- Opowiadanie: KaelGorann - Dziennik Benjamina Breega [POLIFONIA 2012]

Dziennik Benjamina Breega [POLIFONIA 2012]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dziennik Benjamina Breega [POLIFONIA 2012]

Chcę… nie, muszę opowiedzieć o bluźnierczej grozie, którą odkryłem, a która stała się udziałem i zgubą młodego Benjamina Breega. Jego historia pozornie nie wyróżniała się niczym spośród wielu jej podobnych, jednak było w niej coś, co przyciągało mnie w niezrozumiały sposób. Młody Breeg był zwyczajnym, niczym nie wybijającym się studentem na Uniwersytecie Browna w Providence. Ot zwykły, mogłoby się wydawać, młodzieniec. Nie miał co prawda żadnych krewnych, ale samo to nie czyniło go przecież niepowtarzalnym.

 

Pierwszy mój kontakt z jego przerażającą historią miał miejsce w bibliotece miejskiej w Providence, gdzie natknąłem się przypadkowo na archiwalne wydanie The Providence Journal. Zawierało ono właśnie artykuł o jego zaginięciu. Zdało by się, że to nic nadzwyczajnego, jednak ogarnęło mnie dziwne uczucie, którego nie potrafię wyjaśnić. Poczułem, jakby nazwisko młodzieńca było mi znane, a nawet niepokojąco bliskie, choć nigdy wcześniej o nim nie słyszałem.

 

Nie umiem powiedzieć czemu, ale przypadek Breega pochłonął mnie całkowicie. Nic mnie z nim nie łączyło, ale jakaś niewyjaśniona siła przyciągała mnie do jego sprawy. Pierwszym miejscem, w którym podjąłem moje badania, był Uniwersytet Browna. Rektor, wiekowy już profesor Cahill, przystał na moją prośbę o udostępnienie informacji o zaginionym przed laty studencie. Jak się okazało pamiętał on zarówno Benjamina Breega, jak i jego zniknięcie, nie pomógł mi jednak zbytnio w moich poszukiwaniach. Wedle śledztwa przeprowadzonego przez pracowników uniwersytetu, Benjamin Breeg owszem, był studentem, lecz formalnie, osoba o takim nazwisku nigdy studiów nie podjęła. Znali go zarówno wykładowcy, jak i koledzy, jednakże nie było żadnej dokumentacji, w której by figurował. Zamiast odpowiedzi pojawiało się coraz więcej pytań, historia nabierała jakiejś niepokojącej i przyciągającej zarazem, głębi. Stwierdziłem wtedy, że za wszelką cenę muszę odnaleźć, a przynajmniej wyjaśnić okoliczności zniknięcia Breega.

 

Od profesora Cahilla dowiedziałem się również, że policja wprawdzie podjęła śledztwo, lecz szybko od niego odstąpiła, argumentując to brakiem jakichkolwiek dowodów. Młodzieniec nie miał żadnej rodziny, ani bliższych przyjaciół, toteż nie było żadnych świadków, którzy mogliby wiedzieć coś na temat samego jego zniknięcia. Udało mi się dotrzeć jedynie do zapisów zeznań udzielonych przez innych studentów i wykładowców. Wszyscy byli zgodni, że w młodym Breegu było coś dziwnego i niepokojącego. Zawsze trzymał się na uboczu, z nikim nie rozmawiał, całą uwagę poświęcał swojemu dziennikowi. Zanim zdążyłem zainteresować się zapiskami młodzieńca, profesor ostudził mój zapał. Dziennik zaginął razem z Benjaminem, a znalezione w pokoju, który wynajmował, rzeczy były zupełnie bezwartościowe – kilka podręczników, rozrzucone w nieładzie ubrania. Breeg nie zostawił po sobie nic więcej. Nie wiadomo, czy wszystko, co miało znaczenie zniknęło razem z właścicielem, czy po prostu nie miał on niczego godnego uwagi. Poza dziennikiem, oczywiście.

