- Opowiadanie: Morgren - Piosenki o wolności [cz. 1 z 4]

Piosenki o wolności [cz. 1 z 4]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Piosenki o wolności [cz. 1 z 4]

Brian ma podobno cztery pary oczu. Jedną „normalnie” z przodu, dwie po bokach i jedną z tyłu. Dzięki temu jego pole widzenia zwiększyło się do pełnych 360 stopni. Jest pilotem statku transportowego i większość swojego życia spędzi w oszklonej bańce na dziobie transportowca.

 

Brian jest absolutnie głuchy. Prawie cały jego mózg skupia się na bodźcach wzrokowych i ich przetwarzaniu. Piloci na wszystkich statkach kosmicznych wyglądają podobnie. Należą do Przystosowanych, ludzi genetycznie zmodyfikowanych, aby jak najlepiej wykonywali swoje zadania. Za wyjątkiem mnie, cała nasza załoga jest taka. Na przykład mózg Iana pozostaje w symbiozie z komputerem pokładowym.

 

Ian dla odmiany nie ma oczu. Cały skupia się na połączeniu z maszyną. Z jego ust wylewają się rozkazy płynące albo do pilota, albo do każdego innego członka załogi (czyli mnie i mechanika). Te wydawane Brianowi pojawiają się na jednym z jego ekranów w postaci tekstu. Ian jest też naszym nawigatorem, czymś w rodzaju dowódcy a zarazem specyficzną bazą danych. Wyznacza kurs, wydaje rozkazy, dostarcza informacji. Dzięki takiemu połączeniu mózgu z maszyną, możliwości obliczeniowe tej ostatniej wzrosły kilkusetkrotnie.

 

Jest jeszcze Frankie – nasza złota rączka, a raczej złote rączki, bo ma ich sześć. Wygląda jak chodzący na dwóch nogach krab z ludzką głową. Frankie ma wyraz twarzy dziecka, cierpiącego na porażenie mózgowe. Jest jedynym Przystosowanym, którego tak naprawdę widzę przy pracy. Ian siedzi podpięty kablem do komputera i gada, pilot jest dla mnie tylko tyłkiem i parą koślawych nóżek zwisających z sufitu, a Frankie człapie pomiędzy maszynownią, Ianem i każdą inną częścią statku, która wymaga jego obecności. Jego szczupłe, nie pasujące do przysadzistego ciała, ręce są umazane smarem po łokcie. Cały czas są czymś zajęte. Grzebią w silniku, kalibrują urządzenia miernicze, wykonują naprawy i zalecenia Iana. Jego świat zaczyna się i kończy na pokładowych maszynach, nie wyłączając naszego szacownego kapitana.

 

Co do mnie, to jestem zupełnie normalnym człowiekiem. Nikt nigdy nie majstrował w moim genotypie. Moja matka nie musiała spędzić całej ciąży w specjalistycznej klinice i nikt nie przejmował się genetyczną historią mojej rodziny. Moi rodzice poznali się przypadkiem i przypadkiem mnie spłodzili. Nie mieli co do mnie żadnych aspiracji. Ojciec ulotnił się na długo przed moim narodzeniem, a matka traktowała jak dopust boży. Nie miałem najmniejszych szans, dołączyć do grona Przystosowanych i cieszyć się należnym im szacunkiem.

 

Kiedy osiągnąłem wiek, w którym byłem na tyle świadomy tego, jak wielu tatusiów kocha moją mamusię, postanowiłem jak najszybciej się od niej wynieść. Przeszedłem odpowiedni kurs, na który wcześniej musiałem zarobić. Nie były to najuczciwiej zarobione pieniądze.

 

Sam kurs był banalny. Nauczyli nas – maluczkich – jak zajmować się Przystosowanymi. Jakie są ich funkcje życiowe, dlaczego puls jednego osobnika jest ledwo wyczuwalny, a puls drugiego wali tak, że słychać go na drugim końcu korytarza. Wmówili nam, że Przystosowani są największym dokonaniem ludzkości, odkąd ta zeszła z drzew. Idealnie dopasowani do potrzeb, przemyślani, bezbłędni. Do tego o wiele tańsi od maszyn, które wykonywałyby te same czynności. Wydajniejsi od nas, zwykłych ludzi. Był to mariaż biologii z technologią i – do czego nikt z naukowców by się nie przyznał – najbardziej kłopotliwy wynalazek na jaki kiedykolwiek wpadła ludzkość. Przystosowani są tak bardzo przystosowani do wykonywanych „zawodowo” czynności, że nie potrafią robić nic innego. Nie potrafią mówić, jeśli nie jest to im potrzebne. Jeśli – tak jak Brian – całe swoje życie mają spędzić za sterami, chodzenie zostaje wykreślone z listy ich umiejętności.

 

Wszechstronność w świecie Przystosowanych nie istnieje. Prawda wygląda tak, że srają pod siebie i umierają z głodu, jeśli ich się nie nakarmi. I tu wkraczam ja. Dozorca. Mam się zająć podstawowymi potrzebami życiowymi Przystosowanych i w miarę możliwości sprawić, by nie spotkali żadnych utrudnień przy wykonywaniu pracy.

 

Po zdaniu egzaminu z oporządzania Przystosowanych uzyskałem tytuł dozorcy i oddelegowano mnie tutaj. Statek transportowy „Libero” kursuje na trasie Ziemia – Celebres. Celebres to mała górnicza asteroida w pasie pomiędzy Marsem i Jowiszem. Zawozimy tam Przystosowanych górników i odbieramy urobek. Całość mamy wykonać w pół roku. Taki jest plan. Mamy go wykonać, albo Konsorcjum Górnicze pojedzie mi po pensji.

 

Lecimy już blisko trzy miesiące, a mnie szlag trafia, bo nie mam nawet do kogo gęby otworzyć. Briana i Iana traktuję jak dzieci. Pilotowi zakładam nawet specjalną pieluchę, która odprowadza nieczystości do pojemnika, w którym zostają zutylizowane. Trzeba ją co jakiś czas zmieniać, bo pojawiają się nieprzyjemne zadrapania i otarcia. Kiedy to robię mam nadzieję, że Brian nie nasra mi w twarz. Coś takiego jeszcze się nie zdarzyło, ale kiedyś słyszałem podobną historię. Facet, który mi to opowiadał nałykał się gówna. I to nie byle jakiego gówna, tylko Przystosowanego. Przetrawionej odżywki i suplementów diety. Śmierdzi to niesamowicie. A zapach ciągnie się potem za tobą przez cały dzień, nie ważne ile i jak długich pryszniców weźmiesz.

 

Z Ianem sprawa wygląda prościej. Po pierwsze nie podchodzę do niego od dołu. Po drugie operacja ta jest jednorazowa. Usadawiam go na czymś w rodzaju nocnika. Jest to normalny przenośny kibel, na którym Ian siedzi, jak na tronie, przez całą podróż. Co jakiś czas wymieniam tylko specjalną poduszeczkę nasączoną maścią przeciw odleżynom. Nic trudnego.

 

Z Frankiem nie mam zupełnie problemów. Jego procesy wydalnicze są dla mnie nieodgadnioną tajemnicą. Musi mieć jakieś zabezpieczenia, albo nie sra w ogóle. Nie wiem. W porze rozdawania posiłków – strzykawek z mieszanką – zawsze jest gdzieś w pobliżu. Jego cielsko o cienkich rączkach przelewa się przez korytarze, którymi akurat idę. Gdy jednak zbliża się czas, kiedy muszę zadbać o ostateczny efekt karmienia, nigdy nie mogę go złapać. Chciałbym, żeby pozostała dwójka była tak wygodna w obsłudze.

