- Opowiadanie: kamil7_17 - Ludzka niegodziwość

Ludzka niegodziwość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ludzka niegodziwość

– Leo, słyszysz to co ja?

– Nie tylko słyszę to, co ty, ale i czuję. Śmierdzi kapustą i gównem, jedno popędza drugie– takie perpetum mobile.

– To też, ale ktoś za nami jedzie…– to mówiąc, odwrócił się i dokończył szeptem– na wozie.

– Niesłychane – zadrwił, nie oglądając się. – Na wozie? A ja myślałem, że tutejsi jeżdżą na nietopyrzach.

Trzeci z nich uśmiechnął się perfidnie, odruchowo położył prawą dłoń na klindze miecza. Leo klepnął go po ramieniu i szepnął coś niezrozumiałego. Skręcili w pierwszą uliczkę, na końcu której znajdowała się oberża z noclegiem. Nie pytając się o pozwolenie, zaprowadzili konie i tylnym wejściem weszli do karczmy. Wszyscy ucichli. Nawet kilku pijaków, którzy w ramach zawodów obijali sobie mordy, przestali walczyć. Leo podszedł do barmana, a jego dwóch towarzyszy siadło w kącie sali. Mężczyzna ściągnął kaptur, jego blond włosy świeciły w ciemnym pomieszczeniu. Mówił cicho, ale stanowczo:

– 3 duże piwa po proszę. I jeden…. albo dwa pokoje na tę noc.

– Noclegu dla was nie ma… To znaczy, wcale nie ma, dla nikogo. Idźcie do Misia Kudłacza, tam może będzie…– odpowiedział barman.

-Nie chce tam… Tutaj bardziej mi odpowiada.

– Powiedziałem: nie ma!

– Człowieku, obok nas jest trzypiętrowy hotel, którego TY jesteś właścicielem. Nie wierze, że nie ma wolnego pokoju, więc skombinuj chociaż jeden do kurwy nędzy!-wycedził przez zęby– Jeżeli nie, to dopiszę cię do listy osób, które dzisiaj już zarżnąłem, albo…– zawahał się na chwilę.

– Albo odejdziesz stąd spokojnie. TERAZ!- dokończył za niego pryszczaty ochroniarz.

– Spokojnie, piwo wypiję– odrzekł Leo.

– Nie, nie wypijesz!- i wybił mu kufle z rąk. Ten nie pozostał dłużny, szybko wyciągnął sztylet, który miał schowany w bucie i jednym, szybkim ruchem odciął dłoń pryszczatemu. Wewnątrz budynku rozegrało się prawdziwe piekło. Goście rzucili się na nowo przyjezdnych, którzy radzili sobie z nimi bez większych problemów. W pewnej chwili, gdy jeden z nich zeskoczył ze stołu, zsunął mu się kaptur. Oczom tych, którzy jeszcze żyli, ukazał się fantastyczny widok. Była to młoda kobieta, o popielatych włosach, z pięknymi niebieskimi oczyma. Jej twarz szpeciła blizna w okolicy warg,szczególnie wtedy, gdy się uśmiechała, ale jej to nie przeszkadzało. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Była szybka jak błyskawica, ostrzem miecza błyskała tak szybko, że nawet najbardziej wytrawne oko miałoby problemy z uchwyceniem jej ruchów. Ze względu na wytatuowaną różę na lewym przedramieniu, mówiono na nią Roxia. Tym, którzy ją dobrze znali, pozwalała mówić na siebie Pysia. Lubiła to.

Nagle otworzyły się drzwi do karczmy. W drzwiach stanął wysoki mężczyzna o długich, sięgających ramion włosach. Mówiono na niego Długouchy, choć nikt nie wiedział dlaczego. Zapadła grobowa cisza. Ów mężczyzna rozejrzał się dookoła, podszedł do barmana, zamówiła gorzałkę i siadł przy najbliższym stole. Znowu się rozejrzał, jego wzrok na chwilę spoczął na trójce przyjezdnych. Odgarnął przemoczone włosy ze skroni i zagadka jego pseudonimu rozwiązała się. Był to elf.

