- Opowiadanie: Enuya - Cykl bezpieczeństwa

Cykl bezpieczeństwa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cykl bezpieczeństwa

Był wieczór, dwudziestego ósmego dnia września. Woda wokół jej ciała zabarwiła się na czerwono. Patrzyła na to jak zawsze z pewną fascynacją. Kto inny pewnie poczułby obrzydzenie, jednak dla niej powtarzający się cykl miesięczny zawsze był czymś magicznym. Świadczył o tym, że jej ciało jest doskonałe, że nie zawodzi. Mogła być go pewna. Lubiła liczyć dni i raz po raz upewniać się, że wszystko jest w porządku. Dwadzieścia osiem dni, zawsze. Powoli podniosła się i włączyła prysznic. Ręcznik delikatnie dotykał całego ciała, koił zmysły. Nigdy nie używała takich z szorstkich materiałów. Być może były zdrowsze dla krążenia, jednak uważała, że nie ma sensu celowe sprawianie sobie przykrości. Po udzie powoli płynęła kropla krwi. Starła ją nieuważnym ruchem. Pościel biała, bawełniana, z tych tanich i praktycznych. Nie był to przepych, ale ona nie potrzebowała nic więcej. Sny były o wiele ciekawsze, choć rzadko je pamiętała. Zmysły zaczynały już zawodzić. Błogi ciężar kołdry łączył się w jedno z orzechowym zapachem, jakim była skropiona jej koszula nocna. On też pachniał orzechami. To właśnie stąd ten zapach. Kolejny drobiazg, który pokazuje, że wszystko jest idealne. Obudziła się dzięki promieniom słońca przedostającym się przez zasłony. Blask oślepiał, raził w oczy. Tak było, odkąd pamiętała. Ubrała się na fioletowo. To był jej ulubiony kolor. W drodze do pracy jak zawsze zatrzymała się w cukierni. Kupiła dwa pączki z marmoladą śliwkową i eklerkę, na później. Była sekretarką, zawód tak wyśmiewany przez wszystkich. Jednak podobało jej się to – równe rzędy cyfr w tabelach, dokumenty i pieczęcie. Przed drzwiami biura czekał na nią, jak zwykle. Jego czarny, elegancki garnitur wyraźnie odcinał się od jasnej żółci budynku. Jak zawsze podbiegła do niego (było to trudne z uwagi na wysokie obcasy) i pocałowała go. Przez chwilę wdychała zapach orzechów. To była magia dnia codziennego – wierzyła, że te chwile zapewniają jej bezpieczeństwo na cały dzień. Roześmiał się. Miał silne ręce, którymi mógł ją bez problemu podnieść i okręcić w powietrzu. Nie zrobił tego jednak, nie dzisiaj, nie na oczach wszystkich współpracowników. Związek pomiędzy nimi mógłby się nie spodobać wielu osobom. Wypełniała rzędy cyfr swoim równym i porządnym pismem. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie ma w tym nic ciekawego. Jednak dla niej była to niemal poezja. Żadna liczba nie ma znaczenia, dopóki jest samotna. Ale kiedy ją opiszesz, kiedy stwierdzisz, że to jest wydatek, a to zysk, nagle wszystko nabiera sensu. Opisy i cyfry łączą się, asymilują, i nie ma już nic niejasnego, żadnych niedopowiedzeń. Szła do domu niespiesznym krokiem. Zbliżał się wieczór. Uśmiechała się, pomimo lekkiego bólu brzucha. Wiedziała, że to przecież za chwilę minie. Był wieczór. Słońce zachodziło zatapiając cały świat pomarańczowym blaskiem. Już wkrótce będzie w domu, jeszcze tylko te dwie ulice. Obcasy wystukiwały na chodniku melodię jednej z piosenek Nicka Cave’a. Cały świat zdawał