 

Przez większość dnia siedzę w swojej kajucie i czytam. Albo śpię. Teraz właśnie wypada moja poobiednia drzemka. Zdążyłem już nakarmić dzieciaki. Puste strzykawki wyrzuciłem. Będzie spokój aż do kolacji, a potem wieczorna toaleta. Teraz odpoczywam. Śpię. A właściwie tak mi się wydaje. W zasadzie znajduję się na granicy snu i jawy, o czym nie mam pojęcia. Mój słuch jednak jest wyczulony. Wciąż świadomie odbieram dźwięki. Dochodzą do mnie jakieś odgłosy. Chyba piosenka. Bardzo stara. Odwracam się na drugi bok i zasypiam w pełni.

Koniec

Komentarze


Kolejny, bardzo przeciętny tekst (na 3). Niby jest tu zalążek jakiejś historii, ale mnie ona jakoś specjalnie nie zainteresowała – przynajmniej nie na tyle bym chciał wiedzieć co będzie dalej.  

 

Pozdrawiam,

Adam   

Morgan, przyznaj się: czy masz jakiś pomysł na fabułę, czy tylko wymysliłaś świat i bohaterów?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Jezu, najmocniej przepraszam za przekręcenie nicka. Oczywiście Morgren :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

A ja się nie zgodzę z przedpiścą. Jak na zalążek, opis, tekst jest napisany interesująco, ciekawie. Oczywiście jeśli gdzieś jest dalszy ciąg.

W kwestie językowe nie mam siły się dzisiaj wdawać, ale wydaje mi się, że nie jest źle.

przedpiścą Adamem *^

Już wyjaśniam dlaczego to tylko opis. Tekst jest dość długi, ma ponad 10 stron maszynopisu. Nie chciałam Was męczyć po prostu. Części będą cztery. Za to „częściowe” nieporozumienie przepraszam :) Tytuł zmieniony tak, by nie wprowadzał więcej w błąd :)

 A fabuła (wreszcie!) jest. Ci, którzy czytali to, co zamieściłam tu ostatnio, będą wiedzieć, czemu wtrąciłam to „wreszcie” ;) Jak sobie z nią poradziłam, to już inna kwestia i od Was zależy jak to ocenicie.

Panie Adamie, ja rozumiem, że tekst się może nie podobać. Wypadałoby jednak powiedzieć, dlaczego. Wszyscy kiedyś zaczynają i chcą poznać swoje błędy :)

Suzuki M., nie przepraszaj za to, że przekręciłaś :) zdarza się :) Po Twoich ostatnich komentarzach odnośnie mojego poprzedniego opowiadania zaczęłam sobie bardzo cenić Twoje zdanie :) komentuj, krytykuj, znęcaj się nade mną. To pomaga :)

Niezgoda b. dziękuję za miłe słowa :) dalszy ciąg jest i niebawem zamieszczę :)

Cześć.

Zdarzają się powtózenia. Niektóre fragmenty są podobne do "Gattacki: Szoku przyszłości". Modyfikacje były inne, ale jednak. Mam mieszane uczucia, przy kilku momentach się zaśmiałem, zaś w niektórych powtózenia psują tekst.

Pozdrawiam

M.C.

Ha ha, to lubię ;)

 

No to skoro masz napisaną resztę, to mogę przyznać, że tą część czytało mi się nawet dobrze :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Poniekąd pewnie dlatego, że niezbyt przepadam za kosmicznym sf. Owszem, coś świetnie napisane z wciągającą fabułą przeczytałbym z ciekawością, ale tutaj tego nie znalazłem – ok., to początek więc czas pokaże co trzymasz w zanadrzu.    PS. Adamie w zupełności wystarczy ;P

Jestem bardzo, jestem cholernie ciekawy, jak wybrniesz z problemu Przystosowanych. 

Ciekawy pomysł. Interesujące, co stanie się dalej. Jak na wprowadzenie do dalszej historii - niezłe. Dynamiczne i zwarte.  

Witaj!

 

Wygląda interesująco. Sci-fi w lubianym przeze mnie stylu, pozbawionym nadmiaru irytujących naukowych określeń. Podoba mi się zalążek pomysłu, teraz czekam na pojawienie się fabuły. Do następnej części na pewno zerknę.

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Nowa Fantastyka