złom, czy tez jak chcą inni: pancerz, zbroję, i wyszedł na spotkanie potworowi. Wiedźman przyglądał się wszystkiemu. Skądś kojarzył tego krakena, nie mógł sobie jednak przypomnieć skąd.

– Klnę się na nogi przodków, zabiję cię stworze! – rzekł wojak do krakena – na potęgę moich wytatuowanych pleców, uciekaj, albo giń! – groził stworowi dzielny rycerz.

A potem kraken przerwał posilanie się, i wsunął rycerza, tak jakby był on przystawką, kawałkiem marcheweczki do kotleta schabowego. Po wessaniu rycerza w swoje wnętrze, wrócił do zżerania barki.

Wiedźman, widząc jak kraken zeżar rycerzynę, przypomniał sobie, że zna kogoś, kto właśnie w ten szczególny sposób je. Wyszedł tuż przed stwora.

– Roman!

Kraken podniośł wzrok.

– Wiedźman! – kraken Roman rozpoznał wiedźmana – siedem zim cię nie widziałem, kopę lat! co tam słychać!

– jak to zeżresz to umrę, to własnie słychać.

– no to weź zorganizuj sobie jakąś szalupę, ja tu dokończę posiłek, a potem pogadamy, napijemy się, trzeba jakoś oblać to spotkanie po latach!

– co ty mi tu gadasz jak to jest mój statek. zeżresz mi mój dobytek i za co ja będe pił. zostaw to, nie jedz już.

– ej no wiedźman, jestem jaki jestem, zywię się barkami, no i co tu dużo mówic, od dobrych kilku dni nie jadłem. muszę to zjeść. nie ma przebacz.

– a kto ci użyczał noclegu jak cię matka z domu wyrzuciła? Kto cię uczył grać w domino!

– domino… tak dawno nie grałem… – rzekł z rozrzewnieniem kraken Roman.

– z kim chodziłeś na pierwsze dziewczynki? kto cię uczył wyrywać je jak brukiew z ziemi? A wspólne wagary z geografii pamiętasz? pamiętasz,od kogo ściągałeś na religii! i ty chcesz mi zeżreć dobytek całego zycia? roman, powiem ci szczerze jak przyjacielowi: chuj z ciebie nie kolega.

– nie no, daj spokój wiedźman… – kraken roman był zawstydzony.

– co daj spokój, co daj spokój! zostaw mnie ten azbestowy dziób barki, to pogadamy.

– wiedźman no nie wiedziałem, że to twoja. tak sobie dryfowała, to myślę: cosobie nie podjem. zostawiam ją. gdzie wysiadasz.

– za dwa przystanki.

– ustawiamy się na jakieś domino na pieniądze?

– a wyplujesz rycerza?

– nie.

– no to się ustawiamy.

I kraken Roman odpłynął. zdążył jeszcze tylko krzyknąć "nara wiedźman!" i skrył się w gównianej tafli wody.

Kapitan osobiscie podziękował wiedźmanowi. W duchu wiedział, że rzucą tą robotę, dosyć ma wrażeń jak na jedno życie, zamierza już od jutra zabrać się za masowa produkcję trunku własnej receptury, doskonale orzeźwiającego, a także odstraszającego komary.

Wiedźman mijając pannę powiedział:

– i co, wiedźmany niepotrzebne, beznadziejne, a potworów nie ma? Gdzie byś była teraz, gdyby nie wiedźman na pokładzie!

– chyba jestem ci winna przeprosiny…

– teraz to mi możesz lachę zrobić.

KONIEC

 

Koniec

Komentarze

Ten wiedźman to prawie jak adidos.

pozdrawiam

I po co to było?

Fabuła nie powala złożonością, o niechęci do stosowania wielkich liter nie wspomnę, ale się pośmiałem. A chyba o to chodziło.

"Każdy z przeciągłych westchnien panny był holocaustem na samopoczuciu wiedźmana" - poezja :)

Pozdrawiam.

Quetzalcoatlu Złotopióry, czemuś nie ostrzegł mnie przed stratą czasu...  

 

Zerknęłam na inne Twoje opowiadania i zobaczyłam, że, przynajmniej na pierwszy rzut oka, są napisane poprawnie (a na pewno lepiej niż to), wobec czego przyszło mi do głowy, że koszmarna pisownia tego dzieła to wredna prowokacja. Mimo to, oto lista błędów, które miałam siłę wypisać, a więc niewielka część popełnionych:

"któraś z tych przypuszczeń potwierdziło" -> któreś

"fekalii" -> -ów

"siódme poty" oznaczają wysiłek, nie upał

"Kapitan był dumny ze swego trunku." - powtarza się "kapitan", można go stąd w ogóle wywalić

"narazie" piszemy rozdzielnie

"Kapitan" od dużej litery?