się poruszać w rytm muzyki, śpiewać, że dzikie róże są „słodkie, szkarłatne i wolne”. Jeszcze tylko to ostatnie przejście. Huk. Nawet nie poczuła. Był tylko hałas, łomoczący dźwięk, który odbijał się w jej głowie po tysiąckroć. Poczuła na ramieniu coś ciężkiego. Po nodze ściekała kropla krwi. Starła ją z nieco zmieszanym wyrazem twarzy. Zdziwiła się, przecież teoretycznie była zabezpieczona, użyła rano odpowiednich środków, więc jakim cudem… Już nie jedna kropla, a kilka i cała strużka płynęła. Ktoś krzyczał. „Dlaczego?” – zdziwiła się. Ludzie byli tacy niewychowani, dlaczego zwracają na nią uwagę, przecież to normalne u kobiet. Zaraz dojdzie do domu i wszystko będzie dobrze. Hałas w głowie narastał. Przecież to niemożliwe, by na ulicy było aż tak głośno. Dlaczego leżała na ziemi? Przewróciła się? Z paniką zauważyła, że wokół niej zbiera się coraz więcej i więcej ludzi. Poczuła się ośmieszona. Jednak na ich twarzach nie było pogardy. Widziała strach. Nic już nie rozumiała. Granatowy samochód odjechał z piskiem opon. Usłyszała pierwsze, ciche i nieśmiałe, krzyki oburzenia i wreszcie zrozumiała. Wraz z tym przyszły tylko zawroty głowy. Resztkami sił walczyła ze świadomością i, póki co, wygrywała tę walkę. Wreszcie usłyszała wycie syreny. Mimo, iż dźwięk był głośny, w tej chwili nawet chóry anielskie nie sprawiłyby jej większej radości. – Czy pani mnie słyszy? Proszę się odezwać – słowa mężczyzny wydawały jej się silnie zniekształcone, jakby przebywała pod wodą. Mimo jak najlepszych chęci nie mogła odpowiedzieć. Po chwili wysiłku udało jej się skinąć głową. Lekarze przyjęli to z wyraźną ulgą. Udało jej się skupić wzrok na twarzy młodszego z nich. Miał ciemne włosy i brązowe oczy. Była pewna, że w wolnym czasie gra on na gitarze. Było to widać po rękach. Ręce zawsze są silne, kiedy człowiek gra, choćby cała postura była wątła. Człowiek myśli o dziwnych rzeczach, gdy śmierć jest blisko. Widziała, że układają ją na noszach i podłączają do czegoś. Skurcze podbrzusza były już sprawą nieistotną. Teraz, gdy choć częściowo zdawała sobie sprawę z tego, co się dzieje, ból niemal odbierał jej wzrok. Zastanowiła się czy czuje jakąś część ciała, która funkcjonowałaby w miarę normalnie. Aparatura nagle zaczęła piszczeć. Było to o tyle dziwne, że nie zauważyła żadnej zmiany w swoim samopoczuciu. „Więc magia nie istnieje” – pomyślała, przypominając sobie zapach orzechów. Jednak te jej codzienne rytuały nie zapewniły szczęścia. Lekarze rzucili się ku niej. Poczuła, jak ostra igła wbija się gdzieś pod łokciem. – Zaraz pani zaśnie. Inaczej nie dowieziemy pani żywej – poinformował ją sucho ten starszy. Nie wzbudzał jej zaufania. Jego współczujący uśmiech wydał jej się przesadny, niemal jak grymasy postaci z kreskówek. Wzdrygnęła się. Chyba to zauważył, bo jego miejsce zajął ten drugi. On przynajmniej nie silił się na uśmiech. Przypominał trochę jego. Zastanowiła się, czy poczułaby zapach orzechów. Krew już nie płynęła, większe rany zostały zakryte, mniejsze, jeśli takie były, zasklepiły się już. „To wystarczy za kilka miesięcy” – pomyślała i znów zdziwił ją własny mózg. Fioletowa spódnica