 

Jak wcześniej odczułem dziwaczną bliskość z zaginionym studentem, tak teraz coś mi podpowiadało, że muszę znaleźć dziennik. Tajemnicza sprawa wciągała mnie coraz bardziej w swe mroczne i niezbadane odmęty. Próbowałem uzyskać jakieś informacje z redakcji The Providence Journal i, o ile w sprawie samego zaginięcia Benjamina nie dowiedziałem się niczego nowego, to powiedziano mi o pewnym osobliwym przypadku . Otóż żył już kiedyś w Providence człowiek o tym nazwisku, ale wiadomo o nim jeszcze mniej, niż o „moim” Breegu. Nie jest wiadomym, czy był jego krewnym lub raczej przodkiem, jednak jest jedyną znaną osobą, którą z nim cokolwiek łączy. Co dziwniejsze, redakcja wiedziała tylko o samym fakcie istnienia imiennika poszukiwanego przeze mnie młodzieńca. Nikt nie potrafił mi powiedzieć, kiedy się urodził, ani kiedy umarł. Nakierowano mnie tylko na miejsce jego domniemanego pochówku. Bezzwłocznie udałem się na wskazany cmentarz. Poszukiwany nagrobek odnalazłem w najstarszej części cmentarza, gdzie nawet najmłodsze mogiły pochodziły sprzed przeszło wieku. Nie trwało długo, nim udało mi się odnaleźć nagrobek Benjamina Breega. Pomnik nie był zbyt oryginalny, jeśli chodzi o styl, jednak wykonany został z przedziwnego kamienia, jakiego nigdy jeszcze w życiu nie dane mi było oglądać. Na płycie, prócz nazwiska, wyryto także epitafium następującej treści: „Tu leży człowiek, o którym nic nie wiadomo.” Zgodnie z moimi oczekiwaniami brakowało informacji o latach życia zmarłego.

 

Nie poświęciłem wiele czasu na oględziny osobliwego nagrobka, gdyż słońce chowało się już za horyzontem, a grób otaczała jakaś niepokojąca aura i za nic nie chciałem znaleźć się w jego pobliżu po zmroku. Tamtej nocy nie spałem dobrze. Długo nie mogłem zasnąć z podekscytowania niezwykłą tajemnicą, która stawała się jakby częścią mego jestestwa.

 

Nazajutrz postanowiłem udać się do kamienicy, w której swojego czasu mieszkał Benjamin Breeg. Budynek odnalazłem w jednej ze starszych i zdecydowanie najobskurniejszej części miasta. Mało powiedzieć, że kamienica nadawała się do generalnego remontu, ona powinna zostać w całości rozebrana. W latach świetności jej styl można byłoby określić jako georgiański. Na rozpadających się drzwiach i okiennicach pozostawały zaledwie resztki łuszczącej się farby. Niektóre okna były na głucho zabite deskami. Zniszczona i popękana fasada gęsto była naznaczona brudnymi zaciekami. Nie miałem najmniejszej ochoty wchodzić do obskurnego budynku, chcąc jednak dowiedzieć się czegoś o Benjaminie Breegu, musiałem się przemóc.

 

Odszukałem sędziwego właściciela domu, który, podobnie jak profesor Cahill, dobrze pamiętał osobliwego młodzieńca. Nie oczekiwałem zbyt wiele, gdyż minęło już parę ładnych lat, zatem przez pokój Breega mogło przewinąć się już wiele osób, zacierając wszystkie ślady jego bytności. Jakże wielkie było zatem moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że od czasu zaginięcia młodzieńca, nikt jego pokoju nie wynajął. Mało tego, nikt nie pozostał w pomieszczeniu dłużej niż kilkanaście minut, wszyscy odwiedzający byli zgodni, że pomieszczenie wypełnia jakaś złowroga aura. Nawet najzagorzalszych sceptyków coś skutecznie odstraszało.

 

Wiekowy kamienicznik z niekrytą niechęcią przystał na moją prośbę o pokazanie pokoju. Widocznym było, że on też stara się unikać tego miejsca. Pomieszczenie znajdowało się na trzecim piętrze. Było raczej ciasne i słabo oświetlone, kurz pokrywał wszystko grubą warstwą, w nieruchomym powietrzu wisiał ciężki zapach stęchlizny. Wyglądało na to, że nikt niczego nie ruszał od czasu zaginięcia ostatniego lokatora. Na jedynym krześle leżały w nieładzie ubrania, na łóżku rozrzuconych było kilka podręczników. Zdziwiłem się nieco, iż właściciel kamienicy nie wyrzucił po prostu rzeczy młodzieńca. Poprosiłem staruszka, by zostawił mnie samego, na co ochoczo przystał. Zamknąłem za nim starannie drzwi. Faktycznie, wszystko było tu przesiąknięte osobliwą aurą, pełną niezrozumiałej grozy, lecz na swój sposób intrygującą. Obcując z jego rzeczami, poczułem jeszcze silniejszą więź z młodym Breegiem. Przejrzałem uważnie wszystkie przedmioty pozostawione przez właściciela, ale nie znalazłem nic godnego uwagi. Postanowiłem przeszukać także rozpadającą się ze starości szafę stojącą samotnie w kącie. Mebel okazał się pusty, jeśli nie liczyć sterty zatęchłych szmat leżących na jej podłodze. Coś jednak tknęło mnie, żeby zawartość szafy przejrzeć dokładniej. Przeczucie okazało się trafne, bowiem po niedługich poszukiwaniach wyłowiłem niewielką, oprawioną w czarną skórę książeczkę. Serce łomotało niespokojnie w mej piersi, to był niewątpliwie dziennik Benjamina Breega. Nie był wprawdzie podpisany, a sam autor nie przedstawił się w pierwszych wpisach, lecz nie miałem żadnych wątpliwości. Od książeczki biła jakaś nieopisana, napawająca swoistym lękiem, tajemniczość.

 

Nie wiem, czemu nikt wcześniej nie odnalazł dziennika. Być może osobliwa groza wisząca w powietrzu skutecznie wszystkich zniechęciła. Teraz wydaje mi się to całkiem możliwe, jednak wtedy nie zastanawiałem się nad tym. Niezwykłe odkrycie całkowicie zajęło moje myśli. Postanowiłem przemilczeć fakt odnalezienia książeczki. Schowawszy ją do kieszeni marynarki i próbując ukryć swe podekscytowanie wyszedłem z pokoju i pożegnawszy starego kamienicznika, opuściłem rozpadający się budynek. Fakt odnalezienia dziennika Breega postanowiłem też, przynajmniej na pewien czas, zataić przed profesorem Cahillem. Najpierw chciałem sam przestudiować pieczołowicie zapiski intrygującego młodzieńca.

 

Gdy po powrocie do domu zabrałem się za lekturę, mój wcześniejszy zapał nieco przygasł. Dziennik okazał się być zwykłymi wspomnieniami przeciętnego studenta, niezbyt interesującym opisem życia akademickiego. Pomimo lekkiego rozczarowania, owa tajemnicza siła, która ciągnęła mnie ku niezwykłej historii, nie pozwoliła mi zarzucić dalszych badań tekstu. Ślęczałem nad nim do późnej nocy, aż zmogła mnie senność. Podobnie, jak poprzedniej nocy, znów źle spałem. Tym razem nawiedzały mnie w snach rozliczne sceny z życia Benjamina Breega. Zwyczajne, pospolite przeżycia studenta. Z pewnością było to wynikiem całodziennego, dogłębnego badania dziennika, jednak zaniepokoił mnie ostatni obraz, jaki udało mi się zapamiętać. Przedstawiał on młodego Breega przy niezwykłym grobie jego imiennika. Gdy obudziłem się, byłem pewien, że w przeczytanej przeze mnie do tej pory części dziennika nie było wspomnienia o tym, że autor odwiedził tajemniczy grób. Natychmiast otworzyłem książeczkę i przerzuciwszy kilka stron, zawierających nieistotne wspomnienia, natrafiłem w końcu na poszukiwany fragment. Tak, Benjamin Breeg niewątpliwie odwiedził swojego czasu ową mogiłę, która mnie zdjęła jakimś niezrozumiałym lękiem.

 

Całe moje początkowe zniechęcenie ustąpiło i zabrałem się gorączkowo do pracy. Autor zarzucił nudne opisy życia codziennego na rzecz relacji z poszukiwań informacji o swym dawnym imienniku. Podobnie jak ja natknąłem się przypadkiem na notkę o jego zaginięciu, tak on przed laty natrafił na ów niezwykły grób. Badania, które opisywał, były wprawdzie długie, mozolne i niezbyt efektowne, acz zapiski na ich temat wciągnęły mnie na tyle, że przez dłuższy czas nie opuszczałem swego pokoju. Nie spieszyłem się zbytnio w czytaniu. Byłem, co prawda niezwykle ciekaw wyników poszukiwań Breega, ale nie chciałem przegapić niczego istotnego. Dużo uwagi poświęcałem notatkom, bogato zdobiącym marginesy i przerwy między wierszami. Kwerenda Benjamina była tym trudniejsza, że było bardzo mało informacji o tajemniczym imienniku, a te, które udało mu się odnaleźć były często chaotyczne i pełne przedziwnych sprzeczności. Notki, często cytowane przez młodzieńca w całości, pochodziły z różnych okresów i prawie nigdy nie zgadzały się ze sobą.