"gównianie" - nie ma takiego słowa

z apoły - przesunięta spacja

Wielkie litery na początku wypowiedzi, błagam! Pisownia małych i dużych liter to w tym opowiadaniu koszmar czytającego! Interpunkcja w dialogach również leży - i to na bardzo niskim poziomie.

wenweryczną

"homoseksualnemu elfowi opowiedział o powszechnych praktykach homoseksualnych wśród roślin z gatunku jesionowatych." - Powtórzenie "homoseksualny", zdanie napisane od małej litery, a poza tym - okrutna bzdura. Nie czepiam się treści wypowiedzi, bo zakładam, że one powinny być bzdurne, ale to nie wygląda dobrze. Jeśli to ma tak być, to zmieniłabym "opowiedział" na coś w stylu "nazmyślał", a część po "o" ujęła w cudzysłów.

"Krasnoluda kieszonkowcowi nauczył kilku złodziejskich trików z najwyższej półki." -> Krasnoluda kieszonkowca

Brakujące przecinki: "które[,] przyznaję", "traumy[,] co jednoczą", "chuj z ciebie[,] nie kolega" i wiele, wiele innych...

"meboliźmie" - Wyrazy kończące się na -izm w miejscowniku i wołaczu piszemy -izmie, chociaż czytamy -iźmie.

"Jednakowoż" to bardzo zły wyraz na rozpoczęcie zdania, choć, z tego, co wiem, to nie jest właściwie błąd językowy.

"poprosic, czy mimo wszystko nie mogliby pierdolić się ciszej." - "poprosić, by mimo wszystko pierdolili się ciszej" lub "zapytać, czy (...)"

"Przystawka" to potrawa spożywana przed posiłkiem, a nie dodatek do niego.

zeżar[ł]

Pomysł całkiem, całkiem i nawet parę razy można się zaśmiać, ale liczba błędów i irytujący styl męczą czytelnika.

Przeczytałam byłam tylko pierwszy akapit i nie dalam rady dalej.

Gdyby któraś z tych przypuszczeń potwierdziło się - literówa

Czekali, a przeraźliwie gorące słońce nagrzewało blachy starej - bo normalnie słońce jest lekko ciepłe

nieostrożnie oparł się o taką blachę wskutek dotlkiwie poparzył sobie dłoń - chyba się jakieś słowo zgubiło

w czarną od fekalii miejską wodę. - fekaliów

Po upływie kolejnych czterdziestu minut Wreszcie na horyzoncie zamajaczył kapitan - ort

Nie wyglądał na kogoś uradowanego wizją dwudniowej żeglugi w po gęstej od kału wodzie, w dodatku przy takim prażącym słońcu, wyciskającym z niego siódme poty przy najmniejszym ruchu. - w pierwszej chwili myślałam, że to z kału te siódme poty.

Kapitan dodawał sobie otuchy własnoręcznie pędzonym alkoholem o bliżej niezidentyfikowanej mocy i składnikach. Kapitan był dumny ze swego trunku. Marzył, by pewnego dnia żyć z pędzenia tego specyfiku, oczami wyobraźni widział ustawiąjące się przed nim kolejki kupców, widział karczmy i gospody w których półki uginają się od jego specyfiku, jednak narazie marzenia były daleko, narazie Kapitan wchodził na pokład niebezpiecznie słąbo sterownej barki pływającej po rzece moczu i gówna. - trzy razy kapitan, dwa razy specyfik; literówki, orty

 

W związku z czym dalej nie czytałam, tym bardziej, że już po takim fragmencie nie zapowiadalo się ciekawie.  

Po pierwszym fragmencie zrezygnowałam. Błędy - celowe czy nie, wszystko jedno - i nuda.

W niedoczasie jestem, więc niestety nie będę się przedzierać przez coś, co nie rokuje. Uważam, że elementarna przyzwoitość nakazuje przynajmniej próbę poprawienia swojego tekstu, a stawianie wielkich liter nie boli.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie dość, że tekst bardzo niskich lotów, to jeszcze niechlujny...

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dzięki wszystkim za komentarze i poświęcony tekstowi czas. Pozdrawiam, Leszek

Zabawne, nie powiem (napiszę?), tylko błędy - ale zamysł ciekawy, taki bez przesady, zadęcia? Całkiem, całkiem... tylko na końcu robi się poważnie i trochę smutno, bo olała Wiedźmana, ale kij z tym. I tak całkiem, całkiem. Rozrywka, nie? Ode mnie 3.

Wesoluchne to opowiadanko. Acz do czego nam te błędy? Ich ilość sugeruje, że są celowe, jednak celowości tej brakłoby sensu, gdyby już... :)

Nowa Fantastyka