była poplamiona i mokra. – Szanse na pani przeżycie nie są zbyt duże – uświadomił ją cicho. Drugi powiedział coś o tym, że ona prawdopodobnie nie słyszy. Zbył go machnięciem ręki i odsunął się lekko. Teraz widziała już tylko dach karetki. – Ma pani wiele obrażeń wewnętrznych, a kto wie, co wykryją dalsze badania. „Nie!” – chciała krzyczeć, ale oczywiście nikt jej nie usłyszał. Przed oczami przemknęły jej twarze znajomych, jego twarz. Już nigdy nie zanurzy się w wannie z ciepłą wodą, nie założy koszuli nocnej i nie spryska się ulubionymi perfumami. On już nigdy nie zabierze jej do kina, nie zakręci nią w powietrzu, jakby była puchem. Dlaczego? To było niesprawiedliwe. – Są szanse – słowa lekarza były niepewne, jakby sam nie wiedział, czy powinien to mówić. Starszy spojrzał na niego karcąco. „Tak!” – ucieszyła się dla odmiany. Coś z jej uczuć pojawiło się chyba na twarzy, bo ciągnął dalej: – Jak pani wiadomo, medycyna ciągle się rozwija. Jeśli się pani zgodzi, może pani wziąć udział w eksperymentalnym projekcie. Polega on na wszczepianiu mózgu do odpowiednio skonstruowanego mechanicznego ciała. Organizm będzie funkcjonował niemal normalnie, mózg i elektrody będą przesyłały wszelkie impulsy i podtrzymywały funkcje życiowe. Ciało uda się dostosować tak, by z wyglądu wyglądało dokładnie jak pani. Wspomnienia zostaną zachowane. W ten sposób pani przeżyje… Czy zgadza się pani? Muszę uzyskać potwierdzenie, zanim pani zaśnie – słowa wypowiadał bardzo szybko i tylko cudem zrozumiała ogólny sens wypowiedzi. Jeszcze bardziej, o ile to możliwe, pociemniało jej przed oczami. W duszy zachichotał złośliwy chochlik. „Widzisz” – mówił – „jak to się życie układa? Wychodzisz z domu do pracy, a wrócisz jako… nowa ty.” Fakt, bała się. Nie wiedziała, czy nadal będzie mieć duszę. Ale nic poza tym. Przeżyje. Będzie wyglądać i zachowywać się jak dawniej. Będzie sobą i przeżyje. Cóż innego było ważne? – Tak… – udało jej się powiedzieć. Teraz, gdy kości zostały rzucone, wszystko to wydawało jej się niesamowicie śmieszne. Obaj lekarze patrzyli na nią ze zdziwieniem. No tak, przecież wcześniej milczała. Może jej się wydawało, ale kątem oka uchwyciła następnych kilka kropli krwi. I cóż z tego? Chciała jeszcze zapytać młodszego, czy umie grać na gitarze, może nawet zaczęła mówić, bo widziała, że chce on coś powiedzieć. Ale oto zaczęła zapadać w ciemność, coraz głębiej i głębiej. Nie liczyło się już nic. …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………… ………………………………………………… – Słyszy mnie pani? – głos był bardzo wyraźny, może nawet za bardzo, więc skinęła głową. Po paru sekundach zdziwiła się, dlaczego ktoś miałby ją o to pytać. „Pewnie zasnęłam w biurze” – stwierdziła i poczuła zażenowanie. Miała nadzieję, że szef nie będzie przez to zdenerwowany. – Czy dobrze się… pani czuje? –widziała słońce, ale oczy jej nie bolały. Mogła patrzeć prosto w rozświetlone okno. Okno? W pracy ich nie było. Poczuła niepokój. Nie miała pojęcia, gdzie jest i dlaczego czuje się tak dziwnie. Odwróciła wzrok tam, skąd dochodził głos. Gdy zobaczyła jego twarz, nareszcie wszystko sobie przypomniała. Młody mężczyzna