 

Postanowiłem na własną rękę poszukać jakichś informacji o tajemniczym Breegu sprzed lat. Dotarłem nawet do niektórych materiałów, które zamieścił w swym dzienniku zaginiony student, lecz nie odkryłem niczego nowego. Przestudiowałem dokładnie wszystkie źródła, jednak ponieważ nie wniosło to absolutnie niczego do sprawy, wróciłem do lektury dziennika. Dało się odczuć zmiany w osobowości autora postępujące wraz z rozwojem jego poszukiwań. Na początku jego pismo było proste, regularne i czytelne, a z czasem litery stawały się coraz bardziej niewyraźne i nierówne. Wyraźnie można było wyczytać narastający niepokój autora.

 

Po wielu badaniach, analizach i domysłach, Benjamin dotarł w końcu do niezwykłego i nieco przerażającego w swej bezdusznej logice wniosku. Benjamin Breeg, którego historię starał się zgłębić, nie był jedną osobą. Młody autor wysnuł teorię, jakoby na przestrzeni wieków, regularnie pojawiał się człowiek znany jako Benjamin Breeg. Nie było najmniejszej wzmianki o innej osobie o tym nazwisku. Pojawiali się – ze straszliwą regularnością – sami Benjaminowie. Odniosłem wrażenie, iż młodzieniec począł wtedy popadać w obłęd. Marginesy były zapisane gęsto i niezwykle bezładnie. Niektórych notek nie udało mi się odszyfrować, gdyż jak stwierdziłem, zapisane były w dziwnym języku, o którym nigdy nie słyszałem. Udało mi się odczytać tylko jeden obłąkańczy fragment, mówiący coś o „tysiącu dusz.” Pomimo, iż nie zdołałem odszyfrować całego tekstu, ogarnęło mnie jakieś pozaziemskie, a może nawet pozakosmiczne, przerażenie. Sam tego nie mogłem zrozumieć, być może udzieliło mi się szaleństwo młodego Breega. Niemniejszą grozą napawały mnie linijki zapisane w owym nieznanym języku. Miały w sobie coś nieludzkiego, coś bezbożnego…

 

Zarzuciłem wszystkie inne zajęcia na rzecz sprawy osobliwego dziennika. Zrezygnowałem nawet ze snu i posiłków. Jakieś nieziemskie szaleństwo nie pozwalało mi nawet na chwilę oderwać się od przerażającej lektury. Z opętańczą manią pochłaniałem kolejne straszliwe dociekania obłąkanego autora. Coraz więcej zaczęło się pojawiać zapisków w tajemniczym, świętokradczym języku. Pismo stało się tak bezładne i niewyraźne, że miewałem problemy z jego odczytaniem. Nie wiem, jak długo ślęczałem nad dziennikiem, lecz pewnego wieczora dotarłem do linijki, która sprawiła, że serce zamarło mi w piersiach. Przeraźliwy krzyk, wołanie o pomoc. Autor niewątpliwie postradał zmysły do reszty. Z nieczytelnego ciągu znaków udało mi się odszyfrować tylko zdanie mówiące: „ON się tu zbliża.” Nic więcej nie udało mi się odczytać. Kilka kolejnych stron wypełnionych było niewyraźnymi bazgrołami. Potem, nagle coś jakby w autorze pękło, coś się zmieniło. Ostatnia linijka w dzienniku zapisana była równiutkim, wąskim, lekko pochyłym pismem.

 

Nazywam się Benjamin Breeg i będę żył wiecznie.

 

Pod spodem, tym samym pismem były zapisane jeszcze słowa, których nie potrafię, a być może nie chcę, tu cytować. W nowym kroju pisma Breega było coś niepokojącego. Jego słowa napełniły mnie jakąś niezrozumiałą grozą. Długo nie mogłem zasnąć, bijąc się ze straszliwymi myślami. Jednego tylko byłem pewien – za żadne skarby świata nie otworzyłbym ponownie mrocznego dziennika.

 

W końcu ogarnęła mnie senność, lecz nie przyniosła spodziewanego ukojenia. Po wielu nieprzespanych nocach, nareszcie zaznałem snu, jednak wolałbym nigdy nie zasnąć. Koszmary, które mnie nawiedziły, były istną otchłanią bluźnierczego szaleństwa. Nie znajduję słów, by je opisać choć w części. Obudziłem się późnym wieczorem cały zlany potem. Bóg jeden raczy wiedzieć, jak długo pogrążony byłem w opętańczym śnie, groza jednak nie ustąpiła po przebudzeniu. Teraz już jestem pewien jednego. Zaginiony student, który, nie wiedzieć czemu, zapamiętany został jako Benjamin Breeg, na pewno nie urodził się pod tym nazwiskiem. Prawdziwy Benjamin Breeg zawsze był, a raczej jest, tylko jeden.