Ciszę przerwał barman, który z najwyższym obrzydzeniem przechodził pomiędzy trupami, żeby podać gorzałkę elfowi. Jąkając się rzekł:

– Trzy syy…sykle…

– Drogo…! Strasznie drogo. Za kubek gorzałki trzy sykle? Wczoraj było tylko półtora. Jak to możliwe?– zapytał z oburzeniem elf

– Ano, możliwe… Widzisz przecież, jaki tu burdel jest. Trzeba posprzątać, a sam trupów nie będę dotykał. Wynająć kogoś trzeba.

– Najlepiej grabarza– wtrącił Leo– To jak z tymi pokojami? Chcesz wyglądać tak jak oni?– to mówiąc, wskazał na pierwszego lepszego trupa, bez ręki, z nienaturalnie wygiętą głową.

– Dru drugi po…pokó…kój na… na pra…prawo.

– Dziękuję. I po co było to wszystko? Nie można było tak od razu?– odrzekł ten, który jeszcze był w kapturze i rzucił na stół 15 sykli.

-Yyyy, 20 sykli się należy.

– Potrącam za napaść na nas. Dziękuję i dobranoc.– to powiedziawszy, otworzył drzwi prowadzące do hotelu i po chwili zniknął w ciemności.

 

Następnego dnia rano, przyjezdni zastali karczmę wysprzątaną, bez najmniejszych oznak wczorajszego incydentu. Jedynie karczmarz, jakby zmarkotniał na ich widok. Siedli, podobnie jak wczorajszego wieczora w kącie sali. Tym razem Leo zamówił gorzałkę i pierogi. Jedli i pili w ciszy i spokoju. W pewnym momencie, Leo przestał jeść, i zaczął rysować widelcem po stole. Roxia syknęła i z wyrzutem powiedziała do towarzysza:

– Co ty robisz?! Przecież to niehigieniczne… Na tym stole wczoraj zarżnęłam tego grubego frajera… Wieśniak chciał mnie zgwałcić. I ty teraz rysujesz sobie łyżką po stole?

– A jednak dobrze mówiłem, że stwierdza się u ciebie niepoczytalną skłonność do okrucieństwa, agresji, gwałtownych wybuchów gniewu i wybujały temperament.– wtrącił ten z kapturem na głowie.

– Zamknij się. Nikt cię o zdanie nie pytał…

– Masz racje… Lucky. Tak na marginesie, to u każdej dziewczyny można stwierdzić coś takiego.– to powiedziawszy, wybuchnął śmiechem.

– Nie, nie u wszystkich. Na przykład moja przyjaciółka…– zaczęła, ale nie skończyła.

– Dobrze, dobrze. Już ci wierzymy, tylko nie przynudzaj.

– Lucky, widzisz tamtego typa?– wskazał na mężczyznę, średniego wzrostu, który ku ich zdumieniu pił w wódkę w kieliszku. Sam.

– A czy to nie ten elf, co wczoraj był tutaj?– zapytała Roxia.

– Chyba on. Zostańcie tu, idę z nim pogadać.– powiedział Leo i poszedł w stronę elfa

Mężczyzna nawet nie spojrzał na przyjezdnego. Zapytany o chęć rozmowy, potwierdzająco kiwnął głową. Teraz, gdy Leo był bliżej niego, mógł mu się lepiej przyjrzeć. Zobaczył duże, zielone oczy, długi nos, i niepasujące do całej reszty szerokie usta. Ale to sprawiało, że zdawał się piękny, a zarazem tajemniczy. Głos miał łagodny, a zarazem stanowczy. Dopiero, gdy trzeci raz powtórzył pytanie, wyrwał nowego z zamyślenia.

– O czym chcesz porozmawiać?