miał te charakterystyczne brązowe oczy. Łatwy do zapamiętania. Kątem oka uchwyciła jego ręce. Przypłynęło jakieś odległe wspomnienie, o coś chciała zapytać, a może to on o coś pytał i gestykulował? Nie miała pojęcia, ale z całą pewnością nie było to nic ważnego. – Czuję się dobrze, wydaje mi się jednak, że coś się dzieje z moimi zmysłami. Nie działają tak, jak powinny, słyszę pana za wyraźnie, a słońce nie poraziło moich oczu – poruszyła się lekko, chcąc dokładniej mu się przyjrzeć. To wtedy poczuła, że coś jest inaczej niż zwykle. Gdy skupiła się na tym, co dzieje się dookoła, dostrzegła coś, co ostatecznie ją przeraziło. – Dlaczego nic nie czuję? – spytała z paniką. Mężczyzna uśmiechnął się z ulgą, co ją rozzłościło. Czy nie widział, że nic nie jest w porządku? Dlaczego się uśmiechał, skoro straciła jakąś część siebie? Przecież miała być taka, jak wcześniej. „Z drugiej strony to chyba dobrze. Nie będziesz czuć bólu” – przemknęło jej przez głowę. Czy to były jej myśli? Może to tylko jej paranoja, ale była przekonana, że wcześniej nie patrzyłaby na sprawę pod tym kątem. – To jest normalne – uśmiechnął się. – Jak zapewnie pani zauważy, ciało wygląda dokładnie tak, jak poprzednie. Zrekonstruowaliśmy nawet znamiona i blizny, więc jeśli sama pani komuś nie powie, ludzie nie dowiedzą się o niczym. Jednak trzeba pamiętać, że jest to mechanizm, wprawdzie bardzo precyzyjny, ale mechanizm. Nie będzie pani czuła dotyku i smaku. Może pani spożywać zwyczajne posiłki, jednak jest możliwe życie bez nich. Teoretycznie nie powinno być więcej… hmm… usterek, ale zdarzają się przypadki częściowego zaniku zapachu. Zostanie pani przez około dwa dni na obserwacji, na wszelki wypadek. Sądzę jednak, że mogłaby pani opuścić szpital nawet teraz. To tylko formalności. Odetchnęła. Mogło być znacznie gorzej. Jednak musiała zapytać. – Jak długo tu jestem? – Trzy tygodnie. „Długo” – pomyślała. – „A zresztą, zważywszy na fakt, iż musieli to ciało skonstruować, podłączyć i w ogóle…” I co z tego? W pracy na pewno jej nieobecność została usprawiedliwiona. Przecież to nie jej wina, że miała wypadek. To wszystko się ułoży, gdy tylko stąd wyjdzie. Nie kazano jej przebywać w łóżku, ale i tak nie zmierzała wychodzić. Nie czuła się zmuszona do przemieszczania, spoglądała obojętnie przez okno. Widok, choć z całą pewnością estetyczny, wydawał się być nijaki i zwykły. Nie potrafiła, mimo najlepszych chęci, dostrzec żadnych interesujących szczegółów. Jej ubrań nigdzie nie było. Zastanowiła się, co się z nimi stało. Pewnie nadawały się już tylko do wyrzucenia. A może ktoś je wyprał i odda jej przy wypisie? Szpitalna koszula była poszarzała i sprana. Kobieta ze zdumieniem stwierdziła, że chociaż wcześniej nie chciałaby jej założyć, teraz jest jej to właściwie obojętne. „Czy to jest wpływ tego nowego ciała” – zastanowiła się z żalem. Miała nadzieję, że nie. Czuła, że coś się zmieniło. Chciała wierzyć, że tylko sobie to wmawia, że minie, ale w gruncie rzeczy wiedziała, że to ona teraz jest inna. Nie wiedziała, jak teraz będzie wyglądało jej życie. Czuła się normalnie, wierzyła, że wszystko będzie jak dawniej. Oczywiście, pomijając pewne szczegóły. Na przykład jedzenie. Wiedziała już, że może się bez niego obejść. Nie obeszło jej to. Chciała jednak wiedzieć, jak to będzie w towarzystwie. Na proszonych obiadach, na przerwach w biurze, w czasie wizyty u rodziców. Co powiedzą, kiedy ona, do tej pory ciesząca się dobrym apetytem, nagle będzie się wykręcać. Wiedziała, że jedzenie w jej nowym ciele nie jest przyjemne. Przetestowała to już na stołówkowym obiedzie. Nie czuła smaku, więc było jej w zasadzie wszystko jedno, co je. Kęsy przesuwały się przez przełyk niezbyt gładko, tak, że niemal słyszała chrzęst. Nic dziwnego, nie trzeba było tego dopracowywać, skoro odżywianie było funkcją dodatkową. O, właśnie. Dlaczego nie potrafiła się niczym zdziwić? Wszystko akceptowała, nie zastanawiała się nad niczym. Dawniej sama wyśmiewała takie osoby. Czy tak już zostanie, czy też jest to etapem przejściowym? Drugiego dnia zawołał jej imię. Nie rozpoznała jego głosu, niczym się nie różnił od tylu innych, które słyszała. Dopiero, gdy na niego spojrzała, rozpoznała go. Mimo to nie ruszyła się z miejsca. Nie mogła. Przyszedł. I co z tego? Martwił się o nią. Przecież miała wypadek. To oczywiste, że przyszedł, żeby sprawdzić, co z nią. Nie doczekawszy się jej reakcji, podbiegł do niej. Noże, była taka piękna! Na samą myśl o tym, że mógłby ją stracić, poczuł strach. Ale to szybko minęło. Była tu, cała i zdrowa, tylko to się liczyło. Patrzyła na niego chłodno, szeroko otwartymi oczami. Podniósł ją w górę i okręcił dookoła. Nie roześmiała się jak zawsze. Poczuł, że sztywnieje, jakby ze strachu. Pospiesznie posadził ją na łóżku. Uchwyciła się obramowania. Twarz miała ściągniętą i poważną. – Nie rób tak więcej – poprosiła. „Dlaczego tak mówię?” – zastanowiła się, ale nie mogła przestać. Czy kiedyś było inaczej? Na pewno, pamiętała przecież, jak cieszyła się z jego zachowania. Teraz czuła tylko lęk. – Mogłeś mi zrobić krzywdę. Gdybym spadła… – Przepraszam – zmieszał się. Coś tu było nie tak. Jednak to przecież drobiazg, pewnie wciąż jeszcze jest w szoku. Ten samochód, jak mu powiedziano, jechał naprawdę szybko. – Wracamy do domu, kochanie. Przyniosłem ci coś do ubrania, lekarz już podpisał zgodę, możemy iść. Miał w reklamówce jej ulubione rzeczy, fioletowe spodnie i czarną bluzkę bez rękawów. Sam pamiętał, jak pomagał jej je wybrać. Zawsze długo zastanawiała się w każdym sklepie, co wybrać. On był wtedy pomocny – miał jasno określony gust i potrafił ją szybko przekonać do swojego zdania. Było to o tyle łatwe, że mieli podobne zdanie w wielu sprawach. Podeszła do niego. Szła jakoś inaczej, szybszym, ale i ostrożniejszym krokiem. Wzięła pakunek obojętnym ruchem. Bez zmieszania zaczęła zdejmować koszulę. Przez chwilę czuł pokusę, by podziwiać jej ciało – nie miała przecież nic przeciwko temu. Jednocześnie był zażenowany. Zwykle prosiła, by wyszedł. Teraz przebierała się bez skrępowania, z obojętnym wyrazem twarzy, jakby nadal była w biurze i przeglądała swoje papiery. – Czy mam wyjść? – zapytał wreszcie, tylko po to, by przerwać tę okropną, wbijającą się w mózg ciszę. Wreszcie na niego spojrzała. – Jak tam chcesz – powiedziała obojętnie. „Chyba powinnam coś czuć? Człowiek, który mnie kocha” – nie pomyślała: którego kocham – „patrzy na mnie i jestem naga. Nie czuję radości, wstydu czy czegokolwiek innego. Jest mi wszystko jedno.” Usłyszała cicho zamykające się drzwi. Wyszedł. On pewnie coś czuł, inaczej pozostałby tu. Czuć. To dziwne słowo. Może i ona miała jakieś emocje? Chociażby dlatego, że zastanawiała się, czy je ma. Czy zastanawianie się można nazwać uczuciem, czy jeszcze zalicza się do procesów myślowych? Gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie? O tym właśnie myślała, kiedy zapinała spodnie i wreszcie wyszła z pokoju. Zgniótł ją niemal w swoim silnym uścisku. Wiedziała, że jej dotyka, chociaż nie miała już zmysłów, które by to odczuły. Przyjęła to wyjątkowo biernie. „Powinno mi to sprawiać przyjemność.” Nie sprawiło. Ale też nie było przykre. „Wszystko mi jedno, czy mnie obejmuje, czy też nie” – pomyślała i to przeraziło ją bardziej, niż wszystko, co się do tej pory zdarzyło. Ale przecież miało być normalnie… Kiedy zmusiła ręce do obwinięcia się wokół jego talii, czuła się dziwnie. „Nie jestem już sobą. Tamta ja umarła. Nic, nic nie jest w porządku!!!” Nie poczuła zapachu orzechów. To ciało było w zasadzie niezniszczalne, nie krwawiło, nie odczuwało bólu. Nie potrzebowało rytuałów bezpieczeństwa. Ale przecież to wszystko się zmieni. Musi się tylko zaadaptować. – Chodźmy – powiedziała. Był dobrym człowiekiem, chociaż zupełnie innym niż się jej wydawało. Podprowadził ją pod same drzwi, kilkakrotnie upewnił się, że niczego jej nie potrzeba. Obiecał, że zadzwoni. I odszedł. Może zrozumiał, że jego obecność jest zbędna. Rozejrzała się po mieszkaniu z zagubioną miną. Oczywiście, że wszystko pamiętała. Nie rozumiała jedynie, jak to możliwe, że potrzebowała wokół siebie aż tylu bibelocików, obrazków i ogólnie – śmieci. Po co jej aż tyle ubrań w szafie. Kiedy się myła, nie użyła już orzechowego zapachu. I tak by go nie poczuła. – Czy coś się stało? – zapytał ją po kilku dniach, łamiąc swoje zasady i podchodząc do niej w pracy. Dobre pytanie. Sama nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nadal czuła się dziwnie. Myślała, że się przystosuje. Owszem, ciało nie sprawiało trudności. Funkcjonowało wręcz idealnie. Te wszystkie problemy leżały gdzieś głębiej. Nie potrafiła się z niczego cieszyć. Nie było rzeczy, które lubiła, rzeczy, których by nienawidziła. Wszystko było jej obojętne. Popatrzyła na swój strój. Nosiła go trzeci dzień z rzędu. Wcześniej coś takiego by nie przeszło. Teraz ważne było tylko, by wszystko było czyste, nie musiało do siebie pasować. Nie zależało jej na tym, co powiedzą inni. Było praktycznie i porządnie. Nie potrzebowała nic innego. Gorzej, że tak było ze wszystkim. Nic jej nie dziwiło, nie wydawało się interesujące, piękne, zabawne. Pamiętała, to się zdarzyło zaledwie parę godzin wcześniej, jak kolega z pracy opowiedział dowcip, wszyscy się śmiali, a ona nie mogła. Wszystko doskonale rozumiała, ale nie bawiło jej to. Nie było w niej kolorów. Jak w ubraniach pranych w zbyt wysokiej temperaturze. Ale przecież nie mogła tego powiedzieć. – Tak, wszystko dobrze. Na pewno – kłamstwa są takie łatwe, nieprawdaż? Widziała, że sprawia mu ból. On nadal kochał, chociaż była teraz taka bezosobowa, nijaka. Wciąż próbował się do niej zbliżyć, wmawiał sobie, że to przez ten wypadek, że to minie. Sama bardzo chciała tak wierzyć. Ale to była kwestia ciała. Czy raczej jego braku. To był tylko mechanizm. Nie miała serca, krew nie krążyła w jej żyłach, skóra była ciepła tylko dzięki czujnikom i elektrodom. Żyła, owszem. Ale nie była człowiekiem. Pamiętała, jak było kiedyś. Widziała różnicę. „Mam prawo kochać. Ale nie potrafię już tego robić.” Kiedy szła do szpitala, wciąż jeszcze wierzyła. Dawniej bała się lekarzy, a zapach szpitalnych korytarzy przyprawiał ją o mdłości. Teraz to wszystko znikło. Nie cieszyło ją to jednak. Mężczyznę znalazła w gabinecie. Patrzył na nią brązowymi oczami. Jego twarz również nie wyrażała żadnych emocji. „Gitara. Miałam spytać, czy gra na gitarze. Ale to nieważne.” Mówiła spokojnie i rzeczowo. Chciała, żeby wszystko zrozumiał, zresztą nie potrafiła już inaczej. Słuchał jej. Czasami zadawał jakieś pytanie, odpowiadała tak dokładnie, jak to było możliwe. – Jaki wybór podjęłaby pani na obecną chwilę? Wiedząc, że albo pani umrze, albo będzie taka, jak teraz? – zapytał wreszcie. To pytanie zaskoczyło ją. – Wybrałabym życie – odpowiedziała. Nienawidziła siebie za to, to nie było to, co myślała. Ale jej ciało tak właśnie myślało. Nie kierowało się emocjami, a rozumem. – Tak myślałem – szepnął cicho. – To się nie zmieni. Niestety, nie potrafię pani pomóc. Tak mi przykro… Nie odpowiedziała. Patrzyła na niego milcząc, także wtedy, gdy opadł na krzesło i płakał. Co miała powiedzieć? Że wszystko w porządku? Jakoś się ułoży? Nie mogła nawet, co byłoby naturalne, stwierdzić, że go nienawidzi. Wiedziała, że tak nie powinno być. Wreszcie wyszła. Bez słowa. Wiedziała już wszystko. – Ja tak nie potrafię – powiedziała mu tego samego dnia, gdy wpadł do niej wieczorem. – To przez ten wypadek? – zapytał, cofając się o krok. Po chwili przełamał się i spróbował ją objąć. Wyrwała się. Teraz nie miała prawa grać. Na jego twarzy malował się coraz większy ból. – To przez ten wypadek, tak? Jeszcze wszystko się ułoży. Razem damy radę. Nie może być inaczej. – Już jest inaczej. To się nie zmieni, rozumiesz? – Nie, nie rozumiem! Masz już kogoś, tak? Już nie jestem ci potrzebny? – To nie tak… Nie poczuła, kiedy ją uderzył. Spojrzał na nią z przerażeniem, kiedy nawet nie podniosła do policzka ręki. Nie było widać śladu po uderzeniu. Żadnego zaczerwienienia, sińca. Nic. Oczywiście, że nie rozumiał. Odszedł wreszcie. Woda w wannie była dokładnie przejrzysta i czysta. Siedziała w niej kilka godzin, nie czując zimna, modląc się, by coś się stało. To byłby znak. Ale cudów nie ma. Nie mogła płakać, bo jej ciało nie miało łez. Dwadzieścia osiem dni, ale krew się nie pokazała. Nie była już kobietą. Ani mężczyzną. Czy choćby zwierzęciem. Kiedy metalowy nóż bezboleśnie przecinał przewody, kiedy powstało spięcie, nawet tego nie zauważyła. Był wieczór, dwudziestego szóstego dnia października. ~Anita Katarzyna Wiśniewska