 

Natychmiast spaliłem dziennik i gorączkowo zabrałem się do zapisywania ostatniego rozdziału mych wspomnień. Nie wiem właściwie po co to robię. Ku przestrodze? Nie wiem. Wiem za to, że przerażająca otchłań, która pochłonęła duszę autora zniszczonego przeze mnie dziennika, nie ominie także i mnie. Już to wyczuwam. Bezkresne cierpienie, wygnanie tysiąca dusz. Już wiem, że nie ma dla mnie żadnej nadziei. Nie ma istoty na świecie, która mogłaby mnie wybawić od świętokradczej potęgi przedwiecznego…

 

Dobry Boże! ON się już zbliża.

 

Czy ktoś jest w stanie mi pomóc? Cierpienie, wygnanie tysiąca dusz…

 

 

 

Nazywam się Benjamin Breeg i będę żył wiecznie.

 

la mayyitan ma qadirun yatabaqa sarmadi

fa itha yaji ash-shuthath al-mautu gad yantahi

 

 

http://www.tekstowo.pl/piosenka,iron_maiden,the_reincarnation_of_benjamin_breeg.html

Koniec

Komentarze

Sam startuję w POLIFONII, równierz z piosenką śpiewaną przez Dickinsona, więc chyba nie mogę zbyt obiektywnie ocenić tekstu, ale co mi tam...

Miałem problem z motywacją kierującą  studentem do odkrycia tożsamości Benjamina, samo podążanie za nieznanym wydaje mi się pachnieć deus ex machina. Właśnie przez cały czas miałem wrażenie, że próbujesz na siłę upchnąć elementy niekoniecznie do siebie pasujące, aby tylko zmieścić jak najwięcej elementów związanych z piosenką, jak i ilustrującą singla okładką.

Sama historia ma w sobie coś z Poego. W opku trochę brakuje emocji toczących Breega w piosence, przez co wypada IMHO sucho.

Jak dla mnie 3/6. 

 

DO KONKURSU!

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Hmm, hmm... zaiste, brak motywacji. Nie czuć, czemu narrator tak bardzo chce odkryć tajemnicę Benjamina. Ale pal licho to, gorzej, że na końcu nie wiadomo czego tak właściwie się boi, co sprawiło, że nie może uciec przed duchem (?) Breega. Ani też nie wiadomo nic o samym Breegu. Za mało tła, za mało powiązań, za mało grozy, zakończenie bez impaktu.

 

Zatem przeczytałam, ale pozostaję neutralna.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

"Kwerenda Benjamina" - chyba kwerenda - czego, np.archiwów. Pozostaja jeszcze te trzy "były" w tym jednym zdaniu...

Ale opowiadanie podobało mi się. Może dlatego, że jestem nieustającym fanem klimatów lovecraftowskich...

Daję 4

A mnie... Hm. Wciągnęło i przeczytałam calość bardzo uważnie. Miało w sobie ten dyskretny urok. Za to językowo jejku jej, czego tu nie było, prawdziwa ekwilibrystyka. Zbyt zawile, chociaż w tak krótkiej formie da się przeczytać.

Po "ot" zawsze wstawia się przecinek. Taki zwyczaj.

Co jeszcze chciałam dodać... Dla mnie motywacja była jasna. Wpadniesz na coś i kopiesz, aż się dowiesz. Bo inaczej człowiek spać nie może.

Jak na konkursowe opowiadanie to brak mi  tego mionszu.

Dziękuję za wszystkie komentarze i przyznaję, zadanie, jakie sobie postawiłem, trochę mnie przerosło. Mianowicie, opowiadanie miało być eksperymentalnym pastiszem na Lovecrafta (wszystkich fanow H.P. serdecznie przepraszam), ale że nigdy nie próbowałem pisać w tym stylu, "trochę" nie wyszło.

Jeszcze raz dziękuję za opinie i obiecuję poprawę ;)

Nie ma co przepraszać fanów H.P.L. przecież większość utworów pisanych wokół mitów Cthulu jest pastiszami, czy tego ich auorzy chcieli, czy nie.

Nowa Fantastyka