– Dzieje się tutaj coś ciekawego? Są tu jakieś potwory, oprócz zwykłych skurwysynów żądnych piwa i sexu?

– Ku mojemu zadowoleniu, tych jest coraz mniej. Dziwnym trafem ci najgorsi giną w nocy. Ale zdarza się, że i ci przypadkowi, w miarę porządni ludzie, znikają. Nic więcej ci nie powiem, bo nie wiem. Więcej informacji udzieli ci Wielebny. Znajdziesz go tam, gdzie spotyka się kapłanów – zakończył.

– Czyli w burdelu?– zapytał głupio Leo.

– Ale to wieczorem. Na zachód od karczmy. Teraz dziękuję, śpieszę się. Bywaj– powiedział elf, zrobił dziwny gest w stronę przyjezdnego i wyszedł.

 

 

Szli teraz główną ulicą miasta, ludzie patrzyli na nich z pogardą. Jednakże bali się ich. „ A jednak plotki rozchodzą się tu szybciej, niż strzała”– pomyślał Lucky. Jeden z nich odważył się rzucić kamieniem w ich stronę, który o cal minął głowę Roxi. To była prawdopodobnie czysta prowokacja, bo w pobliżu kręciła się straż miejska. Nie było sensu ponownie wznawiać bójki. Świetnie panowali nad twarzami, nie okazywali zdenerwowania. Nie okazywali pogardy dla innych ani tego, że być może idą się wzbogacić. Zachowali kamienną twarz przez całą drogę do Wielebnego. Dopiero tam pozwolili sobie na rozluźnienie mięśni twarzy. Nie chcieli zepsuć pierwszego wrażenia, bo takie okazje się nie powtarzają.

Na końcu ulicy znajdowała się świątynia. Była jednym z nielicznych budynków, które były zbudowane z cegły. Okna były okrągłe, a drzwi duże, okute żelazem. Wielebnego znaleźli za świątynią. Wyrywał chwasty w niewielkim ogrodzie. Choć był środek lata, kapłan ubrany był w grubą, wełnianą szatę, która całkowicie zasłaniała ciało. Jego siwa broda sięgała do kolan i niekiedy plątała mu się między nogami. Gdy zbliżyli się do niego na wyciągnięcie dłoni, podniósł głowę.

– Witajcie. Skąd przybywacie i czego chcecie ode mnie?

– Przybywamy z północy w poszukiwaniu dobrze płatnej roboty. Słyszeliśmy od pewnego elfa, że być może masz dla nas jakieś zadanie.– odpowiedział za wszystkich Leo

– Zadanie jest, ale nie wiem, czy mogę wam ufać. Na razie powiem wam tyle, że Bestia zabija ludzi w nocy. I przywołała ją ta czarcia kochanka! Ta wiedźma chędożona!- splunął Wielebny

– Hmmm… Bestia powiadasz… Ile oferujesz za jej zabicie? Gdzie znajdziemy wiedźmę?

– 750 sykli, ale od razu uprzedzam, musicie nas do siebie przekonać. Jesteśmy ubodzy, a i na zapłatę trzeba będzie się złożyć. Wystarczy, że zdobędziecie zaufanie dwóch ważniejszych osób: handlarza Harena i emerytowanego żołnierza Mikula. Proszę oto mapa, tu macie zaznaczone, gdzie oni mieszkają. A wiedźmę znajdziecie na podgrodziu, przy Wielkim Dębie. Zapomniałbym, macie to. W razie jakichkolwiek problemów, pokażcie ten przedmiot.

– A to my teraz nie jesteśmy na podgrodziu? – zapytał głupio Lucky. Wielebny to zignorował.

– Dziękujemy za informacje. Oczekuj nas w niedługim czasie. A teraz bywaj– powiedział Leo i odszedł wraz z towarzyszami w stronę podgrodzia.

 

 

Nie mieli problemów z odnalezieniem domu handlarza Harena. Ów dom znajdował przy skrzyżowaniu ulic, nad zatoką. Jedyne, co słuchać było w tej okolicy, to krzyk mew. Bardzo przeszkadzało to w rozmowie, więc przybysze zaniechali jakichkolwiek prób komunikacji. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, przyjezdni stanęli przed domem Harena. Przez otwarte okno usłyszeli rozmowę:

– Haren, koteczku, powiedz mi coś słodkiego.

– Nie mam czasu teraz, kobieto– odpowiedział stanowczy głos.

– Ale misiaczku, proszę. Powiedz mi coś słodkiego.

– Miód, i daj mi spokój– odburknął mężczyzna. Lucky parsknął śmiechem. Zapukali do drzwi. Usłyszeli kroki. Drzwi otworzyły się szybko, i stanął w nich niewysoki mężczyzna, któremu broda sięgała aż do kolan. Włosy miał rzadkie i długie. Stał w szarym szlafroku, rozdartym w kroczu. Praktyczne, pomyślał Leo. Sprawiał wrażenie zaniedbanego, ale po dokładnym przyjrzeniu się, miało się odmienne zdanie. Był to krasnolud. Ludzie dziwili się, że nieludź jest jedną z ważniejszych postaci w mieście, ale tolerowali to.

Zapadła głucha cisza, którą przerwał Leo:

– Witam. Przychodzimy od Wielebnego, mówił, że masz zadanie dla nas.

– A dlaczego niby mam wam wierzyć?– zapytał krasnolud.

– Bo mamy to– pokazał dłoń, a na niej sygnet z bursztynem w środku– wierzysz nam teraz?

– Oczywiście. Zapraszam do środka. Nie wypada rozmawiać w progu– powiedział Haren i ruchem ręki zaprosił przyjezdnych do środka.

Dom był bardzo przestronny, szerokie okna wpuszczały dużo światła. Na środku pokoju, obok kominka, leżał jedwabny dywanik. Nad kominkiem wisiał srebrny miecz z pięknie ozdobioną rękojeścią. Na stole, tuż obok okna, stała doniczka z białym mirtem, dlatego w pomieszczeniu czuło się zapach wiosny. W drugim pokoju krzątała się żona krasnoluda. Podobnie, jak jej mąż, miała brodę, tylko krótszą– sięgała jej do piersi. Co chwilę klęła coraz to plugawiej, więc krasnolud zamknął drzwi. Siadł na dużym fotelu naprzeciwko kominka, wskazał miejsce przybyszom na kanapie i powiedział:

– Słuchajcie, bo drugi raz nie będę powtarzał. Jestem handlarzem, mój towar, który stoi przed domem, jest zagrożony. Co noc, z wody wyłażą topielce i niszczą co popadnie. Toteż moja prośba jest taka, wybijecie wszystkie topielce, jakie wyjdą i, jak to mówi Wielebny, zdobędziecie moje zaufanie. Jeżeli nie narobicie dużo hałasu, wstawię się z propozycją, aby podwyższyć wam zapłatę. Zgadzacie się?– zapytał.

– A mamy inny wybór?– pytająco odrzekła Roxia.

– Raczej nie. Stawcie się przed moim domem za 3 godziny. A teraz muszę was przeprosić. Moja żonka czeka– powiedział z niekrytym zadowoleniem. Odprowadził przyjezdnych do wyjścia i zamknął za nimi drzwi. Na klucz.

Za umówione trzy godziny stali już przed domem handlarza. Na początku nic się nie działo, ale później z wody szturmem zaczęły wychodzić topielce. Jak głoszą plotki, są to ciała ludzi, którzy kiedyś się utopili. Są podobne do ludzi, ale ich niebieskawa skóra pokryta jest grubą warstwą śluzu. Rozpoczęła się rzeź. Topielce padały jak muchy. Ciągle przybywały nowe, i walczyły z większą zawziętością. Ale sam kontakt z srebrem może być dla nich zabójczy, a srebrny miecz w rękach Rębaczy z Radcliffe tym bardziej. Wszystkie ruchy były automatyczne, wyćwiczone. Boczny dexter, niepotrzebny unik, flitna z prawej, kolejny unik. Tak wyglądała podstawowa sekwencja Roxii. Topielce rzadko miały szansę zobaczyć niepotrzebny unik. Cała akcja obrony towaru trwała około 10 minut. Ciała potworów wrzucali do wody, żeby przy rozkładzie tak nie śmierdziało. Lucky ciekawy, co jest w paczkach, otworzył jedną, a w niej znajdowało się kilka woreczków. Rozpieczętował jeden. Wysypał się biały proszek. Fisstech. Nic nie mówili. Wiedzieli, co mają robić. Mają być neutralni, nie mieszać się do spraw innych.

Następnego ranka zapukali do drzwi handlarza. Powiedzieli, że zadanie zostało wykonane. Dostali po 50 sykli i skierowali się w stronę domu Mikula. Jego dom znajdował w centrum miasta. Były żołnierz rozwieszał pranie w ogrodzie. Nie był zaskoczony ich widokiem. Twarz miał spokojną, uważnie dobierał słowa. Nie okazywał zniecierpliwienia, wręcz przeciwnie. Mówił powoli, zadanie przedstawił dopiero na samym końcu rozmowy. Po godzinie. Ich polecenie brzmiało tak: przynieść kwiaty berberu. Wrócili po 20 minutach z 3 koszami ziół. Mikul był zachwycony. Szybko zapłacił, jakby się bał, że Rębacze dowiedzą się, do czego zioła są mu potrzebne. Ale wiedzieli, wracali z uśmiechem na twarzy. Były żołnierz prawdopodobnie był jedną z wielu osób, które wierzyły, że herbata z ziół berberu leczy impotencje. Postanowili, że teraz udadzą się w stronę domu wiedźmy.

Widok chaty wiedźmy wcale ich nie zaskoczył. Gdzie nie spojrzeć, tam były zioła. Z otwartych okien unosił się zapach kadzidła. Całej trójce zakręciło się w głowach. Zapukali do drzwi. Nie było odpowiedzi. Zapukali ponownie. Znowu nic. Weszli. W domu było pusto. W kominku tlił się ogień. Przez otwarte okno wpadały promienie zachodzącego słońca. Usiedli na łóżku. Lucky czytał starą księgę, Leo gotował wodę, a Roxia bawiła się szmacianą lalką, która w dziwny sposób przypominała Wielebnego. Pili herbatę zastanawiając się jak może wyglądać Bestia, gdy usłyszeli wrzask. Wybiegli przed dom i zobaczyli tłum ludzi biegnących za kobietą w średnim wieku. Rudowłosa biegła w stronę domu, potykając się o zbyt długą sukienkę. Na czele tłumu był Wielebny, za nim Mikul i Haren i tłum wieśniaków i mniej zamożnych mieszczan. Wiedźma stanęła za plecami Rębaczy i zaczęła szlochać. Leo uspokoił tłum i zwrócił się w stronę kapłana:

– Czego chcecie od tej kobiety?

– Ta lafirynda przyzwała Bestie. Czarcia kochanica!- krzyknął Wielebny, a za nim to samo powtórzył tłum.

– To nie ja… To nie ja!- broniła się wiedźma– To WY, tylko WY.

– Milcz!- uciszył kapłana Lucky– czemu sądzisz, że to ona? -zapytał.

– A któż by inny? Tylko ona się zna na czarach! Oddajcie nam ją, a wam nic się nie stanie. Spalić ją! A wcześniej poćwiartować!- krzyczał Haren, wznosząc miecz ku górze.

– Tylko spróbuj, skurwysynu. Tylko spróbuj a uprzyjemnisz mi dzień– powiedziała chłodno Roxia.