Koniec

Komentarze

Akapity daj, bo nawet wyświetlanie strony się rozpieprzyło od tego bloku tekstu i nie da się czytać.

pozdrawiam

I po co to było?

Proponuję podczas edycji wykasować tekst i wkleić całość jeszcze raz. Głupia maszyna po prostu zlekceważyła akapity, dialogi, słowem, wszystko co było można i wlepiła misternie konstruowane w wordzie opowiadanie jako stały blok tekstu. Powinno pomóc.

Dobra. Spróbowałem, ale po kilku linijkach tekstu stwierdzam, że tu jednak zdecydowanie muszą być akapity. Prosiłbym zatem autorkę o chociażby oddzielenie nowych myśli enterem, bo inaczej będzie kiepsko.

Nie da się. Piąta próba zakończona niepowodzeniem...

Może zatem wart byłoby skontaktować się z Dj Jajkiem? Może on coś pradzi?

A niech Autor poradzi, ma jeszcze czas, ale chyba tu nie zajrzał odkąd tekst dodał.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fas, mój komentarz odnosił się do komentarza nad moim, czyli do komentarza odautorskiego. Tak więc wnioskuję, że autor jednak się zjawił i coś tam próbował, z mizernym skutkiem jak widać.

Aha, sory, nie zauważyłem :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

A ja i owszem, przeczytałam, ale mi się nie podobało. Nie będę jakoś szczególnie się znęcać nad tekstem, ot, całkowicie subiektywne odczucie.

Przebrnąłem przez tekst. Nawet bez wielkiego trudu.

Co dobrego mam do powiedzenia? Autorka zmierzyła się z tematem co prawda nie nowym, ale zawsze interesującym, i udało się Jej przekonać mnie, czytelnika, do decyzji bohaterki.

Szkoda tylko, że opowiadanie nie jest wolne od kilku poważnych jak dla mnie błędów. Rozmowa lekarza z bohaterką, będącą w stanie praktycznie agonalnym. Tego typu, o tej wadze tematy omawia się z osobą doprowadzoną do przytomności, zdolną do jasnego myślenia, albo z jej opiekunami, albo --- wcale... Podpina się pod eksperyment, po zapewnieniu sobie prawa do jego dokonania. To raz. Założenie o częściowej deprywacji sensorycznej jest do przyjęcia, ale ze skutkami tejże deprywacji już gorzej. Tego nie da się zamknąć w jednym zdaniu, proponuję Autorce dokonanie tak zwanego riserczu w temacie. To dwa. Ale zgoda, że po serii doświadczeń niezgodności bieżącego odczuwania wielu rzeczy i sytuacji z zawartością nienaruszonej pamięci można, mówiąc kolokwialnie, sfiksować --- a niekolokwialnie: zafiksować się na jednej myśli, którą wprowadza się w końcu w czyn pod wpływem nawet słabego bodźca. Błąd trzeci widzę w tym, że Autorka nie tyle opowiedziała mi o pewnej osobie i wydarzeniu, ale złożyła sprawozdanie. Albo spisała trochę ładniejszy protokół. Ani jednej dłuższej sceny, obrazującej problem i przeżycia dwojga dotkniętych zjawiskiem ludzi, dwojga, nie tylko bohaterki... W moim mniemaniu jest to znakiem czasów. Szybko, prosto do celu, w Internecie nie szuka się przeżyć, tylko informacji, sensacji... A jeśli, Szanowna Autorko, nadał żyją tacy, którzym nie spieszy się aż tak bardzo, którzy chcieliby sami coś przeżyć, czytając?

Nowa Fantastyka