- Opowiadanie: J.Ravenfield - PROEPILOG

PROEPILOG

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

PROEPILOG

 

PROEPILOG

 

 

Jeszcze nie tak dawno byli panami swojej galaktyki, Celem ich wędrówek bywały najodleglejsze z gwiazd, planety – najdziksze i najbardziej nieprzystępne. Potrafili dawać sobie radę. Zawsze. Wszędzie. Dotychczas…

Teraz zostało ich troje. Drugi dzień bezwładnie wisieli na niewidzialnych linach coraz słabszego siłowego pola ostatniej PAJĘCZYNY. Wszystkie zapasy energii zostały zużyte, ogniwa nie działały, lustra do chwytania światła były doszczętnie rozbite. Postrzępione pióropusze osłon sterczały – tyleż efektownie, co beznadziejnie i bezużytecznie. Nadciągał deszcz meteorytów. Kolejny – anomalia: rzadka, wyjątkowa, zabójcza… Sami ją sprowokowali. Przez nieuwagę, przez głupotę. Przez niczym nie umotywowane przeświadczenie, że nic złego stać się im nie może, że – w razie czego– wszystko się uda naprawić, odkręcić…

Teraz czekali – jak skazańcy na egzekucję.

"Gdybyśmy chociaż wysłali wcześniej wezwanie pomocy… " – pomyślała Yo. Jednak ostatnie kwanty zostały dawno zużyte. Zużyte na cele, o których lepiej nawet nie wspominać. Opamiętanie przyszło jednak zbyt późno. Taka już jego natura?

Ten Yuar… Dlaczego mu zaufali?? Bezcielesny – „od zawsze” – jak twierdził. Wielokrotnie starszy od najstarszego z nich – to było bezsporne. Ogromna wiedza, doświadczenie… Wzbudzał szacunek, respekt. Nie mieli przecież powodu, by mu nie ufać, przypisywać złe intencje. A jednak. W świetle tego, co zaszło…

Na końcu się okozało, że wszyscy troje… Że się modlą. O ocalenie. Ale nie tylko. Skąd w ogóle znali taką formę aktywności? Modlitwa? Co to właściwie jest? I dlaczego właśnie ją wybrali w ostatnim momencie swego istnienia?

 

****

 

KAPITAN pojawił się nie wiadomo skąd. Nie wiedzieli kim był, ani skąd przybył. Trudno go opisać. Właściwie to on był tylko głosem. Przedstawił się: Kapitan…

Raz zapytał :

– Znacie taką zabawę? – po czym sufit i podłoga pomieszczenia, w którym wtedy przebywali, zamieniły się miejscami.

– Zmiana parametrów sztucznej grawitacji… – zaczęła Yo, ale zaraz umilkła skonsternowana, bo zauważyła, że teraz nie tylko dolne stało się górnym, ale prawe stało się nagle lewym, tylne przednim. To nie wszystko: niemożliwe stało się pewnym, wszystko – niczym, a nic stało się wszystkim. Zupełnie nowe, zapierające dech w piersiach doświadczenie. Nigdy z czymś podobnym się nie zetknęli. Zrozumieli… że nie rozumieją, że istnieją rzeczy i sprawy, przekraczające ich pojęcie. Czyżby oni, władcy wszechświata byli wciąż na początku drogi prowadzącej do jedynego prawdziwego ZROZUMIENIA, kompletnego zrozumienia WSZYSTKIEGO? Niemożliwe? A jednak.

****

 

Potem przywiózł ich do ” ICH FRAGMENTU”. Wszystko tu było takie nowe i piękne, bezpieczne, dobre, miłe, pachnące. Jeszcze wczoraj życie ich wisiało na włosku, smagani zimnym, kosmicznym wiatrem, agresywnych chemicznych związków, przeszywani na wylot zabójczymi promieniami. Zamarli w oczekiwaniu na czas, kiedy włosek pęknie. Nie znali jego natury– nie wiedzieli, że jest niepękający, zaś przeciąć może go tylko jego właściciel – Kapitan. Wyjaśnił, że odstąpił od swego zamiaru słysząc słowa żarliwej modlitwy.