I nagle usłyszeli przeraźliwe wycie dobiegające zza drogi. To była bestia. Leo rozpoznał ją po charakterystycznym przeciągłym wyciu. Wyciągnął miecz i powiedział:

– To wy ją przyzwaliście. Wasza ludzka niegodziwość. Harem, handluje fisstechem. Przez niego giną setki ludzi. Mikul to gwałciciel.– żołnierz zrobił głupią minę– Myślisz, że nie przeprowadziliśmy wywiadu? Po co byłyby ci zioła na impotencje? Codzienne gwałty, handel narkotykami, morderstwo Wielebnego i wiele, wiele innych rzeczy przyzwało Bestie. Idziemy teraz zabić potwora. Jeśli się dowiem, że tknęliście wiedźmę, że chociaż krzyknęliście jedno obraźliwe słowo w jej stronę, to wyrżnę was wszystkich. Nikt z tutaj obecnych nie przeżyje. NIKT– powiedział, a jego głos rozniósł się echem. Ruszyli w stronę wyjącej Bestii, ale to było niepotrzebne. Ledwo zrobili trzy kroki, a potwór zbliżył się na odległość 50 stóp.

„Bestia– wspominał później Leo swoim wnukom– przypominała płonącego wilka. Tylko była od niego dwa, może trzy razy większa. Łapy miała jak niedźwiedź, ogon jak mantikora, a szybka była jak kot. Ale jak każdy potwór, podatna była na srebro. Najpierw ruszyła na mnie, tylko dzięki półpireutowi nie dostałem ciosu. Walczyła inteligentnie, to fakt. Atakowała na przemian. Nie dała się otoczyć, ale popełniła jeden, jedyny błąd. Pozwoliła, by Roxia zaatakowała pierwsza. Chcąc się bronić, odskoczyła w bok, wprost przede mnie. Ciąłem z góry, ukośnie w szyję. Obróciłem się, i z dołu ciąłem w brzuch. Był tylko wrzask i krew dookoła. Ledwo zdążyłem wytrzeć ją z czoła, gdy zaatakowali nas wieśniacy. Nie mieliśmy innego wyboru. Trzeba było zabijać…”

 

– Ty psi synu. Jak śmiesz?– krzyknął Wielebny i opluł Lea.

– Mówiłem, żebyście nie atakowali? Nie?! To teraz już wiesz!- i kopnął go z całej sił między nogi.

– Ty… ty… ty psi synu…– i umarł. Wykrwawił się. Nikt nie przeżył z rozciętą tętnicą szyjną i odciętą ręką dłużej niż 3 słowa.

Leo przeszukał jego ciało. Wziął tylko sakiewkę z pieniędzmi. Zwołał towarzyszy i udali się do chaty wiedźmy. Gdy upewnili się, że nic jej nie jest, ruszyli w stronę miasta. Miasto spało. Nikogo nie było na ulicy. Poszli do karczmy. Wypili po kuflu piwa i ruszyli na zachód w poszukiwaniu kolejnego zlecenia.

I tak, na pewien czas zniknęła ludzka niegodziwość w tym mieście. W mieście, które w następnych latach stało się chlubą Rzeczpospolitej.

 

 

Nie czepiać się lekkiego nawiązania do wiedźmina, musiałem wziąć coś na wzór xD

 

Koniec

Komentarze

Usuń ten napis z końca tekstu. Takie hasła odpychają czytelnika.

pozdrawiam

I po co to było?

To nie jest "lekkie nawiązanie". Fabuła oparta jest na grze, choć nieco inaczej rozwiązana. W grze była przedstawiona znacznie lepiej, tutaj wszystko idzie po sznurku. Miejsca, postaci -- są zerżnięte z gry, łącznie z imionami i nazwami.

"Lekkim nawiązaniem" nie można też nazwać początku tekstu, gdzie mogę dokładnie wskazać Ci opowiadania Sapkowskiego, z których zaczerpnąłeś fragmenty ("Kraniec świata", "Wiedźmin"). OK, chyba nie jest to tak dosłowne kopiowanie, żeby podpadało pod prawa autorskie, ale niesmak pozostaje.

Leo też jest z gry, jasnowłosa Pysia to nikt inny jak tylko Ciri.

Całą fabułę przekonstruowaleś tak, że stała się mało prawdopodobna. Nie tylko dlatego, że idzie prosto, łatwo i przyjemnie, ale też dlatego, że właściwie nie istnieje praktyczna odpowiedź świata przedstawionego na działania bohaterów (ot, za masakrę płacą cenę plotek -- też bym tak chciał). Do tego dochodzą błędy pokroju mieszania podmiotów, chwilowej zmiany płci bohatera, widelec zmienia się w łyżkę... I inne takie.

Za późno, syf, za późno:). 

 

Dyskwalifikacja. Gówno i kapustę, które kojarzą się jednoznacznie, nawet jeśli ktoś nie zna gry.

Ponadto za: '- 3 duże piwa po proszę. I jeden.... albo dwa pokoje na tę noc." - Liczebniki piszemy słownie. Trzy piwa - to nie boli. Udawaj chociaż literata. A wielokropek... wielokropek, jak może miałeś okazję zaobserwować przed chwilą, składa się z trzech kropek. Na pewno nie z czeterech.

Poza tym są błędy w zapisie dialogów. Sięgnij po książkę. Opowiadania Sapkowskiego mogą być, skoro ewidentnie masz je gdzieś pod ręką. Przyjrzyj, jak się zapisuje w nich dialogi, i weź dobry przykład.

Dodatkowy bat za piszanie słów wielkimi lietrami: "TERAZ!" Proszę...

Resztę zmilczę.

Wiesz... wbrew pozorom o relatywnie oryginalny pomysł nie jest aż tak trudno. Po prostu napisz coś od siebie. Wtedy zobaczymy.

 

 

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

wiesz, to jest tak daleko posunięta "inspiracja", że właściwie bardzo słabej jakości plagiat. błędy językowe wskazali poprzednicy, ja mogę się jedynie dorzucić do potępienia za bezczelne zerżnięcie fabuły, postaci, sposobów. i przekształcenie ich tak, żeby po raz pierwszy od wielu, wielu lat z "Wiedźminem" kojarzyło mi się coś nieprzyjemnego.

straszliwa straszliwość - oto, co uczyniłeś. i to będzie okrutne, co powiem, ale: portal na tym nie straci, jeśli zdecydujesz się usunąć ten tekst. Ty też nie.

Nie grałem w Wiedźmina, więc pozostaje mi wierzyć przedpiszcom na słowo. Tak czy inaczej, tekst sam w sobie jest tragiczny. Roi się od błędów językowych i logicznych; że pozwolę sobie wskazać tylko niektóre:

 

Wewnątrz budynku rozegrało się prawdziwe piekło. - to zdanie brzmi zupełnie, jakbyś przeskakiwał całą rzeź i przechodził już do opisu jej konsekwencji. Użyj w tym miejcsu czasownika sygnalizującego początek dłuższej akcji, np. "rozgorzało", "zaczęło się".

 

Mówiono na niego Długouchy, choć nikt nie wiedział dlaczego. - a chwilę potem wyjaśnie się, że facet ma długie uszy. Komentarz uważam za zbędny.

 

oprócz zwykłych skurwysynów żądnych piwa i sexu? - muszę chyba Cię uświadomić, że ortografii języka polskiego obca jest literka 'x'. Uchodzi ona tylko w nazwach własnych obcego pochodzenia i tylko w mianowniku. W pozostałych przypadkach piszemy 'ks'.

W sumie to wszyscy macie racje... Pomysł na opowiadanie zwalony z wiedźmina, dużo błędów językowych i logicznych. Ale trochę zyskałem na tym, już wiem jakich błędów nie powinno się popełniać w następnych opowiadaniach, o ile powstaną xD A teraz powiedzcie mi jak się usuwa opowiadanie? xD

Nowa Fantastyka