Yo powiedziała, że tu, w tym ICH FRAGMENCIE wszystko jest jakby… Jakby, czekoladowe? – zdziwiła się własnym słowom. – Tyle, że czekolada jest jakaś dziwna: bardzo kolorowa, a czekoladowa – tylko w smaku. Bardzo pachnąca, szczodrze przyozdobiona różnymi sreberkami , „pazłotkami ”… Może było to jakieś skojarzenie z czasów dzieciństwa?

On jednak wtedy rzekł :

– Masz rację, Yo (od początku – nie wiadomo skąd – znał ich imiona). Skoro WASZ FRAGMENT jest … jakby WĘGLOWY, więc – poniekąd – i czekoladowy. Tak powiedział : „WĘGLOWY” , „CZEKOLADOWY”…

Później się uśmiechnął (skąd wiedzieli, że się uśmiecha, skoro go wcale nie widzieli?) i dodał:

– Myślę, że będzie wam tu dobrze.

Wtedy zaczęli się prześcigać w zapewnieniach, że tak, że na pewno… I posmutniał wtedy. Wtedy im powiedział. O ich rodzicach. Powiedział, że też ich umieścił – dawno, dawno… – przed milionami lat – w ICH FRAGMENCIE. Też mu wtedy tak dziękowali… Najgorsze jednak, że… TAK JEST ZAWSZE

( zawsze!) .

Że – na końcu – zawsze zbiera nielicznych ocalałych – po najdalszych zakątkach. I zwozi ich – z powrotem – do ICH FRAGMENTU. Cieszą się wtedy. Jakiś czas.

Ale macie rację: trzeba coś zmienić. Moja cierpliwość nigdy się nie wyczerpuje (powinniście to wiedzieć, choć wiem, że nie wiecie). Chodzi jednak o DECYZJĘ, akt mojej woli. MOJA DECYZJA jest bowiem PRAWEM. Zapominacie o MOIM PRAWIE. Jednak ŻNIWO JEST MOJE. NIE PO TO WCIĄŻ SIEJĘ, BY NIC NIE ZBIERAĆ. Dlatego powiadam wam: jeśli jeszcze raz mnie zawiedziecie – zniszczę wasze dusze! Ostatecznie. To będzie koniec eksperymentu z Homo Sapiens. Macie rozum i wolną wolę. Korzystajcie z tego umiejętnie. Inaczej ktoś znów zacznie od nowa: od ognia i od kamienia, od kija i od koła. Coś wam zdradzę: w nieskończonej historii takie wypadki miały już miejsce. Możecie traktować to, jak ciekawostkę – ta wiedza nie jest wam konieczna. Ważne jest… – moglibyśmy przysiąc, że w tym momencie głos mu zadrżał – …nazywacie mnie „kapitanem”. Nie pamiętacie… Nic nie pamiętacie ! Ja jestem waszym OJCEM. Przynajmniej TO powinniście wiedzieć.

 

****************************************************

J. Ravenfield

 

 

 

Koniec

Komentarze

Miniaturka taka. Napisałem ją obejrzawszy "Odyseję Kosmiczną 2001". Ostatnio o "Odysejach" było coś w dziale publicystyki NF. Cóż, ja odebrałem pierwszą z "Odysej" inaczej, niż sugeruje to tam autor. Poza tym uważam,że kolejne "odcinki tego cyklu" były tylko namiastką  pierwowzoru i tak naprawdę - spłycały go- podejmując niektóre, wybrane tylko wątki oryginału i narzucając im konkretną, dość płaską często interpretację. Pozdrowienia.

Wprawka ciekawa. Do poczytania.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka